Środa, 4 września 2013
Jak dopadła nas dzisiaj Patologia
Dopadła nas dzisiaj Patologia. Bardzo dopadła.
Ot paradoks – można przejechać cały maraton w Beskidach bez jednego wahnięcia na zdjazdach, a można spektakularnie polec w podtarnowskim lesie.
Bywa.
Jednym słowem zasłużyłam dzisiaj znowu na ksywę, którą niegdyś ( po pamiętnym locie na Wale gdzie lądowałam malowniczo, aczkolwiek bez telemarku) przypisał mi Mirek czyli ANGELINA.
Dzisiaj był debiut moich nowych rękawiczek, które wyglądają ( a raczej wyglądały) tak:
Ktoś powie- białe i mało praktyczne jeśli chodzi o mtb, ale przecież jak już działać , to najlepiej w białych rękawiczkach.
Z tymże moje długo bielą nie lśniły, co winą jest ewidentną patologii , która nas dopadła.
Zbiórka dzisiaj przed Bike Brothers o 17.30, ale zanim wyjechaliśmy to było zapewne dużo póżniej, i wziąwszy pod uwagę fakt, że ciemno się już robi dość szybko, czasu na jazdę niewiele mieliśmy.
Zaproponowałam więc Panieńską Górę i Las Milowski, bo wiedziałam, że zdążymy się trochę po lesie pokręcić i jak dobrze pójdzie to „za dnia” z lasu wyjedziemy.
No to szybko w kierunku mostu w Zgłobicach, przez Isep do Wielkiej Wsi i już jesteśmy na niebieskim pieszym i walczymy z Panieńską.
Poległam tym razem na drugim trudniejszym odcinku, który ostatnio udało mi się pokonać. Myślę, że po prostu za mało się dzisiaj starałam. Poległ również Marcin, dała radę Krysia i dał radę Labudu. Widziałam jednak, że Panieńska nie tylko mnie przyspiesza gwałtownie puls.
I tak było fajnie i wesoło. Jechałam pierwsza, bo byłam dzisiaj kierownikiem wycieczki.
Jechałam, zobaczyłam przed sobą wielki PATOL. Inaczej nazwać tego nie można, bo pewnie ze dwa metry miał i składał się z dwóch części.
Ale się nie przestraszyłam ( a szkoda, że nie ), nie okazałam pokory i zostałam posmagana…. Labudu powiedział potem, że gdyby ten patol był suchy, to po prostu by się złamał ( tak też myślałam, że się stanie i przejadę sobie bezpiecznie). Patyk jednak postanowił pokazać mi gdzie moje miejsce ( czyli blisko matki ziemi). Dziwnym zbiegiem okoliczności znowu jechał za mną Marcin, pomimo tego, że dostał już kiedyś zakaz jechania za mną – bo kiedy tak jest, to zawsze coś się dzieje.
Marcin twierdzi, że podbiło mi masakrycznie tylne koło, że gałąż jakby sprężynowała i postawiło rower w pionie.
Może i tak było, ja tam nie wiem. Wiem jedno, że nagle rąbnęłam o matkę ziemię z impetem, zaryłam twarzą w panieńską glebę i podnosiłam się powoli zastanawiając się czy mam wszystkie zęby.
Zęby zostały na swoim miejscu, warga też, aczkolwiek w jednym momencie osięgnęłam to , za co niektóre kobiety płacą wielkie pieniądze. Wargi mam bowiem w tej chwili bardzo pełne. Botokosowe rzecz można.
Nadgarstek też ucierpiał. Jakaś gula na nim urosła, no i bolał przez całą jazdę, ale na szczęście już jest lepiej.
No to się pozbierałam, obejrzałam ( zwłaszcza nowe ubrudzone już rękawiczki ) i pojechaliśmy dalej.
Daleko nie zajechaliśmy, a Labudu zgubił czujnik od licznika. Repecił się tam w krzakach długo, ale w końcu znalazł i pojechaliśmy dalej.
Jakieś 10 minut potem, jadąc za Labudu, znowu zostałam zaatakowana przez dość duży patol i wjechałam w tylne koło Labudu, który nagle się zatrzymał.
Po wyjeździe z Lasu , podziwiając widoki ( Tatry w oddali i zachodzące słonce) spostrzegliśmy, że nie ma Krysi i Marcina. Labudu wrócił po nich, za chwilę przyjechali wszyscy i śmiali się jakby co najmniej w tym lesie po jednym zielonym kręconym wypalili.
Okazało się, ża Labudu powiedział:
Menda, chyba skrzywiła mi przerzutkę
Marcin zapytał: Kto Iza?
Labudu: nie… gałąź…
A potem okazało się, że w lesie nic nie palili tylko Krysia postanowiła wykazać się niesamowitą solidarnością ze mną ( po raz kolejny) i zaliczyła bliskie spotkanie z matką ziemią, aczkolwiek z pewnością nie tak widowiskowe jak moje.
A potem to już powrót w ciemnościach, wśród mgieł unoszących się nad wzgórzami…. Po prostu jesienne klimaty.
Niestety Krysi coś weszło w biodro i ja pewne podejrzenia mam. Ponieważ kolega Sufa ma problemy z biodrem i ponieważ żarliwie się ostatnio modli w intencji Krystyny, boję się, że te modlitwy poszły w trochę złym kierunku, bo jednak modlitw Sufy to ja się obawiam, a może bardziej reakcji Pana Boga na te modlitwy. Tak więc myślę, sobie, że całkiem możliwe, że to co miał w biodrze Sufa weszło teraz w Krysię.
Trzeba będzie chyba jakieś gusła, a może nawet egozorcyzmy odprawić, bo tak być nie może, żeby dziewczyna pedałować nie mogła.
A jak napisałam wczoraj: Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie...
A generalnie to jesień idzie. Co widać, słychać i czuć.
Ot paradoks – można przejechać cały maraton w Beskidach bez jednego wahnięcia na zdjazdach, a można spektakularnie polec w podtarnowskim lesie.
Bywa.
Jednym słowem zasłużyłam dzisiaj znowu na ksywę, którą niegdyś ( po pamiętnym locie na Wale gdzie lądowałam malowniczo, aczkolwiek bez telemarku) przypisał mi Mirek czyli ANGELINA.
Dzisiaj był debiut moich nowych rękawiczek, które wyglądają ( a raczej wyglądały) tak:
Moje nowe rękawiczki:)© lemuriza1972
Ktoś powie- białe i mało praktyczne jeśli chodzi o mtb, ale przecież jak już działać , to najlepiej w białych rękawiczkach.
Z tymże moje długo bielą nie lśniły, co winą jest ewidentną patologii , która nas dopadła.
Zbiórka dzisiaj przed Bike Brothers o 17.30, ale zanim wyjechaliśmy to było zapewne dużo póżniej, i wziąwszy pod uwagę fakt, że ciemno się już robi dość szybko, czasu na jazdę niewiele mieliśmy.
Zbiórka przed BB© lemuriza1972
Zaproponowałam więc Panieńską Górę i Las Milowski, bo wiedziałam, że zdążymy się trochę po lesie pokręcić i jak dobrze pójdzie to „za dnia” z lasu wyjedziemy.
No to szybko w kierunku mostu w Zgłobicach, przez Isep do Wielkiej Wsi i już jesteśmy na niebieskim pieszym i walczymy z Panieńską.
Poległam tym razem na drugim trudniejszym odcinku, który ostatnio udało mi się pokonać. Myślę, że po prostu za mało się dzisiaj starałam. Poległ również Marcin, dała radę Krysia i dał radę Labudu. Widziałam jednak, że Panieńska nie tylko mnie przyspiesza gwałtownie puls.
I tak było fajnie i wesoło. Jechałam pierwsza, bo byłam dzisiaj kierownikiem wycieczki.
Jechałam, zobaczyłam przed sobą wielki PATOL. Inaczej nazwać tego nie można, bo pewnie ze dwa metry miał i składał się z dwóch części.
Ale się nie przestraszyłam ( a szkoda, że nie ), nie okazałam pokory i zostałam posmagana…. Labudu powiedział potem, że gdyby ten patol był suchy, to po prostu by się złamał ( tak też myślałam, że się stanie i przejadę sobie bezpiecznie). Patyk jednak postanowił pokazać mi gdzie moje miejsce ( czyli blisko matki ziemi). Dziwnym zbiegiem okoliczności znowu jechał za mną Marcin, pomimo tego, że dostał już kiedyś zakaz jechania za mną – bo kiedy tak jest, to zawsze coś się dzieje.
Marcin twierdzi, że podbiło mi masakrycznie tylne koło, że gałąż jakby sprężynowała i postawiło rower w pionie.
Może i tak było, ja tam nie wiem. Wiem jedno, że nagle rąbnęłam o matkę ziemię z impetem, zaryłam twarzą w panieńską glebę i podnosiłam się powoli zastanawiając się czy mam wszystkie zęby.
Zęby zostały na swoim miejscu, warga też, aczkolwiek w jednym momencie osięgnęłam to , za co niektóre kobiety płacą wielkie pieniądze. Wargi mam bowiem w tej chwili bardzo pełne. Botokosowe rzecz można.
Nadgarstek też ucierpiał. Jakaś gula na nim urosła, no i bolał przez całą jazdę, ale na szczęście już jest lepiej.
No to się pozbierałam, obejrzałam ( zwłaszcza nowe ubrudzone już rękawiczki ) i pojechaliśmy dalej.
Daleko nie zajechaliśmy, a Labudu zgubił czujnik od licznika. Repecił się tam w krzakach długo, ale w końcu znalazł i pojechaliśmy dalej.
Jakieś 10 minut potem, jadąc za Labudu, znowu zostałam zaatakowana przez dość duży patol i wjechałam w tylne koło Labudu, który nagle się zatrzymał.
Po wyjeździe z Lasu , podziwiając widoki ( Tatry w oddali i zachodzące słonce) spostrzegliśmy, że nie ma Krysi i Marcina. Labudu wrócił po nich, za chwilę przyjechali wszyscy i śmiali się jakby co najmniej w tym lesie po jednym zielonym kręconym wypalili.
Okazało się, ża Labudu powiedział:
Menda, chyba skrzywiła mi przerzutkę
Marcin zapytał: Kto Iza?
Labudu: nie… gałąź…
A potem okazało się, że w lesie nic nie palili tylko Krysia postanowiła wykazać się niesamowitą solidarnością ze mną ( po raz kolejny) i zaliczyła bliskie spotkanie z matką ziemią, aczkolwiek z pewnością nie tak widowiskowe jak moje.
A potem to już powrót w ciemnościach, wśród mgieł unoszących się nad wzgórzami…. Po prostu jesienne klimaty.
Niestety Krysi coś weszło w biodro i ja pewne podejrzenia mam. Ponieważ kolega Sufa ma problemy z biodrem i ponieważ żarliwie się ostatnio modli w intencji Krystyny, boję się, że te modlitwy poszły w trochę złym kierunku, bo jednak modlitw Sufy to ja się obawiam, a może bardziej reakcji Pana Boga na te modlitwy. Tak więc myślę, sobie, że całkiem możliwe, że to co miał w biodrze Sufa weszło teraz w Krysię.
Trzeba będzie chyba jakieś gusła, a może nawet egozorcyzmy odprawić, bo tak być nie może, żeby dziewczyna pedałować nie mogła.
A jak napisałam wczoraj: Bóg tkwi w szczegółach, a diabeł jest wszędzie...
Z Sufą na Hołda Race© lemuriza1972
Się coś ociągają:)© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Na Panieńskiej Górze© lemuriza1972
Mgła nad terenami wroga© lemuriza1972
Jeszcze trochę widoczków© lemuriza1972
Marcin, Krysia i Labudu© lemuriza1972
Zachód słońca© lemuriza1972
Tatry w oddali© lemuriza1972
A generalnie to jesień idzie. Co widać, słychać i czuć.
Jesień idzie© lemuriza1972
- DST 48.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.46km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Dzień dobry,
no cóż... życie po prostu:))), pisze różne scenariusze, pisze także scenariusze moich wpisów.
No ja , jak to usłyszałam, to jechałam i chyba przez 10 min się śmiałam.
Pozdrawiam
Menda, co wykrzywia przerzutki
( jak się okazało coś nie tak było z hakiem) Lemuriza1972 - 14:55 piątek, 6 września 2013 | linkuj
no cóż... życie po prostu:))), pisze różne scenariusze, pisze także scenariusze moich wpisów.
No ja , jak to usłyszałam, to jechałam i chyba przez 10 min się śmiałam.
Pozdrawiam
Menda, co wykrzywia przerzutki
( jak się okazało coś nie tak było z hakiem) Lemuriza1972 - 14:55 piątek, 6 września 2013 | linkuj
Witam. Pani Izo, śledzę Pani bloga od kiedy zacząłem na Cyklo jeździć (czyli od tego roku)... A dziś mnie Pani załatwiła pięknie!... Ja tu udaję w pracy, że dokumenty przeglądam, a tu przez fragment o "Mendzie, krzywiącej przerzutki"... Nie wytrzymałem... Śmiałem się jak głupi!... Dziękuję i pozdrawiam.
kriwy - 09:05 piątek, 6 września 2013 | linkuj
Jeśli już wierzymy w zabobony to - nie klupuje się wrzosów. Ponoć przynoszą pecha i nieszczęście.
MAMBA - 07:01 czwartek, 5 września 2013 | linkuj
Tak, tak... pożądam odprawiania pogańskich obrządków z ja w roli głównej. Do roli drugoplanowej poproszę zaprosić Pana Danielsa :)
sufa - 21:43 środa, 4 września 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!