Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2010
Dystans całkowity: | 770.00 km (w terenie 269.00 km; 34.94%) |
Czas w ruchu: | 40:21 |
Średnia prędkość: | 19.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3300 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 156 (82 %) |
Suma kalorii: | 8620 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 45.29 km i 2h 22m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 29 czerwca 2010
Nad rzekę
miał być dzisiaj trening, ale... cóż znowu problemy, ktore mnie przerastają chwilowo i jakos.. czarno.
Wiec namówiona przez Andżelikę wzięlam wieczorem rower i pojechalismy nad Dunajec.
Tak po prostu dla poratowania psychiki.. popatrzeć na wodę, na przyrodę.
Kiepsko widzę swój start w Murowanej przez to wszystko co sie dzieje.. ale mam nadzieję ze mimo wszystko uda mi sie wystartować i jakoś pojechać.
Bardzo bym chciała..
Jakoś to już tak jest w tym sezonie, że przed kazdym startem coś sie dzieje, ale..
ja sie nie poddam ani na wyścigu ani w zyciu.
Mam nadzieję , że i tym razem jakoś sobie poradzę.
jestem zahartowana.
Wiec namówiona przez Andżelikę wzięlam wieczorem rower i pojechalismy nad Dunajec.
Tak po prostu dla poratowania psychiki.. popatrzeć na wodę, na przyrodę.
Kiepsko widzę swój start w Murowanej przez to wszystko co sie dzieje.. ale mam nadzieję ze mimo wszystko uda mi sie wystartować i jakoś pojechać.
Bardzo bym chciała..
Jakoś to już tak jest w tym sezonie, że przed kazdym startem coś sie dzieje, ale..
ja sie nie poddam ani na wyścigu ani w zyciu.
Mam nadzieję , że i tym razem jakoś sobie poradzę.
jestem zahartowana.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 czerwca 2010
Strzyzów relacja
Maraton nr 24
Cyklokarapty
Strzyżów 27 czerwca 2010
Dystans : giga
75 km
1800 przewyższenia
czas jazdy:5 h 25 min
miejsce open 41/42
kobiety: 3
Od jakiegoś czasu poczułam, że brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
Ze w Poweradzie przejechalam już tyle trudnych maratonów mega , naprawdę trudnych w górach, że… każdy kolejny sprawiał jakby mnie radości..
Brakowało mi coraz bardziej tego poczucia .. spełnienia.
Czulam, ze wkradła się jakas rutyna.
Akurat był wolny termin, wiec postanowiłam się wybrać na Cyklokarpaty.
Zaczęła kiełkować myśl o dystansie giga już w czasie powrotu z Miedzygórza.
Namawiał mnie Mirek, namawiała Krysia. Twierdzili , że to mnie zmotywuje, podbuduje psychicznie.
Ale się bałam, że mogę nie dać rady. Popatrzyłam na czasy z ub roku i stwierdziłam, że łatwo mi nie będzie.
Cały tydzien psychicznie nastawiałam się na to giga.
Przed startem dowiedziałam się od Piotrka Bricha, że jest limit czasu – 3 h 20 min mam być na rozjeździe na giga.
Zmartwiłam się bo to oznaczało, że nie mogę jechać od startu spokojnie. Ze nie mogę się oszczędzać, musze iśc na maksa, żeby zdążyć.
Spotkałam Piotrka Rodingera, powiedział: w ub roku tutaj dziekowałem Bogu ze nie wybrałem giga. Wiesz na co się porywasz?
Powiedział to Piotrek - dobry kolarz w końcu.
Zasiał niepokój, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować.
Na stracie spotykam Justynę Frączek – zaszczyt jechać w takim towarzystwie. Chwilę rozmawiamy.
I pierwsza wtopa.. nie sprawdziłam licznika i tuż przed startem okazało się – nie działa.
Jak bez licznika dotrzec na ten rozjazd?
Szybka pomoc Tomka.. pomógł, ale na starcie bylam na szarym końcu. Okazało się, że będzie to miało wpływ w jakim miejscu stawki jadę i będzie stwarzać problemy.
Jakie? Ludzie tarasujący ścięzki, zjeżdzający bardzo asekuracyjnie. Wtedy kiedy się spieszyłam nie było jak wyprzedzać.
Na początku startu jazda przez tunel. Nieporozumienie.
Zero światła… nie widzę przed kim jade, po czym jadę, boję się ze najadę na tego tuż przede mną. Widać było tylko niewyraźne odblaski z kasków poprzedników.
A potem pierwsze podjazdy. Nawet nieźle.
Po jakis 15 min orientuje się ze nie wykasowałam czasu jazdy z licznika i nie wiem ile tak naprawde jadę.
Zaowocuje to potem tym, że co rusz pytam ludzi jaki mają czas na liczniku albo „gmyram” przy swoim patrząc która jest godzina.
Uświadamiam sobie ze wyjechalismy jakieś 10 min później, wiec czas mi się skróci o te cenne 10 min.
Gnam ile sił w nogach z niepokojem obserwując licznik – ile przejechałam, ile czasu mi zostało. Rozjazd ma być na 45 km.
Trasa interwałowa, w lesie sporo błota, zjazdy sliskie, ale nawet mi leżą, w koncu zaprawiłam się na Poweradzie.
W ktoryms momencie na podjeździe dojeżdza do mnie Monika Brożek i długo jedziemy razem. Raz ona przede mną, raz ja za nią.
Na zjazdach często nie mamy jak wyprzedzać – przed nami maruderzy.. jakos bojący się tych zjazdów.
Na podjazdach też troche maruderów. Gdzieś w głębokim lesie podjazd , panowie przed nami jadą wolno, gryzą muchy, komary.
Jadę za Monią i mówię: Monia pospiesz panów.
Monia mowi: Panowie szybciej, muchy nas zjedzą.
Słyszymy: panowie… róbcie miejsce Włoszczowska z Szafraniec jadą.
Kpina, ironia czy urazona męska duma?
Ładnie mijamy panów bokiem, ładnie to nam technicznie wychodzi i już można jechać dalej.
Na tym odcinku sporo błota.
Generalnie duzo odcinków w słoncu, słonce przygrzewa, łatwo nie jest. Czasem jakieś rzeczki do przejechania.
Walczę z czasem. W głowie mam jedno: przejechac giga. Taki jest cel, musze go osiągnąć.
Przyspieszam tam gdzie mogę, asfalty wykorzystuje i staram się jechac jak mogę najszybciej.
Bufet. Mam do rozjazdu jakieś 20 min. Pytam: za ile ten rozjazd?
Jakieś 2 km.. słyszę..
Hm… 2 km, ale te 2 km to długi szutrowy podjazd.
Robię co mogę.
Tuz przed wyjazdem z lasu: spotykam pana, z którym rozmawiałam wczesniej. Wie ze się spiesze. Mówi:
Masz 7 min.
Zdążę nie zdążę. Jade pod górę asfaltem.
Widzę strażaka, pytam: na giga to którędy?
Pokazuje ścieżkę skrecająca w las. Zjeżdzam.
Usmiecham się sama do siebie: zdązyłaś, naprawdę zdązyłaś!
Jaka radość!
I chwila dekoncentracji… z tej radości chyba.
Spadam z roweru na blotnistym zjęździe.
Szybko się podnoszę.. ale.. niestety mostek od kierownicy mocno skrzywiony, kierę mam przekrzywioną tak o 30 %. Dramat. Staję próbuję coś zrobić. Nie idzie. Nic a nic.
Płakać mi się chce.
Czyli będę musiała się poddać. Tak przecież nie da rady jechać.
Mam dwa wyjścia: albo wrócic do góry i tam szukać pomocy albo jechać w dół lasem do jakiejs cywlizacji i prosić o pomoc.
Za mną nikt nie jedzie. Nikt nie pomoze.
Przeciez nie mogę się poddać. Wybieram wariant drugi. Dobrych kilka km zjeżdzam z ta krzywą kierą po tym blocie, trochę podjezdzam, wiadomo w jakim tempie.
W koncu widzę strażaków na zakręcie. Pomagają.
Można jechac dalej.
Ale dalsza jazda to już takie turlanie się…odpuszczam trochę bo wiem ze nikogo przede mną, za mną.
Niepotrzebnie, to bardzo pogorszyło mój czas, chociaz wiadomo ze miejsca nie zmieniło.
Staje nawet, wyciągam żele, jem.
Żele jakieś nie halo, bo boli mnie brzuch, ale powtarzam sobie: przetrwam, musze skonczyć to giga.
Robię drugi raz niełatwą pętlę i kiedy jestem przed bufetem już wiem, ze teraz już jeden długi podjazd, a potem zostanie jakieś 11 km do mety.
Wiec powolutku wspinam się do góry.
Jest w koncu asfalt i po chwili znowu zjazd do lasu, ale przyjemnie,cały czas w dół.
Potem jeszcze jeden stromy podjazd i mam asfalt a na nim napis: do mety już niedaleko.
Uśmiecham się, widze w dole Strzyzów, potem jeszcze przejazd przez ruszającą się kładkę i już do mety, do mety do mety.
Dojeżdzam. Dawno nie czuje takiego poczucia spełnienia, łęzka kręci się w oku.
Czas nierewelacyjny ale jestem zadowolona, że nie spękałam psychicznie, ze nie zjechałam na mega.
Byłam mocno na to giga zmotywowana, nie dopuszczałam do siebie mysli że mogłabym nie przejechać.
Miałam w głowie tylko jedno: przejechać to giga.
Tak naprawdę chociaż to moje 3 giga w zyciu, chyba nie mogę powiedzieć ze przejechałam giga.
Bo to takie bardziej golonkowe mega, tylko z dłuzszym dystansem.
Może kiedys jak przejadę giga u GG będę sobie mogła powiedzieć: zostałam gigasem:)
Może kiedyś..
Cyklokarapty
Strzyżów 27 czerwca 2010
Dystans : giga
75 km
1800 przewyższenia
czas jazdy:5 h 25 min
miejsce open 41/42
kobiety: 3
Od jakiegoś czasu poczułam, że brakuje mi jakiegoś nowego wyzwania.
Ze w Poweradzie przejechalam już tyle trudnych maratonów mega , naprawdę trudnych w górach, że… każdy kolejny sprawiał jakby mnie radości..
Brakowało mi coraz bardziej tego poczucia .. spełnienia.
Czulam, ze wkradła się jakas rutyna.
Akurat był wolny termin, wiec postanowiłam się wybrać na Cyklokarpaty.
Zaczęła kiełkować myśl o dystansie giga już w czasie powrotu z Miedzygórza.
Namawiał mnie Mirek, namawiała Krysia. Twierdzili , że to mnie zmotywuje, podbuduje psychicznie.
Ale się bałam, że mogę nie dać rady. Popatrzyłam na czasy z ub roku i stwierdziłam, że łatwo mi nie będzie.
Cały tydzien psychicznie nastawiałam się na to giga.
Przed startem dowiedziałam się od Piotrka Bricha, że jest limit czasu – 3 h 20 min mam być na rozjeździe na giga.
Zmartwiłam się bo to oznaczało, że nie mogę jechać od startu spokojnie. Ze nie mogę się oszczędzać, musze iśc na maksa, żeby zdążyć.
Spotkałam Piotrka Rodingera, powiedział: w ub roku tutaj dziekowałem Bogu ze nie wybrałem giga. Wiesz na co się porywasz?
Powiedział to Piotrek - dobry kolarz w końcu.
Zasiał niepokój, ale mimo wszystko postanowiłam spróbować.
Na stracie spotykam Justynę Frączek – zaszczyt jechać w takim towarzystwie. Chwilę rozmawiamy.
I pierwsza wtopa.. nie sprawdziłam licznika i tuż przed startem okazało się – nie działa.
Jak bez licznika dotrzec na ten rozjazd?
Szybka pomoc Tomka.. pomógł, ale na starcie bylam na szarym końcu. Okazało się, że będzie to miało wpływ w jakim miejscu stawki jadę i będzie stwarzać problemy.
Jakie? Ludzie tarasujący ścięzki, zjeżdzający bardzo asekuracyjnie. Wtedy kiedy się spieszyłam nie było jak wyprzedzać.
Na początku startu jazda przez tunel. Nieporozumienie.
Zero światła… nie widzę przed kim jade, po czym jadę, boję się ze najadę na tego tuż przede mną. Widać było tylko niewyraźne odblaski z kasków poprzedników.
A potem pierwsze podjazdy. Nawet nieźle.
Po jakis 15 min orientuje się ze nie wykasowałam czasu jazdy z licznika i nie wiem ile tak naprawde jadę.
Zaowocuje to potem tym, że co rusz pytam ludzi jaki mają czas na liczniku albo „gmyram” przy swoim patrząc która jest godzina.
Uświadamiam sobie ze wyjechalismy jakieś 10 min później, wiec czas mi się skróci o te cenne 10 min.
Gnam ile sił w nogach z niepokojem obserwując licznik – ile przejechałam, ile czasu mi zostało. Rozjazd ma być na 45 km.
Trasa interwałowa, w lesie sporo błota, zjazdy sliskie, ale nawet mi leżą, w koncu zaprawiłam się na Poweradzie.
W ktoryms momencie na podjeździe dojeżdza do mnie Monika Brożek i długo jedziemy razem. Raz ona przede mną, raz ja za nią.
Na zjazdach często nie mamy jak wyprzedzać – przed nami maruderzy.. jakos bojący się tych zjazdów.
Na podjazdach też troche maruderów. Gdzieś w głębokim lesie podjazd , panowie przed nami jadą wolno, gryzą muchy, komary.
Jadę za Monią i mówię: Monia pospiesz panów.
Monia mowi: Panowie szybciej, muchy nas zjedzą.
Słyszymy: panowie… róbcie miejsce Włoszczowska z Szafraniec jadą.
Kpina, ironia czy urazona męska duma?
Ładnie mijamy panów bokiem, ładnie to nam technicznie wychodzi i już można jechać dalej.
Na tym odcinku sporo błota.
Generalnie duzo odcinków w słoncu, słonce przygrzewa, łatwo nie jest. Czasem jakieś rzeczki do przejechania.
Walczę z czasem. W głowie mam jedno: przejechac giga. Taki jest cel, musze go osiągnąć.
Przyspieszam tam gdzie mogę, asfalty wykorzystuje i staram się jechac jak mogę najszybciej.
Bufet. Mam do rozjazdu jakieś 20 min. Pytam: za ile ten rozjazd?
Jakieś 2 km.. słyszę..
Hm… 2 km, ale te 2 km to długi szutrowy podjazd.
Robię co mogę.
Tuz przed wyjazdem z lasu: spotykam pana, z którym rozmawiałam wczesniej. Wie ze się spiesze. Mówi:
Masz 7 min.
Zdążę nie zdążę. Jade pod górę asfaltem.
Widzę strażaka, pytam: na giga to którędy?
Pokazuje ścieżkę skrecająca w las. Zjeżdzam.
Usmiecham się sama do siebie: zdązyłaś, naprawdę zdązyłaś!
Jaka radość!
I chwila dekoncentracji… z tej radości chyba.
Spadam z roweru na blotnistym zjęździe.
Szybko się podnoszę.. ale.. niestety mostek od kierownicy mocno skrzywiony, kierę mam przekrzywioną tak o 30 %. Dramat. Staję próbuję coś zrobić. Nie idzie. Nic a nic.
Płakać mi się chce.
Czyli będę musiała się poddać. Tak przecież nie da rady jechać.
Mam dwa wyjścia: albo wrócic do góry i tam szukać pomocy albo jechać w dół lasem do jakiejs cywlizacji i prosić o pomoc.
Za mną nikt nie jedzie. Nikt nie pomoze.
Przeciez nie mogę się poddać. Wybieram wariant drugi. Dobrych kilka km zjeżdzam z ta krzywą kierą po tym blocie, trochę podjezdzam, wiadomo w jakim tempie.
W koncu widzę strażaków na zakręcie. Pomagają.
Można jechac dalej.
Ale dalsza jazda to już takie turlanie się…odpuszczam trochę bo wiem ze nikogo przede mną, za mną.
Niepotrzebnie, to bardzo pogorszyło mój czas, chociaz wiadomo ze miejsca nie zmieniło.
Staje nawet, wyciągam żele, jem.
Żele jakieś nie halo, bo boli mnie brzuch, ale powtarzam sobie: przetrwam, musze skonczyć to giga.
Robię drugi raz niełatwą pętlę i kiedy jestem przed bufetem już wiem, ze teraz już jeden długi podjazd, a potem zostanie jakieś 11 km do mety.
Wiec powolutku wspinam się do góry.
Jest w koncu asfalt i po chwili znowu zjazd do lasu, ale przyjemnie,cały czas w dół.
Potem jeszcze jeden stromy podjazd i mam asfalt a na nim napis: do mety już niedaleko.
Uśmiecham się, widze w dole Strzyzów, potem jeszcze przejazd przez ruszającą się kładkę i już do mety, do mety do mety.
Dojeżdzam. Dawno nie czuje takiego poczucia spełnienia, łęzka kręci się w oku.
Czas nierewelacyjny ale jestem zadowolona, że nie spękałam psychicznie, ze nie zjechałam na mega.
Byłam mocno na to giga zmotywowana, nie dopuszczałam do siebie mysli że mogłabym nie przejechać.
Miałam w głowie tylko jedno: przejechać to giga.
Tak naprawdę chociaż to moje 3 giga w zyciu, chyba nie mogę powiedzieć ze przejechałam giga.
Bo to takie bardziej golonkowe mega, tylko z dłuzszym dystansem.
Może kiedys jak przejadę giga u GG będę sobie mogła powiedzieć: zostałam gigasem:)
Może kiedyś..
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 czerwca 2010
Udało się
plan: giga w Strzyżowie.
Cały tydzien nastawiania się psychicznego i masa wątpliwości dzisiaj, kiedy niektóre osoby pytały mnie: czy wiem na co sie porywam?
No nie wiedziałam ale spróbowałam mimo wszystko.
I udało się.
łatwo nie było bo byl limit czasu do wjazdu na giga i od startu własciwie walczyłam z tym czasem i nie było za bardzo jak sie oszczedzać.
Kiedy wjechałam na rozjazd byłam tak szczesliwa ze zdązyłam, że troche sie zdekoncentrowałam. Głupi błąd na sliskim, błotnym zjeździe i leżę...
niestety kierownica mocno skrzywiona, wiec jakies dobre 6 km zjezdzałam z taką krzywą i podjeżdzałam tez ( dosyć ekstremalne przezycie), zwłaszcza ze akurat w tym lesie sporo błota było.
Pomógł strażak, trochę naprostował i pojechałam dalej, ale juz na totalnym luzie, wiec czas nie zbyt dobry.
Jechało na giga 3 kobiety _ Justyna Frączek, Ewelina Szybiak ( 14 w szosowej czasówce w MP), wiec szans nie miałam żadnych.
generalnie ten dystans to takie golonkowe mega ( tylko łatwiejsze technicznie) , no i z większą ilością km ( 76 miałam na liczniku, przewyższenia 1800).
Reszta jutro:)
jest "jutro": dzisiaj widzę po czasie jak bardzo zleszczyłam po wjeździe na giga i jak słaby czas osiągnęłam.
Do momentu rozjazdu średnia była dobra.Nawet b. dobra. Potem ten upadek , skrzywiona kierownica, jazda w tempie.. hm.. slimaczym.. i już odpuszczenie psychiczne.
Teraz to mi trochę szkoda. Nawet bardzo szkoda.
ale .. jest cel na nastepne giga- poprawić czas.
Cały tydzien nastawiania się psychicznego i masa wątpliwości dzisiaj, kiedy niektóre osoby pytały mnie: czy wiem na co sie porywam?
No nie wiedziałam ale spróbowałam mimo wszystko.
I udało się.
łatwo nie było bo byl limit czasu do wjazdu na giga i od startu własciwie walczyłam z tym czasem i nie było za bardzo jak sie oszczedzać.
Kiedy wjechałam na rozjazd byłam tak szczesliwa ze zdązyłam, że troche sie zdekoncentrowałam. Głupi błąd na sliskim, błotnym zjeździe i leżę...
niestety kierownica mocno skrzywiona, wiec jakies dobre 6 km zjezdzałam z taką krzywą i podjeżdzałam tez ( dosyć ekstremalne przezycie), zwłaszcza ze akurat w tym lesie sporo błota było.
Pomógł strażak, trochę naprostował i pojechałam dalej, ale juz na totalnym luzie, wiec czas nie zbyt dobry.
Jechało na giga 3 kobiety _ Justyna Frączek, Ewelina Szybiak ( 14 w szosowej czasówce w MP), wiec szans nie miałam żadnych.
generalnie ten dystans to takie golonkowe mega ( tylko łatwiejsze technicznie) , no i z większą ilością km ( 76 miałam na liczniku, przewyższenia 1800).
Reszta jutro:)
jest "jutro": dzisiaj widzę po czasie jak bardzo zleszczyłam po wjeździe na giga i jak słaby czas osiągnęłam.
Do momentu rozjazdu średnia była dobra.Nawet b. dobra. Potem ten upadek , skrzywiona kierownica, jazda w tempie.. hm.. slimaczym.. i już odpuszczenie psychiczne.
Teraz to mi trochę szkoda. Nawet bardzo szkoda.
ale .. jest cel na nastepne giga- poprawić czas.
- DST 75.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:26
- VAVG 13.80km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 czerwca 2010
Płasko
Po dwóch dniach przerwy znowu na rowerze.
Na dwa dni przed maratonem raczej nie chciałam bardzo sie zyłować, wiec było średnio szybko:)
Krótka trasa Mościce-Biała-Bobrowniki- Łeg T. - Żabno - Radłów- Niwka-Rudka-Gosławice-Ostrów-Moscice.
Jutro "wycieczka" do Kowa i spotkanie z dziewczynami:).
Niedziela - Strzyzów - Cyklokarpaty- plan mam ambitny co z tego wyjdzie.. zobaczymy
Na dwa dni przed maratonem raczej nie chciałam bardzo sie zyłować, wiec było średnio szybko:)
Krótka trasa Mościce-Biała-Bobrowniki- Łeg T. - Żabno - Radłów- Niwka-Rudka-Gosławice-Ostrów-Moscice.
Jutro "wycieczka" do Kowa i spotkanie z dziewczynami:).
Niedziela - Strzyzów - Cyklokarpaty- plan mam ambitny co z tego wyjdzie.. zobaczymy
- DST 40.00km
- Czas 01:29
- VAVG 26.97km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 czerwca 2010
Wał
Podobno miało być spokojnie, ale jakoś tak fajnie się jechało, na początku z wiatrem, stąd pierwszy niewielki podjazd pod ZB. Górę, który zwykle starałam się zrobić w granicach 20 km/h, dzisiaj.. 28 km/h.
Sama byłam zdziwiona. Potem do połowy podjazdu na Wał raczej wszystkie podjazdy, fajnie i mocno.
A w połowie Wału zdezerterowałam.. wyprzedziła mnie Andżelika i stwierdziłam : nie gonię..
Takie sobie niezrozumiałe dla mnie poddanie się...
Na koncówce zaczełam jechać mocniej ale już była za daleko, postanowiłam wiec wyprzedzić Sławka. Pojechałam mocno ( 19 km/h) i udało się.
6 km na Wał i kilka mniejszych podjazdów , dośc sporo i mocno, ale chyba za mocno bo mam taki przeciezeniowy ból kolana teraz:(
Sławek na szosówce zawrócił raz jeszcze robić podjazd, a ja postanowiłam skorzystać z okazji i zjechać z Wału zółtym pieszym.
Najpierw luźne kamyczki i szybko, potem pomyliłam drogę i zjechalismy w doł, wiec trzeba było zawracac pod górę.
a potem wąwzoik i błotko... oj jakie błotko...( a ja na pythonach).
ale sobie myślę: jadę...
Fajnie mi sie wybierało ścieżki i przejechałam całość.
Andzelika z Alkiem zawrócili a ja o tym nie wiedziałam i pojechałam w dół. No i sie zgublismy.
Zjazd nie jest to może najtrudniejszy jakim jechałam.. ale w okolicach Tarnowa jeden z fajniejszych.
Dzisiaj był wyjtkowy bo mokry i porobiło sie wiecej koleinek.
Jechało mi sie super, po prostu świetnie. Dość szybko, pewnie, fajnie wybierałam ścieżki, mijałam korzenie i w ogóle.
Adrenalinka.
Mirek byłby ze mnie zapewne zadowolony, bo myslę ze daleko by mi dzisiaj nie odjechał.
I pomysleć.. ze kiedyś po suchym nie mogłam tam przejechać a teraz jade po mokrym na pythonach.
z podjazdu na Wał jestem niezadowolona, ale ten zjazd sprawił mi wiele radości:)
Sama byłam zdziwiona. Potem do połowy podjazdu na Wał raczej wszystkie podjazdy, fajnie i mocno.
A w połowie Wału zdezerterowałam.. wyprzedziła mnie Andżelika i stwierdziłam : nie gonię..
Takie sobie niezrozumiałe dla mnie poddanie się...
Na koncówce zaczełam jechać mocniej ale już była za daleko, postanowiłam wiec wyprzedzić Sławka. Pojechałam mocno ( 19 km/h) i udało się.
6 km na Wał i kilka mniejszych podjazdów , dośc sporo i mocno, ale chyba za mocno bo mam taki przeciezeniowy ból kolana teraz:(
Sławek na szosówce zawrócił raz jeszcze robić podjazd, a ja postanowiłam skorzystać z okazji i zjechać z Wału zółtym pieszym.
Najpierw luźne kamyczki i szybko, potem pomyliłam drogę i zjechalismy w doł, wiec trzeba było zawracac pod górę.
a potem wąwzoik i błotko... oj jakie błotko...( a ja na pythonach).
ale sobie myślę: jadę...
Fajnie mi sie wybierało ścieżki i przejechałam całość.
Andzelika z Alkiem zawrócili a ja o tym nie wiedziałam i pojechałam w dół. No i sie zgublismy.
Zjazd nie jest to może najtrudniejszy jakim jechałam.. ale w okolicach Tarnowa jeden z fajniejszych.
Dzisiaj był wyjtkowy bo mokry i porobiło sie wiecej koleinek.
Jechało mi sie super, po prostu świetnie. Dość szybko, pewnie, fajnie wybierałam ścieżki, mijałam korzenie i w ogóle.
Adrenalinka.
Mirek byłby ze mnie zapewne zadowolony, bo myslę ze daleko by mi dzisiaj nie odjechał.
I pomysleć.. ze kiedyś po suchym nie mogłam tam przejechać a teraz jade po mokrym na pythonach.
z podjazdu na Wał jestem niezadowolona, ale ten zjazd sprawił mi wiele radości:)
- DST 42.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:52
- VAVG 22.50km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 1020kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 czerwca 2010
taki sobie rozjazd
Dwa dni po maratonie.
Z Mirkiem. Dość spokojnie, ale momentami podkręcalismy tempo i spory kawałek po lesie jechalismy dosyć szybko.
Jak na dwa dni po maratonie kręciło mi sie całkiem fajnie.
W lesie trochę mokro, a odcinek w Bogumiłowicach ( miedzy jednym asfaltem a drugim) taka sobie błotna masakra:)
Z Mirkiem. Dość spokojnie, ale momentami podkręcalismy tempo i spory kawałek po lesie jechalismy dosyć szybko.
Jak na dwa dni po maratonie kręciło mi sie całkiem fajnie.
W lesie trochę mokro, a odcinek w Bogumiłowicach ( miedzy jednym asfaltem a drugim) taka sobie błotna masakra:)
- DST 42.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:40
- VAVG 25.20km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 czerwca 2010
Międzygórze
Maraton nr 23
Powerade Suzuki MTB Maraton
Międzygórze 19 czerwca 2010
Dystans: 48 km
Przewyższenia : 1700
Czas jazdy: 4 h 4 min
Miejsce kat.8, open 259/408
To był mój pierwszy start w Międzygórzu ( sympatyczna miejscowość, bardzo ładnie połozona, aczkolwiek w dzien kiedy zjechała tu masa maratonczyków z całego kraju, w piątek po godzinie 20 nigdzie nie można było już nic zjeść i był jeden czynny sklep!!!).
Cieszą mnie trasy nieznane, ale też zawsze wprawiają w lekki niepokój… co będzie za zakretem?
Trasa zmieniona nieco w stosunku do ubiegłorocznej, wiec na opinie kolegów i koleżanek z ub roku nie było co liczyć.
Pierwszy zgrzyt… na jakieś 1,5 h przed maratonem sprawdzam rower – nie działa blokada od amora! Nie rozumiem , bo po ostatnim serwisie wszystko było ok. Jestem wściekła. Co gorsza amor zablokował się na takim ustawieniu, że jest sztywny.
Szukam pomocy. Jakiś miły pan na stoisku Speca probuje mi pomoc, odblokowuje amora, ale radzi go już nie blokować. Tak też robię i niestety wszystkie podjazdy muszę pokonywać na odblokowanym amortyzatorze. Trudno. Wypieram to ze swiadomości, bo wiem, ze jak będę o tym myśleć – pojade gorzej.
Więc na rozgrzewce powtarzam sobie: Iza, zapomnij o tym, tego nie ma.. najważniejsze, ze amor działa.
Przyglądam się startowi giga, spotykam Jacka z Poznania ( pozdrawiam:)) i Zabela:) ( też pozdrawiam). Zabel z apartem na szyi. Podziwam.
Potem krótka rozgrzewka, na której dojeżdza do mnie Paulina i chwilę jedziemy razem.
Paulina mówi, ze w naszej kategorii zgłosiło się wiele mocnych dziewczyn. Nie szokuje mnie to specjalnie. 3 sezony temu jak zaczynałam przygodę z maratonami , łapałam się często na szerokie podium ( w mojej kategorii jeździło po 9, 10 dziewczyn). Teraz jeździ zwykle ok. 16 albo wiecej, a te przede mną .. bardzo mocne.
A ja cóż.. najstarsza w tym towarzystwie.
Wiem, ze o podium raczej nie mam co marzyć, ale cele są: jak najlepsze miejsce, walka z dziewczynami będącymi w moim zasięgu, wywalczenie sobie miejsca w sektorze III na nastepny start i po prostu.. pokonywanie własnych barier.
No to zaczynamy.. start jak to zwykle bywa pod górę.. i pierwszy podjazd ogromnie ciężko.. nogi pięką , oddech nierówny, ale w myślach powtarzam sobie: będzie dobrze, pamietaj, na pierwszym podjeździe zawsze tak jest… potem nogi się przyzwyczają, oddech wyrówna, złapiesz rytm.
I tak jest, na drugim podjeździe jadę już zdecydowanie lepiej i wyprzedzam naprawdę dużo osób. Kręcę bardzo równo i wiem ze to jest klucz do sukcesu.
Co prawda na młynku w dużej mierze, ale dosyć mocno.
Mijam wielu zdziwionych facetów, a jak na horyzoncie pojawia się jakaś dziewczyna, to po prostu staram się zrobić wszystko, żeby ją wyprzedzić. I w wielu przypadkach się udaje się, a z niektórymi koleżankami mocno tasujemy się na trasie.
W któryms momencie zauważam Miłkę Olejnik z mojej kategorii, wiec dociskam mocniej i wyprzedzam. Ona nie odpuszcza, próbuje mnie minąć, ale ja się nie daje.
Miała być walka, jest walka. Walczę nie tylko z dziewczynami, ale często za cel obieram sobie jakiegos pana i robię wszystko żeby go wyprzedzić. W wielu przypadkach.. udaje się.
Okolica przepiękna. Szerokie szutrowe drogi, strumyki, zapach lasu, co jakiś czas przepiękna panorama. Pogoda niezła, co prawda przed startem było trochę zimno, ale potem momentami wyglądało zza chmur słoneczko.
No to jedziemy.. zaczyna się podjazd na Śnieżnik ( przed 20 km). Długi mozolny, nietrudny technicznie ale… wywołujący zapewne u wielu myśli samobójcze, a u niektórych ( jak ja) mysli pt: to twój ostatni maraton.
Takie podjazdy to podjazdy dla ludzi o mocnej psychice. Można się bowiem wykonczyć, kiedy za zakrętem okazuje się, ze jest jeszcze stromiej i wyzej i tak kilka razy…
Nie wiem ile km miał ten podjazd, ale zakładam ze niemniej niż 5.
Tuz przy schronisku na Śniezniku, widze na poboczu kogoś w ubranku Subaru, zmieniającego dętkę. W ostatniej chwili odwracam głowę i widzę długi blond warkocz… o nie.. Monia… biedna ( potem okazuje się ze tego dnia miała dwa kapcie). Mimo tego na mecie jest niedużo za mną. Musiała za Snieżnikiem mocno docisnać.
I zaczyna się zabawa .. zjazd ze Snieżnika, obiecany dołozony bardzo techniczny kawałek.
Taki super hardcorowy.
Odważnie zjeżdzam początek… ale popełniam jakiś błąd.. chyba za mocno hamuje i trzeba na chwilę zsiąśc z roweru.
Jadę tyle ile mogę i na ile pozwalają mi umiejetnosci. Tych wielkich uskoków z korzeniami nie pokonuje.
Balans na kamieniach ( znowu rodeo) budzi mój strach ( ścieżka wąska, a z lewej przepaść) .. jeden błąd.. i lecisz w dół kobieto, ale ambitnie jadę gdzie mogę.
Turyści patrzą na nas zdumieni. No tak.. to jest szlak , który ciężko przejść, a tu wariaci na rowerach:)
To był jeden z niewielu technicznych zjazdów, ale pozostałe wcale nie były łatwe. Ogromnie szybkie, momentami z takimi powbijanymi w ziemię kamieniami… tak że po prostu ręce mocno już bolały i modliłam się żeby już zaczął się jakis podjazd.
Warunki nie były złe, aczkolwiek trasa bynajmniej nie pyliła i było kilka błotnych kawałków. Na jednym z nich.. prostej zupełnie bez sensu, nie wiem jak się to stało, koło dostaje poslizgu i jak lecę jak długa, bo nie zdązyłam się wypiąć z SPD.
I wtedy mija mnie młoda Słowaczka, z którą tasuje się przez dośc długi kawałek. Niestety pomimo prób, nie udaje mi się jej dogonić.
Na drugim bufecie spotykam Łukasza ( jedzie giga) i Zabela, który nalewa mi Powerada do bidonu.
I kolejny podjazd.. długi i mozolny… znowu budzacy rózne skrajne emocje.
No ale jedziemy.
Widoki ( od czasu do czasu udaje mi się popatrzeć) rekompensują trud włozony w podjazdy.
Koncówka trasy to niestety podjazd tak techniczny, ze podobnie jak wiekszośc schodzę z roweru, bo wiem ze jego podjechanie wyssałoby ze mnie wszystkie siły.
A potem znowu trochę błotka. W pewnym momencie dochodze do jakiejś dziewczyny i postanawiam się pościgać. Dziewczyna nie odpuszcza, a ściezki coraz węższe i nie bardzo jest jak wyprzedzić.
Ale się ściagamy, ona nie odpuszcza, ja też.
Ostatni podjazd, krotki ale bardzo stromy ( na górze robią zdjęcia). Idzie bardzo mocno, ja za nią. Płaci za to.. bo chyba dostaje skurczy i pada na ziemię. Mijam ją. Ona jednak szybko się podnosi i podbiega z rowerem. Potem zaczyna się zjazd i chyba lepiej od niej zjeżdzam bo siedzę jej na kole, ale nie mam jak wyprzedzić. Jest za wąsko.
Ostatnia sekwencja zjazdu bardzo kamienista… popełniam jakiś błąd.. musze na sekundę zejść z roweru i wiem ze już jej nie dogonię.
Ja się potem okazało, była to dziewczyna z K2, zajęła w swojej kategorii 6 m.
Gdybym była w K2, byłabym wiec 7, w swojej K3 jestem 8.
Hm…
Sama już nie wiem czy mam być zadowolona z tego wyniku?
Czy można było pojechać jeszcze mocniej?
Pewnie tak. Druga część trasy tradycyjnie słabsza.. w pierwszej naprawdę jechałam mocno.
Nie wiem czy jestem w stanie jeszcze coś wycisnąć z mojego niemłodego już organizmu.
Poprawiłam zjazdy. Podjazdy zawsze szły mi nienajgorzej, aczkolwiek mam wrażenie, że jakbym miała trochę mniej mocy niż w ub roku.
A może to ten odblokowany amor?
Taki sobie dziwny maraton…
Już „po” rozmawiam z Romkiem Pietruszką ( moją krajanem z Mielca), mówi:
Trudny maraton…
Patrzę ze zdziwniem: trudny?
On: no .. niech każdy mówi za siebie..
Przez chwilę się zastanawiam… technicznie .. nie można powiedzieć żeby to był trudny maraton.. ale te długie podjazdy wyssyały siły, teoretycznie łatwe szybkie zjazdy, wymagały koncentracji i silnych rąk..
Trasa .. podjazdy a miarę suche, ale momentami było trochę błota.
Przewyższenie spore.
Zmeczyłam się. Po maratonie czułam nogi. Ale zrealizowałam swój cel : mam sektor III na nastepny maraton.
Wracając na Orlenie przy autostradzie spotykamy część Teamu Kellys PGNiG Tarnów, z Dywanem i Kiszonem na czele. Wracają z maratonu w Piechowicach.
Kiszon ma rozwaloną rękę i kilka szwów.
Dywan na pytanie o wynik.. tajemniczo się usmiecha.
Kolejny maraton przechodzi do historii.
Co jeszcze z niego zapamietam? DW Gigant. Kto nocował to wie:)
No i zero obrażeń:) , dalej moge chodzić w spódnicach:)
Powerade Suzuki MTB Maraton
Międzygórze 19 czerwca 2010
Dystans: 48 km
Przewyższenia : 1700
Czas jazdy: 4 h 4 min
Miejsce kat.8, open 259/408
To był mój pierwszy start w Międzygórzu ( sympatyczna miejscowość, bardzo ładnie połozona, aczkolwiek w dzien kiedy zjechała tu masa maratonczyków z całego kraju, w piątek po godzinie 20 nigdzie nie można było już nic zjeść i był jeden czynny sklep!!!).
Cieszą mnie trasy nieznane, ale też zawsze wprawiają w lekki niepokój… co będzie za zakretem?
Trasa zmieniona nieco w stosunku do ubiegłorocznej, wiec na opinie kolegów i koleżanek z ub roku nie było co liczyć.
Pierwszy zgrzyt… na jakieś 1,5 h przed maratonem sprawdzam rower – nie działa blokada od amora! Nie rozumiem , bo po ostatnim serwisie wszystko było ok. Jestem wściekła. Co gorsza amor zablokował się na takim ustawieniu, że jest sztywny.
Szukam pomocy. Jakiś miły pan na stoisku Speca probuje mi pomoc, odblokowuje amora, ale radzi go już nie blokować. Tak też robię i niestety wszystkie podjazdy muszę pokonywać na odblokowanym amortyzatorze. Trudno. Wypieram to ze swiadomości, bo wiem, ze jak będę o tym myśleć – pojade gorzej.
Więc na rozgrzewce powtarzam sobie: Iza, zapomnij o tym, tego nie ma.. najważniejsze, ze amor działa.
Przyglądam się startowi giga, spotykam Jacka z Poznania ( pozdrawiam:)) i Zabela:) ( też pozdrawiam). Zabel z apartem na szyi. Podziwam.
Potem krótka rozgrzewka, na której dojeżdza do mnie Paulina i chwilę jedziemy razem.
Paulina mówi, ze w naszej kategorii zgłosiło się wiele mocnych dziewczyn. Nie szokuje mnie to specjalnie. 3 sezony temu jak zaczynałam przygodę z maratonami , łapałam się często na szerokie podium ( w mojej kategorii jeździło po 9, 10 dziewczyn). Teraz jeździ zwykle ok. 16 albo wiecej, a te przede mną .. bardzo mocne.
A ja cóż.. najstarsza w tym towarzystwie.
Wiem, ze o podium raczej nie mam co marzyć, ale cele są: jak najlepsze miejsce, walka z dziewczynami będącymi w moim zasięgu, wywalczenie sobie miejsca w sektorze III na nastepny start i po prostu.. pokonywanie własnych barier.
No to zaczynamy.. start jak to zwykle bywa pod górę.. i pierwszy podjazd ogromnie ciężko.. nogi pięką , oddech nierówny, ale w myślach powtarzam sobie: będzie dobrze, pamietaj, na pierwszym podjeździe zawsze tak jest… potem nogi się przyzwyczają, oddech wyrówna, złapiesz rytm.
I tak jest, na drugim podjeździe jadę już zdecydowanie lepiej i wyprzedzam naprawdę dużo osób. Kręcę bardzo równo i wiem ze to jest klucz do sukcesu.
Co prawda na młynku w dużej mierze, ale dosyć mocno.
Mijam wielu zdziwionych facetów, a jak na horyzoncie pojawia się jakaś dziewczyna, to po prostu staram się zrobić wszystko, żeby ją wyprzedzić. I w wielu przypadkach się udaje się, a z niektórymi koleżankami mocno tasujemy się na trasie.
W któryms momencie zauważam Miłkę Olejnik z mojej kategorii, wiec dociskam mocniej i wyprzedzam. Ona nie odpuszcza, próbuje mnie minąć, ale ja się nie daje.
Miała być walka, jest walka. Walczę nie tylko z dziewczynami, ale często za cel obieram sobie jakiegos pana i robię wszystko żeby go wyprzedzić. W wielu przypadkach.. udaje się.
Okolica przepiękna. Szerokie szutrowe drogi, strumyki, zapach lasu, co jakiś czas przepiękna panorama. Pogoda niezła, co prawda przed startem było trochę zimno, ale potem momentami wyglądało zza chmur słoneczko.
No to jedziemy.. zaczyna się podjazd na Śnieżnik ( przed 20 km). Długi mozolny, nietrudny technicznie ale… wywołujący zapewne u wielu myśli samobójcze, a u niektórych ( jak ja) mysli pt: to twój ostatni maraton.
Takie podjazdy to podjazdy dla ludzi o mocnej psychice. Można się bowiem wykonczyć, kiedy za zakrętem okazuje się, ze jest jeszcze stromiej i wyzej i tak kilka razy…
Nie wiem ile km miał ten podjazd, ale zakładam ze niemniej niż 5.
Tuz przy schronisku na Śniezniku, widze na poboczu kogoś w ubranku Subaru, zmieniającego dętkę. W ostatniej chwili odwracam głowę i widzę długi blond warkocz… o nie.. Monia… biedna ( potem okazuje się ze tego dnia miała dwa kapcie). Mimo tego na mecie jest niedużo za mną. Musiała za Snieżnikiem mocno docisnać.
I zaczyna się zabawa .. zjazd ze Snieżnika, obiecany dołozony bardzo techniczny kawałek.
Taki super hardcorowy.
Odważnie zjeżdzam początek… ale popełniam jakiś błąd.. chyba za mocno hamuje i trzeba na chwilę zsiąśc z roweru.
Jadę tyle ile mogę i na ile pozwalają mi umiejetnosci. Tych wielkich uskoków z korzeniami nie pokonuje.
Balans na kamieniach ( znowu rodeo) budzi mój strach ( ścieżka wąska, a z lewej przepaść) .. jeden błąd.. i lecisz w dół kobieto, ale ambitnie jadę gdzie mogę.
Turyści patrzą na nas zdumieni. No tak.. to jest szlak , który ciężko przejść, a tu wariaci na rowerach:)
To był jeden z niewielu technicznych zjazdów, ale pozostałe wcale nie były łatwe. Ogromnie szybkie, momentami z takimi powbijanymi w ziemię kamieniami… tak że po prostu ręce mocno już bolały i modliłam się żeby już zaczął się jakis podjazd.
Warunki nie były złe, aczkolwiek trasa bynajmniej nie pyliła i było kilka błotnych kawałków. Na jednym z nich.. prostej zupełnie bez sensu, nie wiem jak się to stało, koło dostaje poslizgu i jak lecę jak długa, bo nie zdązyłam się wypiąć z SPD.
I wtedy mija mnie młoda Słowaczka, z którą tasuje się przez dośc długi kawałek. Niestety pomimo prób, nie udaje mi się jej dogonić.
Na drugim bufecie spotykam Łukasza ( jedzie giga) i Zabela, który nalewa mi Powerada do bidonu.
I kolejny podjazd.. długi i mozolny… znowu budzacy rózne skrajne emocje.
No ale jedziemy.
Widoki ( od czasu do czasu udaje mi się popatrzeć) rekompensują trud włozony w podjazdy.
Koncówka trasy to niestety podjazd tak techniczny, ze podobnie jak wiekszośc schodzę z roweru, bo wiem ze jego podjechanie wyssałoby ze mnie wszystkie siły.
A potem znowu trochę błotka. W pewnym momencie dochodze do jakiejś dziewczyny i postanawiam się pościgać. Dziewczyna nie odpuszcza, a ściezki coraz węższe i nie bardzo jest jak wyprzedzić.
Ale się ściagamy, ona nie odpuszcza, ja też.
Ostatni podjazd, krotki ale bardzo stromy ( na górze robią zdjęcia). Idzie bardzo mocno, ja za nią. Płaci za to.. bo chyba dostaje skurczy i pada na ziemię. Mijam ją. Ona jednak szybko się podnosi i podbiega z rowerem. Potem zaczyna się zjazd i chyba lepiej od niej zjeżdzam bo siedzę jej na kole, ale nie mam jak wyprzedzić. Jest za wąsko.
Ostatnia sekwencja zjazdu bardzo kamienista… popełniam jakiś błąd.. musze na sekundę zejść z roweru i wiem ze już jej nie dogonię.
Ja się potem okazało, była to dziewczyna z K2, zajęła w swojej kategorii 6 m.
Gdybym była w K2, byłabym wiec 7, w swojej K3 jestem 8.
Hm…
Sama już nie wiem czy mam być zadowolona z tego wyniku?
Czy można było pojechać jeszcze mocniej?
Pewnie tak. Druga część trasy tradycyjnie słabsza.. w pierwszej naprawdę jechałam mocno.
Nie wiem czy jestem w stanie jeszcze coś wycisnąć z mojego niemłodego już organizmu.
Poprawiłam zjazdy. Podjazdy zawsze szły mi nienajgorzej, aczkolwiek mam wrażenie, że jakbym miała trochę mniej mocy niż w ub roku.
A może to ten odblokowany amor?
Taki sobie dziwny maraton…
Już „po” rozmawiam z Romkiem Pietruszką ( moją krajanem z Mielca), mówi:
Trudny maraton…
Patrzę ze zdziwniem: trudny?
On: no .. niech każdy mówi za siebie..
Przez chwilę się zastanawiam… technicznie .. nie można powiedzieć żeby to był trudny maraton.. ale te długie podjazdy wyssyały siły, teoretycznie łatwe szybkie zjazdy, wymagały koncentracji i silnych rąk..
Trasa .. podjazdy a miarę suche, ale momentami było trochę błota.
Przewyższenie spore.
Zmeczyłam się. Po maratonie czułam nogi. Ale zrealizowałam swój cel : mam sektor III na nastepny maraton.
Wracając na Orlenie przy autostradzie spotykamy część Teamu Kellys PGNiG Tarnów, z Dywanem i Kiszonem na czele. Wracają z maratonu w Piechowicach.
Kiszon ma rozwaloną rękę i kilka szwów.
Dywan na pytanie o wynik.. tajemniczo się usmiecha.
Kolejny maraton przechodzi do historii.
Co jeszcze z niego zapamietam? DW Gigant. Kto nocował to wie:)
No i zero obrażeń:) , dalej moge chodzić w spódnicach:)
Kobieta na zakręcie:) maraton Międzygórze© lemuriza1972
Piłujemy pod górę:), ja i KTM© lemuriza1972
Gdzieś w Sudetach zjeżdżamy sobie...© lemuriza1972
Zdjęcie z wycieczki rowerowej© lemuriza1972
- DST 48.00km
- Teren 43.00km
- Czas 04:04
- VAVG 11.80km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 152 ( 80%)
- Kalorie 2300kcal
- Podjazdy 1700m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 czerwca 2010
Lipie czyli technika:)
To był drugi trening w tym tygodniu. Trochę mało jak na tydzień , w którym mam pojechać maraton, ale niestety przyplątał się ból kregosłupa i we wtorek trzeba było odpoczywać.
Postanowiłam pojechać do Lipia żeby trochę poćwiczyć technikę i popróbować mój kregosłup.
Czerwonym szlakiem od Klikowej do Lipia. Wertepy niezłe, kilka sekwencji piaszczystych, w których niestety niezbyt sobie radzę. Dojazdówka do Lipia przez pola cieżka, bo pola zarosły trawskiem i było troche siłowania się co odczuł mój kregosłup.
W Lipiu .. mokradła i ogólnie mokro, wiec pythony i ja radzilismy sobie średnio.
Momentami bardzo mokro a na podjazdach cięzko bo pythony nie dawały sobie rady zbyt dobrze. Zjazdy , zakręty za to ok i "pieniek" w koncu pokonany. Jacek K i Mirek wiedza o co chodzi:).
Uwielbiam ten lasek, sporo mozna sie tam nauczyć.
Niestety chmary komarów i w pewnym momencie, kiedy przystanęłam zeby wyciągnąć trawsko z przerzutki naraziłam sie na sporą utratę krwi:).
Nie jechałam specjalnie szybko, bo nie o to tym razem chodziło. Chciałam po prostu oswoić się z korzeniami, terenem, błotkiem itp.
Dzisiaj wyjazd do Międzygórza. Trochę szkoda, ze w tym samym czasie odbywa się maraton w Zegiestowie ( Cyklokarpaty). Bardzo chciałam przejechać ten maraton, no ale cóż...
Trzeba dokonywać wyborów.
Na maraton w Miedzygórzu cieszę sie jednak bardzo, bo to jest trasa , której jeszcze nie jechałam, a to wywołuje dodatkowe emocje i daje dodatkową motywacje.
Ostatnie jazdy utwierdziły mnie w przekonaniu, ze z formą jest lepiej, wiec chciałabym jutro powalczyć.
Jadę do Międzygórza powalczyć o jak najlepsze miejsce, ale przede wszystkim jadę po te pozytywne emocje, po to uczucie na mecie i po tego powera, którego daje mi przejechanie maratonu, na nastepne moje dni.
Bo tak jest... po przejechaniu kolejnej trasy uczucie spełnienia powoduje ze kilka dni po starcie zyje się pełniej, radośniej.
Bo nie jeżdżę dla samej jazdy, jeżdzę po co coś wiecej.
Czym jest to COŚ?
nie potrafię dokładnie określić, brakuje słów.
Moze wiec oddam głos Piotrowi Morawskiego, nieżyjącemu już himalaiscie, który jakoś tak bardzo trafnie opisał potrzebę wspinania się po gorach.
" Wspinam sie nie tylko dla samej skały i lodu i dla samego wspinania. Dla mnie to także podróże, poznawanie ludzi, zycie w namiocie, walka ze śniegiem i wiatrem. Przepiekne widoki, gdy człowiek wisi w środku ściany, a pod nim znajduje sie kilkaset metrów czy kilka km powietrza. Kiedy jestem w górach, nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest wyłącznie natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed zyciem sie nie ucieknie. Zalezy co kto nazywa zyciem. Ledwie wrócę do domu, już tęsknię do kolejnych przygód. Jak to powiedział kiedys mój znajomy: na początku twoje zycie toczy się normalnie, czasem przerywasz je wyprawami, potem twoje wyprawy toczą się normalnie i czasem przerywasz je zyciem".
No to jadę na drugi koniec Polski, kilkaset km , zeby przejechać kilkadziesiąt km, żeby przerwać zycie na chwilę, a potem wrócić do niego i szybko zatęsknić za następnym startem, bo to własnie moje ZYCIE.
Trzymajcie kciuki i zyczcie mi powodzenia!
No i do zobaczenia przynajmniej z niektórymi na szlaku:)
Postanowiłam pojechać do Lipia żeby trochę poćwiczyć technikę i popróbować mój kregosłup.
Czerwonym szlakiem od Klikowej do Lipia. Wertepy niezłe, kilka sekwencji piaszczystych, w których niestety niezbyt sobie radzę. Dojazdówka do Lipia przez pola cieżka, bo pola zarosły trawskiem i było troche siłowania się co odczuł mój kregosłup.
W Lipiu .. mokradła i ogólnie mokro, wiec pythony i ja radzilismy sobie średnio.
Momentami bardzo mokro a na podjazdach cięzko bo pythony nie dawały sobie rady zbyt dobrze. Zjazdy , zakręty za to ok i "pieniek" w koncu pokonany. Jacek K i Mirek wiedza o co chodzi:).
Uwielbiam ten lasek, sporo mozna sie tam nauczyć.
Niestety chmary komarów i w pewnym momencie, kiedy przystanęłam zeby wyciągnąć trawsko z przerzutki naraziłam sie na sporą utratę krwi:).
Nie jechałam specjalnie szybko, bo nie o to tym razem chodziło. Chciałam po prostu oswoić się z korzeniami, terenem, błotkiem itp.
Dzisiaj wyjazd do Międzygórza. Trochę szkoda, ze w tym samym czasie odbywa się maraton w Zegiestowie ( Cyklokarpaty). Bardzo chciałam przejechać ten maraton, no ale cóż...
Trzeba dokonywać wyborów.
Na maraton w Miedzygórzu cieszę sie jednak bardzo, bo to jest trasa , której jeszcze nie jechałam, a to wywołuje dodatkowe emocje i daje dodatkową motywacje.
Ostatnie jazdy utwierdziły mnie w przekonaniu, ze z formą jest lepiej, wiec chciałabym jutro powalczyć.
Jadę do Międzygórza powalczyć o jak najlepsze miejsce, ale przede wszystkim jadę po te pozytywne emocje, po to uczucie na mecie i po tego powera, którego daje mi przejechanie maratonu, na nastepne moje dni.
Bo tak jest... po przejechaniu kolejnej trasy uczucie spełnienia powoduje ze kilka dni po starcie zyje się pełniej, radośniej.
Bo nie jeżdżę dla samej jazdy, jeżdzę po co coś wiecej.
Czym jest to COŚ?
nie potrafię dokładnie określić, brakuje słów.
Moze wiec oddam głos Piotrowi Morawskiego, nieżyjącemu już himalaiscie, który jakoś tak bardzo trafnie opisał potrzebę wspinania się po gorach.
" Wspinam sie nie tylko dla samej skały i lodu i dla samego wspinania. Dla mnie to także podróże, poznawanie ludzi, zycie w namiocie, walka ze śniegiem i wiatrem. Przepiekne widoki, gdy człowiek wisi w środku ściany, a pod nim znajduje sie kilkaset metrów czy kilka km powietrza. Kiedy jestem w górach, nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest wyłącznie natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed zyciem sie nie ucieknie. Zalezy co kto nazywa zyciem. Ledwie wrócę do domu, już tęsknię do kolejnych przygód. Jak to powiedział kiedys mój znajomy: na początku twoje zycie toczy się normalnie, czasem przerywasz je wyprawami, potem twoje wyprawy toczą się normalnie i czasem przerywasz je zyciem".
No to jadę na drugi koniec Polski, kilkaset km , zeby przejechać kilkadziesiąt km, żeby przerwać zycie na chwilę, a potem wrócić do niego i szybko zatęsknić za następnym startem, bo to własnie moje ZYCIE.
Trzymajcie kciuki i zyczcie mi powodzenia!
No i do zobaczenia przynajmniej z niektórymi na szlaku:)
- DST 30.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:47
- VAVG 16.82km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 174 ( 92%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1000kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 czerwca 2010
Trening
Trening w składzie: Mirek, Andżelika, ja.
Miała być Jurasówka ( podjazd od Dunajca), ale zaczęło się chmurzyć i zmiana planów.
Najpierw niebieskim nad Dunajcem od Buczyny ( tak wiec sporo terenowych przeszkód, bo szlak zniszczony, rowery ubłocone, wszak w Buczynie sporo błota).
Pojechaliśmy na Lubinkę od Janowic i Mirek postanowił nam urządzić prawdziwy trening. 6 km podjazdu naprawdę w mocnym tempie.
Mirek jechał mocno pod górę ( znaczy jak na nas mocno, bo on pewnie mógłby jechac 3 razy szybciej).
Postanowiłam – nie odpuszczać i bez względu na wszystko trzymać się Mirkowi na kole.
Oj były momenty, że myślałam ze już peknę…ale dało radę.
Nigdy w takim tempie jeszcze Lubinki nie wjeżdzałam, w dodatku ambitnie postanowiłam jechac na mocniejszych przełożeniach.
Jakieś kilkaset metrów przed metą Mirek zwolnił i powiedział: a teraz macie ostatnią górską premię..czyli dał sygnał do ścigania się.
Uff… nie wiedziałam, ze stać mnie na taką mocną koncówkę po mocnej jeździe na całym podjeździe.
Ale się jakoś zmobilizowałam i doszlam na koncówce podjazdu do 23 km/h !!!
Niewiarygodne, tak szybko jeszcze tego podjazdu nie zrobiłam.
W ogóle jakoś tak czułam moc wczoraj wczoraj dobrze mi się jeździło na podjazdach.
Bardzo, bardzo pożyteczny trening.
Mirek powiedział po obserwacji naszych zmagań na koncówce Lubinki, ze jest ciekawy ilu facetów by na tym podjeździe pękło i nie wytrzymało tempa:)
Powiedział też , ze mocne będziemy wtedy kiedy po zrobieniu takiego podjazdu w takim tempie , nie będziemy zwalniać a jechać jeszcze szybciej.
Zrobimy to:). na pewno zrobimy!
Zjazd z Lubinki lasem, a potem jeszcze do Rzuchowej i podjazd przez wąwóz.
Miała być Jurasówka ( podjazd od Dunajca), ale zaczęło się chmurzyć i zmiana planów.
Najpierw niebieskim nad Dunajcem od Buczyny ( tak wiec sporo terenowych przeszkód, bo szlak zniszczony, rowery ubłocone, wszak w Buczynie sporo błota).
Pojechaliśmy na Lubinkę od Janowic i Mirek postanowił nam urządzić prawdziwy trening. 6 km podjazdu naprawdę w mocnym tempie.
Mirek jechał mocno pod górę ( znaczy jak na nas mocno, bo on pewnie mógłby jechac 3 razy szybciej).
Postanowiłam – nie odpuszczać i bez względu na wszystko trzymać się Mirkowi na kole.
Oj były momenty, że myślałam ze już peknę…ale dało radę.
Nigdy w takim tempie jeszcze Lubinki nie wjeżdzałam, w dodatku ambitnie postanowiłam jechac na mocniejszych przełożeniach.
Jakieś kilkaset metrów przed metą Mirek zwolnił i powiedział: a teraz macie ostatnią górską premię..czyli dał sygnał do ścigania się.
Uff… nie wiedziałam, ze stać mnie na taką mocną koncówkę po mocnej jeździe na całym podjeździe.
Ale się jakoś zmobilizowałam i doszlam na koncówce podjazdu do 23 km/h !!!
Niewiarygodne, tak szybko jeszcze tego podjazdu nie zrobiłam.
W ogóle jakoś tak czułam moc wczoraj wczoraj dobrze mi się jeździło na podjazdach.
Bardzo, bardzo pożyteczny trening.
Mirek powiedział po obserwacji naszych zmagań na koncówce Lubinki, ze jest ciekawy ilu facetów by na tym podjeździe pękło i nie wytrzymało tempa:)
Powiedział też , ze mocne będziemy wtedy kiedy po zrobieniu takiego podjazdu w takim tempie , nie będziemy zwalniać a jechać jeszcze szybciej.
Zrobimy to:). na pewno zrobimy!
Zjazd z Lubinki lasem, a potem jeszcze do Rzuchowej i podjazd przez wąwóz.
- DST 40.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:45
- VAVG 22.86km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 czerwca 2010
Górska wyprawa
Nie pamietam juz kiedy ostatni raz byłam na takiej górskiej wycieczce . Bez ścigania się, napięcia startowego... po prostu jazda w górach!
Pewnie ze 2 lata minęło.
W ub roku jakos nie wystarczyło czasu, wiec jak zdarzył się wolny weekend trzeba go było wykorzystać.
Po upalnym tygodniu słonce wreszcie trochę odpuściło. Co prawda jak startowalismy w Kosarzyskach troszeczkę padało, ale deszcz szybko przeszedł i można było jechać w fajnej, kolarskiej temperaturce.
W Kosarzyskach skręcilismy na jakiś szlak, mocno pod górę, bardzo mocno i długo.
Z tego co pamietam 12 km jechalismy chyba około 40 min, albo dłużej. Było sie gdzie wspinać. Była Eliaszówka, Obidza, zjazd do Białej Wody.
Obiad w Jaworkach, potem mocno pod górę znowu.
Było trochę mozolnych cięzkich podejść, kiedy przeklinałam mojego Katemka, a raczej to że musze go pchać pod górę.
ale za to zjazdy zrekompensowały wszystko.
Nie do wiary.. gdyby ktos powiedział mi , ze kiedyś bedą mnie cieszyć zjazdy , nie uwierzyłabym.
Ale sporo już sie nauczyłam i zjeżdzało mi się naprawdę fajnie. Pewnie i w miarę szybko.
Sama radość!
Bylismy gdzieś w okolicach Wlk. Rogacza i Niemcowej.
Jak to w górach.. cudne, zapierające dech w piersiach widoki, pot lejący sie z czoła w nadmiarze i radość z pokonywania kolejnych górskich trudności.
Zbładzilismy w któryms momencie, ale ujrzelismy górala i pomyslałam: jesteśmy uratowani!
moja radośc została zakłocona kiedy góral podniósł sie z trawy i niepewnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Pomyslałam: o... od niego to sie niewiele dowiemy.
Ale pomógl i zbeształ mnie trochę, kiedy pod stromą górkę nie zmieniłam przerzutek i musiałam pchać rower.
Uslyszałam reprymendę: rower jest po to żeby na nim jeździć a nie pchać.
No słusznie:)
Pewnie ze 2 lata minęło.
W ub roku jakos nie wystarczyło czasu, wiec jak zdarzył się wolny weekend trzeba go było wykorzystać.
Po upalnym tygodniu słonce wreszcie trochę odpuściło. Co prawda jak startowalismy w Kosarzyskach troszeczkę padało, ale deszcz szybko przeszedł i można było jechać w fajnej, kolarskiej temperaturce.
W Kosarzyskach skręcilismy na jakiś szlak, mocno pod górę, bardzo mocno i długo.
Z tego co pamietam 12 km jechalismy chyba około 40 min, albo dłużej. Było sie gdzie wspinać. Była Eliaszówka, Obidza, zjazd do Białej Wody.
Obiad w Jaworkach, potem mocno pod górę znowu.
Było trochę mozolnych cięzkich podejść, kiedy przeklinałam mojego Katemka, a raczej to że musze go pchać pod górę.
ale za to zjazdy zrekompensowały wszystko.
Nie do wiary.. gdyby ktos powiedział mi , ze kiedyś bedą mnie cieszyć zjazdy , nie uwierzyłabym.
Ale sporo już sie nauczyłam i zjeżdzało mi się naprawdę fajnie. Pewnie i w miarę szybko.
Sama radość!
Bylismy gdzieś w okolicach Wlk. Rogacza i Niemcowej.
Jak to w górach.. cudne, zapierające dech w piersiach widoki, pot lejący sie z czoła w nadmiarze i radość z pokonywania kolejnych górskich trudności.
Zbładzilismy w któryms momencie, ale ujrzelismy górala i pomyslałam: jesteśmy uratowani!
moja radośc została zakłocona kiedy góral podniósł sie z trawy i niepewnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Pomyslałam: o... od niego to sie niewiele dowiemy.
Ale pomógl i zbeształ mnie trochę, kiedy pod stromą górkę nie zmieniłam przerzutek i musiałam pchać rower.
Uslyszałam reprymendę: rower jest po to żeby na nim jeździć a nie pchać.
No słusznie:)
- DST 48.00km
- Teren 38.00km
- Czas 04:31
- VAVG 10.63km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 2300kcal
- Podjazdy 1600m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze