Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 362.00 km (w terenie 104.00 km; 28.73%) |
Czas w ruchu: | 17:01 |
Średnia prędkość: | 21.27 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (77 %) |
Suma kalorii: | 1259 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 36.20 km i 1h 42m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 19 lipca 2012
Lipie
Czysta energia .
Zapowiadali na dzisiaj burze, ulewy, wichury. Wiatr wiał rzeczywiście bardzo mocno, ciemne chmury gdzieś tam się kłębiły
Zjadałam obiad i zastanawiałam się co robić. Deszcz to jeszcze nic, bo ciepło było, ale burze gdzieś w lesie, to już mało fajna sprawa.
W koncu postanowiłam, żę przełożę porzadki z piątku na dzisiaj i tym sposobem jutro będę mieć fajne po południe, pojadę sobie gdzieś w las, w górki.
Jak już zaczęłam sprzątać, to gdzieś w głowie zaczeła się rodzić myśl, żeby może jednak dzisiaj pokręcić samym wieczorem, bo do tego czasu burze pewnie już przejdą.
Było po 19, było ciemno od burzowych chmur i zaczął kropić deszcz, ale wyjechałam.
I akurat tam gdzie postanowiłam jechać czyli do Lipia zanosiło się na najgorsze..
Ołowiane chmury…
Po drodze widziałam masę połamanych gałęzi, wiec chyba jakaś burza jednak musiała być, ale ja sprzatając słuchałam głośno muzyki, więc moglam nie słyszeć.
Trasa: Biała- Klikowa – czerwony pieszy szlak przez pola do Krzyża i dalej czerwonym do Lipia.
W Lipiu pokręciłam się trochę po lasku i wróciłam ta samą drogą, bo przez miasto wracac mi się nie chciało.
Jak dojeżdzalam do domu, świeciło już słonce,i było całkiem fajnie.
Ale wiatr był na trasie spory.
Jak jechalam do Lipia to z wiatrem… prawie nie czułam ze jadę z wyjątkiem drogi przez pola , bo tam jest pod górkę trochę.
Ale za to jak wracałam, to już tak wesoło nie było.
- DST 33.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:29
- VAVG 22.25km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 636kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 18 lipca 2012
Spokojnie i płasko
&feature=related
Dwa filmy.
Pierwszy , bo znalazłam przypadkiem i bardzo mi się spodobał.
Jak ten facet ściąga łapę przy ataku!!!
Niesamowite, prawda?
Cytat z wywiadu dla Onetu:
„Ja od dziecka powtarzałem że będę grał w reprezentacji i na pewno mi się uda. A mój ojciec spokojnie mi mówił: w mini siatkówce grupa jest złożona z 40 chłopaków, w młodzikach ich zostaje 18, z młodzików do kadeta ich przechodzi 10, do juniora 5, a do seniora, żeby iść, gdzieś grać, na ławkę do klubu może jeden z całej grupy, więc daj sobie na wstrzymanie (śmiech). Jak wolniej rosłem albo nie zaliczałem jakiegoś testu na 100% to miewałem chwile zwątpienia, ale nie pozwoliły mi się zatrzymać. To mnie jeszcze bardziej mobilizowało. Jeżeli nie jestem dostatecznie dobry, to muszę się albo więcej starać albo przestać. A z drugiej strony jak przestanę to nigdy się nie dowiem, czy byłem dostatecznie dobry”
Imponujące , prawda?
Drugi film, nie bez przyczyny, ale to za chwilę.
Po dwóch dniach mentalnej i fizycznej niedyspozycji, dzisiaj powiedziałam sobie: dość… coś ze sobą zrobić trzeba.
Pomógł mi w tym Mirek, który przed wyjazdem na urlop postanowił, trochę popedałować i zabrał mnie ze sobą.
Pedałowanie, jak w całym sezonie było raczej mizerne, ale za to pogadalismy sobie fajnie.
O górach ( że trzeba w słowackie Tatry zacząć chodzić w lecie, bo w zimie, wiadomo szlaki tam zamknięte).
Zakończyliśmy tradycyjnie już na boisku, popijac złocisty płyn i tam nagle Mirek powiedział:
„ Wiem… Matterhorn….”
„Co?
„Matterhorn! Nie wiesz co to jest? Tam pójdziemy. W przyszłym roku. Tylko trzeba się przygotować. Tak siedzimy na tym boisku, nic nie robimy. Zycie nam ucieka. Coś trzeba zrobić!
No widzisz… jeszcze przed godziną 15 nie miałaś celu, a teraz już masz”
Ha.. przyszłam do domu. Otworzyłam komputer, popatrzyłam na Matterhorn.
Przepiękny, najpiękniejszy szczyt Alp, ale….trudny. Niebezpieczny. Częste załamania pogody. Kamienie, burze…
Obejrzałam filmy.. uśmiechnęłam się i pomyślałam: Mirek… Ty to może byś tam wszedł, ale ja z tym moim chorym kulasem????
No i ile nauki, jeszcze przed nami ( byłoby) Przecież tam trzeba umieć się wspinać, a ja zaledwie dwa razy byłam na ściance, raz na skałkach z miernym efektem.
Ale obraz szczytu Matterhorn w głowie pozostał…
Cudowny!
A jazda spokojna i relaksacyjna.
Jak zdrowie pozwoli, to może jutro w jakies górki się pojedzie.
W końcu.
Dwa filmy.
Pierwszy , bo znalazłam przypadkiem i bardzo mi się spodobał.
Jak ten facet ściąga łapę przy ataku!!!
Niesamowite, prawda?
Cytat z wywiadu dla Onetu:
„Ja od dziecka powtarzałem że będę grał w reprezentacji i na pewno mi się uda. A mój ojciec spokojnie mi mówił: w mini siatkówce grupa jest złożona z 40 chłopaków, w młodzikach ich zostaje 18, z młodzików do kadeta ich przechodzi 10, do juniora 5, a do seniora, żeby iść, gdzieś grać, na ławkę do klubu może jeden z całej grupy, więc daj sobie na wstrzymanie (śmiech). Jak wolniej rosłem albo nie zaliczałem jakiegoś testu na 100% to miewałem chwile zwątpienia, ale nie pozwoliły mi się zatrzymać. To mnie jeszcze bardziej mobilizowało. Jeżeli nie jestem dostatecznie dobry, to muszę się albo więcej starać albo przestać. A z drugiej strony jak przestanę to nigdy się nie dowiem, czy byłem dostatecznie dobry”
Imponujące , prawda?
Drugi film, nie bez przyczyny, ale to za chwilę.
Po dwóch dniach mentalnej i fizycznej niedyspozycji, dzisiaj powiedziałam sobie: dość… coś ze sobą zrobić trzeba.
Pomógł mi w tym Mirek, który przed wyjazdem na urlop postanowił, trochę popedałować i zabrał mnie ze sobą.
Pedałowanie, jak w całym sezonie było raczej mizerne, ale za to pogadalismy sobie fajnie.
O górach ( że trzeba w słowackie Tatry zacząć chodzić w lecie, bo w zimie, wiadomo szlaki tam zamknięte).
Zakończyliśmy tradycyjnie już na boisku, popijac złocisty płyn i tam nagle Mirek powiedział:
„ Wiem… Matterhorn….”
„Co?
„Matterhorn! Nie wiesz co to jest? Tam pójdziemy. W przyszłym roku. Tylko trzeba się przygotować. Tak siedzimy na tym boisku, nic nie robimy. Zycie nam ucieka. Coś trzeba zrobić!
No widzisz… jeszcze przed godziną 15 nie miałaś celu, a teraz już masz”
Ha.. przyszłam do domu. Otworzyłam komputer, popatrzyłam na Matterhorn.
Przepiękny, najpiękniejszy szczyt Alp, ale….trudny. Niebezpieczny. Częste załamania pogody. Kamienie, burze…
Obejrzałam filmy.. uśmiechnęłam się i pomyślałam: Mirek… Ty to może byś tam wszedł, ale ja z tym moim chorym kulasem????
No i ile nauki, jeszcze przed nami ( byłoby) Przecież tam trzeba umieć się wspinać, a ja zaledwie dwa razy byłam na ściance, raz na skałkach z miernym efektem.
Ale obraz szczytu Matterhorn w głowie pozostał…
Cudowny!
A jazda spokojna i relaksacyjna.
Jak zdrowie pozwoli, to może jutro w jakies górki się pojedzie.
W końcu.
- DST 30.00km
- Teren 13.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.22km/h
- VMAX 34.00km/h
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 623kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 lipca 2012
Rege do Melsztyna
Piosenka taka adekwatna do moich dzisiejszych refleksji.
Zmieniło się wiele we mnie.
Dawniej po powrocie z gór, owszem tęskniłam za nimi bardzo, ale tez byłam przez wiele dni naładowana tak mega pozytywnie.
Dzisiaj wstałam… i najchętniej wracałabym tam natychmiast, bo tutaj… tutaj mam wrażenie, że kompletnie nic nie jest tak jak trzeba.
Kondor w komentarzu do mojego poprzedniego wpisu, napisał, że przez to, że teraz tak nie oszczędzam kolana, będę kiedyś chodzić o kulach ( na tzw starość).
Hm…. Rację ma straszy kolega.
Ja wiem.
Jednocześnie… jakos nie potrafię myśleć w tak dalekiej perspektywie, bo w ogóle na chwile obecną nie myślę, w perspektywie dalekiej.
Na chwilę obecną, myślę tylko o dniu dzisiejszym.
Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, bo to by mogło się okazać dla mnie bardzo fatalne w skutkach.
Odpisałam Kondorowi, ze nie chciałabym dożyć tej starości o której pisze.
Bo nie chciałabym…. Z głodową emeryturą i niemożnością patrzenia na góry, niemożnością uprawiania sportu, patrząc na swiat przez okno.. po co mi takie życie?
Ktoś kiedyś powiedział, ze starość to najgorszy pomysł Boga.
Gdzieś to przeczytałam.
Dzisiaj wstałam .. pogoda za oknem nie najgorsza.
Dzień z takich.. że wiedziałam, ze zostać w czterech ścianach nie mogę.
Czasem czuję się w nich jak uwieziona…
Opowiadałam o tym dzisiaj Tomkowi, jak jechaliśmy na rowerze.
Że chciałabym mieć domek, nawet taki najmniejszy. I tak sobie usiąść przy stole, na powietrzu z kawką i książką.
Tomek powiedział: szybko by ci się znudziło.
Powiedziałam: no nie.. rzecz jasna, ta kawka i ksiązka, to byłoby dopiero po dostraczeniu sobie jakiejs dawki adrenaliny.
I przypomniała mi się moja babcia, która nie znosiła przyjeżdzać do nas do Mielca, bo się w murach blokowych dusiła.
Siadała sobie wtedy na ławce przed blokiem.
Może ja mam to po niej?
Tak więc wstałam rano i stwierdziłam, że gdzies wyjechać musze. Chociażby po to żeby sobie gdzieś nad rzeką posiedzieć i w wodę popatrzeć.
Myślałam, ze sama dzisiaj pojadę, ale Tomek w koncu się zdecydował, pomimo tego , że czuł się nie najlepiej.
Chyba za duzo u niego ostatnio solidnego wysiłku ( 6 dni jazdy po górach i teraz tatry) i nie jest zregenerowany, tak myślę.
Potem jeszcze dzwonił Grzesiek, ze też chce jechać, ale my byliśmy już wtedy w Melsztynie.
Na trasie spotkaliśmy Piotrka Bricha, który niepostrzeżenie do nas podjechał.
Chwilę pogadalismy, a potem Piotrek pojechał dalej, a my na Rynek do Zakliczyna na lody.
Potem jeszcze chwila relaksu nad Dunajcem w Melsztynie.
W drodze powrotnej dopadł mnie głód, więc zrezygnowałam z mycia roweru. Tomek pojechał umyć swój rower, a ja stwierdziłam, że muszę do domu. JEŚĆ!
W koncu wczoraj poszła masa kalorii.
Dzisiaj jazda bardzo, bardzo wolna i spokojna. Ot tak na rozruszanie mięśni
I jeszcze trochę zdjęć z Tatr.
Autorem jest Sławek
Na szlaku© lemuriza1972
Ubieram moją "sztuczną nogę"© lemuriza1972
Jest i akcent rowerowy:) , skarpetki od Grzegorza Golonki:)© lemuriza1972
Na szczycie Szpiglasowego© lemuriza1972
z widokami w tle...© lemuriza1972
Krótka chwila odpoczynku© lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 14.00km
- Czas 02:50
- VAVG 21.53km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 lipca 2012
Szpiglasowy Wierch
Tym razem nie budzik mnie obudził.
Tym razem obudził mnie dostawczy samochód z mięsem, który przywiózł towar do sklepu naprzeciwko.
Była 4: 18.
Co za rozpusta… spałam o ponad 20 minut dłużej niż dwa tygodnie temu…
W radiu zespół De Mono śpiewał: Energia płynie w nas… , na które to słowa niemalże parsknełam śmiechem patrząc na swoje poranne , wymięte oblicze w lustrze.
Ale kiedy chłopaki po mnie przyjechali uśmiechałam się już od ucha do ucha
( wczoraj wahałam się czy jechać, bo prognoza pogody była niepokojąca, a ja z tym moim kulasem po mokrych skałach.. to byłoby mało bezpieczne. W końcu postąpiłam wedle swojej ulubionej zasady czyli .. No risk , no fun i się zdecydowałam).
I rano przyszła RADOŚĆ i przekonanie, że nie będzie tak źle z pogodą.
I nie było.
Pogoda była idealna, ani za gorąco, ani za zimno, u góry owszem wiało bardzo, ale tylko bardzo wysoko czyli powyżej 2000 m npm.
Zapowiadanego deszczu na szlaku nie widzielismy, dopiero w drodze powrotnej.
Trasa Łysa Polana- Dolina 5 SP- Szpiglasowa Przełęcz- Szpiglasowy-Wierch- Morskie Oko – Łysa Polana zajęła nam dokładnie 7 godzin 40 minut wędrówki.
Początek dobrze znanym mi z zimowych wędrówek szlakiem prowadzącym do 5 SP, ale potem już niespodzianki czyli piekny Wodposad Siklawa między innymi.
Im dalej szlismy tym było chłodniej i bardziej wiało, ale wszystko w granicach normy, a poza tym niemalże cały czas świeciło słońce.
A ja…
A ja coraz bardziej „otwarta” na góry.
Śmiałam się do chłopaków, że obniżam loty ( o trasę mi chodziło, bo najtrudniejsza to ona nie była. To trzecia moja wyprawa letnia w Tatry, zaczęłam ostro bo od Orlej Perci, potem była świnica i Zawrat, a teraz Szpiglasowy).
Sławek co rusz spoglądał w stronę Orlej, o ktorej bardzo marzy i do której się przymierza.
Ja patrzyłam z niedowierzaniem na Orlą ( ze tam byłam) i na Kozi, że się tam wspindrałam w zimie.
Chyba nie bardzo wiedziałam co robię.
No ale to tak z dołu wygląda.. a jak się idzie pod górę to wygląda zupełnie inaczej.
Na Szpiglasowym wiało tak, że bez kurtek się nie obeszło.
Kiedy schodzilismy to jakis chojrak w spodenkach krótkich i koszulce popatrzył na nas zdziwiony i powiedział:
Co tacy opatuleni? Zima tam?
Powiedziałam: wejdzie pan to pan zobaczy.
- Bez przesady – powiedział.
Usmichnełam się i pomyślałam, ze chciałabym go zobaczyc na szczycie.
A potem takiego dopada deszcz albo burza na szczycie i jest nieszczęscie.
Na Szpiglasowym ubrałam moją „sztuczną nóżkę” i schodziłam sobie.
Nie było wielkich trudności ( w ogóle technicznie to dość łatwy szlak, kilka łańcuszków tuż przed Szpiglasową przełęczą i tyle).
Także dzisiaj obyło się bez przygód.
Było dobrze. Lepiej niż poprzednio.
Jakoś bardziej zintegrowałam się z górami. Przez to, ze łatwiej technicznie, miałam wiecej czasu na patrzenie na góry.
Szłam i śpiewałam sobie co chwilę:
„ Mamy żółte serca.. w których płynie czarna krew”
Tomek się śmiał i pytał: czy to jakaś moja mantra?
A mnie po prostu tak bardzo spodobał się śpiwający hymn Skry Michał Kubiak ( oczywiście z filmu Igły), że cały czas chodzi mi ta przyśpiewka po głowie.
Zeszliśmy do Morskiego Oka, a tam było zasłużone piwko.
A ponieważ dzisiaj Tour de Polonge to trzeba było wracac obajazdem przez Słowację, Krościenko i Nowy Sącz.
Także trochę nam zeszło.
Czas przejścia: 7 godz 40 min
Spalone kalorie 2479
Średnie tętno 123
I to tle słów, bo są już zbędne, reszte niech dopowiedzą obrazy.
Zapraszam na mój fotoreprtaż
Wyprawa „step by step”
Tym razem obudził mnie dostawczy samochód z mięsem, który przywiózł towar do sklepu naprzeciwko.
Była 4: 18.
Co za rozpusta… spałam o ponad 20 minut dłużej niż dwa tygodnie temu…
W radiu zespół De Mono śpiewał: Energia płynie w nas… , na które to słowa niemalże parsknełam śmiechem patrząc na swoje poranne , wymięte oblicze w lustrze.
Ale kiedy chłopaki po mnie przyjechali uśmiechałam się już od ucha do ucha
( wczoraj wahałam się czy jechać, bo prognoza pogody była niepokojąca, a ja z tym moim kulasem po mokrych skałach.. to byłoby mało bezpieczne. W końcu postąpiłam wedle swojej ulubionej zasady czyli .. No risk , no fun i się zdecydowałam).
I rano przyszła RADOŚĆ i przekonanie, że nie będzie tak źle z pogodą.
I nie było.
Pogoda była idealna, ani za gorąco, ani za zimno, u góry owszem wiało bardzo, ale tylko bardzo wysoko czyli powyżej 2000 m npm.
Zapowiadanego deszczu na szlaku nie widzielismy, dopiero w drodze powrotnej.
Trasa Łysa Polana- Dolina 5 SP- Szpiglasowa Przełęcz- Szpiglasowy-Wierch- Morskie Oko – Łysa Polana zajęła nam dokładnie 7 godzin 40 minut wędrówki.
Początek dobrze znanym mi z zimowych wędrówek szlakiem prowadzącym do 5 SP, ale potem już niespodzianki czyli piekny Wodposad Siklawa między innymi.
Im dalej szlismy tym było chłodniej i bardziej wiało, ale wszystko w granicach normy, a poza tym niemalże cały czas świeciło słońce.
A ja…
A ja coraz bardziej „otwarta” na góry.
Śmiałam się do chłopaków, że obniżam loty ( o trasę mi chodziło, bo najtrudniejsza to ona nie była. To trzecia moja wyprawa letnia w Tatry, zaczęłam ostro bo od Orlej Perci, potem była świnica i Zawrat, a teraz Szpiglasowy).
Sławek co rusz spoglądał w stronę Orlej, o ktorej bardzo marzy i do której się przymierza.
Ja patrzyłam z niedowierzaniem na Orlą ( ze tam byłam) i na Kozi, że się tam wspindrałam w zimie.
Chyba nie bardzo wiedziałam co robię.
No ale to tak z dołu wygląda.. a jak się idzie pod górę to wygląda zupełnie inaczej.
Na Szpiglasowym wiało tak, że bez kurtek się nie obeszło.
Kiedy schodzilismy to jakis chojrak w spodenkach krótkich i koszulce popatrzył na nas zdziwiony i powiedział:
Co tacy opatuleni? Zima tam?
Powiedziałam: wejdzie pan to pan zobaczy.
- Bez przesady – powiedział.
Usmichnełam się i pomyślałam, ze chciałabym go zobaczyc na szczycie.
A potem takiego dopada deszcz albo burza na szczycie i jest nieszczęscie.
Na Szpiglasowym ubrałam moją „sztuczną nóżkę” i schodziłam sobie.
Nie było wielkich trudności ( w ogóle technicznie to dość łatwy szlak, kilka łańcuszków tuż przed Szpiglasową przełęczą i tyle).
Także dzisiaj obyło się bez przygód.
Było dobrze. Lepiej niż poprzednio.
Jakoś bardziej zintegrowałam się z górami. Przez to, ze łatwiej technicznie, miałam wiecej czasu na patrzenie na góry.
Szłam i śpiewałam sobie co chwilę:
„ Mamy żółte serca.. w których płynie czarna krew”
Tomek się śmiał i pytał: czy to jakaś moja mantra?
A mnie po prostu tak bardzo spodobał się śpiwający hymn Skry Michał Kubiak ( oczywiście z filmu Igły), że cały czas chodzi mi ta przyśpiewka po głowie.
Zeszliśmy do Morskiego Oka, a tam było zasłużone piwko.
A ponieważ dzisiaj Tour de Polonge to trzeba było wracac obajazdem przez Słowację, Krościenko i Nowy Sącz.
Także trochę nam zeszło.
Czas przejścia: 7 godz 40 min
Spalone kalorie 2479
Średnie tętno 123
I to tle słów, bo są już zbędne, reszte niech dopowiedzą obrazy.
Zapraszam na mój fotoreprtaż
Wyprawa „step by step”
Chłopaki na szlaku do Doliny 5 SP© lemuriza1972
W tle Wodospad Siklawa© lemuriza1972
Demonstracja siły© lemuriza1972
Wodospad Siklawa© lemuriza1972
Szczęście... chyba to sie nazywa© lemuriza1972
Kura, kaczka , drób i droga na.. Ostrołękę? czy Szpiglasowy?:)© lemuriza1972
Widok na Dolinę 5 SP© lemuriza1972
Coraz wyżej i coraz chłodniej© lemuriza1972
Sławek robił zdjęcia ... jak prawdziwy paparazzo, schodząc do parteru© lemuriza1972
Majestat...© lemuriza1972
I jeszcze raz Dolina 5 SP z "wyższej" perspektywy© lemuriza1972
Trochę odpoczynku© lemuriza1972
Takie drogie a też się rozsznurowują:)© lemuriza1972
Szczęście, szczęście i piekne widoki w tle© lemuriza1972
Tomek Z Orlą gdzieś tam w oddali© lemuriza1972
Sławek rowerzysta, biegacza, a od niedawna miłośnik Tatr© lemuriza1972
Tak, tak.. to tam zimą się wdrapałam do góry:)© lemuriza1972
Znowu marudzą... nie chce im się iść pod górę:)© lemuriza1972
Imponujący prawda? Nawet latem© lemuriza1972
Na Szpiglasowym© lemuriza1972
Tomek na szczycie© lemuriza1972
Obowiązkowe zdjęcie z flagą© lemuriza1972
Na szczycie Szpiglasowego Wierchu© lemuriza1972
Stawki...:)© lemuriza1972
Mała przerwa© lemuriza1972
I jeszcze odpoczywamy© lemuriza1972
I dalej podziwiamy widoki© lemuriza1972
i jeszcze trochę widoczków© lemuriza1972
A paparazzo robi zdjęcia z zaskoczenia jak to paparazzo© lemuriza1972
Widok na Morskie Oko© lemuriza1972
I zasłuzone piwo© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 lipca 2012
Lądek czeka:)))))))))))))))))))))
&feature=related
Od dwóch dni oglądam filmy autorstwa Ignaczaka i to jest COŚ co zdecydowanie i bezapelacyjnie poprawia mi humor.
Mają chłopaki poczucie humoru i bardzo fajnie, że robią coś takiego.
Będę teraz z niecierpliwością oczekiwać nowych wpisów na blogu KI
( „Panowie Lądek czeka…
Jak to Lądek?
Nie ma takiego miasta.
Jak to nie ma takiego miasta….:))))
Przy okazji oglądania tych filmików wróciła masa wspomnień z okresu , kiedy sama trenowałam.
Działo się , oj działo pomiędzy treningami np. na obozach.
Za swoją pozasportową działalność i niesubordynację ( np. nocne śpiewanie przebojów polskiego rocka lat 80 – zaznaczam – żadna z nas zbyt dobrze nie śpiewała) dostawałysmy przerózne kary ( a to zakaz opuszczania hotelu przez tydzień – obóz w Jarosławiu, albo poranny rozruch przed śniadaniem bardzo dotkliwy – obóz w Łebie). Trener był bezlitosny i dyscyplina musiała być.
Tyle fajnych wspomnień…..
Ale cóż…. to młodość była i czasem różne głupoty przychodziły do głowy, a między porannym a po południowym treningiem nudno bywało, więc głupoty miały prawo się pojawiać.
No dobrze.. a teraz o rowerze będzie.
Bez specjalnego planu i specjalnie wielkich chęci do jakiejś hardcorowej jazdy. Było.
Dzisiaj z Tomkiem, który powrócił z kilkudniowych wojaży po Wierchomli i pieknych okolicach tejże góry, więc był zmęczony dośc i też nie miał siły na jakąś wielką jazdę.
tak sobie pomyślałam…dawno nie jechałam niebieskim naddunajcowym, to pojechaliśmy.
pojechaliśmy przed siebie. Powoli, rozmawiając i natykając się na dziwne rzeczy. Np dziewczynę z gołą pupą, która sikała przy drodze. Tuz przy drodze. A kilka metrów przed nią jej kolega.
Powiedziałam głośno: o sikają, chłopaki i dziewczyny...
Dziewczę sie speszyło okropnie, a jeden z jej kolegów zapytał: czy daleko do ulicy?
haha.. powiedziałam: jakiej ulicy? tu nie ma żadnej ulicy, a dalej jest urwana droga...
( byliśmy w naddunajcowych krzaczorach, błotach itp)
Nie spodziewałam się az takiego błotka na szlaku.
Było, oj było.
Potem dalej niebieskim asfaltem i w Janowicach podjazdem tym co ma 6 km na Lubinkę.
Nawet jechało się dość bezbolesnie, chociaż za bardzo się nie starałam i ze średniej jechałam. Dużo rozmawialismy dzisiaj, wiec na jeździe się nie skupiałam.
Dzisiaj chciałam po prostu WYJECHAĆ z domu i nic więcej.
Trochę rozruszać mięśnie. I tyle.
Na Lubince spotkaliśmy Buria Team. Dzisiaj czwartek więc chłopaki mieli trening w górkach.
My zjechalismy lasem, szutrem. Tam sobie pofolgowałam , nie dotykałam hamulców w ógole.
I jakoś tak.. dobrze.. bez strachu… zupełnie.
Potem zjechalismy do Szczepanowic i z powrotem niebieskim nad Dunajcem.
W sumie.. dośc fajna jazda wyszła.
Dostaliśmy sporą ilościa błota i o ile mnie z racji na wiek , to się przyda takie SPA, to Kateemowi… niekoniecznie.
Ale cóż… taka karma.
Jest rowerem od mtb to niech wie czasem po co JEST.
No i Lądek niedługo Panie , Panowie...
Oj będzie się działo....
( a tak jeszcze w nawiązaniu do bełchatowskiej przyśpiewki , którą spiewa "Dziku", ciekawe czy w Mielcu ktoś jeszcze pamięta:
" W grodzie nad Wisłoką, gdzie potężny zakład jest,
jest nasza drużyna, która zwie się FKS,
Stalo, Stalo, Stalo, ty zdobyłaś punktów sto... Stalo, Stalo , Stalo jeszcze tylko jeden gol")
Od dwóch dni oglądam filmy autorstwa Ignaczaka i to jest COŚ co zdecydowanie i bezapelacyjnie poprawia mi humor.
Mają chłopaki poczucie humoru i bardzo fajnie, że robią coś takiego.
Będę teraz z niecierpliwością oczekiwać nowych wpisów na blogu KI
( „Panowie Lądek czeka…
Jak to Lądek?
Nie ma takiego miasta.
Jak to nie ma takiego miasta….:))))
Przy okazji oglądania tych filmików wróciła masa wspomnień z okresu , kiedy sama trenowałam.
Działo się , oj działo pomiędzy treningami np. na obozach.
Za swoją pozasportową działalność i niesubordynację ( np. nocne śpiewanie przebojów polskiego rocka lat 80 – zaznaczam – żadna z nas zbyt dobrze nie śpiewała) dostawałysmy przerózne kary ( a to zakaz opuszczania hotelu przez tydzień – obóz w Jarosławiu, albo poranny rozruch przed śniadaniem bardzo dotkliwy – obóz w Łebie). Trener był bezlitosny i dyscyplina musiała być.
Tyle fajnych wspomnień…..
Ale cóż…. to młodość była i czasem różne głupoty przychodziły do głowy, a między porannym a po południowym treningiem nudno bywało, więc głupoty miały prawo się pojawiać.
No dobrze.. a teraz o rowerze będzie.
Bez specjalnego planu i specjalnie wielkich chęci do jakiejś hardcorowej jazdy. Było.
Dzisiaj z Tomkiem, który powrócił z kilkudniowych wojaży po Wierchomli i pieknych okolicach tejże góry, więc był zmęczony dośc i też nie miał siły na jakąś wielką jazdę.
tak sobie pomyślałam…dawno nie jechałam niebieskim naddunajcowym, to pojechaliśmy.
pojechaliśmy przed siebie. Powoli, rozmawiając i natykając się na dziwne rzeczy. Np dziewczynę z gołą pupą, która sikała przy drodze. Tuz przy drodze. A kilka metrów przed nią jej kolega.
Powiedziałam głośno: o sikają, chłopaki i dziewczyny...
Dziewczę sie speszyło okropnie, a jeden z jej kolegów zapytał: czy daleko do ulicy?
haha.. powiedziałam: jakiej ulicy? tu nie ma żadnej ulicy, a dalej jest urwana droga...
( byliśmy w naddunajcowych krzaczorach, błotach itp)
Nie spodziewałam się az takiego błotka na szlaku.
Było, oj było.
Potem dalej niebieskim asfaltem i w Janowicach podjazdem tym co ma 6 km na Lubinkę.
Nawet jechało się dość bezbolesnie, chociaż za bardzo się nie starałam i ze średniej jechałam. Dużo rozmawialismy dzisiaj, wiec na jeździe się nie skupiałam.
Dzisiaj chciałam po prostu WYJECHAĆ z domu i nic więcej.
Trochę rozruszać mięśnie. I tyle.
Na Lubince spotkaliśmy Buria Team. Dzisiaj czwartek więc chłopaki mieli trening w górkach.
My zjechalismy lasem, szutrem. Tam sobie pofolgowałam , nie dotykałam hamulców w ógole.
I jakoś tak.. dobrze.. bez strachu… zupełnie.
Potem zjechalismy do Szczepanowic i z powrotem niebieskim nad Dunajcem.
W sumie.. dośc fajna jazda wyszła.
Dostaliśmy sporą ilościa błota i o ile mnie z racji na wiek , to się przyda takie SPA, to Kateemowi… niekoniecznie.
Ale cóż… taka karma.
Jest rowerem od mtb to niech wie czasem po co JEST.
No i Lądek niedługo Panie , Panowie...
Oj będzie się działo....
( a tak jeszcze w nawiązaniu do bełchatowskiej przyśpiewki , którą spiewa "Dziku", ciekawe czy w Mielcu ktoś jeszcze pamięta:
" W grodzie nad Wisłoką, gdzie potężny zakład jest,
jest nasza drużyna, która zwie się FKS,
Stalo, Stalo, Stalo, ty zdobyłaś punktów sto... Stalo, Stalo , Stalo jeszcze tylko jeden gol")
- DST 44.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:12
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 10 lipca 2012
Las Radłowski
Upału ciąg dalszy.
Po wczorajszych górkach , dzisiaj po płaskim.
Tym bardziej, że upał byl dużo bardziej dotkliwszy niż wczoraj.
dzisiaj z Mirkiem.
Zaczęłam sobie od podjechania "słynnego" korzenia w Parku w Mościcach, z którym dość długo męczyłam się w ub roku.
Tym razem poszło gładko.
Myślę, ze to kwestia tego, że jechałam tam już któryś raz z kolei i po prostu wiem, co zrobić żeby mu dac radę.
potem jechało mi się cięzko przez pierwsze minuty.
nogi mnie bolały po wczorajszej jeździe .
Poodkrywalismy trochę nowych ścieżek znowu.
A własciwie muszę sprostować bo mi się znowu dostanie:) - Mirek odkrył.
Dzisiaj w lesie czuć było niższą niż poza lasem temperaturę i było dość przyjemnie.
Były momenty, że jechalismy szybko.
jak za dawnych lat.
3 lata temu regularnie las odwiedzalismy gnając po nim jak potepieńcy.
Jak patrzę na średnie z tamtego okresu, to myslę, że musiałam być naprawdę wtedy w b. dobrej formie.
Zakonczylismy bardzo sportowo i bardzo właściwie, biorąc pod uwagę upał czyli na boisku piłkarskim popijając złocisty izotonik
Po wczorajszych górkach , dzisiaj po płaskim.
Tym bardziej, że upał byl dużo bardziej dotkliwszy niż wczoraj.
dzisiaj z Mirkiem.
Zaczęłam sobie od podjechania "słynnego" korzenia w Parku w Mościcach, z którym dość długo męczyłam się w ub roku.
Tym razem poszło gładko.
Myślę, ze to kwestia tego, że jechałam tam już któryś raz z kolei i po prostu wiem, co zrobić żeby mu dac radę.
potem jechało mi się cięzko przez pierwsze minuty.
nogi mnie bolały po wczorajszej jeździe .
Poodkrywalismy trochę nowych ścieżek znowu.
A własciwie muszę sprostować bo mi się znowu dostanie:) - Mirek odkrył.
Dzisiaj w lesie czuć było niższą niż poza lasem temperaturę i było dość przyjemnie.
Były momenty, że jechalismy szybko.
jak za dawnych lat.
3 lata temu regularnie las odwiedzalismy gnając po nim jak potepieńcy.
Jak patrzę na średnie z tamtego okresu, to myslę, że musiałam być naprawdę wtedy w b. dobrej formie.
Zakonczylismy bardzo sportowo i bardzo właściwie, biorąc pod uwagę upał czyli na boisku piłkarskim popijając złocisty izotonik
- DST 36.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:40
- VAVG 21.60km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 9 lipca 2012
O odkrywaniu nowego, Radwańskiej i siatkarzach:)
„Czasami, na szczęście nie zawsze, ale wystarczająco często by uznać to za problem świat bywa bardzo, ale to bardzo niemiły. Nikt nie wie dlaczego tak jest, że nagle, choć jeszcze wczoraj wszystko szło jak należy sprawy zaczynają się komplikować, przyjaciele przestają być przyjaciółmi, przedmioty zaczynają być złośliwe, a złość bezprzedmiotowa. Świat wkurza nas, a my wkurzamy świat. W takich chwilach chciałoby się, żeby tak, jak w bajkach pojawiła się dobra wróżka i pstryknięciem palców przywróciła wszystko do normy. Niestety, wróżki nie istnieją.
Ale...
istnieją oni - ludzie mili - ci, którzy odwkurzają świat.
Wyposażeni w specjalne moce pojawiają się wszędzie tam, gdzie są naprawdę potrzebni, no chyba, że akurat bardziej potrzebni są gdzie indziej. Najpewniejszym sposobem na to, by przybyli jest samemu stać się choć na chwilę miłym dla innych, bo jak uczy nas ludowa mądrość - ciągnie swój do swego”
to cytat ze strony zespołu Ludzie mili.
Nie wiem jak mogłam przegapić tę płytę???
Muszę ja mieć. Natychmiast.
Przyjechałam z roweru, a tam Agnieszka Barańska w moim ulubionym Radiu Kraków rozmawia sobie z Banachem i Gutkiem o tej płycie, o zespole.
No i wpadłam po uszy.
To tyle na temat zespołu Ludzie mili ( zresztą sama jeszcze niewiele o nim wiem).
Upału ciąg dalszy.
No to trochę ciężej w pracy i trochę mniej chęci na jazdę po męczącym dniu.
Zmobilizowałam się jednak.
Sama dzisiaj jechałam. Naprawdę lubię tak czasem.
Mam wtedy czas żeby sobie poukładać w głowie pewne rzeczy, ale tez mam pewną swobodę w wyborze trasy i mozliwośc pewnej improwizacji.
Początek ciężki.. jakoś tak nie mogłam i fizycznie i mentalnie wkręcić się w jazdę.
Ale myślę, że moim większym problemem w chwili obecnej jest psychika. To w głowie rodzą się te niezbyt dobre mysli dot. jazdy. Bo fizycznie nie jest tak źle.
Taki czas i wiem, że to musi potrwać.
Staram się być cierpliwa.
Dzisiejsza cierpliwość i to , że dałam sobie czas ( bo przyznam że miałam na pierwszym asfaltowym podjeździe mysl pt: wracam do domu… pieprzę to wszystko… ten rower, tę całą resztę….), zostały mi wynagrodzone.
przetrzymałam to:)
I pojechałam tak jak planowałam, na Słoną Górę, Mirka podjazdem. Takim zupełnie innym i zupełnie fajniejszym od wszystkich znanych mi.
Tym razem jednak zaimprowizowałam. Przyznam się, ze przez pomyłkę. W nie tę ściężkę skręciłam do lasu, zorientowałam się od razu, ale pomyślałam: co tam…przekonamy się gdzie wyjedziemy.
I pojechałam. Najpierw cudowny techniczny zjazd, potem naprawde mordercze terenowe podjazdy. Niestety tak cięzkie dla mnie, że prędkośc spadała mi do 5 km/h a co za tym idzie momentalnie byłam atakowana w niespotykany sposób przez bąki i komary. Coś strasznego!
Na jednym nieosiagalnym dla mnie podjeździe podbiegałam z rowerem tak szybko jak chyba nigdy w zyciu.
Pomyślałam: no proszę Iza, a jednak potrafisz biegać z rowerem pod górę.
„Pokręciłam się” po tym lesie i nawet bąki i komary nie zepsuły mi radości.
Bo tam na tych technicznych ścieżkach poczułam pełnię rowerowego szczęscia i pomyślałam sobie: Iza, trzeba tak wiecej… bo chociaż jestes słabym technikiem to jednak to sprawia ci najwięcej radości.
Stawanie twarzą w twarz z cięzkim technicznym podjazdem , pokonywanie cięzkiego zjazdu… to jest własnie to.
Na asfalcie nie ma tej radości.
A skoro nie jeżdzę w zawodach.. to nie ma co zbyt często katować się podjazdami asfaltowymi, albo szybkimi płaskimi jazdami po asfalcie, kiedy można kręcic po lesie. Do niczego się nie przygotowuje przecież… Do żadnych zawodów . Chodzi tylko o radość z jazdy.
Dojechałam do konca lasu i domu weselnego i zawróciłam w dół.
A tam na zjazdach bajka….
Jechałam sobie tak pewnie , tak luźno i byłam tak pewna swoich umiejetności jak nasi siatkarze podczas wczorajszego finału.
Masę frajdy sprawiły mi te zjazdy.
Było mi mało, więc jak już zjechałam te 2 km w dół, to postanowiłam zawrócić, podjechałam do góry i za domem weselnym zjechałam jednym z moich ulubionych zjazdów.
Super!!!!
Ani jednej złej myśli, ani jednej wątpliwości, ze gdzieś mogę nie dać rady.
Zjechałam do Poręby, stamtąd na Radlną i przez Swiebodzin do domu.
Trasa niedługa, ale dużo terenowych trudności i duzo podjeżdzania.
Jako, ze jechałam sama, miałam dużo czasu na myślenie.
Myślałam sobie o Agnieszce Radwańskiej, o naszych siatkarzach.
Myślałam o tym, że tak bardzo im zazdroszczę. Tego talentu, mozliwości… tego co przed nimi ( bo wierzę, ze wiele).
Agnieszka jest wschodzącą gwiazdą tenisa i myślę, że będziemy mieć z niej wielką pociechę.
Jak się nie bardzo znam na tenisie ( w ogóle się nie znam), ale ogromnie mi się podobała ta jej finezja na boisku, to jak się poruszała ( a czy Panowie zauwazyli jakie ona ma piekne, fantastyczne nogi????)
Siatkarze to osobny temat.
Ta siłę rażenia, którą pokazali wczoraj, ten głód wygrywania, ta PEWNOŚĆ!!!
Oglądam siatkówkę od wielu, wielu lat, ale dawno nie widziałam tak doskonałego meczu, gdzie dominacja jednej z druzyn byłaby taka przygniatająca.
Oni zrobili na mnie wczoraj ogromne wrażenie. Przede wszystkim tym jak psychicznie wytryzmali tę presję przed meczem i w trakcie meczu. Zresztą chyba nie tylko na mnie.
Bedąc dzieckiem marzyłam sobie o sukcesach sportowych.
Miałam 12 lat kiedy trafiłam na pierwszy trening siatkówki.
Zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Byłam wtedy wysoką jak na swój wiek dziewczynką. Wierzyłam , ze jak będę się starać, to kiedys trafię do Stali Mielec, do drużyny juniorskiej a potem to już tylko krok do tzw pierwszej , pierwszoligowej druzyny. Cięzko pracowałam na treningach.
Kochałam to. Te cięzka pracę i stakówkę rzecz jasna. Całym sercem.
Trafiłam do Stali Mielec ( ku mojej wielkiej radości i to były jedne z najlepszych lat w moim sportowym życiu) i gdzieś tam zawsze z podziwem patrzyłam na „przechadzające” się po hali po treningu I ligowe siatkarki.
Wierzyłam, że ja też kiedyś będę taka jak one. Pierwszoligowa:) 8iże będe łączyć w życiu pasję z pracą.
Ale przestałam rosnąć i marzenia o karierze poszły w kąt. Kto wie, gdyby wtedy była pozycja libero… No ale nie było.
Przy siatkówce jednak zostałam, jeszcze wiele, wiele lat i gdyby nie fatalna kontuzja przed meczem ligi międzyuczelnianej pt UJ – AGH.. pewnie do teraz gdzieś tam od czasu do czasu bym sobie grywała.
Bo to jest cudowny sport i tak się cieszę, ze w tym sporcie , moim ukochanym, polska druzyna odniosła taki fantastyczny sukces!!!
W lesie na Słonej Górze© lemuriza1972
Podjazd. W rzeczywistości wyglądał dużo groźniej:)© lemuriza1972
- DST 37.00km
- Teren 13.00km
- Czas 01:56
- VAVG 19.14km/h
- VMAX 52.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 8 lipca 2012
Nad wodę
Dalej bardzo gorąco.
Pomimo tego przymierzam sie jutro na jakieś górki , bo juz mnie to lenistwo i jazda po płaskim trochę.. deprymuje.
Ale dzisiaj jak sie obudziłam i poczułam to ciepło i zobaczyłam słonce znowu mocno grzejące, to mysl była taka: nad wodę.
tak też zrobiłam.
W radłowie woda znowu bardzo, bardzo przyjemna. Nie czuć tego upału jak sie pływa i siedzi nad wodą.
Tak moge te upały przezywać.
No ale jutro znowu będzie 8 godzin "piekła" w pracy...strasznie gorąco... cięzko to wytrzymać.
No ale.. lato przecież:)
Jeszcze dwa tygodnie i urlop, więc to mnie na duchu podtrzymuję.
Co prawda tylko tydzien, ale zawsze.
Pod koniec sierpnia jak sie uda, to jeszcze jeden tydzien:). Może wtedy gdzieś w góry wyruszę.
dzisiaj chyba sie ktos utopił w Radłowie.
Była policja, karetka, straż, więc chyba tak.
Krótko byłam, bo nagle czarna chmura nadeszła, postraszyło deszczem i burzą.
a za chwilę finał Ligi Swiatowej. Nie mogę się doczekać:)))
Pomimo tego przymierzam sie jutro na jakieś górki , bo juz mnie to lenistwo i jazda po płaskim trochę.. deprymuje.
Ale dzisiaj jak sie obudziłam i poczułam to ciepło i zobaczyłam słonce znowu mocno grzejące, to mysl była taka: nad wodę.
tak też zrobiłam.
W radłowie woda znowu bardzo, bardzo przyjemna. Nie czuć tego upału jak sie pływa i siedzi nad wodą.
Tak moge te upały przezywać.
No ale jutro znowu będzie 8 godzin "piekła" w pracy...strasznie gorąco... cięzko to wytrzymać.
No ale.. lato przecież:)
Jeszcze dwa tygodnie i urlop, więc to mnie na duchu podtrzymuję.
Co prawda tylko tydzien, ale zawsze.
Pod koniec sierpnia jak sie uda, to jeszcze jeden tydzien:). Może wtedy gdzieś w góry wyruszę.
dzisiaj chyba sie ktos utopił w Radłowie.
Była policja, karetka, straż, więc chyba tak.
Krótko byłam, bo nagle czarna chmura nadeszła, postraszyło deszczem i burzą.
a za chwilę finał Ligi Swiatowej. Nie mogę się doczekać:)))
- DST 30.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:26
- VAVG 20.93km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 7 lipca 2012
Do Radłowa i z powrotem
Gorąco.
Dalej.
No ale w końcu jest lato.
Dzisiaj 30 km w drodze do Radłowa i z powrotem.
A tam same przyjemnosci… świetna woda, pływanie, odpoczynek.
Ze Sławkiem N i Grześkiem.
Chłopaki zrobili sobie trening pływacki i ledwie przyjechalismy to weszli do wody i tyle ich widziałam.
Zrobili 1500 m.
Dla mnie myślę to też osiągalne, ale musiałabym trochę popływać, zbyt dużą przerwę miałam.
Było przyjemnie, siedziałam własciwie cały czas w wodze, albo pływając albo się taplając, wiec upału nie czułam.
Agnieszka Radwańska nie dała rady potęznej Williams, ale i tak dostarczyła myslę nam sporo wrażeń.
Nie znam się na tenisie w ogóle, ale podobało mi się.
Teraz siatkarze, a jutro chyba znowu pływanie i plażowanie.
I jeszcze troche zdjęć z Tatr.
Autorem jest Sławek N
Dalej.
No ale w końcu jest lato.
Dzisiaj 30 km w drodze do Radłowa i z powrotem.
A tam same przyjemnosci… świetna woda, pływanie, odpoczynek.
Ze Sławkiem N i Grześkiem.
Chłopaki zrobili sobie trening pływacki i ledwie przyjechalismy to weszli do wody i tyle ich widziałam.
Zrobili 1500 m.
Dla mnie myślę to też osiągalne, ale musiałabym trochę popływać, zbyt dużą przerwę miałam.
Było przyjemnie, siedziałam własciwie cały czas w wodze, albo pływając albo się taplając, wiec upału nie czułam.
Agnieszka Radwańska nie dała rady potęznej Williams, ale i tak dostarczyła myslę nam sporo wrażeń.
Nie znam się na tenisie w ogóle, ale podobało mi się.
Teraz siatkarze, a jutro chyba znowu pływanie i plażowanie.
I jeszcze troche zdjęć z Tatr.
Autorem jest Sławek N
Niezmiennie góry budzą zachwyt© lemuriza1972
Tak.. na ochłodę:)© lemuriza1972
Wędrówka© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 5 lipca 2012
W upale
Upał, upał, upał.
Dość dotkliwy.
albo to mój wiek.. albo jakoś coraz mniej we mnie zapału, ale dawniej upał mi nie przeszkadzał ( kilka lat temu ) i potrafiłam robić całodniowe trasy w upale.
Teraz.. jakoś nie bardzo mi sie chce.
a może to też kwestia tego.. że w tym tygodniu przychodziłam bardzo, bardzo zmęczona z pracy.
Postanowiliśmy z Mirkiem pojechać do Lasu Radłowskiego, licząc na odrobinę cienia.
O my naiwni.
Cień był, ale duchota taka sama jak poza lasem.
Cięzko się pedałowalo, bardzo ciężko.
Pokręcilismy sie trochę po lesie i z niejako ulgą z lasu wyjechałam kierując się w stronę domu.
zahaczylismy o stację benzynową żeby zakupić złocisty izotonik.
Zapytałam Mirka: to gdzie jedziemy? na boisko?
Mirek odpowiedział: no jak prawdziwi sportowcy, na boisko!!!
A jutro bedzie pływanie ( rower tylko jako srodek transportu) no i Wimbledon. No i siatkarze.
Sportowa sobota.
Dość dotkliwy.
albo to mój wiek.. albo jakoś coraz mniej we mnie zapału, ale dawniej upał mi nie przeszkadzał ( kilka lat temu ) i potrafiłam robić całodniowe trasy w upale.
Teraz.. jakoś nie bardzo mi sie chce.
a może to też kwestia tego.. że w tym tygodniu przychodziłam bardzo, bardzo zmęczona z pracy.
Postanowiliśmy z Mirkiem pojechać do Lasu Radłowskiego, licząc na odrobinę cienia.
O my naiwni.
Cień był, ale duchota taka sama jak poza lasem.
Cięzko się pedałowalo, bardzo ciężko.
Pokręcilismy sie trochę po lesie i z niejako ulgą z lasu wyjechałam kierując się w stronę domu.
zahaczylismy o stację benzynową żeby zakupić złocisty izotonik.
Zapytałam Mirka: to gdzie jedziemy? na boisko?
Mirek odpowiedział: no jak prawdziwi sportowcy, na boisko!!!
A jutro bedzie pływanie ( rower tylko jako srodek transportu) no i Wimbledon. No i siatkarze.
Sportowa sobota.
- DST 33.00km
- Teren 17.00km
- Czas 01:29
- VAVG 22.25km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze