Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2012
Dystans całkowity: | 619.00 km (w terenie 233.00 km; 37.64%) |
Czas w ruchu: | 34:02 |
Średnia prędkość: | 18.19 km/h |
Maksymalna prędkość: | 63.00 km/h |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 41.27 km i 2h 16m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 29 kwietnia 2012
Brzanka
Ostatni raz na Brzance byłam… na pamiętnym , bardzo, bardzo upalnym maratonie w 2010r.
Czyli moim nieudanym dystansie giga..
Na szczęscie ( moje w tym wypadku) u Grabka niezmieszczenie się w limicie na giga, nie skreślało mnie na mega.
A na mega było 3 miejsce w kategorii.. więc nieźle.
Zresztą maraton tarnowski zawsze jechało mi się dobrze. To taka trasa pode mnie, interwałowa, kondycyjna , zwłaszcza w takie upalne dni męcząca, ale technicznie niezbyt wymagająca ( oczywiście porównując ją do górskich edycji u GG).
Dzisiaj jednak dała mi w kość.
Raz.. że chyba biorąc pod uwagę moje mierne przygotowanie do tego sezonu.. niepotrzebnie wczoraj zrobiłam tyle kilometrów i to w dośc niezłym ( jak na moja obecną formę) tempie.. i dzisiaj nie było świeżosci.
Dwa, że to była pierwsza taka długa trasa w tym roku i z takim przewyższeniem ( coś około 1500 o ile dobrze pamietam).
Trzy, że upał był ogromny, a 70% trasy to jednak nie las…
No i cztery, jeszcze takie tam powody zdrowotne, które chyba najbardziej mnie.. wykończyły.
Tak więc ciężko mi było…że Tomek mi odjeżdza bardzo na zjazdach, to się przyzwyczaiłam. Tomek swietnie zjeżdża i do tego ma jeszcze fulla.
Ale na podjazdach, to już raczej zawsze inaczej było. Dzisiaj kompletnie nie dawałam sobie rady, a Tomek miał b. dobry dzień.
Ja męczyłam się okrutnie, każda próba naciśnięcia na pedały, to dziwne bóle mięśni i niemoc.
No i wnioski oczywiście takie, ze trzeba zapomnieć o maratonach na razie, w takiej dyspozycji.
Może w lipcu… Może…
Objechalismy więc tak w 90% trasę maratonu ( końcówkę tylko sobie troche ułatwilismy).
Maratonu niestety już nie ma, ale trasa ułozona przez Pawła P. zostanie już chyba w pamieci biekerów tarnowskich na zawsze. Sczególnie ta z dwóch pierwszych edycji, tej trzeciej po powodziowej jakoś nie pamiętam.
Tak więc na początek Marcinka. Potem Las Trzemeski, potem jeden taki podjazd asfaltowy… no długi i niełatwy.
Z rozrzewnieniem wielkim wspominałam jak na tym podjeździe masę ludzi wyprzedzałam, „ładując „ ze średniej tarczy.
W 2009 r. minęłam tam Adę Jarczyk, a ona powiedziała: wiedziałam, ze mnie tu pod górę miniesz…
Potem „odleciała” mi na jakimś zjeźdźie.
Męczyłam się dzisiaj na podjeździe w Piekiełku, chociaż wjechałam. Męczyłam się.. wszędzie.
Zjazdy też tak jakoś dość bojażliwie.
No zły dzień.
Wjeżdzając na Brzankę minelismy jakąs dziewczynę, dzielnie i samotnie zmagającą się z podjazdem.
5 km liczy sobie podjazd na Brzankę, z tego jakaś połowa to asfalt, a reszta to teren.
Technicznie nie wymagający, ale siłowo i kondycyjnie dość. Zwłaszcza dla mnie dzisiaj.
Kiedys byłam tam w stanie ze sredniej wjechać.
W ogóle mam w tym roku tak mało mocy, że większość podjazdów robię na bardziej miękkich przełożeniach niż kiedyś.
Takie to.. smutne trochę.
Było okropnie gorąco… wypiłam 4 bidony… i puszkę jakiegoś napoju w schronisku na Brzance.
Na Brzance dosyć długo posiedzielismy. Duzo ludzi pod schroniskiem i troche osób w lesie.
Dobrze, że nie siedzą w domach, tylko podziwiają, to co nasza okolica ma do zaoferowania.
Trochę kolarzy również było.
Spotkalismy Dywana z nową wypaśną maszyną i z kolegą.
Chwilę jechalismy razem ( zjazd z Brzanki), potem oni pojechali swoim tempem.
Ale z Brzanki zasuwali tak, że znikneli mi w mgnieniu oka, a przecież to nie jest taki b. łatwy zjazd. Oczywiście do zjazdów na górskich edycjach u GG, to wiele mu brakuje, ale dzisiaj było dużo liści i kolein, wiec tak super bezpiecznie nie było.
Kiedyś moim marzeniem było zjechać ten zjazd.
Usmiechałam się dzisiaj, na to wspomnienie.
Tak .. technicznie jeżdzę duzo lepiej, ale siły mam dużo mniej niż te 5 lat temu, kiedy pierwszy raz jechałam tam na Magnusie.
Ale wtedy więcej jeździłam, byłam ambitniejsza, no i.. młodsza.
Niestety nie udało mi się w całości zjechać tego mega stromego zjazdu z trzeciej edycji tarnowskiego maratonu.
Na maratonie go zjechałam.. dzisiaj wystraszyłam się jakiegos grubego patyka, który leżał sobie, przyhamowałam i tyle koło mnie wyprzedziło niemalże, więc nie ryzykowałam.
No cóz.. wielkiej przyjemności jazda mi dzisiaj nie przyniosła, ale tez nie czuję się jakoś bardzo, bardzo wyczerpana, wiec myślę, ze gdyby nie okoliczności zdrowotne i ta wysoka temperatura, byłoby znacznie lepiej.
Zauważylismy, ze na maratonowej trasie przybyło niestety asfaltu...
Niektórzy zaczęli tzw długi weekend, a ja jutro.. do pracy. Jutro i w środę.
Piątek wolny i jak dobrze pójdzie kierunek.. góry:)
Czyli moim nieudanym dystansie giga..
Na szczęscie ( moje w tym wypadku) u Grabka niezmieszczenie się w limicie na giga, nie skreślało mnie na mega.
A na mega było 3 miejsce w kategorii.. więc nieźle.
Zresztą maraton tarnowski zawsze jechało mi się dobrze. To taka trasa pode mnie, interwałowa, kondycyjna , zwłaszcza w takie upalne dni męcząca, ale technicznie niezbyt wymagająca ( oczywiście porównując ją do górskich edycji u GG).
Dzisiaj jednak dała mi w kość.
Raz.. że chyba biorąc pod uwagę moje mierne przygotowanie do tego sezonu.. niepotrzebnie wczoraj zrobiłam tyle kilometrów i to w dośc niezłym ( jak na moja obecną formę) tempie.. i dzisiaj nie było świeżosci.
Dwa, że to była pierwsza taka długa trasa w tym roku i z takim przewyższeniem ( coś około 1500 o ile dobrze pamietam).
Trzy, że upał był ogromny, a 70% trasy to jednak nie las…
No i cztery, jeszcze takie tam powody zdrowotne, które chyba najbardziej mnie.. wykończyły.
Tak więc ciężko mi było…że Tomek mi odjeżdza bardzo na zjazdach, to się przyzwyczaiłam. Tomek swietnie zjeżdża i do tego ma jeszcze fulla.
Ale na podjazdach, to już raczej zawsze inaczej było. Dzisiaj kompletnie nie dawałam sobie rady, a Tomek miał b. dobry dzień.
Ja męczyłam się okrutnie, każda próba naciśnięcia na pedały, to dziwne bóle mięśni i niemoc.
No i wnioski oczywiście takie, ze trzeba zapomnieć o maratonach na razie, w takiej dyspozycji.
Może w lipcu… Może…
Objechalismy więc tak w 90% trasę maratonu ( końcówkę tylko sobie troche ułatwilismy).
Maratonu niestety już nie ma, ale trasa ułozona przez Pawła P. zostanie już chyba w pamieci biekerów tarnowskich na zawsze. Sczególnie ta z dwóch pierwszych edycji, tej trzeciej po powodziowej jakoś nie pamiętam.
Tak więc na początek Marcinka. Potem Las Trzemeski, potem jeden taki podjazd asfaltowy… no długi i niełatwy.
Z rozrzewnieniem wielkim wspominałam jak na tym podjeździe masę ludzi wyprzedzałam, „ładując „ ze średniej tarczy.
W 2009 r. minęłam tam Adę Jarczyk, a ona powiedziała: wiedziałam, ze mnie tu pod górę miniesz…
Potem „odleciała” mi na jakimś zjeźdźie.
Męczyłam się dzisiaj na podjeździe w Piekiełku, chociaż wjechałam. Męczyłam się.. wszędzie.
Zjazdy też tak jakoś dość bojażliwie.
No zły dzień.
Wjeżdzając na Brzankę minelismy jakąs dziewczynę, dzielnie i samotnie zmagającą się z podjazdem.
5 km liczy sobie podjazd na Brzankę, z tego jakaś połowa to asfalt, a reszta to teren.
Technicznie nie wymagający, ale siłowo i kondycyjnie dość. Zwłaszcza dla mnie dzisiaj.
Kiedys byłam tam w stanie ze sredniej wjechać.
W ogóle mam w tym roku tak mało mocy, że większość podjazdów robię na bardziej miękkich przełożeniach niż kiedyś.
Takie to.. smutne trochę.
Było okropnie gorąco… wypiłam 4 bidony… i puszkę jakiegoś napoju w schronisku na Brzance.
Na Brzance dosyć długo posiedzielismy. Duzo ludzi pod schroniskiem i troche osób w lesie.
Dobrze, że nie siedzą w domach, tylko podziwiają, to co nasza okolica ma do zaoferowania.
Trochę kolarzy również było.
Spotkalismy Dywana z nową wypaśną maszyną i z kolegą.
Chwilę jechalismy razem ( zjazd z Brzanki), potem oni pojechali swoim tempem.
Ale z Brzanki zasuwali tak, że znikneli mi w mgnieniu oka, a przecież to nie jest taki b. łatwy zjazd. Oczywiście do zjazdów na górskich edycjach u GG, to wiele mu brakuje, ale dzisiaj było dużo liści i kolein, wiec tak super bezpiecznie nie było.
Kiedyś moim marzeniem było zjechać ten zjazd.
Usmiechałam się dzisiaj, na to wspomnienie.
Tak .. technicznie jeżdzę duzo lepiej, ale siły mam dużo mniej niż te 5 lat temu, kiedy pierwszy raz jechałam tam na Magnusie.
Ale wtedy więcej jeździłam, byłam ambitniejsza, no i.. młodsza.
Niestety nie udało mi się w całości zjechać tego mega stromego zjazdu z trzeciej edycji tarnowskiego maratonu.
Na maratonie go zjechałam.. dzisiaj wystraszyłam się jakiegos grubego patyka, który leżał sobie, przyhamowałam i tyle koło mnie wyprzedziło niemalże, więc nie ryzykowałam.
No cóz.. wielkiej przyjemności jazda mi dzisiaj nie przyniosła, ale tez nie czuję się jakoś bardzo, bardzo wyczerpana, wiec myślę, ze gdyby nie okoliczności zdrowotne i ta wysoka temperatura, byłoby znacznie lepiej.
Zauważylismy, ze na maratonowej trasie przybyło niestety asfaltu...
Niektórzy zaczęli tzw długi weekend, a ja jutro.. do pracy. Jutro i w środę.
Piątek wolny i jak dobrze pójdzie kierunek.. góry:)
Wczorajszy "doping" nad Dunajcem© lemuriza1972
zjazd z Marcinki© lemuriza1972
Podjazd gdzieś po drodze© lemuriza1972
Podjazd w "Piekiełku"© lemuriza1972
i jeszcze podjazd© lemuriza1972
Gdzieś po drodze© lemuriza1972
I znowu gdzieś po drodze...© lemuriza1972
Początek leśnego podjazdu na Brzankę© lemuriza1972
Koncówka podjazdu na Brzankę© lemuriza1972
Dywan wnosi swój superwypaśny rower na platformę widokową© lemuriza1972
Widok z platformy widokowej© lemuriza1972
Wiodk z platformy widokowej 2© lemuriza1972
W lesie na Brzance© lemuriza1972
W lesie na Brzance 2© lemuriza1972
W lesie tuchowskim© lemuriza1972
Marcinka w oddali© lemuriza1972
- DST 78.00km
- Teren 30.00km
- Czas 04:44
- VAVG 16.48km/h
- VMAX 42.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 28 kwietnia 2012
Melsztyn
"Kupiłaś mi książkę, z drogą w tytule
FANTAZJA PRZECZY NUDZIE.
NA NIEBIE NIC SIĘ NIE DZIEJE, DROGAMI RZĄDZĄ LUDZIE"
Lubię tę piosenkę.
Taka.. życiowa. Bardzo.
Dzisiaj była zaplanowana Brzanka, ale nic z tego nie wyszło z powodu Siły Wyższej.
Wybór padł więc na niedługą i niezbyt męczącą wycieczkę do Melsztyna.
Dzisiaj z Alkiem.
Tradycyjnie przez Buczynę.
Było co tu dużo mówić, bardzo, bardzo gorąco….
Zaopatrzyłam się w krem z filtrem tzn wysmarowałam się nim dośc konkretnie, ale na niewiele to się zdało. Przyjechałam do domu przysmażona jak Indianin.
Trasa bez wielkiego cienia, cały czas słonce i asfalt, więc łatwo nie było.
W Zakliczynie była przerwa na lody ( niedobre były niestety), a w Melsztynie chwila odpoczynku nad Dunajcem.
Mogłabym tak siedzieć , patrzeć na ten Dunajec, siedzieć i siedzieć.
Uspokoja mnie… jakaś taka forma psychoterapii patrzenie na tę wodę.
I rzucanie kamykami do rzeki.
Tak już mam jak jestem nad Dunajcem. Zawsze.
Lubię takie naddunajcowe wyludnione miejsca. Nie te gdzie pełno ludzi plażuje, np. nieopadl mojego domu czyli w Ostrowie. Lubię te miejsca bardziej dzikie.
Kiedy wracalismy na horyzoncie pojawiła się dwójka chłopaków na szosówkach. Byli dosć daleko. Skrócilismy dystans mocno, jechalismy za nimi do Janowic. Nie było to łatwe w tym słońcu i w tej formie.
Myślę, że gdybysmy się bardzo sprężyli, udałoby się ich dojść. Tyle, ze potem moglibyśmy długo się przed nimi nie utrzymać.
Co szosówka to szosówka, my na góralach i to jeszcze ja na NN, które do opon na asfalt to się raczej nie zaliczają.
Jutro w planie jest w końcu Brzanka.
Biorąc pod uwagę fakt, że znowu będzie upał, będzie to wyzwanie.
Ale w koncu każdy tarnowski maraton odbywał się w wielkim upale, dałam radę wtedy, to i teraz dam radę. Tym bardziej, ze jutro się nie ścigam, tylko jadę na wycieczkę.
Będzie czas na podziwianie widoków, robienie zdjęć i odpoczynek.
"Obiekt" najczęściej przeze mnie fotografowany... Dunajec© lemuriza1972
Ratusz w Zakliczynie© lemuriza1972
Dunajec w Melsztynie© lemuriza1972
Dużo kamieni, więc jest pokusa:)© lemuriza1972
Szukam odpowiednio.. plaskatego© lemuriza1972
Dunajec wzdłuż niebieskiego szlaku rowerowego© lemuriza1972
I dalej niebieski rowerowy...© lemuriza1972
Wyjątkowo błękitny dzisiaj© lemuriza1972
I jeszcze trochę błękitu© lemuriza1972
W Buczynie© lemuriza1972
- DST 63.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:35
- VAVG 24.39km/h
- VMAX 36.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 26 kwietnia 2012
Wertepy
Taki dzień odpoczynkowy w sumie.
Wiało bardzo, więc zdecydowałam o płaskiej trasie.
W sobotę będzie jakas dłuższa wyprawa. Może Brzanka?
Dawno nie byłam na Brzance. Bardzo dawno. W ub roku chyba nie udało mi się dotrzeć.
A dzisiaj Las Radłowski, ale Mirka ścieżkami nowo odkrytymi.
Bałam się, ze pobłądzę, bo pierwszy raz jechałam tam bez przewodnictwa Mirka. Udało się jednak.
Powrót wzdłuż Dunajca , wertepami i krzaczorami ( tez niektóre drogi nowe dla mnie, Tomek mi pokazał).
Przyjemna jazda, ciepło.
Taki po prostu relaks.
Preludium przed weekendem i wolnymi 1 i 3 maja , kiedy to zamierzam pojeździć coś więcej, albo pochodzić po górach. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
Wiało bardzo, więc zdecydowałam o płaskiej trasie.
W sobotę będzie jakas dłuższa wyprawa. Może Brzanka?
Dawno nie byłam na Brzance. Bardzo dawno. W ub roku chyba nie udało mi się dotrzeć.
A dzisiaj Las Radłowski, ale Mirka ścieżkami nowo odkrytymi.
Bałam się, ze pobłądzę, bo pierwszy raz jechałam tam bez przewodnictwa Mirka. Udało się jednak.
Powrót wzdłuż Dunajca , wertepami i krzaczorami ( tez niektóre drogi nowe dla mnie, Tomek mi pokazał).
Przyjemna jazda, ciepło.
Taki po prostu relaks.
Preludium przed weekendem i wolnymi 1 i 3 maja , kiedy to zamierzam pojeździć coś więcej, albo pochodzić po górach. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
Naddunajcowe bajorko© lemuriza1972
Naddunajcowe krzaczory© lemuriza1972
Dunajec w Ostrowie© lemuriza1972
- DST 38.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:00
- VAVG 19.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 kwietnia 2012
Słona Góra i Marcinka
Lubię tę „Chomiczówkę”.
Każdy ma swoją , prawda?
No chyba, ze ktoś nie wychował się na żadnym osiedlu.
Ja tak. Ja się wychowałam na Spółdzielczej w Mielcu.
Co pamiętam?
Siatkówkę na trzepaku. Piłkę nożną z chłopakami na boisku na Placu Zabaw ( ktoś jeszcze pamieta tamten plac zabaw?), granie w dwa ognie, podchody, „skarby” pod szkiełkami…
I teatrzyk… moja siostra mi ostatnio przypomniała, jak pewnego dnia wpadłam na pomysł i wymyśliłam , ze wystawimy sztukę.
Sztuka była o Czerwonym Kapturku, a ja byłam reżyserem.
Wiem, ze rozlepiałysmy po osiedlu plakaty.
I nic więcej nie pamietam.
Na wakacje musiałam opuszczać moją Chomiczówkę i jechałam na dwa miesiące do babci, do Rudnika n/Sanem.
Tam nudziłam się …bez towarzystwa, basenu, to.. pisałam książki.
Jedna nawet sensacyjna była, a akcja rozgrywała się w szkole podstawowej.
Więcej szczegółów niestety nie pamietam, poza tym , że główna bohaterka miała na imię Inga.
Dzieciństwo… To te moje dobre wspomnienia.
A dzisiaj ładna pogoda, więc czas było wsiąść na rower.
Plan od rana miałam taki: Słona Góra i Marcinka.
Trochę obawiałam się lasu na Słonej ( tam często jest b. błotniscie).
Dzisiaj z Tomkiem.
Po drodze spotkalismy 3 osobowy Buria Team ( jak mawia Marcin B.). Gdzieś chłopaki na trening jechali.
Najpierw asfaltowy podjazd na Słoną ( jakies 2 kilometry pewnie, może trochę więcej).
Jechało mi się dużo lepiej niż ostatnio, kiedy tu byłam, ale bez zadyszki się nie obeszło. No i bez mysli pt: weż ty kobieto zapomnij o maratonach...
( ech ta głowa!)
Potem lasem też pewnie jakies dwa kilometry pod górę. Najpierw dość ostro, potem mniej ostro, ale wciąż pod górę.
No a na deser zjazd za domem weselnym.
Nie dostarczył mi spodziewanej dawki adrenaliny, bo się zatrzymywałam, żeby zrobić zdjęcia.
Za kościołem w Porębie Radlnej czerwonym pieszym w kierunku naszej Świętej Góry czyli Marcinki. Tak sobie dzisiaj pomyślałam: ona nazywa się Góra św. Marcina. Ciekawe kto pierwszy uzył tego piszeczotliwego określenia.. Marcinka?
Zielono bardzo jest, piękniieeeeeee…..
Wkrótce mam nadzieję, powędrować po górach i już się nie mogę doczekać.
Na Marcince nie moglismy sobie odmówić i zjechalismy lasem a potem łąką.
Przyjemna, niedługa, ale treściwa trasa.
Dość dobrze mi się podjeżdżało, chociaż miałam wrażenie, ze dopiero się rozkręcam i gdyby był czas to bym sobie jeszcze pojeździła.
Wielkiej mocy nie ma, ale dramatu tez już nie ma.
Las na Słonej Górze© lemuriza1972
Zjazd ze Słonej ( na horyzoncie Marcinka)© lemuriza1972
Zjazd ze Słonej© lemuriza1972
I jeszcze zjazd ze Słonej© lemuriza1972
Łąka na Marcince, w dole Tarnów© lemuriza1972
- DST 35.00km
- Teren 13.00km
- Czas 01:57
- VAVG 17.95km/h
- VMAX 53.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 kwietnia 2012
Beer:)
Dzisiaj po jeździe wypiliśmy z Mirkiem piwo, to znak, że prawdziwy sezon rowerowy się zaczął:)
A tak poza tym była jazda po Lesie Radłowskim, ale ścieżkami odkrytymi przez Mirka, czyli takimi trochę „ nie radłowskimi”. Bardzo podobają mi się te ścieżki przez krzaki, patyki, z zakrętami i zasadzkami:)
Generalnie trzymam się swoich postanowień: jeżdżę, łykam witaminy, piję sok z buraków:) i na pewno będzie lepiej:).
W głowie układam sobie „świat” powoli i efekty są widoczne.
To prawda, że jeśli głowa niespokojna, to nie ma co marzyć o dobrej jeździe.
W głowie spokojniej i dużo lepiej mi się jeździ.
Średnia może tego nie odzwierciedla, ale było sporo niełatwego terenu.
Ale jeżdzę coraz mocniej, co mnie cieszy.
Kilka razy było mi ciężko za Mirkiem nadążyć, głownie wtedy, kiedy wracalismy, a wiatr wiał w twarz, ale generalnie mogę być zadowolona.
Jeździ się lepiej, mam z tego radość.
Jeszcze kilka tygodni jeżdzenia, jakieś dwa kilo mniej, witaminy i odżywki i będzie w miarę dobrze. Tak myślę.
Spytałam dzisiaj Mirka czy słyszał co się stało na Cyklokarpatach ( brak wyników, dekoracji).
Mirek zapytał: a gdzie był ten maraton?
Ja : w Rzeszowie
( a teraz niech się nikt nie obraża, to były żarty:))
Mirek: no tak.. podkarpackie.. to niczego dobrego się nie można spodziewać.
Ja: Jak to? A ja?
Mirek: Co Ty? Ty jesteś z małopolskiego!
Ja: Ale urodziłam się w podkarpackim
Mirek: eeee… to było tak dawno, ze najstarsi górale nie pamietają…
Co fakt to fakt:)
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.90km/h
- VMAX 30.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 kwietnia 2012
Wycieczka niedzielna
Uwielbiam tę piosenkę i ten film.
Usłyszałam w piątek w radiu, ze Artur Rojek odchodzi z Myslovitz.
Dla mnie Myslovitz bez niego, to już nie będzie to samo.
Bardzo się cieszę, że zdążyłam być na koncercie.
I bardzo się cieszę, że chociaż zespoły się rozpadają, zostają piosenki i płyty.
Z tego co wiem, podczas nagrywania ostatniej płyty pozostało tyle materiału, ze w tym roku miała wyjść następna płyta.
Czy tak się stanie? Nie wiem, ale mam nadzieję.
Sprzyjała nam dzisiaj pogoda. I to jeszcze jak!
Słońce wysoka temperatura, czasem niewinne chmury.
Prognozy pogody „straszyły” burzami, ale burze jakos Tarnów ominęły.
Nawet żużel się odbył, chociaż jak wracałam z roweru, to ciemne chmury wisiały nad stadionem.
Swoją drogą trzeba się kiedyś wybrać, dawniej chodziłam regularnie.
Postanowiłam zrealizować wczorajszą trasę, tylko nieco inaczej ( żeby nudno nie było).
Dzisiaj z Andżeliką i Tomkiem.
Tak więc tradycyjnie niebieskim naddunajcowym , daleko, daleko…
I skręt w lewo na Jurasówkę asfaltem ( 4 km pod górę).
No jest to dosyć męczący podjazd, chociaż niespecjalnie ostry ( jest jeden taki fragment, który daje mocno w kośc). Widoki przepiękne. Lubię tamtędy jeździć.
Z Jurasówki na Wał.
Podjeżdzajac wspominałam czasy, kiedy był to jeszcze wymagający podjazd terenowy ( ten sam, który jadąc od Tarnowa jako zjazd był świadkiem mojego najbardziej spaktakularnego rowerowego upadku).
Tak.. było co jechać. Teraz też nie jest łatwo, ale dużo łatwiej.
Potem wjechalismy do lasu.. i okazało się, że nie będzie lekko bo było sporo blota.
Ale ja w koncu błoto lubię, więc na błotnistym zjeździe ( chociaż prędkośc była minimalna, bo trzeba było bardzo uważać) krzyczałam z radości.
Lubię takie wyzwania. Jakoś tak wtedy… lepiej się czuję.
Dojechalismy do Siemiechowa i zdecydowalismy się jechać asfaltem ( chociaż pierwotnie planowałam powrót na Wał tym samym szlakiem, ale wjazd pod górę po tym błocie, byłby raczej niemożliwy).
Niestety… dawno nie jechałam tamtędy i pomyliłam drogę. Wylądowaliśmy w lesie.
Tu przyplątał się do nas pies.. niesamowite to było. Jakby nas prowadził.
I kiedy doszlismy już prawie do celu, czyli do cywilizacji, po prostu.. pobiegł swoją drogą.
Tatry widać było dzisiaj…
Usiedlismy na chwilę , na zielonej trawce.. z pieknym widokiem na Beskid Sądecki i pewnie jeszcze inne góry ( ale niespecjalnie się znam).
Nagle coś zobaczyłam…. Poczatkowo myślałam, ze to chmury, ale to były Tatry zasnieżone.
Patrzyłam, patrzyłam….
I mogłabym tak siedzieć godzinami.
I pomyślałam sobie: kiedy po raz pierwszy byłam na Babiej Górze i kiedy byłam z Mirkiem na Czerwonych Wierchach, to doświadczyłam czegos tak nieprawdpodobnego…
Te emocje , które wtedy mi towarzyszyły, to bez wątpienia jedne z najbardziej wyrazistych doznań w moim życiu.
To tak jakoś umacnia mnie w przekonaniu, ze .. góry ponad wszystko.
Że to jest coś czego nigdy nie powinnam porzucać.
Dzisiaj napisała mi Ela: wczoraj był film, piekne widoki Tatr, miałam ci wysłać smsa ( na marginesie, to ja ten film już kiedyś widziałam).
No i tak siedząc , patrząc na Tatry, pomyślałam: po co mi filmy, wystarczy wyciągnąć rower, pojechać 20 km do góry i mam Tatry.
Patrzyłam też na nieliczne domy w dole, słońce świeciło, ptaki śpiewały… a ja myślałam:
Ile bym dała, żeby życ w takim miejscu.. na wsi…
Ile bym dała…
Ale to marzenie póki co kompletnie nierealne, no chyba, ze zacznę grać w Toto Lotka. Tak muszę zrobic!
Zjechalismy sobie żółtym pieszym, więc duzo terenowego zjeżdzenia. Las, zielen, zwilce, korzenie, adrenalina.
I muszę powiedzieć, ze… dzisiaj po przecietnym początku.. potem podjeżdzało mi się naprawdę w miarę dobrze. Jakby mi z każdym kilometrem przybywało mocy.
Układam sobie w głowie pewne sprawy, probuję być spokojna i pogodzona. I nie mysleć za dużo o przyszłości.
Myślę, ze są już efekty. Jazda zaczyna mnie cieszyć, a w głowie pojawiają się nieśamiałe myśli o wznowieniu treningów.
Myślę o tym zupełnie serio.
Za późno już żeby zrobic jakąś super formę, ale.. może cos jeszcze można z siebie wykrzesać.
A wczoraj dostałam wiadomość, ze mój 15 letni siostrzeniec jedzie na Klubowe Mistrzostwa Europy oczywiście w piłce nożnej.
Bardzo jestem dumna i bardzo się cieszę.
Przecież kiedyś tak bardzo chciałam być .. piłkarzem.
No i na koniec.. dzisiaj jeździłam sobie pod blokiem, czekając na Tomka i Andżelikę i szła mama z dwójką dzieci. Usłyszałam jak jedno dziecko mówi: to była pani czy pan?
Drugie odpowiedziało: pani…
No.. zawsze twierdziłam, ze stroje kolarskie są mało kobiece.
No chyba , zę problem tkwi nie w stroju, ale we mnie.
Dunajec© lemuriza1972
Wiodok z okolic podjazdu na Jurasówkę© lemuriza1972
Końcówka podjazdu na Jurasówkę© lemuriza1972
Widok z Juarsówki, podobno Radziejowa na horyzoncie© lemuriza1972
I znowu widok na "pagóry" sądeckie© lemuriza1972
Wał czyli jedna z górek po drodze na naszej trasie© lemuriza1972
Kamieniołom© lemuriza1972
No i góry... znowu:)© lemuriza1972
No i jak to zwykle, zdjecie wypłaszcza, ale zaręczam, że jest co jechać
Podjazd troche błotnisty© lemuriza1972
Trochę ukochanego blotka:)© lemuriza1972
Fajny błotnisty zjazd© lemuriza1972
- DST 65.00km
- Teren 18.00km
- Czas 03:56
- VAVG 16.53km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 21 kwietnia 2012
Ucieczka przed deszczem
„ Jak to dalej będzie.. nie wiem, jestem gdzieś w połowie drogi,
Jeszcze chcę mi się wędrować, lecz już trochę bolą nogą”
Kiedys odnosiłam te słowa do maratonów, teraz.. bardziej do życia.
Jestem w takim momencie właśnie…ze myślę sobie: jak to dalej będzie nie wiem…
( bo nie wiem i wcale sobie nie wmawiam, że będzie super. Już sobie nie wmawiam.
Będzie dobrze, a może i nie będzie.
Zobaczymy).
Jestem gdzieś w połowie drogi… no tak.. w połowie drogi wychodzenia na prostą…mam nadzieję. Nie oczekuję wiele.. tylko jakiejś "prostej".
Jeszcze mi się chce… ale zmęczona już jestem naprawdę.
40 lat minie niedługo.
Zmagań różnorakich.
No dobrze.. dość tego filozofowania.
Miała być piękna rowerowa sobota.
Obudziło mnie przecudne słonce. Termometr wskazywał 22 stopnie.
No cudnie…
Pomyślałam: wypiję kawę, zjem dobre śniadanie, przygotuję sobie obiad i pojadę. Mam cały dzień – nie muszę się spieszyć.
I nagle w Radiu Kraków uslyszałam, ze mają być burze i ulewy.
No to wyjechałam zaraz po śniadaniu, szybciej niż zamierzałam.
Pojechał ze mną dzisiaj Tomek.
Plan był taki, żeby najpierw naddunajcowym niebieskim, potem szuterek i dalej na Lubinkę, z Lubinki za przystankiem zjazd wąwozem, dalej pod górę asfaltem na Wał.
Potem w las rowerowym szlakiem w kierunku kamieniołomu, powrót tym samym, z Wału w kierunku żółtego pieszego, zjazd żółtym pieszym do Pleśnej i do domu.
Byłoby cos ponad 50 km pewnie.
Dośc trudnych.
Skonczyło się niestety zaraz na początku szlaku leśnego na Wale, bo zaczeło padać, z daleka odgłosy burzy i zimno się momentalnie zrobiło. Dobrze, ze Tomek użyczył mi kurtki bo byłam ubrana na krótko i biedna byłabym na zjeździe z Lubinki.
generalnie deszcz mi nie taki straszny, ale ubrana byłam wybitnie "niedeszczowo"
Tak wiec niestety najfajniejsza częśc wycieczki odpadła, czyli szlak przez las i zjazd żółtym.
No ale sporo podjeżdzania było.
Żal mi było, bo po trudnym początku poczułam się lepiej i nawet nie najgorzej mi się podjeżdzało. Nie żeby jakaś szczególna moc, ale.. dość dobrze.
No, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
"Przyłozyłam się" do obiadu i wyszła pyszna lasagne ze szpinakiem i serem feta.
Wiosna piękna już się nam robi…
Te zapachy…
Tak sobie pomyślałam: zima jest piękna naprawdę, ale w wiośnie jest jakoś więcej optymizmu.Te magnolie kwitnące, te drzewa kwitnące, kaczeńce ( wyjątkowo dużo) , tulipany i narcyzy w ogródkach.
Jak dobrze na to patrzeć.
A ja? Odzyskuje chyba powoli radość z jazdy.
I bardzo, bardzo się cieszę z tego powodu.
Jutro pierwszy maraton w Cyklokarpatach.
Wszystkim znajomym a zwłaszcza moim kolegom z Bikeholicy Tines Team .. niech noga jutro podaje!
Wiodk z "mojego"podjazdu© lemuriza1972
Widok na pagóry i .. dom mojego znajomego. Bardzo zazdroszczę mu tego domu, z salonu przy dobrej pogodzie cudownie widać Tatry.
Pagóry:)© lemuriza1972
W oddali góra Wał ( nieco ponad 500 m npm) i widoczny asfaltowy podjazd , którym dzisiaj jechalismy
W oddali góra Wał© lemuriza1972
Kaczeńce w dole© lemuriza1972
Cmentarz w Lichiwnie© lemuriza1972
Groby żołnierzy austriackich© lemuriza1972
- DST 43.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:26
- VAVG 17.67km/h
- VMAX 50.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 19 kwietnia 2012
Zielone wzgórza nad Tarnowem
Och, co to będzie za dzień, wyobraź to sobie
Och, w jednej chwili ty sam ogarniesz świat
Ludziom o tym opowiesz i znajdzie się dobry człowiek
Zajrzy w oczy życzliwie aż strach i powie tak
Z zasmarkanym nosem, z wierszem ciężkim jak siekiera
Gdzie się wybierasz
Głupio pióra stroszysz a tu płakać przyjdzie nieraz
Gdzie się wybierasz
Za lat siedem, osiem zgodzisz się na każdy kierat
Czemu nie teraz ?
Tylko patrzeć jak odbijesz się od równiny uprzykrzonej
I pofruniesz w górę, w górę hen, niebezpiecznie podniecony
A tu tak niewiele trzeba, by nie poradzić sobie z lotem
Najmniejszy brak zimnej krwi i ściągną cię z powrotem
Nareszcie zaświeciło słońce.
W drodze z pracy, w autobusie obmyślałam startegię na dzisiaj, czyli plan trasy.
Były dwie opcje, jedna obejmowała Marcinkę, ale jednak wybrałam te okolice , które bardziej lubię czyli tereny lubinkowo- wałowe.
No to Błonie, Koszyce ( jadąc przez Koszyce, miałam wrażenie, że ktoś za mną jedzie…i to długi czas, no i w końcu się ten ktoś odezwał i ujrzałam rozbawionego Marcina B., który powiedział, ze już tak dośc długo za mną jedzie. Marcin w naszym teamowym, zielonym ubranku z czasów Stalbomatu. To były fajne czasy! Te wspolne teamowe wyjazdy! No i tak dobrze mi się wtedy jeździło!Pogadalismy chwilę, a potem każde w swoją stronę. Marcin na szosie na asfalt, a ja w las).
No to dalej do Pleśnej, a w Pleśnej za urzędem gminy , skręt do lasu na żółty pieszy szlak.
No to jest tak.. .najpierw jakieś 500 m asfaltu ostro pod górę, a potem zaczyna się tak przynajmniej kilometr bardzo, bardzo ostrego, siłowego, terenowego podjeżdżania.
Łatwo tam nigdy nie jest, cały czas walka o zachowanie przyczepności.
Tym razem było mi nieco łatwiej, bo zatrzymywałam się , żeby robić zdjęcia.
Piękny szlak. Jakieś 4 km terenowego podjeżdżenia w cudnym lesie.
W pewnym momencie coś mnie podkusiło i zboczyłam nieco ze szlaku, bo zobaczyłam w dole piękne widoki. No i zaczęło się.. po raz pierwszy w tym roku , w taaaakimmmmm błocie zjeżdzałam. Fajnieeeeeeeee……. To jest to!!!!
Się umorusałam konkretnie!
Jaka cudowana zieleń.
To jest ten moment wiosny, kiedy ta zieleń jest najbardziej soczysta, aż kłuje w oczy.
Zawilce już przekwitają, ale za to w lasach podmokłych ( a takim jest np. Buczyna), zakwitły kaczeńce,. Ta ich zółć na tle tej soczystej zieleni…. Ech………
Warto ruszyć pupę z domu, żeby na to popatrzeć. Naprawdę.
Powrót do domu, właściwie standard. Dojechałam do skrzyżowania na Lubince i w górę , do drogi przez las. Szczepanowice, Dąbrówka Szczepanowska, zjazd moim szuterkiem i powrót niebieskim naddunajcowym przez Buczynę ( tam dopadły mnie dwa wściekłe psy i znowu musiałam strasznie krzyczeć : do domu! Bardzo skuteczne to krzyczenie moje).
Nad Dunajcem trochę błota.
Dzisiaj już dużo lepiej mi się zjeżdżało i świata widziałam znacznie wiecej…
Ela wczoraj mi napisała, że: „ to nic , że nie jestem przygotowana do maratonów, ze nie trenowałam. Żebym startowała, że nie zawsze przecież muszą być wysokie lokaty. Żebym jeździłą i traktowała maratony jak trening”
No way…
Nie da rady.
Na razie.
Każdy kto przejechał chociaż jeden maraton w górach, wie, ze żeby go przejechać trzeba naprawdę trochę kilometrów w nogach mieć. Trochę mocy. Nawet nie „trochę”, a sporo.
Zdecydowanie za mało mam i tego i tego. Teraz. To byłoby zabójstwo dla organizmu.
Poza tym nie chciałabym wstydu mojemu teamowi przynosić. Nie o mnie już chodzi.. i moje niskie lokaty, ale to byłby wstyd dla teamu.
Ale najważniejsze jest to, że na razie.. nie czuję wielkiej ochoty też.
To zapewne wiążę się z tym, ze cięzko się jeździ, cięzko podjeżdża, wiec jest w głowie świadomość, ze maraton nie przyniósłby spodziewanej radości.
A przecież tutaj głownie o RADOŚĆ chodzi.
No i w mojej głowie, jeszcze sporrrrooooooo spraw do poukładania. Póki ich nie poukładam, to nie ma co się „wyścigować”, bo mogłoby to być.. niebezpieczne. Upadki itp.
Ale wczoraj pomyslałam: zrobię wszystko żeby poczuć jeszcze może w tym sezonie potrzebę startu i gdzieś wystartować.
Co znaczy WSZYSTKO?
No.. spróbuję więcej jeździć, cos poćwiczyć w domu, zrzucić ze dwa kilogramy, lepiej się odzywiać, zacznę w koncu jakieś witaminy łykać, magnez i no i zacznę burakową kurację.
I zobaczymy…
Daję sobie.. miesiąc czasu. Może miesiać i tydzien. Czyli do końca maja.
Jeśli będzie coś lepiej, zastanowię się na jakims startem. Pewnie w Cyklo, żeby pomóc teamowi.
P.S 63 km/h na asafaltowym zjeździe dzisiaj. Co za wolność!
Poczatek żółtego szlaku czyli kawałek asfaltem
Początek drogi© lemuriza1972
Bardzo chciałabym w takim kiedyś zamieszkać.
I jeszcze ten widok na pagórki, a 20 metrów od domu, pieszy żółty. Każdy trening można byłoby tak zaczynać!
Marzenie póki co mało realne© lemuriza1972
Nie widać tego na zdjęciu, ale jest ostro pod górę
Początek szlaku w lesie© lemuriza1972
Gdzieś na szlaku© lemuriza1972
Kiedys pracowałam w Urzędzie Wojewódzkim. To był Wydział Kultury, Sportu i Turystyki. Najlepszy.
Zajmowałam się m.in. nadzorowaniem remontów cmentarzy wojennych. To był świetna praca. Wiosną i latem jeździłam na kontrole w teren, do lasów, na pagóry. Super.
Cmentarz wojenny z I wojny światowej© lemuriza1972
I dalej żółtym szlakiem© lemuriza1972
Pagórki© lemuriza1972
Droga po drodze:)© lemuriza1972
W lesie© lemuriza1972
Na Wał jeździłam często ta asfaltową drogą w oddali ( 5 km podjazdu). Jak robiłam treningi to podjeżdzałam sobie ze dwa razy Kiedyś znowu będę podjeżdżać.
Asfaltowa droga na górę Wał w oddali© lemuriza1972
Zielono© lemuriza1972
Potoczek© lemuriza1972
Pagórki© lemuriza1972
I w górę© lemuriza1972
Kaczeńce w Buczynie© lemuriza1972
Kaczeńce 2© lemuriza1972
- DST 37.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:00
- VAVG 18.50km/h
- VMAX 63.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 17 kwietnia 2012
Nowe ścieżki
Pomyślałam dzisiaj… może czas na coś nowego?
Nie, zebym chciała rower porzucić, co to to nie, ale .. pomyślałam: może potrzeba mi czegoś zupełnie nowego?
Na razie nie mam pomysłu, chociaż wiem, że chciałabym gdzieś na skałkach znowu poporobować, ale do tego trzeba towarzystwa , no i tych wszystkich szpejów.
No i na razie, to z moją siłą a raczej jej brakiem , nie bardzo się nadaję.
Obiecuję sobie od tygodnia, że wezmę się za siebie, że oprócz roweru, będą jakies ćwiczenia, hantle, pompki itp.
Na razie nic mi z tego nie wyszło.
Gdzieś mi się wymknęła, uciekła Iza.
Trzeba znowu jej szukać.
W niedzielę śledziłam wyniki z Murowanej Gosliny, pomyślałam sobie: Iza, Fragmę tam zagrali, a ciebie tam nie było?
Jak to?
No tak.
Moi koledzy z mojego krakowskiego teamu szykują druzynę na Cyklokarpaty.
Nie jest to mój ulubiony cykl jak wiadomo, bo ulubionym wiadomo jaki jest, ale kilka maratonów mogłabym zaliczyć, bo tanio i blisko. No i pomogłabym może w zdobyczach punktowych.
Ale się nie nadaję i przykro mi.
Fajnie byłoby poczuć tę teamową moc, a potem może wspólnie się cieszyć na koniec sezonu z sukcesu.
Zobaczę. Jeśli uda mi się troche pojeździć więcej i mocniej, może gdzies około czerwca, lipca cos by się udało pojechać.
Ale nie nastawiam się.
Dzisiaj był Las Radłowski z Mirkiem.
Jak przyjemnie się jeździ na Kateemku. Mknie przed siebie, jakby mnie nie potrzebował.
Ot, niby rower sam nie jeździ… ale rower rowerowi naprawdę nierówny.
Wiemy to , prawda?
Mirek odkrył rewelacyjną ściężkę w lesie, prawdziwie mtbowską w lesie radłowskim. Można ćwiczyc zakręty, skręty, szybką jazdę po lesie. Super!
Chyba tam pojadę znowu.
Mirek w czwartek wybiera się w Tatry.
Ja jechać nie mogę.
Muszę być w pracy, a poza tym z taką kondycją? Z czym do ludzi?
A w zasadzie z czym w góry?
Nie ma sensu.
Trzeba zaczać od spacerów po jakiś mniejszych górach i jakos tak stopniowo dochodzić do siebie.
I kiedyś powrócę w Tatry.
Rześko dzisiaj było, nawet stopy mi zmarzły!
- DST 32.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:32
- VAVG 20.87km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 15 kwietnia 2012
Powrót Kateema:)
Odebrałam w końcu Kateema z serwisu.
Dostał sporo nowych częsci, a ja zostałam bez bardzo pokaźnej kwoty na koncie. W markecie byłby za to nowy rower:)
No cóż..
Pocieszyłam się tym, że skoro nie startuję w tym roku, to pewnie będzie to ostatni w tym sezonie taki pokaźny wydatek.
Co najważniejsze chłopaki znaleźli mi oryginalny hak ( co było bardzo trudne) . Ten mój hak jest tak nietypowy, że cięzko o zamiennik i naprawdę nieposiadanie, go to było spore ryzyko.
Teraz już nie byłoby tragedii, bo przecież jak nie startuję, gdybym została bez Kateema nawet na miesiąc, nic by się nie stało.
Kiedy wsiadłam na Kateema i przejechałam pierwsze parę metrów, pomyślalam: mój Boże.. bajka, jak ten rower płynie.
Pogoda była taka sobie, ale bardzo chciałam powtórzyć trasę do lasu na Lubince.
Tym razem wybrał się ze mną Tomek.
Bardzo się cieszyłam, że mam wreszcie Kateema, bo liczyłam na to, że pozwoli mi na większą fantazję na zjazdach.
Ale niestety nie było tak różowo.
Wygląda na to, że będę potrzebowała trochę czasu, żeby się przyzwyczaić znowu do ramy, jej geometrii, dobrych hamulców. Jechałam bardzo bojaźliwie .
Tomek na fullu, a do tego świetnie zjeżdża, wiec bardzo mi na zjazdach odjeżdzał. Do tego było mokro, więc jakos to jeszcze bardziej działało mi na wyobraźnie.
No i oponki miałam za bardzo nabite.
Niby jak przyjechałam z serwisu to spuściłam troche powietrza, ale jednak za mało.
Czułam to zwłaszcza na zjeździe do Doliny Izy.
Pojechalismy przez Buczynę, potem Szczepanowice i podjazd obok kościoła. Spokojniutko, bez ściganctwa.. wycieczka, totalna wycieczka. Tak już będzie w tym roku.
Zero treningów, bo i po co?
Wczorajszy mój stan po jeździe wskazuje bardzo wyraźnie, ze maraton na chwile obecna byłby pomyłką.
W czerwcu jest Wierchomla w Cyklokarpatach. To może być ciekawa trasa , no i tak blisko Tarnowa. Nie sądzę jednak żebym zdążyła się przygotować.
Więc raczej nic z tego nie wyjdzie.
Nie mówię, że mi tego nie będzie brakować. Bardzo. Dzisiaj siedzę i myślę, ze wlasnie trwa wyścig w Murowanej, a własciwie to wielu już jest pewnie na mecie, bo to w koncu płaska szybka trasa.
Ten zakątek w lesie na Lubince, jest po prostu cudowny. Zdjęcia absolutnie tego nie oddają.
Warto sie tam wybrac.
I ten mostek drewniany ostatnio przeze mnie odkryty.
Bardzo lubię takie klimaty.
Po raz pierwszy byłam w tym roku w Dolinie Izy. Myślałam, że będzie tam bardziej zielono, ale nie było.
Niewiele kilometrów przejechanych, chociaż sporo podjeżdzania ( sam podjazd w Dolinie to 3 km) i ja byłam zmęczona…. Nogi mnie bolały.
Smutne to.
Ja wiem, nie ma innego wyjścia, po prostu trzeba jeździć.
No trzeba, ale dzisiaj na zewnątrz zimno i deszcz. Gdybym się przygotowywała do startów to pewnie wyjechałabym na trening, ale w takim stanie rzeczy jaki jest, nie ma to wielkiego sensu.
Wczoraj wracalismy już w deszczu .
Wczoraj zapytałam Mirka Bieniasza, gdzie startuje w tym roku i ot niespodzianka. W Cyklokarpatach.
Mostek w lesie na Lubince© lemuriza1972
Potoczek na Lubince© lemuriza1972
Zjazd© lemuriza1972
W Dolinie Izy czyli mojej:)© lemuriza1972
Jeziorko w Dolinie Izy© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 21.00km
- Czas 02:34
- VAVG 16.36km/h
- VMAX 53.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze