Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2012
Dystans całkowity: | 60.00 km (w terenie 6.00 km; 10.00%) |
Czas w ruchu: | 02:59 |
Średnia prędkość: | 20.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 26.00 km/h |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 30.00 km i 1h 29m |
Więcej statystyk |
Środa, 29 lutego 2012
Rzeź
Kaśka znowu. Nie bez przyczyny, ale o tym zaraz szerzej.
Czy nie jest genialna?
„Cóż jedną matką jaką znasz
Jest nadzieja... głupią matkę masz
Jeśli wiesz co chcę powiedzieć...”
Dosadna i szczera. Czemu nie potrafimy takimi być? Bardzo często, nie potrafimy?
Uczę się. Od dłuższego czasu się uczę. Z różnym skutkiem. Nie zawsze jest dobrze.
Siergiej jak posłucha , to mi znowu powie:
Musisz zacząć słuchać jakieś normalnej muzyki, a nie znowu będziesz wklejac jakieś piosenki o tym jakie to życie jest pojeb…
A cóż ja poradzę na to, że jakoś te piosenki o tym życiu nie do końca fajnym są lepsze, bardziej prawdziwe? Jakoś bardziej zapadają w pamięc.
Dobrze, dość tej pseudofilozofii.
Właśnie Polska gra z Portugalią. Nie powiem.. ten stadion robi wrazenie , prawda?
Euro będzie w Polsce, a ja dziecko piłkarza, kibic od dawien dawna, będę w tv oglądać. Jak większość polskich kibiców.
Rower był dzisiaj.
W poniedziałek spadł śnieg, a w środę śnieg stopniał.
No to Iza pomyślała: skoro stopniał, skoro świeci słonce, to bez względu na wszystko ( a dzień był cięzki, oj cięzki) trzeba ruszyć pupę i coś ze sobą zrobić.
No to wyjechałam. Cudownie, bo za dnia.
Spokojnie i relaksacyjnie w kierunku Dwudniaków.. które jeszcze skute lodem i jacyś wędkarze na środku… No.. podziwiam odwagę… bo słonce świeciło dzisiaj i ten lód nie do końca taki pewny chyba był.
Wjechałam do lasu… w lesie trochę mokro, ale w granicach normy.
Jestem bardzo słaba fizycznie.. Bardzo.
Fakt, ze dzisiaj też wiało, ale tempo, w którym jechałam… no dramatyczne.
Na usprawiedliwienie może to , że niewiele spałam w nocy i własciwie z punktu widzenia zdrowia, lepiej byłoby się połozyć po powrocie z pracy.
Zmusiłam się jednak do wyjscia, bo wiedziałam , ze z tego spania popołudniowego i tak nic nie wyjdzie i wcale nie odpocznę. A poza tym jutro nie będę mieć czasu na rower.
Nad stawami na Dwudniakach zachodziło słonce… Las stoi jak stał, a ja tak patrzę na to wszystko trochę jakby bez mojego udziału się działo.
Czas taki… „ jeśli wiesz co chce powiedzieć…”:)
A jutro chłopaki z Sokoła i nie tylko, na bieg Piastów wyruszają, więc POWODZENIA DLA WSZYSTKICH!
Byłam w kinie . I napiszę Wam o tym. Niby nic nadzwyczajnego w tym, że byłam w kinie, prawda? ale film jak dla mnie nadzwyczajny.
I polecam.
„Rzeź” Polańskiego na podstawie sztuki „ Bóg mordu”
Dwóch chłopców się bije ( nic w tym nadzywczajnego, ja pamietam też miałam raz „ustawkę” z kolegą z klasy we wczesnej podstawówce. Na szczęście Mama sie nie dowiedziała):) i rodzice spotkają się potem żeby obgadać sprawę.
Maniery, układnośc, kultura, „ą” i „ę”….
Pozory, fasady..
Powolne opadanie masek…
Piękne.
Przerażające, ale pięknie pokazane.
Dialogi.. majstersztyk. Aktorzy ( zwłaszcza panie) cud!
Eskalacja…niesamowita.
Wychodzą prawdziwe natury i nagle okazuje się , ze cała ta codzienność, to nic tylko udawanie, poza .
Nic nowego, tyle razy już o tym było, prawda?
Ale w tym filmie tak.. ostro pokazane. Tak genialnie.
Śmiałam się i śmiałam, a potem pomyslałam: z samej siebie się śmiejesz idiotko.
Bo też „gram” czasami…
Kiedy ktos niszczy albo gubi np. moją ulubioną ksiązkę, dlaczego nie potrafię powiedzieć: ale jestem zła! Wściekła,to była moja ulubiona ksiązka.!!!
Czemu mówię: nic się nie stało.. i nieśmiało się uśmiecham.
Kaśka potrafi zaśpiewać, ze „ nadzieja, matka głupia, jedyna jaką mam”
Tak mi się spodobały te dialogi, że pobiegłam do księgarni w poszukiwaniu ksiązki i.. znalazłam.
I jeszcze raz sobie to „przerobiłam”. Warto.
Do kina kochani!
- DST 30.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:34
- VAVG 19.15km/h
- VMAX 25.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 lutego 2012
Mój Przyjaciel Magnus
Patrząc na góry© lemuriza1972
Wczoraj przeglądając mój komputer, znalazłam to zdjęcie.
Zostało zrobione jesienią, w październiku 2011, podczas wyjazdu teamowego Bikeholików na Słowację.
Stałam wtedy zapatrzona na zimowe już Tatry, a przede mną była zima w przenośni i dosłownie.
Bo zimę miałam naprzeciwko siebie … piękny Siwy Wierch pokryty śniegiem, ale też liczyłam na to, że czeka mnie zima pełna zimowych wędrówek po górach.
I pomyślałam dzisiaj pijąc kawę w mojej kuchni i spoglądając na to co za oknem ( czyli brak śniegu)… że NIC TEJ ZIMY NIE BYŁO TAK JAK MIAŁO BYĆ.
Absolutnie nic.
No może oprócz kilku „wypadów” na biegówki i jednego wyjścia w Tatry.
Ale to wyjście też nie było takie jak miało być… bo chociaż pogoda dopisała, to ja nie potrafiłam się na góry otworzyć tak całkowicie.
A potem ciągle zagrożenie lawinowe… i zagrożenie lawinowe i wypadki w górach..
Oczywiście w Tatrach śnieg będzie jeszcze pewnie jakieś dwa miesiące.. oczywiście.
Może jeszcze dotrę tam zimą… Nie wiem.
O ile będę potrafiła znowu się na nie otworzyć, bo inaczej to nie ma najmniejszego sensu.
Śnieg w Tarnowie stopniał w ciągu kilku dni, oczywiście na górkach i pagórkach cos tam jeszcze jest, ale w mieście .. NIC. Jak to smutno wygląda… powyłaziły wszystkie „brudy”.. krajobraz jak po bitwie.
Pomyślałam: ot snieg tak pięknie przykrywa ten cały brud, a potem to wszystko wyłazi .. całkiem jak problemy spychane w podświadomość, potem dopadają nas ze zdwojoną siłą… albo śmieci zamiecione pod dywan:). Wystarczy podnieść dywan i co??? Piękna katastrofa!
Ciekawe co zostało z trasy na Marcince…?
Andżelika z Tomkiem dzisiaj pojechali na narciarski obóz do Krynicy. Zazdroszczę im.
Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło.
Śnieg stopniał, więc można było bez obaw ( bo ostatnio było b. ślisko), wyciągnąć Przyjaciela Magnusa i wyjechać w świat.
Mój Przyjaciel Magnus… żal było na niego patrzeć.
Po ostatnich „wybrykach” w styczniu w lesie, cały w zaschniętym błocie… Obraz nędzy i rozpaczy. Dopompowałam koła, nasmarowałam łancuch i obiecałam mu solennie, że jak tylko zrobi się ciepło, będzie miał najdłuższą kąpiel świata, a potem pojedziemy do serwisu, bo przecież potrzebne mu nowe linki, klocki i takie tam.
Dzisiaj było ciepło, jakieś 4 stopnie, ale za to wiatr… okropny. Po prostu okropny.
Momentami dawał mi w kość tak, jakby chciał mi dać do zrozumienia, gdzie jest moje miejsce ( w domu, z drutami, albo szydełkiem, lub pilotem w ręce:)).
Nóżki.. cóż słabiutkie, ale co się dziwić, kiedy się prawie nic nie robi całą zimę.
Bo cóż to jest te kilka wyjść na basen, trochę ćwiczeń w domu, kilka jazd na rowerze i trochę biegania na nartach. Cóż to jest w porównaniu solidnie przepracowanych ostatnich 3 zim?
Nic.
Ale nieważne.
Teraz wszystko jest inaczej i tak na razie być musi.
Jadąc zobaczyłam dziewczynę. Nie widziałam jej twarzy, ale zauważyłam, że niosła gitarę. Pomyślałam:
Ma pasję….
Ale szła tak jakoś ciężko, smutnie….
Pomyślałam: coś ją gryzie, jest pasja, ale jest też gdzieś jakiś problem…
Zdumiewające… jak to widać, nawet po tym jak człowiek .. idzie.
Jechałam powoli.
Wychodząc z domu, usłyszałam jak w radiu Pani straszy opadami sniegu. Pomyślałam sobie: zgłupiała czy co? Przecież jest ciepło.
No… Pani miała rację. Podczas jazdy kilka razy dopadła mnie taka śnieżyca, że hej.
I cóż, że dopadła:). Najważniejsze, że byłam na rowerze. Po raz pierwszy od listopada ( wtedy ostatni raz jechałam w świetle dziennym) "za dnia".
W ogóle dzien był rowerowy, bo w końcu dokończyłam oporządzanie KTM-a czyli wyczyściłam wszystko co byłam w stanie.
I przypomniało mi sie jak jeden z moich rowerowych kolegów z niekłamanym zachwytem i zazdrością w głosie powiedział:
Fantastyczniiieeeeee........
Ja: ale co?
On: tak sobie móc przy rowerze w domu robić, a nie w zimnym garażu.
No cóż..
Życie:)
- DST 30.00km
- Czas 01:25
- VAVG 21.18km/h
- VMAX 26.00km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 lutego 2012
Ostatni dzień karnawału ( na nartach)
&feature=related
Podobno dzisiaj Ostatni Dzień Karnawału ( szczerze, to nie zauważyłam nawet, ze jakiś Karnawał był, tak to życie czasem mija niepostrzeżenie, a raczej umyka), tak więc potańcowałam dzisiaj z nartkami. Oj były różne figury i pozycje:), ale o tym zaraz.
Piosenka… znaleziona przypadkiem i niby wcale nie pasuje do życia większości z nas , prawda?
Ale za to jaka fajna…
Dostrzegam w niej jednak ironię.
Jest słodko-gorzka prawda?
Dzień też taki był, mój dzisiejszy, ale mniejsza o to.
O nartkach teraz będzie, bo w końcu to blog sportowy, jakby nie było powinien być.
Kiedy tylko zajechalismy na Marcinkę zaraz zewsząd dopadły nas „głosy”:Uważajcie, okropnie ślisko dzisiaj…. Po prostu masakra, można sobie krzywdę zrobić.
„ hm.. – no to pięknie…- pomyślałam spoglądając na moje zabandażowane i uzbrojone w stabilizator bolące kolano „
Ale pomyślałam jak to zwykle w takich sytuacjach: no risk no fun…
Poza tym upadki na sniegu nijak sie mają do tych w terenie na rowerze na zjeździe czy na szutrze czy asfalcie.
Mirek i inni koledzy mocno zmotywowani, bo wybierają się już niebawem na bieg Piastów, a ja .. ja się bawię tymi nartkami.
Po raz pierwszy od 3 lat… tak się w zimie bawię. Nie myśle o treningach, tętnach… nie zakładam pulsometru, bo mi się jeszcze nie chce… może sobie z ciekawości kiedyś założę.
( zresztą co tu się wysilać jak w telewizyjnej reklamie usłyszałam własnie, ze energię do wspinaczki np. i innych sportów ekstremalnych daje rano szklanka soku Tymbark… Kupię sobie zapas Tymbarku i będzie super na wiosnę:)).
No więc wyruszylismy na te tory „bobslejowe”. Faktycznie ślizgawica nieziemska. Działo się.
Ale… przewracałam się właściwie tylko na słynnym już zakręcie, dzisiaj wyslizganym i zamuldowanym ( chyba nie ma takiego słowa:)) do wszelkich możliwych granic.
Cwiczyłam go niezliczoną ilość razy.
I za każdym prawie, powtarzałam sobie skądinąd ładne hasło reklamowe pewnego napoju izotonicznego , wywołującego pod koniec sezonu u uczestników pewnego cyklu maratonowego, wyraźne symptomy przedawkowania.
Hasło każdy zna: Padłeś – powstań.
Tak więc czyniłam, chociaż nic nie piłam.
Na jakieś 12 razy, kiedy pokonywałam zakręt, 2 udało mi się ustać na nogach i to był sukces mój niewątpliwy!
W pewnym momencie Mirek zawołał: zapraszam na górny tor….
Pytam: a co tam jest?
Mirek: Większa góra i zjazd…. Taaakkiiii zjazd…
Ja: trudny? Można sie przewrócić?
Mirek: Nooooo......to jest taniec z szabelkami…
Ja:" to nie, nie idę… boję się o nogę" i pobiegłam w inną stroną, by po 20 sekundach zawrócić i pobiec w stronę toru górnego.
Pomyślałam sobie: a co tam! Popróbujemy się, najwyżej będą spektakularne gleby.
Górka słuszna, dość męcząca, ale ten zjazd…
Bajka…. Takiej prędkości to ja jeszcze nie osiągnełam na nartach, tory wiły się jak piskorze… śliniły od tego wyslizgania , niebezpiecznie było i tylko sobie mówiłam: nie panikuj Iza, nie panikuj, grunt to jakąs sensowną pozycję utrzymać i jakos będzie.
Ej… była adrenalina jak nigdy.
I się udało!!!!!!
No to drugi raz…. Znowu się udało. Aż z radości podniosłam kijki do góry, jakbym co najmniej została mistrzynią Tarnowa w narciarstwie zjazdowym. Pomyślałam sobie: gdybym to ja w życiu była zawsze taka odważna, gdybym w życiu tak pokonywała lęki... byłoby super!
No to trzeci raz… Trzeci był najmniej udany, bo jednak pod koniec spanikowałam trochę i zaryłam twarzą w śnieg, ale co tam: padłeś- powstań.
Dzisiaj rekord mój tegoroczony, 8 pętli zrobionych, chociaż… w ub roku robiłam więcej.
Ale teraz jest inaczej.
I inaczej do tego podchodzę.
Wszystko jest inaczej.
Powiedziałam Mirkowi: najbardziej podobają mi się te zjazdy i zakręty…
A Mirek na to: więc chyba jednak powinnaś się zabrać za narty zjazdowe…
Może…
No ale ten wysiłek na podbiegach… no nie… tego by mi brakowało…
Wczoraj zauważyłam, ze jakkolwiek na zjazdach od pana jednego odstawałam ( ale to pewnie też wina nart spora), na płaskim też , to już pod górkę naprawdę skracałam dystans:)
P.S Czuję zmęczenie, czuję, ze bolą mnie nogi...
zaśpiewałabym za Kaśką:
"Lubię ten stan"
Bo lubię... ten stan posportowego zmęczenia.
Podobno dzisiaj Ostatni Dzień Karnawału ( szczerze, to nie zauważyłam nawet, ze jakiś Karnawał był, tak to życie czasem mija niepostrzeżenie, a raczej umyka), tak więc potańcowałam dzisiaj z nartkami. Oj były różne figury i pozycje:), ale o tym zaraz.
Piosenka… znaleziona przypadkiem i niby wcale nie pasuje do życia większości z nas , prawda?
Ale za to jaka fajna…
Dostrzegam w niej jednak ironię.
Jest słodko-gorzka prawda?
Dzień też taki był, mój dzisiejszy, ale mniejsza o to.
O nartkach teraz będzie, bo w końcu to blog sportowy, jakby nie było powinien być.
Kiedy tylko zajechalismy na Marcinkę zaraz zewsząd dopadły nas „głosy”:Uważajcie, okropnie ślisko dzisiaj…. Po prostu masakra, można sobie krzywdę zrobić.
„ hm.. – no to pięknie…- pomyślałam spoglądając na moje zabandażowane i uzbrojone w stabilizator bolące kolano „
Ale pomyślałam jak to zwykle w takich sytuacjach: no risk no fun…
Poza tym upadki na sniegu nijak sie mają do tych w terenie na rowerze na zjeździe czy na szutrze czy asfalcie.
Mirek i inni koledzy mocno zmotywowani, bo wybierają się już niebawem na bieg Piastów, a ja .. ja się bawię tymi nartkami.
Po raz pierwszy od 3 lat… tak się w zimie bawię. Nie myśle o treningach, tętnach… nie zakładam pulsometru, bo mi się jeszcze nie chce… może sobie z ciekawości kiedyś założę.
( zresztą co tu się wysilać jak w telewizyjnej reklamie usłyszałam własnie, ze energię do wspinaczki np. i innych sportów ekstremalnych daje rano szklanka soku Tymbark… Kupię sobie zapas Tymbarku i będzie super na wiosnę:)).
No więc wyruszylismy na te tory „bobslejowe”. Faktycznie ślizgawica nieziemska. Działo się.
Ale… przewracałam się właściwie tylko na słynnym już zakręcie, dzisiaj wyslizganym i zamuldowanym ( chyba nie ma takiego słowa:)) do wszelkich możliwych granic.
Cwiczyłam go niezliczoną ilość razy.
I za każdym prawie, powtarzałam sobie skądinąd ładne hasło reklamowe pewnego napoju izotonicznego , wywołującego pod koniec sezonu u uczestników pewnego cyklu maratonowego, wyraźne symptomy przedawkowania.
Hasło każdy zna: Padłeś – powstań.
Tak więc czyniłam, chociaż nic nie piłam.
Na jakieś 12 razy, kiedy pokonywałam zakręt, 2 udało mi się ustać na nogach i to był sukces mój niewątpliwy!
W pewnym momencie Mirek zawołał: zapraszam na górny tor….
Pytam: a co tam jest?
Mirek: Większa góra i zjazd…. Taaakkiiii zjazd…
Ja: trudny? Można sie przewrócić?
Mirek: Nooooo......to jest taniec z szabelkami…
Ja:" to nie, nie idę… boję się o nogę" i pobiegłam w inną stroną, by po 20 sekundach zawrócić i pobiec w stronę toru górnego.
Pomyślałam sobie: a co tam! Popróbujemy się, najwyżej będą spektakularne gleby.
Górka słuszna, dość męcząca, ale ten zjazd…
Bajka…. Takiej prędkości to ja jeszcze nie osiągnełam na nartach, tory wiły się jak piskorze… śliniły od tego wyslizgania , niebezpiecznie było i tylko sobie mówiłam: nie panikuj Iza, nie panikuj, grunt to jakąs sensowną pozycję utrzymać i jakos będzie.
Ej… była adrenalina jak nigdy.
I się udało!!!!!!
No to drugi raz…. Znowu się udało. Aż z radości podniosłam kijki do góry, jakbym co najmniej została mistrzynią Tarnowa w narciarstwie zjazdowym. Pomyślałam sobie: gdybym to ja w życiu była zawsze taka odważna, gdybym w życiu tak pokonywała lęki... byłoby super!
No to trzeci raz… Trzeci był najmniej udany, bo jednak pod koniec spanikowałam trochę i zaryłam twarzą w śnieg, ale co tam: padłeś- powstań.
Dzisiaj rekord mój tegoroczony, 8 pętli zrobionych, chociaż… w ub roku robiłam więcej.
Ale teraz jest inaczej.
I inaczej do tego podchodzę.
Wszystko jest inaczej.
Powiedziałam Mirkowi: najbardziej podobają mi się te zjazdy i zakręty…
A Mirek na to: więc chyba jednak powinnaś się zabrać za narty zjazdowe…
Może…
No ale ten wysiłek na podbiegach… no nie… tego by mi brakowało…
Wczoraj zauważyłam, ze jakkolwiek na zjazdach od pana jednego odstawałam ( ale to pewnie też wina nart spora), na płaskim też , to już pod górkę naprawdę skracałam dystans:)
P.S Czuję zmęczenie, czuję, ze bolą mnie nogi...
zaśpiewałabym za Kaśką:
"Lubię ten stan"
Bo lubię... ten stan posportowego zmęczenia.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 lutego 2012
Stan równowagi chwiejnej
&feature=fvwrel
Ja wiem, że to już było, ale ja tak bardzo lubię tę piosenkę.
Bo jak tu u Indiosów jest optymistycznie, a poza tym jest o pasji jaką jest muzyka, a to dla mnie podwójnie ważne.
Ja funkcjonuję z muzyką każdego dnia. Kiedy tylko otwieram oczy włączam radio, w pracy włączam radio, wracam do domu, włączam muzykę.
Inaczej sobie nie wyobrażam.
Czytałam dzisiaj wywiad z polską dziewczyną, która nagrała płytę w Berlinie.
Powiedziała: Najważniejsza jest dla mnie pasja. A pasja to żywioł, którego nie chce okiełznywać”.
U Tomasza Lisa Justyna Kowalczyk opowiada właśnie o treningach, a to motywuje nie tylko do „pracy” sportowej, ale i do życia.
Po wczorajszym kibicowaniu na biegu Tarnowian, bardzo chciałam jechać dzisiaj pobiegać, dać z siebie cos więcej niż ostatnio , a przede wszystkim spróbować pokonać ten „straszny” zakręt, na którym wielu poległo.
No niestety zakręt pozostał dla mnie nieosiagalny, chociaż próbowałam wiele razy. Uparcie i skrycie ( wtedy kiedy panowie, gdzieś tam mi się skrywali za górkami, żebym nie musiała się stresować tym, że wpadnę na któregoś, bo tego, że sie przewracam, nie wstydzę się, ale boję się, ze mogę zrobić krzywdę komuś i sobie).
Dzisiaj było bardzo, bardzo ślisko, więc zakręty to w ogóle była moja pięta achillesowa.
Za to przebiegłam znacznie więcej niż zwykle.
Mirek powiedział nawet: no… już zaczyna ci cos wychodzić… jest jakis „ślizg”
Uśmiechnełam się i powiedziałam: no bo dzisiaj ślisko:)
Niestety zapomniałam stabilizatora i skonczyło się to źle.
Kiedy na zakonczenie probowałam pokonać zakręt ( upadłam) , powiedziałam do Mirka: jeszcze raz spróbuję, ok.?
No i zbierałam się żeby wstać i kolano nie wytrzymało…:)
Mirek się usmiechnął: a bo sie tak upierasz .. zakręt i zakręt.
No upieram się , bo nauczyć się muszę.
Siedzę więc etraz z okładem na kolanie i liczę na to, że jakoś dojdzie do siebie do jutra, bo jutro ostatnia szansa na bieganie w tym tygodniu ( potem nie będę mieć transportu na Marcinkę), a Marcinka dalekooooooo od mojego domu.
Napisał mi Kondor w komentarzu do poprzedniego wpisu, żebym kłopoty oddalała od siebie. Staram się. Naprawdę.
Staram się mobilizować, stąd bieganie, stąd zupa pomidorowa własnie ugotowana, stąd zabrałam się w koncu za Kateema, bo trzeba go oddać do serwisu ( dzisiaj miał pranie wstępne, jutro będzie czyszczenie łancucha i całej reszty).
Takimi małymi krokami, staram się wprowadzić życie do mojego życia i znowu kiedyś mieć dużo „życia w życiu”, ale wiem, że na siłę tego nie przyspieszę. Więc tak krok po kroku…
Coś bardzo mądrego powiedziała mi dzisiaj moja przyjaciółka. To będzie osobiste, może znowu nazbyt osobiste, ale.. ja sie tym podzielę, bo może komuś sie "przyda".
Powiedziałam: no .. staram się... ale to tak... jakoś .. tak jakoś.. tak jakoś...
te dni mijają, staram się tylko przetrwać... mam poczucie, że marnuję życie.. że kazdy ten dzien nie przeżyty jest, a zaledwie przetrwany, to zmarnowany dzień.
A ona powiedziała: Iza, ale nie mysl o tym tak.
Myśl o tym tak, że każdy ten dzień przybliża cie do lepszego czasu...
A tak na koniec… takie ładne słowa dzisiaj znalazłam, autorstwa Andrzeja Poniedzielskiego:
"ani śmiechu, ani smutku nie da się zbudować na prostych słowach...
Proste słowa już same w sobie są smutne... Śmiech wiąże się ze
smutkiem nierozerwalnie, bo smutek to po prostu radość inaczej. Ale z
mojego technicznego wykształcenia wyniosłem wiedzę, że niepotrzebnie
czepiamy się jednego z tych stanów. Tak jak woda ma trzy postaci:
lotną, ciekłą
i stałą, tak jest też ze stanami ludzkiej duszy: jest radość,
smutek... i stan równowagi chwiejnej”
Stan równowagi chwiejnej… otóż to.
To wcale nie taki najgorszy stan… taki pośredni , prawda?
a to zdjęcie zrobiłam dzisiaj na naszej narciarskiej trasie
Ja wiem, że to już było, ale ja tak bardzo lubię tę piosenkę.
Bo jak tu u Indiosów jest optymistycznie, a poza tym jest o pasji jaką jest muzyka, a to dla mnie podwójnie ważne.
Ja funkcjonuję z muzyką każdego dnia. Kiedy tylko otwieram oczy włączam radio, w pracy włączam radio, wracam do domu, włączam muzykę.
Inaczej sobie nie wyobrażam.
Czytałam dzisiaj wywiad z polską dziewczyną, która nagrała płytę w Berlinie.
Powiedziała: Najważniejsza jest dla mnie pasja. A pasja to żywioł, którego nie chce okiełznywać”.
U Tomasza Lisa Justyna Kowalczyk opowiada właśnie o treningach, a to motywuje nie tylko do „pracy” sportowej, ale i do życia.
Po wczorajszym kibicowaniu na biegu Tarnowian, bardzo chciałam jechać dzisiaj pobiegać, dać z siebie cos więcej niż ostatnio , a przede wszystkim spróbować pokonać ten „straszny” zakręt, na którym wielu poległo.
No niestety zakręt pozostał dla mnie nieosiagalny, chociaż próbowałam wiele razy. Uparcie i skrycie ( wtedy kiedy panowie, gdzieś tam mi się skrywali za górkami, żebym nie musiała się stresować tym, że wpadnę na któregoś, bo tego, że sie przewracam, nie wstydzę się, ale boję się, ze mogę zrobić krzywdę komuś i sobie).
Dzisiaj było bardzo, bardzo ślisko, więc zakręty to w ogóle była moja pięta achillesowa.
Za to przebiegłam znacznie więcej niż zwykle.
Mirek powiedział nawet: no… już zaczyna ci cos wychodzić… jest jakis „ślizg”
Uśmiechnełam się i powiedziałam: no bo dzisiaj ślisko:)
Niestety zapomniałam stabilizatora i skonczyło się to źle.
Kiedy na zakonczenie probowałam pokonać zakręt ( upadłam) , powiedziałam do Mirka: jeszcze raz spróbuję, ok.?
No i zbierałam się żeby wstać i kolano nie wytrzymało…:)
Mirek się usmiechnął: a bo sie tak upierasz .. zakręt i zakręt.
No upieram się , bo nauczyć się muszę.
Siedzę więc etraz z okładem na kolanie i liczę na to, że jakoś dojdzie do siebie do jutra, bo jutro ostatnia szansa na bieganie w tym tygodniu ( potem nie będę mieć transportu na Marcinkę), a Marcinka dalekooooooo od mojego domu.
Napisał mi Kondor w komentarzu do poprzedniego wpisu, żebym kłopoty oddalała od siebie. Staram się. Naprawdę.
Staram się mobilizować, stąd bieganie, stąd zupa pomidorowa własnie ugotowana, stąd zabrałam się w koncu za Kateema, bo trzeba go oddać do serwisu ( dzisiaj miał pranie wstępne, jutro będzie czyszczenie łancucha i całej reszty).
Takimi małymi krokami, staram się wprowadzić życie do mojego życia i znowu kiedyś mieć dużo „życia w życiu”, ale wiem, że na siłę tego nie przyspieszę. Więc tak krok po kroku…
Coś bardzo mądrego powiedziała mi dzisiaj moja przyjaciółka. To będzie osobiste, może znowu nazbyt osobiste, ale.. ja sie tym podzielę, bo może komuś sie "przyda".
Powiedziałam: no .. staram się... ale to tak... jakoś .. tak jakoś.. tak jakoś...
te dni mijają, staram się tylko przetrwać... mam poczucie, że marnuję życie.. że kazdy ten dzien nie przeżyty jest, a zaledwie przetrwany, to zmarnowany dzień.
A ona powiedziała: Iza, ale nie mysl o tym tak.
Myśl o tym tak, że każdy ten dzień przybliża cie do lepszego czasu...
A tak na koniec… takie ładne słowa dzisiaj znalazłam, autorstwa Andrzeja Poniedzielskiego:
"ani śmiechu, ani smutku nie da się zbudować na prostych słowach...
Proste słowa już same w sobie są smutne... Śmiech wiąże się ze
smutkiem nierozerwalnie, bo smutek to po prostu radość inaczej. Ale z
mojego technicznego wykształcenia wyniosłem wiedzę, że niepotrzebnie
czepiamy się jednego z tych stanów. Tak jak woda ma trzy postaci:
lotną, ciekłą
i stałą, tak jest też ze stanami ludzkiej duszy: jest radość,
smutek... i stan równowagi chwiejnej”
Stan równowagi chwiejnej… otóż to.
To wcale nie taki najgorszy stan… taki pośredni , prawda?
Jeszcze jeden znajomy zawodnik czyli Sławek Nosal© lemuriza1972
Andżelika robi zdjęcia, my kibicujemy:)© lemuriza1972
a to zdjęcie zrobiłam dzisiaj na naszej narciarskiej trasie
Tak wygląda moje miasto nocą:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 lutego 2012
Iskierki radości czyli o bieganiu na nartach w Tarnowie
&feature=related
Piosenka taka na początek.
Dlaczego akurat ta?
A dlaczego nie?:)
A tak na poważnie, to oglądając dzisiaj zdjęcia , które będziecie mieli okazję obejrzeć pod tym wpisem, patrzyłam na swoją uśmiechniętą twarz i pomyślałam, ze większość ludzi, z którymi się spotykam przy okazji takich wydarzeń jak dziś, znają mnie z tej jednej uśmiechniętej, radosnej, sportową radością strony.
A przecież są jeszcze inne… te mniej radosne… gradowe, burzowe… bynajmniej niewiosenne.
Nieważne.
Ważne, że dzisiaj chociaż przez chwilę było wiosennie, radośnie, promiennie, pomimo, że na Marcince zima ( chociaż w mieście niestety odwilż).
Że odbędą się w Tarnowie zawody dowiedziałam się przedwczoraj.
I co?
I kiedy dzisiaj poszłam kibicować było mi bardzo żal, że nie startuję.
Tak… tak… ta startowa adrenalina, ta atmosfera… Wiecie o co chodzi , prawda?
Niestety, to byłoby szaleństwo w chwili obecnej. Nie jestem przygotowana z wielu względów i nie wskazany dla mnie aż taki wysiłek.
Więc trzeba było wystąpić tym razem w charakterze kibica.
Stworzylismy wraz z Andżeliką i Tomkiem trzyosobowy Fun Club Mirka Sz..
Ale oczywiście oprócz Mirka doping mieli i inni znajomi, bo prawie sami znajomi biegali.
Tak , to już jest, ze biegówki to taki fajny sport zimowy dla kolarzy. To wiemy wszyscy, więc wielu w miarę mozliwości i w taki sposób uzupełnia trening.
Było mi bardzo, bardzo miło spotkać dawno niewidzianych znajomych. W zimie to jednak trudniej się spotkać, bo wiosna, latem to i gdzieś tam na treningu, po drodze machnie się sobie na powitanie, a najcześciej na zawodach jest okazja się spotkać.
Pojawiła się znowu refleksja… jakie to cenne znajomości.
Pomyslałam też: jeszcze jakieś 4 lata temu, nawet nie wiedziałabym , że są takie zawody, a nawet gdybym przypadkiem trafiła na Marcinkę dzisiaj, nie znałabym większości osób.
A tak… rower… przyniósł mi tyle dobrego…
I znowu refleksja… jakie to ważne kiedy i kogo spotykamy na swojej drodze.
Nieraz już o tym pisałam.
Niby każdy jest kowalem swojego losu, tak?
Dokonuje wyborów, czasem trafnych, czasem mniej, czasem całkiem beznadziejnych…
A jednak.. ludzie , spotykani gdzies po drodze potrafią bardzo determinować nasze życie.
Czasem są motorem, czasem tylko wskazówką…, a czasem powodem, że musimy bardzo głęboko zajrzeć w samego siebie.
Dużo rozmów dzisiaj.
Krzysiek Ł., pytał czy się przygotowuję do sezon., Kiedy powiedziałam, że nie, zdziwił się.
No ale przecież to , że nie mam planu, nie przygotowuje się, to nie znaczy, że odchodzę od roweru czy zawodów zupełnie.
Broń Boże…. Przecież nie rezygnuje się dobrowolnie z czegoś co jest czystą radością, szczęściem prawda?
Więc wrócę do tego wszystkiego.. jak już będzie w głowie spokojniej, jak fizycznie się wzmocnię, jak będę gotowa.
Bo żeby można było fizycznie z siebie wykrzesać na tyle duzo, żeby w zawodach brać udział, to w głowie musi być bardziej poukładane.
Na razie małymi krokami idę do przodu. Dzień po dniu.
Taki krok to było dzisiaj to wyjście na zawody .. Cieszę się, bo to od chyba 3 tygodni takie moje pierwsze wyjście do ludzi w takim wymiarze.
To była dobra decyzja bo trafiłam na tak bardzo na „swoich” ludzi.
A zawody?
Oczywiście organizatorzy niezawodni chłopcy z Sokoła, na czele z Panem Bogdanem Banasiem ( po raz kolejny chylę czoła, za trud, zaangażowanie, chęci).
Tak więc „chłopaki z Sokołowa” jak to kiedys ładnie powiedziała o nich Andżelika, spisali się na medal.
Tyle radości na twarzach dawno nie widziałam…
Fajnie się patrzyło na zmęczonych, ale uśmiechniętych ludzi.
To tylko Tarnów, nie Szklarska Poręba, a „gorąco” było jak na Pucharze Świata i walka do upadłego.
Brawo!
A na nastepny rok, jak już się trochę poduczę i wzmocnię, to kto wie, kto wie… pewnie się odważę, bo bardzo mi jednak było żal, ze mam na sobie te cywilne ciuszki i nie mam nart na nogach.
Naprawdę cieszę się, ze mogłam dzisiaj dojrzeć tyle radości na twarzach.
Ostatnio niestety zewsząd docieraja do mnie naprawdę mało optymistyczne wiadomości, a wczoraj to nawet takie najbardziej dramatyczne , jakie mogą być.
Nie dotyczące mnie bezpośrednio, ale jednak powodujące masę refleksji…
Dlatego jak widzę takie iskierki szczęścia , gdzieś w czyichś oczach…. To .. to to jest dla mnie ważne.
Tak po prostu.
Żeby żyć.
A opowieść o zawodach i iskierkach radości w oczach niech dopełnią obrazy, bo słowami czasem cięzko oddać emocje.
Link do Galeria Tomka, ale większość zdjęć robiła Andżelika. Bardzo ładne zdjęcia z zawodów. Warto obejrzeć
https://picasaweb.google.com/108224752485789331232/XVIINarciarskiBiegTarnowian19022012
Polski biegun ciepła, a kocha się tu sporty zimowe…
To był naprawdę trudny zakręt i niejeden poległ…
U jednych kibiców więcej entuzjazmu, inni są bardziej powściagliwi. No cóż.. jak to w zyciu.
Mam nadzieję, że małżonka Mirka będzie wyrozumiała, chciałysmy uczcić Mirka jak na Tour de Frnace i przynajmniej poudawać pięknie hostessy:). Taki żarcik:)
Mirek miał najlepszą z możliwych ekipę techniczną. Andżelika robiła zdjęcia, podawała napoje, ja nosiłam kurtkę, żeby zaraz po wyścigu można było okryć zawodnika..
Żyć nie umierać, pozostaje tylko biegać:)
I najlepszy z najlepszych czyli zwycięzca Darek Dudziński, bardziej znany jako Buria, a w charakterze szalejącego reportera, kolarz a jakże Krzysiek Ł.
Nikt nie miał tak licznej grupy wspierającej na tej trasie jak Mirek
Piosenka taka na początek.
Dlaczego akurat ta?
A dlaczego nie?:)
A tak na poważnie, to oglądając dzisiaj zdjęcia , które będziecie mieli okazję obejrzeć pod tym wpisem, patrzyłam na swoją uśmiechniętą twarz i pomyślałam, ze większość ludzi, z którymi się spotykam przy okazji takich wydarzeń jak dziś, znają mnie z tej jednej uśmiechniętej, radosnej, sportową radością strony.
A przecież są jeszcze inne… te mniej radosne… gradowe, burzowe… bynajmniej niewiosenne.
Nieważne.
Ważne, że dzisiaj chociaż przez chwilę było wiosennie, radośnie, promiennie, pomimo, że na Marcince zima ( chociaż w mieście niestety odwilż).
Że odbędą się w Tarnowie zawody dowiedziałam się przedwczoraj.
I co?
I kiedy dzisiaj poszłam kibicować było mi bardzo żal, że nie startuję.
Tak… tak… ta startowa adrenalina, ta atmosfera… Wiecie o co chodzi , prawda?
Niestety, to byłoby szaleństwo w chwili obecnej. Nie jestem przygotowana z wielu względów i nie wskazany dla mnie aż taki wysiłek.
Więc trzeba było wystąpić tym razem w charakterze kibica.
Stworzylismy wraz z Andżeliką i Tomkiem trzyosobowy Fun Club Mirka Sz..
Ale oczywiście oprócz Mirka doping mieli i inni znajomi, bo prawie sami znajomi biegali.
Tak , to już jest, ze biegówki to taki fajny sport zimowy dla kolarzy. To wiemy wszyscy, więc wielu w miarę mozliwości i w taki sposób uzupełnia trening.
Było mi bardzo, bardzo miło spotkać dawno niewidzianych znajomych. W zimie to jednak trudniej się spotkać, bo wiosna, latem to i gdzieś tam na treningu, po drodze machnie się sobie na powitanie, a najcześciej na zawodach jest okazja się spotkać.
Pojawiła się znowu refleksja… jakie to cenne znajomości.
Pomyslałam też: jeszcze jakieś 4 lata temu, nawet nie wiedziałabym , że są takie zawody, a nawet gdybym przypadkiem trafiła na Marcinkę dzisiaj, nie znałabym większości osób.
A tak… rower… przyniósł mi tyle dobrego…
I znowu refleksja… jakie to ważne kiedy i kogo spotykamy na swojej drodze.
Nieraz już o tym pisałam.
Niby każdy jest kowalem swojego losu, tak?
Dokonuje wyborów, czasem trafnych, czasem mniej, czasem całkiem beznadziejnych…
A jednak.. ludzie , spotykani gdzies po drodze potrafią bardzo determinować nasze życie.
Czasem są motorem, czasem tylko wskazówką…, a czasem powodem, że musimy bardzo głęboko zajrzeć w samego siebie.
Dużo rozmów dzisiaj.
Krzysiek Ł., pytał czy się przygotowuję do sezon., Kiedy powiedziałam, że nie, zdziwił się.
No ale przecież to , że nie mam planu, nie przygotowuje się, to nie znaczy, że odchodzę od roweru czy zawodów zupełnie.
Broń Boże…. Przecież nie rezygnuje się dobrowolnie z czegoś co jest czystą radością, szczęściem prawda?
Więc wrócę do tego wszystkiego.. jak już będzie w głowie spokojniej, jak fizycznie się wzmocnię, jak będę gotowa.
Bo żeby można było fizycznie z siebie wykrzesać na tyle duzo, żeby w zawodach brać udział, to w głowie musi być bardziej poukładane.
Na razie małymi krokami idę do przodu. Dzień po dniu.
Taki krok to było dzisiaj to wyjście na zawody .. Cieszę się, bo to od chyba 3 tygodni takie moje pierwsze wyjście do ludzi w takim wymiarze.
To była dobra decyzja bo trafiłam na tak bardzo na „swoich” ludzi.
A zawody?
Oczywiście organizatorzy niezawodni chłopcy z Sokoła, na czele z Panem Bogdanem Banasiem ( po raz kolejny chylę czoła, za trud, zaangażowanie, chęci).
Tak więc „chłopaki z Sokołowa” jak to kiedys ładnie powiedziała o nich Andżelika, spisali się na medal.
Tyle radości na twarzach dawno nie widziałam…
Fajnie się patrzyło na zmęczonych, ale uśmiechniętych ludzi.
To tylko Tarnów, nie Szklarska Poręba, a „gorąco” było jak na Pucharze Świata i walka do upadłego.
Brawo!
A na nastepny rok, jak już się trochę poduczę i wzmocnię, to kto wie, kto wie… pewnie się odważę, bo bardzo mi jednak było żal, ze mam na sobie te cywilne ciuszki i nie mam nart na nogach.
Naprawdę cieszę się, ze mogłam dzisiaj dojrzeć tyle radości na twarzach.
Ostatnio niestety zewsząd docieraja do mnie naprawdę mało optymistyczne wiadomości, a wczoraj to nawet takie najbardziej dramatyczne , jakie mogą być.
Nie dotyczące mnie bezpośrednio, ale jednak powodujące masę refleksji…
Dlatego jak widzę takie iskierki szczęścia , gdzieś w czyichś oczach…. To .. to to jest dla mnie ważne.
Tak po prostu.
Żeby żyć.
A opowieść o zawodach i iskierkach radości w oczach niech dopełnią obrazy, bo słowami czasem cięzko oddać emocje.
Link do Galeria Tomka, ale większość zdjęć robiła Andżelika. Bardzo ładne zdjęcia z zawodów. Warto obejrzeć
https://picasaweb.google.com/108224752485789331232/XVIINarciarskiBiegTarnowian19022012
Polski biegun ciepła, a kocha się tu sporty zimowe…
Na starcie© lemuriza1972
To był naprawdę trudny zakręt i niejeden poległ…
Bywało i tak© lemuriza1972
U jednych kibiców więcej entuzjazmu, inni są bardziej powściagliwi. No cóż.. jak to w zyciu.
Kibiców entuzjazm ( z tymże nie wszystkich:))© lemuriza1972
Mam nadzieję, że małżonka Mirka będzie wyrozumiała, chciałysmy uczcić Mirka jak na Tour de Frnace i przynajmniej poudawać pięknie hostessy:). Taki żarcik:)
Na niektórych ( ale tylko wybranych) czekała taka nagroda:)© lemuriza1972
Mirek miał najlepszą z możliwych ekipę techniczną. Andżelika robiła zdjęcia, podawała napoje, ja nosiłam kurtkę, żeby zaraz po wyścigu można było okryć zawodnika..
Żyć nie umierać, pozostaje tylko biegać:)
Zawodnik i jego ekipa techniczna© lemuriza1972
I najlepszy z najlepszych czyli zwycięzca Darek Dudziński, bardziej znany jako Buria, a w charakterze szalejącego reportera, kolarz a jakże Krzysiek Ł.
Wywiad ze zwycięzcą:)© lemuriza1972
Nikt nie miał tak licznej grupy wspierającej na tej trasie jak Mirek
Fan Club i jego idol:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 lutego 2012
Brzydka ona, brzydki on....
Będzie opowieść o miłości. Jak ktoś nie lubi opowieści o miłości niech nie czyta.
I wcale nie z okazji Walentynek, co to niedawno były. Ta opowieść...
Wysiadam na dworcu w moim ukochanym Krakowie.
Idę do Galerii, tam czekam na Anetę.
Ludzi pełno, czerwonych serc pełno...
Walentynkowa.. zagłada...
Przychodzi Aneta, a ja mówię: uciekajmy od tych ludzi, tych Walentynek.
Aneta mówi: a tam Walentynkami się przejmujesz.. takie pogańskie święto:)
Wieczorem koncert Hey.
Kaśka dużo śpiewa o miłości, ale nie ma w jej, skądinąd pięknych
tekstach dużej dawki optymizmu, no bo i o miłość spełnioną w życiu
trudno.
Czytam w jakiejś gazecie najpierw artykuł o filmie Woody Allena. W
zasadzie nie o filmie tam jest, a film tylko jest pretekstem do dyskusji
o miłości.
Konkluzja, że... jesteśmy, my ludzie, w konsekwencji zbyt niedojrzali do miłości.
Potem artykuł.. że wszystko to chemia, cała ta miłość to tylko związki
chemiczne i takie same związki są w czekoladzie...
Trudno o optymizm.
Wsiadam do pociągu. Wracam do Tarnowa.
Naprzeciwko mnie siada para.
Niemłoda.
W sumie On, wygląda młodziej, wiec myślę: matka i syn?
Ona brzydka, on brzydki.
Zaniedbani, bardzo, starsi, nędznie odziani.
Poobgryzane brzydkie, niezbyt czyste paznokcie, ona bez makijażu, mysie włosy, poprzetykane siwymi pasmami. On z brakami w uzębieniu. Pomarszczone twarze.
On mówi: „łapki ci zmarzły” i z czułością podaje jej wielkie , wełniane
rękawice, w które ona wkłada te mało ładne łapki i je zagrzewa..
Opiera mu głowę na ramieniu, a on całuje ją w czoło.
Myślę: brzydka ona, brzydki on.. a taka ładna miłość.
Brzydki on, swojej brzydkiej jej, robi kanapki, wciąż się troszczy o
zimne łapki, głaszcze, całuje.
Troska.
Brzydka ona mówi: dziękuję, że tak się troszczysz o mnie.
Brzydki On: a o kogo mam się troszczyć jak nie o ciebie?
Rozmawiają.
Brzydki On mówi: jak ktoś żyje sam dla siebie, jest bardzo nieszczęśliwy.
Łza mi się kręci w oku jak słucham tej ładnej, prostej rozmowy o miłości, związkach, życiu.
I Myślę sobie: Jest miłość, jest na świecie miłość.
Nie tylko jakiś tam związek chemiczny, który można zastąpić czekoladą.
To wygląda jak film, ale.. to nie był film. Ja ich naprawdę spotkałam.
Mówię: do widzenia. Wychodzę z pociągu i w myślach życzę im szczęśliwej reszty życia.
A dzisiaj były znowu narty.
Oj… niby trasa przygotowana pod niedzielne zawody, które mają się odbyć na Marcince, ale śnieg.. tepy… a lepił mi się do nart, tak że musiałam się zatrzymywać, ściagac narty i czyścić.
No ale moje narty są też jakie są, wiec wiele wymagać od nich nie mogę.
Jak kiedyś sobie kupię lepsze, to jeszcze tych wszystkich marcinkowych bywalców zadziwię.
Hm… dzisiaj ślady zrobione maszyną , to i zakręt był po śladach, co prawda my go biegalismy pod górę, ale ja po wbiegnieciu zjeżdżałam go i musze powiedzieć, że zakręt na zjęździe po śladach, to już prawie bułka z masłem dla mnie:). ( ale "prawie")
Wyzwanie to jest to co ćwiczyłam wczoraj, czyli zakręty na zjeździe bez śladów.
Duzo dzisiaj sobie ćwiczyłam „przekładankę” na zakręcie i powiem tak, ze idzie ku lepszemu.
Dzisiaj tylko dwie wywrotki.
Jeszcze ze dwa sezony i może wystartuje na zawodach na Marcince:)
Koncert Hey© lemuriza1972
Bieganie w Tarnowie© lemuriza1972
Kiedy robiłam to zdjęcie powiedziałam do Mirka: dam go na bloga, żeby ludzie sobie pamiętali, że nie depcze się z trudem przygotowanej trasy.
Mirek się zaśmiał: a pamieta „Pani” jak „Pani” jakieś 3 lata temu sama łaziła po śladach i deptała…
No… było, tak było.
Wybaczcie wszyscy narciarscy biegacze, ja wtedy jeszcze nie wiedziałam o co w tym chodzi.
Ku przestrodze© lemuriza1972
na zakręcie© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 lutego 2012
Run, run, run....
Bardzo lubię tę piosenkę.
Bardzo mądre słowa, jak to zwykle u IB
„Biec, biec, biec
musimy biec…”
No to sobie pobiegłam dzisiaj.
Na nartach.
Po wtorkowej niezbyt udanej próbie, pomyślałam:
„Iza, dzisiaj spróbuj podejść do tego z większą ochotą i radością. Nie o żaden wyczyn chodzi, żaden trening.. tylko o ciebie. O Ciebie i radość. Przypomnij sobie o .. radości”
Oglądałam dwa dni temu film o Mironie Białoszewskim i jego niewidomej sekretarce, która często miewała stany depresyjne.
Białoszewski powiedział jej:
„ Musisz łapać radość za ogon. Najwyżej zostaną ci w ręku pióra”.
No właśnie.
Dzisiaj było z pozoru ciężej ( śnieg bardzo zasypał tory, więc trzeba było sobie zakładać ślad), a przy tym był strasznie "tępy".
Pozornie więc ciężej, a radości więcej. U mnie to zwykle się sprawdza , jeśli chodzi o moje sportowe „wyczyny”. Im cięzej , tym więcej radości.
Łapałam więc tę radość za ogon, czasem udało mi się ją przytrzymać, czasem w ręce zostawały .. pióra, ale najważniejsze było, że próbowałam.
Dużo czasu poświęciłam na naukę zakrętów na zjeździe i kiedy po raz pierwszy udało mi się bez większych kłopotów zakręt pokonać, aż usmiechnęłam się sama do siebie.
Niby nic, a cieszy.
Chyba powoli łapie o co w tym chodzi:)
Potem próbowałam na zakręcie ze zwiększoną skalą trudności, tu już tak łatwo nie było, ale bez dramatu. Były jednak i wywrotki, a jakże.
Kiedy wróciłam do domu i wskoczyłam do wanny , zobaczyłam na nodze siniaka. Uśmiechnęłam się i pomyślałam: no proszę, jeszcze nie jeżdzę na rowerze, a już pierwszy siniak w tym sezonie.
Uśmiechać się do siniaka.. ot dziwactwo co?
Przypomniał mi się dzisiaj wiersz z książki o Wandzie Rutkiewicz. Kiedyś go już cytowałam, ale co tam nie zaszkodzi jeszcze raz jak go zacytuję.
Jutro.. uczę się dalej…. zakrętów.
Dosłownie i w przenośni.
"Próbowałam,
nie udawało się,
wiele razy wodziło na pokuszenie
poddaj się
mogłam znależć wykręt
choćby zwolnienie lekarskie
"niezdolna do walki"
nie zrobiłam nic
walczę
aż do gorzkiego końca
przeciwko nim
przeciwko tobie
przeciwko sobie samej
i wygram
ponieważ
nie mam
innego
wyjścia”
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 15 lutego 2012
"Cisza, ja i czas"
Nie pisałam dość długo.
Nie było o czym, a i chęci nie było, przyznam szczerze.
Wielu z Was , w tym osoby, których nie znam, pytały: dlaczego? Co się stało?
Pisały nawet, że czytają mojego bloga do poduszki, albo zaczynają dzień od niego.
Miłe.
Wtedy myślałam: to może warto pisać, skoro dla kogoś to coś znaczy:)
Ale wciąż jakoś było bez chęci.
Dzisiaj, dzisiaj przekonała mnie jedna Kobieta, że powinnam, bo ludzie czytają, bo są tacy, którzy lubią to miejsce.
Ja też je lubię.
No to piszę.
Sama nie wiem czy to będzie tak często jak kiedyś. Zobaczymy , czas pokaże.
Byłam wczoraj na nartkach, po bardzo długiej przerwie nierobienia sportowo NIC.
Kompletnie do mnie niepodobne, a jednak.
Byłam, więc. Efekt? Zakwasy dzisiaj:)
Mizernie mi szło, naprawdę.
Kondycja kiepska, chęci też jakby mniej, ale nie od razu Kraków zbudowano.
Bez przerwy się przewracałam…. Raz zniechęcona, raz z myślami w głowie: Iza, nie zniechęcaj się, próbuj.
Co rusz słyszałam od biegających panów: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
A ja dodatkowo zapomniałam stabilzatora na kolano, co powodowało blokadę w głowie i lęk.
No ale coś tam pobiegałam.
Pogoda była piękna, słoneczko i w miarę ciepło.
Bardzo lubię pisać Wam o spełnianiu marzeń, bo przecież to jest jedna z ważniejszych rzeczy w naszym zyciu, żeby marzenia realizować. Te małe i te większe.
Ponad miesiąc temu zajrzałam na stronę krakowskiego klubu Studio i zobaczyłam, że jest koncert Hey.
Zastanawiałam się, bo czas jakiś nie do końca sprzyjający był.
Pomyslałam jednak: Iza, już kiedyś nie pojechałaś.. chcesz czekać na okazję nastepne dwa lata ?
I szybka akcja… koleżanka w Krakowie kupuje bilety i… już wiem, ze pojadę na koncert.
Kaśka magnetyczna, przyciagająca uwagę.. muzyka najlepsza z najlepszych.
Siedzę , słucham i myślę:
Mam 3 ulubione polskie zespoły…
Widziałam już na zywo Indios Bravos, Myslovitz, teraz Hey.
Można umierać:)
Ale zaraz myśl: zaraz , zaraz Iza… a Sting, a Himalaje…
Jeszcze trzeba trochę przeżyć..
Po koncercie siedzimy jeszcze i Aneta mówi: nie wychodzę stąd.
Śmieje się i mówię: po Myslovitz też takie miałam odczucia.
Kaśka w czasie koncertu mówi:
Opowiem Wam coś.
Mieszkam sobie w tej Warszawie, ze swoim synem i poszłam sobie kiedyś do dużego sklepu z płytami i książkami.
Kupiłam sobie kilka filmów klasycznych klasyków i wpadła mi też w ręce książka pt Radykalne wybaczanie . Przeczytałam ją sobie w wanience ( pomyslałam: o Kaśka też czyta w wannie) i pomyslałam:
Kurcze zmarnowałam 40 lat życia….
Więc wybaczyłam ojcu!
Pomyslałam: 20 lat śpiewam i Was dołuję…koniec.
Następna płyta będzie optymistyczna!
No … mieszkam sobie w tym Tarnowie, pisze sobie czasem radośnie, czasem mniej, czasem w ogóle, nie mogę obiecać , że będzie zawsze optymistycznie, ale.. mogę spróbować:)
Nie było o czym, a i chęci nie było, przyznam szczerze.
Wielu z Was , w tym osoby, których nie znam, pytały: dlaczego? Co się stało?
Pisały nawet, że czytają mojego bloga do poduszki, albo zaczynają dzień od niego.
Miłe.
Wtedy myślałam: to może warto pisać, skoro dla kogoś to coś znaczy:)
Ale wciąż jakoś było bez chęci.
Dzisiaj, dzisiaj przekonała mnie jedna Kobieta, że powinnam, bo ludzie czytają, bo są tacy, którzy lubią to miejsce.
Ja też je lubię.
No to piszę.
Sama nie wiem czy to będzie tak często jak kiedyś. Zobaczymy , czas pokaże.
Byłam wczoraj na nartkach, po bardzo długiej przerwie nierobienia sportowo NIC.
Kompletnie do mnie niepodobne, a jednak.
Byłam, więc. Efekt? Zakwasy dzisiaj:)
Mizernie mi szło, naprawdę.
Kondycja kiepska, chęci też jakby mniej, ale nie od razu Kraków zbudowano.
Bez przerwy się przewracałam…. Raz zniechęcona, raz z myślami w głowie: Iza, nie zniechęcaj się, próbuj.
Co rusz słyszałam od biegających panów: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
A ja dodatkowo zapomniałam stabilzatora na kolano, co powodowało blokadę w głowie i lęk.
No ale coś tam pobiegałam.
Pogoda była piękna, słoneczko i w miarę ciepło.
Bardzo lubię pisać Wam o spełnianiu marzeń, bo przecież to jest jedna z ważniejszych rzeczy w naszym zyciu, żeby marzenia realizować. Te małe i te większe.
Ponad miesiąc temu zajrzałam na stronę krakowskiego klubu Studio i zobaczyłam, że jest koncert Hey.
Zastanawiałam się, bo czas jakiś nie do końca sprzyjający był.
Pomyslałam jednak: Iza, już kiedyś nie pojechałaś.. chcesz czekać na okazję nastepne dwa lata ?
I szybka akcja… koleżanka w Krakowie kupuje bilety i… już wiem, ze pojadę na koncert.
Kaśka magnetyczna, przyciagająca uwagę.. muzyka najlepsza z najlepszych.
Siedzę , słucham i myślę:
Mam 3 ulubione polskie zespoły…
Widziałam już na zywo Indios Bravos, Myslovitz, teraz Hey.
Można umierać:)
Ale zaraz myśl: zaraz , zaraz Iza… a Sting, a Himalaje…
Jeszcze trzeba trochę przeżyć..
Po koncercie siedzimy jeszcze i Aneta mówi: nie wychodzę stąd.
Śmieje się i mówię: po Myslovitz też takie miałam odczucia.
Kaśka w czasie koncertu mówi:
Opowiem Wam coś.
Mieszkam sobie w tej Warszawie, ze swoim synem i poszłam sobie kiedyś do dużego sklepu z płytami i książkami.
Kupiłam sobie kilka filmów klasycznych klasyków i wpadła mi też w ręce książka pt Radykalne wybaczanie . Przeczytałam ją sobie w wanience ( pomyslałam: o Kaśka też czyta w wannie) i pomyslałam:
Kurcze zmarnowałam 40 lat życia….
Więc wybaczyłam ojcu!
Pomyslałam: 20 lat śpiewam i Was dołuję…koniec.
Następna płyta będzie optymistyczna!
No … mieszkam sobie w tym Tarnowie, pisze sobie czasem radośnie, czasem mniej, czasem w ogóle, nie mogę obiecać , że będzie zawsze optymistycznie, ale.. mogę spróbować:)
- Aktywność Jazda na rowerze