Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2012
Dystans całkowity: | 448.00 km (w terenie 116.00 km; 25.89%) |
Czas w ruchu: | 23:26 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.00 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 37.33 km i 1h 57m |
Więcej statystyk |
Środa, 28 marca 2012
Przejechałam krecika:(((
„Dróg jest tak wiele lecz nie każda z nich prowadzi do celu.
Próżno schodziłem wiele z nich i wiele czasu straciłem, wiele planów i wiele pięknych snów odprawiłem gdzieś w zapomnienie ciężko mi zasnąć gdy burzliwe myśli dręczą sumienie
Jak szukać mam dróg, i jak dotrzeć do celu ? odpowiedż chciałbym znać.
Jak szukać mam dróg, i jak dotrzeć do celu ?”
Gutek rządzi:)
A ja będę wkrótce na następnym w swoim życiu koncercie, zupełnie niespodziewanie…i ogromnie się cieszę!
I na pewno będzie krótka relacja!
A dzisiaj od samego rana miałam w planie popołudniowy rower i pagóry moje ukochane, ale jak przyszłam do domu, nagle zaczęło wiać , zachmurzyło się i pomyślałam: nie jadę…
Sumienie mnie dręczyło ogromnie i kiedy ok. 17 pokazało się słońce, ubrałam się i wyjechałam.
I tak się cieszę , że tę swoją słabość przezwyciężyłam, bo było słonecznie, ciepło i przede wszystkim były piękne widoki. No i endorfin przybyło, a ja teraz potrzebuje ich jak tlenu. Bez nich... bez tej odrobiny wytworzonej na rowerze.. nie wiem co byłoby.
Wychodząc z domu jeszcze się wahałam pomiędzy pagórami, a płaskim, ale pomyślałam: nie, nie , żadne plaskate tereny, ja muszę popatrzeć na coś ładnego.
No to obrałam kierunek Lubinka czyli tereny moje ulubione. Oczywiście najpierw niebieski naddunajcowy przez Buczynę ( a w Buczynie już las się zieleni i zawilców trochę, za parę dni las będzie cały w zawilcach, no i sucho jak nigdy tam nie było. Nigdy! Odkąd jeżdżę na rowerze, a to już ładnych parę lat… tak sucho tam nie było).
Potem mój ulubiony podjazd terenowy na Lubinkę ( tym razem było mi łatwiej bo zatrzymałam się dwa razy, żeby zrobić zdjęcia). Potem długo i mozolnie asfaltem na szczyt Lubinki . Miałam zjechac asfaltem, ale w ostatniej chwili pomyślałam: nie… przecież mogę zjechać lasem, potem do Szczepanowic i wrócić znowu moim ulubionym naddunajcowym.
Tak też zrobiłam.
Po raz pierwszy na tym szutrowym zjeździe ( gdzie w ub roku poważnie się rozbiłam), postanowiłam puścić kompletnie hamulce. I wcale nie dlatego żeby chojrakować, jaka to odważna jestem..
Ja naprawdę wciąż się ucze zjazdów i chociaż od dawna wiem, ze na takich szutrach najbezpieczniej jest po prostu puścić hamulce i dac rowerowi jechać, a on sam zazwyczaj znajduje drogę, to mimo tego wciąż strach mi każe..hamować.
A sami wiecie.. nie ma nic gorszego niż nagle przyhamować na szutrze.
Dlatego dzisiaj zebrałam się na odwagę. Doszłam do prędkości 47 km/h, co na takim zjeździe jest już jak na mnie sporo.
I było ok, nic się nie stało, rower ładnie sobie poradził.
Potem zaczał się ten stromy i niebezpieczny ( dużo nawianego piachu) asfaltowy zjazd do Szczepanowic.
No i tam przytrafiła mi się niemiła historia. Przejechałam krecika:( Poniósł smierć na miejscu.
Naprawdę się starałam go ominąć ale było dośc niebezpiecznie i wiele manewrów zrobić nie mogłam… trafił pod moje tyle koło. Wiem to na pewno, bo się odwróciłam i widziałam, ze leży i się nie rusza.
Przykro.
Te moje pagóry… jak ja lubię na nie patrzeć...
Ja wiem, wiem to ani Beskid Sadecki, ani Sudety, ani Beskid Sląski. Wszystko to wiem, w koncu wszędzie tam z rowerem byłam.
Ale myslę, ze mimo wszystko mam wiele szczęscia, ze mam te pagóry. Są piękne widoki, trudne podjazdy, trochę zjazdów.
To są moje drogi, moje ścieżki. MOJE. Znam tu każdy kamień:).
Coś w rodzaju domu...?
Kaśka N. w jednym z tekstów napisała:
" Dom to nie miejsce lecz stan. Jestem bezdomna"
No... to ja bezdomna nie czuję się własnie w moich pagórach, w górach, w Tatrach.
Czuję , że to są moje miejsca. Mój DOM>
a w Buczynie się zieleni...:)© lemuriza1972
Droga naddunajcowa© lemuriza1972
Mój ulubiony podjazd© lemuriza1972
I znowu mój ulubiony podjazd© lemuriza1972
Widok ze zjazdu, w oddali Marcinka© lemuriza1972
Zachodzi słońce nad Dunajcem© lemuriza1972
- DST 35.00km
- Teren 17.00km
- Czas 01:55
- VAVG 18.26km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 26 marca 2012
Małpa
Piosenka o nas…jakby nie było.
Będzie tydzień z Indios Bravos.
Dlaczego? Bo warto.
Ja dzisiaj słucham płyty koncertowej ( „On stage”). Jęsli tylko będzie koncert w Krakowie znowu, to jadę.. bez dwóch zdań.
Gutek na żywo… to jest to!
Bardzo słodko-gorzki dzień… Bardzo.
Najpierw bardzo zła wiadomość, o wypadku na motorze. Kolegi.
Tomek trzymaj się i wracaj do zdrowia!
Potem wiadomość o narodzinach bliźniaków. Naszych pierwszych wydziałowych. Świat powiększył się o dwóch facetów.
A po południu rower zdrowotnie.
Bo wciąż jest to jeżdżęnie zdrowotne i pewnie jeszcze długooooo tak będzie.
Gdyby nie on…mój Magnus…nie byłoby zbyt fajnie.
Nieważne.
No tak.. niby zdrowotne to jeżdżenie, a jednak moja wrodzona ambicja nie pozwala mi na taką totalną rekreację i … no… nie ukrywam, że jak gdzieś jadę, to staram się przycinać tak mocno jak się da ( dzisiaj na most na Ostrowie wjechałam 33 km/h, szybko poprawiłam swój poprzedni rekord:)) i staram się ( jeśli jadę w górki) szukać jak najcięższych podjazdów.
Wczoraj nawet taka mysl mi przez głowę przeszła… jaka szkoda, ze nie startuję w tym sezonie…
A może chociaż jeden, dwa maratony???
Może… zobaczymy.
Dzisiaj pojechaliśmy z Mirkiem co prawda do Lasu Radłowskiego, ale za to przez ulubione chaszcze i knieje ( naprawdę oprócz ubitych, szerokich dróg, można tam i takie prawdziwie mtbowskie ściezki znaleźć, chociaż pod górę to raczej mizernie…).
Ale za to trzeba było się nasiłować.
Wyjeżdzając z lasu, nad jednym z jeziorek Mirek zauważył dziwną rzecz ( mówił, ze to jakis grill:)) i podjechalismy zobaczyć.
„ U wlotu” do jeziorka taka sobie dziwna tablica była ostrzegająca przed żmijami i kleszczami.
A rzeczony grill okazał się koszykiem , który chyba ma zastapić gniazdo… tak się nam wydawało, ale czy rację mamy?
Nie wiem.
Zimno dzisiaj było. Zimny, silny wiatr.
I pomyśleć , ze wczoraj jeździłam na krótko.
Koszyk- gniazdo?© lemuriza1972
Tarnowskie Mazury w Lesie Radłowskim© lemuriza1972
Uwaga żmije:)© lemuriza1972
- DST 33.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:39
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 marca 2012
Słona Góra i Marcinka
Znalazłam kiedyś przypadkiem i .. spodobało mi się.
Fajna nuta, fajne słowa.
Jak bardzo żałuję, że w swojej bezmiernej głupocie, zapomniałam naładować baterię w telefonie i niestety nie dane mi było uwiecznić tego wszystkiego, co dzisiaj widziałam.
A widziałam dużo.
Zdjęcia tylko 3 i to z początku trasy, kiedy jeszcze nie było widoków zapierających dech w piersiach. Niestety. Trudno, innym razem.
Zrealizowałam plan wczorajszy, jeśli chodzi o trasę, z niewielka modyfikacją, taką bardzo spontaniczną.
No więc : Zgłobice, Rzuchowa, skręt w kierunku Świebodzina.
W Swiebodzinie podjazdem obok kościoła. Na Słoną Górę.
Bez szału mi się podjeżdzało ( jakieś 2 km asfaltem, momentami ostro), ale też nie było specjalnych kryzysów, co mnie cieszy.
A potem najlepsze co może być w mtb czyli.. teren. Czyli las. Do tego w tymże lesie podjeżdżanie, no i niespodzianka spora. Prawie sucho.
A musicie wiedzieć, że jest to las taki, gdzie rzadko bywa sucho, a już o tej porze roku to na pewno nie.
Więc jakaś dziwna ta wiosna, próżno błota szukać. Czy mnie to martwi? Specjalnie nie, bo w błocie to ja już się w życiu najeździłam, no ale jakby go gdzieś tam troszeczkę było, to bym się nie gniewała.
Cudny jest ten las, cudny szlak, gdzie momentami na młyneczku trzeba pod górę wjeżdżać. Muszę jednak przyznać, że wolę ten szlak w odwrotną stronę, bo wtedy mam zjazd pełen niespodzianek ( czyli kolein, wyrw, patyków). Ten zjazd kiedyś przyprawiał mnie o .. mdłości.
No , ale to było dawno, kiedy jeszcze nie umiałam w ogóle zjeżdżać. Zresztą na dzisiejszej trasie, było jeszcze dwa takie zjazdy, które kiedyś były dla mnie nieosiągalne.
Ale po kolei.
W lesie jakieś 3, 4 kilometry niełatwego terenu i pięknych widoków.
A potem moim ulubionym zjazdem za domem weselnym ( do Radlnej, czy Poręby Radlnej, dokładnie nie pamiętam). To jest cały czas czerwony szlak pieszy.
Oj… to był zjazd w początkach mojej „kariery” zupełnie dla mnie nieosiągalny.
Jadąc dzisiaj zastanawiałam się dlaczego?
Bo to nie jest jakiś ekstremalnie trudny zjazd, chociaż wymagający uwagi i koncentracji.
Jest dużo kolein, dużo zasadzek, ale takich naprawdę przejeżdżanych.
Myślę, że moje błędy, które popełniałam tam kiedyś zjeżdżając, polegały głownie na panikowaniu i naciskaniu hamulców w najmniej odpowiednich momentach.
A tam trzeba puścić hamulce i lecieć, kontrolując rzecz jasna prędkości, balans ciałem.. i wystarczy.
Miałam uśmiech od ucha do ucha, kiedy zjeżdżałam. Cudowne widoki na Marcinkę i Tarnów. Słońce.
Pomyślałam: taki zjazd to jest miód na moje serce.
A potem dalej czerwonym pieszym za kościołem w Radlnej w kierunku Marcinki.
Tam krótki ( jakies 3 km) szlak terenem, ale siłowy bardzo i cały czas pod górę. Nie widać tego, ale czuć w nogach.
Kiedy skonczył się teren wjechałam na Marcinkę, pomyślałam, ze za wcześnie wracać do domu.
Więc spontanicznie pojechałam sobie w dół w kierunku Lasu Trzemskiego. Tam znalazłam jakąś zupełnie nieznaną mi szutrową drogę i pojechałam. Wyjechałam w Łękawicy. Tam kawałek główną drogą aż do Skrzyszowa ( w sumie nie wiedziałam za bardzo gdzie jadę, ale pomyślałam, ze przecież gdzieś dojadę). W Skrzyszowie rzecz jasna obok Domu Strażaka skręciłam w kierunku Lasu Kruk.
No i wiadomo.. znowu na Marcinkę. No więc znowu teren, siłowo i znowu cały czas raczej pod górę
Zielonym pieszym szlakiem.
W pewnym momencie coś mnie nabrało, żeby skręcić tam gdzie w minionych latach biegła końcówka maratonu tarnowskiego.
Wiedziałam, ze cos tam jest nie tak, ze po powodzi sprzed dwóch lat szlak jest mało przejezdny, ale zaryzykowałam. Tym bardziej, że tam jest kolejny zjazd, który długo był dla mnie nieosiągalny, a kończy się przejazdem przez potok.
Hm… ja tego zjazdu, tym razem prawie nie zauważyłam.
I potok przejechałam bez żadnych problemów. Jakieś 4 lata temu, schodziłabym z roweru.
To zasługa maratonów u GG, bez wątpienia.
No niestety po przejeżdzie potoczku, okazało się, ze dalej same powalone drzewa, gałęzie, patyki. Trzeba było więc zsiąśc z Magnusa i szukać jakieś drogi.
Oj, kosztowało mnie to sporo sił. Pchałam mojego rumaka pod bardzo stromą górę. Nie pamiętam już kiedy ostatni tak musiałam ciągnąć rower za sobą. Pewnie gdzieś w górach na maratonie.Do tego przedzierałam się przez te krzaki. Nogi mam całe podrapane, ale co tam. Przygoda.
W koncu dotarłam do zielonego szlaku i już spokojnie wjechałam na Marcinkę.
A z Marcinki szutrówką w dół, którą wyjątkowo pewnie mi się zjeżdzało. Jakos tak w tym roku kompletnie strachu nie czuję przed zjeżdżaniem. Przynajmniej na razie.
Jak zjeżdzałam i widziałam Tarnów w dole, pomyślałam: szkoda… ze już jadę do domu. Taki ten świat jest piękny!
Magnus dostał w koncu to co miał obiecane, bo obietnice spełniać trzeba, czyli zasłużoną i długą kąpiel.
Wygląda po tym „liftingu” dużo młodziej i powabniej.
Serio
Trasa fajna, ale tereny przeze mnie rzadko raczej eksplorowane. Jakoś bardziej wolę ruszać w kierunku Lubinki, Wału niż Marcinki.
Dlaczego?
Wiadomo.. tam nieodłącznym elementem „górskiego” pejzażu jest Dunajec.
Rzeka Biała w Kłokowej© lemuriza1972
Marcinka i Tarnów w dole© lemuriza1972
Asfaltowy podjazd na Słoną Górę© lemuriza1972
- DST 44.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:46
- VAVG 15.90km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 marca 2012
W lesie na Lubince
Spokojny dzień, spokojna jazda , to i muzyka spokojna.
Zrobiłam sobie dzień ze Stingiem. Najpierw płyta ( mój ukochany koncert z Berlina), teraz dvd.
Piękny słoneczny, dość ciepły dzień.
Miałam właściwie już obmyśloną trasę, ale w ostatniej chwili zmieniłam ją. Tę pierwotnie dzisiejszą, zostawiam na jutro ( chyba, bo zawsze mi się może odmienić, jak to powiedziała Nosowska „ moim niezbywalnym prawem jest zmiana zdania”).
Zaczęłam więc moim ulubionym szlakiem przez Buczynę, potem wzdłuż Dunajca. Na skrzyżowaniu w Janowicach, skręciłam w lewo ( na wysokości Domu Weselnego), tam jest taki dość wymagający 2 km, asfaltowy podjazd.
Nie jest to może najtrudniejszy podjazd w okolicy, ale dosyć stromy i trzeba się nasiłować.
Wysiłek rzecz jasna rekompensują widoki, w dole Dunajec, panorama na Beskid Sadecki, a przy odrobinie szczęscia i na Tatry.
Dzisiaj niestety nie było dobrych widoków, pomimo słońca wszystko jakby za delikatną mgłą. Szkoda.
Dość dobrze mi się wjeżdzało, powoli, nie spieszyłam się, nie siłowałam ze sobą i nie było dramatów, głupich mysli pt zawracam.
Jest lepiej niż tydzien temu. Nie żeby nagle przybyło mi wiele mocy, ale jest lepiej. Czuję to.
Dojechałam do lasu na Lubince i skrzyżowania i skręciłam w lewo , w kierunku Dąbrówki Szczepanowskiej. Miałam chytry plan, chociaż biorąc pod uwagę, że byłam na Magnusie , a on taki nie do konca sprawny i opony ma wybitnie nieterenowe, plan był ambitny.
Skręciłam więc w prawo w zielony pieszy do lasu.
To jest rewelacyjny ( szkoda ze taki krótki ) szlak w lesie na Lubince. Cięzko tam jednak trafić samemu. Mnie na szczęscie pokazał go kiedyś Mirek.
Najpierw zjeżdża się dosyć długo szutrem z pieknym widokiem na Tarnów w dole, potem wjeżdża się do lasu i jest naprawdę dość wymagający , terenowy zjazd, który w połowie zamienia się w trudny ( naprawdę) podjazd.
Zjeżdzało mi się naprawde fajnie, jak na po zimie i jak na Magnusa. Nie mam żadnej blokady.
Popełniłam jeden mały błąd ( chwila zawahania niepotrzebnego), ale na szczescie bez upadku, tylko małe zatrzymanie się.
Zjechałam nawet do potoku i go przejechałam, co na Magnusie jest dla mnie sporym wyczynem.
Ale fajnie, było czuć tę zjazdową adrenalinę. Tyłek za siodełkiem, balans, wybieranie drogi. To lubię.
Nagle usłyszałam jakiś hałas. Myślę sobie: co to w środku lasu?
Potokiem jechały 4 quady.
Chłopaki coś do mnie mówili. Nie wszystko usłyszałam, bo byli w kaskach i ciężko było ich zrozumieć. Pytali czy trudno. Powiedziałam, że nie, bo przecież jakby nie było, nie z takimi szlakami miałam w życiu do czynienia.
Potem pojechałam do góry i zaczęły się schody.
Muszę przyznać ze spadłam dwa razy z roweru, bo tam jest trudny teren i stromo.
W ub roku przejechałam całość, ale na Kateemie.
Było trochę slisko i nie miałam dobrej przyczepności, ale też i siły jeszcze takiej nie ma na taki podjazd.
Tak sobie jechałam i myślałam, że to jest kwintesencja rowerowania. Podjazdy, zjazdy. Nie jazda po płaskim.
I myślałam sobie, ze ktoś kto nigdy nie zrobił na rowerze solidnego podjazdu, to nie wie naprawdę czym jest jazda na rowerze.
Ja dopiero jak popatrzę na świat ze szczytu jakiejs górki, to mam tę prawdziwą, czystą radość z jazdy na rowerze.
W lesie widziałam już trochę zawilców.
Zjechałam potem do Szczepanowic i znowu niebieskim nad Dunajcem. Tam usiadłam sobie.. w moim ulubionym miejscu , takie piękne zakole Dunajca, chyba najładnieszy znany mi fragment w poblizu Tarnowa.
Siedziałam, słuchałam szumu rzeki. Cisza i spokój.
Przypomniało mi się, jak za dawnych lat , kiedy jeszcze wiecej jeździłam na rowerze, a nie trenowałam, przyjeżdzałam nad Dunajec często. Siedziałam, słuchałam tego szumu, patrzyłam na wodę.
Tak się cieszę, ze mam go w pobliżu.
Jutro zmiana czasu, będzie można dłużej pojeździć w dzień powszedni, nie myśląc o oświetleniu/. Fajnie.
Zdjecia dzisiaj takie mało wyraźne, ale momentami słonce chowało się za chmury i było tak sobie.
Dunajec w Zgłobicach© lemuriza1972
Podjazd od Janowic, a w tle górki, niestety słabo dzisiaj widoczne© lemuriza1972
zaczyna się zielony pieszy szlak, gdzieś tam w dole Tarnów© lemuriza1972
Poczatek zjazdu, w dole Tarnów© lemuriza1972
Zjazd© lemuriza1972
Potoczek i trochę śniegu ( jeszcze)© lemuriza1972
Potoczek w lesie na Lubince© lemuriza1972
Quadowiec© lemuriza1972
Dunajec błękitny© lemuriza1972
- DST 44.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:28
- VAVG 17.84km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 marca 2012
Jeżdżę na rowerze, bo.....
Dostałam zadanie domowe ( Pan Bogdan Banaś powiedział, że skoro go publicznie chwalę, za tę sportową działalność , to muszę ponieść konsekwencję:)) - napisać coś co można byłoby zamieścić w folderze promującym Puchar Tarnowa w mtb pt: dlaczego jeżdżę na rowerze.
Tak więc chodzę sobie po domku ze szmatą i ścieram kurze, w rytm piosenek mojego ukochanego Hey i... pomyślałam: no ja na ten temat dużo pisać mogę, ale dlaczego ktoś ma czytać tylko to co ja mam do powiedzenia na ten temat.
Nie jestem jedyną bikerką w Polsce i pomyślałam: zapytam Was, to może być bardzo ciekawe, prawda?
Więc proszę wszystkich chętnych o wzięcie udziału w zabawie o odpowiedź ( w komentarzach do tego wpisu) na pytanie: jeżdzę na rowerze ,bo...
I oczywiście podpisanie się nickiem lub nazwiskiem i podanie miejscowości ( koniecznie).
No i jeszcze jedna ważna sprawa: umieszczając odpowiedź zgadzacie się , rzecz jasna na ewentualną publikację swojej odpowiedzi w folderze, ok?
Preferuję krótkie wypowiedzi.
To co mogę na Was liczyć?
Pomożecie?
Czekam
Iza, która jeździ na rowerze bo.. JEST:)
Tak więc chodzę sobie po domku ze szmatą i ścieram kurze, w rytm piosenek mojego ukochanego Hey i... pomyślałam: no ja na ten temat dużo pisać mogę, ale dlaczego ktoś ma czytać tylko to co ja mam do powiedzenia na ten temat.
Nie jestem jedyną bikerką w Polsce i pomyślałam: zapytam Was, to może być bardzo ciekawe, prawda?
Więc proszę wszystkich chętnych o wzięcie udziału w zabawie o odpowiedź ( w komentarzach do tego wpisu) na pytanie: jeżdzę na rowerze ,bo...
I oczywiście podpisanie się nickiem lub nazwiskiem i podanie miejscowości ( koniecznie).
No i jeszcze jedna ważna sprawa: umieszczając odpowiedź zgadzacie się , rzecz jasna na ewentualną publikację swojej odpowiedzi w folderze, ok?
Preferuję krótkie wypowiedzi.
To co mogę na Was liczyć?
Pomożecie?
Czekam
Iza, która jeździ na rowerze bo.. JEST:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 marca 2012
Trochę podjeżdżania
Dla wszystkich Chłopaków, ale te Dziewczyn ( Dziewczyny niech tylko w odpowiednich momentach zamienią formę męską na żeńską i też będzie).
Lubię Bukartyka, chociaż szczerze mówiąc , nie mam żadnej płyty.
„ Czasem się leci ładnie, czasem się na dupę spadnie”
No właśnie..
Jak w życiu ( oj ile razy się potłukłam) i na rowerze.. czasem na zjeździe się „leci” ładnie i bez dotykania klamek, a czasem się robi głupoty i zalicza się to co się zalicza ( jak najmniej wszystkim takich nie fajnych doznań w tym sezonie).
Stan równowagi chwiejnej staram się utrzymywac od kilku dni.
Zapewne wielka w tym zasługa mojego Przyjaciela Magnusa. Myślę, że tak. Ze jak zwykle pomaga. Zawsze coś tam tej serotoniny przybędzie , prawda?
I zaczyna się dostrzegać świat… jeszcze jakby przez mgłę, ale jednak.
Jest taka piosenka Heya „Zobaczysz”
Myślę, że w tych słowach doskonale oddany jest stan , który na pewno nie jest stanem równowagi chwiejnej, a raczej stanem głębokiej depresji ( obojętnie czy spowodowanej nieszczęśliwą miłością, jak w tej piosence, czy inną zyciową traumą). To tak się widzi,świat się tak widzi.. a raczej się go nie widzi…
A kiedy ona cię kochać przestanie, zobaczysz noc w środku dnia
Czarne niebo zamiast gwiazd, zobaczysz wszystko to samo co ja
A ziemia, zobaczysz, ziemia to nie będzie ziemia
Nie będzie Cię nosic
A ogień, zobaczysz, ogień to nie będzie ogień
Nie będziesz w nim brodzić
A woda, zobaczysz, woda to nie będzie woda
Nie będzie Cię chłodzić
A wiatr, zobaczysz, wiatr to nie będzie wiatr
Nie będzie Cię koić
A kiedy ona Cię kochać przestanie, zobaczysz obcą własną twarz
Jakie wielkie oczy ma strach, zobaczysz wszystko to samo co ja
A ziemia, zobaczysz, ziemia to nie będzie ziemia
Nie będzie Cię nosic
A ogień, zobaczysz, ogień to nie będzie ogień
Nie będziesz w nim brodzić
A woda, zobaczysz, woda to nie będzie woda
Nie będzie Cię chłodzić
A wiatr, zobaczysz, wiatr to nie będzie wiatr
Nie będzie Cię koić
A wszystkie żywioły, wszystkie będą Ci złorzeczyć
Lepiej byś przepadł bez wieści
Ale zaczynam widzieć. Świat się zieleni powoli.
W sumie dzisiaj wahałam się , gdzie jechać, bo od soboty dość intensywnie jeżdzę, więc przydałby się jakis odpoczynek, jazda totalnie lajtowa.
Tyle, ze ja się zastanawiam czy ja jeszcze tak potrafię???
Wybór padł na górki.
Chciałam zdążyć przed ciemnościami, więc wiele tego nie było. Pojechałam sobie niebieskim przez Buczynę i moim ulubionym terenowym podjazdem na Lubinkę. Miałam obawy czy dam radę, bo tam się trzeba sporo nasiłować w pewnym momencie , żeby nie spaśc z roweru.
Dałam radę i nawet nie było żadnych głupich myśli pt: zawracam…
A potem .. nie wiem co mnie nabrało… i zjechałam sobie w dół asfaltem i podjechałam naprawde mega stromy asfaltowy podjazd.
Namordowłam się i owszem, ale wreszcie poczułam coś w rodzaju radości. Tej radości z podjeżdzania. Nie potrafiłam jej z siebie wydobyć w sobotę, w niedzielę. Przyszła dzisiaj.
No i zafundowałam sobie jeszcze adrenalinkę dodtakowo, bo zjechałam sobie moim terenowym podjazdem ( ma sporo kolein i kamieni).
Hm… jak tak zamieniłam ten podjazd na zjazd.. to poczułam dlaczego tak cięzko się podjeżdza.
No to jest konkretny zjazd!
Ale było fajnie! Coraz bardziej przekonuje się , ze nie ma co się bać Magnusa na zjazdach.
Dzisiaj byłam trochę onieśmielona na początku zjazdu, a potem pomyslałam sobie: puść te klamki dziewczyno, daj temu rowerowi sobie jechac po tych koleinach, da sobie radę. Przecież on niejeden maraton przejechał i nie jeden ekstremalnie trudny zjazd.
No właśnie.
Sporo terenu, trochę podjeżdzania, piękna pogoda, zachód słońca nad Dunajcem.
Drobiazgi, ale ważne.
Gdzieś po drodze© lemuriza1972
Widoczek z góry, w dole Dunajec© lemuriza1972
Słońce zachodzi nad Dunajcem© lemuriza1972
Wyjazd z Buczyny© lemuriza1972
- DST 27.00km
- Teren 16.00km
- Czas 01:32
- VAVG 17.61km/h
- VMAX 47.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 marca 2012
Jeździmy dalej
Kaśka raz jeszcze, a potem będzie już coś innego, bo się nam Kaśka znudzi.
Chociaż czy to możliwe?
Swietny jest ten tekst , prawda?
Gdy współzamieszkujący znów
W konkubentki oczach spadł
Na dna den dno najgłębsze
Olśnienia dość nagłego błysk
Umysł jej spowolniały
Wprawił w ruch niszczycielski
Od kuchni gdzie dochodził żur
Szczędząc słów bytowi z kanapy
Poszła w świat konkubentka
Z piersią dumnie wypiętą
Lekkim krokiem po szczęście
Szczęście, lecz nie w duecie
Strumień iskier
W niebo szedł
Gdy w zdumieniu
Spalał się.
Znalazłam dzisiaj świetny wywiad z Nosowską.
To jest bardzo mądra kobieta. Perła po prostu na tym naszym rynku muzycznym.
Kasia Nosowska: Muzyka na pewno wpływa na moją wrażliwość. Wystarczy, że włączam Radiohead - budzi się we mnie najdelikatniejsza Kasia. Ciszy potrzebuję, żeby zrobić codzienny bilans. Posłuchać siebie, zapytać: co się dzieje? Dlaczego jesteś podminowana? Obrażona?
Smutek czy radość?
Kasia Nosowska: Mam smutne DNA. Zresztą nie sposób być wiecznie radosnym. Przygnębienie pozwala mi dostrzec, jaką jestem szczęściarą. Mam fajną pracę, supersyna, dobry związek i zdrowie. Dostałam aż nadto, drżę, że ktoś wystawi mi za to rachunek.
Też tak mam… jak jest za dobrze, to robię się podejrzliwa, że coś tu nie gra… coś się stanie.
To nie jest pesymizm, to … doświadczenie, bo w życiu tak już zwykle bywa.
Kaśka pisze, ze potrzebuje ciszy.
Pomyślałam: a ja niespecjalnie za ciszą przepadam. Może dlatego, ze mieszkam sama.. więc cisza czasem przewierca uszy. Wiec pierwsze co robię przychodząc do domu, to włączam radio albo płytę.
Ale tak czasem ciszy potrzebuję i ciszy szukam i ciszę doceniam.
Lubię ciszę w górach i lubię ciszę naddunajcową.
Lubię też samotne sam na sam ze sobą, podczas jazdy na rowerze.
Jeszcze jedno zdanie Kaśki. Bardzo ją za to cenię.
„Kompromis, którego nie popełnię?
Kasia Nosowska: Związany ze sztuką. Nie zgodziłabym się nadwątlić przekazu, by był lekkostrawny i np. lepiej się sprzedawał”
To tyle o Kaśce, a teraz o DZISIAJ.
Właściwie dzisiaj miałam zamiar zrobić sobie przerwę i pozałatwiać rózne sprawy niezałatwione i zepchnięte w kąt podświadomości:).
Ale Mirek napisał, ze dzisiaj wreszcie wybiera się na rower, wiec pomyslałam: no to ja też.
Jako , że Mirek po dwumiesięcznej przerwie, nie chciał jechać w górki. Pojechalismy więc do Lasu Radłowskiego, przedzierając się przez budowy autostrady ( są teraz prawie wszędzie).
W sumie szału z tą naszą jazdą nie było, w dodatku cały czas gadałam ( tak na marginesie, czytam teraz taką ksiązkę Teresy Torańskiej „ Są”. Dzisiaj akurat czytałam wywiad z Nowakiem- Jeziorańskim. On opisywał swój pobyt w Tyńcu, w klasztorze.
Weszłam na stronę, rzeczywiscie można wynająć pokój – jak w hotelu. Pomyślałam też.. może przydałoby mi się pobyć w takim miejscu. Zaraz jednak była refleksja, czy ja z moim wrodzonym gadulstwem wytrzymałabym w tej ciszy????).
Wracając do jazdy.. nie było też dramatycznie. Ot jak na moją obecną formę i marzec, to myslę, ze nie tak źle.
Nawet pobiłam swój tegoroczny rekord prędkości w podjeździe na most w Ostrowie ( jest tam delikatnie pod górę) - 30 km/h.
Najlepszy wynik mój to chyba 36:), ale spokojnie... będzie i 36:).
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 marca 2012
Wertepy
Spójrz jak szczupleje
Topi się bałwan i tors
Spójrz jak wylewa się
Z koryta Wisła, wprost na wał
Spójrz jak zielone
Kapie z wszystkich drzew
Spójrz jak przetacza krew natura
Z zimy wstaje świat
Patrz na purpurą
Spryskane płatki róż
Patrz jak unosi wiatr
Połyskujący w słońcu kurz
Spójrz na ten strojny w jaskrawych rabat
Dywan - plac
Spójrz na podlotki co
Rozdają wianki tu i tam
Tu i tam... tu i tam...
Taka piosenka na ten pierwszy dzień wiosny.
Wiosny, którą z całych sił staram się dostrzec, ale ciężko… bardzo ciężko.
Tak się nieśmiało do siebie uśmiechamy, bez wielkiego zaufania.
Może czas zrobi swoje?
Tylko wtedy, to już pewnie z latem przyjdzie się witać.
Dzisiaj bez wielkiej ochoty wyszłam z Magnusem, ale wiedziałam, że MUSZĘ.
Tak sobie obiecałam – bez względu na pogodę, chęci konsekwentnie tę terapię prowadzić będę.
Miały być górki, ale zrezygnowałam, bo noc dobra nie była, spałam niewiele, więc czułam zmęczenie po pracy, a i wietrzysko duże znowu dzisiaj.
Miałam wiec zamiar jechać do Lasu Radłowskiego, ale.. w Gosławicach spotkała mnie niespodzianka – droga zamknięta ( aj ta autostrada, coraz więcej dróg w okolicy pozamykanych!).
No to zawróciłam w stronę Komorowa i na dobre mi to wyszło, bo trafiłam w koncu nad Dunajec, a tam… wertepy, koleiny, patyki, kamienie, wilcze doły. Czyli to co lubimy.
Ale jazda!
Zaczęłam się usmiechać i pomyślałam – no własnie Iza… trzeba ruszyć wiecej w teren, bo wtedy czujesz, że jeździsz na rowerze.
Jak się tak człowiek musi nasiłować żeby przez te rózne przeszkody przejechać, jak tak pobalansować trochę ciałem.. jak jest trochę adrenaliny… to jest zupełnie inaczej , niż jak się tak mknie po asfalcie ( chociaż to też lubię).
Było bardzo sucho jak na tereny naddunajcowe. Rzadko kiedy jest tam aż tak sucho.
Zachód słońca nad Białą© lemuriza1972
- DST 27.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:19
- VAVG 20.51km/h
- VMAX 28.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 marca 2012
Przedawkowanie rzeczywistości
"…bliskim mów, gdyby pytali, że chwilowo zmieniałam adres, że w niebie leczę duszę z silnego przedawkowania rzeczywistości”
Mistrzostwo świata, te słowa, prawda?
Wymieniłam dzisiaj maile z moją koleżanką. Dziewczyna jest w trudnej życiowej sytuacji. Naprawdę.
Jest lepiej, jest gdzieś w połowie , może 2/3 drogi do SPOKOJU, ale jeszcze trochę przed nią. Napisała, że jej mąż myślał, że sobie z tym szybciej poradzi.
Pomyslałam: na miłość boską.. dlaczego ludziom wydaje się, że wychodzenie z różnych życiowych tarapatów, traum to taka prosta sprawa?
Dlaczego wydaje im się, ze od razu powinno się ZAPOMNIEĆ i usmiechać od ucha do ucha, że jeżeli tak nie potrafimy, to coś z nami nie tak?
Przecież to dochodzenie do SPOKOJU, to nie jest bieg na 100 metrów, to jest cholerny maraton!
I pomyślałam sobie.. ona już połowę przebiegła i dobrze! Ja dopiero zaczynam. Jestem na początku dystansu.
I to będzie maraton bardziej na orientację. Nie będzie strzałek, które mnie poprowadzą do mety, muszę sama znależć drogę.
Nie znam ani profilu trasy, ani sumy przewyższeń.
Jedna wielka niewiadoma .
Dam radę?
Nie wiem. Dzisiaj stoję na starcie z jedną nogą za linią… bardzo niepewna, bez sił i motywacji, ale chyba zrobiłam dzisiaj ten pierwszy krok.
To nie pierwszy mój taki maraton, mam trochę doświadczenia. Może to pomoże, ale pewności nie mam i boję się.
Nie bardzo mi się chciało dzisiaj wyjeżdzać na rower. Nie było już tak cieplutko jak wczoraj i było bardzo, bardzo wietrzenie.
Ale zmusiłam się.
Wybrałam trasę płaską, chociaż wahałam się.. chciałam popróbować się z górkami. W sumie dobrze jednak, ze nie pojechałam w górki, bo przy tym wietrze byłoby mi bardzo, bardzo ciężko.
Wyjeżdzając pomyślałam: ok Iza, nie przygotowujesz się do maratonów, ale zmuś się do wysiłku.
Po co? Dlatego, że lubię. Po prostu lubię sportowo się zmęczyć.
I jeszcze po to, żeby sobie udowodnić, że potrafię się jeszcze do czegoś zmusić, zmobilizować. Ze jeszcze nie jest tak źle.
Że leczę się z silnego przedawkowania rzeczywistości.
Ja wiem.. wiem.. że rower to tylko pół środek… że nie wyleczy mnie w 100%, wiem.
Ale na pewno nie zaszkodzi. Na pewno nie.
No to zmusiłam się do jazdy tak mocnej na jaką na obecny czas mnie stać.
Naprawdę zrobiłam wszystko, żeby jechać jak najszybciej.
Nie było mi łatwo, bo wiatr znacznie utrudniał zadanie, ale się starałam. Daleko mi do moich rekordowych osiągnięc z tą dzisiejszą średnią, ale przecież będzie chyba kiedyś lepiej, prawda?
A jutro może posiłujemy się z górkami.
Bolą mnie nogi, a to znaczy, że chyba rzeczywiście było mocno ( jak na moja obecną formę rzecz jasna).
No i dzisiaj udało mi się jeszcze ugotować pyszną zupę ogórkową:)
A i w pracy załatwiłam dwie ważne sprawy.
Taki niezły bilans jak na jeden dzień.
Zachód słońca nad Dunajcem© lemuriza1972
Dunajec wczorajszy© lemuriza1972
Dunajec wczorajszy II© lemuriza1972
- DST 28.00km
- Czas 01:14
- VAVG 22.70km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 marca 2012
Do Melsztyna
&feature=related
Znalazłam przypadkiem , a nie znałam. Bardzo mi się spodobało.
I znowu obudziło mnie słońce, spać nie dało.
Wołało do siebie.
Tyle, że mnie ostatnio tak ciężko się wstaje. To walka codzienna, stanąć dniu naprzeciw.
Ale wstałam.
Andżelika zapytała: jedziemy na rower?
Powiedziałam: jedziemy Andżeliko, chociaż uwierz, nie mam wielkiej ochoty…
( tak.. tak.. tak właśnie czuję i nie o rower chodzi, że go niby nie lubię, czy lubić przestałam, ale teraz wszystko jest trudne, po prostu trudne).
Ale muszę, bo to mnie przybliży do jakiejś normalności, taką mama nadzieję. Nie tracę jej. Mimo wszystko.
Andżelika miała ochotę na górki, ale Tomek nie bardzo chciał, więc wybrałam wersję pośrednią, czyli drogę wzdłuż Dunajca, w kierunku do Zakliczyna, która generalnie płaska, ale ma kilka krótkich podjazdów. Do tego postanowiłam, że wjedziemy sobie w teren , czyli moim ulubionym niebieskim szlakiem przez Buczynę i wzdłuż Dunajca, który nieodmiennie w takie słoneczne dni pokazuje swoją śliczną barwę. I co tu dużo mówić zachwyca… Przynajmniej mnie, niezmiennie, wciąż, do końca życia zapewne:).
W terenie sucho, oprócz kilku miejsc w Buczynie, gdzie trochę błotka, ale tam zawsze przecież tak jest. Nawet jak lato upalne. To są mocno zacienione miejsca i tam podłoże nigdy nie wysycha.
Po terenie pedałuje mi się jeszcze ciężko, ale myślę sobie tak, ze jeżdzę teraz na Magnusie, który cięzki jest, nieserwisowany długo, a poza tym chyba dodatkowo na nim kilogram zaschłego błota, więc to swoje robi:).
Więc jak już odbiorę Kateemka z serwisu, to na pewno będę czuć kolosalną różnicę. Przyda mi się to jeżdżenie na Magnusie.
Czekam niecierpliwie na Kateemka, bo wtedy wyruszę na terenowe zjazdy poczuć adrenalinę, zobaczyć czy nie ma pozimowej blokady ( ale chyba nie ma, bo na asfalcie zjeżdzam pewnie, prawie nie hamując).
Wiało dzisiaj trochę, więc do Zakliczyna jechało się dość ciężko.
Dojechaliśmy do Zakliczyna i postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej ( na Czchów nie było czasu, sił i zapasów jedzenia), więc dojechaliśmy do Melsztyna. Tam chwilę posiedzieliśmy nad Dunajcem.
Hm.. taka wycieczka, tempo znowu wycieczkowe. Dziwne to dla mnie, bo ostatnie lata to były treningi i trochę nieswojo się z tym czuję, ale to będzie taki właśnie rok. WYCIECZKOWY.
Iza z Izy- maratonki, zamieniła się w Izę wycieczkowiczkę.
Co potem? Czas pokaże…
No bo…to wiem, że będę trochę tęsknić za ściganiem. I myślę, że jeszcze wrócę. Kiedyś.
Skąd wiem?
Wiem:)
W drodze powrotnej zobaczyłam z naprzeciwka mknącego kolarza i pomyślałam: ooo… ktoś na treningu ( i wtedy własnie pomyslałam… "a my tak się ślimaczymy, trochę szkoda").
Ten ktoś był w ubranku teamowym Bieniasz Team. Pomyslałam: przecież nie Mirek, to nie jego treningowe rewiry.
To był Kiszon, na szosówce.
Jak nas zobaczył zawrócił i jechaliśmy dalej razem.
On pewnie musiał zmniejszyć prędkość o 50%, ale nas zmobilizował do nieco mocniejszej jazdy. Tyle, że ja szybko poczułam ssanie w żołądku i pomyślałam: o niedobrze… będzie zaraz odcinka prądu, a tu jeszcze dwie góreczki..
Ale jakoś przezwycięzyłam ten kryzys i dojechałam do domu.
Dzisiaj to były pierwsze 3 godziny spędzone w tym roku na rowerze.
Było dzisiaj nieznacznie lepiej, trochę bardziej się mobilizowałam pod górę. No , ale szału to dalej nie ma.
Może jakoś powoli…
Znalazłam przypadkiem , a nie znałam. Bardzo mi się spodobało.
I znowu obudziło mnie słońce, spać nie dało.
Wołało do siebie.
Tyle, że mnie ostatnio tak ciężko się wstaje. To walka codzienna, stanąć dniu naprzeciw.
Ale wstałam.
Andżelika zapytała: jedziemy na rower?
Powiedziałam: jedziemy Andżeliko, chociaż uwierz, nie mam wielkiej ochoty…
( tak.. tak.. tak właśnie czuję i nie o rower chodzi, że go niby nie lubię, czy lubić przestałam, ale teraz wszystko jest trudne, po prostu trudne).
Ale muszę, bo to mnie przybliży do jakiejś normalności, taką mama nadzieję. Nie tracę jej. Mimo wszystko.
Andżelika miała ochotę na górki, ale Tomek nie bardzo chciał, więc wybrałam wersję pośrednią, czyli drogę wzdłuż Dunajca, w kierunku do Zakliczyna, która generalnie płaska, ale ma kilka krótkich podjazdów. Do tego postanowiłam, że wjedziemy sobie w teren , czyli moim ulubionym niebieskim szlakiem przez Buczynę i wzdłuż Dunajca, który nieodmiennie w takie słoneczne dni pokazuje swoją śliczną barwę. I co tu dużo mówić zachwyca… Przynajmniej mnie, niezmiennie, wciąż, do końca życia zapewne:).
W terenie sucho, oprócz kilku miejsc w Buczynie, gdzie trochę błotka, ale tam zawsze przecież tak jest. Nawet jak lato upalne. To są mocno zacienione miejsca i tam podłoże nigdy nie wysycha.
Po terenie pedałuje mi się jeszcze ciężko, ale myślę sobie tak, ze jeżdzę teraz na Magnusie, który cięzki jest, nieserwisowany długo, a poza tym chyba dodatkowo na nim kilogram zaschłego błota, więc to swoje robi:).
Więc jak już odbiorę Kateemka z serwisu, to na pewno będę czuć kolosalną różnicę. Przyda mi się to jeżdżenie na Magnusie.
Czekam niecierpliwie na Kateemka, bo wtedy wyruszę na terenowe zjazdy poczuć adrenalinę, zobaczyć czy nie ma pozimowej blokady ( ale chyba nie ma, bo na asfalcie zjeżdzam pewnie, prawie nie hamując).
Wiało dzisiaj trochę, więc do Zakliczyna jechało się dość ciężko.
Dojechaliśmy do Zakliczyna i postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej ( na Czchów nie było czasu, sił i zapasów jedzenia), więc dojechaliśmy do Melsztyna. Tam chwilę posiedzieliśmy nad Dunajcem.
Hm.. taka wycieczka, tempo znowu wycieczkowe. Dziwne to dla mnie, bo ostatnie lata to były treningi i trochę nieswojo się z tym czuję, ale to będzie taki właśnie rok. WYCIECZKOWY.
Iza z Izy- maratonki, zamieniła się w Izę wycieczkowiczkę.
Co potem? Czas pokaże…
No bo…to wiem, że będę trochę tęsknić za ściganiem. I myślę, że jeszcze wrócę. Kiedyś.
Skąd wiem?
Wiem:)
W drodze powrotnej zobaczyłam z naprzeciwka mknącego kolarza i pomyślałam: ooo… ktoś na treningu ( i wtedy własnie pomyslałam… "a my tak się ślimaczymy, trochę szkoda").
Ten ktoś był w ubranku teamowym Bieniasz Team. Pomyslałam: przecież nie Mirek, to nie jego treningowe rewiry.
To był Kiszon, na szosówce.
Jak nas zobaczył zawrócił i jechaliśmy dalej razem.
On pewnie musiał zmniejszyć prędkość o 50%, ale nas zmobilizował do nieco mocniejszej jazdy. Tyle, że ja szybko poczułam ssanie w żołądku i pomyślałam: o niedobrze… będzie zaraz odcinka prądu, a tu jeszcze dwie góreczki..
Ale jakoś przezwycięzyłam ten kryzys i dojechałam do domu.
Dzisiaj to były pierwsze 3 godziny spędzone w tym roku na rowerze.
Było dzisiaj nieznacznie lepiej, trochę bardziej się mobilizowałam pod górę. No , ale szału to dalej nie ma.
Może jakoś powoli…
Odpoczynek© lemuriza1972
Melsztyn© lemuriza1972
Trzmiel atakuje Andżelikę© lemuriza1972
Najpiękniejszy z najpiękniejszych© lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 14.00km
- Czas 03:03
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze