Niedziela, 18 marca 2012
Do Melsztyna
&feature=related
Znalazłam przypadkiem , a nie znałam. Bardzo mi się spodobało.
I znowu obudziło mnie słońce, spać nie dało.
Wołało do siebie.
Tyle, że mnie ostatnio tak ciężko się wstaje. To walka codzienna, stanąć dniu naprzeciw.
Ale wstałam.
Andżelika zapytała: jedziemy na rower?
Powiedziałam: jedziemy Andżeliko, chociaż uwierz, nie mam wielkiej ochoty…
( tak.. tak.. tak właśnie czuję i nie o rower chodzi, że go niby nie lubię, czy lubić przestałam, ale teraz wszystko jest trudne, po prostu trudne).
Ale muszę, bo to mnie przybliży do jakiejś normalności, taką mama nadzieję. Nie tracę jej. Mimo wszystko.
Andżelika miała ochotę na górki, ale Tomek nie bardzo chciał, więc wybrałam wersję pośrednią, czyli drogę wzdłuż Dunajca, w kierunku do Zakliczyna, która generalnie płaska, ale ma kilka krótkich podjazdów. Do tego postanowiłam, że wjedziemy sobie w teren , czyli moim ulubionym niebieskim szlakiem przez Buczynę i wzdłuż Dunajca, który nieodmiennie w takie słoneczne dni pokazuje swoją śliczną barwę. I co tu dużo mówić zachwyca… Przynajmniej mnie, niezmiennie, wciąż, do końca życia zapewne:).
W terenie sucho, oprócz kilku miejsc w Buczynie, gdzie trochę błotka, ale tam zawsze przecież tak jest. Nawet jak lato upalne. To są mocno zacienione miejsca i tam podłoże nigdy nie wysycha.
Po terenie pedałuje mi się jeszcze ciężko, ale myślę sobie tak, ze jeżdzę teraz na Magnusie, który cięzki jest, nieserwisowany długo, a poza tym chyba dodatkowo na nim kilogram zaschłego błota, więc to swoje robi:).
Więc jak już odbiorę Kateemka z serwisu, to na pewno będę czuć kolosalną różnicę. Przyda mi się to jeżdżenie na Magnusie.
Czekam niecierpliwie na Kateemka, bo wtedy wyruszę na terenowe zjazdy poczuć adrenalinę, zobaczyć czy nie ma pozimowej blokady ( ale chyba nie ma, bo na asfalcie zjeżdzam pewnie, prawie nie hamując).
Wiało dzisiaj trochę, więc do Zakliczyna jechało się dość ciężko.
Dojechaliśmy do Zakliczyna i postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej ( na Czchów nie było czasu, sił i zapasów jedzenia), więc dojechaliśmy do Melsztyna. Tam chwilę posiedzieliśmy nad Dunajcem.
Hm.. taka wycieczka, tempo znowu wycieczkowe. Dziwne to dla mnie, bo ostatnie lata to były treningi i trochę nieswojo się z tym czuję, ale to będzie taki właśnie rok. WYCIECZKOWY.
Iza z Izy- maratonki, zamieniła się w Izę wycieczkowiczkę.
Co potem? Czas pokaże…
No bo…to wiem, że będę trochę tęsknić za ściganiem. I myślę, że jeszcze wrócę. Kiedyś.
Skąd wiem?
Wiem:)
W drodze powrotnej zobaczyłam z naprzeciwka mknącego kolarza i pomyślałam: ooo… ktoś na treningu ( i wtedy własnie pomyslałam… "a my tak się ślimaczymy, trochę szkoda").
Ten ktoś był w ubranku teamowym Bieniasz Team. Pomyslałam: przecież nie Mirek, to nie jego treningowe rewiry.
To był Kiszon, na szosówce.
Jak nas zobaczył zawrócił i jechaliśmy dalej razem.
On pewnie musiał zmniejszyć prędkość o 50%, ale nas zmobilizował do nieco mocniejszej jazdy. Tyle, że ja szybko poczułam ssanie w żołądku i pomyślałam: o niedobrze… będzie zaraz odcinka prądu, a tu jeszcze dwie góreczki..
Ale jakoś przezwycięzyłam ten kryzys i dojechałam do domu.
Dzisiaj to były pierwsze 3 godziny spędzone w tym roku na rowerze.
Było dzisiaj nieznacznie lepiej, trochę bardziej się mobilizowałam pod górę. No , ale szału to dalej nie ma.
Może jakoś powoli…
Znalazłam przypadkiem , a nie znałam. Bardzo mi się spodobało.
I znowu obudziło mnie słońce, spać nie dało.
Wołało do siebie.
Tyle, że mnie ostatnio tak ciężko się wstaje. To walka codzienna, stanąć dniu naprzeciw.
Ale wstałam.
Andżelika zapytała: jedziemy na rower?
Powiedziałam: jedziemy Andżeliko, chociaż uwierz, nie mam wielkiej ochoty…
( tak.. tak.. tak właśnie czuję i nie o rower chodzi, że go niby nie lubię, czy lubić przestałam, ale teraz wszystko jest trudne, po prostu trudne).
Ale muszę, bo to mnie przybliży do jakiejś normalności, taką mama nadzieję. Nie tracę jej. Mimo wszystko.
Andżelika miała ochotę na górki, ale Tomek nie bardzo chciał, więc wybrałam wersję pośrednią, czyli drogę wzdłuż Dunajca, w kierunku do Zakliczyna, która generalnie płaska, ale ma kilka krótkich podjazdów. Do tego postanowiłam, że wjedziemy sobie w teren , czyli moim ulubionym niebieskim szlakiem przez Buczynę i wzdłuż Dunajca, który nieodmiennie w takie słoneczne dni pokazuje swoją śliczną barwę. I co tu dużo mówić zachwyca… Przynajmniej mnie, niezmiennie, wciąż, do końca życia zapewne:).
W terenie sucho, oprócz kilku miejsc w Buczynie, gdzie trochę błotka, ale tam zawsze przecież tak jest. Nawet jak lato upalne. To są mocno zacienione miejsca i tam podłoże nigdy nie wysycha.
Po terenie pedałuje mi się jeszcze ciężko, ale myślę sobie tak, ze jeżdzę teraz na Magnusie, który cięzki jest, nieserwisowany długo, a poza tym chyba dodatkowo na nim kilogram zaschłego błota, więc to swoje robi:).
Więc jak już odbiorę Kateemka z serwisu, to na pewno będę czuć kolosalną różnicę. Przyda mi się to jeżdżenie na Magnusie.
Czekam niecierpliwie na Kateemka, bo wtedy wyruszę na terenowe zjazdy poczuć adrenalinę, zobaczyć czy nie ma pozimowej blokady ( ale chyba nie ma, bo na asfalcie zjeżdzam pewnie, prawie nie hamując).
Wiało dzisiaj trochę, więc do Zakliczyna jechało się dość ciężko.
Dojechaliśmy do Zakliczyna i postanowiliśmy pojechać jeszcze dalej ( na Czchów nie było czasu, sił i zapasów jedzenia), więc dojechaliśmy do Melsztyna. Tam chwilę posiedzieliśmy nad Dunajcem.
Hm.. taka wycieczka, tempo znowu wycieczkowe. Dziwne to dla mnie, bo ostatnie lata to były treningi i trochę nieswojo się z tym czuję, ale to będzie taki właśnie rok. WYCIECZKOWY.
Iza z Izy- maratonki, zamieniła się w Izę wycieczkowiczkę.
Co potem? Czas pokaże…
No bo…to wiem, że będę trochę tęsknić za ściganiem. I myślę, że jeszcze wrócę. Kiedyś.
Skąd wiem?
Wiem:)
W drodze powrotnej zobaczyłam z naprzeciwka mknącego kolarza i pomyślałam: ooo… ktoś na treningu ( i wtedy własnie pomyslałam… "a my tak się ślimaczymy, trochę szkoda").
Ten ktoś był w ubranku teamowym Bieniasz Team. Pomyslałam: przecież nie Mirek, to nie jego treningowe rewiry.
To był Kiszon, na szosówce.
Jak nas zobaczył zawrócił i jechaliśmy dalej razem.
On pewnie musiał zmniejszyć prędkość o 50%, ale nas zmobilizował do nieco mocniejszej jazdy. Tyle, że ja szybko poczułam ssanie w żołądku i pomyślałam: o niedobrze… będzie zaraz odcinka prądu, a tu jeszcze dwie góreczki..
Ale jakoś przezwycięzyłam ten kryzys i dojechałam do domu.
Dzisiaj to były pierwsze 3 godziny spędzone w tym roku na rowerze.
Było dzisiaj nieznacznie lepiej, trochę bardziej się mobilizowałam pod górę. No , ale szału to dalej nie ma.
Może jakoś powoli…
Odpoczynek© lemuriza1972
Melsztyn© lemuriza1972
Trzmiel atakuje Andżelikę© lemuriza1972
Najpiękniejszy z najpiękniejszych© lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 14.00km
- Czas 03:03
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ja wczoraj tez miałem przerwke nad Dunajcem z widoczkiem na ruiny tylko trochę wyżej za zakrętem :) Tak przygrzewało ze miałem ochotę się popluskać ;P Doturlałem się do Czchowa a tam w cieniu na zaporze jeszcze lód. Pozdrawiam.
krasu - 14:54 poniedziałek, 19 marca 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!