Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2012
Dystans całkowity: | 439.00 km (w terenie 151.00 km; 34.40%) |
Czas w ruchu: | 25:45 |
Średnia prędkość: | 17.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 173 (92 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (76 %) |
Suma kalorii: | 9646 kcal |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 43.90 km i 2h 34m |
Więcej statystyk |
Środa, 28 listopada 2012
Pożegnanie?
Kolejny odcinek pt Night Riding.
Dzisiaj z Mirkiem. Tradycyjnie już Lasy Radłowskie.
Wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku i godzinę. Księżyc fajnie oświetlał leśne ścieżki.
Dzisiaj dwa duże zwierza.. kto wie może łosie, przebiegły nam drogę świecąc mocno ślipiami:).
Mirek dojrzał w jednym ze stawów wydrę.
Trochę mokro, ale w normie.
A po rowerze byłam na "Moim rowerze", w kinie.
Polecam. Jesli ktoś jest z Tarnowa lub okolic, jutro ostatnia szansa w Millenium.
Piękna muzyka i film o CZYMŚ.
Warto obejrzeć.
Nie poszłam bynajmniej z uwagi na tytuł:).
Chociaż oczywiście dla człowieka z cyklozą to tytuł kuszący. Nawet spotkałam w kinie jednego tarnowskiego bikera:). Pozdrowienia dla Jacka K.
Dzisiaj powiedziałam do koleżanki.
Idę na mój rower dzisiaj.
A ona: nie za zimno?:)))))
Trochę się nie dogadałysmy:).
Być może ta dzisiejsza jazda to było pożegnanie z rowerem na ten rok.
Podobno snieg ma spaść.
Chyba nie będę w tym roku po sniegu jeździć, bo jak go napada, to wolę pobiegać na nartach.
Nie marznie sie tak jak na rowerze, więc w zimie narty wyraźnie wygrywają z rowerem.
No, ale zobaczymy jak to będzie.
Dzisiaj z Mirkiem. Tradycyjnie już Lasy Radłowskie.
Wyjątkowo ciepło jak na tę porę roku i godzinę. Księżyc fajnie oświetlał leśne ścieżki.
Dzisiaj dwa duże zwierza.. kto wie może łosie, przebiegły nam drogę świecąc mocno ślipiami:).
Mirek dojrzał w jednym ze stawów wydrę.
Trochę mokro, ale w normie.
A po rowerze byłam na "Moim rowerze", w kinie.
Polecam. Jesli ktoś jest z Tarnowa lub okolic, jutro ostatnia szansa w Millenium.
Piękna muzyka i film o CZYMŚ.
Warto obejrzeć.
Nie poszłam bynajmniej z uwagi na tytuł:).
Chociaż oczywiście dla człowieka z cyklozą to tytuł kuszący. Nawet spotkałam w kinie jednego tarnowskiego bikera:). Pozdrowienia dla Jacka K.
Dzisiaj powiedziałam do koleżanki.
Idę na mój rower dzisiaj.
A ona: nie za zimno?:)))))
Trochę się nie dogadałysmy:).
Być może ta dzisiejsza jazda to było pożegnanie z rowerem na ten rok.
Podobno snieg ma spaść.
Chyba nie będę w tym roku po sniegu jeździć, bo jak go napada, to wolę pobiegać na nartach.
Nie marznie sie tak jak na rowerze, więc w zimie narty wyraźnie wygrywają z rowerem.
No, ale zobaczymy jak to będzie.
- DST 33.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:46
- VAVG 18.68km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 listopada 2012
Siatkówka
To jest piosenka z nowej płyty Hey.
Bardzo dobrej płyty, ale bardzo przypominającej solowe ( ostatnie) dokonania Nosowskiej.
Czasem brakuje mi tego "ostrzejszego" Hey sprzed lat.
Jest koncert w Krakowie, chyba na początku grudnia, ale raczej nie pojadę.
Nie tym razem.
Dzisiaj siatkówka w Wojniczu.
To już pewnie stanie się tradycją, dopóki moja noga mi pozwoli.
Na razie pozwala i jest bardzo fajnie.
Mogę rozruszać inne mięśnie, jest wesoło, a dzisiaj nawet odważyłam się wyskoczyć kilka razy do ataku, czego nie staram się robić ze względu na nogę.. ale taka jakaś siła wyższa:), to była.
Fajnie było. Wracają wspomnienia, chociaż to zupełnie inne granie.. ale gdzieś tam w sercu ciągle jest ta wielka miłość do siatkówki.
Cieszy też fakt, ze tyle osób z pracy chce się poruszać, coś zrobić.
Że im sie chce , po 8 godzinach pracy, od razu , bez obiadu, prosto na halę jechać.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 listopada 2012
Zielony i czerwony czyli przez Marcinkę, do Kruka i w kierunku Woli Rzędzińskiej
Nie miałam specjalnego pomysłu na dzisiejszą trasę. Marcin B. robił objazd trasy maratonu wojnickiego. Namawiała mnie Krysia, ale… raz: dopiero tam byłam tydzień temu ( Las Milowski, Panieńska Góra- rewelacyjne miejsce), dwa: KTM poszedł na razie w odstawkę, trzeba go reanimować, a na Magnusie i starym amorze to owszem zjeżdżam, ale to już nie to samo i ryzyko dosyć duże. Zresztą nie tylko amor nie „hula” tak jak trzeba, łańcuch mocno wyciągnięty, przerzutki rozregulowane.
Dlatego jeżdżę póki co na Magnusie, dostojnie i spokojnie i z jakimiś większymi grupami nie odważę się wyruszyć, dopóki KTM-a nie doprowadzę do porządku.
Wczoraj przeglądałam tradycyjnie przewodnik i nic nie „natchnęło” mnie jakoś szczególnie. Szukałam czegoś niedługiego, bo dzień teraz taki krótki.
Rano miałam dylemat – żółty pieszy z Marcinki , w kierunku Słonej Góry,
czy też trasa łączonymi szlakami – zielony pieszy z Marcinki do Kruka i z Kruka czerwony pieszy przez Kruk , Skrzyszów i dalej w kierunku Pogórskiej Woli..
Za pierwszym przemawiały bardziej górskie widoki i Tatry z okolic Piotrkowic przy dobrej pogodzie ( ale trasa dość znana i objeżdżona), za drugim to , że czerwonego pieszego z Kruka właściwie nie znam.
Wybrałam więc to drugie.
To była chyba ostatnia wycieczka tego roku. Dwa następne weekendy mam zajęte, a potem to pewnie będzie już zima.
I to ostatnie zapewne zdjęcia z rowerowej wyprawy.
W przyszłym roku,o ile czas pozwoli , chciałabym w tygodniu bardziej skupić się na samej jeździe, poprawianiu swojej mocy, bo bardzo mi przeszkadza jej brak na podjazdach. Nie będzie wiec już tylu zdjęć .
No chyba, ze w weekendy, bo te będę chciała poświecić na wycieczki.
Także teraz zostają ewentualnie nocne jazdy w tygodniu.
Ale do rzeczy.
Dzisiaj zaczęłam identycznie jak wczoraj, czyli najpierw wałem wzdłuż Białej, potem Tarnowiec, szutrowym na Marcinkę.
Kiedy byłam na ostatniej prostej do przekaźnika, ujrzałam w oddali majaczącą sylwetkę kolarza, sądząc po zielonym ubranku był to ktoś z MPEC-u.
Niestety ja tuż przed końcowymi metrami skręciłam w lewo na zielony szlak, wiec nie dowiedziałam się kto to.
Dzisiaj popatrzyłam na licznik. Pod przekaźnik mam dokładnie 10 km od domu.
Czyli mniej niż na Lubinkę.
Dlaczego więc uparcie wole strony Lubinkowo- Wałowe?
Nie wiem. Może dlatego, że widoki ładniejsze.
A przecież okolice Marcinki są doskonałe do takiego czystego mtb. Nie ma podjazdów długich, ale technikę jest gdzie poćwiczyć.
Szlak zielony biegnie najpierw przepięknym fragmentem , gdzie widoki na Tarnów „powalają”, a potem przez las, ale jaki to jest LAS!
Nie da się tego opisać słowami, zdjęcia nie oddają tego co można tam zobaczyć.
Było też nieco ekstremalnie, kiedy chcąc się przedostać przez jakieś paryje, ledwie poradziłam sobie sama ze wejściem po błocie, a co dopiero mówić o wyciagnięciu roweru pod górę.… Dobrze, że nikt nie widział jak go wciągałam.
I wtedy usłyszałam strzały.
„ No pięknie - pomyślałam.. jeszcze jakiś myśliwy”.
Potem jeszcze przedostawanie się przez powalone drzewo…
Ale jakie to było drzewo! Mech, huby…. Aż zrobiłam mu zdjęcie.
No i mozolnie wspinanie się pod górę, co przy błocie łatwe nie jest jak wiadomo ( sporo dzisiaj było błota).
Potem zjazd. Kiedyś ten zjazd to było dla mnie coś nie do zjechania.
Dzisiaj mocno błotnisty zjeżdżałam dość spokojnie, pwenie i uśmiechałam się do siebie myśląc:
No popatrz.. zjeżdżasz go w takim błocie. Jest dobrze…
Brak pokory. Kiedy to pomyślałam , zaczął się jakis mega śliski kawałek i koło dostało poślizgu i Iza została sprowadzona na ziemię. W przenośni i dosłownie.
Dzisiaj zjeżdżanie nie było łatwe. Mokre liście i tony błota pod spodem. To było ryzyko.
Ale zjeżdżałam. I biorąc pod uwagę fakt, że jechałam na Magnusie to moje odczucia są takie, że nie było źle.
Podjeżdżanie .. gorzej. Powoli i z trudem. Walcząc z błotem.
W pewnym momencie pomyliłam drogę.
Zjechałam nie tam gdzie trzeba. Przede mną dwóch panów i małe dziecko. Widzę jak jeden z panów, wrzuca butelkę po wódce do kałuży.
No cóż.. typowo polski sposób na spędzanie czasu wolnego. Środek lasu, godz. 11.30 i picie wódki. W polu na uboczu zaparkowane auto, obok biega małe dziecko.
Żona pewnie w domu gotuje obiad…
Taka dygresja, bo mnie to dość poruszyło. Ta butelka wódki i to dziecko.
Dojechałam do Kruka, tam w dół po liściach ( tańcząc na rowerze) do pomnika.
To kolejne wyjątkowe miejsce w naszych okolicach.
(W czasie II Wojny Światowej w lesie Kruk w Skrzyszowie i na Sztorcowej Górze w Pogórskiej Woli Niemcy wymordowali tysiące ludzi. Rozstrzeliwano tam bowiem więźniów z tarnowskiego więzienia. Fakt ten społeczeństwo Gminy upamiętniło, wznosząc na miejscach tych kaźni w latach 1958-1959 pomniki ku czci pomordowanych.)
Potem zapomniałam, że w Kruku „przesiadam się” na szlak czerwony i zjechałam do Skrzyszowa. W porę się „opamiętałam” i z powrotem ( pod górę) do Kruka.
Potem przez las. Ciężko. Liście i błoto, ale fajnie. MTB… żadne tam asfalty.
Fragmenty dla mnie całkiem nowe. To cieszy najbardziej.
Dojazd do asfaltówki , przez most i mocno pod górę. A stamtąd piękne widoki. Górki.
I jeszcze zjazd w dół, a potem szlak już właściwie w całości terenowy aż do Woli Rzędzińskiej.
To niespodzianka. Spodziewałam się asfaltów, a tutaj teren, teren, teren.
W pewnym momencie tak ciężki ( błoto na polu), że ledwie jechałam.
I sarna, która w pewnej chwili przebiegła mi drogę i przystanęła. Chciałam zrobić zdjęcie, ale zanim wszystko poustawiałam w telefonie.. czmychnęła w pola.
Szkoda. Byłoby piękne zdjęcie.
I pola i lasy i mocne kręcenie.
Szlak już nizinny, wiec jak dla mnie nie taki ciekawy, ale zupełna NOWOŚĆ.
Pomyliłam się w dwóch momentach. Na szczęscie miałam przewodnik i on naprowadził mnie na właściwą drogę.
Nie wiedziałam, ze czerwonym w taki fajny , okrężny sposób można dojechać na Marcinkę.
Trzeba będzie spróbować kiedyś pojechać odwrotnie czyli Biała- Klikowa- Krzyż- Lipie- Wola- Pogórska Wola- Skrzyszów- Kruk.
Niby tylko 52 km, a zmęczyły mnie trochę. Kiedy dojechałam do Lipia, odpuściłam jazdę czerwonym do Krzyża, bo poczułam głód dosyć mocny.
Jeszcze myjka na MPECU-u, bo się Magnusowi należało w końcu.
I tak oto dobiegł końca chyba ostatni rowerowy weekend w tym roku.
Co nie znaczy, że odstawiam rower w kąt.
A tak przy okazji ( bo jechałam dzisiaj przez Zawadę).
Czy wiecie , że w Zawadzie odkryto potężne grodzisko, wchodzące przypuszczalnie w skład organizacji plemiennej Wiślan, które powstało w IX wieku, w miejscu wcześniejszego grodziska łużyckiego. Na 9 hektarowym obszarze, otoczonym wałami, w kilkudziesięciu domostwach odnaleziono tysiące fragmentów naczyń, sprzęty i ozdoby. To jeden z największych znanych grodów obronnych wczesnośredniowiecznej Polski
( za przewodnikiem Tarnów i wokół Tarnowa)
Kościół św. Stanisława Biskupa w Skrzyszowie − drewniany późnogotycki kościół zbudowany w Skrzyszowie w 1517 roku.
Świątynia powstała z fundacji Jana Amora Tarnowskiego, hetmana wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego. Budowniczym był cieśla Jan z Czchowa, na co wskazuje zachowana sygnatura na portalu.
Największy drewniany Kościół w Małopolsce. Jeden z największych w Polsce.
Dlatego jeżdżę póki co na Magnusie, dostojnie i spokojnie i z jakimiś większymi grupami nie odważę się wyruszyć, dopóki KTM-a nie doprowadzę do porządku.
Wczoraj przeglądałam tradycyjnie przewodnik i nic nie „natchnęło” mnie jakoś szczególnie. Szukałam czegoś niedługiego, bo dzień teraz taki krótki.
Rano miałam dylemat – żółty pieszy z Marcinki , w kierunku Słonej Góry,
czy też trasa łączonymi szlakami – zielony pieszy z Marcinki do Kruka i z Kruka czerwony pieszy przez Kruk , Skrzyszów i dalej w kierunku Pogórskiej Woli..
Za pierwszym przemawiały bardziej górskie widoki i Tatry z okolic Piotrkowic przy dobrej pogodzie ( ale trasa dość znana i objeżdżona), za drugim to , że czerwonego pieszego z Kruka właściwie nie znam.
Wybrałam więc to drugie.
To była chyba ostatnia wycieczka tego roku. Dwa następne weekendy mam zajęte, a potem to pewnie będzie już zima.
I to ostatnie zapewne zdjęcia z rowerowej wyprawy.
W przyszłym roku,o ile czas pozwoli , chciałabym w tygodniu bardziej skupić się na samej jeździe, poprawianiu swojej mocy, bo bardzo mi przeszkadza jej brak na podjazdach. Nie będzie wiec już tylu zdjęć .
No chyba, ze w weekendy, bo te będę chciała poświecić na wycieczki.
Także teraz zostają ewentualnie nocne jazdy w tygodniu.
Ale do rzeczy.
Dzisiaj zaczęłam identycznie jak wczoraj, czyli najpierw wałem wzdłuż Białej, potem Tarnowiec, szutrowym na Marcinkę.
Kiedy byłam na ostatniej prostej do przekaźnika, ujrzałam w oddali majaczącą sylwetkę kolarza, sądząc po zielonym ubranku był to ktoś z MPEC-u.
Niestety ja tuż przed końcowymi metrami skręciłam w lewo na zielony szlak, wiec nie dowiedziałam się kto to.
Dzisiaj popatrzyłam na licznik. Pod przekaźnik mam dokładnie 10 km od domu.
Czyli mniej niż na Lubinkę.
Dlaczego więc uparcie wole strony Lubinkowo- Wałowe?
Nie wiem. Może dlatego, że widoki ładniejsze.
A przecież okolice Marcinki są doskonałe do takiego czystego mtb. Nie ma podjazdów długich, ale technikę jest gdzie poćwiczyć.
Szlak zielony biegnie najpierw przepięknym fragmentem , gdzie widoki na Tarnów „powalają”, a potem przez las, ale jaki to jest LAS!
Nie da się tego opisać słowami, zdjęcia nie oddają tego co można tam zobaczyć.
Było też nieco ekstremalnie, kiedy chcąc się przedostać przez jakieś paryje, ledwie poradziłam sobie sama ze wejściem po błocie, a co dopiero mówić o wyciagnięciu roweru pod górę.… Dobrze, że nikt nie widział jak go wciągałam.
I wtedy usłyszałam strzały.
„ No pięknie - pomyślałam.. jeszcze jakiś myśliwy”.
Potem jeszcze przedostawanie się przez powalone drzewo…
Ale jakie to było drzewo! Mech, huby…. Aż zrobiłam mu zdjęcie.
No i mozolnie wspinanie się pod górę, co przy błocie łatwe nie jest jak wiadomo ( sporo dzisiaj było błota).
Potem zjazd. Kiedyś ten zjazd to było dla mnie coś nie do zjechania.
Dzisiaj mocno błotnisty zjeżdżałam dość spokojnie, pwenie i uśmiechałam się do siebie myśląc:
No popatrz.. zjeżdżasz go w takim błocie. Jest dobrze…
Brak pokory. Kiedy to pomyślałam , zaczął się jakis mega śliski kawałek i koło dostało poślizgu i Iza została sprowadzona na ziemię. W przenośni i dosłownie.
Dzisiaj zjeżdżanie nie było łatwe. Mokre liście i tony błota pod spodem. To było ryzyko.
Ale zjeżdżałam. I biorąc pod uwagę fakt, że jechałam na Magnusie to moje odczucia są takie, że nie było źle.
Podjeżdżanie .. gorzej. Powoli i z trudem. Walcząc z błotem.
W pewnym momencie pomyliłam drogę.
Zjechałam nie tam gdzie trzeba. Przede mną dwóch panów i małe dziecko. Widzę jak jeden z panów, wrzuca butelkę po wódce do kałuży.
No cóż.. typowo polski sposób na spędzanie czasu wolnego. Środek lasu, godz. 11.30 i picie wódki. W polu na uboczu zaparkowane auto, obok biega małe dziecko.
Żona pewnie w domu gotuje obiad…
Taka dygresja, bo mnie to dość poruszyło. Ta butelka wódki i to dziecko.
Dojechałam do Kruka, tam w dół po liściach ( tańcząc na rowerze) do pomnika.
To kolejne wyjątkowe miejsce w naszych okolicach.
(W czasie II Wojny Światowej w lesie Kruk w Skrzyszowie i na Sztorcowej Górze w Pogórskiej Woli Niemcy wymordowali tysiące ludzi. Rozstrzeliwano tam bowiem więźniów z tarnowskiego więzienia. Fakt ten społeczeństwo Gminy upamiętniło, wznosząc na miejscach tych kaźni w latach 1958-1959 pomniki ku czci pomordowanych.)
Potem zapomniałam, że w Kruku „przesiadam się” na szlak czerwony i zjechałam do Skrzyszowa. W porę się „opamiętałam” i z powrotem ( pod górę) do Kruka.
Potem przez las. Ciężko. Liście i błoto, ale fajnie. MTB… żadne tam asfalty.
Fragmenty dla mnie całkiem nowe. To cieszy najbardziej.
Dojazd do asfaltówki , przez most i mocno pod górę. A stamtąd piękne widoki. Górki.
I jeszcze zjazd w dół, a potem szlak już właściwie w całości terenowy aż do Woli Rzędzińskiej.
To niespodzianka. Spodziewałam się asfaltów, a tutaj teren, teren, teren.
W pewnym momencie tak ciężki ( błoto na polu), że ledwie jechałam.
I sarna, która w pewnej chwili przebiegła mi drogę i przystanęła. Chciałam zrobić zdjęcie, ale zanim wszystko poustawiałam w telefonie.. czmychnęła w pola.
Szkoda. Byłoby piękne zdjęcie.
I pola i lasy i mocne kręcenie.
Szlak już nizinny, wiec jak dla mnie nie taki ciekawy, ale zupełna NOWOŚĆ.
Pomyliłam się w dwóch momentach. Na szczęscie miałam przewodnik i on naprowadził mnie na właściwą drogę.
Nie wiedziałam, ze czerwonym w taki fajny , okrężny sposób można dojechać na Marcinkę.
Trzeba będzie spróbować kiedyś pojechać odwrotnie czyli Biała- Klikowa- Krzyż- Lipie- Wola- Pogórska Wola- Skrzyszów- Kruk.
Niby tylko 52 km, a zmęczyły mnie trochę. Kiedy dojechałam do Lipia, odpuściłam jazdę czerwonym do Krzyża, bo poczułam głód dosyć mocny.
Jeszcze myjka na MPECU-u, bo się Magnusowi należało w końcu.
I tak oto dobiegł końca chyba ostatni rowerowy weekend w tym roku.
Co nie znaczy, że odstawiam rower w kąt.
A tak przy okazji ( bo jechałam dzisiaj przez Zawadę).
Czy wiecie , że w Zawadzie odkryto potężne grodzisko, wchodzące przypuszczalnie w skład organizacji plemiennej Wiślan, które powstało w IX wieku, w miejscu wcześniejszego grodziska łużyckiego. Na 9 hektarowym obszarze, otoczonym wałami, w kilkudziesięciu domostwach odnaleziono tysiące fragmentów naczyń, sprzęty i ozdoby. To jeden z największych znanych grodów obronnych wczesnośredniowiecznej Polski
( za przewodnikiem Tarnów i wokół Tarnowa)
Widok na Tarnów z Marcinki© lemuriza1972
Chyża tarnowska ( na Marcince)© lemuriza1972
Zielony pieszy szlak na Marcince© lemuriza1972
Las na Marcince© lemuriza1972
Las na Marcince 2© lemuriza1972
Huby w lesie na Marcince© lemuriza1972
Zostało jeszcze trochę jesiennych barw© lemuriza1972
Pomnik w Lesie Kruk© lemuriza1972
Las Kruk© lemuriza1972
Las Kruk i pomnik w dole© lemuriza1972
Kościół św. Stanisława Biskupa w Skrzyszowie − drewniany późnogotycki kościół zbudowany w Skrzyszowie w 1517 roku.
Świątynia powstała z fundacji Jana Amora Tarnowskiego, hetmana wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego. Budowniczym był cieśla Jan z Czchowa, na co wskazuje zachowana sygnatura na portalu.
Największy drewniany Kościół w Małopolsce. Jeden z największych w Polsce.
Kościół w Skrzyszowie, w oddali© lemuriza1972
Po drodze© lemuriza1972
Robota bobra© lemuriza1972
- DST 52.00km
- Teren 27.00km
- Czas 03:24
- VAVG 15.29km/h
- VMAX 47.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 1440kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 listopada 2012
Do Tuchowa niebieskim i czarnym szlakiem pieszym
…Dziewczyny płaczą, bo skończyło się już lato…
Dziewczyny nie płaczą, bo lato co prawda się skończyło, ale wciąż jest fajna jesień, a poza tym zima to też obietnica… zimowych wędrówek po górach, biegania na nartach…
I znowu wzięłam do ręki wczoraj przewodnik po pieszych szlakach naszych okolic i zaplanowałam sobie trasę na dzisiaj.
Pomyślałam , że chyba naprawdę odkryłam w sobie COŚ nowego.
Mnie nigdy nie interesowały mapy, nigdy nie „paliłam się” do bycia przewodniczką tras, wręcz przeciwnie leniwie wolałam jechać za kimś, nie martwić się szukaniem szlaku, pilnowaniem go.
A teraz.. lubię sobie popatrzeć na mapę. Jak zgubię drogę, to znajduję przyjemność w jej odszukiwaniu.
A ile przyjemności sprawia mi odkrywanie nowych ścieżek!
Mam wrażenie, że głównie po to wyjeżdżam teraz na rower:).
Tak więc zaplanowałam wycieczkę do Tuchowa, niebieskim pieszym szlakiem, który zaczyna się na Marcince.
Pojechał ze mną Alek, chociaż początkowo był mało zdecydowany, bo nie przepada za jazdą po górkach. Myślę jednak, że był zadowolony po dzisiejszej wycieczce, bo dzięki niej, zobaczył miejsca, których nie widział wcześniej i odkrył trasy do zimowego wędrowania.
Zaczęliśmy od drogi na wale wzdłuż Białej, co dla Alka było również nowością.
Dostaliśmy się do Tarnowca, a stamtąd już szutrówką ( a raczej tym co z niej zostało, bo szutru niewiele) na naszą Świętą Górę.
Pod kościółek w Zawadzie, więc chwila wspinaczki.
Początkowo ładnie świeciło słońce, ale dość szybko skryło się za chmurami.
Niebieski szlak pieszy w niewielkiej części przebiega trasą maratonu tarnowskiego, więc wielka nowość to dla mnie nie była, no ale kilka nowych fragmentów udało się przejechać.
Najładniejsze rzecz jasna kawałki leśne.
Było nawet kilka „ryzykownych” zjazdów. Ryzykownych, bo wiadomo mokre liście, a pod nimi skryte niewiadomo gdzie.. korzenie, kamienie i koleiny.
Najpierw więc tereny około marcinkowe, potem wspinaczka na Górę Trzemeską, a potem dojazd do Lasu Tuchowskiego.
(
Trzemeska Góra (403 m n.p.m.), zwana także przez miejscowych Karwodrzą – masyw górski na Pogórzu Ciężkowickim, na południowy zachód od wsi Szynwałd.
Na stoku Trzemeskiej Góry położona jest wieś Trzemesna. Okolice szczytu pokryte są lasem mieszanym, z przeważającym udziałem buku i jodły. Obok lasu występują duże obszary pól uprawnych, zapewniających rozległe panoramy Pogórza Ciężkowickiego i Rożnowskiego.
Przez Trzemeską Górę przebiega pieszy szlak turystyczny:
• Tarnów – Góra Świętego Marcina – Trzemeska Góra – Tuchów,
stanowiący część dłuższego szlaku turystycznego, wiodącego w Gorce, Pieniny i Beskid Sądecki, kończącego się na szczycie Wielkiego Rogacza)
Dojeżdżając do wejścia do Lasu, nie wiedzieć czemu założyłam, że szlak biegnie do ścieżki przyrodniczej, czyli miejsca ze stawkami i zjechaliśmy w dół ( a szlak tamtędy nie biegł).
U wejścia do lasu przy drewnianym stole siedziało dwóch panów i spożywało wódkę.
Powiedziałam do Alka:
- Widziałeś?
Alek: Widziałem, Chętnie bym się dosiadł…:)
Ale się nie dosiedliśmy:). Pojechaliśmy w dół i tam się zorientowałam, że chyba trzeba będzie wrócić, bo szlaku nie ma.
Wyjęłam przewodnik, popatrzyłam i stwierdziłam, że możemy zaryzykować i spróbować którąś z leśnych dróg skierować się w stronę Tuchowa.
Alek jeszcze włączył GPS w komórce i stwierdził to samo.
Pojechaliśmy więc ostro pod górę przez las. Bardzo fajny podjazd terenowy.
W ogóle to było dzisiaj sporo wspinania się. Nie stwierdziłam u siebie jakiejś wielkiej mocy, ale w końcu pora roku jest jaka jest, a ja teraz jeżdżę bardzo niewiele.
Wyjechaliśmy wprost na czarny pieszy szlak.
Po drodze jakiś miejscowy człowiek.
Powiedziałam: Dzień dobry..
On: A dobry?
Mówię: no pewnie, ze dobry. Jest tak ładnie.
Alek dodał: deszcz nie pada…
Pan powiedział: jakby była lepsza pogoda, to tutaj pięknie Tatry widać….
Rzeczywiście piękna panorama przed nami się rozpościerała.
Pojechaliśmy więc czarnym szlakiem pieszym. Fajny terenowy szlak. Ładne widoki. Podobało mi się bardzo. Buzia mi się śmiała, że coś nowego, ze nigdy tu nie byłam.
Trafiliśmy w końcu do Tuchowa, gdzie zjedliśmy mały obiadek, a właściwie to w moim przypadku to było antipasti:))). Miałam w planie ugotowanie sobie dobrego włoskiego obiadu, więc nie chciałam się „napychać”.
Na Rynku w Tuchowie nakręciliśmy krótki filmik czyli kolejny odcinek cyklu „Podróże z Izą” ( krótka informacja na temat miasta).
Niestety większość się nie nagrała…:). Jakis "bunt" sprzętu.
Alek stwierdził, ze dobrze mi idzie.W ub tygodniu powiedział, że minęłam się z powołaniem, bo mam dobry głos i powinnam być dziennikarką ( no tak takie były moje młodzieńcze marzenia, ale stchórzyłam i nie zrobiłam nic , żeby je zrealizować, a zresztą aż takiego talentu, to chyba nie mam:)).
Dzisiaj stwierdził, że mogłabym być przewodniczką. No.. pomyślałam: "o czymś takim nie myslałam nigdy".
Swoją drogą ostatnio czytam przewodnik po Tarnowie ( dużo fajnych informacji, o wielu faktach nie miałam zielonego pojęcia, chociaż mieszkam w tym mieście). Pomyślałam sobie, że jak na wiosnę przyjadą do mnie koleżanki, to im urządzę taką bardzo profesjonalną wycieczkę po mieście.
Z Tuchowa wracaliśmy już asfaltem ( Buchcice, Łowczów, Łowczówek, Pleśna) . Zaraz za Tuchowem wkroczyliśmy w strefę mgły… Inny świat. Zimniej i widoczność niewielka, górki spowite mgłą.
W Pleśnej spotkaliśmy Olka, który gdzieś mknął na rowerze. A gdzież on tak mknął jak już powoli zapadał zmierzch?
Ruiny Zamku na Górze św. Marcina© lemuriza1972
Zamek tarnowski, rezydencja właścicieli Tarnowa i centrum administracyjne dóbr tarnowskich. Ruiny jego położone są na zboczu (303 m n.p.m.) Góry św. Marcina. Zbudowany w latach 1328–1331 przez Spicymira herbu Leliwa, kasztelana krakowskiego na wzgórzu podzielonym rowem na dwie części w odległości około 2 kilometrów od lokowanego w 1330 roku miasta Tarnowa. Odnalezione pod ruinami szkielety ludzkie wskazują, że pierwotnie mógł w tym miejscu stać pierwszy kościół tarnowski. Na niższej części wzgórza powstał przygródek – zaplecze gospodarczo-administracyjne (siedziba burgrabiego lub starosty), a na wyższej zamek wysoki, czyli warowna rezydencja. Obie części otoczono osobnym murem. Łącznie liczyły one ok. 2000 m kw. powierzchni. Był to zatem jeden z największych zamków możnowładczych w Polsce w średniowieczu, który otrzymał atrybuty zastrzeżone dotąd na ziemiach polskich dla zamków monarszych, takie jak kaplica i cylindryczna wieża główna. Zabudowa przygródka była drewniana, a zamku wysokiego składała się z murowanych budynków przylegających od wewnątrz do muru obwodowego i cylindrycznej wieży w pobliżu wejścia. W 1331 roku została konsekrowana kaplica zamkowa pw. Najświętszej Maryi Panny.
Kościół św. Marcina w Zawadzie© lemuriza1972
Kościół św. Marcina Biskupa we wsi Zawada niedaleko Tarnowa to niewielki drewniany kościółek z XV w.
Najwcześniejsze wzmianki o istnieniu parafii w dzisiejszej Zawadzie pochodzą z 1326 roku. W tym czasie funkcjonowała już na tym terenie organizacja kościelna założona przez benedyktynów z opactwa w Tyńcu. Od patrona parafii pochodzi też nazwa góry, na której znajduje się wieś i kościół. Obecny kościół powstał w XV wieku, w I połowie XVII wieku został gruntownie odremontowany, wtedy też dobudowana została wieża konstrukcji słupowej o lekko pochyłych ścianach z nadwieszoną izbicą
Legenda głosi, że najpierw na Górze św. Marcina stała pogańska gontyna ku czci Peruna , słowiańskiego boga piorunów, którego kamienny posąg odnalazł potem Spytko z Melsztyna.
Miał on złożyć ślubowanie, że w tym miejscu postawi świątynię. Ostatecznie stanął tutaj kościółek, który pewnego dnia został wyciągnięty z wód Dunajca i przeniesiony w obecne miejsce
( za przewodnikiem Tarnów i wokół Tarnowa, Wiesław Ziobro)
Alek wspina się w górę© lemuriza1972
Jakieś takie urządzenia " z przeszłości" u kogoś w ogrodzie© lemuriza1972
Widoczek w okolicach Trzemesnej© lemuriza1972
Bajorko w Lesie Trzemeskim© lemuriza1972
Las Trzemeski© lemuriza1972
Alek jedzie w Lesie Tuchowskim© lemuriza1972
Miejsce znane bikerom z okolic Tarnowa czyli bajorka w Lesie Tuchowskim© lemuriza1972
Przewodniczka w akcji:)© lemuriza1972
Po wyjeździe z Lasu Tuchowskiego© lemuriza1972
Nie ma to jak dobry podjazd:)© lemuriza1972
Tuchów - miasto znane jest od początków XII wieku. Przywilej legata papieskiego Paschalisa II, przeprowadzającego legację w Polsce Idziego z Tuskulum z 1105 r. zawiera zapis o Tuchowie (Tucov) jako posiadłości benedyktynów z Tyńca. Nad rzeką Białą, na wzgórzu Lipie, na miejscu pogańskiej gontyny, za sprawą księcia, a późniejszego króla polskiego Bolesława Chrobrego przed 1015 r. wzniesiono kościół ku czci Matki Bożej Wniebowziętej (dokument potwierdzający istnienie owej parafii pochodzi dopiero z roku 1321). W związku z odkryciem (ok. 1315 r.) i eksploatacją soli ze wzgórza położonego w rejonie obecnych ulic: Daszyńskiego, Zielonej i Stromej Soli, na prośbę opata tynieckiego Bogusława, uzyskał Tuchów prawa miejskie 2 listopada 1340 roku, z nadania Kazimierza Wielkiego, z podniesieniem do rzędu miast łącznie z nadaniem prawa magdeburskiego i przywileju wtorkowych jarmarków.
Kazimierz Wielki na tuchowskim Ratuszu© lemuriza1972
Obiad dzisiaj był włoski.
Polecam.
Przepis:
Cebulę i ząbek czosnku zeszklić na oliwie.
Grzyby ( ja kupiłam w Biedronce, opakowanie mrożonych – kurki, prawdziwki i podgrzybki), dodać do cebuli i czosnku i dusić.
Na koniec dodać trochę śmietany, doprawić ( estragon, pieprz, sól).
Makaron tagliatelle czyli po prostu nasze wstążki, ugotować.
Posypać pietruszką i parmezanem.
I smacznego!
Ja jeszcze zrobiłam do tego sałatę. Lodowa z papryka, pomidorami, cebulą, kukurydzą, odrobiną octu balsamicznego i oliwy.
Włoski obiadek:)© lemuriza1972
- DST 57.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:32
- VAVG 16.13km/h
- VMAX 53.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 1500kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 listopada 2012
W ciemnościach
Dosyć przyjemna temperatura, jak na tę porę roku.
Ciepłe ubranie, lampki, czołówki i w drogę.
Trzeba było rozruszać trochę mięśnie, po siatkówce ( niestety pojawiły sie zakwasy, specjalnie tym zdziwiona nie jestem, w koncu oprócz roweru i jakichs tam domowych ćwiczeń nic innego nie robię, bieganie dla mnie nie do końca wskazane, a we wtorek jednak trochę pobiegałam. No i czuję dośc mocno łydki:)).
Dzisiaj jak za dawnych lat z Alkiem i Mirkiem.
Pokręcilismy w ciemnosciach po lesie, trochę się ubłociliśmy, ponieważ sucho nie było.
Powiedziałam Alkowi, że nadana przez niego Dolinie nazwa, czyli Dolina Izy zaczęła funkcjonować w szerszym niz nasze, gronie.
Alek się ucieszył,że się do tego przyczynił.
No bo taka prawda.. to on to tak sobie kiedyś wymyślił...
Było przyjemnie, powłóczyliśmy się po lesie, trochę pogadalismy, zakonczylismy wizytą na naszym boisku, które dzisiaj zyskało miano Camp Nou:).
Sezon rowerowy w swoim pełnym wymiarze ( bo ja wierzę, że pewnie aż takiej zimy nie będzie, żeby nie jeździć w ogóle), dobiega końca, a mnie sie coraz bardziej chce.
Znowu mi się chce tak bardzo jeździć na rowerze, znowu mam do tego więcej energii...:)))
Ciepłe ubranie, lampki, czołówki i w drogę.
Trzeba było rozruszać trochę mięśnie, po siatkówce ( niestety pojawiły sie zakwasy, specjalnie tym zdziwiona nie jestem, w koncu oprócz roweru i jakichs tam domowych ćwiczeń nic innego nie robię, bieganie dla mnie nie do końca wskazane, a we wtorek jednak trochę pobiegałam. No i czuję dośc mocno łydki:)).
Dzisiaj jak za dawnych lat z Alkiem i Mirkiem.
Pokręcilismy w ciemnosciach po lesie, trochę się ubłociliśmy, ponieważ sucho nie było.
Powiedziałam Alkowi, że nadana przez niego Dolinie nazwa, czyli Dolina Izy zaczęła funkcjonować w szerszym niz nasze, gronie.
Alek się ucieszył,że się do tego przyczynił.
No bo taka prawda.. to on to tak sobie kiedyś wymyślił...
Było przyjemnie, powłóczyliśmy się po lesie, trochę pogadalismy, zakonczylismy wizytą na naszym boisku, które dzisiaj zyskało miano Camp Nou:).
Sezon rowerowy w swoim pełnym wymiarze ( bo ja wierzę, że pewnie aż takiej zimy nie będzie, żeby nie jeździć w ogóle), dobiega końca, a mnie sie coraz bardziej chce.
Znowu mi się chce tak bardzo jeździć na rowerze, znowu mam do tego więcej energii...:)))
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:39
- VAVG 18.79km/h
- VMAX 37.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 listopada 2012
Wojnicz razy dwa:)
Siatkówka...
Mój sport ukochany, PIERWSZY, ale tak przeze mnie "zaniedbany", bo przecież kolano nie pozwala mi już jakoś bardziej aktywnie grać.
Odwiedził mnie ostatnio kolega.
Kolega , z którym wiele lat temu grałam co tydzień, w fajnej grupie, ludzi, którzy moze wiele z siatkówką do czynienia nie mieli bo z reguły inne sporty uprawiali, ale byli grupą wuefistów, więc wiedzieli o co w tym chodzi.
Całkiem fajne to było granie, dopóki nie "rozwaliłam" kolana ostatecznie i kilka dni po tym moim ostatnim graniu , wylądowałam w szpitalu.
Kolega namawiał na grę, mówił, że tworzą na nowo grupę.
Z bólem serca odmówiłam, bo na taką bardziej aktywną, szybką grę.. niestety sie nie nadaje. To zbyt duże dla moje kolana ryzyko.
Ale dzisiaj .. dzisiaj pojechałam do Wojnicza na halę, bo ktoś w Starostwie wpadł na pomysł "zaktywizowana" pracowników sportowo.
Miałam w planie siłownię... ale pomimo tego, że miałam w planie, to zapakowałam do torby ochraniacz na kolano:). Bo ja siebie znam i wiedziałam, że jak zobaczę piłkę i boisko nie będę potrafiła się powstrzymać.
No.. i tak było.
Ponad 2,5 godziny grania. Oczywiście to była taka siatkówka-niesiatkówka, ale coś tam można było się poruszać, poodbijać.
Przy tym było bardzo wesoło.
Cóż.. nie zapomina sie pewnych rzeczy... technika to jest cos co zostaje, chociaż po latach przerwy wymaga jednak pewnego odświeżenia.
Gorzej juz z motoryką, szybkość nie ta.. Brakuje wiele. Lata tez pewnie robią swoje. Nie mam już 15, 20 lat jak wtedy kiedy najbardziej aktywnie grałam. Kiedy trenowałam siatkówkę.
No, ale było przyjemnie. Noga dała radę i pewnie pojadę nie raz jeszcze.
Wojnicz po raz drugi.
Napisał dzisiaj Marcin Na Forum Rowerum, że będzie Maraton w Wojniczu.
To przecież rzut beretem.
Nie wiem jak to będzie w przyszłym roku, bo z tym moim czasem na trenowanie może być kiepsko.
Poza tym akurat w maju planuje urlop i nieco dłuższy pobyt we Włoszech, no a terminy akurat nie ode mnie są zależne, a od moich gospodarzy, więc może sie zdarzyć tak, ze w terminie maratonu mnie nie będzie:(.
Ale jeśli będę, jesli będę sie czuła na siłach, to będę chciała sobie pojechać.
Podobnie jak do Piwnicznej.
Ale czas pokaże co wyjdzie i z moich planów urlopowych i z moich planów treningowych.
Bez względu na to czy ja tam będę czy nie już teraz zapraszam wszystkim z okolic i nie tylko na maraton do Wojnicza, to zaraz obok Tarnowa.
Podobno w ramach Cyklokarpat ma sie odbyć.
Będzie pewnie Panieńska Góra i generalnie Marcin zapowiada fajną traskę.
To się szykujcie!
Mój sport ukochany, PIERWSZY, ale tak przeze mnie "zaniedbany", bo przecież kolano nie pozwala mi już jakoś bardziej aktywnie grać.
Odwiedził mnie ostatnio kolega.
Kolega , z którym wiele lat temu grałam co tydzień, w fajnej grupie, ludzi, którzy moze wiele z siatkówką do czynienia nie mieli bo z reguły inne sporty uprawiali, ale byli grupą wuefistów, więc wiedzieli o co w tym chodzi.
Całkiem fajne to było granie, dopóki nie "rozwaliłam" kolana ostatecznie i kilka dni po tym moim ostatnim graniu , wylądowałam w szpitalu.
Kolega namawiał na grę, mówił, że tworzą na nowo grupę.
Z bólem serca odmówiłam, bo na taką bardziej aktywną, szybką grę.. niestety sie nie nadaje. To zbyt duże dla moje kolana ryzyko.
Ale dzisiaj .. dzisiaj pojechałam do Wojnicza na halę, bo ktoś w Starostwie wpadł na pomysł "zaktywizowana" pracowników sportowo.
Miałam w planie siłownię... ale pomimo tego, że miałam w planie, to zapakowałam do torby ochraniacz na kolano:). Bo ja siebie znam i wiedziałam, że jak zobaczę piłkę i boisko nie będę potrafiła się powstrzymać.
No.. i tak było.
Ponad 2,5 godziny grania. Oczywiście to była taka siatkówka-niesiatkówka, ale coś tam można było się poruszać, poodbijać.
Przy tym było bardzo wesoło.
Cóż.. nie zapomina sie pewnych rzeczy... technika to jest cos co zostaje, chociaż po latach przerwy wymaga jednak pewnego odświeżenia.
Gorzej juz z motoryką, szybkość nie ta.. Brakuje wiele. Lata tez pewnie robią swoje. Nie mam już 15, 20 lat jak wtedy kiedy najbardziej aktywnie grałam. Kiedy trenowałam siatkówkę.
No, ale było przyjemnie. Noga dała radę i pewnie pojadę nie raz jeszcze.
Wojnicz po raz drugi.
Napisał dzisiaj Marcin Na Forum Rowerum, że będzie Maraton w Wojniczu.
To przecież rzut beretem.
Nie wiem jak to będzie w przyszłym roku, bo z tym moim czasem na trenowanie może być kiepsko.
Poza tym akurat w maju planuje urlop i nieco dłuższy pobyt we Włoszech, no a terminy akurat nie ode mnie są zależne, a od moich gospodarzy, więc może sie zdarzyć tak, ze w terminie maratonu mnie nie będzie:(.
Ale jeśli będę, jesli będę sie czuła na siłach, to będę chciała sobie pojechać.
Podobnie jak do Piwnicznej.
Ale czas pokaże co wyjdzie i z moich planów urlopowych i z moich planów treningowych.
Bez względu na to czy ja tam będę czy nie już teraz zapraszam wszystkim z okolic i nie tylko na maraton do Wojnicza, to zaraz obok Tarnowa.
Podobno w ramach Cyklokarpat ma sie odbyć.
Będzie pewnie Panieńska Góra i generalnie Marcin zapowiada fajną traskę.
To się szykujcie!
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 listopada 2012
PANIEŃSKA GÓRA
Panieńska Góra (331 m n.p.m.) – najdalej na wschód wysunięte zalesione wzniesienie Pogórza Wiśnickiego. Leży na terenie Gminy Wojnicz w pobliżu Wielkiej Wsi. Na szczyt góry prowadzi niebieski szlak turystyczny rozpoczynający się na rynku w Wojniczu
Na szczycie Panieńskiej Góry znajdują się ruiny średniowiecznego zamku Trzewlin, wzniesionego w XIV wieku i istniejącego do XVII wieku
Na szczycie Góry Panieńskiej znajduje się również metalowy Krzyż Jubileuszowy. Pomysł postawienia krzyża na Górze Panieńskiej wyszedł od kilku parafian, którzy na miejscu dawnego, drewnianego Krzyża, który w latach sześćdziesiątych uległ zniszczeniu, postanowili z okazji Roku Jubileuszowego 2000 postawić majestatyczny Krzyż.
Na Panieńskiej Górze znajduje się florystyczny rezerwat przyrody Panieńska Góra. Jego celem jest ochrona występujących tutaj i rzadkich w Polsce gatunków storczyków – storczyka bladego i storczyka purpurowego; występują w nim również turzyca Michela, miodunka miękkowłosa, przetacznik pagórkowy.
To był mój cel na dzisiaj - Panieńska Góra.
Jestem uparta, więc tego czego nie udało mi się zrealizować wczoraj, chciałam „dokonać” dzisiaj. Niewiele brakowało jednak, że moja nieznajomość tego terenu, spowodowałaby przedwczesny odwrót.
Wydawało mi się, że wieki temu na Panieńskiej Górze byłam. Dzisiaj okazało się, że nie byłam nigdy. Że to miejsce, gdzie byłam , to nie była Panieńska Góra.
Po dzisiejszej wycieczce, nie mogę uwierzyć, że jeżdżąc tyle lat na rowerze, dotarłam tam dopiero dzisiaj.
I błogosławię dzień, kiedy sięgnęłam do przewodnika po pieszych szlakach naszych okolic, bo myślę, że dzięki niemu czeka mnie jeszcze masa wrażeń.
Pogoda nam dzisiaj sprawiła piękną niespodziankę. Słonecznie , temperatura bardzo przyzwoita jak na tę porę roku, w słońcu chyba około 10 stopni.
Przy dobrym ubraniu, zimna nie odczuwało się w ogóle.
Dzisiaj z Alkiem.
Zaczęłam tak jak wczoraj, czyli od Wojnicza początkowo za kościołem skręt w lewo na szlak rowerowy, potem zielonym pieszym, cały czas aż do Jaworska.
Szlak jest stosunkowo dobrze oznaczony, ale trzeba jednak dobrze patrzeć bo dzisiaj za kościołem w Grabnie ( delikatnie w dół droga biegnie, a potem trochę pod górę i na rozstaju dróg, rozstajemy się z zieloną rowerówką i jedziemy w prawo), pojechaliśmy zamiast w prawo, prosto i zafundowalismy się solidny podjazd.
Od razu wydawało mi się cos nie tak, bo nie pamietałam takiego fragmentu, a przy tym zbyt długo nie było oznaczeń szlaku.
Ale w końcu trafilismy do Jaworska, a tam znowu cudowna panorama na wszystkie możliwe góry – Beskid Sądecki, zarys Tatr.
Tu spotkaliśmy samotnego bikera.Jechał tez niebieskim , ale odwrotnie.
A potem Las i krótki przystanek w tzw Wolnicy, która jest położona na wysokości 400 m npm.
Tutaj zerknęłam na drogowskazy, bo nie wiedziałam którędy jechać, żeby się dostać na Panieńską Górę.
Na drogowskazach było napisane, że czarnym pieszym szlakiem i był podany czas przejścia 1 godz 45 min.
Zastanawiałam się jak to przełożyć na przejazd rowerem. Było to o tyle istotne, że było już po 13, a jak wiadomo dzień teraz krótki, a ja jeszcze nie wiedziałam w dodatku jak z Panieńskiej dostaniemy się do Tarnowa ( jaka to odległość).
Pomyślałam, że teoretycznie to rowerem powinniśmy być tam co najmniej w o połowę krótszym czasie. Tyle, ze wiadomo w terenie zwłaszcza jak się jedzie pod górę, to może być różnie.
Po pierwszych kilometrach szlaku, zaczęłam mieć wątpliwości czy moja decyzja, o dojechaniu dzisiaj za wszelką cenę na szczyt Góry, była słuszna.
Bo zaczęło się duże błoto i fajny, ale trudny zjazd w błocie i liściach. Zbyt szybko nie dało się tam jechać.
Jeśli ktoś będzie jechał tym szlakiem z Wolnicy ( czarny pieszy na Panieńską), trzeba zwrócić uwagę na jednen skręt.
Od wiaty jedziemy prosto, potem skręcamy w prawo, a potem tuż przed szlabanem trzeba skręcić w lewo. Ten skręt nie jest oznaczony ( chyba, że ja czegos nie zauważyłam). Przejechalismy go, ale coś mnie tknęło, popatrzyłam dalej w las i zaważyłam znak na drzewie.
Zjazd dostarczył spodziewanej adrenaliny, a potem było coraz piękniej.
Po wyjeździe z lasu na szczyt Panieńskiej nie jest już daleko, tyle, że trzeba się „wspiąć” na Górę.
Ale za to widoki po drodze fantastyczne. Górki, Dunajec w dole.
Piękna sprawa.
To był ten moment, że chociaż jeszcze nie wiedziałam czy zdążymy przed zmrokiem do domu, absolutnie nie żałowałam podjętej decyzji.
Kawałek wspinaczki asfaltową drogą, a potem przecudowna droga przez Las i Rezerwat Panieńska Góra.
Tu podobno w maju cudownie kwitną storczyki. Trzeba tutaj koniecznie wrócić w maju!
Tuż pod lasem, obniżając się w doł nieco,zauważam działkę z której rozciąga się przepiękny widok na górki i Dunajec. Można stać i patrzeć bez końca.
W Lesie cudowne miejsca i stacje drogi krzyżowej.
W końcu docieramy na szczyt , gdzie stoi Krzyż Millenijny.
Poszukuję ruin zamku Trzewlin, które gdzieś tu podobno są.
Nie widzę nic i trochę jestem zawiedziona, bo bardzo chciałam obejrzeć te ruiny.
Alek mówi, że poszukam innym razem, bo jest już późno.
Zdaję sobie sprawę z tego, że czasu mamy zbyt mało.
I w ostatniej chwili znajduję kawałek muru!
To musi być tutaj.
„Z Górą Panieńską związana jest legenda o polskich amazonkach walczących z mężami. W II poł. XI w. Bolesław Śmiały dwukrotnie wyruszał z interwencją do Kijowa aby zapewnić tron spokrewnionemu ze sobą księciu ruskiemu Izasławowi. Gdy jego wojska zmuszone były zatrzymać się tam na dwa lata, zniecierpliwione żony rycerzy poznajdywały sobie kochanków. Gdy wieść ta dotarła do Kijowa, wielu rycerzy wyruszyło do domu ukarać żony. Król zaocznie skazał zarówno dezerterujących jak i ich niewierne żony. Zagrożone śmiercią kobiety wraz z kochankami uciekły do Wojnicza, gdzie uzbrojone w miecze, topory i łuki broniły się rozpaczliwie w szańcu utworzonym na pobliskiej górze. W końcu jednak uległy rycerstwu i zostały surowo ukarane – zamurowane żywcem w zamkowych murach. Górę, na której toczono walki, nazwano „Górą Panieńską”, a kilka wieków później doceniono obronność tego miejsca i postawiono tam zamek”
Jeszcze chwilę kręcimy się po szczycie ( opowiadam Alkowi legendę związana z tym miejscem, a on robi z tego filmik) i zastanawiamy się którędy wracać.
Alek patrzy na GPS, ale cos mi się nie podoba, to co „mówi” GPS i decydujemy się jechać za niebieskim szlakiem, który mówi, ze do Wojnicza jest 2 godziny.
No, ale wiadomo, że to czas dla pieszych.
I teraz zaczyna się ADRENALINA, bo jest stromy pokryty liśćmi ( pod spodem błoto) zjazd.
Dzisiaj trzeba było jechać ostrożnie, ale już się cieszę na wiosnę czy lato, kiedy będzie nim można pomknąć w dół.
Dzisiaj było naprawdę niebezpiecznie, ale Magnus jakoś dawał radę, poza jednym wyjątkiem, ale lądowanie na liściach było w sumie nawet przyjemne.
Alek jadący za mną spytał, czy się nic nie stało, tylko się uśmiechnęłam, bo lądowanie w takim skupisku liści nie może być groźne. Nijak się ma do upadku np. na szutrze.
Wybór drogi okazał się słuszny.
„Wylądowalismy” w Wielkiej Wsi, a więc bardzo blisko Wojnicza, a potem boczną drogą w kierunku wsi ISEP i całkiem szybko byliśmy już w domu.
Swoją drogą pomyślałam, ze to może być świetna alternatywa na letnie popołudniowe podjeżdżanie w terenie. Szybciutko przez Ispe do Wlk Wsi ( jakieś góra 40 minut z domu) i już możemy się wspinać ciężkim terenem , myślę, ze około 2 km . a na szczycie można jeszcze sporo sobie pokręcic, w prawdziwym mtbowskim terenie.
A potem trening zjazdowy.
I o to mi właśnie chodzi..
O takie dni.. dni , które przynoszą taką RADOŚĆ.
Dni, kiedy można podziwiać widoki, kiedy odkrywam nowe ścieżki, kiedy jest adrenalina na zjazdach.
Tylko podjazdy to póki co moja pięta achillesowa.
Ważę jakieś 2 kg za dużo, siły nie ma, bo i to jeźdżenie w tym roku było takie byle jakie.
Ale mam nadzieję, ze przyszły sezon wszystko zmieni.
Lubię ten stan – pod powiekami wciąż widoki, a endorfiny aż się „wylewają”…
Trzewlin pojawia się w źródłach po raz pierwszy pod koniec XIV wieku, gdy wzmiankowany jest Mszczuj z Trzewlina; w 1407 zamek był własnością Andrzeja Trzewlińskiego[2]. Według XIX-wiecznego etnografa i historyka Żegoty Pauliego, powołującego się na Dzieje w Koronie polskiej Łukasza Górnickiego, w 1543 roku na zamku Trzewlin przebywali przez jakiś czas król Zygmunt Stary i królowa Bona, którzy schronili się tam przed zarazą. Pauli pisał o Trzewlinie:
Pamiętny jest pobytem króla Zygmunta I wraz z Boną i żoną syna Zygmunta Augusta w r. 1543, podczas szerzącego się morowego powietrza, przed którem Zygmunt Aug. do Wilna umknął, ojciec zaś jego do Zatora, zkąd na prośbę Spytka pana z Tarnowa, podksarb. koron., udał się do tego zamku[3].
Okoliczności opuszczenia zamku i jego rozbiórki nie są znane; niektórzy badacze wysuwali przypuszczenie, że budowa nie została nigdy ukończona.
Warownia, położona na wzgórzu na lewym brzegu Dunajca, 120 metrów nad dnem doliny rzeki, składała się z trzech części: zamku górnego, zamku dolnego i ufortyfikowanego podgrodzia. Zamek górny, ulokowany w wyższej części góry, zbudowano na planie kwadratu o bokach 40 na 40 metrów; był on otoczony kamiennym murem. Poniżej znajdował się zamek dolny o kształcie wydłużonego trójkąta oraz koliste podgrodzie, oddzielone od zamku dolnego suchą fosą. Zamek dolny i podgrodzie były otoczone ziemnymi obwałowaniami
Na szczycie Panieńskiej Góry znajdują się ruiny średniowiecznego zamku Trzewlin, wzniesionego w XIV wieku i istniejącego do XVII wieku
Na szczycie Góry Panieńskiej znajduje się również metalowy Krzyż Jubileuszowy. Pomysł postawienia krzyża na Górze Panieńskiej wyszedł od kilku parafian, którzy na miejscu dawnego, drewnianego Krzyża, który w latach sześćdziesiątych uległ zniszczeniu, postanowili z okazji Roku Jubileuszowego 2000 postawić majestatyczny Krzyż.
Na Panieńskiej Górze znajduje się florystyczny rezerwat przyrody Panieńska Góra. Jego celem jest ochrona występujących tutaj i rzadkich w Polsce gatunków storczyków – storczyka bladego i storczyka purpurowego; występują w nim również turzyca Michela, miodunka miękkowłosa, przetacznik pagórkowy.
To był mój cel na dzisiaj - Panieńska Góra.
Jestem uparta, więc tego czego nie udało mi się zrealizować wczoraj, chciałam „dokonać” dzisiaj. Niewiele brakowało jednak, że moja nieznajomość tego terenu, spowodowałaby przedwczesny odwrót.
Wydawało mi się, że wieki temu na Panieńskiej Górze byłam. Dzisiaj okazało się, że nie byłam nigdy. Że to miejsce, gdzie byłam , to nie była Panieńska Góra.
Po dzisiejszej wycieczce, nie mogę uwierzyć, że jeżdżąc tyle lat na rowerze, dotarłam tam dopiero dzisiaj.
I błogosławię dzień, kiedy sięgnęłam do przewodnika po pieszych szlakach naszych okolic, bo myślę, że dzięki niemu czeka mnie jeszcze masa wrażeń.
Pogoda nam dzisiaj sprawiła piękną niespodziankę. Słonecznie , temperatura bardzo przyzwoita jak na tę porę roku, w słońcu chyba około 10 stopni.
Przy dobrym ubraniu, zimna nie odczuwało się w ogóle.
Dzisiaj z Alkiem.
Zaczęłam tak jak wczoraj, czyli od Wojnicza początkowo za kościołem skręt w lewo na szlak rowerowy, potem zielonym pieszym, cały czas aż do Jaworska.
Szlak jest stosunkowo dobrze oznaczony, ale trzeba jednak dobrze patrzeć bo dzisiaj za kościołem w Grabnie ( delikatnie w dół droga biegnie, a potem trochę pod górę i na rozstaju dróg, rozstajemy się z zieloną rowerówką i jedziemy w prawo), pojechaliśmy zamiast w prawo, prosto i zafundowalismy się solidny podjazd.
Od razu wydawało mi się cos nie tak, bo nie pamietałam takiego fragmentu, a przy tym zbyt długo nie było oznaczeń szlaku.
Ale w końcu trafilismy do Jaworska, a tam znowu cudowna panorama na wszystkie możliwe góry – Beskid Sądecki, zarys Tatr.
Tu spotkaliśmy samotnego bikera.Jechał tez niebieskim , ale odwrotnie.
A potem Las i krótki przystanek w tzw Wolnicy, która jest położona na wysokości 400 m npm.
Tutaj zerknęłam na drogowskazy, bo nie wiedziałam którędy jechać, żeby się dostać na Panieńską Górę.
Na drogowskazach było napisane, że czarnym pieszym szlakiem i był podany czas przejścia 1 godz 45 min.
Zastanawiałam się jak to przełożyć na przejazd rowerem. Było to o tyle istotne, że było już po 13, a jak wiadomo dzień teraz krótki, a ja jeszcze nie wiedziałam w dodatku jak z Panieńskiej dostaniemy się do Tarnowa ( jaka to odległość).
Pomyślałam, że teoretycznie to rowerem powinniśmy być tam co najmniej w o połowę krótszym czasie. Tyle, ze wiadomo w terenie zwłaszcza jak się jedzie pod górę, to może być różnie.
Po pierwszych kilometrach szlaku, zaczęłam mieć wątpliwości czy moja decyzja, o dojechaniu dzisiaj za wszelką cenę na szczyt Góry, była słuszna.
Bo zaczęło się duże błoto i fajny, ale trudny zjazd w błocie i liściach. Zbyt szybko nie dało się tam jechać.
Jeśli ktoś będzie jechał tym szlakiem z Wolnicy ( czarny pieszy na Panieńską), trzeba zwrócić uwagę na jednen skręt.
Od wiaty jedziemy prosto, potem skręcamy w prawo, a potem tuż przed szlabanem trzeba skręcić w lewo. Ten skręt nie jest oznaczony ( chyba, że ja czegos nie zauważyłam). Przejechalismy go, ale coś mnie tknęło, popatrzyłam dalej w las i zaważyłam znak na drzewie.
Zjazd dostarczył spodziewanej adrenaliny, a potem było coraz piękniej.
Po wyjeździe z lasu na szczyt Panieńskiej nie jest już daleko, tyle, że trzeba się „wspiąć” na Górę.
Ale za to widoki po drodze fantastyczne. Górki, Dunajec w dole.
Piękna sprawa.
To był ten moment, że chociaż jeszcze nie wiedziałam czy zdążymy przed zmrokiem do domu, absolutnie nie żałowałam podjętej decyzji.
Kawałek wspinaczki asfaltową drogą, a potem przecudowna droga przez Las i Rezerwat Panieńska Góra.
Tu podobno w maju cudownie kwitną storczyki. Trzeba tutaj koniecznie wrócić w maju!
Tuż pod lasem, obniżając się w doł nieco,zauważam działkę z której rozciąga się przepiękny widok na górki i Dunajec. Można stać i patrzeć bez końca.
W Lesie cudowne miejsca i stacje drogi krzyżowej.
W końcu docieramy na szczyt , gdzie stoi Krzyż Millenijny.
Poszukuję ruin zamku Trzewlin, które gdzieś tu podobno są.
Nie widzę nic i trochę jestem zawiedziona, bo bardzo chciałam obejrzeć te ruiny.
Alek mówi, że poszukam innym razem, bo jest już późno.
Zdaję sobie sprawę z tego, że czasu mamy zbyt mało.
I w ostatniej chwili znajduję kawałek muru!
To musi być tutaj.
„Z Górą Panieńską związana jest legenda o polskich amazonkach walczących z mężami. W II poł. XI w. Bolesław Śmiały dwukrotnie wyruszał z interwencją do Kijowa aby zapewnić tron spokrewnionemu ze sobą księciu ruskiemu Izasławowi. Gdy jego wojska zmuszone były zatrzymać się tam na dwa lata, zniecierpliwione żony rycerzy poznajdywały sobie kochanków. Gdy wieść ta dotarła do Kijowa, wielu rycerzy wyruszyło do domu ukarać żony. Król zaocznie skazał zarówno dezerterujących jak i ich niewierne żony. Zagrożone śmiercią kobiety wraz z kochankami uciekły do Wojnicza, gdzie uzbrojone w miecze, topory i łuki broniły się rozpaczliwie w szańcu utworzonym na pobliskiej górze. W końcu jednak uległy rycerstwu i zostały surowo ukarane – zamurowane żywcem w zamkowych murach. Górę, na której toczono walki, nazwano „Górą Panieńską”, a kilka wieków później doceniono obronność tego miejsca i postawiono tam zamek”
Jeszcze chwilę kręcimy się po szczycie ( opowiadam Alkowi legendę związana z tym miejscem, a on robi z tego filmik) i zastanawiamy się którędy wracać.
Alek patrzy na GPS, ale cos mi się nie podoba, to co „mówi” GPS i decydujemy się jechać za niebieskim szlakiem, który mówi, ze do Wojnicza jest 2 godziny.
No, ale wiadomo, że to czas dla pieszych.
I teraz zaczyna się ADRENALINA, bo jest stromy pokryty liśćmi ( pod spodem błoto) zjazd.
Dzisiaj trzeba było jechać ostrożnie, ale już się cieszę na wiosnę czy lato, kiedy będzie nim można pomknąć w dół.
Dzisiaj było naprawdę niebezpiecznie, ale Magnus jakoś dawał radę, poza jednym wyjątkiem, ale lądowanie na liściach było w sumie nawet przyjemne.
Alek jadący za mną spytał, czy się nic nie stało, tylko się uśmiechnęłam, bo lądowanie w takim skupisku liści nie może być groźne. Nijak się ma do upadku np. na szutrze.
Wybór drogi okazał się słuszny.
„Wylądowalismy” w Wielkiej Wsi, a więc bardzo blisko Wojnicza, a potem boczną drogą w kierunku wsi ISEP i całkiem szybko byliśmy już w domu.
Swoją drogą pomyślałam, ze to może być świetna alternatywa na letnie popołudniowe podjeżdżanie w terenie. Szybciutko przez Ispe do Wlk Wsi ( jakieś góra 40 minut z domu) i już możemy się wspinać ciężkim terenem , myślę, ze około 2 km . a na szczycie można jeszcze sporo sobie pokręcic, w prawdziwym mtbowskim terenie.
A potem trening zjazdowy.
I o to mi właśnie chodzi..
O takie dni.. dni , które przynoszą taką RADOŚĆ.
Dni, kiedy można podziwiać widoki, kiedy odkrywam nowe ścieżki, kiedy jest adrenalina na zjazdach.
Tylko podjazdy to póki co moja pięta achillesowa.
Ważę jakieś 2 kg za dużo, siły nie ma, bo i to jeźdżenie w tym roku było takie byle jakie.
Ale mam nadzieję, ze przyszły sezon wszystko zmieni.
Lubię ten stan – pod powiekami wciąż widoki, a endorfiny aż się „wylewają”…
Jesienne barwy w Drodze na Panieńską Górę© lemuriza1972
Najfajniej być w .. drodze© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Góry...© lemuriza1972
Prawda, że piękne?© lemuriza1972
Moja "pasja" fotograficzna daje znak o sobie co chwilę© lemuriza1972
Zmierzam w kierunku paśnika© lemuriza1972
W razie czego jest gdzie przezimować:)© lemuriza1972
Jest dobre posłanie:)© lemuriza1972
Rowery też głodne:)© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Jedziemy© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Na czarnym szlaku pieszym© lemuriza1972
Po drodze na Panieńską Górę© lemuriza1972
Nasz cel© lemuriza1972
Tuż pod lasem , ktoś ma działkę z takim oto wiodkiem© lemuriza1972
U celu:)© lemuriza1972
Jedna za stacji Drogi Krzyżowej© lemuriza1972
Trzewlin pojawia się w źródłach po raz pierwszy pod koniec XIV wieku, gdy wzmiankowany jest Mszczuj z Trzewlina; w 1407 zamek był własnością Andrzeja Trzewlińskiego[2]. Według XIX-wiecznego etnografa i historyka Żegoty Pauliego, powołującego się na Dzieje w Koronie polskiej Łukasza Górnickiego, w 1543 roku na zamku Trzewlin przebywali przez jakiś czas król Zygmunt Stary i królowa Bona, którzy schronili się tam przed zarazą. Pauli pisał o Trzewlinie:
Pamiętny jest pobytem króla Zygmunta I wraz z Boną i żoną syna Zygmunta Augusta w r. 1543, podczas szerzącego się morowego powietrza, przed którem Zygmunt Aug. do Wilna umknął, ojciec zaś jego do Zatora, zkąd na prośbę Spytka pana z Tarnowa, podksarb. koron., udał się do tego zamku[3].
Okoliczności opuszczenia zamku i jego rozbiórki nie są znane; niektórzy badacze wysuwali przypuszczenie, że budowa nie została nigdy ukończona.
Warownia, położona na wzgórzu na lewym brzegu Dunajca, 120 metrów nad dnem doliny rzeki, składała się z trzech części: zamku górnego, zamku dolnego i ufortyfikowanego podgrodzia. Zamek górny, ulokowany w wyższej części góry, zbudowano na planie kwadratu o bokach 40 na 40 metrów; był on otoczony kamiennym murem. Poniżej znajdował się zamek dolny o kształcie wydłużonego trójkąta oraz koliste podgrodzie, oddzielone od zamku dolnego suchą fosą. Zamek dolny i podgrodzie były otoczone ziemnymi obwałowaniami
Ruiny zamku© lemuriza1972
Na ruinach© lemuriza1972
Fragment Krzyża Millenijnego© lemuriza1972
Szukam ruin© lemuriza1972
- DST 55.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:12
- VAVG 17.19km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1435kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 listopada 2012
MGŁA
Czekałam bardzo na tę sobotę.
Bo tak jakoś teraz tak żyję, od weekendu do weekendu.
Kolejny bardzo ciężki tydzień za mną, który zbliża mnie do tych tygodni najcięższych, które nastąpią w styczniu.
Tak więc czekam na weekendy jak na zbawienie, żeby się jakoś zdystansować, naładować energią, no i wyspać.
Zaplanowałam sobie dzisiaj wycieczkę niezbyt długą ( biorąc pod uwagę porę roku).
Miałam w planie przejazd zielonym pieszym szlakiem za Wojniczem, dojazd do Jaworska, dojazd do Lasu Milowskiego i spróbowanie odnalezienia szczytu Panieńskiej Góry.
Z racji, że KTM niesprawny, wymieniłam opony w Magnusie na bulldogi ( trochę kłopotów przysporzyło mi ściąganie starych opon, bo to drutówki, a one schodzą mam wrażenie dużo gorzej).
Moje stare bulldogi… ile one maratonów w górach przejechały…
Mój stary Magnus..
Ile ja mu zawdzięczam.. Ile maratonów ze mną przejechał. Dopóki będzie jeździł, będzie ze mną.
Nie dam go nikomu, nie sprzedam, bo ma dla mnie wartość sentymentalną.
Dzięki niemu poznałam smak mtb.
Byli tacy co chcieli go ode mnie kupić.
No way.
Nawet jak będą go nazywać złomem itp podobnymi inwektywami "obsypywać", ja się go nie pozbędę.
Słońce za oknem spowodowało dzisiaj pewne złudzenie. Wydawało mi się, że jest cieplej.
Termometr wskazywał temperaturę 8 stopni, więc nie najgorzej.
Niestety już po przejechaniu pierwszych metrów wiedziałam, że chyba ubrałam się zbyt lekko.
Brak pokrowców na buty i zimowej kurtki ( ubrałam softshella),dał mi się we znaki.
Pomyślałam jednak: przecież zaraz się rozgrzeję, będzie jakas górka… to będzie lepiej.
Kiedy dojechałam nad Dunajec to wydawało mi się, że powietrze jakieś takie mało przejrzyste jest.
Pomyślałam : no nie będzie pewnie takich fajnych, wyraźnych widoków na górki, ale trudno.
Jadę dalej.
Za Bogumiłowicami zaczyna się robić dziwnie, coraz mniej słońca, coraz więcej mgły i coraz zimniej.
Tuż przed Wojniczem mgła już na całego.
Ściągam moje ciemne okulary ( ubrałam je, bo przecież świeciło słońce).
Jadę dalej, chociaż coraz mniej we mnie entuzjazmu , bo jest mi coraz zimnej i coraz mniej widać.
Wyjeżdżam jednak za Wojnicz, wjeżdżam na zielony pieszy szlak i jadę nim jakies 10 km.
Ale widać coraz mniej, gdzież tam te piękne widoki z naszej ostatniej jazdy do Melsztyna?
Jest mi coraz zimniej.. marzną stopy i dłonie. Jeszcze przez chwilę jestem zdeterminowana, żeby jednak pojechać cały szlak… ale mgła coraz większa, a stopy zaczynają .. boleć z zimna.
Postanawiam więc zrobić odwrót, bo jazda w tych warunkach w lesie mogłaby być zbyt ryzykowana.
Zimnoooooo…. Dawno tak nie zmarzłam na rowerze.
Kiedy zbliżam się do Tarnowa znowu jest słońce.
Być może ja po prostu źle wybrałam kierunek jazdy dzisiaj? Być może to tylko tereny około wojnickie były spowite taką mgłą.
Trudno.
Dzisiaj stuknęło mi 5 tys km ( udokumentowane, bo jeździłam trochę bez licznika w Mielcu, więc te 5 tys rzeczywiste pewnie było wcześniej).
To niewiele biorąc pod uwagę wcześniejsze lata.
Chciałabym , żeby w przyszłym roku było zdecydowanie lepiej.
Czas pokaże czy będzie to możliwe.
Bo tak jakoś teraz tak żyję, od weekendu do weekendu.
Kolejny bardzo ciężki tydzień za mną, który zbliża mnie do tych tygodni najcięższych, które nastąpią w styczniu.
Tak więc czekam na weekendy jak na zbawienie, żeby się jakoś zdystansować, naładować energią, no i wyspać.
Zaplanowałam sobie dzisiaj wycieczkę niezbyt długą ( biorąc pod uwagę porę roku).
Miałam w planie przejazd zielonym pieszym szlakiem za Wojniczem, dojazd do Jaworska, dojazd do Lasu Milowskiego i spróbowanie odnalezienia szczytu Panieńskiej Góry.
Z racji, że KTM niesprawny, wymieniłam opony w Magnusie na bulldogi ( trochę kłopotów przysporzyło mi ściąganie starych opon, bo to drutówki, a one schodzą mam wrażenie dużo gorzej).
Moje stare bulldogi… ile one maratonów w górach przejechały…
Mój stary Magnus..
Ile ja mu zawdzięczam.. Ile maratonów ze mną przejechał. Dopóki będzie jeździł, będzie ze mną.
Nie dam go nikomu, nie sprzedam, bo ma dla mnie wartość sentymentalną.
Dzięki niemu poznałam smak mtb.
Byli tacy co chcieli go ode mnie kupić.
No way.
Nawet jak będą go nazywać złomem itp podobnymi inwektywami "obsypywać", ja się go nie pozbędę.
Słońce za oknem spowodowało dzisiaj pewne złudzenie. Wydawało mi się, że jest cieplej.
Termometr wskazywał temperaturę 8 stopni, więc nie najgorzej.
Niestety już po przejechaniu pierwszych metrów wiedziałam, że chyba ubrałam się zbyt lekko.
Brak pokrowców na buty i zimowej kurtki ( ubrałam softshella),dał mi się we znaki.
Pomyślałam jednak: przecież zaraz się rozgrzeję, będzie jakas górka… to będzie lepiej.
Kiedy dojechałam nad Dunajec to wydawało mi się, że powietrze jakieś takie mało przejrzyste jest.
Pomyślałam : no nie będzie pewnie takich fajnych, wyraźnych widoków na górki, ale trudno.
Jadę dalej.
Za Bogumiłowicami zaczyna się robić dziwnie, coraz mniej słońca, coraz więcej mgły i coraz zimniej.
Tuż przed Wojniczem mgła już na całego.
Ściągam moje ciemne okulary ( ubrałam je, bo przecież świeciło słońce).
Jadę dalej, chociaż coraz mniej we mnie entuzjazmu , bo jest mi coraz zimnej i coraz mniej widać.
Wyjeżdżam jednak za Wojnicz, wjeżdżam na zielony pieszy szlak i jadę nim jakies 10 km.
Ale widać coraz mniej, gdzież tam te piękne widoki z naszej ostatniej jazdy do Melsztyna?
Jest mi coraz zimniej.. marzną stopy i dłonie. Jeszcze przez chwilę jestem zdeterminowana, żeby jednak pojechać cały szlak… ale mgła coraz większa, a stopy zaczynają .. boleć z zimna.
Postanawiam więc zrobić odwrót, bo jazda w tych warunkach w lesie mogłaby być zbyt ryzykowana.
Zimnoooooo…. Dawno tak nie zmarzłam na rowerze.
Kiedy zbliżam się do Tarnowa znowu jest słońce.
Być może ja po prostu źle wybrałam kierunek jazdy dzisiaj? Być może to tylko tereny około wojnickie były spowite taką mgłą.
Trudno.
Dzisiaj stuknęło mi 5 tys km ( udokumentowane, bo jeździłam trochę bez licznika w Mielcu, więc te 5 tys rzeczywiste pewnie było wcześniej).
To niewiele biorąc pod uwagę wcześniejsze lata.
Chciałabym , żeby w przyszłym roku było zdecydowanie lepiej.
Czas pokaże czy będzie to możliwe.
Tyle było dzisiaj widać.. czyli nic...© lemuriza1972
Jak cmentarz z horroru© lemuriza1972
Krzyż po drodze, data postawienia 1900 r.© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:03
- VAVG 20.49km/h
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 132 ( 70%)
- Kalorie 800kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 13 listopada 2012
Night Riding
Kiedyś jeździlismy tak regularnie. "Tak" czyli w nocy.
Nie przeszkadzało nam, że jest ciemno, zimno, czasem nawet na minusie, że jest snieg..
Jeździlismy.
Chyba się trochę postarzelismy, albo jak to określił Klosiu w komentarzu do mojego poprzedniego wpisu.. zdziadzialismy . Mirek nie startuje w rajdach, ja w maratonach. I miał rację Klosiu, bo bez sportowego celu.. w postaci zawodów, to człowiek i owszem coś sobie robi, działa, ale to juz nie tak jak dawniej.
Ale my jeszcze coś podziałamy:). Na pewno.
Przydała mi się ta dzisiejsza jazda. Przydał się ten pakiecik endorfin, wyjście z domu.
To był bardzo, bardzo cięzki dzień, ale...
Udało mi się jakoś wreszcie opracować pewien tok postepowania przy jednej trudnej sprawie i pomyślałam nawet: kosztowało mnie to masę stresu, dużo nerwowych rozmów, czasu,pracy ale... nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
nauczyłam się czegoś nowego.
Mam jeszcze jedno zawodowe doświadczenie. Bardzo cenne.
No.. to po tym cięzkim dniu , zmobilizowałam się i...
czapka pod kask, czołówka na kask, grube skarpety, po raz pierwszy chyba tej jesieni pokrowce na buty, zimowe rękawice, zimowa kurtka, spodnie i jazda.
Krótko, ale... ciemno w lesie, te oczy zwierzaków, gdzieś w oddali.
Kto nie był w nocy w lesie chociaż raz, taką jesienna porą.. powinien koniecznie spróbować. a już jazda po różnych krzakach, ścieżkach i tym podobne.. BEZCENNE.
Nie przeszkadzało nam, że jest ciemno, zimno, czasem nawet na minusie, że jest snieg..
Jeździlismy.
Chyba się trochę postarzelismy, albo jak to określił Klosiu w komentarzu do mojego poprzedniego wpisu.. zdziadzialismy . Mirek nie startuje w rajdach, ja w maratonach. I miał rację Klosiu, bo bez sportowego celu.. w postaci zawodów, to człowiek i owszem coś sobie robi, działa, ale to juz nie tak jak dawniej.
Ale my jeszcze coś podziałamy:). Na pewno.
Przydała mi się ta dzisiejsza jazda. Przydał się ten pakiecik endorfin, wyjście z domu.
To był bardzo, bardzo cięzki dzień, ale...
Udało mi się jakoś wreszcie opracować pewien tok postepowania przy jednej trudnej sprawie i pomyślałam nawet: kosztowało mnie to masę stresu, dużo nerwowych rozmów, czasu,pracy ale... nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.
nauczyłam się czegoś nowego.
Mam jeszcze jedno zawodowe doświadczenie. Bardzo cenne.
No.. to po tym cięzkim dniu , zmobilizowałam się i...
czapka pod kask, czołówka na kask, grube skarpety, po raz pierwszy chyba tej jesieni pokrowce na buty, zimowe rękawice, zimowa kurtka, spodnie i jazda.
Krótko, ale... ciemno w lesie, te oczy zwierzaków, gdzieś w oddali.
Kto nie był w nocy w lesie chociaż raz, taką jesienna porą.. powinien koniecznie spróbować. a już jazda po różnych krzakach, ścieżkach i tym podobne.. BEZCENNE.
- DST 26.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:26
- VAVG 18.14km/h
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 listopada 2012
Patriotycznie czarnym szlakiem pieszym do Tuchowa, z historią w tle
Cmentarz Legionistów Polskich Nr 171 - Łowczówek
t
Położony na wzgórzu Kopaliny (398 m), 300 m od drogi Tuchów - Buchcice - Rychwałd lub Łowczów - Rychwałd.
Pochowanych: 113 Polaków z 1 i 5 pułku piechoty Legionów Polskich, 165 Austriaków, 241 Rosjan.
Co roku w pierwszych dniach listopada organizowany jest tutaj Ogólnopolski Zlot Niepodległościowy. Bój pod Łowczówkiem to najcięższy pod względem wysiłku, poniesionych strat i zadań, jakie oddziały Piłsudskiego przeprowadziły w ciągu 1914 roku.
Zapowiadał się kolejny, dość ładny jak na listopad dzień( chociaż wiał dzisiaj halny i to była pogoda dla mocarzy, którym nie jestem. Oj, momentami to rower stawał w miejscu).
W sobotę wieczorem usiadłam więc z przewodnikiem po szlakach pieszych i zaczęłam szukać „czegoś” co byłoby dobre na te porę roku, czyli nie za długie, a jednak trochę wyczerpujące, z ładnymi widokami na górki.
Myślałam o tym, żeby ( skoro dzisiaj 11 listopada ) odwiedzić ponownie Cmentarz Legionistów Polskich w Łowczówku, ale nie bardzo chciało mi się znowu jechać tą samą drogą, co w ubiegłą sobotę.
I znalazłam!
Czarny szlak pieszy Pleśna – Tuchów ( kolegom i koleżankom z Tarnowa i okolic bardzo polecam).
Autor przewodnika nazwał go szlakiem cmentarzy wojskowych. Jest ich na tym szlaku 7. Za czasów mojej pracy w Urzędzie Wojewódzkim poznałam ich wiele, ale nie wszystkie. Nie było takiej możliwości, bo jest ich zbyt dużo. Dzisiaj przyglądałam się im szczególnie i dostrzegłam kilka, których jakoś nigdy nie zauważyłam, pomimo , że obok nich przejeżdżałam wielokrotnie.
Niestety przygoda , która spotkała mnie w Tuchowie, pozbawiła mi oglądania aż 3 cmentarzy, ale kiedyś to nadrobię.
Szlak zaczyna się w okolicy Urzędu Gminy w Pleśnej i biegnie początkowo główną, asfaltową drogą, którą podjeżdża się na Wał. Dzisiaj , skoro „pilnowałam” szlaku, po raz pierwszy ( a przecież jeździłam tam wielokrotnie) zauważyłam, że w pewnym momencie jest świetny leśny objazd asfaltu ( stromo pod górę).Potem wyjeżdżamy znowu na asfalt, by po chwili zjechać w dół w kierunku lasu i wzgórza Kopalin ( 380 m npm).
Tam zaczyna się prawdziwy raj dla kolarzy mtb. Potoczki, scieżki, kamienie ( można też obejrzeć pomniki przyrody – dęby, z tymże wydaje mi się, że jeden z nich został powalony przez jakąś ogromną wichurę, bo leży wyrwany z korzeniami.. Monstrualny, to robi wrażenie).
Kiedy wjechałam w tę sekwencję szlaku ( kiedyś tamtędy jechałam, ale w drugą stronę, czyli zjeżdżałam od cmentarza), buzia mi się śmiała.
I nagle… nagle niewiadomo skąd pojawił się wielki czarny pies – bies.
Stanął popatrzył na mnie i zaczął szczekać podchodząc coraz bliżej. Stanęłam, wystraszyłam się, bo tu środek lasu, ja sama, a dwie noce temu miałam sen, że pogryzł mnie pies – a czasem sny mi się sprawdzają. Z tymże ten to podjerzewam nie tylko by mnie pogryzł , ale zagryzł. Trzeba pomyśleć o jakims gazie czy innym środku odstraszającym. Nie bardzo wiedziałam, co zrobić, w tył zwrot? Bałam się, ze zacznie za mną biec. Pochodził coraz bliżej i szczekał i nie wyglądał przyjaźnie. Nagle chyba ktoś go zawołał, a on zaczął się wycofywać, by po chwili pobiec w głąb lasu, w zupełnie inną stronę niż ja miałam jechać.
Odetchnęłam i pojechałam ostro pod górę. Kawałek wspinaczki, całkiem ostrej muszę przyznać to jest, żeby się dostać do cmentarza. Fajny siłowy, techniczny trening można tam zrobić. Las w kolorach jesieni, cudowny.
Po drodze okopy z czasów I wojny światowej.
W końcu dotarłam do cmentarza i ku mojemu zdziwieniu zastałam tam grupkę osób. Śpiewali pieśni patriotyczne. Dochodzili też nowi, w tym jeden kolarz.
Pochodziłam trochę przy cmentarzu, zatrzymałam się przy grobie gen Gryfa Łowczowskiego , zapaliłam świeczkę i udałam się w dalszą drogę.
Ze wspomnień Generała:
"(...) Idę do wojska na wojnę. (...) Tworzy się wojsko Polskie, ja muszę w nim być jak dziadek będę się bił i jak on całe życie będę opromieniony sławą.(...)Mówię ojcu, że pójdę z drużynami.
- Za młody jesteś synu. Masz dopiero, prawie 17 lat!
- Dwa lata jestem skautem. Odbyłem kurs instruktorski, wszystko umiem. Ja pojadę!
- To jedź.
Zebrało się nas w Wojniczu 10. Zawieziono nas do Tarnowa, a stamtąd koleją do Lwowa, gdzie formował się polski Legion”
Myślę, ze to będzie taka moja tradycja i jak tylko pogoda i okoliczności pozwolą , 11 listopada będę zawsze jechać na ten cmentarz.
Szlak jest dobrze oznakowany, ale jest kilka miejsc, gdzie trzeba szczególnie uważać, bo można nie zauważyć miejsc gdzie należy skręcić.
Kiedy wjechałam w polną drogę prowadzącą do Mesznej Opackiej… cóż…. Przystanęłam, wyjęłam telefon żeby zrobić zdjęcie, takie piękne widoki zobaczyłam. Widoki na moje ukochane górki. W pełnym słońcu i barwach jesieni.
Fajny teren, zupełnie nieznane mi okolice. Raz tylko jechałam przez Meszną, kiedy wracałyśmy z Krysią z Jamnej.
W przysiółku Garbek kolejny cmentarz z listy szlakowej.
Na cmentarzu, na ławce siedziała starsza Pani i odmawiała różaniec.
W Mesznej skręt w lewo w pola, krótka, ale bardzo stroma wspinaczka. Z góry cudny widok na Tuchów w dole.
Potem zjazd i po prawej stronie cmentarz parafialny na którym jest 3 cmentarz wojskowy.
Kiedy dojechałam do głównej drogi ( tej prowadzącej do Krynicy), na skrzyżowaniu przede mną stanęło auto.. drzwi się otworzyły. Marcin i Magda, jechali do rodziców , do Dabrówki.
Chwilę pogadaliśmy i pojechałam dalej. I wtedy poczułam, ze jakoś dziwnie mi się jedzie. Spojrzałam na tyle koło, a tu.. kapeć.
Cóż.. po raz pierwszy od półtorej roku zawiodła mnie moja bezdętkowa opona, ale podejrzewam, że nie ma w niej już mleczka i po prostu dlatego tak się stało. No chyba, że coś znaczącego się stało z oponą. Nie przejęłam się bardzo, bo w razie czego miałam dwie dętki i jak coś ( gdyby pompowanie i mleczko nie pomogło), włożyłabym dętkę. Zobaczyłam po lewej cmentarz i zeszłam tam, żeby pompować. Jak bardzo żałuję, że byłam zaaferowana awarią , bo to był taki piękny cmentarz! Oprócz 4 na trasie cmentarza wojskowego były tam nieprawdopodobnie stare nagrobki, pokryte mchem. No cóż…kiedyś tam jeszcze pojadę na pewno.
Humor mi się trochę zepsuł, kiedy przy odkręcaniu wentyla wypadł on całkiem ( jest trochę wadliwy od nowości i tak się czasem zdarza) i powietrze z opony uszło mi całkowicie.
A pompka maleńka…
Zaczęłam pompować i miałam wrażenie, że pompka nie pompuje.
Szybko przez głowę przebiegła mi myśl: co robić??? Po kogo dzwonić na pomoc? Bez pompki ani rusz. Tomek pojechał do Rumunii, Mirek biega w Biegu Sokołów, Alek miał jechać do teściowej w okolice Brzanki ( może jak będzie wracał to ewentualnie mógłby mnie zabrać), a może Magda i Marcin jak będą wracać, no ale kiedy… pewnie wieczorem, może dzwonić po Monikę, mieszka w Gromniku, niedaleko w końcu…
Ale w końcu udało się napompować. Zrezygnowałam jednak z dalszej części szlaku ( czego bardzo żałuję, bo z tego co wyczytałam w przewodniku to bardzo ciekawa część, a szlak kończy się przy Klasztorze Redemptorystów). Wybrałam najkrótszą opcję dostania się do Tarnowa, przez Buchcice, Łówczów, Łowczówek, Pleśną. Jak jechałam , to przypomniałam sobie, ze w Łówczówku mam znajomych, więc w razie czego ich będę prosić o pomoc.
Nie było takiej potrzeby. Dojechałam do domu.
Zaczyna mnie coraz mocniej fascynować odkrywanie nowych szlaków,zwiedzanie różnych zabytków, które znajdują się po drodze. Czytając przewodnik przekonałam się, że jak to mawia Mirek , cytując swoją ulubioną kwestię z filmu „Dziewczyny do wzięcia” : Jest wiele możliwości…
( „mozliwości” w naszym powiecie. Wydawało mi się, ze już prawie wszystko znam, ale to nieprawda)
Może odkryłam swoje nowe „powołanie”???
Chociaż wczoraj kiedy przypadkiem w starym aparacie telefonicznym trafiłam na nagrania audycji w RDN, kiedy to po maratonach rozmawialiśmy o zawodach… łezka w oku mi się zakręciła. Opowiadałam o tych startach, o miejscach gdzie jeździliśmy, o warunkach na trasie z takim entuzjazmem i z takimi emocjami!
A tutaj dla zainteresowanych trochę jeszcze o Cmentarzu Legionistów
Nie zapominajmy o starych żołnierskich cmentarzach
Fragment reportażu Mirosława Miodońskiego z cmentarza w Łowczówku (Nad Sołą i Koszarawą, nr 95/2002).
Od rana 3 lipca 2001 pochmurny dzień. Naszym celem jest pole wielkiej bitwy, stoczonej przez 1 Brygadę […]. Nazwano ją bitwą pod Łowczówkiem – wioską w pobliżu linii kolejowej, w połowie drogi z Tuchowa do Tarnowa. Brygada weszła tutaj do akcji 22 grudnia w trybie nagłym, pod wpływem sytuacji na froncie. Dowiezieni z Nowego Sącza, gdzie mieli spędzić święta BożegoNarodzenia, żołnierze polscy prosto z pociągu ruszyli do ataku na lesiste wzgórza po obu stronach torów, aby zamknąć lukę powstałą w liniach c.k. armii po uderzeniu XXI korpusu rosyjskiego […].
Jedziemy szosą tarnowską. Chcemy zobaczyć miejsce bitwy i odnaleźć tamtejszy cmentarz poległych […]. Przed Tarnowem, w Zgłobicach, skręcamy w prawo i kierujemy się na Pleśną. Jedziemy. Dwa kilometry, pięć. Wreszcie jest skrzyżowanie na wzgórzu. Skręcamy w lewo, przejeżdżamy kilkaset metrów polną, ale dość twardą drogą. Jest. Sporych rozmiarów drogowskaz, duże białe litery na czarnym tle informują: Cmentarz Legionów Polskich 8 km. Pełni nadziei jedziemy tą drogą przez las, potem zaczynają się pola i pagórki, droga staje się gorsza i stopniowo ogarnia nas zwątpienie: gdzie ten cmentarz? […]. Droga zwęziła się już na wymiar drabiniastego wozu, spod kół raz po raz wychlapuje się woda z kałuż. Mijamy kolejne wzgórze […]. Przy kolejnej chałupie parkujemy. Gospodyni objaśnia nas, że cmentarz jest tuż tuż. W zeszłym roku miał tu być prezydent, ale coś nie dojechał. – Panowie, to była wielka bitwa. Mój dziadek opowiadał, że na naszym polu były polskie okopy i żołnierze co wieczór przychodzili do nich na wieczerzę. I co wieczór było ich mniej… […].
Charakterystyczny murek cmentarny, spoza którego wyłaniają się rzędy żelaznych krzyży i tylna ściana kaplicy. Schodzę w dół błotnistą ścieżką, obchodzę mur i znajduję niewielką żelazną bramę z datą 24 XII 1914. Za nią szeroka trawiasta aleja w kierunku białej kaplicy z wielkim czarnym krzyżem na frontonie. Zdejmuję zasuwkę i wchodzę. Nagle udziela mi się cisza należna tym, którzy tu na wieczność spoczywają. Chodzę pomiędzy rzędami pojedynczych mogił, na wielu z nich można odczytać nazwiska. Wiem, że pochowano tutaj 113 legionistów. Ale są również niepolskie nazwiska. To żołnierze c.k. armii, którzy padli w tamtej bitwie. Czasem ktoś tutaj zagląda: na jednej z mogił widać resztki wieńca z biało-czerwoną kokardą.
Obok kaplicy znajduję wyróżniającą się okazałym pomnikiem całkiem nową mogiłę. Okazuje się, że spoczywa w niej zmarły na emigracji w 1984 r. generał Wojska Polskiego Gustaw Dobek herbu Gryf Łowczowski. To kronikarz 5 Pułku, bardziej znany jako Gustaw Łowczowski, autor kilku książek, uczestnik bitwy. Ta bitwa musiała być dla niego wstrząsającym przeżyciem, skoro przyjął do swego nazwiska element z nazwy pola bitwy i po latach kazał się pochować „przy kolegach z młodości”.
Bywają tutaj kombatanci. Pod kaplicą znajduję tablicę upamiętniającą ich pobyt w 1964 r., w 50 rocznicę bitwy: „Kolegom, którzy z nadzieją wywalczenia Polski Niepodległej w boju na tych polach pozostawili swoje życie – Koledzy”
Wydaje mi się, ze autor myli się w dwóch momentach. Z tego co wiem polscy żołnierze z Nowego Sącza pod Tarnów nie zostali przywiedzieni, a przyszli. Ale tu mogę się mylić.
Nie ulega jednak wątpliwości, ze gen. Gryf Łowczowski nie przyjął nazwiska „ Łowczowski” na cześć bitwy, w której brał udział.
On tak się po prostu nazywał. To zbieg okoliczności, że przyszło mu potem walczyć własnie pod Łowczówkiem.
A tutaj jego wspomnienia, które potwierdzają to co napisałam:
http://www.it.tarnow.pl/index.php/pol/Atrakcje/TARNOW/Ciekawostki/Taka-jest-historia/Bitwa-pod-Lowczowkiem
t
Położony na wzgórzu Kopaliny (398 m), 300 m od drogi Tuchów - Buchcice - Rychwałd lub Łowczów - Rychwałd.
Pochowanych: 113 Polaków z 1 i 5 pułku piechoty Legionów Polskich, 165 Austriaków, 241 Rosjan.
Co roku w pierwszych dniach listopada organizowany jest tutaj Ogólnopolski Zlot Niepodległościowy. Bój pod Łowczówkiem to najcięższy pod względem wysiłku, poniesionych strat i zadań, jakie oddziały Piłsudskiego przeprowadziły w ciągu 1914 roku.
Cmentarz Legionistów Polskich w Łowczówku pod Tarnowem© lemuriza1972
Wewnątrz Cmentarza© lemuriza1972
Zapowiadał się kolejny, dość ładny jak na listopad dzień( chociaż wiał dzisiaj halny i to była pogoda dla mocarzy, którym nie jestem. Oj, momentami to rower stawał w miejscu).
W sobotę wieczorem usiadłam więc z przewodnikiem po szlakach pieszych i zaczęłam szukać „czegoś” co byłoby dobre na te porę roku, czyli nie za długie, a jednak trochę wyczerpujące, z ładnymi widokami na górki.
Myślałam o tym, żeby ( skoro dzisiaj 11 listopada ) odwiedzić ponownie Cmentarz Legionistów Polskich w Łowczówku, ale nie bardzo chciało mi się znowu jechać tą samą drogą, co w ubiegłą sobotę.
I znalazłam!
Czarny szlak pieszy Pleśna – Tuchów ( kolegom i koleżankom z Tarnowa i okolic bardzo polecam).
Autor przewodnika nazwał go szlakiem cmentarzy wojskowych. Jest ich na tym szlaku 7. Za czasów mojej pracy w Urzędzie Wojewódzkim poznałam ich wiele, ale nie wszystkie. Nie było takiej możliwości, bo jest ich zbyt dużo. Dzisiaj przyglądałam się im szczególnie i dostrzegłam kilka, których jakoś nigdy nie zauważyłam, pomimo , że obok nich przejeżdżałam wielokrotnie.
Niestety przygoda , która spotkała mnie w Tuchowie, pozbawiła mi oglądania aż 3 cmentarzy, ale kiedyś to nadrobię.
Szlak zaczyna się w okolicy Urzędu Gminy w Pleśnej i biegnie początkowo główną, asfaltową drogą, którą podjeżdża się na Wał. Dzisiaj , skoro „pilnowałam” szlaku, po raz pierwszy ( a przecież jeździłam tam wielokrotnie) zauważyłam, że w pewnym momencie jest świetny leśny objazd asfaltu ( stromo pod górę).Potem wyjeżdżamy znowu na asfalt, by po chwili zjechać w dół w kierunku lasu i wzgórza Kopalin ( 380 m npm).
Tam zaczyna się prawdziwy raj dla kolarzy mtb. Potoczki, scieżki, kamienie ( można też obejrzeć pomniki przyrody – dęby, z tymże wydaje mi się, że jeden z nich został powalony przez jakąś ogromną wichurę, bo leży wyrwany z korzeniami.. Monstrualny, to robi wrażenie).
Kiedy wjechałam w tę sekwencję szlaku ( kiedyś tamtędy jechałam, ale w drugą stronę, czyli zjeżdżałam od cmentarza), buzia mi się śmiała.
I nagle… nagle niewiadomo skąd pojawił się wielki czarny pies – bies.
Stanął popatrzył na mnie i zaczął szczekać podchodząc coraz bliżej. Stanęłam, wystraszyłam się, bo tu środek lasu, ja sama, a dwie noce temu miałam sen, że pogryzł mnie pies – a czasem sny mi się sprawdzają. Z tymże ten to podjerzewam nie tylko by mnie pogryzł , ale zagryzł. Trzeba pomyśleć o jakims gazie czy innym środku odstraszającym. Nie bardzo wiedziałam, co zrobić, w tył zwrot? Bałam się, ze zacznie za mną biec. Pochodził coraz bliżej i szczekał i nie wyglądał przyjaźnie. Nagle chyba ktoś go zawołał, a on zaczął się wycofywać, by po chwili pobiec w głąb lasu, w zupełnie inną stronę niż ja miałam jechać.
Odetchnęłam i pojechałam ostro pod górę. Kawałek wspinaczki, całkiem ostrej muszę przyznać to jest, żeby się dostać do cmentarza. Fajny siłowy, techniczny trening można tam zrobić. Las w kolorach jesieni, cudowny.
Po drodze okopy z czasów I wojny światowej.
Fragment okopów z czasów I wojny światowej© lemuriza1972
W końcu dotarłam do cmentarza i ku mojemu zdziwieniu zastałam tam grupkę osób. Śpiewali pieśni patriotyczne. Dochodzili też nowi, w tym jeden kolarz.
Cmenatrz Legionistów© lemuriza1972
Pochodziłam trochę przy cmentarzu, zatrzymałam się przy grobie gen Gryfa Łowczowskiego , zapaliłam świeczkę i udałam się w dalszą drogę.
Nagrobek Generała Gryfa Łowczowskiego© lemuriza1972
Ze wspomnień Generała:
"(...) Idę do wojska na wojnę. (...) Tworzy się wojsko Polskie, ja muszę w nim być jak dziadek będę się bił i jak on całe życie będę opromieniony sławą.(...)Mówię ojcu, że pójdę z drużynami.
- Za młody jesteś synu. Masz dopiero, prawie 17 lat!
- Dwa lata jestem skautem. Odbyłem kurs instruktorski, wszystko umiem. Ja pojadę!
- To jedź.
Zebrało się nas w Wojniczu 10. Zawieziono nas do Tarnowa, a stamtąd koleją do Lwowa, gdzie formował się polski Legion”
Myślę, ze to będzie taka moja tradycja i jak tylko pogoda i okoliczności pozwolą , 11 listopada będę zawsze jechać na ten cmentarz.
Polscy żołnierze... walczyli o Polskę. Dla nas.© lemuriza1972
Szlak jest dobrze oznakowany, ale jest kilka miejsc, gdzie trzeba szczególnie uważać, bo można nie zauważyć miejsc gdzie należy skręcić.
Kiedy wjechałam w polną drogę prowadzącą do Mesznej Opackiej… cóż…. Przystanęłam, wyjęłam telefon żeby zrobić zdjęcie, takie piękne widoki zobaczyłam. Widoki na moje ukochane górki. W pełnym słońcu i barwach jesieni.
Górki© lemuriza1972
Jeszcze jeden widoczek© lemuriza1972
Fajny teren, zupełnie nieznane mi okolice. Raz tylko jechałam przez Meszną, kiedy wracałyśmy z Krysią z Jamnej.
W przysiółku Garbek kolejny cmentarz z listy szlakowej.
Na cmentarzu, na ławce siedziała starsza Pani i odmawiała różaniec.
Cmentarz w Garbku© lemuriza1972
Tablica przy cmentarzu© lemuriza1972
W Mesznej skręt w lewo w pola, krótka, ale bardzo stroma wspinaczka. Z góry cudny widok na Tuchów w dole.
A w dole Tuchów...© lemuriza1972
Potem zjazd i po prawej stronie cmentarz parafialny na którym jest 3 cmentarz wojskowy.
Zjazd w kierunku Tuchowa© lemuriza1972
Kiedy dojechałam do głównej drogi ( tej prowadzącej do Krynicy), na skrzyżowaniu przede mną stanęło auto.. drzwi się otworzyły. Marcin i Magda, jechali do rodziców , do Dabrówki.
Chwilę pogadaliśmy i pojechałam dalej. I wtedy poczułam, ze jakoś dziwnie mi się jedzie. Spojrzałam na tyle koło, a tu.. kapeć.
Cóż.. po raz pierwszy od półtorej roku zawiodła mnie moja bezdętkowa opona, ale podejrzewam, że nie ma w niej już mleczka i po prostu dlatego tak się stało. No chyba, że coś znaczącego się stało z oponą. Nie przejęłam się bardzo, bo w razie czego miałam dwie dętki i jak coś ( gdyby pompowanie i mleczko nie pomogło), włożyłabym dętkę. Zobaczyłam po lewej cmentarz i zeszłam tam, żeby pompować. Jak bardzo żałuję, że byłam zaaferowana awarią , bo to był taki piękny cmentarz! Oprócz 4 na trasie cmentarza wojskowego były tam nieprawdopodobnie stare nagrobki, pokryte mchem. No cóż…
Stary Cmentarz w Tuchowie© lemuriza1972
Humor mi się trochę zepsuł, kiedy przy odkręcaniu wentyla wypadł on całkiem ( jest trochę wadliwy od nowości i tak się czasem zdarza) i powietrze z opony uszło mi całkowicie.
A pompka maleńka…
Zaczęłam pompować i miałam wrażenie, że pompka nie pompuje.
Szybko przez głowę przebiegła mi myśl: co robić??? Po kogo dzwonić na pomoc? Bez pompki ani rusz. Tomek pojechał do Rumunii, Mirek biega w Biegu Sokołów, Alek miał jechać do teściowej w okolice Brzanki ( może jak będzie wracał to ewentualnie mógłby mnie zabrać), a może Magda i Marcin jak będą wracać, no ale kiedy… pewnie wieczorem, może dzwonić po Monikę, mieszka w Gromniku, niedaleko w końcu…
Ale w końcu udało się napompować. Zrezygnowałam jednak z dalszej części szlaku ( czego bardzo żałuję, bo z tego co wyczytałam w przewodniku to bardzo ciekawa część, a szlak kończy się przy Klasztorze Redemptorystów). Wybrałam najkrótszą opcję dostania się do Tarnowa, przez Buchcice, Łówczów, Łowczówek, Pleśną. Jak jechałam , to przypomniałam sobie, ze w Łówczówku mam znajomych, więc w razie czego ich będę prosić o pomoc.
Nie było takiej potrzeby. Dojechałam do domu.
Zaczyna mnie coraz mocniej fascynować odkrywanie nowych szlaków,zwiedzanie różnych zabytków, które znajdują się po drodze. Czytając przewodnik przekonałam się, że jak to mawia Mirek , cytując swoją ulubioną kwestię z filmu „Dziewczyny do wzięcia” : Jest wiele możliwości…
( „mozliwości” w naszym powiecie. Wydawało mi się, ze już prawie wszystko znam, ale to nieprawda)
Może odkryłam swoje nowe „powołanie”???
Chociaż wczoraj kiedy przypadkiem w starym aparacie telefonicznym trafiłam na nagrania audycji w RDN, kiedy to po maratonach rozmawialiśmy o zawodach… łezka w oku mi się zakręciła. Opowiadałam o tych startach, o miejscach gdzie jeździliśmy, o warunkach na trasie z takim entuzjazmem i z takimi emocjami!
A tutaj dla zainteresowanych trochę jeszcze o Cmentarzu Legionistów
Nie zapominajmy o starych żołnierskich cmentarzach
Fragment reportażu Mirosława Miodońskiego z cmentarza w Łowczówku (Nad Sołą i Koszarawą, nr 95/2002).
Od rana 3 lipca 2001 pochmurny dzień. Naszym celem jest pole wielkiej bitwy, stoczonej przez 1 Brygadę […]. Nazwano ją bitwą pod Łowczówkiem – wioską w pobliżu linii kolejowej, w połowie drogi z Tuchowa do Tarnowa. Brygada weszła tutaj do akcji 22 grudnia w trybie nagłym, pod wpływem sytuacji na froncie. Dowiezieni z Nowego Sącza, gdzie mieli spędzić święta BożegoNarodzenia, żołnierze polscy prosto z pociągu ruszyli do ataku na lesiste wzgórza po obu stronach torów, aby zamknąć lukę powstałą w liniach c.k. armii po uderzeniu XXI korpusu rosyjskiego […].
Jedziemy szosą tarnowską. Chcemy zobaczyć miejsce bitwy i odnaleźć tamtejszy cmentarz poległych […]. Przed Tarnowem, w Zgłobicach, skręcamy w prawo i kierujemy się na Pleśną. Jedziemy. Dwa kilometry, pięć. Wreszcie jest skrzyżowanie na wzgórzu. Skręcamy w lewo, przejeżdżamy kilkaset metrów polną, ale dość twardą drogą. Jest. Sporych rozmiarów drogowskaz, duże białe litery na czarnym tle informują: Cmentarz Legionów Polskich 8 km. Pełni nadziei jedziemy tą drogą przez las, potem zaczynają się pola i pagórki, droga staje się gorsza i stopniowo ogarnia nas zwątpienie: gdzie ten cmentarz? […]. Droga zwęziła się już na wymiar drabiniastego wozu, spod kół raz po raz wychlapuje się woda z kałuż. Mijamy kolejne wzgórze […]. Przy kolejnej chałupie parkujemy. Gospodyni objaśnia nas, że cmentarz jest tuż tuż. W zeszłym roku miał tu być prezydent, ale coś nie dojechał. – Panowie, to była wielka bitwa. Mój dziadek opowiadał, że na naszym polu były polskie okopy i żołnierze co wieczór przychodzili do nich na wieczerzę. I co wieczór było ich mniej… […].
Charakterystyczny murek cmentarny, spoza którego wyłaniają się rzędy żelaznych krzyży i tylna ściana kaplicy. Schodzę w dół błotnistą ścieżką, obchodzę mur i znajduję niewielką żelazną bramę z datą 24 XII 1914. Za nią szeroka trawiasta aleja w kierunku białej kaplicy z wielkim czarnym krzyżem na frontonie. Zdejmuję zasuwkę i wchodzę. Nagle udziela mi się cisza należna tym, którzy tu na wieczność spoczywają. Chodzę pomiędzy rzędami pojedynczych mogił, na wielu z nich można odczytać nazwiska. Wiem, że pochowano tutaj 113 legionistów. Ale są również niepolskie nazwiska. To żołnierze c.k. armii, którzy padli w tamtej bitwie. Czasem ktoś tutaj zagląda: na jednej z mogił widać resztki wieńca z biało-czerwoną kokardą.
Obok kaplicy znajduję wyróżniającą się okazałym pomnikiem całkiem nową mogiłę. Okazuje się, że spoczywa w niej zmarły na emigracji w 1984 r. generał Wojska Polskiego Gustaw Dobek herbu Gryf Łowczowski. To kronikarz 5 Pułku, bardziej znany jako Gustaw Łowczowski, autor kilku książek, uczestnik bitwy. Ta bitwa musiała być dla niego wstrząsającym przeżyciem, skoro przyjął do swego nazwiska element z nazwy pola bitwy i po latach kazał się pochować „przy kolegach z młodości”.
Bywają tutaj kombatanci. Pod kaplicą znajduję tablicę upamiętniającą ich pobyt w 1964 r., w 50 rocznicę bitwy: „Kolegom, którzy z nadzieją wywalczenia Polski Niepodległej w boju na tych polach pozostawili swoje życie – Koledzy”
Wydaje mi się, ze autor myli się w dwóch momentach. Z tego co wiem polscy żołnierze z Nowego Sącza pod Tarnów nie zostali przywiedzieni, a przyszli. Ale tu mogę się mylić.
Nie ulega jednak wątpliwości, ze gen. Gryf Łowczowski nie przyjął nazwiska „ Łowczowski” na cześć bitwy, w której brał udział.
On tak się po prostu nazywał. To zbieg okoliczności, że przyszło mu potem walczyć własnie pod Łowczówkiem.
A tutaj jego wspomnienia, które potwierdzają to co napisałam:
http://www.it.tarnow.pl/index.php/pol/Atrakcje/TARNOW/Ciekawostki/Taka-jest-historia/Bitwa-pod-Lowczowkiem
Rynek Tuchowski© lemuriza1972
Początek czarnego szlaku© lemuriza1972
I dalej czarnym szlakiem© lemuriza1972
Kolory jesieni© lemuriza1972
Mogiła© lemuriza1972
Tablica przy cmentarzu© lemuriza1972
Tego zwierza też sie trochę bałam.. stało i patrzyło. Dziwnie:)© lemuriza1972
To było bardziej przyjazne© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:19
- VAVG 16.28km/h
- VMAX 57.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1400kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze