Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2016
Dystans całkowity: | 34.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 01:56 |
Średnia prędkość: | 17.59 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 34.00 km i 1h 56m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 stycznia 2016
Pierwsze kilometry!
Zupełnie niespodziewanie i nieoczekiwanie (dla samej siebie, a także dla Magnusa) wsiadłam dzisiaj po raz pierwszy w tym roku na rower.
Tym samym rozpoczęłam swój 10 rok związku z Kellysem Magnusem. Związku jakiego każdemu życzę. Magnus okazał się być wytrwałym, cierpliwym i wytrzymałym partnerem. Niezliczona ilość wyścigów, podjazdów, zjazdów, deszczu, błota, wspólnych kilometrów, moich humorów, przekleństw, wybuchów radości i złości, no i.... poniewierki.
A do tego wcale specjalnie o niego nie dbam. Dzielnie nawet zniósł to, że w 2009r. kiedy pojawił się w moim życiu KTM, został tym drugim i przestał jeździć na wyścigi. Bez strojenia fochów przyjął to na klatę i tak od 2009r. żyjemy sobie w zgodnym trójkącie. Który jeszcze by to wytrzymał, co?:).
Pogwałciłam dzisiaj swoją odwieczną zasadę. Zasadę, która obowiązywała zawsze (no chyba, że miałam rok kiedy sezonu ani nie zaczęłam ani nie skończyłam, bo jeździłam w zimie).
Zasada jest taka: pierwsze dwa tygodnie po płaskim, żeby się ciało z rowerem zaprzyjaźniło.
Potem dopiero górskie harce. Dzisiaj wybrałam od razu harce. Pomyślałam śmiało: a co tam.. powolutku jakoś przecież się wtoczę…
Swoje pierwsze rowerowe "kroki" w tym roku skierowałam dzisiaj... na moją ukochaną Lubinkę. Moją Górę Gór, bo do niej zaczęło się wszak moje jeżdżenie po górach. Kocham więc ją miłością wielką i sami przyznacie, że dobrze wybrałam, bo kochać górę o nazwie Lubinka jest jakoś dużo łatwiej:).
Wsiąść na rower po trzech miesiącach przerwy i niezbyt intensywnym sportowym czasie, to jest doświadczenie bardzo, bardzo pouczające. To jest trochę jakby znaleźć się w innym świecie. Nie powiem więc, ze było przyjemnie:).
Było pouczająco. Iza dostała nauczkę i Iza wie, że jeśli chce jako tako przeżywać wiosenne wycieczki, to trochę musi się wziąć za siebie. Stara kolarska prawda: Żeby jeździć na rowerze, trzeba … jeździć na rowerze:).
Było ciężko… było mozolnie, było powoli. Tak wolno na Lubinkę to wjeżdżałam chyba te x lat temu, kiedy wjeżdżałam tam po praz pierwszy. Trochę mi się dzisiaj tych podjazdów uzbierało… No ciężko było i tyle, ale za to widoki cudne, Tatry w zarysie, temperatura super (10 stopni), tyle, ze wiatr mocno wiał i nie pomagał.
Kiedyś obiecałam sobie, że o tej książce napiszę coś więcej. Napisałam. http://tiny.pl/gt4t3
Tym samym rozpoczęłam swój 10 rok związku z Kellysem Magnusem. Związku jakiego każdemu życzę. Magnus okazał się być wytrwałym, cierpliwym i wytrzymałym partnerem. Niezliczona ilość wyścigów, podjazdów, zjazdów, deszczu, błota, wspólnych kilometrów, moich humorów, przekleństw, wybuchów radości i złości, no i.... poniewierki.
A do tego wcale specjalnie o niego nie dbam. Dzielnie nawet zniósł to, że w 2009r. kiedy pojawił się w moim życiu KTM, został tym drugim i przestał jeździć na wyścigi. Bez strojenia fochów przyjął to na klatę i tak od 2009r. żyjemy sobie w zgodnym trójkącie. Który jeszcze by to wytrzymał, co?:).
Pogwałciłam dzisiaj swoją odwieczną zasadę. Zasadę, która obowiązywała zawsze (no chyba, że miałam rok kiedy sezonu ani nie zaczęłam ani nie skończyłam, bo jeździłam w zimie).
Zasada jest taka: pierwsze dwa tygodnie po płaskim, żeby się ciało z rowerem zaprzyjaźniło.
Potem dopiero górskie harce. Dzisiaj wybrałam od razu harce. Pomyślałam śmiało: a co tam.. powolutku jakoś przecież się wtoczę…
Swoje pierwsze rowerowe "kroki" w tym roku skierowałam dzisiaj... na moją ukochaną Lubinkę. Moją Górę Gór, bo do niej zaczęło się wszak moje jeżdżenie po górach. Kocham więc ją miłością wielką i sami przyznacie, że dobrze wybrałam, bo kochać górę o nazwie Lubinka jest jakoś dużo łatwiej:).
Wsiąść na rower po trzech miesiącach przerwy i niezbyt intensywnym sportowym czasie, to jest doświadczenie bardzo, bardzo pouczające. To jest trochę jakby znaleźć się w innym świecie. Nie powiem więc, ze było przyjemnie:).
Było pouczająco. Iza dostała nauczkę i Iza wie, że jeśli chce jako tako przeżywać wiosenne wycieczki, to trochę musi się wziąć za siebie. Stara kolarska prawda: Żeby jeździć na rowerze, trzeba … jeździć na rowerze:).
Było ciężko… było mozolnie, było powoli. Tak wolno na Lubinkę to wjeżdżałam chyba te x lat temu, kiedy wjeżdżałam tam po praz pierwszy. Trochę mi się dzisiaj tych podjazdów uzbierało… No ciężko było i tyle, ale za to widoki cudne, Tatry w zarysie, temperatura super (10 stopni), tyle, ze wiatr mocno wiał i nie pomagał.
Kiedyś obiecałam sobie, że o tej książce napiszę coś więcej. Napisałam. http://tiny.pl/gt4t3
Krzesełko:) © Iza
Trochę historii © Iza
Widok 1 © Iza
Wyciag na Lubince © Iza
Widok 2 © Iza
- DST 34.00km
- Czas 01:56
- VAVG 17.59km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 stycznia 2016
Sztuka wyboru. Bieganie (20)
Mój kolega Filip Kuźniak (do niedawna kolega z teamu, utytułowany maratończyk MTB, pomysłodawca akcji STREFA ZRZUTU), napisał na swoim blogu:
„Cokolwiek robisz w życiu z pasją – czy wiesz dlaczego TO Cię tak mocno nakręca?
Jaka jest Twoja motywacja?
– Czy chcesz skupić na sobie czyjąś uwagę?
-Czy pragniesz być podziwianym?
-A może chcesz spełnić czyjeś oczekiwania?
– Czy chcesz być najlepszym, niedoścignionym?
- Wiesz już?
Te same pytania zadałem Jemu (tutaj link do profilu Filipa). Chwilę zwlekał z odpowiedzią:
Kiedy dziś wspominam wiele lat spędzonych na rowerowym siodełku na treningach i wyścigach, widzę, że motywacją dla mnie były tylko rywalizacja i chęć bycia lepszym od kogoś. Wtedy w zależności od wyniku czułem się albo dobrze, albo źle.
Dziś pytam siebie – dlaczego takie ograniczenia sam sobie narzuciłem!? Dlaczego mnie ta rywalizacja kompletnie zaślepiła!? Ile pięknych gór i miejsc umknęło mi bezpowrotnie tylko przez to, że plecy rywala przede mną albo jego oddech na moich plecach były zawsze najważniejsze!? Ile godzin spędziłem wpatrzony w kierownicę i przednią oponę albo ilość wattów na liczniku!?
Chcę to zmienić! Chcę widzieć i zapamiętać wszystkie te widoki, które mijam jadąc rowerem, czy biegnąc ścieżką. Gnając przez góry zimą czy latem, chcę poszukać swoich skrawków wolności. Chcę patrzeć na boki, zatrzymywać się by chłonąć góry. Chcę nagle, bez jakiś wielkich strategii zatrzymać się na przełęczy, by z widokiem napić się herbaty. Dać się otulić przyjemnemu ciepłu schronisk podczas krótkich postojów. Jednocześnie pomiędzy tymi przystankami nie chcę rezygnować z tempa, z szybkiego bicia serca, z tego przyjemnego ciepła w nogach kiedy z mocą napieram na pedały, z dzikiej radości na zjazdach. Chcę też podczas tych podróży realizować wyzwania, których nikt wcześniej nie podejmował. Chcę poczuć te nieznane emocje, gdy zrobi się coś czego nikt wcześniej nie dokonał.”
Przeczytałam i uśmiechnęłam się do myśli Filipa, bo jakbym trochę do swoich myśli się również uśmiechała.
Jaka była moja motywacja kiedy stanęłam na starcie pierwszego wyścigu? Jak się zmieniała wraz z upływem lat?
Pierwszy cel, pierwszy wyścig – ukończenie.
Po prostu przejechanie maratonu.
Gdzieś tam potem zaczęły pojawiać się inne: trudniejsza trasa, maraton w górach, lepsze miejsce, lepszy czas (lepsze miejsce i lepszy czas to jakby było „po drodze”, może właśnie dlatego również nigdy jakichś specjalnych sukcesów w MTB nie osiągnęłam, bo to nie była ta najważniejsza motywacja).
Ta pierwsza, ta główna to zawsze był stopień trudności trasy. Cieszyły przejechane trudne trasy w trudnych warunkach. Dlaczego? Żeby mnie ktoś podziwiał? Nie. Naprawdę to nie była motywacja.
To po co jeszcze te wyścigi? Żebym ja sama siebie podziwiała, że dałam radę? – TAK to na pewno tak.
Kiedyś napisałam tutaj, że zapytała mnie koleżanka, jaką nagrodę dostałam za któreś tam miejsce podczas wyścigu. Odpowiedziałam: nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Bo tak czułam – jeździłam głównie po uczucie spełnienia na mecie. Po tę świadomość, że podołałam trudnej trasie, z dużym przewyższeniem, z trudnymi zjazdami.
Ale z biegiem lat, im tych tras było więcej na koncie, tym cieszyło to mniej. Ot, chyba naturalna kolej rzeczy. Nie da się tego uniknąć.
Tym bardziej też zaczęła ciążyć konieczność wykonania jakiegoś określonego treningu, żeby potem podołać trudom tras .
Nie jechało się aż na takim spontanie, na tym haju, charakterystycznym dla fazy zakochania.
Doszły inne problemy, brak czasu na treningi (ostatnie dwa lata startów to był już dla mnie bardzo duży wysiłek), mniejsza motywacja do treningów i coraz częściej pojawiała się też taka myśl jak u Flipa: że już dość, już wystarczy, że na chwilę obecną to naprawdę zaczyna ciążyć – bo czasu nie ma, bo pieniądze, bo są inne ważniejsze rzeczy.
Doszedł jeszcze jeden czynnik – zabrakło organizatora z ulubionymi trasami, a te inne to były tylko.. zamiast. Jakaś namiastka. Nie dająca takiego poziomu satysfakcji.
Okoliczności życiowe, spowodowały, że wolnych weekendów mam znacznie mniej. Poświęcenie tych wolnych na wyścigi ograniczało możliwości.. innego życia, poza wyścigowego. Chodzenia w góry, spotkań z przyjaciółmi. Już nie chciałam tak żyć, stąd taka decyzja – że nie robię generalki, że może gdzieś jakiś tam start, ale bez startów regularnych. Nie chcę. Przynajmniej na razie. Nie mówię, że kiedyś nie zapragnę znowu stanąć na starcie. Tego nie wiem. Może tak.
Dzisiaj chce oglądać świat. Mieć czas na jego oglądanie. Nie chcę przegapiać świata, spędzając go na wyścigach.
Bo swoje już jeśli chodzi o wyścigowanie przeżyłam (i to było wspaniałe).
Starzeje się, pora porozglądać się po świecie – póki jest jeszcze czas.
Czy będzie łatwo, po tylu latach zupełnie zmienić charakter rowerowania? Nie. Pewnie nie, ale mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę:).
Dzisiaj czuję się z tą decyzją dobrze. Czuję się dobrze z myślą, że więcej czasu będę mogła poświęcić sprawom, które są w tej chwili priorytetowe.
I z tym poczuciem wolności… że nic nie muszę. Że kiedy chcę, pójdę biegać, kiedy chcę pójdę na rower. Nie będę chciała to nie pójdę, to siądę w kącie i poczytam.
To nie oznacza, że żałuję tamtych lat. Nigdy w życiu! To była piękna przygoda. Potrzebna przygoda. Przygoda, która wiele mi dała w wymiarze sportowym i ludzkim.
Nie żałuję niczego, tych poobijanych kolan, skręconej kostki, obdzierek, stłuczeń, łez.
Niczego!!!
Mam cudowne wspomnienia i pomimo braku jakichś spektakularnych wyników – poczucie spełnienia.
Rozmawiałyśmy kiedyś z Panią Krystyną na temat tarnowskiego MTB. Powiedziałam do Krysi:
- Popatrz… jeśli chodzi o Tarnów i okolice to bardzo mało kobiet jeździło w maratonach. A już tak regularnie z dużą ilością startów to… Ty, ja, Monia Podos, Ada Jarczyk (my cztery na trasach u GG). Sporo sezonów ma za sobą już Aśka Dychtoń, ale wyłącznie na Cyklo. Teraz zaczęła jeździć Kaśka i myślę, ze ona jeszcze pewnie kilka sezonów pojeździ. I to by było na tyle.
Krysia na to powiedziała: - Kobiety? Przecież tak naprawdę niewielu jest facetów, którzy jeżdżą regularnie, jeżdżą wiele sezonów. Zamyśliłam się…
- No tak - odpowiedziałam.
Myślę więc, że możemy być dumne i zadowolone z siebie. Zwłaszcza Pani Krystyna, bo ona ma za sobą więcej sezonów niż ja. Wszystkie na giga, a do tego 4 etapówki. To jest mistrzostwo świata jak dla mnie – tego nie osiągnął żaden facet z Tarnowa. (Mirka Bieniasza nie biorę pod uwagę, bo to jest inna liga, ale nawet on nie ma tylu etapówek ukończonych).
Było pięknie, zostało mi wiele cudownych wspomnień, wiele znajomych, masa zdjęć i trochę pucharów:).
Bieganie dzisiaj. Lekko jakoś i przyjemnie, pomimo tego, że tylko na zupie brokułowej. Cóż.. może to jest jakiś sposób na sukces?
„Cokolwiek robisz w życiu z pasją – czy wiesz dlaczego TO Cię tak mocno nakręca?
Jaka jest Twoja motywacja?
– Czy chcesz skupić na sobie czyjąś uwagę?
-Czy pragniesz być podziwianym?
-A może chcesz spełnić czyjeś oczekiwania?
– Czy chcesz być najlepszym, niedoścignionym?
- Wiesz już?
Te same pytania zadałem Jemu (tutaj link do profilu Filipa). Chwilę zwlekał z odpowiedzią:
Kiedy dziś wspominam wiele lat spędzonych na rowerowym siodełku na treningach i wyścigach, widzę, że motywacją dla mnie były tylko rywalizacja i chęć bycia lepszym od kogoś. Wtedy w zależności od wyniku czułem się albo dobrze, albo źle.
Dziś pytam siebie – dlaczego takie ograniczenia sam sobie narzuciłem!? Dlaczego mnie ta rywalizacja kompletnie zaślepiła!? Ile pięknych gór i miejsc umknęło mi bezpowrotnie tylko przez to, że plecy rywala przede mną albo jego oddech na moich plecach były zawsze najważniejsze!? Ile godzin spędziłem wpatrzony w kierownicę i przednią oponę albo ilość wattów na liczniku!?
Chcę to zmienić! Chcę widzieć i zapamiętać wszystkie te widoki, które mijam jadąc rowerem, czy biegnąc ścieżką. Gnając przez góry zimą czy latem, chcę poszukać swoich skrawków wolności. Chcę patrzeć na boki, zatrzymywać się by chłonąć góry. Chcę nagle, bez jakiś wielkich strategii zatrzymać się na przełęczy, by z widokiem napić się herbaty. Dać się otulić przyjemnemu ciepłu schronisk podczas krótkich postojów. Jednocześnie pomiędzy tymi przystankami nie chcę rezygnować z tempa, z szybkiego bicia serca, z tego przyjemnego ciepła w nogach kiedy z mocą napieram na pedały, z dzikiej radości na zjazdach. Chcę też podczas tych podróży realizować wyzwania, których nikt wcześniej nie podejmował. Chcę poczuć te nieznane emocje, gdy zrobi się coś czego nikt wcześniej nie dokonał.”
Przeczytałam i uśmiechnęłam się do myśli Filipa, bo jakbym trochę do swoich myśli się również uśmiechała.
Jaka była moja motywacja kiedy stanęłam na starcie pierwszego wyścigu? Jak się zmieniała wraz z upływem lat?
Pierwszy cel, pierwszy wyścig – ukończenie.
Po prostu przejechanie maratonu.
Gdzieś tam potem zaczęły pojawiać się inne: trudniejsza trasa, maraton w górach, lepsze miejsce, lepszy czas (lepsze miejsce i lepszy czas to jakby było „po drodze”, może właśnie dlatego również nigdy jakichś specjalnych sukcesów w MTB nie osiągnęłam, bo to nie była ta najważniejsza motywacja).
Ta pierwsza, ta główna to zawsze był stopień trudności trasy. Cieszyły przejechane trudne trasy w trudnych warunkach. Dlaczego? Żeby mnie ktoś podziwiał? Nie. Naprawdę to nie była motywacja.
To po co jeszcze te wyścigi? Żebym ja sama siebie podziwiała, że dałam radę? – TAK to na pewno tak.
Kiedyś napisałam tutaj, że zapytała mnie koleżanka, jaką nagrodę dostałam za któreś tam miejsce podczas wyścigu. Odpowiedziałam: nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Bo tak czułam – jeździłam głównie po uczucie spełnienia na mecie. Po tę świadomość, że podołałam trudnej trasie, z dużym przewyższeniem, z trudnymi zjazdami.
Ale z biegiem lat, im tych tras było więcej na koncie, tym cieszyło to mniej. Ot, chyba naturalna kolej rzeczy. Nie da się tego uniknąć.
Tym bardziej też zaczęła ciążyć konieczność wykonania jakiegoś określonego treningu, żeby potem podołać trudom tras .
Nie jechało się aż na takim spontanie, na tym haju, charakterystycznym dla fazy zakochania.
Doszły inne problemy, brak czasu na treningi (ostatnie dwa lata startów to był już dla mnie bardzo duży wysiłek), mniejsza motywacja do treningów i coraz częściej pojawiała się też taka myśl jak u Flipa: że już dość, już wystarczy, że na chwilę obecną to naprawdę zaczyna ciążyć – bo czasu nie ma, bo pieniądze, bo są inne ważniejsze rzeczy.
Doszedł jeszcze jeden czynnik – zabrakło organizatora z ulubionymi trasami, a te inne to były tylko.. zamiast. Jakaś namiastka. Nie dająca takiego poziomu satysfakcji.
Okoliczności życiowe, spowodowały, że wolnych weekendów mam znacznie mniej. Poświęcenie tych wolnych na wyścigi ograniczało możliwości.. innego życia, poza wyścigowego. Chodzenia w góry, spotkań z przyjaciółmi. Już nie chciałam tak żyć, stąd taka decyzja – że nie robię generalki, że może gdzieś jakiś tam start, ale bez startów regularnych. Nie chcę. Przynajmniej na razie. Nie mówię, że kiedyś nie zapragnę znowu stanąć na starcie. Tego nie wiem. Może tak.
Dzisiaj chce oglądać świat. Mieć czas na jego oglądanie. Nie chcę przegapiać świata, spędzając go na wyścigach.
Bo swoje już jeśli chodzi o wyścigowanie przeżyłam (i to było wspaniałe).
Starzeje się, pora porozglądać się po świecie – póki jest jeszcze czas.
Czy będzie łatwo, po tylu latach zupełnie zmienić charakter rowerowania? Nie. Pewnie nie, ale mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę:).
Dzisiaj czuję się z tą decyzją dobrze. Czuję się dobrze z myślą, że więcej czasu będę mogła poświęcić sprawom, które są w tej chwili priorytetowe.
I z tym poczuciem wolności… że nic nie muszę. Że kiedy chcę, pójdę biegać, kiedy chcę pójdę na rower. Nie będę chciała to nie pójdę, to siądę w kącie i poczytam.
To nie oznacza, że żałuję tamtych lat. Nigdy w życiu! To była piękna przygoda. Potrzebna przygoda. Przygoda, która wiele mi dała w wymiarze sportowym i ludzkim.
Nie żałuję niczego, tych poobijanych kolan, skręconej kostki, obdzierek, stłuczeń, łez.
Niczego!!!
Mam cudowne wspomnienia i pomimo braku jakichś spektakularnych wyników – poczucie spełnienia.
Rozmawiałyśmy kiedyś z Panią Krystyną na temat tarnowskiego MTB. Powiedziałam do Krysi:
- Popatrz… jeśli chodzi o Tarnów i okolice to bardzo mało kobiet jeździło w maratonach. A już tak regularnie z dużą ilością startów to… Ty, ja, Monia Podos, Ada Jarczyk (my cztery na trasach u GG). Sporo sezonów ma za sobą już Aśka Dychtoń, ale wyłącznie na Cyklo. Teraz zaczęła jeździć Kaśka i myślę, ze ona jeszcze pewnie kilka sezonów pojeździ. I to by było na tyle.
Krysia na to powiedziała: - Kobiety? Przecież tak naprawdę niewielu jest facetów, którzy jeżdżą regularnie, jeżdżą wiele sezonów. Zamyśliłam się…
- No tak - odpowiedziałam.
Myślę więc, że możemy być dumne i zadowolone z siebie. Zwłaszcza Pani Krystyna, bo ona ma za sobą więcej sezonów niż ja. Wszystkie na giga, a do tego 4 etapówki. To jest mistrzostwo świata jak dla mnie – tego nie osiągnął żaden facet z Tarnowa. (Mirka Bieniasza nie biorę pod uwagę, bo to jest inna liga, ale nawet on nie ma tylu etapówek ukończonych).
Było pięknie, zostało mi wiele cudownych wspomnień, wiele znajomych, masa zdjęć i trochę pucharów:).
Bieganie dzisiaj. Lekko jakoś i przyjemnie, pomimo tego, że tylko na zupie brokułowej. Cóż.. może to jest jakiś sposób na sukces?
- Aktywność Bieganie
Niedziela, 24 stycznia 2016
Bieganie (19)
Niespodzianki.
Bywają również niemiłe, ale mam wrażenie, że to słowo zarezerwowane mam właściwie dla wydarzeń przyjemnych:).
Miałam więc dzisiaj niespodziankę. Wstałam sobie nie tak znowu wcześnie.
Było ciemnawo i ponuro i pomyślałam: bleeeee… pewnie pada deszcz, będą nici z biegania.
Podeszłam do okna, odsłoniłam żaluzje i podskoczyłam wydając jednocześnie z siebie okrzyk radości.
ŚNIEG, ŚNIEG, ŚNIEG!!! Całkiem sporo śniegu.
Nie było dzisiaj słońca, ale ta znacznie grubsza warstwa śniegu (w stosunku do wczoraj) zrekompensowała wszystko.
Dzisiaj biegałam głównie w krzaczorach, bo odkryłam, że dużo lepiej się biega (pomimo obaw, że będzie nierówno), niż po twardej leśnej drodze, którą przed chwilą przejechał pług (ślisko dość i zbyt twardo).
Początkowo podążałam za Mirkiem, ale szybko zniknął mi z pola widzenia.
Bywają również niemiłe, ale mam wrażenie, że to słowo zarezerwowane mam właściwie dla wydarzeń przyjemnych:).
Miałam więc dzisiaj niespodziankę. Wstałam sobie nie tak znowu wcześnie.
Było ciemnawo i ponuro i pomyślałam: bleeeee… pewnie pada deszcz, będą nici z biegania.
Podeszłam do okna, odsłoniłam żaluzje i podskoczyłam wydając jednocześnie z siebie okrzyk radości.
ŚNIEG, ŚNIEG, ŚNIEG!!! Całkiem sporo śniegu.
Nie było dzisiaj słońca, ale ta znacznie grubsza warstwa śniegu (w stosunku do wczoraj) zrekompensowała wszystko.
Dzisiaj biegałam głównie w krzaczorach, bo odkryłam, że dużo lepiej się biega (pomimo obaw, że będzie nierówno), niż po twardej leśnej drodze, którą przed chwilą przejechał pług (ślisko dość i zbyt twardo).
Początkowo podążałam za Mirkiem, ale szybko zniknął mi z pola widzenia.
Mirek odbiega © Iza
Pobieglismy naszymi tajnymi mtbowskimi ścieżkami, których chyba nikt nie zna, a przynajmniej nie sądzę, że ktoś próbował tam na rowerze jeździć. To tam kiedyś spotkałam kiedyś łosie:). To było wydarzenie!
Biegało się super. FANTASTYCZNA ZIMA!!!!
Na wieży © Iza
Zimowo-strumykowo © Iza
Napadało © Iza
- Aktywność Bieganie
Sobota, 23 stycznia 2016
Bieganie (18)
Doskonałe. Wokal (oj tylko najwięksi śpiewają tak czysto na żywo), muzyka, instrymenty, słowa, ale przede wszystkim… przyjaźń.
Wzruszyłam się jej wzruszeniem.
Sobota, błogosławiona sobota.
Wyspanie się.
Kawa, moja dobra domowa (od niedawna z pysznym spienionym mlekiem, bo kupiłam spieniacz i nazwałam go… poco loco:) - tak spienia, szalony!).
Słuchawki na uszy i muzyka.
Potem bieganie w zimowym lesie.
Trochę zimno na początku, ale szybko się rozgrzałam.
Pusty las, cisza, słońce, śnieg….
I nagle zza zakrętu na tym kompletnym pustkowiu, wyłoniło się dwóch jeźdźców.. spod znaku Bikebrothers Oshee Team. Ale nie mam pojęcia kim byli. Tak zamaskowani, że odgadnąć nie sposób:).
Pozdrowiliśmy się gestem przyjaźni i każdy pojechał/pobiegł w swoją stronę.
Gomola czuwa:).
Nad czystością lasu:).
Las Radłowski © Iza
Nad zamarzniętym jeziorem © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 21 stycznia 2016
Patriotyzm
Dużo się mówi ostatnio o patriotyzmie.
Patrzę, obserwuję, czytam i widzę coraz więcej jakiegoś skrzywionego patriotyzmu. Też go widzicie?
Całkiem niedawno kibicie pojechali na Pielgrzymkę na Jasną Górę. Ot, dla mnie pewien dysonans, bo tutaj kościół, modlitwa, a na stadionie przekleństwa i.. rasizm (tak, tak słyszałam na własne uszy nie raz i nie dwa, bo na stadionach bywałam i bywam) oraz zerowa miłość do bliźniego z innego (wrogiego) klubu.
Oj, gdyby to był tylko brak miłości, to jeszcze pół biedy, to często jest nienawiść. Nienawiść przez duże N. Nienawiść prowadzącego czasem i do NAJGORSZEGO.
I ci kibice podczas tejże pielgrzymki wygłaszają różne postulaty i adresują je do rządu.
Kibice postulowali o różne rzeczy. M.in. o to żeby w szkołach przywrócono listę lektur opartą na polskich dziełach patriotycznych m.in. Sienkiewiczu. To mnie nieco rozbawiło, wobec różnych rasistowskich okrzyków, które miałam okazję słyszeć na stadionach. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Czy Sienkiewicz wielkim pisarzem był, nie mnie rozstrzygać. Ja nie wielbię i nie wielbiłam. Lubiłam nieco jako dziecko. „W pustyni i w puszczy”, „Krzyżaków”, „Pana Wołodyjowskiego”. Reszty nie. Męczył mnie sienkiewiczowski styl. Po prostu. Tak już jest z literaturą. Jedną się wielbi, innej nie. Wielbiłam Prusa na ten przykład.
„Prawdopodobnymi przodkami męskiej linii rodu Sienkiewiczów byli Tatarzy litewscy służący w wojsku polskim. Protoplastą miał być Piotr Oszyk Sienkiewicz, herbu Łabędź. Pewna jest tożsamość pradziadka Michała, który przeszedł z islamu na chrześcijaństwo w 1775r., co pozwoliło mu uzyskać szlachectwo. Jego syn Józef, dziadek Sienkiewicza, był oficerem napoleońskim, a jeden z jego trzech synów, również Józef był ojcem pisarza. Strony rodzine to Puszcza Kozienicka, gdzie dziadek był nadleśniczym, a ojciec drobnym dzierżawcą wsi Grotki. Syn jako „słoik” pędził w stolicy żywot prekariusza, zaanagażował się w ówczesne lewactwo, czyli pozytywizm, wyjechał do Ameryki, skąd wrócił jako król reportażu („Listy z podróży do Ameryki”), przerzucił się na powieści i dostał za nie Nobla. Kto wie, może prawnuk jednego z tych, co przypłynęli na Lampedusę, napisze nam nową Trylogię?”
(za Roman Koziołek , Polityka nr 1/2 2016).
Ha Lampedusa, to ta wyspa, na który przypływają uchodźcy. Tak dla przypomnienia.
Patriotyzm… to nie tylko śpiewanie hymnu, szalik biało-czerwony na meczu, to nie tylko koszulka z symbolem Polski Walczącej. To jest słowo pochodzące od słowa patria czyli ojczyzna, generalnie ma oznaczać umiłowanie, szacunek do własnej ojczyzny. Czy szacunek do własnej ojczyzny nie powinien się wyrażać przede wszystkim w takich codziennych postawach, a nie opierać tylko na SŁOWACH i patosie?
Tak sobie czasem patrzę jak ci patrioci.. wyrzucają z aut swoich samochodów śmieci, jak niszczą dobro wspólne (ot choćby kibice wyrywający krzesełka na stadionie)….a ojczyzna to przecież nie tylko słowo zawieszone w próżni.
To ta ulica na którą lecą te śmieci, to ten stadion, to ten las do którego wywodzi się śmieci z własnego podwórka, te te maratonowe trasy na ktore niestety drodzy kolarzyści czasem wyrzucacie śmieci.
I kiedy widzę takie obrazki, to myślę sobie: patrioci…. Mocni w gębie.
Basen. Przyjemnie i miło. Sama na torze.
Patrzę, obserwuję, czytam i widzę coraz więcej jakiegoś skrzywionego patriotyzmu. Też go widzicie?
Całkiem niedawno kibicie pojechali na Pielgrzymkę na Jasną Górę. Ot, dla mnie pewien dysonans, bo tutaj kościół, modlitwa, a na stadionie przekleństwa i.. rasizm (tak, tak słyszałam na własne uszy nie raz i nie dwa, bo na stadionach bywałam i bywam) oraz zerowa miłość do bliźniego z innego (wrogiego) klubu.
Oj, gdyby to był tylko brak miłości, to jeszcze pół biedy, to często jest nienawiść. Nienawiść przez duże N. Nienawiść prowadzącego czasem i do NAJGORSZEGO.
I ci kibice podczas tejże pielgrzymki wygłaszają różne postulaty i adresują je do rządu.
Kibice postulowali o różne rzeczy. M.in. o to żeby w szkołach przywrócono listę lektur opartą na polskich dziełach patriotycznych m.in. Sienkiewiczu. To mnie nieco rozbawiło, wobec różnych rasistowskich okrzyków, które miałam okazję słyszeć na stadionach. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Czy Sienkiewicz wielkim pisarzem był, nie mnie rozstrzygać. Ja nie wielbię i nie wielbiłam. Lubiłam nieco jako dziecko. „W pustyni i w puszczy”, „Krzyżaków”, „Pana Wołodyjowskiego”. Reszty nie. Męczył mnie sienkiewiczowski styl. Po prostu. Tak już jest z literaturą. Jedną się wielbi, innej nie. Wielbiłam Prusa na ten przykład.
„Prawdopodobnymi przodkami męskiej linii rodu Sienkiewiczów byli Tatarzy litewscy służący w wojsku polskim. Protoplastą miał być Piotr Oszyk Sienkiewicz, herbu Łabędź. Pewna jest tożsamość pradziadka Michała, który przeszedł z islamu na chrześcijaństwo w 1775r., co pozwoliło mu uzyskać szlachectwo. Jego syn Józef, dziadek Sienkiewicza, był oficerem napoleońskim, a jeden z jego trzech synów, również Józef był ojcem pisarza. Strony rodzine to Puszcza Kozienicka, gdzie dziadek był nadleśniczym, a ojciec drobnym dzierżawcą wsi Grotki. Syn jako „słoik” pędził w stolicy żywot prekariusza, zaanagażował się w ówczesne lewactwo, czyli pozytywizm, wyjechał do Ameryki, skąd wrócił jako król reportażu („Listy z podróży do Ameryki”), przerzucił się na powieści i dostał za nie Nobla. Kto wie, może prawnuk jednego z tych, co przypłynęli na Lampedusę, napisze nam nową Trylogię?”
(za Roman Koziołek , Polityka nr 1/2 2016).
Ha Lampedusa, to ta wyspa, na który przypływają uchodźcy. Tak dla przypomnienia.
Patriotyzm… to nie tylko śpiewanie hymnu, szalik biało-czerwony na meczu, to nie tylko koszulka z symbolem Polski Walczącej. To jest słowo pochodzące od słowa patria czyli ojczyzna, generalnie ma oznaczać umiłowanie, szacunek do własnej ojczyzny. Czy szacunek do własnej ojczyzny nie powinien się wyrażać przede wszystkim w takich codziennych postawach, a nie opierać tylko na SŁOWACH i patosie?
Tak sobie czasem patrzę jak ci patrioci.. wyrzucają z aut swoich samochodów śmieci, jak niszczą dobro wspólne (ot choćby kibice wyrywający krzesełka na stadionie)….a ojczyzna to przecież nie tylko słowo zawieszone w próżni.
To ta ulica na którą lecą te śmieci, to ten stadion, to ten las do którego wywodzi się śmieci z własnego podwórka, te te maratonowe trasy na ktore niestety drodzy kolarzyści czasem wyrzucacie śmieci.
I kiedy widzę takie obrazki, to myślę sobie: patrioci…. Mocni w gębie.
Basen. Przyjemnie i miło. Sama na torze.
- Aktywność Pływanie
Wtorek, 19 stycznia 2016
Bieganie (17)
Taka bardzo miła, przyjemna piosenka z udziałem Janusza Gajosa. Warto posłuchać.
Tak sobie mogłam na tę melodię śpiewać dzisiaj: bieganie, bieganie, bieganie…
Pobiegałam trochę. Mało było sportu ostatnio (weekend w Mielcu), wczoraj trochę ćwiczeń, więc dzisiaj chciałam coś więcej zrobić.
Pobiegłam na Wembley, bo miałam ochotę po śniegu pobiegać, ale śniegu mało (a np. w Radłowie i Niwce napadało dzisiaj 5 cm śniegu, opowiadała mi koleżanka, że jechała do pracy w wielkich korkach bo bardzo padało i dojechała do Wierzchosławic, a tam nagle… zero padającego śniegu. Niesprawiedliwie!:) Mam nadzieję, że jeszcze się doczekamy).
Cięzko mi się dzisiaj biegało, chyba po tych wczorajszych ćwiczeniach.
No, ale za to jaki mecz był wieczorem.
Taki obrazek wisi u mnie na lodówce od ubiegłego roku. W ramach uznania i motywacji do życia i treningu. Słusznie?:)
Mistrzowie:) © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 14 stycznia 2016
Delete
Czyż nie jest cudowna w tej cudownej piosence?
Uwielbiam ją od koncertu w Tarnowie i marzę o następnym... kiedyś.
A jeśli już o koncertach mowa, to marzenie mam o którym kiedyś pisałam – koncert Stinga. I wypadałoby mi się pospieszyć, bo ciągle myślę o tym, że i Sting niemłody już i ja niemłoda, więc możemy nie zdążyć się spotkać.
No i dowiedziałam się, że znowu będzie w Polsce (bywa dość często). Tym razem w Sopocie.
„Wspaniale – pomyślałam- Pendlino jeździ z Tarnowa do Gdyni, to pojadę, a co!”.
No i…no i ceny biletów na tenże koncert położyły mnie na łopatki. Razem z Pendolino i noclegiem to byłaby całkiem spora suma, bowiem najtańszy bilet na chwilę obecną to jedyne 750 zł.
Jak to śpiewają Magda Umer z Andrzejem Poniedzielskim: „poczułam delete dla moich marzeń”.
Mam jednak nadzieję, że to „delete” chwilowe. Tegoroczne. Może Sting przyjedzie jeszcze kiedyś i załapię się na tańsze bilety. Więc przerwa w marzeniach (ale tylko przerwa).
Bieganie dzisiaj, po dosyć długiej przerwie. Oj muszę się wziąć za siebie. Stosunkowo mało sportu w ostatnich dniach. Jakieś tam drobne ćwiczenia i to wszystko. Za mało!
Uwielbiam ją od koncertu w Tarnowie i marzę o następnym... kiedyś.
A jeśli już o koncertach mowa, to marzenie mam o którym kiedyś pisałam – koncert Stinga. I wypadałoby mi się pospieszyć, bo ciągle myślę o tym, że i Sting niemłody już i ja niemłoda, więc możemy nie zdążyć się spotkać.
No i dowiedziałam się, że znowu będzie w Polsce (bywa dość często). Tym razem w Sopocie.
„Wspaniale – pomyślałam- Pendlino jeździ z Tarnowa do Gdyni, to pojadę, a co!”.
No i…no i ceny biletów na tenże koncert położyły mnie na łopatki. Razem z Pendolino i noclegiem to byłaby całkiem spora suma, bowiem najtańszy bilet na chwilę obecną to jedyne 750 zł.
Jak to śpiewają Magda Umer z Andrzejem Poniedzielskim: „poczułam delete dla moich marzeń”.
Mam jednak nadzieję, że to „delete” chwilowe. Tegoroczne. Może Sting przyjedzie jeszcze kiedyś i załapię się na tańsze bilety. Więc przerwa w marzeniach (ale tylko przerwa).
Bieganie dzisiaj, po dosyć długiej przerwie. Oj muszę się wziąć za siebie. Stosunkowo mało sportu w ostatnich dniach. Jakieś tam drobne ćwiczenia i to wszystko. Za mało!
- Aktywność Bieganie
Sobota, 9 stycznia 2016
Eliaszówka
Bo są takie chwile w życiu, kiedy pozornie nie dzieje się nic, a dzieje się tak dużo, że chce się krzyczeć, fruwać.
Z radości. Ze szczęścia.
" Idę stokiem pagórka zazielenionego,
Trawa, kwiatuszki w trawie jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące....
…
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego,
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieku wieków i amen,
A w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila
Jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały”.
W. Szymborska „Chwila”
Kosarzyska-Eliaszówka-Obidza-Kosarzyska
Chyba dawno nie czułam się w górach TAK i nie czułam tego TAK, jak pisze o tym Szymborska.
Oczy chciały jak najwięcej i jak najwięcej zobaczyć, pamięć chciała jak najwięcej zapamiętać, żeby chwila trwała, ciało chciało iść i iść… żeby przed oczami odsłaniały się coraz to nowe widoki.
Majestat gór odczuwalny.
Chociaż góry niewielkie. Cóż z tego, kiedy dające tyle energii, kiedy dystansujące od tego co na dole! I ta cisza i ten spokój, bez potrzeby rywalizacji, gnania przed siebie, zdobywania szczytów.
Przyjemność. Czysta przyjemność.
Powiedziałam w pewnej chwili do Pani Krystyny:
- Jak pięknie… jaka cisza…
- Tylko jakiś jeden drze ryja – odpowiedziała pani Krystyna (spieszę donieść, że cytowała jakiegoś kolegę, bo ona zazwyczaj tak brzydko nie mówi – no chyba, że ktoś wybitnie sobie zasłuży to wtedy zdolna jest.. zbesztać, no i o jakims spiewającym ptasysku mówiła).
- Ale jak pięknie drze ryja…- odpowiedziałam.
Taka okazja się trafiła jechać do Kosarzysk, więc postanowiłyśmy zrobić sobie małą wycieczkę. Nie chciałam po raz kolejny iść do Jaworek (bo tę trasę robiłam już kilka razy na nogach i na rowerze). Wymyśliłam więc Eliaszówkę. I dobrze, bo widoki to były TAKIE widoki, które kazały się zatrzymywać i patrzeć i patrzeć i patrzeć, a kiedy dotarłam do wierzchołka wieży widokowej na Eliaszówce, krzyknęłam głośno. Krzyknęłam, ponieważ zobaczyłam Tatry.
Niesamowicie przyjemny dzień!!! (no i dobry żurek w Bacówce nad Obidzą).
Zdjęcie w stylu Pana Adama © Iza
Niebieski szlak pieszy od Kosarzysk na Eliaszówkę © Iza
„No nie wstydź się tak” – może mogła powiedzieć pani Krystyna.
Zawstydzona © Iza
„Kiedy ja jestem nieśmiała” – mogłam odrzec ja.
Odwstydzona © Iza
Sztuka ludowa © Iza
Ruda na szlaku © Iza
Tatry z wieży widokowej na Eliaszówce © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Widok z wieży 2 © Iza
© Iza
Turystyki dwie © Iza
Ruda usłyszała orła głos © Iza
Widok z wieży 4 © Iza
Turystyki dwie ujęcie drugie © Iza
Takie cuda na koniec © Iza
Z radości. Ze szczęścia.
" Idę stokiem pagórka zazielenionego,
Trawa, kwiatuszki w trawie jak na obrazku dla dzieci.
Niebo zamglone, już błękitniejące....
…
Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego,
Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.
W dolince potok jako potok mały.
Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.
Las pod pozorem lasu na wieku wieków i amen,
A w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.
Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila
Jedna z tych ziemskich chwil proszonych, żeby trwały”.
W. Szymborska „Chwila”
Kosarzyska-Eliaszówka-Obidza-Kosarzyska
Chyba dawno nie czułam się w górach TAK i nie czułam tego TAK, jak pisze o tym Szymborska.
Oczy chciały jak najwięcej i jak najwięcej zobaczyć, pamięć chciała jak najwięcej zapamiętać, żeby chwila trwała, ciało chciało iść i iść… żeby przed oczami odsłaniały się coraz to nowe widoki.
Majestat gór odczuwalny.
Chociaż góry niewielkie. Cóż z tego, kiedy dające tyle energii, kiedy dystansujące od tego co na dole! I ta cisza i ten spokój, bez potrzeby rywalizacji, gnania przed siebie, zdobywania szczytów.
Przyjemność. Czysta przyjemność.
Powiedziałam w pewnej chwili do Pani Krystyny:
- Jak pięknie… jaka cisza…
- Tylko jakiś jeden drze ryja – odpowiedziała pani Krystyna (spieszę donieść, że cytowała jakiegoś kolegę, bo ona zazwyczaj tak brzydko nie mówi – no chyba, że ktoś wybitnie sobie zasłuży to wtedy zdolna jest.. zbesztać, no i o jakims spiewającym ptasysku mówiła).
- Ale jak pięknie drze ryja…- odpowiedziałam.
Taka okazja się trafiła jechać do Kosarzysk, więc postanowiłyśmy zrobić sobie małą wycieczkę. Nie chciałam po raz kolejny iść do Jaworek (bo tę trasę robiłam już kilka razy na nogach i na rowerze). Wymyśliłam więc Eliaszówkę. I dobrze, bo widoki to były TAKIE widoki, które kazały się zatrzymywać i patrzeć i patrzeć i patrzeć, a kiedy dotarłam do wierzchołka wieży widokowej na Eliaszówce, krzyknęłam głośno. Krzyknęłam, ponieważ zobaczyłam Tatry.
Niesamowicie przyjemny dzień!!! (no i dobry żurek w Bacówce nad Obidzą).
Zdjęcie w stylu Pana Adama © Iza
Niebieski szlak pieszy od Kosarzysk na Eliaszówkę © Iza
„No nie wstydź się tak” – może mogła powiedzieć pani Krystyna.
Zawstydzona © Iza
„Kiedy ja jestem nieśmiała” – mogłam odrzec ja.
Odwstydzona © Iza
Sztuka ludowa © Iza
Ruda na szlaku © Iza
Tatry z wieży widokowej na Eliaszówce © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Raz jeszcze Tatry © Iza
Widok z wieży 2 © Iza
© Iza
Turystyki dwie © Iza
Ruda usłyszała orła głos © Iza
Widok z wieży 4 © Iza
Turystyki dwie ujęcie drugie © Iza
Takie cuda na koniec © Iza
- Aktywność Wędrówka
Czwartek, 7 stycznia 2016
Basen
„Niedobre urządzenie właściwie z tym życiem. Pierwsze trzydzieści lat zużywa człowiek na dojrzewanie i strzelanie „byków”, a drugie trzydzieści na łatanie, zalepianie, naprawianie, zadośćuczynienie, zakopywanie, zadeptywanie, wygładzanie, wybawianie, wreszcie wyłabudywanie się z tychże błędów. Kiedyż właściwie więc czas na życie? Na zastanowienie się nad cudowną astronomią, bakteriologią, fizyką, metafizyką zjawisk? Kiedyż czas na istotne przeżycia, jak sformowanie własnej myśli filozoficznej, rozwój dzieci, na miłośź, na ciekawe podróże i zapoznanie się sympatyczne z naszymi kolorowymi braćmi, na wzniesienie się ponad codzienne, nieznośne drobne sprawy, na uwielbienie Przyrody?”.
Z. Stryjeńska (cytat pochodzi z książki Andżeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”)
Basen dzisiaj.
Przyjemnie bo przez dużą część czasu – sama na torze.
- Aktywność Pływanie
Środa, 6 stycznia 2016
Sukces kulinarny - bieganie (16)
Po zjedzeniu pysznej pizzy sylwestrowej u Pani Krystyny, postanowiłam, że sama spróbuję.
Pizza wyszła pyszna i jestem z siebie bardzo dumna.
Chwalę się więc.
Sukces kulinarny:) © Iza
Mirek kończy bieg © Iza
Chwalę się więc.
Sukces kulinarny:) © Iza
Było trochę obaw, ponieważ zasadniczo nie używam typowej mąki pszennej. Bałam się jednak pierwszy raz tak eksperymentować, więc wymieszałam orkiszową ze zwykłą pszenną (następnym razem zrobię z samego orkiszu). Ciasto wyszło bardzo dobre, cienkie i chrupiące.
No, ale żeby zjeść pizzę to najpierw trzeba było sobie na nią zasłużyć. Mirek jechał do lasu na bieganie, więc „zabrałam się” razem z nim.
Cieszyłam się, bo :
- bieganie po śniegu,
-bieganie w świetle dziennym,
-bieganie po lesie.
I co? I nic. Kicha. Dzisiaj to była katastrofa. Chyba zjadłam za słabe śniadanie, bo biegało mi się fatalnie. Czułam się po prostu zmęczona, bez sił, jakby mi prąd odcięło. A może po prostu nie powinnam biegać dzień po dniu. No nic, poprawka w sobotę.
W Lesie Radłowskim © Iza
No, ale żeby zjeść pizzę to najpierw trzeba było sobie na nią zasłużyć. Mirek jechał do lasu na bieganie, więc „zabrałam się” razem z nim.
Cieszyłam się, bo :
- bieganie po śniegu,
-bieganie w świetle dziennym,
-bieganie po lesie.
I co? I nic. Kicha. Dzisiaj to była katastrofa. Chyba zjadłam za słabe śniadanie, bo biegało mi się fatalnie. Czułam się po prostu zmęczona, bez sił, jakby mi prąd odcięło. A może po prostu nie powinnam biegać dzień po dniu. No nic, poprawka w sobotę.
Mirek kończy bieg © Iza
- Aktywność Bieganie