Środa, 27 stycznia 2016
Sztuka wyboru. Bieganie (20)
Mój kolega Filip Kuźniak (do niedawna kolega z teamu, utytułowany maratończyk MTB, pomysłodawca akcji STREFA ZRZUTU), napisał na swoim blogu:
„Cokolwiek robisz w życiu z pasją – czy wiesz dlaczego TO Cię tak mocno nakręca?
Jaka jest Twoja motywacja?
– Czy chcesz skupić na sobie czyjąś uwagę?
-Czy pragniesz być podziwianym?
-A może chcesz spełnić czyjeś oczekiwania?
– Czy chcesz być najlepszym, niedoścignionym?
- Wiesz już?
Te same pytania zadałem Jemu (tutaj link do profilu Filipa). Chwilę zwlekał z odpowiedzią:
Kiedy dziś wspominam wiele lat spędzonych na rowerowym siodełku na treningach i wyścigach, widzę, że motywacją dla mnie były tylko rywalizacja i chęć bycia lepszym od kogoś. Wtedy w zależności od wyniku czułem się albo dobrze, albo źle.
Dziś pytam siebie – dlaczego takie ograniczenia sam sobie narzuciłem!? Dlaczego mnie ta rywalizacja kompletnie zaślepiła!? Ile pięknych gór i miejsc umknęło mi bezpowrotnie tylko przez to, że plecy rywala przede mną albo jego oddech na moich plecach były zawsze najważniejsze!? Ile godzin spędziłem wpatrzony w kierownicę i przednią oponę albo ilość wattów na liczniku!?
Chcę to zmienić! Chcę widzieć i zapamiętać wszystkie te widoki, które mijam jadąc rowerem, czy biegnąc ścieżką. Gnając przez góry zimą czy latem, chcę poszukać swoich skrawków wolności. Chcę patrzeć na boki, zatrzymywać się by chłonąć góry. Chcę nagle, bez jakiś wielkich strategii zatrzymać się na przełęczy, by z widokiem napić się herbaty. Dać się otulić przyjemnemu ciepłu schronisk podczas krótkich postojów. Jednocześnie pomiędzy tymi przystankami nie chcę rezygnować z tempa, z szybkiego bicia serca, z tego przyjemnego ciepła w nogach kiedy z mocą napieram na pedały, z dzikiej radości na zjazdach. Chcę też podczas tych podróży realizować wyzwania, których nikt wcześniej nie podejmował. Chcę poczuć te nieznane emocje, gdy zrobi się coś czego nikt wcześniej nie dokonał.”
Przeczytałam i uśmiechnęłam się do myśli Filipa, bo jakbym trochę do swoich myśli się również uśmiechała.
Jaka była moja motywacja kiedy stanęłam na starcie pierwszego wyścigu? Jak się zmieniała wraz z upływem lat?
Pierwszy cel, pierwszy wyścig – ukończenie.
Po prostu przejechanie maratonu.
Gdzieś tam potem zaczęły pojawiać się inne: trudniejsza trasa, maraton w górach, lepsze miejsce, lepszy czas (lepsze miejsce i lepszy czas to jakby było „po drodze”, może właśnie dlatego również nigdy jakichś specjalnych sukcesów w MTB nie osiągnęłam, bo to nie była ta najważniejsza motywacja).
Ta pierwsza, ta główna to zawsze był stopień trudności trasy. Cieszyły przejechane trudne trasy w trudnych warunkach. Dlaczego? Żeby mnie ktoś podziwiał? Nie. Naprawdę to nie była motywacja.
To po co jeszcze te wyścigi? Żebym ja sama siebie podziwiała, że dałam radę? – TAK to na pewno tak.
Kiedyś napisałam tutaj, że zapytała mnie koleżanka, jaką nagrodę dostałam za któreś tam miejsce podczas wyścigu. Odpowiedziałam: nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Bo tak czułam – jeździłam głównie po uczucie spełnienia na mecie. Po tę świadomość, że podołałam trudnej trasie, z dużym przewyższeniem, z trudnymi zjazdami.
Ale z biegiem lat, im tych tras było więcej na koncie, tym cieszyło to mniej. Ot, chyba naturalna kolej rzeczy. Nie da się tego uniknąć.
Tym bardziej też zaczęła ciążyć konieczność wykonania jakiegoś określonego treningu, żeby potem podołać trudom tras .
Nie jechało się aż na takim spontanie, na tym haju, charakterystycznym dla fazy zakochania.
Doszły inne problemy, brak czasu na treningi (ostatnie dwa lata startów to był już dla mnie bardzo duży wysiłek), mniejsza motywacja do treningów i coraz częściej pojawiała się też taka myśl jak u Flipa: że już dość, już wystarczy, że na chwilę obecną to naprawdę zaczyna ciążyć – bo czasu nie ma, bo pieniądze, bo są inne ważniejsze rzeczy.
Doszedł jeszcze jeden czynnik – zabrakło organizatora z ulubionymi trasami, a te inne to były tylko.. zamiast. Jakaś namiastka. Nie dająca takiego poziomu satysfakcji.
Okoliczności życiowe, spowodowały, że wolnych weekendów mam znacznie mniej. Poświęcenie tych wolnych na wyścigi ograniczało możliwości.. innego życia, poza wyścigowego. Chodzenia w góry, spotkań z przyjaciółmi. Już nie chciałam tak żyć, stąd taka decyzja – że nie robię generalki, że może gdzieś jakiś tam start, ale bez startów regularnych. Nie chcę. Przynajmniej na razie. Nie mówię, że kiedyś nie zapragnę znowu stanąć na starcie. Tego nie wiem. Może tak.
Dzisiaj chce oglądać świat. Mieć czas na jego oglądanie. Nie chcę przegapiać świata, spędzając go na wyścigach.
Bo swoje już jeśli chodzi o wyścigowanie przeżyłam (i to było wspaniałe).
Starzeje się, pora porozglądać się po świecie – póki jest jeszcze czas.
Czy będzie łatwo, po tylu latach zupełnie zmienić charakter rowerowania? Nie. Pewnie nie, ale mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę:).
Dzisiaj czuję się z tą decyzją dobrze. Czuję się dobrze z myślą, że więcej czasu będę mogła poświęcić sprawom, które są w tej chwili priorytetowe.
I z tym poczuciem wolności… że nic nie muszę. Że kiedy chcę, pójdę biegać, kiedy chcę pójdę na rower. Nie będę chciała to nie pójdę, to siądę w kącie i poczytam.
To nie oznacza, że żałuję tamtych lat. Nigdy w życiu! To była piękna przygoda. Potrzebna przygoda. Przygoda, która wiele mi dała w wymiarze sportowym i ludzkim.
Nie żałuję niczego, tych poobijanych kolan, skręconej kostki, obdzierek, stłuczeń, łez.
Niczego!!!
Mam cudowne wspomnienia i pomimo braku jakichś spektakularnych wyników – poczucie spełnienia.
Rozmawiałyśmy kiedyś z Panią Krystyną na temat tarnowskiego MTB. Powiedziałam do Krysi:
- Popatrz… jeśli chodzi o Tarnów i okolice to bardzo mało kobiet jeździło w maratonach. A już tak regularnie z dużą ilością startów to… Ty, ja, Monia Podos, Ada Jarczyk (my cztery na trasach u GG). Sporo sezonów ma za sobą już Aśka Dychtoń, ale wyłącznie na Cyklo. Teraz zaczęła jeździć Kaśka i myślę, ze ona jeszcze pewnie kilka sezonów pojeździ. I to by było na tyle.
Krysia na to powiedziała: - Kobiety? Przecież tak naprawdę niewielu jest facetów, którzy jeżdżą regularnie, jeżdżą wiele sezonów. Zamyśliłam się…
- No tak - odpowiedziałam.
Myślę więc, że możemy być dumne i zadowolone z siebie. Zwłaszcza Pani Krystyna, bo ona ma za sobą więcej sezonów niż ja. Wszystkie na giga, a do tego 4 etapówki. To jest mistrzostwo świata jak dla mnie – tego nie osiągnął żaden facet z Tarnowa. (Mirka Bieniasza nie biorę pod uwagę, bo to jest inna liga, ale nawet on nie ma tylu etapówek ukończonych).
Było pięknie, zostało mi wiele cudownych wspomnień, wiele znajomych, masa zdjęć i trochę pucharów:).
Bieganie dzisiaj. Lekko jakoś i przyjemnie, pomimo tego, że tylko na zupie brokułowej. Cóż.. może to jest jakiś sposób na sukces?
„Cokolwiek robisz w życiu z pasją – czy wiesz dlaczego TO Cię tak mocno nakręca?
Jaka jest Twoja motywacja?
– Czy chcesz skupić na sobie czyjąś uwagę?
-Czy pragniesz być podziwianym?
-A może chcesz spełnić czyjeś oczekiwania?
– Czy chcesz być najlepszym, niedoścignionym?
- Wiesz już?
Te same pytania zadałem Jemu (tutaj link do profilu Filipa). Chwilę zwlekał z odpowiedzią:
Kiedy dziś wspominam wiele lat spędzonych na rowerowym siodełku na treningach i wyścigach, widzę, że motywacją dla mnie były tylko rywalizacja i chęć bycia lepszym od kogoś. Wtedy w zależności od wyniku czułem się albo dobrze, albo źle.
Dziś pytam siebie – dlaczego takie ograniczenia sam sobie narzuciłem!? Dlaczego mnie ta rywalizacja kompletnie zaślepiła!? Ile pięknych gór i miejsc umknęło mi bezpowrotnie tylko przez to, że plecy rywala przede mną albo jego oddech na moich plecach były zawsze najważniejsze!? Ile godzin spędziłem wpatrzony w kierownicę i przednią oponę albo ilość wattów na liczniku!?
Chcę to zmienić! Chcę widzieć i zapamiętać wszystkie te widoki, które mijam jadąc rowerem, czy biegnąc ścieżką. Gnając przez góry zimą czy latem, chcę poszukać swoich skrawków wolności. Chcę patrzeć na boki, zatrzymywać się by chłonąć góry. Chcę nagle, bez jakiś wielkich strategii zatrzymać się na przełęczy, by z widokiem napić się herbaty. Dać się otulić przyjemnemu ciepłu schronisk podczas krótkich postojów. Jednocześnie pomiędzy tymi przystankami nie chcę rezygnować z tempa, z szybkiego bicia serca, z tego przyjemnego ciepła w nogach kiedy z mocą napieram na pedały, z dzikiej radości na zjazdach. Chcę też podczas tych podróży realizować wyzwania, których nikt wcześniej nie podejmował. Chcę poczuć te nieznane emocje, gdy zrobi się coś czego nikt wcześniej nie dokonał.”
Przeczytałam i uśmiechnęłam się do myśli Filipa, bo jakbym trochę do swoich myśli się również uśmiechała.
Jaka była moja motywacja kiedy stanęłam na starcie pierwszego wyścigu? Jak się zmieniała wraz z upływem lat?
Pierwszy cel, pierwszy wyścig – ukończenie.
Po prostu przejechanie maratonu.
Gdzieś tam potem zaczęły pojawiać się inne: trudniejsza trasa, maraton w górach, lepsze miejsce, lepszy czas (lepsze miejsce i lepszy czas to jakby było „po drodze”, może właśnie dlatego również nigdy jakichś specjalnych sukcesów w MTB nie osiągnęłam, bo to nie była ta najważniejsza motywacja).
Ta pierwsza, ta główna to zawsze był stopień trudności trasy. Cieszyły przejechane trudne trasy w trudnych warunkach. Dlaczego? Żeby mnie ktoś podziwiał? Nie. Naprawdę to nie była motywacja.
To po co jeszcze te wyścigi? Żebym ja sama siebie podziwiała, że dałam radę? – TAK to na pewno tak.
Kiedyś napisałam tutaj, że zapytała mnie koleżanka, jaką nagrodę dostałam za któreś tam miejsce podczas wyścigu. Odpowiedziałam: nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Bo tak czułam – jeździłam głównie po uczucie spełnienia na mecie. Po tę świadomość, że podołałam trudnej trasie, z dużym przewyższeniem, z trudnymi zjazdami.
Ale z biegiem lat, im tych tras było więcej na koncie, tym cieszyło to mniej. Ot, chyba naturalna kolej rzeczy. Nie da się tego uniknąć.
Tym bardziej też zaczęła ciążyć konieczność wykonania jakiegoś określonego treningu, żeby potem podołać trudom tras .
Nie jechało się aż na takim spontanie, na tym haju, charakterystycznym dla fazy zakochania.
Doszły inne problemy, brak czasu na treningi (ostatnie dwa lata startów to był już dla mnie bardzo duży wysiłek), mniejsza motywacja do treningów i coraz częściej pojawiała się też taka myśl jak u Flipa: że już dość, już wystarczy, że na chwilę obecną to naprawdę zaczyna ciążyć – bo czasu nie ma, bo pieniądze, bo są inne ważniejsze rzeczy.
Doszedł jeszcze jeden czynnik – zabrakło organizatora z ulubionymi trasami, a te inne to były tylko.. zamiast. Jakaś namiastka. Nie dająca takiego poziomu satysfakcji.
Okoliczności życiowe, spowodowały, że wolnych weekendów mam znacznie mniej. Poświęcenie tych wolnych na wyścigi ograniczało możliwości.. innego życia, poza wyścigowego. Chodzenia w góry, spotkań z przyjaciółmi. Już nie chciałam tak żyć, stąd taka decyzja – że nie robię generalki, że może gdzieś jakiś tam start, ale bez startów regularnych. Nie chcę. Przynajmniej na razie. Nie mówię, że kiedyś nie zapragnę znowu stanąć na starcie. Tego nie wiem. Może tak.
Dzisiaj chce oglądać świat. Mieć czas na jego oglądanie. Nie chcę przegapiać świata, spędzając go na wyścigach.
Bo swoje już jeśli chodzi o wyścigowanie przeżyłam (i to było wspaniałe).
Starzeje się, pora porozglądać się po świecie – póki jest jeszcze czas.
Czy będzie łatwo, po tylu latach zupełnie zmienić charakter rowerowania? Nie. Pewnie nie, ale mam nadzieję, że jakoś dam sobie radę:).
Dzisiaj czuję się z tą decyzją dobrze. Czuję się dobrze z myślą, że więcej czasu będę mogła poświęcić sprawom, które są w tej chwili priorytetowe.
I z tym poczuciem wolności… że nic nie muszę. Że kiedy chcę, pójdę biegać, kiedy chcę pójdę na rower. Nie będę chciała to nie pójdę, to siądę w kącie i poczytam.
To nie oznacza, że żałuję tamtych lat. Nigdy w życiu! To była piękna przygoda. Potrzebna przygoda. Przygoda, która wiele mi dała w wymiarze sportowym i ludzkim.
Nie żałuję niczego, tych poobijanych kolan, skręconej kostki, obdzierek, stłuczeń, łez.
Niczego!!!
Mam cudowne wspomnienia i pomimo braku jakichś spektakularnych wyników – poczucie spełnienia.
Rozmawiałyśmy kiedyś z Panią Krystyną na temat tarnowskiego MTB. Powiedziałam do Krysi:
- Popatrz… jeśli chodzi o Tarnów i okolice to bardzo mało kobiet jeździło w maratonach. A już tak regularnie z dużą ilością startów to… Ty, ja, Monia Podos, Ada Jarczyk (my cztery na trasach u GG). Sporo sezonów ma za sobą już Aśka Dychtoń, ale wyłącznie na Cyklo. Teraz zaczęła jeździć Kaśka i myślę, ze ona jeszcze pewnie kilka sezonów pojeździ. I to by było na tyle.
Krysia na to powiedziała: - Kobiety? Przecież tak naprawdę niewielu jest facetów, którzy jeżdżą regularnie, jeżdżą wiele sezonów. Zamyśliłam się…
- No tak - odpowiedziałam.
Myślę więc, że możemy być dumne i zadowolone z siebie. Zwłaszcza Pani Krystyna, bo ona ma za sobą więcej sezonów niż ja. Wszystkie na giga, a do tego 4 etapówki. To jest mistrzostwo świata jak dla mnie – tego nie osiągnął żaden facet z Tarnowa. (Mirka Bieniasza nie biorę pod uwagę, bo to jest inna liga, ale nawet on nie ma tylu etapówek ukończonych).
Było pięknie, zostało mi wiele cudownych wspomnień, wiele znajomych, masa zdjęć i trochę pucharów:).
Bieganie dzisiaj. Lekko jakoś i przyjemnie, pomimo tego, że tylko na zupie brokułowej. Cóż.. może to jest jakiś sposób na sukces?
- Aktywność Bieganie
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!