Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2009
Dystans całkowity: | 104.00 km (w terenie 65.00 km; 62.50%) |
Czas w ruchu: | 06:52 |
Średnia prędkość: | 15.15 km/h |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 52.00 km i 3h 26m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 26 lipca 2009
Gorlice maraton
Cyklokarpaty
26 lipca 2009r.
Gorlice
Maraton nr 16
Miałam jechać na giga żeby sobie poprawić generalkę ( w Przemyślu jechalam na giga). To giga wydawało się takie jak „golonkowe” mega.
Ale tuz przed maratonem wymieniłam przerzutkę i amora ( amora pozyczył mi Mirek, mój nowy amor od razu przez wielu bikerów tarnowskich zostal zauważony, co mnie trochę rozbawiło, bo przekonałam się jak bardzo ludzie zwracają uwage na to na czym jeżdża inni.. ja tam raczej nie mam pojecia, kto jaki amortyzator ma w swoim rowerze).
Balam się troche jechać dlugi dystans na nowym , niewyprobowanym osprzecie.
Ostatecznie kiedy dowiedziałam się , ze jedzie Krystyna, a do tego na liście zgloszonych zobaczyłam Deborę Jaworską.. uznałam, ze na giga nie zawalczę.. chyba ze tylko z samą sobą.
Za to na mega postawiłam sobie cel- pokonać liderke klasyfikacji generalnej w mojej kategorii.
Na starcie okazało się, ze mam jeszcze jeden cel – koleżankę z Tarnowa.
Nigdy razem nie jechalyśmy, wiec chcialam zobaczyc jak będzie.
Poza tym nastepnym celem było pojechanie mocno, jeśli krótki dystans ( 40 km) to mocno.
Przed maratonem tarnowska kablowka kręcila film o naszym teamie.
Zaczęłam rzeczywiście bardzo mocno, aż się w pewnym momencie przestraszyłam ze zdecydowanie za mocno i ze gdzieś w polowie zabraknie sil.
Pierwszy podjazd asfaltem… ale nawet dobrze mi się jechalo.
Po wjeździe do lasu okazało się, ze będzie zabawa. Tony blota.
Nie bardzo byłam przygotowana. Co prawda z przodu miałam Bulldoga, ale z tyłu mocno wytartego RR .
Tak więc zjazdy nie były na tym maratonie moja najmocniejszą stroną, o nie. Mocno walczyłam o to żeby mnie tyle koło nie wyprzedziło
W ktorymś momencie doszła do mnie Krystyna. Ja wiem, ze mocna jest bardzo, ale to mnie zaniepokoilo, bo przeciez jechala giga wiec na pewno spokojniej początek, a skoro mnie doszla…to jakby znaczyło, ze dobrze ze mną nie jest…
Jechalysmy kawałek razem, potem ja minęłam jak coś robiła przy rowerze.
Masa kawałków chodzonych, przynajmniej dla mnie i na tych oponach to bloto było nieprzejezdne.
Gdzieś na leśnym podjeździe usłyszałam za sobą mocne, damskie sapanie. Tetno chyba 180. Po chwili minęła mnie koleżanka z Tarnowa.
Pomyslalam: o nie… tak łatwo się nie poddam
I zaczęłam gonić. Ona na podjeździe się przewróciła, wyminęłam ją i już nie dałam się wyprzedzic.
Musiałam się jednak napracować, jechala dziewczyna mocno, trzeba jej przyznać, bardzo mocno.
W pewnym momencie zaczął padać deszcz, ale to nawet dobrze nam zrobiło bo trochę rozmiękczyło to blotko i zmylo trochę z przerzutek.
Drugą częsć dystansu jechalo się lepiej.
Motywowałam się psychicznie bardzo, powtarzając co chwilę: nózki jeszcze mogą, tylko głowa mówi nie…
Pod koniec trasy niemiły upadek… jakis mostek z drewanianych bali, poslizgnełam się na nim i polecialam w dol , w przepaść, dobrze ze ktos za mną szedł to zlapał rower, który lecial na mnie.
Końcówka trasy bardzo fajna, gdzieś wzdłuz rzeki, fajny singielek.
Bardzo duzo blota, ale malo przewyżeszń, niecałe 1000.’
Nie ma co porownywać do tras w Poweredzie.
Na mecie jestem pierwsza nie tylko w swojej kategorii ( liderka pokonana o jakies chyba 20 min), ale tez w open.
No fajnie.. chociaż konkurencja.. no coż..słaba w porównaniu do dziewczyn, które jeżdzą u Golonki, wiec do tego wyniku nie należy przykładać nadmiernej wagi.
Jechało mi się jednak dobrze, mocno, niecałe 3 godziny.
26 lipca 2009r.
Gorlice
Maraton nr 16
Miałam jechać na giga żeby sobie poprawić generalkę ( w Przemyślu jechalam na giga). To giga wydawało się takie jak „golonkowe” mega.
Ale tuz przed maratonem wymieniłam przerzutkę i amora ( amora pozyczył mi Mirek, mój nowy amor od razu przez wielu bikerów tarnowskich zostal zauważony, co mnie trochę rozbawiło, bo przekonałam się jak bardzo ludzie zwracają uwage na to na czym jeżdża inni.. ja tam raczej nie mam pojecia, kto jaki amortyzator ma w swoim rowerze).
Balam się troche jechać dlugi dystans na nowym , niewyprobowanym osprzecie.
Ostatecznie kiedy dowiedziałam się , ze jedzie Krystyna, a do tego na liście zgloszonych zobaczyłam Deborę Jaworską.. uznałam, ze na giga nie zawalczę.. chyba ze tylko z samą sobą.
Za to na mega postawiłam sobie cel- pokonać liderke klasyfikacji generalnej w mojej kategorii.
Na starcie okazało się, ze mam jeszcze jeden cel – koleżankę z Tarnowa.
Nigdy razem nie jechalyśmy, wiec chcialam zobaczyc jak będzie.
Poza tym nastepnym celem było pojechanie mocno, jeśli krótki dystans ( 40 km) to mocno.
Przed maratonem tarnowska kablowka kręcila film o naszym teamie.
Zaczęłam rzeczywiście bardzo mocno, aż się w pewnym momencie przestraszyłam ze zdecydowanie za mocno i ze gdzieś w polowie zabraknie sil.
Pierwszy podjazd asfaltem… ale nawet dobrze mi się jechalo.
Po wjeździe do lasu okazało się, ze będzie zabawa. Tony blota.
Nie bardzo byłam przygotowana. Co prawda z przodu miałam Bulldoga, ale z tyłu mocno wytartego RR .
Tak więc zjazdy nie były na tym maratonie moja najmocniejszą stroną, o nie. Mocno walczyłam o to żeby mnie tyle koło nie wyprzedziło
W ktorymś momencie doszła do mnie Krystyna. Ja wiem, ze mocna jest bardzo, ale to mnie zaniepokoilo, bo przeciez jechala giga wiec na pewno spokojniej początek, a skoro mnie doszla…to jakby znaczyło, ze dobrze ze mną nie jest…
Jechalysmy kawałek razem, potem ja minęłam jak coś robiła przy rowerze.
Masa kawałków chodzonych, przynajmniej dla mnie i na tych oponach to bloto było nieprzejezdne.
Gdzieś na leśnym podjeździe usłyszałam za sobą mocne, damskie sapanie. Tetno chyba 180. Po chwili minęła mnie koleżanka z Tarnowa.
Pomyslalam: o nie… tak łatwo się nie poddam
I zaczęłam gonić. Ona na podjeździe się przewróciła, wyminęłam ją i już nie dałam się wyprzedzic.
Musiałam się jednak napracować, jechala dziewczyna mocno, trzeba jej przyznać, bardzo mocno.
W pewnym momencie zaczął padać deszcz, ale to nawet dobrze nam zrobiło bo trochę rozmiękczyło to blotko i zmylo trochę z przerzutek.
Drugą częsć dystansu jechalo się lepiej.
Motywowałam się psychicznie bardzo, powtarzając co chwilę: nózki jeszcze mogą, tylko głowa mówi nie…
Pod koniec trasy niemiły upadek… jakis mostek z drewanianych bali, poslizgnełam się na nim i polecialam w dol , w przepaść, dobrze ze ktos za mną szedł to zlapał rower, który lecial na mnie.
Końcówka trasy bardzo fajna, gdzieś wzdłuz rzeki, fajny singielek.
Bardzo duzo blota, ale malo przewyżeszń, niecałe 1000.’
Nie ma co porownywać do tras w Poweredzie.
Na mecie jestem pierwsza nie tylko w swojej kategorii ( liderka pokonana o jakies chyba 20 min), ale tez w open.
No fajnie.. chociaż konkurencja.. no coż..słaba w porównaniu do dziewczyn, które jeżdzą u Golonki, wiec do tego wyniku nie należy przykładać nadmiernej wagi.
Jechało mi się jednak dobrze, mocno, niecałe 3 godziny.
- DST 40.00km
- Teren 30.00km
- Czas 02:58
- VAVG 13.48km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 lipca 2009
Eska Tarnów
Eska Fuji Bike Maraton Tarnów
11 lipca 2009
Maraton nr 15
Po nieudanym maratonie w Krynicy.. mialam takie myśli, żeby nie jechac Tarnowa, albo jechac bez numeru.
W dodatku w poniedziałek złapałam kontuzję barku, ale to taką że płakałam z bólu.
Tak wiec przed Tarnowem tylko jeden lekki trening.
Miałam obawy czy będę potrafiła cieszyć się z jazdy i czy bark nie będzie bolał, czy puści blokada na zjazdach.
Tym bardziej, ze trasy nie zdążylam przejechać a wszyscy straszyli, ze powódz trase zmieniła, ze masa naniesionych kamieni i zrobiło się niebezpiecznie.
W piątek przed startem zmieniałam oponę, smarowałam łancuch i postanowiłam się kawałeczek przejechać żeby wypróbować rower…
Tylna przerzutka przestała działać… zaczełam ja oglądać i zauważyłam, że kółko od przerzutki ( górne) jest tak luźne, ze ledwie się trzyma.
Kolega alek popatrzył i powiedział.. przerzutka do wymiany…
Rozłozyl na czynniki pierwsze… ale kółek na podmianę nie mieliśmy.
Mirek miał przywieźć rano.
Tak wiec połozylam się spać.. nie wiedząc czy w ogóle wystartuje.
9.20 .. chłopaki montują mi kółka i regulują przerzutkę. Wsiadam na rower, jest ok., jedziemy na start.
Na stracie jest fajnie, fajna atmosfera, jestesmy u siebie, wiec masa znajomych bikerów. Sympatycznie.
Nie denerwuję się. Mirek radzi:potraktuj ten start treningowo… ot tak żeby mieć radość z jeżdzenia, nie mysl o wyniku.
Taki cel też sobie stawiam – poczuć radość z jazdy, odblokować się na zjazdach.
Zaczynam spokojnie,wszak przed soba mam Marcinkę,ale i tak sporo osób mijam na podjeździe..
Pierwszy zjazd. Rzeczywiście masa naniesionych kamieni, trzeba naprawdę uważać… Jadę jeszcze asekuracyjnie, ale z biegiem kolejnych kilometrów przypominam sobie, ze przecież już trochę zjeżdzać się nauczyłam… odpuszczam wiec hample i staram się pamietać o tym co mówil Mirek: na takich luźnych kamieniach nie wolno mocno hamować, trzeba puścić hamulce, rower cie wyprowadzi.
Znowu pamietam o tym żeby pracować ciałem na zjazdach – nie siedzieć sztywno.
Jest ok. Jedzie mi się dobrze, duzo piję bo jest dosyc gorąco.
Spotykam Sławka Nosala – znowu uszkodził palec. Co za pech.
Przed Brzanką dojeżdzam do kolegi Sławka z druzyny, mijam go na podjeździe, potem on jeszcze dojeżdza do mnie, ale na prostej, na asfalcie nie daje rady. Na chwilę zatrzymuję się żeby przełożyc bidony, on dojeżdza, ale ja ide dosyc mocno pod gorę. Zaczyna się podjazd nad Brzankę i tam mu chyba odjechałam, bo potem się już nie widzimy. Z pozostalymi kolegami Sławka caly czas tasujemy się na trasie.
Gdzieś w trasie słyszę jak ktoś za mną krzyczy: dawaj Iza, dawaj.
Nie mam pojecia kto to.
Wjazd na Brzankę. Na szczycie Kefir robi zdjęcia..i krzyczy: no dawaj, dawaj Mądrala.. sam by sobie wjechal…
Zjazd z Brzanki. Nadspodziewanie dobrze sobie radzę, chociaż zjazd nie jest taki najłatwiejszy, ale w porownaniu z tym co widzialam w Krynicy….
Na zjeździe znowu slyszę glos: no i jak iza zjazd? Dobrze? A tak się bałaś…
Od Brzanki już odliczam kilometry do mety.
W koncu na jakims wyplaszczeniu dojeżdza mnie „mój głos”. Pytam się: a ktoś Ty?
Radek…
Hm.. nie znam Radka.
Okazuje się , ze podczytuje forum rowerum.
Radek mówi, wskakuj na koło. Wskakuję, ale… po 2 min wymijam Radka i zobacyzlismy sie juz na mecie.
Jest ok., nie ma zgonów, jedzie się dobrze.
Na podjeździe na górze Trzemeskiej, dubluje mnie giga. Ależ pieknie chłopaki ciągną pod górę. Ja ledwie pedałuję.
Jeszcze trochę „męki” przez łąki , a potem Kruk i już wiem, ze blisko…
Walczę z czasem… minuty uciekają na liczniku a ja mam cel: poprawić czas z ub roku. Spieszę się. Nie odpuszczam.
Jeszcze tylko zjazd do potoczku, potem spacer w błocie i wjazd na marcinkę. Rany… jestem stąd znam przecież te ścieżki, ale widok Tarnowa z Marcinki zapiera dech w piersiach. Po prostu pięknie.
I jeszcze jedno… zjechac ten cholerny zjazd z marcinki. Jeszcze mi się to nie udało. W ub roku schodziłam.
Zjeżdzam! Ale fajnie! Co prawda zatelepało mnie tam na jakiejś dziurze.. i to tak, ze cudem się wyratowałam, ale utrzymałam równowagę.
I już łąką, zjeżdzamy do mety. Gonię jeszcze kolegę Sławka, Rafała, ale nie udaje mi się go „dopaść” przed metą.
Na mecie dziękuję mi. Chyba byłam dla niego „motywacja” do szybszej jazdy. Fakt, minąl mnie dopiero chyba na Marcince.
Czas 3 h 54 min, lepszy niż w zeszłym roku ( miejsce I), wystarcza do zajecia m 5.
Do 3 zawodniczki straciłam 6 min.
Ale i tak jestem zadowolona. Psychika odbudowana. Mogę dalej jeździć na rowerze.
11 lipca 2009
Maraton nr 15
Po nieudanym maratonie w Krynicy.. mialam takie myśli, żeby nie jechac Tarnowa, albo jechac bez numeru.
W dodatku w poniedziałek złapałam kontuzję barku, ale to taką że płakałam z bólu.
Tak wiec przed Tarnowem tylko jeden lekki trening.
Miałam obawy czy będę potrafiła cieszyć się z jazdy i czy bark nie będzie bolał, czy puści blokada na zjazdach.
Tym bardziej, ze trasy nie zdążylam przejechać a wszyscy straszyli, ze powódz trase zmieniła, ze masa naniesionych kamieni i zrobiło się niebezpiecznie.
W piątek przed startem zmieniałam oponę, smarowałam łancuch i postanowiłam się kawałeczek przejechać żeby wypróbować rower…
Tylna przerzutka przestała działać… zaczełam ja oglądać i zauważyłam, że kółko od przerzutki ( górne) jest tak luźne, ze ledwie się trzyma.
Kolega alek popatrzył i powiedział.. przerzutka do wymiany…
Rozłozyl na czynniki pierwsze… ale kółek na podmianę nie mieliśmy.
Mirek miał przywieźć rano.
Tak wiec połozylam się spać.. nie wiedząc czy w ogóle wystartuje.
9.20 .. chłopaki montują mi kółka i regulują przerzutkę. Wsiadam na rower, jest ok., jedziemy na start.
Na stracie jest fajnie, fajna atmosfera, jestesmy u siebie, wiec masa znajomych bikerów. Sympatycznie.
Nie denerwuję się. Mirek radzi:potraktuj ten start treningowo… ot tak żeby mieć radość z jeżdzenia, nie mysl o wyniku.
Taki cel też sobie stawiam – poczuć radość z jazdy, odblokować się na zjazdach.
Zaczynam spokojnie,wszak przed soba mam Marcinkę,ale i tak sporo osób mijam na podjeździe..
Pierwszy zjazd. Rzeczywiście masa naniesionych kamieni, trzeba naprawdę uważać… Jadę jeszcze asekuracyjnie, ale z biegiem kolejnych kilometrów przypominam sobie, ze przecież już trochę zjeżdzać się nauczyłam… odpuszczam wiec hample i staram się pamietać o tym co mówil Mirek: na takich luźnych kamieniach nie wolno mocno hamować, trzeba puścić hamulce, rower cie wyprowadzi.
Znowu pamietam o tym żeby pracować ciałem na zjazdach – nie siedzieć sztywno.
Jest ok. Jedzie mi się dobrze, duzo piję bo jest dosyc gorąco.
Spotykam Sławka Nosala – znowu uszkodził palec. Co za pech.
Przed Brzanką dojeżdzam do kolegi Sławka z druzyny, mijam go na podjeździe, potem on jeszcze dojeżdza do mnie, ale na prostej, na asfalcie nie daje rady. Na chwilę zatrzymuję się żeby przełożyc bidony, on dojeżdza, ale ja ide dosyc mocno pod gorę. Zaczyna się podjazd nad Brzankę i tam mu chyba odjechałam, bo potem się już nie widzimy. Z pozostalymi kolegami Sławka caly czas tasujemy się na trasie.
Gdzieś w trasie słyszę jak ktoś za mną krzyczy: dawaj Iza, dawaj.
Nie mam pojecia kto to.
Wjazd na Brzankę. Na szczycie Kefir robi zdjęcia..i krzyczy: no dawaj, dawaj Mądrala.. sam by sobie wjechal…
Zjazd z Brzanki. Nadspodziewanie dobrze sobie radzę, chociaż zjazd nie jest taki najłatwiejszy, ale w porownaniu z tym co widzialam w Krynicy….
Na zjeździe znowu slyszę glos: no i jak iza zjazd? Dobrze? A tak się bałaś…
Od Brzanki już odliczam kilometry do mety.
W koncu na jakims wyplaszczeniu dojeżdza mnie „mój głos”. Pytam się: a ktoś Ty?
Radek…
Hm.. nie znam Radka.
Okazuje się , ze podczytuje forum rowerum.
Radek mówi, wskakuj na koło. Wskakuję, ale… po 2 min wymijam Radka i zobacyzlismy sie juz na mecie.
Jest ok., nie ma zgonów, jedzie się dobrze.
Na podjeździe na górze Trzemeskiej, dubluje mnie giga. Ależ pieknie chłopaki ciągną pod górę. Ja ledwie pedałuję.
Jeszcze trochę „męki” przez łąki , a potem Kruk i już wiem, ze blisko…
Walczę z czasem… minuty uciekają na liczniku a ja mam cel: poprawić czas z ub roku. Spieszę się. Nie odpuszczam.
Jeszcze tylko zjazd do potoczku, potem spacer w błocie i wjazd na marcinkę. Rany… jestem stąd znam przecież te ścieżki, ale widok Tarnowa z Marcinki zapiera dech w piersiach. Po prostu pięknie.
I jeszcze jedno… zjechac ten cholerny zjazd z marcinki. Jeszcze mi się to nie udało. W ub roku schodziłam.
Zjeżdzam! Ale fajnie! Co prawda zatelepało mnie tam na jakiejś dziurze.. i to tak, ze cudem się wyratowałam, ale utrzymałam równowagę.
I już łąką, zjeżdzamy do mety. Gonię jeszcze kolegę Sławka, Rafała, ale nie udaje mi się go „dopaść” przed metą.
Na mecie dziękuję mi. Chyba byłam dla niego „motywacja” do szybszej jazdy. Fakt, minąl mnie dopiero chyba na Marcince.
Czas 3 h 54 min, lepszy niż w zeszłym roku ( miejsce I), wystarcza do zajecia m 5.
Do 3 zawodniczki straciłam 6 min.
Ale i tak jestem zadowolona. Psychika odbudowana. Mogę dalej jeździć na rowerze.
- DST 64.00km
- Teren 35.00km
- Czas 03:54
- VAVG 16.41km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 4 lipca 2009
Krynica
Powerade MTB Marathon Krynica 4 lipca
Maraton nr 14
Właściwie cały tydzień poprzedzający maraton czułam, ze cos jest nie tak.
Ciężko mi się jeździło… ale łudziłam się, ze to wina założonej bardzo ciężkiej drutowanej opony na błoto.
Byłam bardzo zmęczona pracą i zniechęcona do roweru. We wtorek na treningu powiedziałam do Mirka: Mirek mnie się nie chce jechać do tej Krynicy…
Niebywałe…
Wjeżdżaliśmy w strasznym upale na Słoną Górę po asfalcie… nawet Mirek zauważył, ze się bardzo meczę.
Od czwartku odpoczywałam.
W sobotę rano wstałam z niechęcią. Dzień wcześniej … nerwowo cały dzień, bo wieści z Krynicy niepokojące były.. duze bloto, a ja jeden Nobby Nic wąski , reszta… zjechane bieżniki.
Po pracy szybki tour do Mirka Bieniasza i zakup Buldoga.
Założyłam go na przód.
Po raz pierwszy na Poweradzie mam sektor ( wprowadzili dodatkowy sektor III). Przyjemnie wjeśc do wolnego sektora na starcie, nie przepychać się.
Stoję z Adą Jarczyk i chłopakami ( młodymi ) z naszego teamu.
Macha do mnie Pan Grzegorz Napierała, poznany na nk. Też ma sektor III.
Z daleka widzę Andiego i Jaśka . jadą bez numerów.
Ruszamy. Pierwszy podjazd, może nie aż tak ciężki, ale sa dosyć duże korki i trzeba się sporo napocić żeby utrzymać się na rowerze.
Jest gorąco, podjazd w otwartym terenie, wiec pot leje się ze mnie ciurkiem. Szczypią mnie oczy… Rany przecież tusz jest niby wodoodporny ( jak to napisała w felietonie Krystyna Janda – tusz zdrajca)
Zachciało się być kobietą na maratonie.
Na tym podjeździe dojeżdżam do Pauliny Szelerewicz. Co z tego.. na mecie jak zwykle będzie daleko przede mną.
Wjazd do lasu i zaczyna się błotne piekiełko.
Ciężko się pedałuje. A ja jestem zniechecona od startu własciwie.
Od samego początku miałam bardzo złe nastawienie do tego maratonu.
Na pierwszym zjeździe jadę, ale za chwilę upadam po uslizgu przedniego koła, jest wąsko, wiec szybko muszę się usuwać z drogi, bo z góry jadą. No i niestety… nie mogę się „włączyć” do ruchu. Jest za wąsko a z góry jedzie tyle osób…
Słabo mi się robi, jak patrzę ile osób mnie mija.
Slyszę: cześć Iza.
Jedzie Sławek Nosal.
Jadę dalej, coraz ciężej.. coraz wiecej blota. Gdzie mogę jadę, gdzie się nie da , trzeba brnąć w błocie. To kosztuje masę sił.
Nie walczę. Jakoś tak dziwnie odpuszczam.. myślę…. byleby tylko dojechać.
Zjazdy bardzo śliskie, niewiele zjeżdżam. Boje się, po tym pierwszym upadku wiem, ze nie będzie mi łatwo dzisiaj zjeżdzać. Chyba wole kamienie jak w szczawnicy niż takie błotne zjazdy.
Podjazd na Jaworzynę. Znam go dobrze, wiec bez problemów większych wspinam się powoli.
Takie podjazdy lubię, zresztą jest w miarę sucho, można jechać caly czas.
Pozwalam sobie na kaprys i na chwilę tuż przed zjazdem z jaworzyny patrzę przez chwile na panoramę.
Za jaworzyną zaczynają się już schody. Dużo niebezpiecznych zjazdów, dużo błotnych pochłaniających energię podjazdów.
Na ktorymś z nich dojeżdżam do dziewczyny. Mówi do mnie: jesteś z Tarnowa? Ja też.
Domyślam się ze to musi być Monika Brożek ( Subaru AZS AE), kiedyś znalazłam ją na liście osób zgłoszonych.
Ambitnie odjeżdza mi, dojeżdżam do niej, zaczynają się zjazdy, jedzie jak szalona, rowerem jej rzuca. Myślę: dziewczyno… zabijesz się…
Odjeżdza mi.. nie mija kilka minut, z daleka widzę , ze ktoś lezy…
To ona. Uderzyla kierownicą w żebra.. Zatrzymujemy się przy niej. Uspokaja nas i karze jechać dalej. Obawiam się jednak, ze cos się stało, bo nie znalazłam jej na liscie osób, które ukonczyły wyścig
Bloto, bloto, bloto.
Zatrzymuje się co jakiś czas, wyciągam je z przerzutek.
Ogarnia mnie wielka niechęć. Myślę: nienawidzę roweru, nienawidzę maratonów, nie pojadę w tarnowie.. o nie…!!!!
Potworne zmęczenie. Ledwie pedałuję. Po prostu nie idzie i tyle. Wszyscy mnie mijają. Ci, którzy nie powinni. Rywalki te które są zwykle słabsze… a mnie wszystko jedno.
Mija mnie Beata Stradowska. Próbuje utrzymac się jej na kole. Nawet wyprzedzam ją, ale za chwilę mi odjeżdza. Na mecie jest 20 min przede mną przede mną. Katastrofa. Dwa ostatnie wyścigi przyjeżdzałam przed nią.
Coraz gorzej. Ze zmęczenia potykam się o rower, o własne nogi.
Na którymś z kolei zjeździe, słyszę niepokojące dżwieki przy przednim kole. Zatrzymuje się, ale nic nie znajduje. Zjezdzam dalej, ale dzwieki coraz gorsze.
Próbuje dostrzec wśród blota co może wydawać takie dźwieki i wreszcie znajduje.
Miedzy oponą a podkową amora zaklinowała się jakas okrągla blacha. Jak się tam dostała? Nie mam pojecia/ Przylepiła się z błotem?
Zatrzymuje się na bufecie. Polewam przerzutki wodą. Przez chwile chodzą lepiej.
Potem znowu wchodzimy od lasu i zaczyna się zdobywanie parkowej.
Opony oblepione błotem.
Duzo chodzę,w życiu się tyle nie nachodziłam.
Na parkowej Grzegorz G. zafundował nam rundę xc , podobnie jak w Zlotym stoku. Masakra.
A jednak wystarcza mi sil, żeby dwa podjazdy nie schodzić, ( bo o zjeździe nie ma mowy) a zbiegać. Sama się sobie dziwię, skąd te siły.
Jedyny moment kiedy walczę na tym maratonie to tuz przed metą. Mija mnie jakaś kobieta i myślę: o nie.. nie dam się tak zrobić przed metą. Mijam ja na podjeździe, zbiegam jak kozica na zjeżdzie i gnam co sil do mety. Przede mną jedzie facet, kibice krzyczą: nie daj się kobiecie.. Mijam go. Patrzy zdziwiony.
Za chwilę na mete dojeżdza moja rywalka, podaje mi rękę. Miło.
Jestem wykończona, zla… niezadowolona.
Tylko 37 km a taka męka.
Myję się w potoczku. Spotykam Paulinę. Wsciekla, była czwarta, mówi,ze fatalnie się jej jechalo, ze się ślizgala, przewracała.
Potem napisze mi, ze na mecie się popłakała ze złosci.
Jak spoglądam na wyniki… horror. 13 miejsce!!!! Tego jeszcze nie było.
Strasznie zleszczyłam ten maraton. Nie wiem jak to się stalo, ale myślę,ze byłam bardzo zmeczona i ze przegrałam go przede wszystkim w głowie.
Odpuściłam zanim na dobre zaczęłam jechać. Gdzie się podziała moja wola walki?
Chyba zgubiłam ją.. w pracy. Bardzo męcząco jest ostatnio.
Maraton nr 14
Właściwie cały tydzień poprzedzający maraton czułam, ze cos jest nie tak.
Ciężko mi się jeździło… ale łudziłam się, ze to wina założonej bardzo ciężkiej drutowanej opony na błoto.
Byłam bardzo zmęczona pracą i zniechęcona do roweru. We wtorek na treningu powiedziałam do Mirka: Mirek mnie się nie chce jechać do tej Krynicy…
Niebywałe…
Wjeżdżaliśmy w strasznym upale na Słoną Górę po asfalcie… nawet Mirek zauważył, ze się bardzo meczę.
Od czwartku odpoczywałam.
W sobotę rano wstałam z niechęcią. Dzień wcześniej … nerwowo cały dzień, bo wieści z Krynicy niepokojące były.. duze bloto, a ja jeden Nobby Nic wąski , reszta… zjechane bieżniki.
Po pracy szybki tour do Mirka Bieniasza i zakup Buldoga.
Założyłam go na przód.
Po raz pierwszy na Poweradzie mam sektor ( wprowadzili dodatkowy sektor III). Przyjemnie wjeśc do wolnego sektora na starcie, nie przepychać się.
Stoję z Adą Jarczyk i chłopakami ( młodymi ) z naszego teamu.
Macha do mnie Pan Grzegorz Napierała, poznany na nk. Też ma sektor III.
Z daleka widzę Andiego i Jaśka . jadą bez numerów.
Ruszamy. Pierwszy podjazd, może nie aż tak ciężki, ale sa dosyć duże korki i trzeba się sporo napocić żeby utrzymać się na rowerze.
Jest gorąco, podjazd w otwartym terenie, wiec pot leje się ze mnie ciurkiem. Szczypią mnie oczy… Rany przecież tusz jest niby wodoodporny ( jak to napisała w felietonie Krystyna Janda – tusz zdrajca)
Zachciało się być kobietą na maratonie.
Na tym podjeździe dojeżdżam do Pauliny Szelerewicz. Co z tego.. na mecie jak zwykle będzie daleko przede mną.
Wjazd do lasu i zaczyna się błotne piekiełko.
Ciężko się pedałuje. A ja jestem zniechecona od startu własciwie.
Od samego początku miałam bardzo złe nastawienie do tego maratonu.
Na pierwszym zjeździe jadę, ale za chwilę upadam po uslizgu przedniego koła, jest wąsko, wiec szybko muszę się usuwać z drogi, bo z góry jadą. No i niestety… nie mogę się „włączyć” do ruchu. Jest za wąsko a z góry jedzie tyle osób…
Słabo mi się robi, jak patrzę ile osób mnie mija.
Slyszę: cześć Iza.
Jedzie Sławek Nosal.
Jadę dalej, coraz ciężej.. coraz wiecej blota. Gdzie mogę jadę, gdzie się nie da , trzeba brnąć w błocie. To kosztuje masę sił.
Nie walczę. Jakoś tak dziwnie odpuszczam.. myślę…. byleby tylko dojechać.
Zjazdy bardzo śliskie, niewiele zjeżdżam. Boje się, po tym pierwszym upadku wiem, ze nie będzie mi łatwo dzisiaj zjeżdzać. Chyba wole kamienie jak w szczawnicy niż takie błotne zjazdy.
Podjazd na Jaworzynę. Znam go dobrze, wiec bez problemów większych wspinam się powoli.
Takie podjazdy lubię, zresztą jest w miarę sucho, można jechać caly czas.
Pozwalam sobie na kaprys i na chwilę tuż przed zjazdem z jaworzyny patrzę przez chwile na panoramę.
Za jaworzyną zaczynają się już schody. Dużo niebezpiecznych zjazdów, dużo błotnych pochłaniających energię podjazdów.
Na ktorymś z nich dojeżdżam do dziewczyny. Mówi do mnie: jesteś z Tarnowa? Ja też.
Domyślam się ze to musi być Monika Brożek ( Subaru AZS AE), kiedyś znalazłam ją na liście osób zgłoszonych.
Ambitnie odjeżdza mi, dojeżdżam do niej, zaczynają się zjazdy, jedzie jak szalona, rowerem jej rzuca. Myślę: dziewczyno… zabijesz się…
Odjeżdza mi.. nie mija kilka minut, z daleka widzę , ze ktoś lezy…
To ona. Uderzyla kierownicą w żebra.. Zatrzymujemy się przy niej. Uspokaja nas i karze jechać dalej. Obawiam się jednak, ze cos się stało, bo nie znalazłam jej na liscie osób, które ukonczyły wyścig
Bloto, bloto, bloto.
Zatrzymuje się co jakiś czas, wyciągam je z przerzutek.
Ogarnia mnie wielka niechęć. Myślę: nienawidzę roweru, nienawidzę maratonów, nie pojadę w tarnowie.. o nie…!!!!
Potworne zmęczenie. Ledwie pedałuję. Po prostu nie idzie i tyle. Wszyscy mnie mijają. Ci, którzy nie powinni. Rywalki te które są zwykle słabsze… a mnie wszystko jedno.
Mija mnie Beata Stradowska. Próbuje utrzymac się jej na kole. Nawet wyprzedzam ją, ale za chwilę mi odjeżdza. Na mecie jest 20 min przede mną przede mną. Katastrofa. Dwa ostatnie wyścigi przyjeżdzałam przed nią.
Coraz gorzej. Ze zmęczenia potykam się o rower, o własne nogi.
Na którymś z kolei zjeździe, słyszę niepokojące dżwieki przy przednim kole. Zatrzymuje się, ale nic nie znajduje. Zjezdzam dalej, ale dzwieki coraz gorsze.
Próbuje dostrzec wśród blota co może wydawać takie dźwieki i wreszcie znajduje.
Miedzy oponą a podkową amora zaklinowała się jakas okrągla blacha. Jak się tam dostała? Nie mam pojecia/ Przylepiła się z błotem?
Zatrzymuje się na bufecie. Polewam przerzutki wodą. Przez chwile chodzą lepiej.
Potem znowu wchodzimy od lasu i zaczyna się zdobywanie parkowej.
Opony oblepione błotem.
Duzo chodzę,w życiu się tyle nie nachodziłam.
Na parkowej Grzegorz G. zafundował nam rundę xc , podobnie jak w Zlotym stoku. Masakra.
A jednak wystarcza mi sil, żeby dwa podjazdy nie schodzić, ( bo o zjeździe nie ma mowy) a zbiegać. Sama się sobie dziwię, skąd te siły.
Jedyny moment kiedy walczę na tym maratonie to tuz przed metą. Mija mnie jakaś kobieta i myślę: o nie.. nie dam się tak zrobić przed metą. Mijam ja na podjeździe, zbiegam jak kozica na zjeżdzie i gnam co sil do mety. Przede mną jedzie facet, kibice krzyczą: nie daj się kobiecie.. Mijam go. Patrzy zdziwiony.
Za chwilę na mete dojeżdza moja rywalka, podaje mi rękę. Miło.
Jestem wykończona, zla… niezadowolona.
Tylko 37 km a taka męka.
Myję się w potoczku. Spotykam Paulinę. Wsciekla, była czwarta, mówi,ze fatalnie się jej jechalo, ze się ślizgala, przewracała.
Potem napisze mi, ze na mecie się popłakała ze złosci.
Jak spoglądam na wyniki… horror. 13 miejsce!!!! Tego jeszcze nie było.
Strasznie zleszczyłam ten maraton. Nie wiem jak to się stalo, ale myślę,ze byłam bardzo zmeczona i ze przegrałam go przede wszystkim w głowie.
Odpuściłam zanim na dobre zaczęłam jechać. Gdzie się podziała moja wola walki?
Chyba zgubiłam ją.. w pracy. Bardzo męcząco jest ostatnio.
- Aktywność Jazda na rowerze