Sobota, 11 lipca 2009
Eska Tarnów
Eska Fuji Bike Maraton Tarnów
11 lipca 2009
Maraton nr 15
Po nieudanym maratonie w Krynicy.. mialam takie myśli, żeby nie jechac Tarnowa, albo jechac bez numeru.
W dodatku w poniedziałek złapałam kontuzję barku, ale to taką że płakałam z bólu.
Tak wiec przed Tarnowem tylko jeden lekki trening.
Miałam obawy czy będę potrafiła cieszyć się z jazdy i czy bark nie będzie bolał, czy puści blokada na zjazdach.
Tym bardziej, ze trasy nie zdążylam przejechać a wszyscy straszyli, ze powódz trase zmieniła, ze masa naniesionych kamieni i zrobiło się niebezpiecznie.
W piątek przed startem zmieniałam oponę, smarowałam łancuch i postanowiłam się kawałeczek przejechać żeby wypróbować rower…
Tylna przerzutka przestała działać… zaczełam ja oglądać i zauważyłam, że kółko od przerzutki ( górne) jest tak luźne, ze ledwie się trzyma.
Kolega alek popatrzył i powiedział.. przerzutka do wymiany…
Rozłozyl na czynniki pierwsze… ale kółek na podmianę nie mieliśmy.
Mirek miał przywieźć rano.
Tak wiec połozylam się spać.. nie wiedząc czy w ogóle wystartuje.
9.20 .. chłopaki montują mi kółka i regulują przerzutkę. Wsiadam na rower, jest ok., jedziemy na start.
Na stracie jest fajnie, fajna atmosfera, jestesmy u siebie, wiec masa znajomych bikerów. Sympatycznie.
Nie denerwuję się. Mirek radzi:potraktuj ten start treningowo… ot tak żeby mieć radość z jeżdzenia, nie mysl o wyniku.
Taki cel też sobie stawiam – poczuć radość z jazdy, odblokować się na zjazdach.
Zaczynam spokojnie,wszak przed soba mam Marcinkę,ale i tak sporo osób mijam na podjeździe..
Pierwszy zjazd. Rzeczywiście masa naniesionych kamieni, trzeba naprawdę uważać… Jadę jeszcze asekuracyjnie, ale z biegiem kolejnych kilometrów przypominam sobie, ze przecież już trochę zjeżdzać się nauczyłam… odpuszczam wiec hample i staram się pamietać o tym co mówil Mirek: na takich luźnych kamieniach nie wolno mocno hamować, trzeba puścić hamulce, rower cie wyprowadzi.
Znowu pamietam o tym żeby pracować ciałem na zjazdach – nie siedzieć sztywno.
Jest ok. Jedzie mi się dobrze, duzo piję bo jest dosyc gorąco.
Spotykam Sławka Nosala – znowu uszkodził palec. Co za pech.
Przed Brzanką dojeżdzam do kolegi Sławka z druzyny, mijam go na podjeździe, potem on jeszcze dojeżdza do mnie, ale na prostej, na asfalcie nie daje rady. Na chwilę zatrzymuję się żeby przełożyc bidony, on dojeżdza, ale ja ide dosyc mocno pod gorę. Zaczyna się podjazd nad Brzankę i tam mu chyba odjechałam, bo potem się już nie widzimy. Z pozostalymi kolegami Sławka caly czas tasujemy się na trasie.
Gdzieś w trasie słyszę jak ktoś za mną krzyczy: dawaj Iza, dawaj.
Nie mam pojecia kto to.
Wjazd na Brzankę. Na szczycie Kefir robi zdjęcia..i krzyczy: no dawaj, dawaj Mądrala.. sam by sobie wjechal…
Zjazd z Brzanki. Nadspodziewanie dobrze sobie radzę, chociaż zjazd nie jest taki najłatwiejszy, ale w porownaniu z tym co widzialam w Krynicy….
Na zjeździe znowu slyszę glos: no i jak iza zjazd? Dobrze? A tak się bałaś…
Od Brzanki już odliczam kilometry do mety.
W koncu na jakims wyplaszczeniu dojeżdza mnie „mój głos”. Pytam się: a ktoś Ty?
Radek…
Hm.. nie znam Radka.
Okazuje się , ze podczytuje forum rowerum.
Radek mówi, wskakuj na koło. Wskakuję, ale… po 2 min wymijam Radka i zobacyzlismy sie juz na mecie.
Jest ok., nie ma zgonów, jedzie się dobrze.
Na podjeździe na górze Trzemeskiej, dubluje mnie giga. Ależ pieknie chłopaki ciągną pod górę. Ja ledwie pedałuję.
Jeszcze trochę „męki” przez łąki , a potem Kruk i już wiem, ze blisko…
Walczę z czasem… minuty uciekają na liczniku a ja mam cel: poprawić czas z ub roku. Spieszę się. Nie odpuszczam.
Jeszcze tylko zjazd do potoczku, potem spacer w błocie i wjazd na marcinkę. Rany… jestem stąd znam przecież te ścieżki, ale widok Tarnowa z Marcinki zapiera dech w piersiach. Po prostu pięknie.
I jeszcze jedno… zjechac ten cholerny zjazd z marcinki. Jeszcze mi się to nie udało. W ub roku schodziłam.
Zjeżdzam! Ale fajnie! Co prawda zatelepało mnie tam na jakiejś dziurze.. i to tak, ze cudem się wyratowałam, ale utrzymałam równowagę.
I już łąką, zjeżdzamy do mety. Gonię jeszcze kolegę Sławka, Rafała, ale nie udaje mi się go „dopaść” przed metą.
Na mecie dziękuję mi. Chyba byłam dla niego „motywacja” do szybszej jazdy. Fakt, minąl mnie dopiero chyba na Marcince.
Czas 3 h 54 min, lepszy niż w zeszłym roku ( miejsce I), wystarcza do zajecia m 5.
Do 3 zawodniczki straciłam 6 min.
Ale i tak jestem zadowolona. Psychika odbudowana. Mogę dalej jeździć na rowerze.
11 lipca 2009
Maraton nr 15
Po nieudanym maratonie w Krynicy.. mialam takie myśli, żeby nie jechac Tarnowa, albo jechac bez numeru.
W dodatku w poniedziałek złapałam kontuzję barku, ale to taką że płakałam z bólu.
Tak wiec przed Tarnowem tylko jeden lekki trening.
Miałam obawy czy będę potrafiła cieszyć się z jazdy i czy bark nie będzie bolał, czy puści blokada na zjazdach.
Tym bardziej, ze trasy nie zdążylam przejechać a wszyscy straszyli, ze powódz trase zmieniła, ze masa naniesionych kamieni i zrobiło się niebezpiecznie.
W piątek przed startem zmieniałam oponę, smarowałam łancuch i postanowiłam się kawałeczek przejechać żeby wypróbować rower…
Tylna przerzutka przestała działać… zaczełam ja oglądać i zauważyłam, że kółko od przerzutki ( górne) jest tak luźne, ze ledwie się trzyma.
Kolega alek popatrzył i powiedział.. przerzutka do wymiany…
Rozłozyl na czynniki pierwsze… ale kółek na podmianę nie mieliśmy.
Mirek miał przywieźć rano.
Tak wiec połozylam się spać.. nie wiedząc czy w ogóle wystartuje.
9.20 .. chłopaki montują mi kółka i regulują przerzutkę. Wsiadam na rower, jest ok., jedziemy na start.
Na stracie jest fajnie, fajna atmosfera, jestesmy u siebie, wiec masa znajomych bikerów. Sympatycznie.
Nie denerwuję się. Mirek radzi:potraktuj ten start treningowo… ot tak żeby mieć radość z jeżdzenia, nie mysl o wyniku.
Taki cel też sobie stawiam – poczuć radość z jazdy, odblokować się na zjazdach.
Zaczynam spokojnie,wszak przed soba mam Marcinkę,ale i tak sporo osób mijam na podjeździe..
Pierwszy zjazd. Rzeczywiście masa naniesionych kamieni, trzeba naprawdę uważać… Jadę jeszcze asekuracyjnie, ale z biegiem kolejnych kilometrów przypominam sobie, ze przecież już trochę zjeżdzać się nauczyłam… odpuszczam wiec hample i staram się pamietać o tym co mówil Mirek: na takich luźnych kamieniach nie wolno mocno hamować, trzeba puścić hamulce, rower cie wyprowadzi.
Znowu pamietam o tym żeby pracować ciałem na zjazdach – nie siedzieć sztywno.
Jest ok. Jedzie mi się dobrze, duzo piję bo jest dosyc gorąco.
Spotykam Sławka Nosala – znowu uszkodził palec. Co za pech.
Przed Brzanką dojeżdzam do kolegi Sławka z druzyny, mijam go na podjeździe, potem on jeszcze dojeżdza do mnie, ale na prostej, na asfalcie nie daje rady. Na chwilę zatrzymuję się żeby przełożyc bidony, on dojeżdza, ale ja ide dosyc mocno pod gorę. Zaczyna się podjazd nad Brzankę i tam mu chyba odjechałam, bo potem się już nie widzimy. Z pozostalymi kolegami Sławka caly czas tasujemy się na trasie.
Gdzieś w trasie słyszę jak ktoś za mną krzyczy: dawaj Iza, dawaj.
Nie mam pojecia kto to.
Wjazd na Brzankę. Na szczycie Kefir robi zdjęcia..i krzyczy: no dawaj, dawaj Mądrala.. sam by sobie wjechal…
Zjazd z Brzanki. Nadspodziewanie dobrze sobie radzę, chociaż zjazd nie jest taki najłatwiejszy, ale w porownaniu z tym co widzialam w Krynicy….
Na zjeździe znowu slyszę glos: no i jak iza zjazd? Dobrze? A tak się bałaś…
Od Brzanki już odliczam kilometry do mety.
W koncu na jakims wyplaszczeniu dojeżdza mnie „mój głos”. Pytam się: a ktoś Ty?
Radek…
Hm.. nie znam Radka.
Okazuje się , ze podczytuje forum rowerum.
Radek mówi, wskakuj na koło. Wskakuję, ale… po 2 min wymijam Radka i zobacyzlismy sie juz na mecie.
Jest ok., nie ma zgonów, jedzie się dobrze.
Na podjeździe na górze Trzemeskiej, dubluje mnie giga. Ależ pieknie chłopaki ciągną pod górę. Ja ledwie pedałuję.
Jeszcze trochę „męki” przez łąki , a potem Kruk i już wiem, ze blisko…
Walczę z czasem… minuty uciekają na liczniku a ja mam cel: poprawić czas z ub roku. Spieszę się. Nie odpuszczam.
Jeszcze tylko zjazd do potoczku, potem spacer w błocie i wjazd na marcinkę. Rany… jestem stąd znam przecież te ścieżki, ale widok Tarnowa z Marcinki zapiera dech w piersiach. Po prostu pięknie.
I jeszcze jedno… zjechac ten cholerny zjazd z marcinki. Jeszcze mi się to nie udało. W ub roku schodziłam.
Zjeżdzam! Ale fajnie! Co prawda zatelepało mnie tam na jakiejś dziurze.. i to tak, ze cudem się wyratowałam, ale utrzymałam równowagę.
I już łąką, zjeżdzamy do mety. Gonię jeszcze kolegę Sławka, Rafała, ale nie udaje mi się go „dopaść” przed metą.
Na mecie dziękuję mi. Chyba byłam dla niego „motywacja” do szybszej jazdy. Fakt, minąl mnie dopiero chyba na Marcince.
Czas 3 h 54 min, lepszy niż w zeszłym roku ( miejsce I), wystarcza do zajecia m 5.
Do 3 zawodniczki straciłam 6 min.
Ale i tak jestem zadowolona. Psychika odbudowana. Mogę dalej jeździć na rowerze.
- DST 64.00km
- Teren 35.00km
- Czas 03:54
- VAVG 16.41km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!