Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2015
Dystans całkowity: | 32.00 km (w terenie 7.00 km; 21.88%) |
Czas w ruchu: | 01:26 |
Średnia prędkość: | 22.33 km/h |
Maksymalna prędkość: | 35.00 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 32.00 km i 1h 26m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 25 stycznia 2015
WYZWANIE
Pewnego razu przeczytałam taki tekst na blogu Baba na rowerze:
http://babanarowerze.com/2015/01/13/this-girl-can...
I tenże tekst zainspirował mnie do dzisiejszego działania. Zanim jednak zaprezentuję jego efekty, muszę się usprawiedliwić. Film jest kiepskiej jakości, źle skadrowany (po raz pierwszy używałam dzisiaj do kręcenia nowego telefonu), poza tym źle się kręci jak dłoń zmarznięta.
Nie to jest jednak najważniejsze. Nie musicie patrzeć, zależy mi na tym żebyście DZIEWCZYNY posłuchały o tym o czym mówię. Bo to film dla dziewczyn głównie.
Zależy mi na tym, żeby te, których przekonywać nie muszę, podjęły wyzwanie i nakręciły swoje filmy. I tym sposobem przekonywały nieprzekonane.
Rzadko używam FB, ale do takich akcji świetnie się nadaje. Dlatego też zamieściłam film na FB i opatrzyłam takim komentarzem:
Sport to dla mnie nieustające źródło energii. Sport stanowi o jakości mojego życia. Podobno wciąż niewiele jest kobiet uprawiających sport (tego dowiedziałam się z bloga Pauliny – Baby na rowerze). I tak zupełnie spontanicznie postanowiłam się włączyć do akcji przekonywania dziewczyn, kobiet, że.. warto. Mój film jest mało udany, bo powstał zupełnie spontanicznie, bez jakiegoś planu i założenia. Nie miałam też operatora:). Stąd takie beznadziejne kadrowanie. Oscara za niego na pewno nie dostanę:). To jednak nie jest istotne. Chciałabym żeby film był impulsem dla tych dziewczyn, które ze sportem są na co dzień, do opowiadania o tym, do dzielenia się swoimi doświadczeniami, do przekonania nieprzekonanych, że naprawdę to jest COŚ. I że naprawdę jest bez znaczenia, że nie jesteśmy idealne, że czasem może za stare, za grube, że mamy zbyt mało gracji. Trzeba porzucić te kompleksy i wyjść z domu. I zaprzyjaźnić się ze sportem. Stąd ten film i stąd ten challenge. Mam nadzieję, że przyłączycie się do zabawy, że będziecie pomysłowe, że filmy będą lepsze od mojego i że dzięki temu nas KOBIET w sporcie będzie zdecydowanie więcej. No to do dzieła! Kiedyś w czasach starożytnych:) była taka akcja: Kobiety na traktory! No to zróbmy akcję: Kobiety do sportu! Czekam na film pierwszej nominowanej.
Iza – Grupa Kolarska GOMOLA TRANS AIRCO, lat 43
PS W naszym teamie liczba pań jest znacząca. Zarząd twierdzi, że kobiety łagodzą obyczaje:). Myślę, że ta spora liczba pań, bardzo wpływa na jakość atmosfery w naszym teamie. Bez nas Panowie byłoby Wam trochę smutniej prawda? No i sekcja taneczna raczej nie miałaby racji bytu.
http://babanarowerze.com/2015/01/13/this-girl-can...
I tenże tekst zainspirował mnie do dzisiejszego działania. Zanim jednak zaprezentuję jego efekty, muszę się usprawiedliwić. Film jest kiepskiej jakości, źle skadrowany (po raz pierwszy używałam dzisiaj do kręcenia nowego telefonu), poza tym źle się kręci jak dłoń zmarznięta.
Nie to jest jednak najważniejsze. Nie musicie patrzeć, zależy mi na tym żebyście DZIEWCZYNY posłuchały o tym o czym mówię. Bo to film dla dziewczyn głównie.
Zależy mi na tym, żeby te, których przekonywać nie muszę, podjęły wyzwanie i nakręciły swoje filmy. I tym sposobem przekonywały nieprzekonane.
Rzadko używam FB, ale do takich akcji świetnie się nadaje. Dlatego też zamieściłam film na FB i opatrzyłam takim komentarzem:
Sport to dla mnie nieustające źródło energii. Sport stanowi o jakości mojego życia. Podobno wciąż niewiele jest kobiet uprawiających sport (tego dowiedziałam się z bloga Pauliny – Baby na rowerze). I tak zupełnie spontanicznie postanowiłam się włączyć do akcji przekonywania dziewczyn, kobiet, że.. warto. Mój film jest mało udany, bo powstał zupełnie spontanicznie, bez jakiegoś planu i założenia. Nie miałam też operatora:). Stąd takie beznadziejne kadrowanie. Oscara za niego na pewno nie dostanę:). To jednak nie jest istotne. Chciałabym żeby film był impulsem dla tych dziewczyn, które ze sportem są na co dzień, do opowiadania o tym, do dzielenia się swoimi doświadczeniami, do przekonania nieprzekonanych, że naprawdę to jest COŚ. I że naprawdę jest bez znaczenia, że nie jesteśmy idealne, że czasem może za stare, za grube, że mamy zbyt mało gracji. Trzeba porzucić te kompleksy i wyjść z domu. I zaprzyjaźnić się ze sportem. Stąd ten film i stąd ten challenge. Mam nadzieję, że przyłączycie się do zabawy, że będziecie pomysłowe, że filmy będą lepsze od mojego i że dzięki temu nas KOBIET w sporcie będzie zdecydowanie więcej. No to do dzieła! Kiedyś w czasach starożytnych:) była taka akcja: Kobiety na traktory! No to zróbmy akcję: Kobiety do sportu! Czekam na film pierwszej nominowanej.
Iza – Grupa Kolarska GOMOLA TRANS AIRCO, lat 43
PS W naszym teamie liczba pań jest znacząca. Zarząd twierdzi, że kobiety łagodzą obyczaje:). Myślę, że ta spora liczba pań, bardzo wpływa na jakość atmosfery w naszym teamie. Bez nas Panowie byłoby Wam trochę smutniej prawda? No i sekcja taneczna raczej nie miałaby racji bytu.
To było na FB, a tutaj muszę się Wam przyznać, że jest jeszcze jedna wersja filmu.
Nie „puściłam” jej na FB, bo nie byłabym wiarygodna.
Bo jeśli dobrze przyjrzycie się filmowi i posłuchacie co mówię, to w pewnym momencie (w tym kiedy mówię o tym, że dzięki sportowi można spotkać miłość swojego życia) na drugim planie pojawia się mężczyzna.
Tak było.. serio… to nie było wyreżyserowane. Coś do mnie wołał, machał… a ja .. uciekłam:).
Oto ta wersja.
Oto ta wersja.
A generalnie dzisiaj było… cudownie. Nareszcie śnieg… Godzina biegania po Mościcach (boisko, lasek, wały nad Białą, okolice działek). Czuję, że żyję!
Nareszcie zima:) © Iza
- Aktywność Bieganie
Sobota, 24 stycznia 2015
Mała zagłada
Wyścig zbrojeń trwa.
Siłownie, bieganie, ćwiczenia, badania wydolnościowe, dieta, nowy sprzęt.
Kolarska zima (bez zimy jednak, a szkoda bo biegówki to przecież fajny sport dla kolarza w zimie) trwa, a wiosna coraz bliżej.
A ja jestem gdzieś obok tego. Niestety.
Rozpisałam sobie „śliczny” plan treningowy na styczeń. Zrobiłam tabelkę. Skrupulatnie wypełniałam przez pierwszy tydzień i kawałek drugiego. I na tym się skończyło. Nie dlatego, że mi się nie chce. Dlatego, że tak wyszło. Niezależnie ode mnie.
( „Chcesz rozśmieszyć pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”).
Oczywiście … wobec innych ważnych rzeczy, coś takiego jak moje górnolotnie zwane treningowymi, plany, schodzą nomen omen na plan dalszy.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy coś szepcze: no i jak to będzie Iza, jeśli uda się jednak coś tam wystartować? No jak to będzie? Znowu się będziesz męczyć, znowu jęczeć ogromnie pod górę, znowu osiągać długie czasy przejazdu…
No pewnie tak. I co zrobić?
Próbować ile się da, mimo wszystko, bo pewnych rzeczy nie przeskoczy się po prostu.
No to próbuję. Coś tam próbowałam w tym tygodniu, a dzisiaj całkiem solidnie.
Poćwiczyłam. Muszę wykorzystywać każdy dzień kiedy można, kiedy się da, kiedy są siły. Bo mi na tym zależy, bo rower to pasja, bo zawody wciąż mnie „kręcą” (chociaż już nie tak jak kiedyś).
I będzie dzisiaj jeszcze o czymś.
Pewnie znowu ktoś zmarszczy czoło i pomyśli: o czym ona pisze? Przecież to blog sportowy! Niby tak. No, ale mój, więc sama decyduję o tym o czym piszę. A dzisiaj napisać muszę. Tak czuję, że muszę.
O książce. Zwłaszcza, że koniec jej czytania zbiegł się z tym co dzisiaj stało się na Ukrainie. Takie okropne dopełnienie poksiążkowych refleksji.
Tak.. już tak mam, że często wybieram książki trudne. Książki, filmy. Szukam właśnie takich. Że nie poprawiam sobie nimi nastroju? No nie.
Ale mam wrażenie, że nie marnuję czasu. I takie poczucie jest mi potrzebne.
Anna Janko. Poetka, pisarka, eseistka. Laureatka wielu nagród. Nominowana do Nagrody Nike. Czytałam dwie jej książki („Dziewczyna z zapałkami” i „Pasja wg św. Hanki”). Podobały mi się bardzo.
Chętnie więc sięgnęłam po „Małą zagładę”.
Nie bez obaw jednak. „Mała zagłada” to dialog córki (Janko) z matką. Pełen historii, emocji, refleksji na temat zła. Matka Anny Janko miała 9 lat, kiedy pewnego czerwcowego poranka, Niemcy wkroczyli do wsi na Zamojszczyźnie i wystrzelali jej mieszkańców. Ocalało trochę dzieci. W tym matka pisarki, jej 5 letni brat i 3 letnia siostra. Rodzice zostali rozstrzelani na jej oczach.
Potem… rok niemówienia i płaczu (nieustannego płaczu), tułanie się po krewnych, domach dziecka i dorosłe życie..z traumą w tle, ze strachem, który w genach przekazuje się swoim dzieciom.
Czyta się tę książkę ze łzami pod powiekami i ściśniętym żołądkiem, ale przeczytać ją bezwzględnie TRZEBA. Wiele jest książek, wiele jest filmów opowiadających o wojnie (wojnach). Wiele czytałam. Nigdy jednak TAKIEJ. Ta jest inna, ta jest zupełnie wyjątkowa.
Anna Janko napisała ją dla matki, napisała ją dla siebie, dla nas.
Napisała żeby rozliczyć się z tym co w matce przez wiele, wiele lat było, a co i jej przypadło w związku z tym w udziale.
Żeby rozliczyć się z tą traumą, z tym złem, które wisiało przez lata nad jej rodziną. Lektura obowiązkowa.
Ostrzegam jednak: nie będzie łatwo.
To jest trochę jak szkolna wycieczka do obozu w Oświęcimiu. Chcemy jechać, wiemy, że tak trzeba, odczuwamy ciekawość, wiemy, że to potrzebna życiowa edukacja, ale potem już nic nie jest takie samo.
Nie da się na świat patrzeć tak samo.
Skończyłam czytać ze łzami na policzkach i dziwnym poczuciem: żalem, że to już koniec książki (bo świetnie napisana i świetnie się ją czyta), ale jednocześnie i ulgą, że już więcej nie muszę przechodzić przez tę historię. Przerażającą historię.
Ludobójstwo nie ma narodowości. To nie tak, że determinuje go kolor skóry czy wyznanie. Nie ma swojego konkretnego miejsca na ziemi. Może pojawić się wszędzie. I to jest przerażające.
Ludobójstwo to "sprawka" człowieka.
Że to przeszłość? Że minęło? Że nas nie dotyczy? Że jest gdzieś daleko?. Nieprawda. Ukraina, tak blisko nas.
W szpitalach walczy się na co dzień o życie ludzi.. bo umierają na raka, na serce, na inne choroby itd. Wydziera się każdy dzień śmierci. Chorzy kurczowo trzymają się życia.
A gdzieś poza tymi szpitalami... ludzie strzelają do siebie.
Gdyby tylko strzelali... Oni potrafią zabijać w bardziej okrutny sposób. Wciąż.
Poczytajcie „Małą zagładę”. Powinniście.
Siłownie, bieganie, ćwiczenia, badania wydolnościowe, dieta, nowy sprzęt.
Kolarska zima (bez zimy jednak, a szkoda bo biegówki to przecież fajny sport dla kolarza w zimie) trwa, a wiosna coraz bliżej.
A ja jestem gdzieś obok tego. Niestety.
Rozpisałam sobie „śliczny” plan treningowy na styczeń. Zrobiłam tabelkę. Skrupulatnie wypełniałam przez pierwszy tydzień i kawałek drugiego. I na tym się skończyło. Nie dlatego, że mi się nie chce. Dlatego, że tak wyszło. Niezależnie ode mnie.
( „Chcesz rozśmieszyć pana Boga, opowiedz mu o swoich planach”).
Oczywiście … wobec innych ważnych rzeczy, coś takiego jak moje górnolotnie zwane treningowymi, plany, schodzą nomen omen na plan dalszy.
Ale gdzieś tam z tyłu głowy coś szepcze: no i jak to będzie Iza, jeśli uda się jednak coś tam wystartować? No jak to będzie? Znowu się będziesz męczyć, znowu jęczeć ogromnie pod górę, znowu osiągać długie czasy przejazdu…
No pewnie tak. I co zrobić?
Próbować ile się da, mimo wszystko, bo pewnych rzeczy nie przeskoczy się po prostu.
No to próbuję. Coś tam próbowałam w tym tygodniu, a dzisiaj całkiem solidnie.
Poćwiczyłam. Muszę wykorzystywać każdy dzień kiedy można, kiedy się da, kiedy są siły. Bo mi na tym zależy, bo rower to pasja, bo zawody wciąż mnie „kręcą” (chociaż już nie tak jak kiedyś).
I będzie dzisiaj jeszcze o czymś.
Pewnie znowu ktoś zmarszczy czoło i pomyśli: o czym ona pisze? Przecież to blog sportowy! Niby tak. No, ale mój, więc sama decyduję o tym o czym piszę. A dzisiaj napisać muszę. Tak czuję, że muszę.
O książce. Zwłaszcza, że koniec jej czytania zbiegł się z tym co dzisiaj stało się na Ukrainie. Takie okropne dopełnienie poksiążkowych refleksji.
Tak.. już tak mam, że często wybieram książki trudne. Książki, filmy. Szukam właśnie takich. Że nie poprawiam sobie nimi nastroju? No nie.
Ale mam wrażenie, że nie marnuję czasu. I takie poczucie jest mi potrzebne.
Anna Janko. Poetka, pisarka, eseistka. Laureatka wielu nagród. Nominowana do Nagrody Nike. Czytałam dwie jej książki („Dziewczyna z zapałkami” i „Pasja wg św. Hanki”). Podobały mi się bardzo.
Chętnie więc sięgnęłam po „Małą zagładę”.
Nie bez obaw jednak. „Mała zagłada” to dialog córki (Janko) z matką. Pełen historii, emocji, refleksji na temat zła. Matka Anny Janko miała 9 lat, kiedy pewnego czerwcowego poranka, Niemcy wkroczyli do wsi na Zamojszczyźnie i wystrzelali jej mieszkańców. Ocalało trochę dzieci. W tym matka pisarki, jej 5 letni brat i 3 letnia siostra. Rodzice zostali rozstrzelani na jej oczach.
Potem… rok niemówienia i płaczu (nieustannego płaczu), tułanie się po krewnych, domach dziecka i dorosłe życie..z traumą w tle, ze strachem, który w genach przekazuje się swoim dzieciom.
Czyta się tę książkę ze łzami pod powiekami i ściśniętym żołądkiem, ale przeczytać ją bezwzględnie TRZEBA. Wiele jest książek, wiele jest filmów opowiadających o wojnie (wojnach). Wiele czytałam. Nigdy jednak TAKIEJ. Ta jest inna, ta jest zupełnie wyjątkowa.
Anna Janko napisała ją dla matki, napisała ją dla siebie, dla nas.
Napisała żeby rozliczyć się z tym co w matce przez wiele, wiele lat było, a co i jej przypadło w związku z tym w udziale.
Żeby rozliczyć się z tą traumą, z tym złem, które wisiało przez lata nad jej rodziną. Lektura obowiązkowa.
Ostrzegam jednak: nie będzie łatwo.
To jest trochę jak szkolna wycieczka do obozu w Oświęcimiu. Chcemy jechać, wiemy, że tak trzeba, odczuwamy ciekawość, wiemy, że to potrzebna życiowa edukacja, ale potem już nic nie jest takie samo.
Nie da się na świat patrzeć tak samo.
Skończyłam czytać ze łzami na policzkach i dziwnym poczuciem: żalem, że to już koniec książki (bo świetnie napisana i świetnie się ją czyta), ale jednocześnie i ulgą, że już więcej nie muszę przechodzić przez tę historię. Przerażającą historię.
Ludobójstwo nie ma narodowości. To nie tak, że determinuje go kolor skóry czy wyznanie. Nie ma swojego konkretnego miejsca na ziemi. Może pojawić się wszędzie. I to jest przerażające.
Ludobójstwo to "sprawka" człowieka.
Że to przeszłość? Że minęło? Że nas nie dotyczy? Że jest gdzieś daleko?. Nieprawda. Ukraina, tak blisko nas.
W szpitalach walczy się na co dzień o życie ludzi.. bo umierają na raka, na serce, na inne choroby itd. Wydziera się każdy dzień śmierci. Chorzy kurczowo trzymają się życia.
A gdzieś poza tymi szpitalami... ludzie strzelają do siebie.
Gdyby tylko strzelali... Oni potrafią zabijać w bardziej okrutny sposób. Wciąż.
Poczytajcie „Małą zagładę”. Powinniście.
- Aktywność Ciężary
Sobota, 17 stycznia 2015
Pierwsze kilometry w tym roku
Było dzisiaj tak:
Dzisiejsza temperatura © Iza
Co więc można było zrobić? Ubrać się odpowiednio, wprowadzić w ruch pompkę (przecież rower stał nieużywany jakieś 3 miesiące), nasmarować łańcuch i ruszyć.. po odrobinę szczęścia.
„ W najtajniejszych zakamarkach mojego ciała poruszyło się coś, wypłynęło na powierzchnię i poleciało ku słońcu. Płuca nabrzmiały cudowną treścią tego krajobrazu – powietrza, gór, drzew, ludzi. To jest właśnie pełnia szczęścia, pomyślałam” Sylwia Plath „Szklany klosz” ( to odczucia Sylvii podczas jazdy na nartach).
Nie planowałam dzisiaj tego. Kompletnie nie. Kiedy jednak szłam do sklepu i poczułam to CIEPŁO, zakupy zamieniły się w zakupy ekspresowe, ekspresowo chwyciłam też w domu kromkę chleba z dżemem (bo śniadanie liche było), ekspresowo ubrałam się i wyjechałam.
To dziwne uczucie być znowu na rowerze, po takiej przerwie. Nie bez żalu, ale bez zbędnego dramatyzowania muszę napisać, że mój styczniowy górnolotnie nazwany „treningowym”, plan zupełnie nie wypalił.
Ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo ciężkie. Wiele niesprzyjających okoliczności, które uniemożliwiły mi realizację planu i pokazały jak może wyglądać ten sezon. Trochę żal, kiedy pomyślę, że być może ten sezon ominie mnie gdzieś bokiem. Ale tak właśnie wygląda życie – jest mało przewidywalne.
Trzeba iść do przodu, trzeba robić co w naszej mocy, ale to i tak czasem może być zbyt mało.
Nie dramatyzuję – przyjmuję do wiadomości, chociaż wiem, że jeśli sezon ominie mnie bokiem – to łatwe dla mnie nie będzie. Są jednak rzeczy ważne i są rzeczy ważniejsze. Tak już być musi.
Dzisiaj więc krótka jazda i.. cóż.. nie było najgorzej. Biorąc pod uwagę to, że nie jeździłam tak długo, biorąc pod uwagę również mój nie najlepszy stan psychofizyczny, to było całkiem dobrze.
A na koniec o filmach. Pamiętacie jak pisałam o Joannie Sałydze i książce „Chustka”? Może pamiętacie, może nie. Joanna przegrała walkę z chorobą. Pisała jednak pięknie o życiu, o miłości do syna, do Niemęża. Była niezwykłą osobą. Rzadko takie osoby się spotyka, więc trzeba doceniać takie spotkania – nawet jeśli to tylko takie „książkowe” spotkanie.
„Joanna” ten polski dokument nominowany do Oscara, to właśnie film o niej. Tak bardzo się cieszę, że dzięki temu więcej osób pozna Joannę. Reżyserka filmu powiedziała: ten film robi cuda z ludźmi… Nie przegapcie szansy na cud więc.
Wczoraj obejrzałam film „Still Alice”. Nie unikam trudnych tematów jeśli chodzi o książki, filmy. Wręcz przeciwnie – właśnie takich szukam. Dlaczego? Wydaje mi się, że wtedy jestem nieco bliżej ludzi. Że wiem więcej o ich emocjach, odczuciach.
„Still Alice” to historia stosunkowo młodej kobiety, pani profesor, która zapada na chorobę Alzheimera ( na specyficzną jej odmianę).. Ważny film. Dla mnie ważny podwójnie. Choroby nas otaczają. Od nich nie uciekniemy. Łatwiej zrozumieć pewne rzeczy po takich filmach. Polecam.
Dzisiejsza temperatura © Iza
Co więc można było zrobić? Ubrać się odpowiednio, wprowadzić w ruch pompkę (przecież rower stał nieużywany jakieś 3 miesiące), nasmarować łańcuch i ruszyć.. po odrobinę szczęścia.
„ W najtajniejszych zakamarkach mojego ciała poruszyło się coś, wypłynęło na powierzchnię i poleciało ku słońcu. Płuca nabrzmiały cudowną treścią tego krajobrazu – powietrza, gór, drzew, ludzi. To jest właśnie pełnia szczęścia, pomyślałam” Sylwia Plath „Szklany klosz” ( to odczucia Sylvii podczas jazdy na nartach).
Nie planowałam dzisiaj tego. Kompletnie nie. Kiedy jednak szłam do sklepu i poczułam to CIEPŁO, zakupy zamieniły się w zakupy ekspresowe, ekspresowo chwyciłam też w domu kromkę chleba z dżemem (bo śniadanie liche było), ekspresowo ubrałam się i wyjechałam.
To dziwne uczucie być znowu na rowerze, po takiej przerwie. Nie bez żalu, ale bez zbędnego dramatyzowania muszę napisać, że mój styczniowy górnolotnie nazwany „treningowym”, plan zupełnie nie wypalił.
Ostatnie tygodnie były dla mnie bardzo ciężkie. Wiele niesprzyjających okoliczności, które uniemożliwiły mi realizację planu i pokazały jak może wyglądać ten sezon. Trochę żal, kiedy pomyślę, że być może ten sezon ominie mnie gdzieś bokiem. Ale tak właśnie wygląda życie – jest mało przewidywalne.
Trzeba iść do przodu, trzeba robić co w naszej mocy, ale to i tak czasem może być zbyt mało.
Nie dramatyzuję – przyjmuję do wiadomości, chociaż wiem, że jeśli sezon ominie mnie bokiem – to łatwe dla mnie nie będzie. Są jednak rzeczy ważne i są rzeczy ważniejsze. Tak już być musi.
Dzisiaj więc krótka jazda i.. cóż.. nie było najgorzej. Biorąc pod uwagę to, że nie jeździłam tak długo, biorąc pod uwagę również mój nie najlepszy stan psychofizyczny, to było całkiem dobrze.
A na koniec o filmach. Pamiętacie jak pisałam o Joannie Sałydze i książce „Chustka”? Może pamiętacie, może nie. Joanna przegrała walkę z chorobą. Pisała jednak pięknie o życiu, o miłości do syna, do Niemęża. Była niezwykłą osobą. Rzadko takie osoby się spotyka, więc trzeba doceniać takie spotkania – nawet jeśli to tylko takie „książkowe” spotkanie.
„Joanna” ten polski dokument nominowany do Oscara, to właśnie film o niej. Tak bardzo się cieszę, że dzięki temu więcej osób pozna Joannę. Reżyserka filmu powiedziała: ten film robi cuda z ludźmi… Nie przegapcie szansy na cud więc.
Wczoraj obejrzałam film „Still Alice”. Nie unikam trudnych tematów jeśli chodzi o książki, filmy. Wręcz przeciwnie – właśnie takich szukam. Dlaczego? Wydaje mi się, że wtedy jestem nieco bliżej ludzi. Że wiem więcej o ich emocjach, odczuciach.
„Still Alice” to historia stosunkowo młodej kobiety, pani profesor, która zapada na chorobę Alzheimera ( na specyficzną jej odmianę).. Ważny film. Dla mnie ważny podwójnie. Choroby nas otaczają. Od nich nie uciekniemy. Łatwiej zrozumieć pewne rzeczy po takich filmach. Polecam.
- DST 32.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:26
- VAVG 22.33km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 stycznia 2015
Rozdwojenie jaźni
Po raz drugi w życiu, sięgnęłam po „Szklany klosz” Sylwii Plath.
Czytałam kiedyś, będąc młodym dziewczęciem. Z przerażeniem stwierdziłam wówczas, że „szaleństwo” (bo tak wtedy myślałam - nie w kategoriach choroby psychicznej, a szaleństwa właśnie, wstydliwego szaleństwa, które kojarzyło mi się z osiedlową „wariatką”) może przyjść nagle i nieoczekiwanie. Jak u Sylwii. Że czasem nic tego nie zapowiada, a potem nagle bach… przychodzi taki dzień i łapie cię za głowę. Szaleństwo.
I że to może spotkać bezwzględnie każdego. Chociażby był nie wiem jak dobrze wykształcony, inteligentny (a wcześniej wydawało mi się, że dotyka to tylko i wyłącznie tych mniej mądrych).
Jeśli ktoś nie jest w temacie, to wyjaśniam, że „Szklany klosz” jest uznawany za powieść autobiograficzną i w dużej mierze opowiada o pobycie pisarki w szpitalu psychiatrycznym. Sylwia zresztą zginęła śmiercią samobójczą (dwa miesiące po ukazaniu się powieści). Podobno cierpiała na chorobę afektywną-dwubiegunową. Jeśli chcecie dowiedzieć się trochę więcej o niej, to polecam film „Sylwia” i książkę K. Moses „Przezimowanie” (to z rzeczy fabularnych, bo biografii jest kilka).
W „Szklanym kloszu” jest taki fragment. Sylwia opowiada jak jej chłopak, student medycyny, zapytał ją czy wolałaby mieszkać w mieście czy na wsi. Odpowiedziała, że tu i tu. Chłopak poinformował ją, że to jest pytanie z jakiegoś tam psychotestu, a jej odpowiedź sugeruje, że jest wielkie prawdpodobieństwo, że zapadnie na nerwicę. Przypomniało mi się to dzisiaj po przeczytaniu wpisu na blogu Szymonbike’a. Tego wpisu http://szymon.bike/podsumowanie-sezonu/
Pomyślałam, że mam rozdwojenie jaźni. Że gdyby ktoś zapytał co wolę – zawody i całą ich otoczkę, czy po prostu taką jazdę z wolnością w tle o jakiej wspomina Szymon, odpowiedziałabym, że to i to. Czyli coś chyba ze mną jest nie tak. Robiąc jedno tęsknię do drugiego i odwrotnie. Jakiś balans trzeba znaleźć w tym sezonie. Postaram się. Chociaż i tak zawsze w tym aspekcie rowerowego myślenia będę cierpieć na rozdwojenie jaźni. I czy tak mi znowu z tym źle? Chyba nie. A jak jest u Was?
Czytałam kiedyś, będąc młodym dziewczęciem. Z przerażeniem stwierdziłam wówczas, że „szaleństwo” (bo tak wtedy myślałam - nie w kategoriach choroby psychicznej, a szaleństwa właśnie, wstydliwego szaleństwa, które kojarzyło mi się z osiedlową „wariatką”) może przyjść nagle i nieoczekiwanie. Jak u Sylwii. Że czasem nic tego nie zapowiada, a potem nagle bach… przychodzi taki dzień i łapie cię za głowę. Szaleństwo.
I że to może spotkać bezwzględnie każdego. Chociażby był nie wiem jak dobrze wykształcony, inteligentny (a wcześniej wydawało mi się, że dotyka to tylko i wyłącznie tych mniej mądrych).
Jeśli ktoś nie jest w temacie, to wyjaśniam, że „Szklany klosz” jest uznawany za powieść autobiograficzną i w dużej mierze opowiada o pobycie pisarki w szpitalu psychiatrycznym. Sylwia zresztą zginęła śmiercią samobójczą (dwa miesiące po ukazaniu się powieści). Podobno cierpiała na chorobę afektywną-dwubiegunową. Jeśli chcecie dowiedzieć się trochę więcej o niej, to polecam film „Sylwia” i książkę K. Moses „Przezimowanie” (to z rzeczy fabularnych, bo biografii jest kilka).
W „Szklanym kloszu” jest taki fragment. Sylwia opowiada jak jej chłopak, student medycyny, zapytał ją czy wolałaby mieszkać w mieście czy na wsi. Odpowiedziała, że tu i tu. Chłopak poinformował ją, że to jest pytanie z jakiegoś tam psychotestu, a jej odpowiedź sugeruje, że jest wielkie prawdpodobieństwo, że zapadnie na nerwicę. Przypomniało mi się to dzisiaj po przeczytaniu wpisu na blogu Szymonbike’a. Tego wpisu http://szymon.bike/podsumowanie-sezonu/
Pomyślałam, że mam rozdwojenie jaźni. Że gdyby ktoś zapytał co wolę – zawody i całą ich otoczkę, czy po prostu taką jazdę z wolnością w tle o jakiej wspomina Szymon, odpowiedziałabym, że to i to. Czyli coś chyba ze mną jest nie tak. Robiąc jedno tęsknię do drugiego i odwrotnie. Jakiś balans trzeba znaleźć w tym sezonie. Postaram się. Chociaż i tak zawsze w tym aspekcie rowerowego myślenia będę cierpieć na rozdwojenie jaźni. I czy tak mi znowu z tym źle? Chyba nie. A jak jest u Was?
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 stycznia 2015
Justyna
Od pewnego czasu obserwuję jak pod każdą wypowiedzią Justyny Kowalczyk (lub artykułem o niej) różni znawcy sportu i życia doradzają jej żeby już skończyła ze sportem. Z uporem maniaka ci fani Perfectu powtarzają: trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść…
A niby dlaczego miałaby schodzić? Bo forma nie ta? Bo przegrywa? Bo tego chcą inni?
I co z tego, że przegrywa? Sport to niestety też sztuka przegrywania. Przecież ona nie chce na razie kończyć z zawodowym sportem. Powiedziała kiedyś jasno i wyraźnie, że będzie to robiła dotąd dokąd będzie jej to sprawiało przyjemność. Jeśli więc dalej jej sprawia, dlaczego niektórzy uzurpują sobie prawo do decydowania o jej życiu? Skąd takie przekonanie, że wiemy o tym co dla innych jest dobre? Skąd przekonanie, że nasze rady są tymi właściwymi? Taki np. Kasai, ma 42 lata i skacze sobie dalej i jakoś nikt nie krzyczy żeby skończył, wręcz przeciwnie: wszyscy mu kibicują.
U mnie na lodówce jest taki obrazek ( że na lodówce? No to dobre miejsce bo nie ma dnia żeby się na to miejsce nie spojrzało).
A niby dlaczego miałaby schodzić? Bo forma nie ta? Bo przegrywa? Bo tego chcą inni?
I co z tego, że przegrywa? Sport to niestety też sztuka przegrywania. Przecież ona nie chce na razie kończyć z zawodowym sportem. Powiedziała kiedyś jasno i wyraźnie, że będzie to robiła dotąd dokąd będzie jej to sprawiało przyjemność. Jeśli więc dalej jej sprawia, dlaczego niektórzy uzurpują sobie prawo do decydowania o jej życiu? Skąd takie przekonanie, że wiemy o tym co dla innych jest dobre? Skąd przekonanie, że nasze rady są tymi właściwymi? Taki np. Kasai, ma 42 lata i skacze sobie dalej i jakoś nikt nie krzyczy żeby skończył, wręcz przeciwnie: wszyscy mu kibicują.
U mnie na lodówce jest taki obrazek ( że na lodówce? No to dobre miejsce bo nie ma dnia żeby się na to miejsce nie spojrzało).
Justyna:) © Iza
Ten obrazek wisi jako wyraz szacunku, ale też czynnik motywujący. I będzie sobie wisiał – bez względu na to czy ona znowu zacznie wygrywać (a ja wierzę, że tak będzie), czy będzie przegrywać.
Bo ona już WIELE wygrała. I tego nie zabierze jej już nic ani nikt.
Realizacji planu ciąg dalszy. Na dzisiaj przewidziane było m.in. 60 minut ćwiczenia pt ketllebells workout. Cóż.. muszę powiedzieć, że trudne zadanie dla ciała i ducha. Uczy cierpliwości.
Podrzucam coś do obejrzenia. Przeczytałam recenzję filmu u Lutka ( www.zwij.pl) i postanowiłam obejrzeć. Przyjemny, sympatyczny film nie tylko dla fanów kolarstwa. Momentami nieco naiwny, ale naprawdę przyjemnie się ogląda. No i motywuje, a przecież o to chodzi!
http://www.filmweb.pl/film/Tour+de+France-2013-686335
- Aktywność Ciężary
Niedziela, 4 stycznia 2015
Bieganie (12)
Konsekwencja…
Bez niej nie ma co marzyć o sukcesach i w życiu i sporcie.
Konsekwentnie realizuję swój miesięczny plan treningowy. Na razie to tylko 4 dni. Zobaczymy jak będzie dalej – wierzę jednak, że jeśli żadne niesprzyjające okoliczności mi nie przeszkodzą – zrealizuję go w 100%.
To taka pozytywna konsekwencja:). Można też być konsekwentnym mało pozytywnie.
Opowiadał mi dzisiaj Mirek o swoim koledze-biegaczu, który wbił sobie do głowy, ze ok 2/3 trasy ma kryzys. I czy czuł się dobrze czy źle kryzys przychodził. Konsekwentny był chłopak... w tym wmawianiu sobie kryzysów.
Bieganie dzisiaj ponownie i parę innych sportowych rzeczy, ale nie będę o nich pisać, bo to nic ciekawego.
Udało mi się znaleźć trochę śniegu w Lesie Radłowskim (chyba padało w nocy). Potem padało też po południu. W górkach naszych pewnie jest śnieg.
Dzisiaj zmarł profesor Edmund Wnuk-Lipiński. Poczułam smutek, bo przez wiele lat za sprawą wywiadu, który przeprowadziła z nim Teresa Torańską był takim moim dobrym duchem.
Ten wywiad czytam w trudnych chwilach żeby sobie uporządkować głowę – wyrzucić śmieci. Z głowy. Wywiad może znaleźć w książce Teresy Torańskiej „SĄ”. Dużo mądrości.
Fragment z artykułu do którego link podam zaraz:
Edmund Wnuk-Lipiński (profesor nauk humanistycznych, socjolog) najpierw stracił w wypadku 15-letniego syna, a potem żonę, którą pokonał rak. Rozpaczał, buntował się i pytał, dlaczego umierają dobrzy ludzie, a źli zostają, i dlaczego te nieszczęścia dotknęły akurat jego. Co mu pomogło? Czy uwierzył w równowagę dobra i zła? Torańskiej mówi tak: "Tereso, nie ma równowagi. Gdyby istniała, gdyby zło można było od siebie oddalić przez czynienie dobra, pozbawieni zostalibyśmy wolnej woli. (…) Gdyby każde dobro było nagradzane, a każde zło karane, bylibyśmy jak psy Pawłowa reagujące na bodźce. (…) A ponieważ nagrody i kary są rozłożone losowo, spadają na człowieka w sposób nieuregulowany żadnymi kodeksami, na oślep, jesteśmy wolni. Także w czynieniu zła". Jak wyjść z rozpaczy do nowego życia? W tej rozmowie jest odpowiedź.
Czytaj więcej: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/744269,pow...
Podobny smutek towarzyszył mi kiedy dowiedziałam się o śmierci Krzysztofa Krauze. Nie nakręci już żadnego filmu..
Dług, Mój Nikifor, Plac Zbawiciela, Papusza.. Wychodziłam z kina pełna emocji, refleksji, obrazów. Ostatnio po "Papuszy". Wyjątkowy film.
Szkoda, że już więcej nie nakręci żadnego filmu. Wielka szkoda. Mam taką nadzieję, że żona Joanna będzie kontynuować to co razem robili. A na koniec bardzo fajne wspomnienie minionego roku.
Bez niej nie ma co marzyć o sukcesach i w życiu i sporcie.
Konsekwentnie realizuję swój miesięczny plan treningowy. Na razie to tylko 4 dni. Zobaczymy jak będzie dalej – wierzę jednak, że jeśli żadne niesprzyjające okoliczności mi nie przeszkodzą – zrealizuję go w 100%.
To taka pozytywna konsekwencja:). Można też być konsekwentnym mało pozytywnie.
Opowiadał mi dzisiaj Mirek o swoim koledze-biegaczu, który wbił sobie do głowy, ze ok 2/3 trasy ma kryzys. I czy czuł się dobrze czy źle kryzys przychodził. Konsekwentny był chłopak... w tym wmawianiu sobie kryzysów.
Bieganie dzisiaj ponownie i parę innych sportowych rzeczy, ale nie będę o nich pisać, bo to nic ciekawego.
Udało mi się znaleźć trochę śniegu w Lesie Radłowskim (chyba padało w nocy). Potem padało też po południu. W górkach naszych pewnie jest śnieg.
Dzisiaj zmarł profesor Edmund Wnuk-Lipiński. Poczułam smutek, bo przez wiele lat za sprawą wywiadu, który przeprowadziła z nim Teresa Torańską był takim moim dobrym duchem.
Ten wywiad czytam w trudnych chwilach żeby sobie uporządkować głowę – wyrzucić śmieci. Z głowy. Wywiad może znaleźć w książce Teresy Torańskiej „SĄ”. Dużo mądrości.
Fragment z artykułu do którego link podam zaraz:
Edmund Wnuk-Lipiński (profesor nauk humanistycznych, socjolog) najpierw stracił w wypadku 15-letniego syna, a potem żonę, którą pokonał rak. Rozpaczał, buntował się i pytał, dlaczego umierają dobrzy ludzie, a źli zostają, i dlaczego te nieszczęścia dotknęły akurat jego. Co mu pomogło? Czy uwierzył w równowagę dobra i zła? Torańskiej mówi tak: "Tereso, nie ma równowagi. Gdyby istniała, gdyby zło można było od siebie oddalić przez czynienie dobra, pozbawieni zostalibyśmy wolnej woli. (…) Gdyby każde dobro było nagradzane, a każde zło karane, bylibyśmy jak psy Pawłowa reagujące na bodźce. (…) A ponieważ nagrody i kary są rozłożone losowo, spadają na człowieka w sposób nieuregulowany żadnymi kodeksami, na oślep, jesteśmy wolni. Także w czynieniu zła". Jak wyjść z rozpaczy do nowego życia? W tej rozmowie jest odpowiedź.
Czytaj więcej: http://www.dziennikzachodni.pl/artykul/744269,pow...
Podobny smutek towarzyszył mi kiedy dowiedziałam się o śmierci Krzysztofa Krauze. Nie nakręci już żadnego filmu..
Dług, Mój Nikifor, Plac Zbawiciela, Papusza.. Wychodziłam z kina pełna emocji, refleksji, obrazów. Ostatnio po "Papuszy". Wyjątkowy film.
Szkoda, że już więcej nie nakręci żadnego filmu. Wielka szkoda. Mam taką nadzieję, że żona Joanna będzie kontynuować to co razem robili. A na koniec bardzo fajne wspomnienie minionego roku.
- Aktywność Bieganie
Sobota, 3 stycznia 2015
Bieganie (11)
Bieganie dzisiaj. Pierwsze w nowym roku i od razu konkretne:).
Pojechaliśmy z Mirkiem. Mirek mnie ostrzegł, że dzisiaj jedziemy w inną stronę Lasu, bo w „naszej” stronie Lasu jest jakieś polowanie i wstęp wzbroniony.
Pojechaliśmy więc na nasze rowerowe tajemne radłowskie ścieżki (tam gdzie kiedyś zdarzyło mi się napotkać łosie – tym razem spotkałam tylko jelonka). Fajnie, ale tak bardziej hardcorowo bo bardzo terenowo, co odczuła moja stopa, onegdaj skręcona.
Na te moje kulasy pokontuzjowane to jednak nierówności terenu źle wypływają.
No, ale i tak fajnie było bardzo, bo takie hasanie po terenie ma swoje uroki.
Takie przeszkody dzisiaj do przeskakiwania były.
Druga przeszkoda © Iza
Pojechaliśmy więc na nasze rowerowe tajemne radłowskie ścieżki (tam gdzie kiedyś zdarzyło mi się napotkać łosie – tym razem spotkałam tylko jelonka). Fajnie, ale tak bardziej hardcorowo bo bardzo terenowo, co odczuła moja stopa, onegdaj skręcona.
Na te moje kulasy pokontuzjowane to jednak nierówności terenu źle wypływają.
No, ale i tak fajnie było bardzo, bo takie hasanie po terenie ma swoje uroki.
Takie przeszkody dzisiaj do przeskakiwania były.
Pierwsza przeszkoda ©
Niedługo upłynie 3 miesiące odkąd zmieniłam swoją dietę.
Czas na podsumowanie, skoro rok się zakończył:).
Jak jest zmieniona moja dieta – jeśli ktoś czyta to co piszę w miarę regularnie to wie.
Wciąż dążę do ideału w tej diecie , ale wciąż jeszcze nie jest tak jakbym chciała. Warzyw np. wydaje mi się zdecydowanie za mało.
Generalnie zasady są proste:
- wyrzuciłam z diety niemalże całkowicie pszenicę (są drobne odstępstwa bo czasem do pieczenia chleba dodaje mąki orkiszowej, ostatnio też robiłam z niej naleśniki)
-wyrzuciłam cukier jako substancję słodzącą (bywa, że pije kawę i herbatę bez cukru, czasem dosładzam miodem, ale coraz mniej)
-unikam słodyczy – jeśli już to tylko te własnoręcznie robione lub gorzka czekolada (ale chyba tylko dwie zjadłam w ciągu tych trzech miesięcy),
- zwracam baczną uwagę na to co kupuję – w wiele rzeczy zaopatruję się „na targach” (np. w warzywa, jajka), albo kupuję od znajomych (którzy np. mają swoje kury),
-nie piję kawy z mlekiem zagęszczonym (dawniej tak piłam). Kilka razy wypiłam, ale ze zwykłym mlekiem,
- jem dość sporo kasz,
- generalnie chyba jem mniej i żołądek przyzwyczaił się mniejszych porcji (tak to odczuwam, bo kiedy zjadłam obfity obiad w restauracji, to ciężko mi było usnąć i żołądek trochę protestował),
Odcinam się od dawnej Izy jedzącej byle jak bardzo grubą kreską. Wstydzę się jej:).
Efekty zmiany? Już pisałam – czuję się o wiele lepiej. Póki co żadnych przeziębień. Nie boli mnie głowa, nie bywam senna. Schudłam 3 kg. Nie jest to może jakiś super wynik, ale kiedy się zważyłam i zobaczyłam 55 kg to się uśmiechnęłam.
Wiadomo – waga kolarska to to nie jest – ale jeśli uda mi się ją utrzymać do wiosny, to o te 3 kg do dźwigania pod górę będzie mniej. A to już coś, prawda?
A dzisiaj jako, ze nowy rok – nowy przepis.
Postanowiłam kolejny miesiąc żyć bez słodyczy (zupełnie bez). Zanim to się jednak stanie, upiekłam dzisiaj kokosanki. Znalazłam wczoraj przepis, pomyślałam – jest ciekawy, nieskomplikowany, a do tego białko (tu puszczam oko do jednego kolegi i naszej dzisiejszej dyskusji) – to spróbuję.
Wyszły dobre – chociaż jak na mój gust- za słodkie (ale ja się trochę od słodkiego smaku odzwyczaiłam). Przepis: 100 g wiórek kokosowych, 80 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany), 2 białka. Białka ubijamy na pianę, dodajemy cukier i dalej ubijemy aż uzyskamy sztywną masę. Blacha, papier do pieczenia, nakładamy łyżką i na 20 min do piekarnika (160 stopni).
No i smacznego!
Niedługo upłynie 3 miesiące odkąd zmieniłam swoją dietę.
Czas na podsumowanie, skoro rok się zakończył:).
Jak jest zmieniona moja dieta – jeśli ktoś czyta to co piszę w miarę regularnie to wie.
Wciąż dążę do ideału w tej diecie , ale wciąż jeszcze nie jest tak jakbym chciała. Warzyw np. wydaje mi się zdecydowanie za mało.
Generalnie zasady są proste:
- wyrzuciłam z diety niemalże całkowicie pszenicę (są drobne odstępstwa bo czasem do pieczenia chleba dodaje mąki orkiszowej, ostatnio też robiłam z niej naleśniki)
-wyrzuciłam cukier jako substancję słodzącą (bywa, że pije kawę i herbatę bez cukru, czasem dosładzam miodem, ale coraz mniej)
-unikam słodyczy – jeśli już to tylko te własnoręcznie robione lub gorzka czekolada (ale chyba tylko dwie zjadłam w ciągu tych trzech miesięcy),
- zwracam baczną uwagę na to co kupuję – w wiele rzeczy zaopatruję się „na targach” (np. w warzywa, jajka), albo kupuję od znajomych (którzy np. mają swoje kury),
-nie piję kawy z mlekiem zagęszczonym (dawniej tak piłam). Kilka razy wypiłam, ale ze zwykłym mlekiem,
- jem dość sporo kasz,
- generalnie chyba jem mniej i żołądek przyzwyczaił się mniejszych porcji (tak to odczuwam, bo kiedy zjadłam obfity obiad w restauracji, to ciężko mi było usnąć i żołądek trochę protestował),
Odcinam się od dawnej Izy jedzącej byle jak bardzo grubą kreską. Wstydzę się jej:).
Efekty zmiany? Już pisałam – czuję się o wiele lepiej. Póki co żadnych przeziębień. Nie boli mnie głowa, nie bywam senna. Schudłam 3 kg. Nie jest to może jakiś super wynik, ale kiedy się zważyłam i zobaczyłam 55 kg to się uśmiechnęłam.
Wiadomo – waga kolarska to to nie jest – ale jeśli uda mi się ją utrzymać do wiosny, to o te 3 kg do dźwigania pod górę będzie mniej. A to już coś, prawda?
A dzisiaj jako, ze nowy rok – nowy przepis.
Postanowiłam kolejny miesiąc żyć bez słodyczy (zupełnie bez). Zanim to się jednak stanie, upiekłam dzisiaj kokosanki. Znalazłam wczoraj przepis, pomyślałam – jest ciekawy, nieskomplikowany, a do tego białko (tu puszczam oko do jednego kolegi i naszej dzisiejszej dyskusji) – to spróbuję.
Wyszły dobre – chociaż jak na mój gust- za słodkie (ale ja się trochę od słodkiego smaku odzwyczaiłam). Przepis: 100 g wiórek kokosowych, 80 g cukru (u mnie brązowy nierafinowany), 2 białka. Białka ubijamy na pianę, dodajemy cukier i dalej ubijemy aż uzyskamy sztywną masę. Blacha, papier do pieczenia, nakładamy łyżką i na 20 min do piekarnika (160 stopni).
No i smacznego!
Kokosanki © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 1 stycznia 2015
Podsumowanie ROKU 2014
No i mamy Nowy Rok!
Dla tych, którzy spoglądają wstecz i widzą tyle pustych godzin… piosenka z dedykacją.
Ruszcie z miejsca!
Niech Wasze życie nie będzie niechlujne!
A dzisiaj? Dzisiaj wstałam z nadzieją na dopołudniowe zimowe bieganie (albo przynajmniej spacer). Tak ucieszyła mnie zima, śnieg i mróz i tak marzyłam o zimowym bieganiu. Nie zdążyłam. Kiedy wreszcie nadszedł czas , że miałam czas… odsłoniłam żaluzje i zobaczyłam, ze śniegu nie ma… i pada deszcz.
Buuuuu….. Liczę jednak na to, że zima wróci. A tymczasem ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę. Nieustannie, nawet przez święta (ot akuratna Iza). Trochę biegam.
Dzisiaj nakreśliłam sobie plan treningowy na styczeń (albo raczej coś w jego rodzaju). Nijak on się chyba ma do planów treningowych kolegów i koleżanek kolarzy (tak myślę). Ale jest i mam nadzieję, że jakieś efekty na wiosnę przyniesie.
A jeśli nie… no to świat się nie skończy, prawda?
Bo świat nie kończy się na zawodach, rywalizacji i pucharach.
Nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Pamiętajcie o tym.
„ Rzecz nie w magii, tylko w pozbyciu się śmieci z głowy, które mówią, że nie dasz rady. Każdy ruch wykonujesz dla samego ruchu, nie liczą się medale, opinia tatusia, czy coś innego. Liczy się tylko ta chwila”.
(cytat pochodzi z filmu "Siła spokoju").
Do siego roku!
A na mojej EGOŚCIANCE (taką ściankę mam, tam są puchary, medale i kilka zdjęć głównie z zawodów) jest takie wspomnienie minionego roku.
Zdjęcie z mojej EGOŚCIANKI © Iza
A takie pamiątki znalazłam w kuchennej szafce
Taka pamiątka sprzed lat © Iza
I z drugiej strony © Iza
Dla tych, którzy spoglądają wstecz i widzą tyle pustych godzin… piosenka z dedykacją.
Ruszcie z miejsca!
Niech Wasze życie nie będzie niechlujne!
„Podsumowania – miesięczne, kwartalne, roczne – są narzędziem porządkowania przeszłości i budowania przyszłości. Wskazują kierunki. Porządkują nasze zachowania i przemyślenia. Ich pisanie ma głęboki sens, niezależnie od tego czy obejmują tydzień, miesiąc, czy rok”
( z wywiadu z Leszkiem Mellibrudą, psychologiem, WO Ekstra)
Przeczytałam te słowa przed chwilą, do kolacji (bo ja lubię czytać przy jedzeniu, chociaż to podobno takie nieeleganckie) i pomyślałam: Aha, no to chyba dobrze, że sobie przed chwilą spisałam krótkie podsumowanie mojego roku.
„ – taki podsumująco-planujący człowiek nie przypomina panu robota? Gdzie miejsce na wolność, pójście na żywioł, „jakoś to będzie”?
- Antoni Kępiński, mój profesor psychiatrii, zawsze mówił, że pełna wolność i pełen chaos to choroba psychiczna. Ludzie bez ram – które wprowadzają sobie sami lub robią to za nich inni – gubią się i rozlatują psychicznie. Niszczą siebie”
(z tego samego wywiadu).
Ktoś mi ostatnio powiedział (po lekturze mojego bloga), że wyłania się obraz bardzo akuratnej Izy. Takiego Annaniasza z Mikołajka:).
Że na dłuższą metę jak się czyta – jak realizuję swoje plany sportowe, jak lubię zimę i przekonuję, że inni też mogą, jak gotuję itd. to może irytować, bo ten czytający nie widzi moich słabszych dni i nie ma z kim się identyfikować.
Sporo o tym myślałam. Jak w takim razie pisać i co pisać.
W końcu doszłam do wniosku, że pisać będę jak dotychczas. O tym jak realizuję swoje plany i jak czuję.
Bo i owszem miewam słabsze dni (czasem gorzej się czuję, czasem mam spore problemy, czasem sobie i pochlipię w kącie jak coś niefajnego się dzieje), ale…w realizacji wielu rzeczy jestem właśnie taka akuratna, zdeterminowana i rzadko odpuszczam jak sobie coś postanowię. I taka jestem. Może dla kogoś akuratna, nudna, zbyt przewidywalna.
Ale ja taką siebie lubię. Lubię mieć ramy, plany, które jeśli są sprzyjające okoliczności to realizuję.
Dlaczego miałabym pisać inaczej?
No to startujemy z podsumowaniem.
Mój rok był intensywny i nie najgorszy, a może nawet należałoby użyć słowa „dobry”?
Nie było żadnych dramatycznych zwrotów akcji. W pracy początek roku ciężki, ale potem się uspokoiło i było znacznie spokojniej niż w przełomowym roku 2013, Udało mi się przejechać 13 wyścigów i zrobić dwie generalki, czego nawet w planach nie miałam, a jednak udało się.
Obyło się bez kontuzji, bez chorób. Otaczało mnie kilka bardzo życzliwych osób. I otaczali mnie ludzie z GOMOLA TRANS AIRCO.
Przeczytałam kilkadziesiąt naprawdę świetnych książek, było wśród nich wiele perełek, a moim tegorocznym odkryciem jest niewątpliwie przede wszystkim Magda Szabo. Ale też Jacek Hugo-Bader, Sonia Raduńska i Kaja Malanowska.
Nie zapomnę też jakie wielkie wrażenie zrobiła na mnie książka Magdaleny Grzebałkowskiej „ Beksińscy. Portret podwójny”.
Czytanie wciąż sprawia tak wiele radości, że nie wyobrażam sobie żebym mogła tego nie robić. Podobnie jest z rowerem. Już nie tak jak na początku rowerowania, nie ma takiej chemii, ale jednak przynależność do GTA spowodowała, że byłam dużo bardziej zmotywowana (i jestem wciąż).
Obejrzałam kilkanaście świetnych filmów. Trudno wymienić ten najlepszy, ale kilka zrobiło na mnie duże wrażenie m.in. „ Życie Adeli ½”, „Camille Claudle” i kilka filmów kina skandynawskiego.
Filmy polskie? Ten rok nie był chyba tak dobry jak poprzedni, ale podobali mi się „Bogowie”.
Byłam na 4 koncertach Indios Bravos! A to dla mnie wartość sama w sobie.
Kupiłam w tym roku kilka fajnych płyt. Muzyka była ważnym elementem mojego życia.
Poza tym jesienią nastąpił przełom w mojej diecie. Wreszcie wzięłam się za ten aspekt mojego życia i podeszłam do sprawy bardzo poważnie. Efekty widzę w postaci (jeszcze wciąż nieznacznego), ale jednak spadku wagi, ale przede wszystkim w dużo lepszym samopoczuciu i zdrowiu. Na razie nie choruję, nie jestem senna, nie boli mnie głowa tak często jak dawniej. Tak więc jeśli u Was nie jest pod tym względem najlepiej – polecam sprawę przemyśleć.
Zaręczam, że warto i zaręczam, że sprawia to wiele, wiele radości. Zdrowe odżywianie stało się chyba moją kolejną pasją, a poszło za tym gotowanie, w którym myślę rozwinęłam się znacząco i mam nadzieję rozwijać się dalej.
Rok był pełen emocji sportowych. Olimpiada i Kamil Stoch, Justyna, łyżwiarze szybcy, siatkarze mistrzami świata, piłkarze wreszcie zaczęli grać! Można by jeszcze wymieniać i wymieniać… ale przecież to wiecie, dużo mówią o tym mediach na przełomie roku. Dla mnie to cenne emocje i wspomnienia, wszak sport to bardzo ważna część mojego życia.
Tak było w 2014r.
A dzisiaj mamy już 2015.
( z wywiadu z Leszkiem Mellibrudą, psychologiem, WO Ekstra)
Przeczytałam te słowa przed chwilą, do kolacji (bo ja lubię czytać przy jedzeniu, chociaż to podobno takie nieeleganckie) i pomyślałam: Aha, no to chyba dobrze, że sobie przed chwilą spisałam krótkie podsumowanie mojego roku.
„ – taki podsumująco-planujący człowiek nie przypomina panu robota? Gdzie miejsce na wolność, pójście na żywioł, „jakoś to będzie”?
- Antoni Kępiński, mój profesor psychiatrii, zawsze mówił, że pełna wolność i pełen chaos to choroba psychiczna. Ludzie bez ram – które wprowadzają sobie sami lub robią to za nich inni – gubią się i rozlatują psychicznie. Niszczą siebie”
(z tego samego wywiadu).
Ktoś mi ostatnio powiedział (po lekturze mojego bloga), że wyłania się obraz bardzo akuratnej Izy. Takiego Annaniasza z Mikołajka:).
Że na dłuższą metę jak się czyta – jak realizuję swoje plany sportowe, jak lubię zimę i przekonuję, że inni też mogą, jak gotuję itd. to może irytować, bo ten czytający nie widzi moich słabszych dni i nie ma z kim się identyfikować.
Sporo o tym myślałam. Jak w takim razie pisać i co pisać.
W końcu doszłam do wniosku, że pisać będę jak dotychczas. O tym jak realizuję swoje plany i jak czuję.
Bo i owszem miewam słabsze dni (czasem gorzej się czuję, czasem mam spore problemy, czasem sobie i pochlipię w kącie jak coś niefajnego się dzieje), ale…w realizacji wielu rzeczy jestem właśnie taka akuratna, zdeterminowana i rzadko odpuszczam jak sobie coś postanowię. I taka jestem. Może dla kogoś akuratna, nudna, zbyt przewidywalna.
Ale ja taką siebie lubię. Lubię mieć ramy, plany, które jeśli są sprzyjające okoliczności to realizuję.
Dlaczego miałabym pisać inaczej?
No to startujemy z podsumowaniem.
Mój rok był intensywny i nie najgorszy, a może nawet należałoby użyć słowa „dobry”?
Nie było żadnych dramatycznych zwrotów akcji. W pracy początek roku ciężki, ale potem się uspokoiło i było znacznie spokojniej niż w przełomowym roku 2013, Udało mi się przejechać 13 wyścigów i zrobić dwie generalki, czego nawet w planach nie miałam, a jednak udało się.
Obyło się bez kontuzji, bez chorób. Otaczało mnie kilka bardzo życzliwych osób. I otaczali mnie ludzie z GOMOLA TRANS AIRCO.
Przeczytałam kilkadziesiąt naprawdę świetnych książek, było wśród nich wiele perełek, a moim tegorocznym odkryciem jest niewątpliwie przede wszystkim Magda Szabo. Ale też Jacek Hugo-Bader, Sonia Raduńska i Kaja Malanowska.
Nie zapomnę też jakie wielkie wrażenie zrobiła na mnie książka Magdaleny Grzebałkowskiej „ Beksińscy. Portret podwójny”.
Czytanie wciąż sprawia tak wiele radości, że nie wyobrażam sobie żebym mogła tego nie robić. Podobnie jest z rowerem. Już nie tak jak na początku rowerowania, nie ma takiej chemii, ale jednak przynależność do GTA spowodowała, że byłam dużo bardziej zmotywowana (i jestem wciąż).
Obejrzałam kilkanaście świetnych filmów. Trudno wymienić ten najlepszy, ale kilka zrobiło na mnie duże wrażenie m.in. „ Życie Adeli ½”, „Camille Claudle” i kilka filmów kina skandynawskiego.
Filmy polskie? Ten rok nie był chyba tak dobry jak poprzedni, ale podobali mi się „Bogowie”.
Byłam na 4 koncertach Indios Bravos! A to dla mnie wartość sama w sobie.
Kupiłam w tym roku kilka fajnych płyt. Muzyka była ważnym elementem mojego życia.
Poza tym jesienią nastąpił przełom w mojej diecie. Wreszcie wzięłam się za ten aspekt mojego życia i podeszłam do sprawy bardzo poważnie. Efekty widzę w postaci (jeszcze wciąż nieznacznego), ale jednak spadku wagi, ale przede wszystkim w dużo lepszym samopoczuciu i zdrowiu. Na razie nie choruję, nie jestem senna, nie boli mnie głowa tak często jak dawniej. Tak więc jeśli u Was nie jest pod tym względem najlepiej – polecam sprawę przemyśleć.
Zaręczam, że warto i zaręczam, że sprawia to wiele, wiele radości. Zdrowe odżywianie stało się chyba moją kolejną pasją, a poszło za tym gotowanie, w którym myślę rozwinęłam się znacząco i mam nadzieję rozwijać się dalej.
Rok był pełen emocji sportowych. Olimpiada i Kamil Stoch, Justyna, łyżwiarze szybcy, siatkarze mistrzami świata, piłkarze wreszcie zaczęli grać! Można by jeszcze wymieniać i wymieniać… ale przecież to wiecie, dużo mówią o tym mediach na przełomie roku. Dla mnie to cenne emocje i wspomnienia, wszak sport to bardzo ważna część mojego życia.
Tak było w 2014r.
A dzisiaj mamy już 2015.
A dzisiaj? Dzisiaj wstałam z nadzieją na dopołudniowe zimowe bieganie (albo przynajmniej spacer). Tak ucieszyła mnie zima, śnieg i mróz i tak marzyłam o zimowym bieganiu. Nie zdążyłam. Kiedy wreszcie nadszedł czas , że miałam czas… odsłoniłam żaluzje i zobaczyłam, ze śniegu nie ma… i pada deszcz.
Buuuuu….. Liczę jednak na to, że zima wróci. A tymczasem ćwiczę, ćwiczę i ćwiczę. Nieustannie, nawet przez święta (ot akuratna Iza). Trochę biegam.
Dzisiaj nakreśliłam sobie plan treningowy na styczeń (albo raczej coś w jego rodzaju). Nijak on się chyba ma do planów treningowych kolegów i koleżanek kolarzy (tak myślę). Ale jest i mam nadzieję, że jakieś efekty na wiosnę przyniesie.
A jeśli nie… no to świat się nie skończy, prawda?
Bo świat nie kończy się na zawodach, rywalizacji i pucharach.
Nie nagroda jest szczęściem, szczęście jest nagrodą.
Pamiętajcie o tym.
„ Rzecz nie w magii, tylko w pozbyciu się śmieci z głowy, które mówią, że nie dasz rady. Każdy ruch wykonujesz dla samego ruchu, nie liczą się medale, opinia tatusia, czy coś innego. Liczy się tylko ta chwila”.
(cytat pochodzi z filmu "Siła spokoju").
Do siego roku!
A na mojej EGOŚCIANCE (taką ściankę mam, tam są puchary, medale i kilka zdjęć głównie z zawodów) jest takie wspomnienie minionego roku.
Zdjęcie z mojej EGOŚCIANKI © Iza
A takie pamiątki znalazłam w kuchennej szafce
Taka pamiątka sprzed lat © Iza
I z drugiej strony © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze