Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2015
Dystans całkowity: | 104.00 km (w terenie 35.00 km; 33.65%) |
Czas w ruchu: | 05:22 |
Średnia prędkość: | 19.38 km/h |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 34.67 km i 1h 47m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 29 października 2015
Bieganie (2)
W listopadzie ubiegłego roku napisałam:
„26 października tego roku minęło 4 lata odkąd byłam na pierwszym koncercie Indios Bravos. Wczoraj byłam na piątym (moim) koncercie IB. Chłopaki jak zwykle zagrali na piątkę. Na wielką piątkę z wielkim plusem. Są tacy ludzie, którzy zdecydowanie poprawiają nam nastrój. Wystarczy, że są. Że się uśmiechną:). A jak już coś zaśpiewają.. a do tego takim pięknym głosem jak dajmy na to Gutek albo Hanka Wójciak, to zapomina się o wszystkich problemach świata. Wystarczyło popatrzeć wczoraj na twarze tych, którzy na koncert przybyli. Positive!!! Gutek, Banach i spółka są moim najlepszym antydepresantem. Lepszym niż…. (pewnie się to Wam nie spodoba to co napiszę, ale tak, tak) lepszym niż rower. Tak myślę. Zdecydowanie Wam polecam – nawet jak nie słuchacie takiej muzyki. Jeśli gdzieś w pobliżu będzie koncert – dajcie sobie szansę na przeżycie czegoś naprawdę świetnego. Nie będziecie żałować”.
Jeśli nie posłuchaliście i nie było Was na koncercie IB, to nie będziecie mieć już okazji (przynajmniej na razie). Ku mojej (i nie tylko mojej rozpaczy) zespół bowiem zawiesił działalność. Czy jeszcze kiedyś będzie koncertował? Nie wiadomo. Nieco ponad lat temu byłam na pierwszym moim koncercie. To był nie tylko pierwszy koncert Indios Bravos, ale w ogóle mój pierwszy, taki PRAWDZIWY koncert w życiu.
Bieganie wczoraj. Nieco ponad 6 km. „Bieganie” to jest zbyt wielkie słowo. Raczej trzeba to nazwać człapaniem. Wszystko fajnie, tylko moje kolano to źle znosi, nie wiem więc czy nie będę musiała przerzucić się na chodzenie z kijkami, jeśli już myślę o „spacerach” na powietrzu.
Dotarła do mnie książka. Książka, którą ku mojej wielkiej radości, udało mi się wygrać w konkursie w Radiu Kraków. Bardzo zależało mi na tej książce, dlaczego? O tym napiszę Wam jak już ją przeczytam. To ważna książka. Książka nosi tytuł „Wielki przypływ” i napisał ją reporter i poeta, Jarosław Mikołajewski.
„26 października tego roku minęło 4 lata odkąd byłam na pierwszym koncercie Indios Bravos. Wczoraj byłam na piątym (moim) koncercie IB. Chłopaki jak zwykle zagrali na piątkę. Na wielką piątkę z wielkim plusem. Są tacy ludzie, którzy zdecydowanie poprawiają nam nastrój. Wystarczy, że są. Że się uśmiechną:). A jak już coś zaśpiewają.. a do tego takim pięknym głosem jak dajmy na to Gutek albo Hanka Wójciak, to zapomina się o wszystkich problemach świata. Wystarczyło popatrzeć wczoraj na twarze tych, którzy na koncert przybyli. Positive!!! Gutek, Banach i spółka są moim najlepszym antydepresantem. Lepszym niż…. (pewnie się to Wam nie spodoba to co napiszę, ale tak, tak) lepszym niż rower. Tak myślę. Zdecydowanie Wam polecam – nawet jak nie słuchacie takiej muzyki. Jeśli gdzieś w pobliżu będzie koncert – dajcie sobie szansę na przeżycie czegoś naprawdę świetnego. Nie będziecie żałować”.
Jeśli nie posłuchaliście i nie było Was na koncercie IB, to nie będziecie mieć już okazji (przynajmniej na razie). Ku mojej (i nie tylko mojej rozpaczy) zespół bowiem zawiesił działalność. Czy jeszcze kiedyś będzie koncertował? Nie wiadomo. Nieco ponad lat temu byłam na pierwszym moim koncercie. To był nie tylko pierwszy koncert Indios Bravos, ale w ogóle mój pierwszy, taki PRAWDZIWY koncert w życiu.
Bieganie wczoraj. Nieco ponad 6 km. „Bieganie” to jest zbyt wielkie słowo. Raczej trzeba to nazwać człapaniem. Wszystko fajnie, tylko moje kolano to źle znosi, nie wiem więc czy nie będę musiała przerzucić się na chodzenie z kijkami, jeśli już myślę o „spacerach” na powietrzu.
Dotarła do mnie książka. Książka, którą ku mojej wielkiej radości, udało mi się wygrać w konkursie w Radiu Kraków. Bardzo zależało mi na tej książce, dlaczego? O tym napiszę Wam jak już ją przeczytam. To ważna książka. Książka nosi tytuł „Wielki przypływ” i napisał ją reporter i poeta, Jarosław Mikołajewski.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 października 2015
Pieniny
To były moje trzecie Trzy Korony (o ile dobrze liczę).
Raz byłam latem z Bożeną, raz wiosną (ale w śniegu z Mirkiem), no i teraz jesienią.
Brakuje mi jeszcze wejścia prawdziwą zimą i prawdziwą wiosną (bo te wejście kwietniowe w śniegu, to ani wiosna ani zima była).
W składzie: Krysia, Mirek, Maciek (brat Dywana) i ja. Pogoda nam bardzo, bardzo sprzyjała, było dzisiaj naprawdę ciepło, słońce świeciło, jesienne barwy.. cóż.. oszałamiały. Był efekt WOW (jak to mawia Tomek) na szczytach (SOKOLICY i TRZECH KORONACH), bo kolory, Dunajec w dole i Tatry… to robi DUŻE wrażenie.
Trasa trudna i bardzo długa nie jest, ale nie czułam się dobrze. Ciężko pod górę – nie wiem czy to taka marna kondycja, czy też również efekt zakwasów po bieganiu i wczorajszej jazdy na rowerze. Nogi były bardzo ciężkie, ledwie nimi powłóczyłam. Taka prawda.
Do tego zanotowałam spotkanie z Matką Ziemią, poślignąwszy się uprzednio na mokrej belce. Biodro stłuczone dość konkretnie, ale przecież nie takie rzeczy się przeżywało:).
Jeśli macie czas, jeśli macie możliwości, to koniecznie trzeba wyjechać w góry, bo TERAZ kolory są najbardziej intensywne. To robi duże wrażenie.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do sklepu Maurera, po soki. Są pyszne. Mój ulubiony to śliwkowy. Bez cukru, tylko ten z owoców. No i już nie przynudzam, lepiej pooglądajcie zdjęcia.
Rozpocznamy trasę © Iza
Raz byłam latem z Bożeną, raz wiosną (ale w śniegu z Mirkiem), no i teraz jesienią.
Brakuje mi jeszcze wejścia prawdziwą zimą i prawdziwą wiosną (bo te wejście kwietniowe w śniegu, to ani wiosna ani zima była).
W składzie: Krysia, Mirek, Maciek (brat Dywana) i ja. Pogoda nam bardzo, bardzo sprzyjała, było dzisiaj naprawdę ciepło, słońce świeciło, jesienne barwy.. cóż.. oszałamiały. Był efekt WOW (jak to mawia Tomek) na szczytach (SOKOLICY i TRZECH KORONACH), bo kolory, Dunajec w dole i Tatry… to robi DUŻE wrażenie.
Trasa trudna i bardzo długa nie jest, ale nie czułam się dobrze. Ciężko pod górę – nie wiem czy to taka marna kondycja, czy też również efekt zakwasów po bieganiu i wczorajszej jazdy na rowerze. Nogi były bardzo ciężkie, ledwie nimi powłóczyłam. Taka prawda.
Do tego zanotowałam spotkanie z Matką Ziemią, poślignąwszy się uprzednio na mokrej belce. Biodro stłuczone dość konkretnie, ale przecież nie takie rzeczy się przeżywało:).
Jeśli macie czas, jeśli macie możliwości, to koniecznie trzeba wyjechać w góry, bo TERAZ kolory są najbardziej intensywne. To robi duże wrażenie.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do sklepu Maurera, po soki. Są pyszne. Mój ulubiony to śliwkowy. Bez cukru, tylko ten z owoców. No i już nie przynudzam, lepiej pooglądajcie zdjęcia.
W drodze © Iza
Widok z szczytu Sokolicy © Iza
Widok z Sokolicy 2 © Iza
Z Gomolątkiem © Iza
Z Gomolątkiem raz jeszcze © Iza
Krystyna, Mirek i Maciek © Iza
Dunajec widziany z góry © Iza
Mirek, Krystyna i Maciek © Iza
Tatry z SOKOLICY © Iza
I jeszcze Dunajec © Iza
Trochę kolorów © Iza
Widok z Trzech Koron © Iza
Widok z Trzech Koron 2 © Iza
Widok z Trzech Koron 3 © Iza
Tatry z Trzech KORON © Iza
Gomolątko na Trzech Koronach © Iza
Zbiorczo © Iza
Gomolanki dwie © Iza
Widok z Trzech KORON raz jeszcze © Iza
Schodzimy © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 października 2015
Jesień
Wyjechałam dzisiaj nie żeby się zmęczyć, ani trenować, wyjechałam dzisiaj żeby pooglądać świat.
Kiedy się cały tydzień siedzi w mieście, to człowiek nawet nie zauważa jak świat się zabarwił. W mieście tak tego nie widać. Owszem są parki itd., ale to nie to samo.
Wyczekałam do 14, liczyłam na obiecane przez synoptyków, słońce. Kiedy wyjeżdżałam, jeszcze go nie było, ale pojawiło się dość szybko. W słońcu barwy jesieni nabierają wyrazu.
Pojechałam przez Buczynę (bardzo jesienna i mokra), a potem niebieskim, nad Dunajcem. Mokro, ale pięknie. Ambitnie (jak na taką długą przerwę) pojechałam podjazdem obok Pitstopu. Stamtąd – pięknie widoki. Kiedy dojechałam do zakrętu przy którym stoi dom, jęknęłam z rozpaczy…. Od tego zakrętu na drodze leży świeżutki asfalt. Słowo daję – odechciało mi się podjeżdżania, płakać mi się chciało. Wspominałam moje pierwsze tam podjeżdżanie z Panią Krystyną, wspominałam porażki, kiedy miałam za mało sił, a kamienie tonęły w błocie i było ciężko, wspominałam podjeżdżanie z Mirkiem, Alkiem i Grześkiem, w potwornym upale, kiedy to Alek zawrócił, powiedziawszy, że obawia się o serce… Ile tam zostawiło się potu… Więc nie ma już tego podjazdu. Kolejne kultowe miejsce przestało istnieć.
Z tym smutkiem w sercu pojechałam dalej. Trzeba go było jakoś ukoić, więc postanowiłam zjechać do Doliny Izy. No bo przecież nie być jesienią w Dolinie Izy, to jak nie widzieć jesieni w ogóle. Cud natury, które niestety nie jest w stanie utrwalić mój nędzny telefoniczny aparat, zupełnie nie oddaje kolorów. Zatrzymywałam się co chwilę i nie wierzyłam w to co widzę. Zdecydowanie jesień jest najpiękniejszą porą roku. Jeźdźcie do Doliny póki jeszcze są liście. Bajka, ukojenie, radość, sens.
Kiedy się cały tydzień siedzi w mieście, to człowiek nawet nie zauważa jak świat się zabarwił. W mieście tak tego nie widać. Owszem są parki itd., ale to nie to samo.
Wyczekałam do 14, liczyłam na obiecane przez synoptyków, słońce. Kiedy wyjeżdżałam, jeszcze go nie było, ale pojawiło się dość szybko. W słońcu barwy jesieni nabierają wyrazu.
Pojechałam przez Buczynę (bardzo jesienna i mokra), a potem niebieskim, nad Dunajcem. Mokro, ale pięknie. Ambitnie (jak na taką długą przerwę) pojechałam podjazdem obok Pitstopu. Stamtąd – pięknie widoki. Kiedy dojechałam do zakrętu przy którym stoi dom, jęknęłam z rozpaczy…. Od tego zakrętu na drodze leży świeżutki asfalt. Słowo daję – odechciało mi się podjeżdżania, płakać mi się chciało. Wspominałam moje pierwsze tam podjeżdżanie z Panią Krystyną, wspominałam porażki, kiedy miałam za mało sił, a kamienie tonęły w błocie i było ciężko, wspominałam podjeżdżanie z Mirkiem, Alkiem i Grześkiem, w potwornym upale, kiedy to Alek zawrócił, powiedziawszy, że obawia się o serce… Ile tam zostawiło się potu… Więc nie ma już tego podjazdu. Kolejne kultowe miejsce przestało istnieć.
Z tym smutkiem w sercu pojechałam dalej. Trzeba go było jakoś ukoić, więc postanowiłam zjechać do Doliny Izy. No bo przecież nie być jesienią w Dolinie Izy, to jak nie widzieć jesieni w ogóle. Cud natury, które niestety nie jest w stanie utrwalić mój nędzny telefoniczny aparat, zupełnie nie oddaje kolorów. Zatrzymywałam się co chwilę i nie wierzyłam w to co widzę. Zdecydowanie jesień jest najpiękniejszą porą roku. Jeźdźcie do Doliny póki jeszcze są liście. Bajka, ukojenie, radość, sens.
Jesienna Buczyna © Iza
Zbylitowska Góra w barwach jesieni © Iza
Jesienny Dunajec © Iza
Po drodze na drodze znalazłam .. drzewo, a raczej spory jego fragment © Iza
W kiernuku Doliny Izy © Iza
Cmentarz na Lubince © Iza
Milion barw © Iza
I już w Dolinie © Iza
Bardzo kolorowo © Iza
I jedziemy dalej © Iza
Coraz ładniej © Iza
I znowu kolory © Iza
Krzywe drzewo © Iza
Moc kolorów © Iza
Moc kolorów 2 © Iza
A na koniec przepis na ciastka, które po raz pierwszy piekłam wczoraj i do dzisiaj uwierzyć nie mogę, że tak banalnie proste do zrobienia, a efekt taki.. oszałamiający? PYSZNE. Spróbujcie, a i Was zadziwi ten smak. Zapewniam.
1 jajko, 100 g gorzkiej czekolady, ½ łyżeczki proszku do pieczenia, 70 g płatków owsianych, 140 g mąki żytniej, 70 g cukru,
120 g masła. Cukier ucieramy z masłem, potem dodajemy jajko i dalej ucieramy. Czekoladę trzeba pokroić na małe kawałki. Wszystkie składniki mieszamy, blaszkę smarujemy tłuszczem, formujemy niewielkie kulki, rozpłaszczamy je łyżką i na 15 minut do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Zróbcie!!!
Owsiano-żytnie © Iza
- DST 40.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:20
- VAVG 17.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 października 2015
Bieganie (1)
Doczekałam się nowej płyty Angeli i jej zespołu. Słucham. Z przyjemnością. Posłuchajcie i Wy.
Płyta nagrana dzięki portalowi Polak potrafi.
Nowa płyta Angeli Gaber +Trio © Iza
Pierwsze jesienne bieganie. Jak na po tak długiej przerwie i z zakwasami po ćwiczeniach z ketlą, to nie było tak źle. 6 km. Czasu nie mierzyłam, bo mi to do niczego nie jest potrzebne. Nie będę się ścigać, rywalizować. Będę po prostu biegać. Cel jednak sobie wyznaczyłam. Na styczeń. Mam dwa miesiące. Może trochę więcej.
Ten cel powoduje dreszcz emocji i zapowiedź przygody.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 13 października 2015
UWAŻNOŚĆ
Pomiędzy zdjęciami, w albumie, który przygotowała dla męża Magda Prokopowicz, były wpisane słowa tej piosenki.
O Magdzie, kiedyś już pisałam. To kawałek jej życia pokazał jej mąż Bartek w filmie „Chemia”.
Magda była waleczna, odważna, mądra i piękna. Miała kochającego męża i miała syna. Zabrakło jej tylko jednego. Zabrakło jej zdrowia.
Dzisiaj dotarła do mnie książka o Magdzie („Magda, miłość i rak”). Kiedyś jedna z moich koleżanek (kiedy rozmawiałyśmy o czytaniu), powiedziała, że czyta romanse, bo życie jest zbyt trudne, żeby czytać trudne książki.
Może i tak, ale ja patrzę na to zupełnie inaczej. Chce wiedzieć więcej, widzieć więcej, być bliżej tego prawdziwego życia. Potrzebuję tego po prostu.
Dlatego wybieram m.in. takie książki.
Wiele lat temu do pionu w życiu, postawiła mnie wiadomość o chorobie mojej Mamy i świadomość konsekwencji tej choroby dla mnie, dla mojej siostry. Ta choroba od 20 lat ciągle w jakiś tam sposób wyznacza „rytm” mojego życia, ale też paradoksalnie wiele mi dała (ale to już temat na osobną rozprawę).
Zanim jednak było postawienie do pionu, to zostałam zepchnięta do czarnej, głębokie dziury. Wydrapałam się i stanęłam twarzą w twarz z ta OKROPNOŚCIĄ, bo wyjścia miałam dwa: albo pogrążyć się w rozpaczy i zapomnieć, że można żyć normalnie, albo ŻYĆ. Jeszcze lepiej.
Ale czasem bywa tak (bo człowiek słaby przecież jest), że COŚ delikatnie zachwieje pionem. Nie uciekam więc od takich książek, bo przywracają właściwą pozycję.
Autorka książki wspomina Joannę Sałygę, moją ukochaną, wiele razy wspominaną tutaj Chustkę.
Ona jest dla mnie przewodnikiem, drogowskazem, chociaż… już jej nie ma.
Książka, film o Joannie, leżą na honorowym miejscu i przypominają, że jak nas czasem coś spycha w czarną dziurę, to jak to napisał Wiesław Myśliwski – nie można kopać głębiej.
„Sens życia jest w uważności” – powiedziała Joanna Sałyga.
No właśnie. Nie wiem dlaczego to tak jest.. ale u większości z nas, dopiero choroba sprawia, ze zaczynamy wszystko widzieć wyraźniej. Zaczynamy być bardziej uważni.
To co może poczytacie o Magdzie, żeby przypomnieć sobie że warto być uważnym, bo to jest sens codzienności?
Zdjęcia z wędrówki na Babią by Wierzba.
Zbiorcze nr 1 © Iza
Zbiorcze nr 2 © Iza
Zbiorcze nr 3 © Iza
Zbiorcze nr 4 © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 11 października 2015
BABIA PO RAZ TRZECI
DZISIAJ NAJWAŻNIEJSZA JEST PIŁKA!!!
OGLĄDANIE TAK WALCZĄCEJ REPREZENTACJI POLSKI TO CZYSTA PRZYJEMNOŚĆ!!!
OGLĄDANIE TAKIEGO PIŁKARZA JAK LEWANDOWSKI TO CZYSTA PRZYJEMNOŚĆ! WIELKI MISTRZ!
Zaczyna się nieco trudniej © Iza
Humory dopisują © Iza
W oczekiwaniu na Wierzbę © Iza
Z Gomolątkiem © Iza
Na szczycie Babiej © Iza
Posiłek czas zacząć © Iza
Kontynuujemy © Iza
Wiele widać nie było © Iza
Gomolątko dorobiło się głowy © Iza
Ruda w drodze © Iza
Wreszcie coś widać © Iza
Schodzimy © Iza
Gdzieś po drodze © Iza
Kolory jesieni © Iza
Portrecik © Iza
Takie zdjęcie być musiało © Iza
Takie zdjęcie być musiało © Iza
Perć Akademików z daleka © Iza
I jeszcze raz © Iza
Bo droga długa jest © Iza
Tatry w oddali © Iza
I jeszcze nieco widoków © Iza
Kontynuuacja drogi © Iza
Oni w drodze, ja robię zdjęcia © Iza
Niespełna 4 lata temu powędrowaliśmy na naszą pierwszą zimową wyprawę na Babią Górę, w identycznym składzie jak dzisiaj (Krystyna, Mirek i ja). Dzisiaj na parkingu w Zawoi dołączył do nas nasz gomolowy Wierzba ze swoim kolegą Rafałem.
Pobudka o 4.30 (dawno nie wstawałam tak wcześnie), nie sprawiła mi jakieś wielkiej trudności, obietnica wędrówki po górach tak działa.
Dzisiaj po raz pierwszy wchodziliśmy słynną Percią Akademików, której nie ukrywam, obawiam się, ze względu na moje kolano.
Nie taki diabeł straszny. Nie jest to jakiś ekstremalnie trudny szlak. Chyba w ogóle nie jest trudny (dla ludzi, którzy regularnie chodzą po górach), bo początkującym trudności może sprawiać.
Trudno to miał Mirek kiedy na którymś z rajdów wchodził tutaj w zimie i w nocy.
Jedyna trudność dla mnie – to dość słaba kondycja na dzień dzisiejszy. No, ale tak to jest, od trzech tygodni nic prawie sportowo się nie robi. Najwyższy czas coś zacząć robić, bo inaczej chodzenie po górach, będzie sprawiać trudności takie jak dzisiaj. Dzisiaj lepiej mi się schodziło niż podchodziło, a przecież zwykle bywa odwrotnie.
Kiedy stanęliśmy przed znakiem pokazującym gdzie się udać by dostać się na Perć Akademików, Mirek powiedział 1 h 15 min do góry czyli dla nas jakieś 45.
Powiedziałam: mów za siebie…
Mirek: no to co piszą na znakach to tempo dla emerytów…
No właśnie.. mieliśmy w swoim składzie jednego emeryta – Wierzbę. Szlak jak już wcześniej wspomniałam, niezbyt trudny, trochę kamieni, trochę łańcuchów i kilka klamr (klamry się przydały, łańcuchy przy dzisiejszej pogodzie – nie było ślisko, właściwie zbędne). Babia jak to Babia pokazała nam dzisiaj swoje różne oblicza. Na Perci wietrznie i zimno, na samym szczycie jeszcze bardziej (momentami miałam wrażenie, że zwieje mnie z góry), zero widoków (wielka szkoda). Kiedy schodziliśmy pokazało się słońce. Uczucie zimna towarzyszyło nam dość często – myślę, że to jeszcze nie przyzwyczajony organizm do takich temperatur (ale jutro podobno mają być jakieś ekstremalne temperatury, więc dobrze, że mieliśmy takie przetracie). Pokazało się słońce i zaczęły się przepiękne widoki z kolorami jesieni, więc postanowiliśmy iść jeszcze na Małą Babią. Góry to góry. Inny świat.
No to zapraszam do pooglądania tego lepszego fragmentu świata.
Początek szlaku Perć Akademików © Iza
Mirek: no to co piszą na znakach to tempo dla emerytów…
No właśnie.. mieliśmy w swoim składzie jednego emeryta – Wierzbę. Szlak jak już wcześniej wspomniałam, niezbyt trudny, trochę kamieni, trochę łańcuchów i kilka klamr (klamry się przydały, łańcuchy przy dzisiejszej pogodzie – nie było ślisko, właściwie zbędne). Babia jak to Babia pokazała nam dzisiaj swoje różne oblicza. Na Perci wietrznie i zimno, na samym szczycie jeszcze bardziej (momentami miałam wrażenie, że zwieje mnie z góry), zero widoków (wielka szkoda). Kiedy schodziliśmy pokazało się słońce. Uczucie zimna towarzyszyło nam dość często – myślę, że to jeszcze nie przyzwyczajony organizm do takich temperatur (ale jutro podobno mają być jakieś ekstremalne temperatury, więc dobrze, że mieliśmy takie przetracie). Pokazało się słońce i zaczęły się przepiękne widoki z kolorami jesieni, więc postanowiliśmy iść jeszcze na Małą Babią. Góry to góry. Inny świat.
No to zapraszam do pooglądania tego lepszego fragmentu świata.
Zaczyna się nieco trudniej © Iza
Humory dopisują © Iza
W oczekiwaniu na Wierzbę © Iza
Z Gomolątkiem © Iza
Na szczycie Babiej © Iza
Posiłek czas zacząć © Iza
Kontynuujemy © Iza
Wiele widać nie było © Iza
Gomolątko dorobiło się głowy © Iza
Ruda w drodze © Iza
Wreszcie coś widać © Iza
Schodzimy © Iza
Gdzieś po drodze © Iza
Kolory jesieni © Iza
Portrecik © Iza
Takie zdjęcie być musiało © Iza
Takie zdjęcie być musiało © Iza
Perć Akademików z daleka © Iza
I jeszcze raz © Iza
Bo droga długa jest © Iza
Tatry w oddali © Iza
I jeszcze nieco widoków © Iza
Kontynuuacja drogi © Iza
Oni w drodze, ja robię zdjęcia © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 października 2015
Addio
Małosportowa jestem ostatnio, chociaż…. kibicowanie przecież też jakoś określa naszą „sportowość”.
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak krzyczałam z kibicowskiej radości, jak w ubiegły czwartek. Zero kontroli nad okrzykiem radości:).
Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak krzyczałam z kibicowskiej radości, jak w ubiegły czwartek. Zero kontroli nad okrzykiem radości:).
A tymczasem….
„Minął sierpień, minął wrzesień, znów październik i ta jesień rozpostarła melancholii mglisty woal
Nie żałuję letnich dzionków, róż, poziomek i skowronkow
Lecz jednego, jedynego jest mi żal
Addio pomidory Addio ulubione Słoneczka zachodzące za mój zimowy stół
Nadchodzą znów wieczory sałatki niejedzonej
Tęsknoty dojmującej i łzy przełkniętej wpół "
Kulinarnie nie było od dawna, prawda?
Nie oznacza to jednak, że jakoś opuściłam się w temacie. Nie. Trwam w swoich postanowieniach, nawyki wyrobione. Jest dobrze. To już prawie rok, odkąd zmieniłam sposób myślenia o jedzeniu (i zastosowałam mój zmieniony sposób myślenia w praktyce). I .. to działa. Dieta (w tym bardzo wierzę, że również regularne picie czystka) powoduje chyba to, że póki co mam się dobrze. Zero infekcji. Od roku. Czasem czuję, że coś się zaczyna. Wypijam dodatkowy czystek, ostatnio również imbir (pokrojony w plasterki i zagotowany), rano się budzę i jest wszystko ok.
Zobaczymy jak to będzie dalej. Jestem bardzo ciekawa, ale wydaje mi się, ze moja odporność znacząco się podniosła.
Także jeśli łapią Was przeziębienia pomyślcie o zmianie diety, pomyślcie o piciu czystka, pokrzywy.
Dojrzałam też w końcu do zrobienia przetworów. Zamknęłam w słoikach.. pomidory.
Pamiętacie, pisałam kiedyś, że pomidory należą do tych warzyw, które po obróbce termicznej zyskują na wartości odżywczej. Zrobiłam sosy (kiedyś) , a dzisiaj zrobiłam soki, zrobiłam keczup. To taki letni jeszcze zapach – zapach gotujących się pomidorów. Spróbujcie, póki jeszcze czas. Póki pomidory jeszcze się nadają, bo niedługo zaśpiewamy im: Addio.. Niestety.
W zimie ich nie jem, bo w niczym nie przypominają pomidorów. Przerzucam się na suszone w oliwie (w Biedronce są bardzo dobre).
Jesień… dzisiaj jest jeden z takich dni, kiedy jest piękna, złota, nastraja bardzo, bardzo dobrze. Taką ją lubię, nawet bardzo lubię. To taki dobry tydzień.. Najpierw Olga Tokarczuk dostała literacką Nagrodę Nike, potem Swietłana Aleksijewicz (pamiętacie, całkiem niedawno pisałam o „Cynkowych chłopcach”) dostała Literacką Nagrodę Nobla. To bardzo dobrze, że właśnie ona. Pisze o rzeczach ważnych. O konsekwencjach wojen i konsekwencjach działań rządzących. Trzeba ją czytać. To taki rodzaj literatury, który sprawia, że na niektóre rzeczy zaczynamy patrzeć inaczej.
Odmieniają takie książki.
Kiedy dostała Nobla, usłyszałam jak ktoś w tv powiedział: Gdyby politycy czytali Aleksijewicz, świat byłyby lepszy.
A jutro oglądamy mecz, trzymamy kciuki.
POLSKA! Biało-czerwoni!!!
Nie oznacza to jednak, że jakoś opuściłam się w temacie. Nie. Trwam w swoich postanowieniach, nawyki wyrobione. Jest dobrze. To już prawie rok, odkąd zmieniłam sposób myślenia o jedzeniu (i zastosowałam mój zmieniony sposób myślenia w praktyce). I .. to działa. Dieta (w tym bardzo wierzę, że również regularne picie czystka) powoduje chyba to, że póki co mam się dobrze. Zero infekcji. Od roku. Czasem czuję, że coś się zaczyna. Wypijam dodatkowy czystek, ostatnio również imbir (pokrojony w plasterki i zagotowany), rano się budzę i jest wszystko ok.
Zobaczymy jak to będzie dalej. Jestem bardzo ciekawa, ale wydaje mi się, ze moja odporność znacząco się podniosła.
Także jeśli łapią Was przeziębienia pomyślcie o zmianie diety, pomyślcie o piciu czystka, pokrzywy.
Dojrzałam też w końcu do zrobienia przetworów. Zamknęłam w słoikach.. pomidory.
Pamiętacie, pisałam kiedyś, że pomidory należą do tych warzyw, które po obróbce termicznej zyskują na wartości odżywczej. Zrobiłam sosy (kiedyś) , a dzisiaj zrobiłam soki, zrobiłam keczup. To taki letni jeszcze zapach – zapach gotujących się pomidorów. Spróbujcie, póki jeszcze czas. Póki pomidory jeszcze się nadają, bo niedługo zaśpiewamy im: Addio.. Niestety.
W zimie ich nie jem, bo w niczym nie przypominają pomidorów. Przerzucam się na suszone w oliwie (w Biedronce są bardzo dobre).
Jesień… dzisiaj jest jeden z takich dni, kiedy jest piękna, złota, nastraja bardzo, bardzo dobrze. Taką ją lubię, nawet bardzo lubię. To taki dobry tydzień.. Najpierw Olga Tokarczuk dostała literacką Nagrodę Nike, potem Swietłana Aleksijewicz (pamiętacie, całkiem niedawno pisałam o „Cynkowych chłopcach”) dostała Literacką Nagrodę Nobla. To bardzo dobrze, że właśnie ona. Pisze o rzeczach ważnych. O konsekwencjach wojen i konsekwencjach działań rządzących. Trzeba ją czytać. To taki rodzaj literatury, który sprawia, że na niektóre rzeczy zaczynamy patrzeć inaczej.
Odmieniają takie książki.
Kiedy dostała Nobla, usłyszałam jak ktoś w tv powiedział: Gdyby politycy czytali Aleksijewicz, świat byłyby lepszy.
A jutro oglądamy mecz, trzymamy kciuki.
POLSKA! Biało-czerwoni!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 października 2015
Rock and roll
Byłam wczoraj w kinie.
Film ma tytuł „Chemia” i pewnie o nim słyszeliście. Film wyreżyserował Bartek Prokopowicz, mąż Magdy, która była założycielką fundacji Rak and Roll. Jest inspirowany jej życiem. Nie jest to najlepszy film. Niestety. Jakiś taki niespójny, przeładowany, momentami zbyt surrealistyczny (nie wiadomo w jakim celu).
Ale tyle o filmie – z szacunku do kobiety, którym życiem był inspirowany. Nie chcę Was zniechęcać , sami się przekonajcie… a być może bez względu na to czy film Wam się spodoba czy nie, to da Wam to co dał mnie?
Mnie dał dużo (mimo tego, że uważam, że jest średni).
„Zaliczyłam” spotkanie z niesamowitą kobietą. Z Magdą. Obejrzałam dokumentalny film o niej, odkryłam, że jest książka, której jest współautorką – więc czeka mnie jeszcze jedno spotkanie.
Była niesamowita. Kolorowa wewnątrz i na zewnątrz (ech te kolorowe ubrania… piękneeeee….).
Kochała życie i celebrowała chwile. Lubię spotkania z takimi ludźmi. Inspirującymi.
Magdy już nie ma, ale wciąż fascynuje.
„Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami.”
Pojechałam dzisiaj obejrzeć sobie trochę świata. Powzdychać sobie (och i ach:)) nad tym jaki jest piękny.
Liczyłam na zachód słońca, ale nie był tak imponujący jak w ubiegłym tygodniu.
Zachodu pięknego więc nie obejrzałam, ale za to spotkałam lisa, a to rzadko mi się zdarza:).
Pojechałam pożegnać się z ładną pogodą, bo podobno od jutra ma się zmienić (na gorszą).
Najpierw przez Buczynę, potem kawałek niebieskim szlakiem nad Dunajcem.. no i zaczęło się robić ciemno. Trzeba będzie powoli żegnać się z rowerem. Weekendy niestety raczej odpadają jeśli chodzi o jazdę, a w tygodniu.. cóż.. będzie już ciemno. A jak nie można oglądać świata… to jazda jakby traciła sens.
A na koniec ostatni wpis z bloga Magdy.
Hm… ja też lubię maj. Bardzo lubię. I nie tylko dlatego, że się wtedy urodziłam. Jakoś tak dobrze mi się kojarzy. W maju chodziłyśmy z mamą zbierać konwalie. W maju mama urządzała mnie i siostrze cudowne urodzinowe przyjęcia. W maju dostawałam od mamy konwalie na urodziny.
" Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!"
Takie wystarczy mi życie.
Proste, codzienne. Ze światem, który można pooglądać, z książkami, które można czytać, z ludźmi z którymi można porozmawiać, z muzyką, której można posłuchać… z moimi rowerami, z moim nowym pięknym, kolorowym obrazem, który wisi od niedzieli na ścianie i cieszy mnie bardzo:), bo jest pogodny, kolorowy, ładny.
Pewnie.. zawsze mogło by być lepiej, mogłaby być duża, kochająca się rodzina, może wymarzony domek gdzieś na pagórkach, pokój z regałami z książkami, taras z widokiem na góry... ale trzeba się cieszyć z tego co się ma.
Np. z herbaty z syropem z pędów sosny i zapiekanki, którą wyjęłam z piekarnika.
Film ma tytuł „Chemia” i pewnie o nim słyszeliście. Film wyreżyserował Bartek Prokopowicz, mąż Magdy, która była założycielką fundacji Rak and Roll. Jest inspirowany jej życiem. Nie jest to najlepszy film. Niestety. Jakiś taki niespójny, przeładowany, momentami zbyt surrealistyczny (nie wiadomo w jakim celu).
Ale tyle o filmie – z szacunku do kobiety, którym życiem był inspirowany. Nie chcę Was zniechęcać , sami się przekonajcie… a być może bez względu na to czy film Wam się spodoba czy nie, to da Wam to co dał mnie?
Mnie dał dużo (mimo tego, że uważam, że jest średni).
„Zaliczyłam” spotkanie z niesamowitą kobietą. Z Magdą. Obejrzałam dokumentalny film o niej, odkryłam, że jest książka, której jest współautorką – więc czeka mnie jeszcze jedno spotkanie.
Była niesamowita. Kolorowa wewnątrz i na zewnątrz (ech te kolorowe ubrania… piękneeeee….).
Kochała życie i celebrowała chwile. Lubię spotkania z takimi ludźmi. Inspirującymi.
Magdy już nie ma, ale wciąż fascynuje.
„Rak wiele mi zabrał, ale też dał mi siłę, zgubiłam większość lęków. Uporządkowałam siebie, swoje emocje, niezałatwione sprawy z przeszłości. Uporałam się ze śmiercią rodziców. Gdyby nie rak, nie przeżywałabym życia tak w pełni. Uświadomiłam sobie oczywistą prawdę, że dzisiejszy dzień może być tym ostatnim. Trzeba docenić to, co się ma. Bo jesteśmy tu tylko przez chwilę. Wszyscy jesteśmy przechodniami.”
Pojechałam dzisiaj obejrzeć sobie trochę świata. Powzdychać sobie (och i ach:)) nad tym jaki jest piękny.
Liczyłam na zachód słońca, ale nie był tak imponujący jak w ubiegłym tygodniu.
Zachodu pięknego więc nie obejrzałam, ale za to spotkałam lisa, a to rzadko mi się zdarza:).
Pojechałam pożegnać się z ładną pogodą, bo podobno od jutra ma się zmienić (na gorszą).
Najpierw przez Buczynę, potem kawałek niebieskim szlakiem nad Dunajcem.. no i zaczęło się robić ciemno. Trzeba będzie powoli żegnać się z rowerem. Weekendy niestety raczej odpadają jeśli chodzi o jazdę, a w tygodniu.. cóż.. będzie już ciemno. A jak nie można oglądać świata… to jazda jakby traciła sens.
A na koniec ostatni wpis z bloga Magdy.
Hm… ja też lubię maj. Bardzo lubię. I nie tylko dlatego, że się wtedy urodziłam. Jakoś tak dobrze mi się kojarzy. W maju chodziłyśmy z mamą zbierać konwalie. W maju mama urządzała mnie i siostrze cudowne urodzinowe przyjęcia. W maju dostawałam od mamy konwalie na urodziny.
" Nie mogę nacieszyć się majem. Jest tak piękny, kolorowy, ciepły, słoneczny, kojący, wyjątkowy. To najpiękniejszy miesiąc. Bez, konwalie, bratki, magnolie. CUD NATURY! Uwielbiam swój mały ogród przed domem, mam ochotę dosadzać w nim kolory i malować nimi jak na płótnie. Codziennie wstaje o 4 rano i słucham koncertu ptaków. OBŁĘDNE! Mam tyle energii, że mogłabym obiec kulę ziemską jednej nocy. Głowa rośnie od kreatywnych pomysłów. Tak kocham świat, życie, ludzi, naturę, zwierzęta. Staram się robić wszystko wolniej, aby zauważać życie wokół mnie, w każdej minucie napotykam na coś niezwykłego… piękna rozmowa ludzi, napis gdzieś niby nic nie znaczący a jednak symboliczny, twarz człowieka narysowana przez połamania płyty chodnikowej, piękny materiał na sukience, kolorowe paznokcie. Jestem totalnie odurzona majem!!! Kocham patrzeć na mojego synka biegającego po podwórku, jestem taka dumna jak jeździ na rowerze. Przybiega do mnie rano krzycząc: mamusiu, szybko chodź słońce już czeka na nas. Sadzimy razem kwiatki, uwielbia się angażować we wszystko. Teraz planujemy zasadzenie słoneczników i poziomek. Jak urosną oszalejemy ze szczęścia. Takie oto wystarcza mi życie, proste, normalne, codzienne. Całuję majowo i ślę WAM moc!"
Takie wystarczy mi życie.
Proste, codzienne. Ze światem, który można pooglądać, z książkami, które można czytać, z ludźmi z którymi można porozmawiać, z muzyką, której można posłuchać… z moimi rowerami, z moim nowym pięknym, kolorowym obrazem, który wisi od niedzieli na ścianie i cieszy mnie bardzo:), bo jest pogodny, kolorowy, ładny.
Pewnie.. zawsze mogło by być lepiej, mogłaby być duża, kochająca się rodzina, może wymarzony domek gdzieś na pagórkach, pokój z regałami z książkami, taras z widokiem na góry... ale trzeba się cieszyć z tego co się ma.
Np. z herbaty z syropem z pędów sosny i zapiekanki, którą wyjęłam z piekarnika.
Lis spotkany po drodze © Iza
Dunajec nr 1 © Iza
Dunajec nr 2 © Iza
Dunajec nr 3 © Iza
Dunajec nr 4 © Iza
Za mgłą © Iza
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:32
- VAVG 19.57km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 października 2015
"Płock żąda dostępu do morza"
„Gdy dorosły chmurny - marszczy brew,
Wtedy wojna jest i sika krew.
Wojna to sport, a sport to zdrowie:
Skoki do gardła i rzuty ołowiem.
Zawsze jest powód do użycia noża,
Płock żąda dostępu do morza!”
Dzisiaj.
Rozmowa taka się odbyła. Znajomy, skądinąd bardzo sympatyczny człowiek.
X - Iza, słyszałaś co się dzieje w Niemczech?
Ja- A co się dzieje w Niemczech?
X- Lokatorom wymawia się umowy najmu, żeby były wolne mieszkania dla uchodźców..
Ja- Ale dlaczego mówisz to mnie?
X- Ja się ich boję.
Ja:-A ja nie. Chętnie ich poznam.
X: Ja też ich chętnie powitam. Razem z kibolami.
Ci ze Wschodu to ok, niech przyjeżdżają, ale nie ci. Oni nas nienawidzą.
Ja: Skąd wiesz? Znasz ich wszystkich?
X: Przeczytaj Koran.
Tak to mniej więcej było.
Wiele lat temu postanowiłam pisać pracę magisterską na temat neofaszyzmu.
Dlaczego taki "ponury" temat?
Chciałam sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego ludzi pociąga coś w ideologii, która tak (najłagodniej to ujmując) skompromitowała się. To było jednak zadanie bardziej dla socjologa, może psychologa, a nie studenta politologii.
Czy znalazłam odpowiedź? Wtedy raczej nie, ale jakiś czas temu przeglądając moją pracę, przeczytałam jej podsumowanie i zapamiętałam jedno zdanie…. „Że nawet jeśli neofaszyzm jest tylko marginalnym zjawiskiem, nie wolno go bagatelizować”.
Tak wtedy napisałam.
Dzisiaj „przyglądając się” temu co się dzieje w temacie uchodźców, patrząc na to jakim językiem nienawiści operują internauci, widzę wyraźnie jak to wszystko działa.
Człowiek wbrew pozorom nie jest istotą tak skomplikowaną jakby się wydawało. Bardzo łatwo nim manipulować, bardzo łatwo go przestraszyć, a strach potrafi wydobyć na światło dzienne najgorsze instynkty.
Byle pretekst jest dobry. Jak w piosence Lao Che:
„Zawsze jest powód do użycia noża, Płock żąda dostępu do morza!”
Dobra metafora.
Nie wiem jak Was, ale mnie to bardzo zasmuca – ta fala agresji. Nie wierzę, że czytam to co czytam, kiedy czytam w sieci:
„ do pieca z nimi”, „wystrzelać ich” itd. Jest tego dużo, takich głosów. Bardzo dużo.
Wczoraj usłyszałam w Wiadomościach jak komentuje to filozof religii, prof. Mikołejko:
" W społeczeństwie, gdzie ponad 90 procent deklaruje się jako katolicy, ludzie nagle zaczynają się zachowywać jakby Boga nie było".
Jest mi zwyczajnie bardzo, bardzo smutno.
Zadie Smith w „Białych zębach” napisała:
„(…) imigrantów śmieszą leki nacjonalistów, bojących się panicznie zarazy, penetracji, wymieszania ras, bo to małe piwo, pestka w porównaniu z lękami imigrantów – przed rozpuszczeniem się, zniknięciem.”
Rosja bombarduje Syrię. Jak nic przypomina się wojna w Afganistanie. Przeraża mnie to, tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze książki Swietłany Aleksijewicz „Cynkowi chłopcy” (‘”cynkowi”, bo w takich trumnach większość z nich wracała do domu). To książkach o tych, którzy tam „walczyli”, o ich matkach, żonach, o konsekwencjach emocjonalnych, psychicznych, ekonomicznych tej wojny. Trudno doszukiwać się w wojnach sensu (chociaż ci, którzy je wywołują zawsze jakiś pretekst znajdą). Ta książka pokazuje jak bardzo bezsensowna była wojna w Afganistanie i jakie koszty ponoszą WSZYSCY. I to się znowu dzieje. Tym razem w Syrii. To lektura PRZERAŻAJĄCA, ale moim zdaniem, obowiązkowa. Przeczytajcie.
Z okładki książki: „ Tu oprawcami są Rosjanie, karmieni literaturą i wódką. „Ale wszyscy jesteśmy winni, wszyscy uczestniczyliśmy w tym kłamstwie” – mówi autorka. I jeszcze: na wojnie zawsze wszyscy jesteśmy ofiarami” Maria Wiernikowska”.
A dzisiaj jazda po Lesie Radłowskim (trochę całkiem nowych ścieżek). Nie za bardzo ciepło niestety.
Ale za to siły wróciły. Tak niepostrzeżenie jak odeszły, to wróciły i jechało mi się tak lekko, jak jeździło mi się na wiosnę. Przyjemne to uczucie.
Powrót przy zachodzącym słońcu i nagroda. Z wiaduktu nad autostradą w Gosławicach widać było Tatry. Stałam chyba z 10 min. i po prostu patrzyłam na zachodzące słońce. Patrzyłam, bo mam to szczęście, że mieszkam w Polsce, mogę stać i patrzeć na zachód słońca.
Ja- A co się dzieje w Niemczech?
X- Lokatorom wymawia się umowy najmu, żeby były wolne mieszkania dla uchodźców..
Ja- Ale dlaczego mówisz to mnie?
X- Ja się ich boję.
Ja:-A ja nie. Chętnie ich poznam.
X: Ja też ich chętnie powitam. Razem z kibolami.
Ci ze Wschodu to ok, niech przyjeżdżają, ale nie ci. Oni nas nienawidzą.
Ja: Skąd wiesz? Znasz ich wszystkich?
X: Przeczytaj Koran.
Tak to mniej więcej było.
Wiele lat temu postanowiłam pisać pracę magisterską na temat neofaszyzmu.
Dlaczego taki "ponury" temat?
Chciałam sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego ludzi pociąga coś w ideologii, która tak (najłagodniej to ujmując) skompromitowała się. To było jednak zadanie bardziej dla socjologa, może psychologa, a nie studenta politologii.
Czy znalazłam odpowiedź? Wtedy raczej nie, ale jakiś czas temu przeglądając moją pracę, przeczytałam jej podsumowanie i zapamiętałam jedno zdanie…. „Że nawet jeśli neofaszyzm jest tylko marginalnym zjawiskiem, nie wolno go bagatelizować”.
Tak wtedy napisałam.
Dzisiaj „przyglądając się” temu co się dzieje w temacie uchodźców, patrząc na to jakim językiem nienawiści operują internauci, widzę wyraźnie jak to wszystko działa.
Człowiek wbrew pozorom nie jest istotą tak skomplikowaną jakby się wydawało. Bardzo łatwo nim manipulować, bardzo łatwo go przestraszyć, a strach potrafi wydobyć na światło dzienne najgorsze instynkty.
Byle pretekst jest dobry. Jak w piosence Lao Che:
„Zawsze jest powód do użycia noża, Płock żąda dostępu do morza!”
Dobra metafora.
Nie wiem jak Was, ale mnie to bardzo zasmuca – ta fala agresji. Nie wierzę, że czytam to co czytam, kiedy czytam w sieci:
„ do pieca z nimi”, „wystrzelać ich” itd. Jest tego dużo, takich głosów. Bardzo dużo.
Wczoraj usłyszałam w Wiadomościach jak komentuje to filozof religii, prof. Mikołejko:
" W społeczeństwie, gdzie ponad 90 procent deklaruje się jako katolicy, ludzie nagle zaczynają się zachowywać jakby Boga nie było".
Jest mi zwyczajnie bardzo, bardzo smutno.
Zadie Smith w „Białych zębach” napisała:
„(…) imigrantów śmieszą leki nacjonalistów, bojących się panicznie zarazy, penetracji, wymieszania ras, bo to małe piwo, pestka w porównaniu z lękami imigrantów – przed rozpuszczeniem się, zniknięciem.”
Rosja bombarduje Syrię. Jak nic przypomina się wojna w Afganistanie. Przeraża mnie to, tym bardziej, że jestem świeżo po lekturze książki Swietłany Aleksijewicz „Cynkowi chłopcy” (‘”cynkowi”, bo w takich trumnach większość z nich wracała do domu). To książkach o tych, którzy tam „walczyli”, o ich matkach, żonach, o konsekwencjach emocjonalnych, psychicznych, ekonomicznych tej wojny. Trudno doszukiwać się w wojnach sensu (chociaż ci, którzy je wywołują zawsze jakiś pretekst znajdą). Ta książka pokazuje jak bardzo bezsensowna była wojna w Afganistanie i jakie koszty ponoszą WSZYSCY. I to się znowu dzieje. Tym razem w Syrii. To lektura PRZERAŻAJĄCA, ale moim zdaniem, obowiązkowa. Przeczytajcie.
Z okładki książki: „ Tu oprawcami są Rosjanie, karmieni literaturą i wódką. „Ale wszyscy jesteśmy winni, wszyscy uczestniczyliśmy w tym kłamstwie” – mówi autorka. I jeszcze: na wojnie zawsze wszyscy jesteśmy ofiarami” Maria Wiernikowska”.
A dzisiaj jazda po Lesie Radłowskim (trochę całkiem nowych ścieżek). Nie za bardzo ciepło niestety.
Ale za to siły wróciły. Tak niepostrzeżenie jak odeszły, to wróciły i jechało mi się tak lekko, jak jeździło mi się na wiosnę. Przyjemne to uczucie.
Powrót przy zachodzącym słońcu i nagroda. Z wiaduktu nad autostradą w Gosławicach widać było Tatry. Stałam chyba z 10 min. i po prostu patrzyłam na zachodzące słońce. Patrzyłam, bo mam to szczęście, że mieszkam w Polsce, mogę stać i patrzeć na zachód słońca.
Znalezione w Lesie Radłowskim © Iza
Zaczyna się zachód słońca © Iza
Kontyunacja © Iza
I coraz piękniejsze kolory © Iza
Gdzieś tam .. Marcinka © Iza
A tutaj widać było Tatry © Iza
I jeszcze jedno ujęcie © Iza
I jeszcze jedno ujęcie © Iza
I znowu czas na kolory © Iza
Coraz ładniejsze © Iza
Jeszcze trochę © Iza
I jeszcze © Iza
Ładne, prawda? © Iza
I jeszcze trochę vanilla sky © Iza
Pożegnanie © Iza
Zachód nad Dunajcem © Iza
- DST 34.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:30
- VAVG 22.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze