Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2012
Dystans całkowity: | 989.00 km (w terenie 245.00 km; 24.77%) |
Czas w ruchu: | 46:56 |
Średnia prędkość: | 21.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1690 m |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 154 (81 %) |
Suma kalorii: | 10062 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 47.10 km i 2h 14m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 czerwca 2012
Marcinka, Radłów
Słucham Myslovitz sobie, wczoraj, dzisiaj.
Utwór pochodzi z płyty „Happiness is easy”.
Ot przewrotne te chłopaki z Mysłowic. „Mam już wszystkiego dość”
I „Szczęście jest łatwe”
Szczęscie jest łatwe?
No.. to już zależy pewnie od tego, jak szczęście definujemy.
Czytałam ostatnio wywiad z jakimś amerykańskim naukowcem.
Powiedział:
„Szczęscie to stan umysłu, a nie czynniki zewnętrzne”
No pięknie, pięknie…ale to nie do końca tak jest. Nie zawsze tak, że ten stan umysłu da się tak fajnie skonstruować, nie "patrząc " na czynniki zewnętrzne.
Upał.
O 7: 22 obudziła mnie koleżanka smsem.
Odpisałam.
Na to ona:
Jest sobota, czemu tu już nie śpisz?
Ja: bo mnie obudziłas, haha.
A jak już mnie obudziła, to wsiadłam na rower i pojechałam sobie na krótką trasę, bo mentalnie to się nastawiłam dzisiaj raczej na pływanie a nie rower.
Gorąco było, chociaż wyjechałam o 9.00
Pojechałam sobie wałem wzdłuż Białej , potem na Marcinkę szutrem.
Na Marcince pokręciłam sobie góra- doł, Troche zjazdów po korzeniach, trochę technicznych podjazdów i chłód niewyobrażalny w lesie.
Idealne miejsce do treningów w taki upalny dzień.
Potem łąką zjechałam i brukiem znowu pod górę ( ech, ten bruk to zawsze męczy).
I zjazd szutrem, tu bez hamulców w ógole, aż w pewnym momencie pomyslałam:
Ejże proszę pani… nie poniosło cię trochę…
Potem myjka.
Pakowanie w domu, strój plażowy i „na Radłów”
Trochę pływania, trochę opalania.
Wracają usłyszałam taki oto tekst kierowcy z seicento ( żałuję, że nie spisałam numerów)
„Wypierdalaj na drogę dla rowerów”
Zaznaczam, że byliśmy na drodze na moście w Ostrowie, gdzie chodnik obok nie jest w tamtym miejscu ścieżką rowerową.
Ale to nawet mało istotne.
Poraziło mnie to chamstwo. Kompletnie.
No dobra.. idę na Rynek, bo jednak muszę zobaczyć ten Myslovitz bez Rojka.
Na chwilę, bo czasu mało, jutro trzeba wstać przed 4 rano, bo wracam.. do domu.
Czasem myślę, ze mogłabym tam sobie już zostac.
Ale na razie nie mam jeszcze .. pozwolenia…
Więc jak wszystko pójdzie dobrze, to wrócę….
- DST 55.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:51
- VAVG 19.30km/h
- VMAX 43.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 czerwca 2012
Forza Italia
Wczorajszy mecz tak się przeciągnął, że potem bardzo trudno było mi zasnąć , i efekt dzisiaj był taki, że zmęczenie, senność przez cały dzień.
A po pracy jedna ważna sprawa do załatwienia, więc w ogóle nawet nie myślałam, ze bardzo o rowerze.
Ale kiedy sprawę załatwiłam, pomyślałam: ok, można jakoś lekko pokręcić.
I pojechałam.
Tylko do Lasu, na ścieżki Mirka.
Ale dobrze mi się jechało.
Naprawde momentami noga podawała tak, że zastanawiałam się czy nie jadę z wiatrem.
wracając spotkalismy Pawła Sz. i razem pojechaliśmy posiedzieć nad Dunajcem i wypić sobie płyn złocisty.
No i ....mecz:) Wielkie Niemcy na kolanach.
Byli tacy, kiedy mówiłam, że bedę kibicować Italii i wierzę w nich mimo wszystko ( bo przecież notowania przed Euro mieli bardzo kiepskie), więc byli tacy, którzy patrzyli na mnie dziwnie.
A jednak:)
Finał będzie bardzo cięzki, ale wszystko jest mozliwe.
A ja w niedzielę założę moją niebieską, włoską koszulkę z numerem "9"
dzisiaj ten numer wykręcił Niemcom niezły numer:)
A po pracy jedna ważna sprawa do załatwienia, więc w ogóle nawet nie myślałam, ze bardzo o rowerze.
Ale kiedy sprawę załatwiłam, pomyślałam: ok, można jakoś lekko pokręcić.
I pojechałam.
Tylko do Lasu, na ścieżki Mirka.
Ale dobrze mi się jechało.
Naprawde momentami noga podawała tak, że zastanawiałam się czy nie jadę z wiatrem.
wracając spotkalismy Pawła Sz. i razem pojechaliśmy posiedzieć nad Dunajcem i wypić sobie płyn złocisty.
No i ....mecz:) Wielkie Niemcy na kolanach.
Byli tacy, kiedy mówiłam, że bedę kibicować Italii i wierzę w nich mimo wszystko ( bo przecież notowania przed Euro mieli bardzo kiepskie), więc byli tacy, którzy patrzyli na mnie dziwnie.
A jednak:)
Finał będzie bardzo cięzki, ale wszystko jest mozliwe.
A ja w niedzielę założę moją niebieską, włoską koszulkę z numerem "9"
dzisiaj ten numer wykręcił Niemcom niezły numer:)
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:33
- VAVG 19.35km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 czerwca 2012
Słona Góra i Marcinka czyli podjazdowo-zjazdowo
Piosenka bez związku.
Ot tak.
Bo fajna.
Jak to u Strachów zwykle bywa.
Jest i niezła melodia i dobry tekst.
Według mnie oczywiście, bo nie każdemu podobać się musi.
W piątek koncert Perfectu w Tarnowie, ale ja nie przepadam za nimi.
W sobotę koncert Myslovitz , ale juz bez Rojka.
Mimo wszystko zobaczyłabym ( podobno ten nowy wokalista niezły), ale chyba nie będę mieć czasu niestety akurat wtedy.
Wróciłam z pracy bardzo, bardzo zmęczona…. BARDZO.
Nie bardzo wiedziałam , czy jest sens wyjeżdżać na rower….
Ale wyjechałam.
Dzisiaj z Tomkiem.
Początkowo kompletnie bez serca do jazdy…ale powolutku, powolutku, wraz z kolejnym przejeżdżanym kilometrem serce jakby się otwierało na tą jazdę, na rower, na przyrodę:) .
Błonie, Koszyce, Świebodzin, Woźniczna i do góry na Słoną podjazdem, który pokazał mi Mirek.
Jeszcze nie jest dobrze z moją psychiką, bo widząc przed sobą początek podjazdu , pomyślałam: O rany…
Kiedyś było: ok, fajny podjazd, to się próbujemy z nim Iza.
Tyle, że to było w innym zyciu jakby.
No i na początku mojej przygody z rowerem, te kilka lat temu był taki zapał i motywacja do pokonywania każdego podjazdu. Po kilku latach, trudno już z siebie wykrzesać ten zapał prawie miłosny. Bo wtedy to było jak pierwszy etap miłości - kompletna fascynacja, oddanie się emocjom, podporządkowanie zupełnie, zaślepienie i co tam jeszcze.... zalew hormonami.
Tak to działało.
teraz jest miłość jakby spokojniejsza. Więcej rozsądku , który czasem hamuje emocje
No ale najważniejsze , że wciąż jest:)
No dobrze, dobrze.. nie od razu Kraków zbudowano. Może ten kryzys przezwycięzmy i jeszcze kiedyś tak pomyślę.
Na poczatku na sredniej, potem zdezerterowałam i z przodu sobie pofolgowałam:)
Wiec było młynkowanie przez chwilę, ale myślę, ze mimo wszystko w dobrym tempie.
Dyszałam, sapałam, ale złych myśli nie było.
Potem w las i tam raj dla rowerów naszych.
Dużo podjeżdzania, momentami dośc siłowego.
Przyjemny cień w lesie, dość trudny teren.
Jakoś tak 2 km przez las, może trochę więcej, głownie pod górę.
Potem asfalt i dojazd do domu weselnego na Słonej.
Tam chwila namysłu czy zjezdzać lasem, czy zjazdem do Poręby.
Tomek zapytał: który dłuższy?
Mówię: ten do Poręby.
To jedziemy.
Starałam się dzisiaj nadmiernie nie hamować i trzymać się mozliwie blisko Tomka, ale na razie to niemożliwe.
Tomek zjeżdża świetnie, płynnie, bez zastanowienia, ma bardzo dobrą technikę.
Naprawdę dzisiaj starałam się jechać bez zahamowań żadnych i tak też jechałam, a pomimo tego Tomek daleko, daleko w przodzie.
Dobrze, mam się od kogo uczyć i kogo podpatrywać, a o ile nie będzie mi odjeżdzał tak daleko, że nic już widzieć nie będę:).
Z Poręby szlakiem pieszym na Marcinkę, za kościołem.
Niby niewiele kilometrów a jedzie się tam powoli delikatnie pod górę i wertepy.
Na Marcince rzecz jasna w las i na zjazd.
Lubię to.
Naprawdę lubię to i wzięło mnie coś znowu na ćwiczenie zjazdów i obymyślam gdzie by tu jechać żeby poćwiczyć.
W góry jakiejś jechać będzie trzeba.
Koniecznie!
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:45
- VAVG 18.86km/h
- VMAX 53.00km/h
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 czerwca 2012
Ćwiczenie techniki
"Przepraszam, ja tak mam. Od pewnego czasu.
Mówię bez asekuracji, bez stosownego rozbiegu. To kwestia treningu.
Długie miesiące ciężkich rozmów w trudnym czasie zrobiły swoje.
Przerabianie ciemności na świetliste smugi. Żeby wreszcie było dobrze.
Żeby życie znowu pojaśniało"
To cytat. Cytat z książki, którą kupiłam dzisiaj.
Wczoraj gdzieś zobaczyłam recenzję i dzisiaj natychmiast pobiegłam po pracy do księgarni, w której miałam nadzieję książkę znaleźć.
Znalazłam i czytam. Od dzisiaj. W oczekiwaniu na autobus, w autobusie i wreszcie tam gdzie najbardziej lubię.. w wannie:)
Zamieściłam go , ponieważ jakoś tak.. mi się wbił w umysł.
Bo mówi wiele.
Bo jest stosowny.
I tyle w temacie. Teraz o rowerze będzie.
Cięzki to był dzień, cięzki będzie jutrzejszy, wiec potrzebne mi było kompletne wylogowanie się z „pracowej” rzeczywistości.
( no tak zupełnie się nie udało, był jeden taki moment, ale generalnie po kilkunastu latach pracy, nareszcie doszłam do stanu gdzie potrafię odciąć się od tego co w pracy zarówno podczas weekendu jak i podczas czasu mojego po pracy).
Pomysłu na miejsce , gdzie mogłabym pojechać nie miałam.
I specjalnego entuzjazmu tez nie było, ale dałam sobie czas, liczyłam na to, że wraz z pierwszymi kilometrami , entuzjazm przyjdzie.
Dzisiaj jechałam sama więc znowu mogłam sobie pozwolić na improwizację czyli jakby to określić? Jazdę dowolną?
No coś w tym stylu:)
Obejrzałam wczoraj film o Cristiano Ronaldo.
Wiem, wiem… nie jest lubiany, jest wygiwizdywany itp.
A ja jego celebrycki wizerunek oddzielam od jego fantastycznych piłkarskich umiejetności i tylko te drugie mnie interesują.
Film genialny. Kto oglądał to wie.Ronaldo został poddany wielu testom, które miały sprawdzić co sprawia, że jest tak genialny.
Zaimponował mi. Zaimponował mi zwłaszcza mentalnością.
Psychiką , która potrafi wyrzucić wszystkie złe myśli. Która mówi „Nie” każdej mysli, w której pojawiłoby się chociaż ziarno niepewności co do sytuacji na boisku.
Psychika zwycięzcy.
No więc tak jadąc dzisiaj myslałam sobie o tym CR7.. i był dla mnie inspiracją.
Myślałam o tym, że też kiedys potrafiłam się bardzo fajnie motywować, oddalać złe myśli… robić rzeczy z pozoru niemożliwe , że nie dopuszczałam do siebie myśli.. że mogę nie podołać jakiejs trasie, podjazdowi, że z trasy maratonu mogł mnie ściągnąć tylko cięzki wypadek albo awaria.
Więc był to dzień parcia na robienie rzeczy niemozliwych.
Nie wszystko się udało, ale dużo tak.
Zaczęłam od Buczyny i pieszego czerwonego. Fajnie, trochę blotnisto, zielono….
Jest tam taki jeden bardzo krótki , siłowy podjazd.. dzisiaj dodatkowo śliski.
Pierwszy raz… byłam blisko, ale spadłam z roweru.
No dobra, myślę sobie: Iza próbujemy raz jeszcze…
Nic z tego.
Zjechałam jeszcze raz. Pomyślałam: musi się udać, teraz.
Prawie połozyłam się na kierownicy, włozyłam wszystkie swoje siły. Udało się.
Potem asfaltem aż do Szczepanowic.
Wielkich podjazdów po drodze nie ma, ale są dwa gdzie jadąc na maksa można się zmęczyć.
Był dzisiaj „maks” jakiego jeszcze nie było w tym roku.
Potem obok kościoła w Szczepanowicach do góry asfaltem.
Tam musze przyznać młynkowałam i nie spinałam się bardzo, bo wiedziałam co mnie czeka potem w lesie.
Bo w lesie pojechałam na Lubince zielonym, a dzisiaj był mokrawy. Najpierw zjazd.
Po raz pierwszy w tym roku zjechałam go w całości.
To nie było wcale takie takie trudne, wystarczyło na koncówce odpowiednio wczesnie przypomnieć sobie, ze trzeba wybrać droge bardziej na lewo. Był moment ze się zawahałam, wydawało mi się, że nie przejadę, ale pomyślałam: zaryzkuj Iza, nie takie zjazdy zjeżdzałaś na maratonach.
No i udało się. Uśmiechnęlam się do samej siebie. Tak.. jak dawno się nie uśmiechałam. Do siebie.
Potem było pod górę i tu kilka razy spadałam z roweru ( slisko) i probowałam raz jeszcze. Raz się udawało, raz nie.
A potem kiedy dojechałam do konca szlaku pomyślałam sobie: a co tam.. przejadę go raz jeszcze w odwrotną stronę, taki fajny leśny, bardzo trudny teren.
No.. zjazd był niczego sobie, ale naprawdę swietnie mi się zjeżdzało, pomimo tych sliskości.
Kiedy dojechałam w okolice mostku postanowiłam skręcić w drogę nieznaną.
Było tam sporo błota i momentami przedzierania się przez krzaczory. Niestety droga była ślepa , prowadziła do strumyka i trzeba było wrócić.
Dojechałam do konca zielonego i wjechałam na szutrówke na Lubince, więc znowu pod górę ze 3 km, ale teren łatwy. Szuter.
Potem zjazd z Lubinki i powrót. Podkusiło mnie żeby wracając znowu zahaczyc o Buczynę i znowu wjechałam w trudne buczyńskie ścieżki.
Pokręciłam się trochę i na koniec podkusiło mnie, żeby trochę pozjeżdzać obok stawu, tam gdzie 3 czy 4 lata temu ćwiczylismy zjazdy z Mirkiem.
Popatrzyłam.. slisko, trochę grząsko… hm.. Iza, aby wiesz co robisz? A jak się na koniec gdzieś rozbijesz?
( to głos rozsądku, a raczej tego mojego diabła antytreningowego)
ale zaraz: no co ty! Spróbuj, przecież tu kiedyś zjeżdzalaś!
No i zjechałam. Dwa zjazdy, z tymże te łatwiejsze ( co nie znaczy łatwe). Ten najgorszy sobie odpuściłam.
Poczekam na Mirka, z nim u boku to mi jakoś raźniej zjeżdzać.
Było fajnie.
Średnia mizerna, ale to był pozyteczny trening techniki.
Teren na Lubince i w Buczynie taki bardziej maratonowy. Prawdziwie mtbowski.
Był jeden moment, że zapomniałam na chwilę o rowerze i mówiąc górnolotnie , obmyślałam strategię na jutrzejsze „spotkanie” z audytorami.
A to było na zjeździe. Kompletnie nie myślałam , ze zjeżdzam i poszło mi super, co jest jeszcze jednym dowodem na to, ze na zjazdach zbyt wiele rozmyślać nie można, ma działać instynkt, to co mamy już gdzieś tam w pamięci.
Staw w Buczynie© lemuriza1972
Potoczek na Lubince© lemuriza1972
W lesie na Lubince© lemuriza1972
- DST 40.00km
- Teren 16.00km
- Czas 02:21
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 48.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 czerwca 2012
II rowerowy Rajd Sokołów i trochę zdjęć z wczoraj:)
I tak oto II Rajd Sokołów przeszedł do historii
I znowu udała się nam pogoda, dopisały humory i nie było jakichs „wielkich” przygód, które by się źle wspominało.
Mnie oczywiście mała się przytrafiła, ale o tym potem.
Start z tarnowskiego Rynku, najlepszego ( do tego celu)i zapewne najpiękniejszego miejsca w Tarnowie.
Masa znajomych, to właściwie chyba jedyna okazja w roku, żeby tylu znajomych spotkać w jednym miejscu.
Dla mnie dodatkowa okazja, bo przecież w tym roku nie jeżdzę na zawody, wiec już w ogóle kontakt z tarnowskimi kolarzami mam znikomy.
Wybrałam wariant trasy oczywiście 50 km, bo inaczej byłoby mi trochę wstyd.
Słoneczko dogrzewało od rana, więc było wiadomo, że nie będzie lekko podczas przejazdu przez łąki.
Za mało wzięłam picia i za mało zjadłam na śniadanie i w pewnym momencie poczułam , że zbliża się odcinka prądu.
Na szczęscie w koncu od czego ma się kolegów:), Tomek poratował mnie batonem:).
Mój organizm jednak nie najlepiej znosi upały.
W koncu tych kilometrów nie było wiele, normalnie to podczas takiej jazdy popołudniowej o takiej ilości kilometrów nic nie jem, ale dzisiaj jakoś cięzko.
Może też dlatego ze wczoraj trochę się zmeczyłam i jazdą, i słoncem i graniem w siatkówkę i taka byłam nie do konca „świeża” dzisiaj.
Specjalnie też się nie żyłowałam, bo tak sobie dzisiaj postanowiłam, że nie będzie dzisiaj ściganctwa żadnego, że ma być rajd, będą ludzie, będzie okazja do rozmowy.
Inna sprawa czy nawet gdybym chciała się trochę przycisnąć byłyby siły? Nie wiem.
Pierwsza czesc trasy prosta i bezbolesna. Tempo spokojne bardzo, chłopaki- ściganci się starali jechać tak spokojnie, żeby każdy zdazył, chwała im za to, bo wiem, że jakby chcieli to parę sekund i tyle byśmy ich widzieli.
Około połowy trasy Krzysiek Łuczkowiec powiedział: to skonczyły się przyjemności…
No i zaczęło się troszeczkę trudniej, troche pod górę, trochę terenu trawiastego, siłowego.
No ale to w granicach normy wszystko, jak to powiedział Krzysiek do przejechania nawet dla rowerowego turysty.
Tylko to słoneczko dawało popalić. Ja jednak średnio dobrze znoszę upały na rowerze. Wolę chyba deszcz i błoto:) ( oczywiście w granicach normy).
Ładna trasa, po raz pierwszy jakby trochę odwrotnie jechałam fragmenty z maratonu tarnowskiego.
Przytrafiła mi się „mała „ przygoda. Coś zupełnie nieprawdodpodobnego.
Jechałam własnie obok Krzyśka i tak sobie rozmawialismy i nagle but wypiął mi się z pedała a noga zaklinowała się miedzy goleniem amora a szprychami . Jakim cudem to ja nie wiem????
po raz pierwszy cos takiego dziwnego mi się przytrafiło… efekt był taki ze przednie koło staneło dęba, tylne mnie wyprzedziło.Ktoś za mną wpadł na mnie.
Chwała Bogu że ani nam ani rowerom nic się nie stało. Przedziwna sytuacja.
Ani nie było zjazdu ano niczego trudnego, a moja stopa utknęła . KTM ją złapał:).
No ale w koncu kto jak kto, ale ja do upadków to jestem przyzwyczajona , wiec pozbierałam się szybko ( aż byłam zdziwiona takim przerażeniem w oczach innych… dla mnie to jakaś taka norma:). No może nie tegoroczna, bo jak nie jeżdzę na maratony , to nie mam się gdzie przewracac… ale generalnie to jest wpisane w moje rowerowe „bytowanie).
Kiedy podjedzalismy na Marcinkę minełam Mirka ( Kolosa), który powiedział: jak ci to lekko przychodzi…
Mirek… nie martw się.. wcale mi to tak lekko nie przychodzi… też się męczę jak podjeżdzam:)>
A w tym roku to już w ogóle.
A na Marcince .. prosiak, piwo, bigos, dyplomy, masa fajnych ludzi.
Przyjechał Piotrek Klonowicz i opowiadał o wczorajszym maratonie w Karpaczu.
Słucham tych opowieści z delikatnym ukłuciem żalu, czy sama nie wiem jak to nazwać.
Nie wiem… z jednej strony jakos tak brakuje mi odpowiedniej motywacji, mam wrażenie , ze jestem zdecydowanie za słaba w tym roku, z drugiej… tak bardzo brakuje mi tego zmeczenia na mecie, poczucia spełnienia, tych kilku dni po, kiedy analizuje się trasę, ogląda zdjecia, czyta forum.
Brakuje mi tych „golonkowych „znajomych.
Ucieszyłam się kiedy przyszła Krysia i Adam. Dawno ich nie widziałam.
Te nasze wspólne wyjazdy na maratony poweradowskie były fajne.
Jadąć na trasie rozmawiałam chwile z Andrzejem Wytrwałem. Powiedział mi: no to trzeba w przyszłym roku wrócić do ścigania się.. jak to tak?
No właśnie Iza.. jak to tak?
Krysia też mnie namawiała, żeby gdzies jechać w tym roku jeszcze.
No zobaczę. Będę myśleć.
Boję się trochę golonkowych zjazdów… ( tak, tak… jak się ich nie jeździ to można znowu zacząć się ich bać. Sa trudne, czasem ekstremalnie trudne, boję się blokady w głowie. Musiałabym najpierw gdzieś w góry pojechac i sobie troche poćwiczyć).
Wracając do Rajdu.
Było wręczenie dyplomów i jedzonko i długie Polaków rozmowy.
Zostałam poproszona przez Pana Adama Winczurę do mikrofonu, zupełnie niespodziewanie dla mnie ( dziękuję za ciepłe słowa pod moim adresem)
Więc przepraszam wszystkich , że niczego sensownego nie powiedziałam, ale kompletnie byłam zaskoczona i jeszcze do tego po dwóch piwach, a uwierzcie dla mnie dwa piwa, to bardzo dużo……
W imieniu uczestników, chciałabym podziękować wszystkim, którzy włozyli sporo pracy, żeby rajd się odbył.
No a teraz na żużel, bo derby mamy, a potem Włosi grają.
I znowu sportowy dzień.
P.S
Dziękuję kolegom ( Trix i ktoś jeszcze) za znalezienie mojego licznika.
A własciwie licznik jest Tomka ( bo mi pozyczył)
Zrobiłam tylko dwa zdjecia, jakoś tak wyszło…
Nie było kiedy.
I kilka historycznych zdjęć z wczoraj ( historycznych, bo to było moje pierwsze stanie na desce)
i na dowód, że na rajdzie byłam ( zdjęcia z galerii "SOKOLAKA" P. Adama Winczury, reszta dostępna na Tarnowskim Forum Rowerum w wątku o rajdzie
I znowu udała się nam pogoda, dopisały humory i nie było jakichs „wielkich” przygód, które by się źle wspominało.
Mnie oczywiście mała się przytrafiła, ale o tym potem.
Start z tarnowskiego Rynku, najlepszego ( do tego celu)i zapewne najpiękniejszego miejsca w Tarnowie.
Masa znajomych, to właściwie chyba jedyna okazja w roku, żeby tylu znajomych spotkać w jednym miejscu.
Dla mnie dodatkowa okazja, bo przecież w tym roku nie jeżdzę na zawody, wiec już w ogóle kontakt z tarnowskimi kolarzami mam znikomy.
Wybrałam wariant trasy oczywiście 50 km, bo inaczej byłoby mi trochę wstyd.
Słoneczko dogrzewało od rana, więc było wiadomo, że nie będzie lekko podczas przejazdu przez łąki.
Za mało wzięłam picia i za mało zjadłam na śniadanie i w pewnym momencie poczułam , że zbliża się odcinka prądu.
Na szczęscie w koncu od czego ma się kolegów:), Tomek poratował mnie batonem:).
Mój organizm jednak nie najlepiej znosi upały.
W koncu tych kilometrów nie było wiele, normalnie to podczas takiej jazdy popołudniowej o takiej ilości kilometrów nic nie jem, ale dzisiaj jakoś cięzko.
Może też dlatego ze wczoraj trochę się zmeczyłam i jazdą, i słoncem i graniem w siatkówkę i taka byłam nie do konca „świeża” dzisiaj.
Specjalnie też się nie żyłowałam, bo tak sobie dzisiaj postanowiłam, że nie będzie dzisiaj ściganctwa żadnego, że ma być rajd, będą ludzie, będzie okazja do rozmowy.
Inna sprawa czy nawet gdybym chciała się trochę przycisnąć byłyby siły? Nie wiem.
Pierwsza czesc trasy prosta i bezbolesna. Tempo spokojne bardzo, chłopaki- ściganci się starali jechać tak spokojnie, żeby każdy zdazył, chwała im za to, bo wiem, że jakby chcieli to parę sekund i tyle byśmy ich widzieli.
Około połowy trasy Krzysiek Łuczkowiec powiedział: to skonczyły się przyjemności…
No i zaczęło się troszeczkę trudniej, troche pod górę, trochę terenu trawiastego, siłowego.
No ale to w granicach normy wszystko, jak to powiedział Krzysiek do przejechania nawet dla rowerowego turysty.
Tylko to słoneczko dawało popalić. Ja jednak średnio dobrze znoszę upały na rowerze. Wolę chyba deszcz i błoto:) ( oczywiście w granicach normy).
Ładna trasa, po raz pierwszy jakby trochę odwrotnie jechałam fragmenty z maratonu tarnowskiego.
Przytrafiła mi się „mała „ przygoda. Coś zupełnie nieprawdodpodobnego.
Jechałam własnie obok Krzyśka i tak sobie rozmawialismy i nagle but wypiął mi się z pedała a noga zaklinowała się miedzy goleniem amora a szprychami . Jakim cudem to ja nie wiem????
po raz pierwszy cos takiego dziwnego mi się przytrafiło… efekt był taki ze przednie koło staneło dęba, tylne mnie wyprzedziło.Ktoś za mną wpadł na mnie.
Chwała Bogu że ani nam ani rowerom nic się nie stało. Przedziwna sytuacja.
Ani nie było zjazdu ano niczego trudnego, a moja stopa utknęła . KTM ją złapał:).
No ale w koncu kto jak kto, ale ja do upadków to jestem przyzwyczajona , wiec pozbierałam się szybko ( aż byłam zdziwiona takim przerażeniem w oczach innych… dla mnie to jakaś taka norma:). No może nie tegoroczna, bo jak nie jeżdzę na maratony , to nie mam się gdzie przewracac… ale generalnie to jest wpisane w moje rowerowe „bytowanie).
Kiedy podjedzalismy na Marcinkę minełam Mirka ( Kolosa), który powiedział: jak ci to lekko przychodzi…
Mirek… nie martw się.. wcale mi to tak lekko nie przychodzi… też się męczę jak podjeżdzam:)>
A w tym roku to już w ogóle.
A na Marcince .. prosiak, piwo, bigos, dyplomy, masa fajnych ludzi.
Przyjechał Piotrek Klonowicz i opowiadał o wczorajszym maratonie w Karpaczu.
Słucham tych opowieści z delikatnym ukłuciem żalu, czy sama nie wiem jak to nazwać.
Nie wiem… z jednej strony jakos tak brakuje mi odpowiedniej motywacji, mam wrażenie , ze jestem zdecydowanie za słaba w tym roku, z drugiej… tak bardzo brakuje mi tego zmeczenia na mecie, poczucia spełnienia, tych kilku dni po, kiedy analizuje się trasę, ogląda zdjecia, czyta forum.
Brakuje mi tych „golonkowych „znajomych.
Ucieszyłam się kiedy przyszła Krysia i Adam. Dawno ich nie widziałam.
Te nasze wspólne wyjazdy na maratony poweradowskie były fajne.
Jadąć na trasie rozmawiałam chwile z Andrzejem Wytrwałem. Powiedział mi: no to trzeba w przyszłym roku wrócić do ścigania się.. jak to tak?
No właśnie Iza.. jak to tak?
Krysia też mnie namawiała, żeby gdzies jechać w tym roku jeszcze.
No zobaczę. Będę myśleć.
Boję się trochę golonkowych zjazdów… ( tak, tak… jak się ich nie jeździ to można znowu zacząć się ich bać. Sa trudne, czasem ekstremalnie trudne, boję się blokady w głowie. Musiałabym najpierw gdzieś w góry pojechac i sobie troche poćwiczyć).
Wracając do Rajdu.
Było wręczenie dyplomów i jedzonko i długie Polaków rozmowy.
Zostałam poproszona przez Pana Adama Winczurę do mikrofonu, zupełnie niespodziewanie dla mnie ( dziękuję za ciepłe słowa pod moim adresem)
Więc przepraszam wszystkich , że niczego sensownego nie powiedziałam, ale kompletnie byłam zaskoczona i jeszcze do tego po dwóch piwach, a uwierzcie dla mnie dwa piwa, to bardzo dużo……
W imieniu uczestników, chciałabym podziękować wszystkim, którzy włozyli sporo pracy, żeby rajd się odbył.
No a teraz na żużel, bo derby mamy, a potem Włosi grają.
I znowu sportowy dzień.
P.S
Dziękuję kolegom ( Trix i ktoś jeszcze) za znalezienie mojego licznika.
A własciwie licznik jest Tomka ( bo mi pozyczył)
Zrobiłam tylko dwa zdjecia, jakoś tak wyszło…
Nie było kiedy.
Trzej przyjaciele... z roweru... Sławek, Tomek i Mirek© lemuriza1972
Mirek i Tomek© lemuriza1972
I kilka historycznych zdjęć z wczoraj ( historycznych, bo to było moje pierwsze stanie na desce)
Titanic czyli Iza szczesliwa bo utrzymała równowagę© lemuriza1972
Pierwsze podnoszenie żagla© lemuriza1972
powolutku, powolutku podnosimy© lemuriza1972
Udało się podnieść żagiel!!!!© lemuriza1972
i na dowód, że na rajdzie byłam ( zdjęcia z galerii "SOKOLAKA" P. Adama Winczury, reszta dostępna na Tarnowskim Forum Rowerum w wątku o rajdzie
Pan Bogdan czyli Prezes:)© lemuriza1972
Zasłuzony odpoczynek na tarasie restauracji na Marcince© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:45
- VAVG 18.67km/h
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1330kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 czerwca 2012
Rower, pływanie i siatkówka:)
Taka piosenka „bojowa”…
To był jakis taki dobry dzień, dzień dobry jakich mało ostatnio, więc tym bardziej doceniam , że się .. „przytrafił”.
Jakieś takie przebłyski jasności… mało uzasadnionej, a może własnie uzasadnionej.
Bo rower, bo przyroda, bo cisza, bo ludzie, siatkówka i pływanie, słonce wreszcie.
Możę to jest BARDZO DUŻO? Sama już nie wiem
A to było tak. Najpierw z Alkiem na rower.
Ponieważ jutro Rajd, więc nie chciałam jakoś nadmiernie się eksploatować. Trasa płaska.
Najpierw Las Radłowski.
Przyjemna temperatura, noga podawała, jechało się jakoś lekko… ale też specjalnie nie spieszylismy się. Ot taka średnio-szybka jazda.
Pojechalismy do Warysia ( jak ja dawno tamtędy nie jechałam).
No i niespodzianka – nie ma już tej okropnie dziurawej drogi przez las. Szosowcy – uwaga, jest piękny , nowy asfalt!
W Bielczy krótki postój w sklepie. Potem znowu przez las.
W lesie dostaje wiadomość , że Renatka, Andżelika, Siergiej i Tomek jadą na Radłów ( Siergiej i dziewczyny uczą się „windsurfingować”).
No to postanowiłam jechać tam również. Alek wrócił do Tarnowa, ja kierunek Radłów.
Bardzo dawno nie byłam na zalewie w Radłowie.
W tym roku w ogóle jeszcze nie byłam nad wodą, w tamtym był tylko Dunajec, Dwudniaki.
A jednak najlepiej pływa się w Radłowie, woda czysta i bardzo głęboko już przy samym brzegu.
Kiedy już tam zajechałam, specjalnego słonca nie było jeszcze ( bo potem się pokazało), nawet ciemne burzowe chmury wisiały nad nami, ale ta woda….
Pomyślałam: no nie mam kostiumu, ale przecież moje kolarskie spodenki wyschną.
No i było pierwsze pływanie w tym roku.
W tych spodenkach na szelkach, wyglądałam jak pływacy z lat 30 ubiegłego wieku.
Ale pływało się swietnie. Lubię to naprawdę, lubię.
Powiedziałam: to rozumiem, najpierw rower, potem pływanie…
Tomek powiedział: jakbys mogła biegać, pewnie byłby triathlon…
Pomyślałam: no… pewnie tak, byłoby fajnie.
Dziewczyny się uczą pływać na desce. Fajne, ale trudne.
Wiem, bo mnie Andżelika namówiła, zebym probowała stanąć i podnieść żagiel. No to spróbowałam.. nie obyło się oczywiście bez lądowania w wodzie. Niezła zabawa, naprawdę.
A potem jeszcze Andżelika wyjęła piłkę do siatkówki i wtedy poczułam, ze żyję.
Siatkówka była i będzie zawsze sportem numer jeden dla mnie.
Szkoda, ze to moje kolano wyklucza jakieś większe granie.
Byłoby fajnie w zimie, sobie gdzieś tam pochodzić na jakąś salę i pograć.
Poszłysmy na piaszczyste boisko, więc się trochę wytarzałam ( Renia jak zobaczyła moje opiaszczone spodenki , spytała czy się wytarzałam). No .. inaczej nie potrafię jak piłka jest z dala ode mnie i blisko matki Ziemi , to i ja mam odruchy bycia blisko matki Ziemi. Takie nawyki z czasów, kiedy grałam.
Tego mi było trzeba, jakiejś odmiany, czegoś jeszcze oprócz roweru.
- DST 65.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:43
- VAVG 23.93km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 czerwca 2012
Uciekając przed burzą
tak sobie włączyłam dzisiaj płytę Nosowskiej ( ostatnią), której dawno nie słuchałam.
Ale akurat jej piosenek z tej płyty nie da się słuchać gdzieś w międzyczasie, podczas sprzątania..czy innych domowych robót.
Kiedy wracałam dzisiaj z pracy zaczęła się burza.
Burza z ulewą, która chciała zniweczyć moje rowerowe plany.
Byłam umówiona z Mirkiem i w planie miałam raczej górki.
Niestety, kiedy przyszłam do domu wszystko wskazywało na to, że z jazdy nic nie będzie.
Około 17 przestało padac i jednak zdecydowalismy się jechać, pomimo że powietrze zrobiło się na powrót lepkie , a chmury nad Tarnowem i okolicami mało przewidywalne, a raczej przewidywalne w kierunku kolejnej ulewy.
Czekając na Mirka pomyslałam : no cóż.. no risk , no fun….
Okazało się, że dobrze zrobilismy. Nie było ani ulewy, ani burzy, tylko to .. lepkie powietrze….
Tak wiec kierunek las, jednak w takiej sytuacji ten cień leśny to zbawienne….
Jazda.. cóż raczej z gatunku tych rekreacyjnych. Duzo rozmawialismy m.in. o niejakiej Natalii Siwiec.
No proszę kobieta osiagnęła chyba to co chciała.
Jeden głeboki dekolt i jest na ustach nie tylko całej Polski, a podobno i całego swiata, jako rzekomo najpiękniejsza kibicka Euro.
No dziewczyna jest ładna, nie można zaprzeczyć, chociaż wielu zarzuca jej „urodę plasitkową”, no ale to rzecz gustu już.
Ja to obserwuję z zaciekawniem jako pewien fenomen i pokaz siły mediów.
Tak więc pokręcilismy się po lesie i moich ulubionych mirkowych ścieżkach.
Na koniec było piwo na jednym naddunajcowym boisku, jak to Mirek powiedział w strefie kibica.
Nie ma dzisiaj meczu, wiec jakiś akcent piłkarski musiał być.
Wczoraj zastanawiałam się nad tym, czy nie zakonczyć pisania bloga, albo przynajmniej czasowo go nie zawiesić.
Pisałam bloga , bo lubiłam dzielić się swoimi emocjami, opisywać moje treningowe zmagania, moje maratony, pisać o odkrywaniu nowego, wreszcie pisać o spełnianiu marzeń.
Pisałam po to lubiłam. Bo wpisało się to w mój codzienny rytuał, bo wierzyłam , ze mogę tym kogoś zainspirować.
Dzisiaj… dzisiaj, nie startuję, nie trenuję, moje pasje są jakby nieco przygaszone, więc zastanawiam się czy jest sens .
Bo jeśli będę pisać tak bez emocji… opisywać tylko kolejne przejechane kilometry , to to naprawdę jest pozbawione sensu.
Mówiłam dzisiaj Mirkowi, że jakos nie mogę odnaleźć w sobie dawnej radości z robienia różnych rzeczy.
Mirek jak to Mirek zareagował natychmiast. Powiedział: a może gdzieś w Tatry pojedziemy?
Wezmę Michała ( Michał to syn Mirka).
Może Mirek pomyślał, ze powrót „do domu” pozwoli mi coś sobie przypomnieć z dawnego życia.
Z dawnego życia, w którym żyłam rowerem, górami, Tatrami …..
Może pomoże. Nie wiem.
Spróbujemy.
Co do bloga...
waham się, bo z jednej strony nie chce pisać na siłę, jesli wielkich emocji nie czuję i nie mam wiele ciekawego do przekazania, bo nie ma treningów, zawodów, z drugiej strony... to pisanie tak się wpisało w moją codzienność...
Opowiadał mi też Mirek jak wziął Michała na rowerowy trening do Buczyny.
Michał: Tato, zawsze wiedziałam, że kolarstwo górskie to nie jest dla mnie. Wolę szosę.
Mirek: dlaczego?
Bo po szosie łatwiej się jeździ.
Przypominam kolarzom z Tarnowa i okolic, ze w niedzielę Rajd Sokołów.
Zapisy do jutra!
- DST 36.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:38
- VAVG 22.04km/h
- VMAX 39.00km/h
- HRmax 169 ( 89%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 czerwca 2012
Jeszcze trochę o piłce nożnej i o mojej dzisiejszej słabości
Może i wielu ma już dość piłki nożnej. Ja nie.
Zdaję sobie sprawę, że z moją sympatią do piłki nożnej tu na portalu „kolarskim” jestem w zdecydowanej mniejszości, no ale trudno.
Jestem kibicem piłkarskim od czasu, kiedy mając 14 lat na dużej przerwie „przelazłam” przez siatkę szkolnego ogrodzenia , przebiegłam ulicę i poszłam oglądać trening piłkarzy Stali Mielec.
Tak się zaczęło i już mi zostało.
Dużo teraz dyskusji na temat tego co zdarzyło się podczas Euro z polską reprezentacją.
Smutno mi było w sobotę bardzo.
Dlaczego?
Może to śmieszne, ale bardzo, bardzo czekałam na ten mecz i wierzyłam, że będzie dobrze.
Wiedziałam, że będzie cięzko, ale wierzyłam, że będzie dobrze.
W sobotę po raz pierwszy od wielu , wielu miesięcy obudziłam się z .. wielką radością. Ze jest mecz, że będą emocje.
Przypomniały mi się czasy, kiedy w meczową sobotę w Mielcu, od samego rana było takie radosne oczekiwanie.
A potem cały ten rytuał.. pójścia na stadion, rozgrzewka piłkarzy i ten krzyk stadionu, kiedy strzelali bramkę.
Bezcenne.
Dzisiaj oglądałam drugą połowę powtórki meczu Polski z Rosją.
Te emocje… za te emocje naprawdę dziękuję polskim piłkarzom.
Zapamiętam je.
Tyle o piłce nożnej.
Teraz będzie o dzisiejsze jeździe.
Upał.
Chciałam dzisiaj jechać w górki, ale zrezygnowałam.
Okazało się, że to była dobra decyzja.
Kiedy wyjechałam, po pierwszych ruchach korbą, wiedziałam, że nie będzie dobrze.
Nogi nie chciały kręcić.
Nie wiem dlaczego. Zmęczenie, upał?
A może za mało „paliwa”, bo dzisiaj słabo jadłam.
Nie wiem co to było, ale to była piękna katastrofa.
Kiedy wjechałam nad naddunajcowe wertepy , to aż mi się słabo zrobiło, myślałam, ze spadnę z roweru.
Miałam plan pojechania do Warysia, ale zrezygnowałam.
Po połowie dystansu było odrobinę lepiej, ale do ideału to daleko było.
Pokręciłam się po Lesie Radłowskim, po Wierzchosławicach i wróciłam do domu. Po średnim tętnie widać , że słabo było j.
Mam nadzieję, ze jutro będzie lepiej.
- DST 35.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 23.33km/h
- VMAX 32.00km/h
- HRmax 150 ( 79%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 520kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 18 czerwca 2012
Upał
Sport nasz jest taki, że upał nie upał, deszcz i błoto jeździć "trzeba".
z tą tylko różnicą, że ja nie startując w tym roku , nic nie muszę, nie ma presji treningu, więc jade kiedy chce, gdzie chce i ile chce.
W pewnym sensie to jednak trochę brakuję mi tego treningowego "reżimu", ale nie zawsze:).
Dzisiaj mi nie brakowało, bo po pierwsze upał nieziemski, po drugie, po dwóch tabletkach przeciwbólowych, w ogóle myslałam o odpuszczeniu jazdy, ale jednak zwyciężyła chęć "wyjścia" z domu.
Tyle, że o żadnych wyczynach i górkach nie było mowy.
Tak więc tam gdzie najwięcej cienia czyli do Lasu Radłowskiego.
dzisiaj z Tomkiem.
Najpierw Mirka ścieżkami, potem jeszcze sporo kilometrów, starymi, wypróbowanymi ścieżkami w lesie.
Dawno nimi nie jeździłam.
Chłód w lesie przyjemny.
Najpierw jechalismy dosyć wolno, rozmawiając, potem przyspieszylismy i nawet była dość szybka jazda momentami.
dziwne.. upał taki, ja dośc obolała i na tych tabletkach, a noga podawała dość fajnie.
Jutro może sie popróbuję z jakimis górkami.
a teraz Forza Italia:)
z tą tylko różnicą, że ja nie startując w tym roku , nic nie muszę, nie ma presji treningu, więc jade kiedy chce, gdzie chce i ile chce.
W pewnym sensie to jednak trochę brakuję mi tego treningowego "reżimu", ale nie zawsze:).
Dzisiaj mi nie brakowało, bo po pierwsze upał nieziemski, po drugie, po dwóch tabletkach przeciwbólowych, w ogóle myslałam o odpuszczeniu jazdy, ale jednak zwyciężyła chęć "wyjścia" z domu.
Tyle, że o żadnych wyczynach i górkach nie było mowy.
Tak więc tam gdzie najwięcej cienia czyli do Lasu Radłowskiego.
dzisiaj z Tomkiem.
Najpierw Mirka ścieżkami, potem jeszcze sporo kilometrów, starymi, wypróbowanymi ścieżkami w lesie.
Dawno nimi nie jeździłam.
Chłód w lesie przyjemny.
Najpierw jechalismy dosyć wolno, rozmawiając, potem przyspieszylismy i nawet była dość szybka jazda momentami.
dziwne.. upał taki, ja dośc obolała i na tych tabletkach, a noga podawała dość fajnie.
Jutro może sie popróbuję z jakimis górkami.
a teraz Forza Italia:)
- DST 43.00km
- Teren 20.00km
- Czas 01:53
- VAVG 22.83km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 czerwca 2012
Mielec- Tarnów
Rano na oponie dojrzałam niewielkie przecięcie.
Panika.. co robić? Ryzykować jazdę czy zostawić rower u siostry i wracać autobusem...?
No ale szkoda zeby cały dzien bez roweru jednak był.
zdecydowałam sie zaryzykować.
Przygotowałam sobie kawałki starej dętki, w razie czego żeby włożyć do opony i jakos ją dodatkowo ochronić.
Upał, upał, upał. Przeraźliwy.
a ja jak wiadomo chociaż jeżdżę w upale, nie chowam sie w domu jak jest gorąco.. to jednak nie służy mi upał podczas jazdy.
Cięzko dzisiaj było ot co.
Od asfaltu czuć było żar... a ten asfalt na drodze Mielec- Tarnów, to jest jakas masakra. Kto jeździ autem tamtedy, to wie.
To jest slalom między dziurami.. cięzko zachować płynność jazdy.
Wczoraj chyba jechało mi sie lepiej.
Dzisiaj wyjątkowo ciążył plecak, bolały plecy.
To niby płaska trasa, a jednak na tych 55 km jest kilka niewielkich podjazdów, gdzie trzeba trochę docisnąć.
No, ale dojechałam, cała i zdrowa, opona też, wiec to jest najważniejsze.
Panika.. co robić? Ryzykować jazdę czy zostawić rower u siostry i wracać autobusem...?
No ale szkoda zeby cały dzien bez roweru jednak był.
zdecydowałam sie zaryzykować.
Przygotowałam sobie kawałki starej dętki, w razie czego żeby włożyć do opony i jakos ją dodatkowo ochronić.
Upał, upał, upał. Przeraźliwy.
a ja jak wiadomo chociaż jeżdżę w upale, nie chowam sie w domu jak jest gorąco.. to jednak nie służy mi upał podczas jazdy.
Cięzko dzisiaj było ot co.
Od asfaltu czuć było żar... a ten asfalt na drodze Mielec- Tarnów, to jest jakas masakra. Kto jeździ autem tamtedy, to wie.
To jest slalom między dziurami.. cięzko zachować płynność jazdy.
Wczoraj chyba jechało mi sie lepiej.
Dzisiaj wyjątkowo ciążył plecak, bolały plecy.
To niby płaska trasa, a jednak na tych 55 km jest kilka niewielkich podjazdów, gdzie trzeba trochę docisnąć.
No, ale dojechałam, cała i zdrowa, opona też, wiec to jest najważniejsze.
- DST 55.00km
- Czas 02:10
- VAVG 25.38km/h
- HRmax 162 ( 86%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 937kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze