Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2016
Dystans całkowity: | 41.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 02:02 |
Średnia prędkość: | 20.16 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 41.00 km i 2h 02m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 21 lutego 2016
Basen
Bardzo dawno nie byłam na basenie.
Padało dzisiaj intensywnie, więc wybrałam moczenie się w basenie, a nie moknięcie podczas biegania.
Sporo ludzi, ale pomimo tego jakoś sprawnie się pływało, bo miałam na torze sprawnych pływaków. Coś takiego dojrzałam na froncie Miejskiego Domu Sportu w Mościcach. Prawda, że ładne?
Mozaika © Iza
Weekend był mocno filmowy. Obejrzałam (w domu) „Praktykanta” (ciepły, zabawny film z rewelacyjnym De Niro) i „Obce niebo” (o absurdach systemu, dwójce Polaków mieszkających w Szwecji odebrane zostaje dziecko). Obydwa filmy warte obejrzenia.
Byłam też w kinie. Byłam na „Spotlight”. Filmie ukazującym dziennikarski zespół Boston Globe na tropie pedofilskiej afery w Kościele. "Spotlight" to jest ten film, który powinniście obejrzeć, ale być może wielu z Was nie obejrzy, bo to prawda mocno niewygodna.Niektórzy wolą nie wiedzieć, a powinni bo mają dzieci, wnuki. Być może.
To film, który ogląda się na bezdechu, a ci którzy mają dzieci, oglądają go pewnie z rosnącym przerażeniem. To film oparty na faktach. Podobnie jak "Zjawa". Jest jedna zasadnicza różnica. Tutaj nikt nie koloryzuje, nie dorabia do faktów legendy. Tutaj jest PRAWDA. Powiecie... a skąd wiem?...Fakty mówią same za siebie.
„Otarłam się” o ten problem. Mnie się udało nie zostać poszkodowaną w takim stopniu jak innym. Moja historia nie jest aż tak wstrząsająca, chociaż mną wtedy (miałam jakieś 15, 16 lat) wstrząsnęła i zapisała się w pamięci. Na zawsze. Do tego stopnia, że kiedy po wielu latach dowiedziałam się, ze TEN ksiądz zmarł na raka trzustki, pomyślałam: „ To dobrze. To kara”.
Na to wszystko o czym opowiada film, nie wolno zamykać oczu i nie wolno udawać, że problemu nie ma. Jest. Ogromny, a dzieci na całym świecie są narażone. Bardzo mocno. Takie wydarzenia potrafią zdeterminować całe życie. Potrafią jest zniszczyć. Nałogi, samobójstwa. Tak – to prawda, to nie jest fikcja. I ten system, który działał (działa?), przenoszenie do innych parafii, ukrywanie problemu. Przerażające. O tym trzeba mówić, o tym pisać, to piętnować. To realny problem, bo w grę wchodzi dobro dzieci, życie dzieci.
To jest dramat, to jest zbrodnia. Na dzieciach. I o tym jest ten film. Czy się nam to podoba, czy nie, to jest film ukazujący PRAWDĘ.
Polecam, ale ostrzegam, to nie będzie łatwe, zwłaszcza dla tych, którzy z problemem mieli do czynienia.
Niestety jest ich wielu.
A na festiwalu w Berlinie nagrodą główna czyli Złoty Niedźwiedź dla włoskiego reżysera Gianfranco Rosiego za film „Fire at sea”. O Lampedusie. Tej samej do której brzegów przybywają uchodźcy. Chciałabym ten film obejrzeć i chciałabym żeby obejrzało wielu.
Sporo ludzi, ale pomimo tego jakoś sprawnie się pływało, bo miałam na torze sprawnych pływaków. Coś takiego dojrzałam na froncie Miejskiego Domu Sportu w Mościcach. Prawda, że ładne?
Mozaika © Iza
Weekend był mocno filmowy. Obejrzałam (w domu) „Praktykanta” (ciepły, zabawny film z rewelacyjnym De Niro) i „Obce niebo” (o absurdach systemu, dwójce Polaków mieszkających w Szwecji odebrane zostaje dziecko). Obydwa filmy warte obejrzenia.
Byłam też w kinie. Byłam na „Spotlight”. Filmie ukazującym dziennikarski zespół Boston Globe na tropie pedofilskiej afery w Kościele. "Spotlight" to jest ten film, który powinniście obejrzeć, ale być może wielu z Was nie obejrzy, bo to prawda mocno niewygodna.Niektórzy wolą nie wiedzieć, a powinni bo mają dzieci, wnuki. Być może.
To film, który ogląda się na bezdechu, a ci którzy mają dzieci, oglądają go pewnie z rosnącym przerażeniem. To film oparty na faktach. Podobnie jak "Zjawa". Jest jedna zasadnicza różnica. Tutaj nikt nie koloryzuje, nie dorabia do faktów legendy. Tutaj jest PRAWDA. Powiecie... a skąd wiem?...Fakty mówią same za siebie.
„Otarłam się” o ten problem. Mnie się udało nie zostać poszkodowaną w takim stopniu jak innym. Moja historia nie jest aż tak wstrząsająca, chociaż mną wtedy (miałam jakieś 15, 16 lat) wstrząsnęła i zapisała się w pamięci. Na zawsze. Do tego stopnia, że kiedy po wielu latach dowiedziałam się, ze TEN ksiądz zmarł na raka trzustki, pomyślałam: „ To dobrze. To kara”.
Na to wszystko o czym opowiada film, nie wolno zamykać oczu i nie wolno udawać, że problemu nie ma. Jest. Ogromny, a dzieci na całym świecie są narażone. Bardzo mocno. Takie wydarzenia potrafią zdeterminować całe życie. Potrafią jest zniszczyć. Nałogi, samobójstwa. Tak – to prawda, to nie jest fikcja. I ten system, który działał (działa?), przenoszenie do innych parafii, ukrywanie problemu. Przerażające. O tym trzeba mówić, o tym pisać, to piętnować. To realny problem, bo w grę wchodzi dobro dzieci, życie dzieci.
To jest dramat, to jest zbrodnia. Na dzieciach. I o tym jest ten film. Czy się nam to podoba, czy nie, to jest film ukazujący PRAWDĘ.
Polecam, ale ostrzegam, to nie będzie łatwe, zwłaszcza dla tych, którzy z problemem mieli do czynienia.
Niestety jest ich wielu.
A na festiwalu w Berlinie nagrodą główna czyli Złoty Niedźwiedź dla włoskiego reżysera Gianfranco Rosiego za film „Fire at sea”. O Lampedusie. Tej samej do której brzegów przybywają uchodźcy. Chciałabym ten film obejrzeć i chciałabym żeby obejrzało wielu.
- Aktywność Pływanie
Sobota, 20 lutego 2016
Mrożąca krew w żyłach historia podczas biegania (28):)
Wietrznie, pochmurno, niezbyt ciepło, jakoś tak wilgotno, w lesie mokrawo.
Długo nie pobiegałam, bo jak są duże nierówności, to biegam mocno ostrożnie i powoli, ze względu na kolano.
Było ekscytująco, bo i przeprawa przez mostek, obarczona sporym ryzykiem, bo nie dość, że mostek w 1/3 w wodzie, to jeszcze mocno chybotliwy, mógł nie wtrzymać zetknięcia z moją masą.
Jakoś się jednak udało. Gorsze jednak było spotkanie z tajemniczym nieznajomym. Już zmierzałam do celu czyli do auta, ale jeszcze w lesie byłam, biegłam wzdłuż kanałku i nagle widzę idzie z naprzeciwka facet. Rudy, brodaty facet.
Niagara myśli: co on tutaj robi? To nie miejsce na spacer! Jakie ma zamiary? Może nas podglądał i widział, że Mirek daje mi kluczyki do auta (bardziej bowiem martwiłam się o kluczyki niż o siebie), co zrobić jak mnie zaatakuje? Wskoczyć do kanałku i przeprawić się na drugi brzeg? Kopnąć go w przyrodzenie?
Mijamy się. Rudzielec usłużnie zatrzymuję się, żebym miała miejsce na przebiegnięcie ścieżką jest bowiem wąska i grząska. Gentelman. Mówię „dziękuję”. On mi się przygląda.
Dobiegam do auta, biegam jeszcze chwilę wzdłuż autostrady, po czym wsiadam do auta i czekam na Mirka. Nagle widzę rudzielca wychodzącego z lasu. Trochę się niepokoję. Patrzy w moim kierunku. Zbliża się. Zastanawiam się co robić. Wyjść z auta i pobiec, czy spróbować pozamykać drzwi (ale jak???). Zbliża się. Patrzy. Jest przy aucie. Boję się coraz bardziej. Uffff… mija auto. Nie mam jednak zaufania.
Kątem oka go obserwuję. Teraz widzę go od tyłu.. Spodnie.. hm… na pupie mocno opuszczone, widać połowę pupy. Groza. Rudzielec nagle zawraca. Znowu idzie w moim kierunku. Cholera jasna gdzie ten Mirek??? Myślę jakby tu zamknąć drzwi, bo przecież jak wejdzie do auta przemocą zabierze mi kluczyki i porwie Mirka auto to co ja potem powiem Mirkowi?
Obmyślam strategię. Że jakby on wsiadł z drugiej strony to ja szybko ucieknę z tymi kluczykami. Nie dogoni mnie (chyba).
Mija auto. Ufff… Staje nad kanałkiem. Zapala papierosa, a Mirka dalej nie ma. Znowu się odwraca i znowu idzie w moim kierunku. Znowu się boję. Ale wtedy pojawia się Mały Rycerz Mirek.
Uśmiecha się i mówi: - Kolegę spotkałaś?:).
Robię dziwne miny, za chwilę opowiadam mu, że spotkałam go w lesie i ze się przestraszyłam, że zabierze mi kluczyki. Mirek się śmieje i mówi: nie dałby sobie z tobą rady.
No proszę. On we mnie wierzy, ja w siebie aż tak bardzo nie wierzyłam.
P.S Mirek chyba myśli, że ja DiCaprio jestem czy jak i przetrwam wszystko.
A ten rudzielec z połową gołej pupy to było gorsze niż Grizzly:).
Długo nie pobiegałam, bo jak są duże nierówności, to biegam mocno ostrożnie i powoli, ze względu na kolano.
Było ekscytująco, bo i przeprawa przez mostek, obarczona sporym ryzykiem, bo nie dość, że mostek w 1/3 w wodzie, to jeszcze mocno chybotliwy, mógł nie wtrzymać zetknięcia z moją masą.
Jakoś się jednak udało. Gorsze jednak było spotkanie z tajemniczym nieznajomym. Już zmierzałam do celu czyli do auta, ale jeszcze w lesie byłam, biegłam wzdłuż kanałku i nagle widzę idzie z naprzeciwka facet. Rudy, brodaty facet.
Niagara myśli: co on tutaj robi? To nie miejsce na spacer! Jakie ma zamiary? Może nas podglądał i widział, że Mirek daje mi kluczyki do auta (bardziej bowiem martwiłam się o kluczyki niż o siebie), co zrobić jak mnie zaatakuje? Wskoczyć do kanałku i przeprawić się na drugi brzeg? Kopnąć go w przyrodzenie?
Mijamy się. Rudzielec usłużnie zatrzymuję się, żebym miała miejsce na przebiegnięcie ścieżką jest bowiem wąska i grząska. Gentelman. Mówię „dziękuję”. On mi się przygląda.
Dobiegam do auta, biegam jeszcze chwilę wzdłuż autostrady, po czym wsiadam do auta i czekam na Mirka. Nagle widzę rudzielca wychodzącego z lasu. Trochę się niepokoję. Patrzy w moim kierunku. Zbliża się. Zastanawiam się co robić. Wyjść z auta i pobiec, czy spróbować pozamykać drzwi (ale jak???). Zbliża się. Patrzy. Jest przy aucie. Boję się coraz bardziej. Uffff… mija auto. Nie mam jednak zaufania.
Kątem oka go obserwuję. Teraz widzę go od tyłu.. Spodnie.. hm… na pupie mocno opuszczone, widać połowę pupy. Groza. Rudzielec nagle zawraca. Znowu idzie w moim kierunku. Cholera jasna gdzie ten Mirek??? Myślę jakby tu zamknąć drzwi, bo przecież jak wejdzie do auta przemocą zabierze mi kluczyki i porwie Mirka auto to co ja potem powiem Mirkowi?
Obmyślam strategię. Że jakby on wsiadł z drugiej strony to ja szybko ucieknę z tymi kluczykami. Nie dogoni mnie (chyba).
Mija auto. Ufff… Staje nad kanałkiem. Zapala papierosa, a Mirka dalej nie ma. Znowu się odwraca i znowu idzie w moim kierunku. Znowu się boję. Ale wtedy pojawia się Mały Rycerz Mirek.
Uśmiecha się i mówi: - Kolegę spotkałaś?:).
Robię dziwne miny, za chwilę opowiadam mu, że spotkałam go w lesie i ze się przestraszyłam, że zabierze mi kluczyki. Mirek się śmieje i mówi: nie dałby sobie z tobą rady.
No proszę. On we mnie wierzy, ja w siebie aż tak bardzo nie wierzyłam.
P.S Mirek chyba myśli, że ja DiCaprio jestem czy jak i przetrwam wszystko.
A ten rudzielec z połową gołej pupy to było gorsze niż Grizzly:).
Sobota:) © Iza
W lesie © Iza
Przeprawa przez mostek © Iza
Takie miejsce © Iza
O jedzeniu jeszcze dzisiaj będzie.
Nie ustaje w poszukiwaniu zdrowych produktów w sklepach. Kiedyś te batony (tylko chyba o innym smaku) dostałam do spróbowania od Pani Krystyny. Rzadko jednak jadam batony, bo jak maratony to żele Agisko, a jak wycieczki to albo banany, albo coś robionego w domu.
No ale kupiłam dzisiaj, bo taka przekąska może się przydać na trening. Bardzo fajny skład. 78% owoce (daktyle i banany), olej roślinny, aromat bananowy.
Nie ma cukru. Tylko ten z owoców. Spróbujcie.
Biedronkowe batony © Iza
A na obiad dzisiaj zrobiłam własnoręcznie tortillę. Nadzienie takie moje autorskie. Trochę jak do chilii con carne (tylko bez papryki). Mięso mielone, fasola czerwona, kukurydza, cebula, przetarte pomidory, przyprawy, sól, pieprz, pomidory suszone, lubczyk, ptietruszka, tymianek. Ciasto to dla nic trudnego, nawet dla kogoś tak mało wprawionego w tym jak ja. 4 szklanki mąki orkiszowej (ja miałam jej za mało więc wymieszałam orkisz z żytnią i owsianą), 250 ml gorącej wody, łyżeczka soli, 4 łyżki oliwy. Zagniatamy, wyrabiamy, odrywamy kawałki, wałkujemy na okrągłe placki, na patelnię i jest pyszny i bardzo syty obiad.
Tortilla ©
Anię Krzyżelewską - Suś poznałam w 2008r. Podczas maratonów u GG. Szybko zaprzyjaźniłyśmy się i polubiłyśmy. Trudno żeby było inaczej, bo Anka jest po prostu fajną kobietą. Jest też kolarzem – amatorem, mamą, żoną, nauczycielką i dietetykiem sportowym. I właśnie o diecie sobie porozmawiałyśmy. http://tnij.org/nerwowa
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 18 lutego 2016
Bieganie (27)
Wilgotno i mżawkowato.
I wcale nie za bardzo chciało się wyjść, bo tydzień bardzo ciężki, więc najchętniej tobym sobie poleżała z książką w łóżku. No, ale ... pisałam już.. gnuśnieć nie lubię.
Czuję taki imperatyw - że sport musi być od czasu do czasu, to jest tak oczywiste jak powiedzmy codzienne śniadanie:).
No to trochę sobie pobiegałam.
Biegam od czasu do czasu, coś tak sobie ćwiczę skromnie i w związku z tym, że to wszystko tak skromnie, to wiem, że będę musiała włożyć sporo pracy w to żeby jakoś przyzwoicie jeździć na rowerze. A po co jeździć przyzwoicie? No po to, żeby móc jakieś dłuższe wycieczki robić, bo to lubię.
No cóż.. zobaczymy, na wiosnę się zaaktywizuję, a może już w przyszłym tygodniu jeśli temperatura wysoka się utrzyma, wyruszę na jakieś nocne jazdy.
A teraz trochę o jedzeniu. Od dawien dawna już, jednym z moich ulubionych śniadań jest omlet. Omlet początkowo by omletem Mamby (wg. jej przepisu), ale ja już w zasadzie dość mocno go zmodyfikowałam.
Piszę o tym, bo to naprawdę świetne kolarskie śniadanie i daje powera, więc próbujecie.
Mnie daje póki co powera na cały dzień pracy - naprawdę jest energia.
Kiedyś robiłam omlet na bazie płatków owsianych, w tej chwili daje też gryczane i żytnie (mieszam). Do tego banan, zblendowany, 2 jajka. Można dodać kilka rodzynek. Ja dodaję jeszcze karob. A po usmażeniu smaruję dżemem.
Smacznego! Spróbujcie!
I wcale nie za bardzo chciało się wyjść, bo tydzień bardzo ciężki, więc najchętniej tobym sobie poleżała z książką w łóżku. No, ale ... pisałam już.. gnuśnieć nie lubię.
Czuję taki imperatyw - że sport musi być od czasu do czasu, to jest tak oczywiste jak powiedzmy codzienne śniadanie:).
No to trochę sobie pobiegałam.
Biegam od czasu do czasu, coś tak sobie ćwiczę skromnie i w związku z tym, że to wszystko tak skromnie, to wiem, że będę musiała włożyć sporo pracy w to żeby jakoś przyzwoicie jeździć na rowerze. A po co jeździć przyzwoicie? No po to, żeby móc jakieś dłuższe wycieczki robić, bo to lubię.
No cóż.. zobaczymy, na wiosnę się zaaktywizuję, a może już w przyszłym tygodniu jeśli temperatura wysoka się utrzyma, wyruszę na jakieś nocne jazdy.
A teraz trochę o jedzeniu. Od dawien dawna już, jednym z moich ulubionych śniadań jest omlet. Omlet początkowo by omletem Mamby (wg. jej przepisu), ale ja już w zasadzie dość mocno go zmodyfikowałam.
Piszę o tym, bo to naprawdę świetne kolarskie śniadanie i daje powera, więc próbujecie.
Mnie daje póki co powera na cały dzień pracy - naprawdę jest energia.
Kiedyś robiłam omlet na bazie płatków owsianych, w tej chwili daje też gryczane i żytnie (mieszam). Do tego banan, zblendowany, 2 jajka. Można dodać kilka rodzynek. Ja dodaję jeszcze karob. A po usmażeniu smaruję dżemem.
Smacznego! Spróbujcie!
- Aktywność Bieganie
Wtorek, 16 lutego 2016
Kot Iwan, bieganie (26)
Nie zawsze chce się wyjść w ten mrok, żeby biegać.
No zwyczajnie tak czasem bywa. Ale się wychodzi.
Wychodzi się, bo ja bardzo nie lubię fizycznego gnuśnienia (no a wczoraj było gnuśnienie).
No to wyszłam. Dzisiaj nie było żadnych problemów, więc przebiegłam co miałam przebiec.
O kotach dzisiaj dalej będzie. Wdalismy się kiedyś z Sufą, w taką fajsbukową rozmowę. Sufa napisał mi, że to prawda, że koty są fałszywe. I opowiedział, że kiedyś u jakiegoś jego kumpla impreza była. Nie do końca trzeźwy już kolega, wsadził do gumofilca swego psa marki YORK. I powiedział, że to kot w butach (bucie). I Sufa stwierdził, że to był kot fałszywy (co oczywiście potwierdza tezę o fałszywych kotach).
Na co ja odpowiedziałam, że coś na rzeczy jest, bo film taki kiedyś oglądałam, o którym już tutaj wspominałam i dialog taki zapamiętałam. Mężczyzna (Marcin Dorociński go chyba grał), do dziewczyny:
- Ładnego masz kota…
(dziewczyna spojrzawszy na Dorocińskiego z wyrzutem i pobłażaniem)
- To jest tygrys, on tylko udaje kota!
Więc może tak to być, że koty są fałszywe. Tak naprawdę to może wcale nie są koty, tylko koty udają. Na potwierdzenie tej tezy, że nie końca z tymi kotami jest wszystko ok, fragment z książeczki Tadeusza Konwickiego (takiej dla dzieci, którą czułością ją wspominam, bo ja miałam ją w swojej dziecięcej domowej bibliotece) „Dlaczego kot jest kotem?”:
" Dzieci czasem mówią, że chciałyby być kimś innym.
Jaś chciałby być Stasiem,
Gabrysia - królewną.
Tak jak one, Kot Iwan też pragnął być kimś innym..."
Kot Iwan to nie był byle jaki kot. Konwicki poświęcił mu wiele wersów w swoich książkach.
"Kot Iwan był bardzo ważny w naszym życiu. Pochodził z dobrego domu, dostaliśmy go od pani Marii Iwaszkiewiczówny. Za to jego ojciec był z lasu. Może dlatego na początku bytności u nas Iwan zachowywał się jak prostak i cham. Orał nam pazurami nogi - chodziliśmy zakrwawieni albo posmarowani jodyną. Potem nastąpiła zmiana w jego zachowaniu: może doszły do głosu geny kocicy z domu Iwaszkiewiczów, a może stało się tak przez osmozę, bo u nas atmosfera była trochę kulturalniejsza niż na polowaniu. Iwan się ustatkował, zrobił się refleksyjny. Dużo leżał w pozycji sfinksa i nas obserwował. Nawet upodobnił się do nas fizycznie. Ja, mama i ojciec byliśmy piegowaci - więc i jemu nagle na nosie pojawiły się piegi. Miał też jak my małe usta i duży nos...”
(z wywiadu z Marią Konwicką, córką Tadeusza, Wysokie Obcasy”).
Kochajcie koty! Naprawdę warto!
No zwyczajnie tak czasem bywa. Ale się wychodzi.
Wychodzi się, bo ja bardzo nie lubię fizycznego gnuśnienia (no a wczoraj było gnuśnienie).
No to wyszłam. Dzisiaj nie było żadnych problemów, więc przebiegłam co miałam przebiec.
O kotach dzisiaj dalej będzie. Wdalismy się kiedyś z Sufą, w taką fajsbukową rozmowę. Sufa napisał mi, że to prawda, że koty są fałszywe. I opowiedział, że kiedyś u jakiegoś jego kumpla impreza była. Nie do końca trzeźwy już kolega, wsadził do gumofilca swego psa marki YORK. I powiedział, że to kot w butach (bucie). I Sufa stwierdził, że to był kot fałszywy (co oczywiście potwierdza tezę o fałszywych kotach).
Na co ja odpowiedziałam, że coś na rzeczy jest, bo film taki kiedyś oglądałam, o którym już tutaj wspominałam i dialog taki zapamiętałam. Mężczyzna (Marcin Dorociński go chyba grał), do dziewczyny:
- Ładnego masz kota…
(dziewczyna spojrzawszy na Dorocińskiego z wyrzutem i pobłażaniem)
- To jest tygrys, on tylko udaje kota!
Więc może tak to być, że koty są fałszywe. Tak naprawdę to może wcale nie są koty, tylko koty udają. Na potwierdzenie tej tezy, że nie końca z tymi kotami jest wszystko ok, fragment z książeczki Tadeusza Konwickiego (takiej dla dzieci, którą czułością ją wspominam, bo ja miałam ją w swojej dziecięcej domowej bibliotece) „Dlaczego kot jest kotem?”:
" Dzieci czasem mówią, że chciałyby być kimś innym.
Jaś chciałby być Stasiem,
Gabrysia - królewną.
Tak jak one, Kot Iwan też pragnął być kimś innym..."
Kot Iwan to nie był byle jaki kot. Konwicki poświęcił mu wiele wersów w swoich książkach.
"Kot Iwan był bardzo ważny w naszym życiu. Pochodził z dobrego domu, dostaliśmy go od pani Marii Iwaszkiewiczówny. Za to jego ojciec był z lasu. Może dlatego na początku bytności u nas Iwan zachowywał się jak prostak i cham. Orał nam pazurami nogi - chodziliśmy zakrwawieni albo posmarowani jodyną. Potem nastąpiła zmiana w jego zachowaniu: może doszły do głosu geny kocicy z domu Iwaszkiewiczów, a może stało się tak przez osmozę, bo u nas atmosfera była trochę kulturalniejsza niż na polowaniu. Iwan się ustatkował, zrobił się refleksyjny. Dużo leżał w pozycji sfinksa i nas obserwował. Nawet upodobnił się do nas fizycznie. Ja, mama i ojciec byliśmy piegowaci - więc i jemu nagle na nosie pojawiły się piegi. Miał też jak my małe usta i duży nos...”
(z wywiadu z Marią Konwicką, córką Tadeusza, Wysokie Obcasy”).
Kochajcie koty! Naprawdę warto!
Przepis na muffinki © Iza
- Aktywność Bieganie
Niedziela, 14 lutego 2016
Randka z Magnusem
Pogoda była dzisiaj pogodą taką, że tzw. kolarz nie wyjechawszy na rower powinien się wstydzić.
Ja co prawda zawsze uważałam się, nie za kolarza a raczej półkolarza ( z którego to półkolarza jak się dzisiaj okazało nawet ćwierć nie zostało i bynajmniej niestety nie chodzi tutaj o wagę).
Wstydu nie było, wzięłam Magnusa na walentynkową randkę. Muszę Wam zdradzić, że partner na randkę jest to idealny. Zupełnie nie marudził z powodu mojego maruderstwa i mazgajstwa, nie usłyszałam: po co ci to kobieto? Daj sobie już spokój! Znajdź inne rozrywki.
Cierpliwie i dzielnie zniósł cały ten dzisiejszy trud i nie krzyczał: błagam, wracajmy już do domu!
A ja… ja odrzuciłam zaproszenie Pani Krystyny i Pana Adama na wspólną jazdę. Przyczyn było kilka: po pierwsze jestem raczej zwolennikiem powolnego wchodzenia w sezon i powolnego przyzwyczajania mojego organizmu do wysiłku, jeszcze długo z nimi nie pojadę. Muszę się w jeżdżenie wdrożyć. Ja po prostu nie daję rady, tak bez przygotowania robić bardzo długich i górzystych tras.
Po drugie chciałam być w domu dość wcześnie bo o 16 w tarnowskiej BWA, było spotkanie z Andżeliką Kuźniak, która napisała książkę o Stryjeńskiej. Zależało mi bardzo na tym spotkaniu, bo kobieta pisze super (kiedyś napisała też o Papuszy), a Styjeńska to zupełnie odlotowa osobowość była.
Pojechałam więc sama, na dwie godziny. Hmm… jechałam sobie w tempie mocno, mocno wskazującym na rekreację (zastanawiałam się nawet czy powinnam jeździć w stroju GTA, czy to nie jest jednak pewne nadużycie, ponieważ chyba nie godzi się w stroju tak zacnej drużyny, jeździć tak niegodziwie).
Mnie to powolne jeżdżenie dość odpowiada. Rozglądam się po świecie, bardzo nie męczę (chociaż każda „zmarszczka” była dla mnie odczuwalna mocno).
Pomyślałam: ot Iza, wróciłaś do korzeni. Tak zaczynałaś. Tak wtedy jeździłaś. W takim tempie właśnie. Może to tak po prostu powinno być?
W książce o której już wspominałam, a w której pojawił się tajemniczy Pan Adam (uff… tajemnica dzisiaj się wyjaśniła, odetchnęłam, mój swiat odzyskał równowagę, bo i owszem jakiś sobie Pan Adam po świecie chodził, ale to było kiedyś. Ten Pan Adam od Konwickiego to Pan Adam Mickiewicz po prostu:)), w książce tej Konwicki pisze o tym jak to postęp techniczny umożliwił kręcenie przeróżnych filmów, ale pomimo tego z lubością wraca się do kina niemego i w ogóle człowiek już tak ma, że po chwilowym zachłyśnięciu się rozwojem, po jakimś czasie wraca do tego co było (z tymże może nie do wszystkiego, tak myślę, bo są rzeczy do których za nic w świecie bym nie wróciła).
No i ja pomyślałam, że to tak jest z tym moim rowerowaniem. Wracam do tego co było kiedyś.
„Ze wszystkim tak jest, idziemy gwałtownie do przodu i potem cichcem, z przyjemnością się cofamy”.
No właśnie, to ja cichcem wycofałam się z intensywnego rowerowania i maratonowania.
A tak w ogóle weekend był mocno intensywny. Na ten przykład wczoraj zrobiłam zupełnie niezywkłe muffinki ze szpinaku, kaszy jaglanej, suszonych pomidorów itd. Gdyby ktoś chciał przepis to służę. Naprawdę są dobre:)
. Obejrzałam też w kinie film „Zjawa”. Kompletnie nie polecam, no chyba, że ktoś uwielbia sciene ficton oraz krwawą jatkę na ekranie. Po tym filmie pomyślałam, że Di Caprio to niezły twardziel i przeżyłby niejedną eatpówkę. Zaproponowałam nawet Prezesce naszego teamu, żeby zaprosiła go w nasze szeregi. Najbardziej nadałby się na maraton w Polańczyku, bo tam trzeba dużo chodzić, a on połamany, pokiereszowany dzielnie czołgał się do celu (a daleko miał). Do tego było bardzo zimno i nie miał co jeść.
Ponieważ Bartek Janowski twierdzi, ze w Polańczyku na trasie przechadzał się niedźwiedź, wobec tego Di Caprio byłby idealnym zawodnikiem na tę trasę. Tak na serio: to film warto obejrzeć tylko i wyłącznie ze względu na zdjęcia. Nic więcej.
Obejrzałam też film pt. Strategia mistrza (wiecie o czym, a raczej o kim rzecz). Mocne, ale o tym innym razem, bo to wymaga czasu.
Ja co prawda zawsze uważałam się, nie za kolarza a raczej półkolarza ( z którego to półkolarza jak się dzisiaj okazało nawet ćwierć nie zostało i bynajmniej niestety nie chodzi tutaj o wagę).
Wstydu nie było, wzięłam Magnusa na walentynkową randkę. Muszę Wam zdradzić, że partner na randkę jest to idealny. Zupełnie nie marudził z powodu mojego maruderstwa i mazgajstwa, nie usłyszałam: po co ci to kobieto? Daj sobie już spokój! Znajdź inne rozrywki.
Cierpliwie i dzielnie zniósł cały ten dzisiejszy trud i nie krzyczał: błagam, wracajmy już do domu!
A ja… ja odrzuciłam zaproszenie Pani Krystyny i Pana Adama na wspólną jazdę. Przyczyn było kilka: po pierwsze jestem raczej zwolennikiem powolnego wchodzenia w sezon i powolnego przyzwyczajania mojego organizmu do wysiłku, jeszcze długo z nimi nie pojadę. Muszę się w jeżdżenie wdrożyć. Ja po prostu nie daję rady, tak bez przygotowania robić bardzo długich i górzystych tras.
Po drugie chciałam być w domu dość wcześnie bo o 16 w tarnowskiej BWA, było spotkanie z Andżeliką Kuźniak, która napisała książkę o Stryjeńskiej. Zależało mi bardzo na tym spotkaniu, bo kobieta pisze super (kiedyś napisała też o Papuszy), a Styjeńska to zupełnie odlotowa osobowość była.
Pojechałam więc sama, na dwie godziny. Hmm… jechałam sobie w tempie mocno, mocno wskazującym na rekreację (zastanawiałam się nawet czy powinnam jeździć w stroju GTA, czy to nie jest jednak pewne nadużycie, ponieważ chyba nie godzi się w stroju tak zacnej drużyny, jeździć tak niegodziwie).
Mnie to powolne jeżdżenie dość odpowiada. Rozglądam się po świecie, bardzo nie męczę (chociaż każda „zmarszczka” była dla mnie odczuwalna mocno).
Pomyślałam: ot Iza, wróciłaś do korzeni. Tak zaczynałaś. Tak wtedy jeździłaś. W takim tempie właśnie. Może to tak po prostu powinno być?
W książce o której już wspominałam, a w której pojawił się tajemniczy Pan Adam (uff… tajemnica dzisiaj się wyjaśniła, odetchnęłam, mój swiat odzyskał równowagę, bo i owszem jakiś sobie Pan Adam po świecie chodził, ale to było kiedyś. Ten Pan Adam od Konwickiego to Pan Adam Mickiewicz po prostu:)), w książce tej Konwicki pisze o tym jak to postęp techniczny umożliwił kręcenie przeróżnych filmów, ale pomimo tego z lubością wraca się do kina niemego i w ogóle człowiek już tak ma, że po chwilowym zachłyśnięciu się rozwojem, po jakimś czasie wraca do tego co było (z tymże może nie do wszystkiego, tak myślę, bo są rzeczy do których za nic w świecie bym nie wróciła).
No i ja pomyślałam, że to tak jest z tym moim rowerowaniem. Wracam do tego co było kiedyś.
„Ze wszystkim tak jest, idziemy gwałtownie do przodu i potem cichcem, z przyjemnością się cofamy”.
No właśnie, to ja cichcem wycofałam się z intensywnego rowerowania i maratonowania.
A tak w ogóle weekend był mocno intensywny. Na ten przykład wczoraj zrobiłam zupełnie niezywkłe muffinki ze szpinaku, kaszy jaglanej, suszonych pomidorów itd. Gdyby ktoś chciał przepis to służę. Naprawdę są dobre:)
. Obejrzałam też w kinie film „Zjawa”. Kompletnie nie polecam, no chyba, że ktoś uwielbia sciene ficton oraz krwawą jatkę na ekranie. Po tym filmie pomyślałam, że Di Caprio to niezły twardziel i przeżyłby niejedną eatpówkę. Zaproponowałam nawet Prezesce naszego teamu, żeby zaprosiła go w nasze szeregi. Najbardziej nadałby się na maraton w Polańczyku, bo tam trzeba dużo chodzić, a on połamany, pokiereszowany dzielnie czołgał się do celu (a daleko miał). Do tego było bardzo zimno i nie miał co jeść.
Ponieważ Bartek Janowski twierdzi, ze w Polańczyku na trasie przechadzał się niedźwiedź, wobec tego Di Caprio byłby idealnym zawodnikiem na tę trasę. Tak na serio: to film warto obejrzeć tylko i wyłącznie ze względu na zdjęcia. Nic więcej.
Obejrzałam też film pt. Strategia mistrza (wiecie o czym, a raczej o kim rzecz). Mocne, ale o tym innym razem, bo to wymaga czasu.
Wiosna? © Iza
Moje ulubione widoki © Iza
Moja ulubiona rzeka © Iza
I raz jeszcze ulubione widoki © Iza
Znalezione w Tarnowie © Iza
- DST 41.00km
- Czas 02:02
- VAVG 20.16km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 lutego 2016
Bieganie (25)
Runął mój świat.
A raczej wyobrażenie o nim.
Jeszcze do niedawna na profilu fejsbukowym Kolosa napisałam tak (w odpowiedzi na jakieś takie dywagacje zupełnie nie na miejscu, że jakoby o jakimś innym Panie Adamie rozmawiamy):
"Innym Panie Adamie? Niemożliwe. Są Adamowie i jest Pan Adam. Nie może być mowy o pomyłce. Pan Adam jest jeden.”
Aż tu nagle… Biorę do ręki książkę pt. W pośpiechu Tadeusz Konwicki rozmawia z Przemysławem Kanieckim, czytam i dochodzę do zdania takiego:
„ Jak powiedział Pan Adam, mój rodak: ci co są koło mnie, nie wiedzą co jest we mnie”.
Więc jak to tak, świecie zdradziecki, masz więcej Panów Adamów? (chociaż zdanie powyższe bardzo pasuje do tego Pana Adama, którego ja znam, więc może razem z Konwickim znaliśmy tego samego Pana Adama?).
No dobrze, ale będę czytać dalej, bo Pan Adam pojawił się już po raz drugi na kartach tej książki i myślę, że jakąś niebagatelną rolę odegra w niej (najpierw str.6, a teraz 57). Nie może być inaczej. W przeciwnym razie nie mógłby być Panem Adamem. Musiałby być po prostu Adamem.
Jak już jesteśmy przy Panu Adamie, to taka dygresja. Na temat kotów. Spora część populacji twierdzi, że nie lubi kotów. Niechęć tę uzasadnia zazwyczaj powiedzeniem przekazywanym sobie bezmyślnie z pokolenia na pokolenie (które tak w zasadzie nie wiadomo gdzie ma swoje źródło), że koty rzekomo są fałszywe. Muszę więc ostrzec tę część populacji, że ja jestem bardzo podejrzliwa wobec każdego, kto kotów nie lubi. Mój dziadek na ten przykład również chyba kotów nie lubił. Domowego kota Micka (po którym to potem ksywę odziedziczyła moja siostra), chciał się pozbyć w bezwzględny sposób. Namówił więc mojego małoletniego wujka (oczywiście sowicie go wynagradzając), aby kota wywiózł z dala od domu. Wujek skuszony wizją łatwego zarobku, dopuścił się tego czynu i wywiózł kota sporo kilometrów poza Mielec. Ale kot wrócił… bo koty proszę Państwa, to nie są takie głupie zwierzaki jak się co poniektórym wydaje.
Jakiś czas temu zamieściłam na profilu FB ogłoszenie o Docencie, który szuka domu. Kot Docent stracił pana (śmierć) i został zupełnie sam. Jak w wierszu Szymborskiej…. Kiedy usłyszałam o Docencie od razu to zdanie… umrzeć tego nie robi się kotu… przypomniało mi się.
Docent ma już swój dom i swoją nową rodzinę. Przygarnęli go Krysia i Pan Adam. Krysia i Pan Adam są w tej chwili szczęśliwymi posiadaczami czterech kotów. Kiedy myłam naczynia (tak się zdarza, ze dobre pomysły przychodzą do głowy w trakcie prac domowych), pomyślałam, że i owszem Krysia i Pan Adam jakoś finansowo tę swoją gromadę ogarną, ale nie zaszkodziłoby im pomóc, bo czwórka kotów to już nie jest byle co. I wymyśliłam, że można byłoby zgłosić taki obywatelski projekt ustawy 50+ na kota. Nie wiem tylko, czy już od pierwszego kota, czy od drugiego, no ale to się jakoś ustali. A i Sufa by się załapał, wszak jak wiadomo przygarnia nie tylko uchodźców, ale również i koty.
Bieganie dzisiaj, ale .. kiepściutko… jakieś dziwne bóle (starość jakaś czy choroba jakaś czy co?) uniemożliwiły mi normalne bieganie, więc się tak snułam w tempie żółwia po lesie.
A raczej wyobrażenie o nim.
Jeszcze do niedawna na profilu fejsbukowym Kolosa napisałam tak (w odpowiedzi na jakieś takie dywagacje zupełnie nie na miejscu, że jakoby o jakimś innym Panie Adamie rozmawiamy):
"Innym Panie Adamie? Niemożliwe. Są Adamowie i jest Pan Adam. Nie może być mowy o pomyłce. Pan Adam jest jeden.”
Aż tu nagle… Biorę do ręki książkę pt. W pośpiechu Tadeusz Konwicki rozmawia z Przemysławem Kanieckim, czytam i dochodzę do zdania takiego:
„ Jak powiedział Pan Adam, mój rodak: ci co są koło mnie, nie wiedzą co jest we mnie”.
Więc jak to tak, świecie zdradziecki, masz więcej Panów Adamów? (chociaż zdanie powyższe bardzo pasuje do tego Pana Adama, którego ja znam, więc może razem z Konwickim znaliśmy tego samego Pana Adama?).
No dobrze, ale będę czytać dalej, bo Pan Adam pojawił się już po raz drugi na kartach tej książki i myślę, że jakąś niebagatelną rolę odegra w niej (najpierw str.6, a teraz 57). Nie może być inaczej. W przeciwnym razie nie mógłby być Panem Adamem. Musiałby być po prostu Adamem.
Jak już jesteśmy przy Panu Adamie, to taka dygresja. Na temat kotów. Spora część populacji twierdzi, że nie lubi kotów. Niechęć tę uzasadnia zazwyczaj powiedzeniem przekazywanym sobie bezmyślnie z pokolenia na pokolenie (które tak w zasadzie nie wiadomo gdzie ma swoje źródło), że koty rzekomo są fałszywe. Muszę więc ostrzec tę część populacji, że ja jestem bardzo podejrzliwa wobec każdego, kto kotów nie lubi. Mój dziadek na ten przykład również chyba kotów nie lubił. Domowego kota Micka (po którym to potem ksywę odziedziczyła moja siostra), chciał się pozbyć w bezwzględny sposób. Namówił więc mojego małoletniego wujka (oczywiście sowicie go wynagradzając), aby kota wywiózł z dala od domu. Wujek skuszony wizją łatwego zarobku, dopuścił się tego czynu i wywiózł kota sporo kilometrów poza Mielec. Ale kot wrócił… bo koty proszę Państwa, to nie są takie głupie zwierzaki jak się co poniektórym wydaje.
Jakiś czas temu zamieściłam na profilu FB ogłoszenie o Docencie, który szuka domu. Kot Docent stracił pana (śmierć) i został zupełnie sam. Jak w wierszu Szymborskiej…. Kiedy usłyszałam o Docencie od razu to zdanie… umrzeć tego nie robi się kotu… przypomniało mi się.
Docent ma już swój dom i swoją nową rodzinę. Przygarnęli go Krysia i Pan Adam. Krysia i Pan Adam są w tej chwili szczęśliwymi posiadaczami czterech kotów. Kiedy myłam naczynia (tak się zdarza, ze dobre pomysły przychodzą do głowy w trakcie prac domowych), pomyślałam, że i owszem Krysia i Pan Adam jakoś finansowo tę swoją gromadę ogarną, ale nie zaszkodziłoby im pomóc, bo czwórka kotów to już nie jest byle co. I wymyśliłam, że można byłoby zgłosić taki obywatelski projekt ustawy 50+ na kota. Nie wiem tylko, czy już od pierwszego kota, czy od drugiego, no ale to się jakoś ustali. A i Sufa by się załapał, wszak jak wiadomo przygarnia nie tylko uchodźców, ale również i koty.
Bieganie dzisiaj, ale .. kiepściutko… jakieś dziwne bóle (starość jakaś czy choroba jakaś czy co?) uniemożliwiły mi normalne bieganie, więc się tak snułam w tempie żółwia po lesie.
Potok w LR © Iza
Resztki zimy © Iza
- Aktywność Bieganie
Czwartek, 11 lutego 2016
Bieganie (24)
Jerzy Pilch, Paweł Kukiz… taki film był WTOREK.
P.S Nie no, Pilchu się myli! Takie zdjęcie znalazłam w domowym archiwum. To mój ojciec, a on nie był piłkarzem Cracovii. Nie tylko Cracovia, więc brylowała w odzieżowej galanterii!
Ryszard S., Stal Mielec © Iza
Jestem w stanie przebiec nie zatrzymując się, całą jedną połowę meczu piłkarskiego (nawet taką z lekko doliczonym przez sędziego czasem:)).
Co prawda szybkość u mnie nie jest taka jak u piłkarza ekstra - ligowego, daleko mi nawet do III ligi, raczej to będzie jakaś A klasa, ale zawsze to.. piłkarz:).
Moje dziecięce marzenie… które z racji płci nigdy miało nie zostać zrealizowane – być piłkarzem.
Nadszedł radosny czas – czasem w życiu taki nadchodzi.
Mój „radosny czas” pozwolił mi na kupienie trzech książek za jednym zamachem. Więc zaprosiłam do siebie panów trzech: Jerzego Pilcha „Zawsze nie ma nigdy”, Andrzeja Stasiuka „Dukla” i Tadeusza Konwickiego „W pośpiechu”.
Hm… zastanawiałam się z którym się spotkać najpierw. Padło na Jerzego.
Pilch olśniewa, rzuca urok… Mądrość, humor, inteligencja. Pisałam już o tym przy okazji wspominania o jego „Dziennikach”. Hm.. to jest tak.. czytam i się uśmiecham, momentami nieśmiało, a momentami wybucham głośnym śmiechem, czasem dotknie mnie refleksja.
Zdania –perełki, chciałoby się podkreślać, zaznaczać, przepisywać, cytować, dzielić się nimi z innymi. Koniecznie dzielić się! Więc czytam, czasem na głos. Innym.
Pilch się zmienił, bo to nieprawda, że zmienianie się (zwłaszcza to na lepsze) przychodzi ludziom z takim trudem. Nieprawda. Czasem życiowe doświadczenia, okoliczności, bardzo nas zmieniają. I tak jest chyba z Pilchem. Chyba bardzo spokorniał, inaczej spojrzał na swoje życie. Dlaczego? Bo choroba.
To choroba zazwyczaj jest tym czynnikiem, który zmienia nam perspektywę na życie. Nie tylko ona, ale najbardziej ludzi zmienia właśnie ona.
Dzisiaj Światowy Dzień Chorego.
„Otóż gdyby nie choroba, to najprawdopodobniej, bo nawet na pewno – ja dalej byłbym w szponach nałogu. Co pewien czas bym się w to zanurzał, tak jak się zanurzałem, z coraz gorszymi skutkami. Prawdopodobieństwo, że prędzej czy później znaleziono by mnie martwego, byłoby wielkie. Pan Bóg jeśli oddać sprawy w jego ręce, przyglądał się mojemu przypadkowi i mówił tak: „Jedyną rzeczą, która może mu pomóc, jest Parkinson. Bo na Parkinsona będzie chorował dłużej”.
Pilch, wielki kibic piłki nożnej, a przede wszystkim Cracovii:
„Zostałem kibicem głównie z powodu pasiastych koszulek, wydawało się to czymś zupełnie niespotykanym. Teraz po fakcie, wiem, że podobne koszulki mieli Włosi: Inter Mediolan, Juventus Turyn, argentyńskie drużyny piłkarskie. Cracovia była pod względem galenterii odzieżowej w czołówce europejskiej. Oczywiście dzisiaj pasy mają też inne polskie kluby, prawie identyczne koszulki złoto-czerwone. Są to dwa kluby „królewskie”: Jagiellonia Białystok – jak wiadomo, w Białymstoku istnieje silna tradycja tronu polskiego, i drugi – Korona Kielce. Kielce – odwieczna stolica Polski, siedziba głów koronowanych”.
Po przeprowadzce do Warszawy (nadal wiadomo kibic Cracovii):
„ Chodziłem na Legię. Raz umówiłem się na mecz ze Stefanem Szczepłkiem i czekałem przed stadionem. Kibice się schodzili i w pewnym momencie zobaczyłem, że zbliża się do mnie kilka karków, kibiców „siłowych”, tak to nazwijmy. I jeden odrywa się od nich, podchodzi blisko i mówi: „Szkoda, ze jest pan kibicem takiej chuj… drużyny”. I poszedł”.
„Byłem też kiedyś na Polonii. Nawiasem mówiąc, Polonia Warszawa miała podobne losy jak Cracovia – zawsze gorsza, zawsze bez pieniądzy, nieliczni kibice, trwanie w kulcie, że kiedyś się było mistrzem. I kiedyś weszli do I ligi, chyba po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, był mecz Cracovia-Polonia. Dostałem zaproszenie do loży VIP-ów – ma to swoją dobrą i złą stronę. Złą, bo nie bratasz się z normalnym i kibicami, dobrą bo miałem obok siebie Gustawa Holoubka. Po przeciwnej stronie natomiast Stefana Friedmanna. Friedmann gadał cały czas, Holoubek nie odezwał się przez cały mecz, raz tylko poderwał się i ryknął: „ A bramkarz stoi jak ch…”.
Swoją drogą jak już mowa o Polonii, to przypomniał mi się taki tekst z filmu „39 i pół” (czy jakiś taki tytuł to był). - Synu, kibicujesz Polonii??? - Tak. - Będziesz miał klęskę wypisaną na twarzy!
Moje dziecięce marzenie… które z racji płci nigdy miało nie zostać zrealizowane – być piłkarzem.
Nadszedł radosny czas – czasem w życiu taki nadchodzi.
Mój „radosny czas” pozwolił mi na kupienie trzech książek za jednym zamachem. Więc zaprosiłam do siebie panów trzech: Jerzego Pilcha „Zawsze nie ma nigdy”, Andrzeja Stasiuka „Dukla” i Tadeusza Konwickiego „W pośpiechu”.
Hm… zastanawiałam się z którym się spotkać najpierw. Padło na Jerzego.
Pilch olśniewa, rzuca urok… Mądrość, humor, inteligencja. Pisałam już o tym przy okazji wspominania o jego „Dziennikach”. Hm.. to jest tak.. czytam i się uśmiecham, momentami nieśmiało, a momentami wybucham głośnym śmiechem, czasem dotknie mnie refleksja.
Zdania –perełki, chciałoby się podkreślać, zaznaczać, przepisywać, cytować, dzielić się nimi z innymi. Koniecznie dzielić się! Więc czytam, czasem na głos. Innym.
Pilch się zmienił, bo to nieprawda, że zmienianie się (zwłaszcza to na lepsze) przychodzi ludziom z takim trudem. Nieprawda. Czasem życiowe doświadczenia, okoliczności, bardzo nas zmieniają. I tak jest chyba z Pilchem. Chyba bardzo spokorniał, inaczej spojrzał na swoje życie. Dlaczego? Bo choroba.
To choroba zazwyczaj jest tym czynnikiem, który zmienia nam perspektywę na życie. Nie tylko ona, ale najbardziej ludzi zmienia właśnie ona.
Dzisiaj Światowy Dzień Chorego.
„Otóż gdyby nie choroba, to najprawdopodobniej, bo nawet na pewno – ja dalej byłbym w szponach nałogu. Co pewien czas bym się w to zanurzał, tak jak się zanurzałem, z coraz gorszymi skutkami. Prawdopodobieństwo, że prędzej czy później znaleziono by mnie martwego, byłoby wielkie. Pan Bóg jeśli oddać sprawy w jego ręce, przyglądał się mojemu przypadkowi i mówił tak: „Jedyną rzeczą, która może mu pomóc, jest Parkinson. Bo na Parkinsona będzie chorował dłużej”.
Pilch, wielki kibic piłki nożnej, a przede wszystkim Cracovii:
„Zostałem kibicem głównie z powodu pasiastych koszulek, wydawało się to czymś zupełnie niespotykanym. Teraz po fakcie, wiem, że podobne koszulki mieli Włosi: Inter Mediolan, Juventus Turyn, argentyńskie drużyny piłkarskie. Cracovia była pod względem galenterii odzieżowej w czołówce europejskiej. Oczywiście dzisiaj pasy mają też inne polskie kluby, prawie identyczne koszulki złoto-czerwone. Są to dwa kluby „królewskie”: Jagiellonia Białystok – jak wiadomo, w Białymstoku istnieje silna tradycja tronu polskiego, i drugi – Korona Kielce. Kielce – odwieczna stolica Polski, siedziba głów koronowanych”.
Po przeprowadzce do Warszawy (nadal wiadomo kibic Cracovii):
„ Chodziłem na Legię. Raz umówiłem się na mecz ze Stefanem Szczepłkiem i czekałem przed stadionem. Kibice się schodzili i w pewnym momencie zobaczyłem, że zbliża się do mnie kilka karków, kibiców „siłowych”, tak to nazwijmy. I jeden odrywa się od nich, podchodzi blisko i mówi: „Szkoda, ze jest pan kibicem takiej chuj… drużyny”. I poszedł”.
„Byłem też kiedyś na Polonii. Nawiasem mówiąc, Polonia Warszawa miała podobne losy jak Cracovia – zawsze gorsza, zawsze bez pieniądzy, nieliczni kibice, trwanie w kulcie, że kiedyś się było mistrzem. I kiedyś weszli do I ligi, chyba po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat, był mecz Cracovia-Polonia. Dostałem zaproszenie do loży VIP-ów – ma to swoją dobrą i złą stronę. Złą, bo nie bratasz się z normalnym i kibicami, dobrą bo miałem obok siebie Gustawa Holoubka. Po przeciwnej stronie natomiast Stefana Friedmanna. Friedmann gadał cały czas, Holoubek nie odezwał się przez cały mecz, raz tylko poderwał się i ryknął: „ A bramkarz stoi jak ch…”.
Swoją drogą jak już mowa o Polonii, to przypomniał mi się taki tekst z filmu „39 i pół” (czy jakiś taki tytuł to był). - Synu, kibicujesz Polonii??? - Tak. - Będziesz miał klęskę wypisaną na twarzy!
P.S Nie no, Pilchu się myli! Takie zdjęcie znalazłam w domowym archiwum. To mój ojciec, a on nie był piłkarzem Cracovii. Nie tylko Cracovia, więc brylowała w odzieżowej galanterii!
Ryszard S., Stal Mielec © Iza
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 8 lutego 2016
Bieganie (23)
Temperatura taka, że w zasadzie „wypadałoby” wyciągnąć rower i trochę popedałować.
Czuć było wiosnę w powietrzu (chociaż to chyba takie złudne „czucie”, ciężko uwierzyć, że zima już nie powróci).
Perspektywa braku startowych perspektyw jednak sprawia, że nie czuję „przymusu” pedałowania w ciemnościach.
Kiedy wiedziałam, że będę startować, było inaczej.
Kiedy tylko można było jeździć, nie było śniegu – to jeździłam. Teraz nie muszę i nie chcę mi się, więc biegam.
Dzisiaj znowu niezły dystans, bez odpoczywania.
Przeczytałam wczoraj.. ktoś pisał coś w tym stylu.. po co biegać na czas, lepiej mieć czas na bieganie…
No właśnie – takie jest to moje bieganie. Dla przyjemności, kondycji. I tyle.
„ Często słyszę pytania: kto ci o tym wszystkim powiedział, kto wskazał drogę, poprowadził za rękę? Mnie akurat nikt nie prowadził, robiły to książki. To one były moim jedynym nauczycielem. Książki odpowiednio przeczytane, czyli takie, które przeżywa się jak własne losy i przygody. Książki nauczyły mnie zachowań w sytuacjach pozornie beznadziejnych”. Marek Kamiński, „Alfabet”.
Kiedyś jeden z moich kolegów powiedział mi: nie czytaj tyle, zepsujesz sobie oczy… Wtedy zaśmiałam się, nic nie odpowiedziałam, bo na tak zdumiewające stwierdzenie, nie bardzo wiedziałam co mam odpowiedzieć.
Kilka lat potem (co za refleks!:)) przyszła mi do głowy taka odpowiedź: mam oczy do patrzenia na świat i mam oczy po to żebym czytała.
Po to stworzone są OCZY. Tak więc wykorzystuję je zgodnie z przeznaczeniem:).
Zakochałam się. Zakochałam się w Andrzeju Stasiuku. Zdecydowanie i nieodwołalnie. I będę teraz nadrabiać zaległości. Sporo napisał, więc chwilę mi zejdzie.
Najpierw była książka – wywiad, o niej już pisałam. „Życie to jednak strata jest”.
Potem „Wschód”. Nie czytało mi się łatwo. Stasiuk pisze „powolnie” i poetycko, wymaga skupienia. To nie jest książka do czytania w drodze do pracy i w drodze z pracy, a ja głównie wtedy czytam.
Stasiuka muszę zostawić na wieczory i weekendy. Jest niełatwy w odbiorze, ale jest magnetyzujący.
Jest taki bardzo… galicyjski, a to mnie przyciąga.
Przecież to moje miejsce, moje życie. Mam słabość do tych galicyjskich miasteczek z pożydowskimi śladami, mam słabość do tych wszystkich przepięknych cmentarzy z I wojny światowej, mam słabość do Beskidu Niskiego z połemkowskim śladami, cerkwiami, prawosławnymi cmentarzami, chyżami.
To jest taki niesamowicie inny świat, jakby odległy, jakby nieco zacofany.Będąc tam mam takie odczucie jakby świat się zatrzymał i nie chciał ruszać dalej. Ale to mnie właśnie w tych beskidoniskich okolicach urzeka najbardziej. Ta odległość od rzeczywistości. Ta jakby… nierealność tamtego świata.
I on o tym pisze, o takim świecie, ten KLIMAT jest wyczuwalny w jego książkach.
Obejrzałam niedawno film pt „Wino truskawkowe”, na podstawie „Opowieści galicyjskich” Stasiuka (zresztą on napisał scenariusz).
CUD! Co za film! I nawet krajobraz mi bliski, jechałam maraton w Dukli, nie raz, więc szczyty na horyzoncie poznaję (ach ta Cergowa… „ Stożek Cergowej jak zwykle podtrzymywał niebo”.)
Tak mnie urzekł ten film, że w sobotę w Mielcu, pobiegłam do Matrasu i szukałam, szukałam… i znalazłam „Opowieści”. Cud jakiś bo to jest wydanie (wznowienie) z 2011r. Ale znalazłam! Owszem mogłam zamówić przez internet, ale ja potrzebowałam mieć teraz, NATYCHMIAST. Od razu zacząć czytać.
„No więc bez reszty oddany zmysłom i ostrożności, szybkiemu rozumowaniu na użytek chwili. „Kiedy jesz to jedz. Kiedy pijesz, to pij”. To są wskazówki, jakich udzielają mistrzowie adeptom zen. Prawdopodobnie wzbudziłby w Józku szczery śmiech. Mistrzowie tracą mnóstwo czasu na odkrycie podstawowych prawd. Lecz i on uprawiał refleksję, jeśli mogła przynieść pocieszenie.
Któregoś dnia spotkałem go w lesie. Siedział w swoim traktorze, przyciskał gaz do dechy i z wolna pogrążał się w bagnie. Z pijackim optymizmem wierzył, że wyrwie się z mulistej toni, choć błoto wlewało się już do gumiaków. – Spokojnie. Takie jest życie – powtarzał co chwilę – Czasami się uda, czasami nie.”.
Opowieści galicyjskie, Andrzej Stasiuk.
Musze sobie tę józkową prawdę przyswoić. Zapamiętać. Utrwalić. "Spokojnie, takie jest życie, czasami się uda, czasami nie”.
Czuć było wiosnę w powietrzu (chociaż to chyba takie złudne „czucie”, ciężko uwierzyć, że zima już nie powróci).
Perspektywa braku startowych perspektyw jednak sprawia, że nie czuję „przymusu” pedałowania w ciemnościach.
Kiedy wiedziałam, że będę startować, było inaczej.
Kiedy tylko można było jeździć, nie było śniegu – to jeździłam. Teraz nie muszę i nie chcę mi się, więc biegam.
Dzisiaj znowu niezły dystans, bez odpoczywania.
Przeczytałam wczoraj.. ktoś pisał coś w tym stylu.. po co biegać na czas, lepiej mieć czas na bieganie…
No właśnie – takie jest to moje bieganie. Dla przyjemności, kondycji. I tyle.
„ Często słyszę pytania: kto ci o tym wszystkim powiedział, kto wskazał drogę, poprowadził za rękę? Mnie akurat nikt nie prowadził, robiły to książki. To one były moim jedynym nauczycielem. Książki odpowiednio przeczytane, czyli takie, które przeżywa się jak własne losy i przygody. Książki nauczyły mnie zachowań w sytuacjach pozornie beznadziejnych”. Marek Kamiński, „Alfabet”.
Kiedyś jeden z moich kolegów powiedział mi: nie czytaj tyle, zepsujesz sobie oczy… Wtedy zaśmiałam się, nic nie odpowiedziałam, bo na tak zdumiewające stwierdzenie, nie bardzo wiedziałam co mam odpowiedzieć.
Kilka lat potem (co za refleks!:)) przyszła mi do głowy taka odpowiedź: mam oczy do patrzenia na świat i mam oczy po to żebym czytała.
Po to stworzone są OCZY. Tak więc wykorzystuję je zgodnie z przeznaczeniem:).
Zakochałam się. Zakochałam się w Andrzeju Stasiuku. Zdecydowanie i nieodwołalnie. I będę teraz nadrabiać zaległości. Sporo napisał, więc chwilę mi zejdzie.
Najpierw była książka – wywiad, o niej już pisałam. „Życie to jednak strata jest”.
Potem „Wschód”. Nie czytało mi się łatwo. Stasiuk pisze „powolnie” i poetycko, wymaga skupienia. To nie jest książka do czytania w drodze do pracy i w drodze z pracy, a ja głównie wtedy czytam.
Stasiuka muszę zostawić na wieczory i weekendy. Jest niełatwy w odbiorze, ale jest magnetyzujący.
Jest taki bardzo… galicyjski, a to mnie przyciąga.
Przecież to moje miejsce, moje życie. Mam słabość do tych galicyjskich miasteczek z pożydowskimi śladami, mam słabość do tych wszystkich przepięknych cmentarzy z I wojny światowej, mam słabość do Beskidu Niskiego z połemkowskim śladami, cerkwiami, prawosławnymi cmentarzami, chyżami.
To jest taki niesamowicie inny świat, jakby odległy, jakby nieco zacofany.Będąc tam mam takie odczucie jakby świat się zatrzymał i nie chciał ruszać dalej. Ale to mnie właśnie w tych beskidoniskich okolicach urzeka najbardziej. Ta odległość od rzeczywistości. Ta jakby… nierealność tamtego świata.
I on o tym pisze, o takim świecie, ten KLIMAT jest wyczuwalny w jego książkach.
Obejrzałam niedawno film pt „Wino truskawkowe”, na podstawie „Opowieści galicyjskich” Stasiuka (zresztą on napisał scenariusz).
CUD! Co za film! I nawet krajobraz mi bliski, jechałam maraton w Dukli, nie raz, więc szczyty na horyzoncie poznaję (ach ta Cergowa… „ Stożek Cergowej jak zwykle podtrzymywał niebo”.)
Tak mnie urzekł ten film, że w sobotę w Mielcu, pobiegłam do Matrasu i szukałam, szukałam… i znalazłam „Opowieści”. Cud jakiś bo to jest wydanie (wznowienie) z 2011r. Ale znalazłam! Owszem mogłam zamówić przez internet, ale ja potrzebowałam mieć teraz, NATYCHMIAST. Od razu zacząć czytać.
„No więc bez reszty oddany zmysłom i ostrożności, szybkiemu rozumowaniu na użytek chwili. „Kiedy jesz to jedz. Kiedy pijesz, to pij”. To są wskazówki, jakich udzielają mistrzowie adeptom zen. Prawdopodobnie wzbudziłby w Józku szczery śmiech. Mistrzowie tracą mnóstwo czasu na odkrycie podstawowych prawd. Lecz i on uprawiał refleksję, jeśli mogła przynieść pocieszenie.
Któregoś dnia spotkałem go w lesie. Siedział w swoim traktorze, przyciskał gaz do dechy i z wolna pogrążał się w bagnie. Z pijackim optymizmem wierzył, że wyrwie się z mulistej toni, choć błoto wlewało się już do gumiaków. – Spokojnie. Takie jest życie – powtarzał co chwilę – Czasami się uda, czasami nie.”.
Opowieści galicyjskie, Andrzej Stasiuk.
Musze sobie tę józkową prawdę przyswoić. Zapamiętać. Utrwalić. "Spokojnie, takie jest życie, czasami się uda, czasami nie”.
- Aktywność Bieganie
Środa, 3 lutego 2016
Bieganie (22)
Bieganie dzisiaj.
Bardzo jestem z siebie dumna, bo jeszcze nigdy nie przebiegłam tak dużo, w tak krótkim czasie i to bez żadnych przerw.
Chyba jest wobec tego jakiś postęp.
Brawo ja?:).
Ciekawe czy mieszkańcy Tarnowa wiedzą gdzie to jest? To piękny budynek i piękne zwieńczenie.
Ciekawe czy mieszkańcy Tarnowa wiedzą gdzie to jest? To piękny budynek i piękne zwieńczenie.
Kierunki świata © Iza
Jutro Tłusty Czwartek. Z okazji tej ugotowałam sobie na jutro pyszne chili con carne z ryżem basmati (mój ulubiony, pyszny jest, polecam!). Pączków nie jadam. Tak mam. Po prostu. Niektórzy nie jadają mięsa, ja nie jadam pączków. Zwłaszcza te z supermarketów budzą we mnie hm.. odrazę?:).
A może tak zamiast pączka ze sklepu taki pączek?
http://tnij.org/kuppaczek
Jutro Tłusty Czwartek. Z okazji tej ugotowałam sobie na jutro pyszne chili con carne z ryżem basmati (mój ulubiony, pyszny jest, polecam!). Pączków nie jadam. Tak mam. Po prostu. Niektórzy nie jadają mięsa, ja nie jadam pączków. Zwłaszcza te z supermarketów budzą we mnie hm.. odrazę?:).
A może tak zamiast pączka ze sklepu taki pączek?
http://tnij.org/kuppaczek
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 1 lutego 2016
Bieganie (21)
Dzisiaj gdzieś przeczytałam, że nie sztuką jest wyjście na trening, kiedy wszystko jest ok, nic nie boli i głowa "czysta" bez problemów.
To prawda. To tak samo jak w życiu. Uśmiechać się i być radosnym to nie jest wielka sztuka kiedy wszystko jest ok.
Moje bieganie trudno nazwać treningiem, bo to takie było sobie.. bieganie po prostu, poruszanie się, nic więcej, ale tak.. no ciężko dzisiaj było wyjść. Niewyspanie, zmęczenie.
Wyszłam jednak.
Cieszę się.
To prawda. To tak samo jak w życiu. Uśmiechać się i być radosnym to nie jest wielka sztuka kiedy wszystko jest ok.
Moje bieganie trudno nazwać treningiem, bo to takie było sobie.. bieganie po prostu, poruszanie się, nic więcej, ale tak.. no ciężko dzisiaj było wyjść. Niewyspanie, zmęczenie.
Wyszłam jednak.
Cieszę się.
- Aktywność Bieganie