Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 743.00 km (w terenie 155.00 km; 20.86%) |
Czas w ruchu: | 38:51 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 37.15 km i 1h 56m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 30 sierpnia 2015
Mielec-Tarnów
Po pewnie 20 latach znowu na meczu Ekstraklasy.
Szkoda, że to nie Stal Mielec, ale może kiedyś jeszcze się doczekam???
Ale i tak było fajnie. Termalica dała radę, a to w końcu drużyna spod Tarnowa.
Z siostrą na meczu © Iza
Termalica-Lech © Iza
A jazda była mocno ryzykowna, bo wyjechałam późno z Mielca i kiedy dojechałam do domu, było już ciemno. Byłam na to przygotowana, lampki itd., ale bałam się, ze jak się przytrafi jakaś awaria, to może być krucho. Na szczęście obyło się bez przygód.
- DST 56.00km
- Czas 02:18
- VAVG 24.35km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 sierpnia 2015
Tarnów-Mielec
Nie była to łatwa jazda. Nie dość, że upał, to jeszcze byłam zmuszona jechać KTM-em. A na Nobby Nickach łatwo się nie jedzie po asfalcie. No, ale trochę to moja wina, bo nie popatrzyłam wcześniej na Magnusa, a kiedy nadeszła pora odjazdu, okazało się, że jest kapeć.
Czasu nie było na wymianę (jechałam w piątek prosto po pracy), więc wsiadłam na KTM-a.
A w Mielcu z siostrą poszłyśmy do naszego ulubionego miejsca. Kawiarnia nazywa się Perełka (Al. Niepodległości 5). Jeśli kiedykolwiek będziecie w Mielcu to koniecznie zawitajcie do „Perełki”. Klimatyczny wystrój, świetna muzyka w tle (dobry, stary rock, jazz, blues), przepyszne jedzenie (zwłaszcza tosty dają radę), kawa, najlepsze grzane piwo jakie piłam i przemiły gospodarz.
"Perełka" w Mielcu © IzaCzasu nie było na wymianę (jechałam w piątek prosto po pracy), więc wsiadłam na KTM-a.
A w Mielcu z siostrą poszłyśmy do naszego ulubionego miejsca. Kawiarnia nazywa się Perełka (Al. Niepodległości 5). Jeśli kiedykolwiek będziecie w Mielcu to koniecznie zawitajcie do „Perełki”. Klimatyczny wystrój, świetna muzyka w tle (dobry, stary rock, jazz, blues), przepyszne jedzenie (zwłaszcza tosty dają radę), kawa, najlepsze grzane piwo jakie piłam i przemiły gospodarz.
A wcześniej odwiedziłyśmy jedną wystawę i wyszłam z niej z czymś co uczyni mój dom bardziej klimatycznym:).
Mój nabytek © Iza
- DST 56.00km
- Czas 02:19
- VAVG 24.17km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 sierpnia 2015
Słona Góra
Poszłam wyrzucić śmieci.
Dwóch chłopaków (wiek ok lat 8) kopało piłkę.
Jeden z nich powiedział do mnie:
- Dzień dobry.
-Dzień dobry – odpowiedziałam.
- Znasz tę panią? – zapytał jeden drugiego.
- Nie – odpowiedział chłopiec.
- To dlaczego jej mówisz „dzień dobry”?- padło pytanie.
(wtrąciłam się do rozmowy)
- Bo jest grzeczny...
(babcia chłopca wieszająca pranie roześmiała się głośno. Widocznie „grzeczny” w odniesieniu do jej wnuka było dla niej pojęciem abstrakcyjnym).
Uwielbiam dzieci ze wsi. Tym różnią się od tych miejskich, że mówią „dzień dobry” wszystkim. Dzisiaj też usłyszałam "dzień dobry" od chłopaczka jadącego na rowerze (w koszulce Barcelony).
Miał jechać Mirek, być może miała jechać Ruda (wahała się ze względu na niedyspozycję zdrowotną). Najpierw sms od Rudej, że niestety nie, a po godzinie sms od Mirka, że walczy z bólem gardła.
No to pojechałam sama. Też lubię, chociaż dzisiaj wyjątkowo miałam ochotę na towarzystwo. Miałam Mirkowi pokazać zjazd Staszka, ale skoro nie pojechał, to zmieniłam plany.
Tam w tym roku byłam, a na Słonej nie. Przerażające dość… sierpień się kończy, a ja jeszcze nie byłam w tylu miejscach w tym roku. No tak to jest… jak weekend, to albo jestem w Mielcu, albo na maratonie, jak tydzień, to albo pada, albo zmęczona, albo przed maratonem, albo po. Beznadziejnie nudzi się KTM w tym roku. Prawie na nim nie jeżdżę.
No, ale dzisiaj został wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem. Najpierw ubrałam jedyny słuszny mundurek. Jedyny słuszny mundurek wygląda tak:
Dwóch chłopaków (wiek ok lat 8) kopało piłkę.
Jeden z nich powiedział do mnie:
- Dzień dobry.
-Dzień dobry – odpowiedziałam.
- Znasz tę panią? – zapytał jeden drugiego.
- Nie – odpowiedział chłopiec.
- To dlaczego jej mówisz „dzień dobry”?- padło pytanie.
(wtrąciłam się do rozmowy)
- Bo jest grzeczny...
(babcia chłopca wieszająca pranie roześmiała się głośno. Widocznie „grzeczny” w odniesieniu do jej wnuka było dla niej pojęciem abstrakcyjnym).
Uwielbiam dzieci ze wsi. Tym różnią się od tych miejskich, że mówią „dzień dobry” wszystkim. Dzisiaj też usłyszałam "dzień dobry" od chłopaczka jadącego na rowerze (w koszulce Barcelony).
Miał jechać Mirek, być może miała jechać Ruda (wahała się ze względu na niedyspozycję zdrowotną). Najpierw sms od Rudej, że niestety nie, a po godzinie sms od Mirka, że walczy z bólem gardła.
No to pojechałam sama. Też lubię, chociaż dzisiaj wyjątkowo miałam ochotę na towarzystwo. Miałam Mirkowi pokazać zjazd Staszka, ale skoro nie pojechał, to zmieniłam plany.
Tam w tym roku byłam, a na Słonej nie. Przerażające dość… sierpień się kończy, a ja jeszcze nie byłam w tylu miejscach w tym roku. No tak to jest… jak weekend, to albo jestem w Mielcu, albo na maratonie, jak tydzień, to albo pada, albo zmęczona, albo przed maratonem, albo po. Beznadziejnie nudzi się KTM w tym roku. Prawie na nim nie jeżdżę.
No, ale dzisiaj został wykorzystany zgodnie z przeznaczeniem. Najpierw ubrałam jedyny słuszny mundurek. Jedyny słuszny mundurek wygląda tak:
Jedyny słuszny mundurek © Iza
Zdjęcie jest oczywiście w jedynym słusznym stylu, stylu Pana Adama. Dzisiaj z jednej przyczyny nie mogłam pokazać twarzy. Jabba wymięka przy mnie aktualnie.
Park przy Czarnej Drodze © Iza
Pojechałam podjazdem, który kiedyś pokazał mi Mirek. Tam gdzie jest znak „ślepa droga”. Najpierw ostro asfaltem, jakiś niecały kilometr. Tam kiedyś (zanim nie położyli asfaltu), to musiał być piękny wąwóz.
Początek podjazdu © Iza
Po drodze zapachy jesieni… jabłka….
Idzie jesień © Iza
A potem wjeżdżam w las i zaczyna się zabawa. Uśmiecham się sama do siebie. Nie jest łatwo, bo prawie cały czas terenowo, mocno pod górę, ale…. Uwielbiam to po prostu i tyle. Ten las ma tyle możliwości. Znajduję nawet taką ściankę, że ledwie podchodzę (tak, tak w lesie na Słonej). Sądząc po nawierzchni, jak popada jest glina. Gdyby było mokro to bym się tam nie wdrapała. Jadę mozolnie. Zupełnie nową dla mnie drogą. Dojeżdżam do czerwonego pieszego szlaku, więc dalej już wiem co i jak. Jadę do góry, wyjeżdżam z lasu, jadę do Piotrkowic obejrzać widoki. Wracając kusi mnie i skręcam do lasu, trochę nieznanych ścieżek.
Wjeżdżam z powrotem na czerwony pieszy i zielony rowerowy i zjeżdżam. Oj jaka przyjemność!!!! Ale nie jadę do końca szlakiem, skręcam koło jednego szlabanu w prawo. Nie do końca jestem pewna czy jadę dobrze (kiedyś tam z Tomkiem odkryliśmy super zjazd). No, ale jadę. Fajne koleiny. Dość wymagajaco. Wyjeżdżam z lasu i jest super zjazd. Koleiny, trudno, trochę kamieni, piękne widoki:). Potem asfalt. Jestem w Porębie. Stąd już bez historii, asfalt do samego domu.
Miałam ochotę pojeździć jeszcze po lesie, ale… już tak szybko robi się ciemno….
„Jeżdżenie na rowerze ciągle sprawia mi taką samą frajdę, jak w czasach, kiedy wyglądałem na siedem lat. Jesli ktoś z tym jeżdżeniem czuje podobnie, to wie o co chodzi, a jeśli nie, to nie ma sensu tłumaczyć. Wszystkich nie zadowolisz. Nawet agencje towarzyskie nie dają rady, a co dopiero ja”. Piotr Strzeżysz
Na Słonej Górze © Iza
Idzie jesień © Iza
A potem wjeżdżam w las i zaczyna się zabawa. Uśmiecham się sama do siebie. Nie jest łatwo, bo prawie cały czas terenowo, mocno pod górę, ale…. Uwielbiam to po prostu i tyle. Ten las ma tyle możliwości. Znajduję nawet taką ściankę, że ledwie podchodzę (tak, tak w lesie na Słonej). Sądząc po nawierzchni, jak popada jest glina. Gdyby było mokro to bym się tam nie wdrapała. Jadę mozolnie. Zupełnie nową dla mnie drogą. Dojeżdżam do czerwonego pieszego szlaku, więc dalej już wiem co i jak. Jadę do góry, wyjeżdżam z lasu, jadę do Piotrkowic obejrzać widoki. Wracając kusi mnie i skręcam do lasu, trochę nieznanych ścieżek.
Wjeżdżam z powrotem na czerwony pieszy i zielony rowerowy i zjeżdżam. Oj jaka przyjemność!!!! Ale nie jadę do końca szlakiem, skręcam koło jednego szlabanu w prawo. Nie do końca jestem pewna czy jadę dobrze (kiedyś tam z Tomkiem odkryliśmy super zjazd). No, ale jadę. Fajne koleiny. Dość wymagajaco. Wyjeżdżam z lasu i jest super zjazd. Koleiny, trudno, trochę kamieni, piękne widoki:). Potem asfalt. Jestem w Porębie. Stąd już bez historii, asfalt do samego domu.
Miałam ochotę pojeździć jeszcze po lesie, ale… już tak szybko robi się ciemno….
„Jeżdżenie na rowerze ciągle sprawia mi taką samą frajdę, jak w czasach, kiedy wyglądałem na siedem lat. Jesli ktoś z tym jeżdżeniem czuje podobnie, to wie o co chodzi, a jeśli nie, to nie ma sensu tłumaczyć. Wszystkich nie zadowolisz. Nawet agencje towarzyskie nie dają rady, a co dopiero ja”. Piotr Strzeżysz
Widoczki ze Słonej © Iza
A Słona Góra niby nie imponuje wysokością, ale kto z okolic to wie, że jest tam tyle wariantów ostrego podjeżdżania… i terenowego i asfaltowego. Bogactwo.
Słona Góra (403 m n.p.m.) - dwuszczytowe (niższy wierzchołek o wysokości 376 m n.p.m.) wzgórze na Pogórzu Ciężkowickim, na wschód od doliny rzeki Białej. Jego wschodnim zboczem przebiega droga wojewódzka nr 977 na odcinku z Tarnowa do Tuchowa. Nazwa Słonej Góry pochodzi od lokalnych złóż soli, eksploatowanych w okolicy w XIV i XV wieku. Jej wierzchołek jest gęsto zalesiony. Poniżej południowej granicy lasu poprowadzona została lokalna droga do Pleśnej, o dużych walorach krajobrazowych. Widoczna jest z niej panorama doliny Białej, pasma Brzanki i fragmenty Pogórza Rożnowskiego. Na północny wschód od szczytu Słonej Góry znajduje się pomnik, poświęcony mieszkańcom pobliskich Piotrkowic, zamordowanym w czasie II wojny światowej. Przez wzgórze przebiegają dwa turystyczne szlaki piesze: • z Tarnowa przez Jamną do Bartkowej na Pogórzu Rożnowskim; • ze Słonej Góry przez Piotrkowice i Łowczów do Rychwałdu[1]; oraz szlak rowerowy: • z Tarnowa do Pleśnej[2].
Słona Góra (403 m n.p.m.) - dwuszczytowe (niższy wierzchołek o wysokości 376 m n.p.m.) wzgórze na Pogórzu Ciężkowickim, na wschód od doliny rzeki Białej. Jego wschodnim zboczem przebiega droga wojewódzka nr 977 na odcinku z Tarnowa do Tuchowa. Nazwa Słonej Góry pochodzi od lokalnych złóż soli, eksploatowanych w okolicy w XIV i XV wieku. Jej wierzchołek jest gęsto zalesiony. Poniżej południowej granicy lasu poprowadzona została lokalna droga do Pleśnej, o dużych walorach krajobrazowych. Widoczna jest z niej panorama doliny Białej, pasma Brzanki i fragmenty Pogórza Rożnowskiego. Na północny wschód od szczytu Słonej Góry znajduje się pomnik, poświęcony mieszkańcom pobliskich Piotrkowic, zamordowanym w czasie II wojny światowej. Przez wzgórze przebiegają dwa turystyczne szlaki piesze: • z Tarnowa przez Jamną do Bartkowej na Pogórzu Rożnowskim; • ze Słonej Góry przez Piotrkowice i Łowczów do Rychwałdu[1]; oraz szlak rowerowy: • z Tarnowa do Pleśnej[2].
- DST 37.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:00
- VAVG 18.50km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 sierpnia 2015
DOM
Piękna pogoda dzisiaj, świetne warunki do jazdy, ale .. nie dało się. Mam wielką nadzieję, że jutro się uda, bo tęsknię za rowerem.
Trzeba było dzisiaj zostać w DOMU.
Książka Filipa Springera „13 pięter”, daje dużo do myślenia. Pozwala też docenić to, że się ma swoje cztery kąty (Springer tym razem analizuje problem mieszkaniowy w Polsce).
Jest wiele fragmentów, które przerażają. Czyta się z lekkim niedowierzaniem, że w XXI wieku, w kraju w środku Europy możliwe są takie historie. Zapada w pamięć też rozdział, w którym autor pyta swoich bohaterów o definicję słowa „DOM”. Odpowiedzi padają przeróżne.
Karolina: to jest zapach. Bez niego trudno o tym mówić. Czasami nie chce mi się jechać, bo przecież to z Warszawy kawał drogi. Ale jak stanę w drzwiach i poczuję ten zapach, to mi od razu wszystko wraca. Wszystko, co dobre.
Borys: żeby był dom, to ja muszę mieć taką pewność, wiesz taką bezpieczną pewność, że jeśli tylko zechcę, to będę mógł zasnąć w każdym pomieszczeniu.
Zuza: dziecko, koty, książki. W dowolnej kolejności.
I taki cytat (nie z książki Springera):
„ Przemieszczanie się jest cudownym przywilejem, pozwala nam zrobić o wiele więcej, niż śniło się naszym pradziadkom. Ale, żeby swoboda ruchu miała znaczenie, musimy mieć dom, do którego wracamy. Taki dom nie jest tylko miejscem, gdzie sypiamy, ale jest miejscem, w którym pozostajemy. Nie jest jedynie miejscem, gdzie się urodziliśmy, ale jest miejscem, w którym stajemy się sobą” Pico lyer.
Dzisiaj odkryłam nieprawdopodobnego mężczyznę. Usłyszałam o jego książce („Powidoki”) w Radiu Kraków, znalazłam bloga (jak on pisze!!!). Nazywa się Piotr Strzeżysz. Podróżuje po świecie na .. rowerze.
Piotr i jego DOM.
„ Posiadam też ten niezbywalny komfort nieposiadania. Ani stałego domu, ani stałej pracy, ani samochodu, ani pralki, lodówki, zmywarki, zamrażarki, ani zbyt wielu innych, absolutnie zbędnych rzeczy. Moim domem jest świat, moim domem jestem ja sam”.
Kiedy wymawiam słowo „DOM”, natychmiast przychodzą mi do głowy słowa, które napisała Kaśka Nosowska:
„ Dom to nie miejsce, a stan” (dalej jest … „Jestem bezdomna”).
I owszem - dom to nie miejsce, a stan.. Tylko, że to jest poezja, pewna metafora, zgadzam się z Kaśką – 4 ściany to nie wszystko, ale jednak jak udowadnia Spiringer – te 4 ściany są potrzebne. Są jedną z podstawowych potrzeb, które człowiek powinien mieć zabezpieczone.
Co mówi sam Springer na ten temat? Jaka jest jego definicja domu?
„Dom jest wtedy, gdy mam ochotę zmieniać przestrzeń, w której mieszkam. Że chce mi się to robić. Teraz mam mieszkanie, w którym żyje mi się świetnie, ale nie myślę o nim, że jest moim domem. Nie chce mi się tam wieszać czegoś na ścianie. Mimo że mam nadzieję, że będę tam mieszkał jak najdłużej”.
Tak.. zdecydowanie tak. Dom – to jest miejsce, które chce się oswoić, uczynić przytulnym, „ocieplać”. Dla mnie to są: kolory, kwiaty, obrazy, KSIĄŻKI, przede wszystkim KSIĄŻKI. Anioły.. drewniane, ceramiczne (mam ich… 12).
To jest miejsce gdzie wiem, że nie tylko mnie będzie DOBRZE, ale też moim przyjaciołom. Jeśli ktoś mi powie, że dobrze się czuje w moim DOMU, to mam pewność, że to jest DOM. Ostatnio po pobycie u mnie, moja koleżanka powiedziała: „dobrze się u ciebie czułam, mogłabym zamieszkać w tym twoim mieszkanku.”
To dało mi pewność, że jest tak jak powinno być, pomimo braku drogich sprzętów, wielkiego telewizora i tych wszystkich innych akcesoriów, które uszczęśliwiają niektórych.
A co Wam przychodzi do głowy kiedy myślicie... DOM?
Książka Filipa Springera „13 pięter”, daje dużo do myślenia. Pozwala też docenić to, że się ma swoje cztery kąty (Springer tym razem analizuje problem mieszkaniowy w Polsce).
Jest wiele fragmentów, które przerażają. Czyta się z lekkim niedowierzaniem, że w XXI wieku, w kraju w środku Europy możliwe są takie historie. Zapada w pamięć też rozdział, w którym autor pyta swoich bohaterów o definicję słowa „DOM”. Odpowiedzi padają przeróżne.
Karolina: to jest zapach. Bez niego trudno o tym mówić. Czasami nie chce mi się jechać, bo przecież to z Warszawy kawał drogi. Ale jak stanę w drzwiach i poczuję ten zapach, to mi od razu wszystko wraca. Wszystko, co dobre.
Borys: żeby był dom, to ja muszę mieć taką pewność, wiesz taką bezpieczną pewność, że jeśli tylko zechcę, to będę mógł zasnąć w każdym pomieszczeniu.
Zuza: dziecko, koty, książki. W dowolnej kolejności.
I taki cytat (nie z książki Springera):
„ Przemieszczanie się jest cudownym przywilejem, pozwala nam zrobić o wiele więcej, niż śniło się naszym pradziadkom. Ale, żeby swoboda ruchu miała znaczenie, musimy mieć dom, do którego wracamy. Taki dom nie jest tylko miejscem, gdzie sypiamy, ale jest miejscem, w którym pozostajemy. Nie jest jedynie miejscem, gdzie się urodziliśmy, ale jest miejscem, w którym stajemy się sobą” Pico lyer.
Dzisiaj odkryłam nieprawdopodobnego mężczyznę. Usłyszałam o jego książce („Powidoki”) w Radiu Kraków, znalazłam bloga (jak on pisze!!!). Nazywa się Piotr Strzeżysz. Podróżuje po świecie na .. rowerze.
Piotr i jego DOM.
„ Posiadam też ten niezbywalny komfort nieposiadania. Ani stałego domu, ani stałej pracy, ani samochodu, ani pralki, lodówki, zmywarki, zamrażarki, ani zbyt wielu innych, absolutnie zbędnych rzeczy. Moim domem jest świat, moim domem jestem ja sam”.
Kiedy wymawiam słowo „DOM”, natychmiast przychodzą mi do głowy słowa, które napisała Kaśka Nosowska:
„ Dom to nie miejsce, a stan” (dalej jest … „Jestem bezdomna”).
I owszem - dom to nie miejsce, a stan.. Tylko, że to jest poezja, pewna metafora, zgadzam się z Kaśką – 4 ściany to nie wszystko, ale jednak jak udowadnia Spiringer – te 4 ściany są potrzebne. Są jedną z podstawowych potrzeb, które człowiek powinien mieć zabezpieczone.
Co mówi sam Springer na ten temat? Jaka jest jego definicja domu?
„Dom jest wtedy, gdy mam ochotę zmieniać przestrzeń, w której mieszkam. Że chce mi się to robić. Teraz mam mieszkanie, w którym żyje mi się świetnie, ale nie myślę o nim, że jest moim domem. Nie chce mi się tam wieszać czegoś na ścianie. Mimo że mam nadzieję, że będę tam mieszkał jak najdłużej”.
Tak.. zdecydowanie tak. Dom – to jest miejsce, które chce się oswoić, uczynić przytulnym, „ocieplać”. Dla mnie to są: kolory, kwiaty, obrazy, KSIĄŻKI, przede wszystkim KSIĄŻKI. Anioły.. drewniane, ceramiczne (mam ich… 12).
To jest miejsce gdzie wiem, że nie tylko mnie będzie DOBRZE, ale też moim przyjaciołom. Jeśli ktoś mi powie, że dobrze się czuje w moim DOMU, to mam pewność, że to jest DOM. Ostatnio po pobycie u mnie, moja koleżanka powiedziała: „dobrze się u ciebie czułam, mogłabym zamieszkać w tym twoim mieszkanku.”
To dało mi pewność, że jest tak jak powinno być, pomimo braku drogich sprzętów, wielkiego telewizora i tych wszystkich innych akcesoriów, które uszczęśliwiają niektórych.
A co Wam przychodzi do głowy kiedy myślicie... DOM?
W domu © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015
BM Myślenice - relacja
Bike maraton Myślenice
Maraton nr 63
Km: 43
Przewyższenie: 1500m
czas jazdy: 3 g 36 minut
Miejsce kategoria 4/6
Miejsce kobiety open : 22/36
Tak sobie pomyślałam po przejechaniu maratonu w Myślenicach, że ci, którzy nie „ruszają się” poza jeden cykl maratonowy albo poza swoje „wyjeżdżone” tereny, sami sobie zamykają drogę do jakiegoś „kolarskiego” czy rowerowego rozwoju.
Jeżdżenie w kółko tych samych tras (w dodatku jeśli nie są one specjalnie trudne technicznie a takie są niestety np. trasy w CK) jest nie tylko mało rozwojowe ale zwyczajnie nudne i co tutaj dużo mówić – zabija radość z jeżdżenia.
To taka myśl dla tych, którzy się chcą maratonowo rozwinąć (ja już się raczej cofam, więc ona mnie specjalnie nie dotyczy) – ale jeśli chcecie się czegoś więcej nauczyć (np. zjeżdżać) trzeba ruszyć DALEJ.
Trzeba od czasu do czasu pojechać coś innego. Ot chociażby takie Myślenice. Albo pojechać na trening w Beskid Sądecki (to dla tych propozycja, co z okolic moich). Nie ma innej możliwości żeby np. nauczyć się lepiej zjeżdżać.
Dużo dobrego słyszałam o ubiegłorocznych Myślenicach, dlatego planowałam je jeszcze w zimie, potem robiąc rozpiskę na cały sezon, odpuściłam bo myślałam, że nie dam rady w tym terminie. Ruda mnie przekonała żeby jechać, bo w końcu numer startowy na Bike Maraton pozostawał „dziewiczy” (jak wiadomo do Wisły, która była rozważana, też nie pojechałyśmy, bo w tym terminie był Strzyżów). No jako, że słowo się rzekło, to wyruszyłyśmy w towarzystwie Tomka, który w okolicy Myślenic miał jakieś swoje misje do wypełnienia.
Ulga wielka – ponieważ temperatura bardzo przyjemna (potem na podjazdach trochę prażyło, ale nic to w porównaniu z Duklą np.). Ruszamy z jednego sektora startowego z Rudą i Pauliną ( 5 sektora).
Pierwszy szok, bo dawno nie jechałam w tak licznym towarzystwie (po prostu u Grabka startuje sporo osób, chociaż na tej edycji i tak było podobno ich mniej).
Szybki asfaltowy początek (na poboczu stoi Aga, która nie startuje i mocno nas dopinguje), wyprzedzam dziewczyny, ale tylko na chwilę. Zaczyna się asfaltowy podjazd (długiiiiiiiiiiiiii) i czuję, że chociaż nogi nie bolą to jakoś opornie mi to idzie. Paulina z Krysią wyprzedzają mnie, ja staram się trzymać dystans do nich, ale nie udaje mi się i coraz mniejsze są i mniejsze aż w końcu znikają mi z horyzontu. Kiedy wjeżdżamy w teren do buzi wpada mi.. osa albo pszczoła.. nie wiem co to było, ale wiem, że mnie mocno użądliło w moją ustną jamę. Jestem z lekka przerażona bo nie wiem jak zareaguje mój organizm. Szybko czuję oprócz pieczenia, drętwienie i uczucie spuchnięcia. Myślę sobie: rany.. dojadę na metę i będę wyglądać jak Angelina Jolie zapewne (ugryzienie w pobliżu ust). No, ale jadę, przecież nie zrezygnuję z tego powodu.
Podjazd i podjazd długo się ciągnie, kawałek zjazdu… i znowu podjazd (asfalt), który po chwili zamienia się w płytowy koszmar. Ledwie pedałuję, niektórzy obok mnie zsiadają z rowerów, ale ja sama się dopinguje myśląc: jeszcze kawałek Iza, spróbuj jeszcze kawałek… Mozolne obroty pedałami, pot zalewający oczy, oddech… szkoda gadać…. Nie mam siły, nie mam siły, ale jadę… Wyjeżdżam w całości.
Ciężko. Nie jeździłam tak nastromionych podjazdów w tym roku. Nie żeby takich nie było w mojej okolicy (ze 3 by się znalazły, a może nawet więcej), ale ja ich po prostu nie jeździłam.
Jakoś takie marne to jeżdżenie w tygodniu było w tym sezonie. Albo nie było pogody, albo byłam zmęczona, albo byłam po maratonie, albo przed maratonem.
Jedziemy dalej. Dużo szutru, asfaltu i myślę sobie:
- i gdzie ta fajna trasa????
Ale fajna trasa zaczyna się wkrótce. Nie jest to może super wymagający technicznie maraton, ale takiej ilości fajnych zjazdów jeszcze nie jechałam na maratonie w tym roku. RADOŚĆ! Taka czysta radość z pokonywania niełatwych zjazdów, dość szybko (jak na mnie).
Radość również, bo wyprzedzam . Kamienie, trochę korzeni, duże kamienie, mniejsze kamienie. GÓRY!
W pewnym momencie jakaś dziewczyna mówi do mnie:
- Co cię dogonię pod górę, to mi odjeżdżasz na zjeździe…
- takie życie – mówię.
- ale fajnie za tobą się jedzie, bo ja to się boję zjeżdżać, a ty wybierasz dobrze ścieżki.
- ale wiesz… jadąc za kimś trzeba mieć na uwadze to, ze ten ktoś może się pomylić.
- no wiem, ryzkuję…
Ale faktycznie .. dziewczyny, które jadą w mojej okolicy nie dają rady mi na zjazdach, ja za to muszę się sporo napocić żeby mi nie odjechały za bardzo na podjazdach. W którymś momencie jedziemy trudny terenowy podjazd. Słyszę za sobą kobiece głosy (dwa). Ja nic nie mówię, bo sił nie mam.
Któraś z nich mówi:
- Dziewczyny, jesteśmy boskie, jestem z nas bardzo dumna.
Hmmm….
- nie słyszę odzewu z przodu!…- krzyczy.
- do mnie mówisz? – pytam.
- tak.
- „Boskie” bo tak fajnie podjeżdżamy czy boskie bo jesteśmy takie ładne? – pytam.
- Jedno i drugie.
No ok…Niech jej będzie, widziała mnie co prawda tylko z tyłu, ale ok:) (co prawda zdjęcia poniżej obrazują co innego, ale nie będe się sprzeczać:)).
W którymś momencie jest tak trudno podjazdowo, że zapada cisza. Kompletna. Myślę :
- ale milcząca cisza..
I w myślach śmieje się sama z siebie… milcząca cisza… a to dobre.
I znowu te zjazdy…Po prostu bajka. Czuję, że znowu jadę Maraton przez duże M (no może powiedzmy średnie M:)).
Potem jeszcze jakieś mocno strome podejście. Idę ja, za mną jedna dziewczyna, druga. Jedzie Bartek Janowski i krzyczy: - - Proszę jak dziewczyny walczą..
Śmiejemy się. Rzeczywiście walka odchodzi na całego:). Do mety prowadzi fajny, niełatwy zjazd wzdłuż wyciągu. Wpadam na metę i chociaż wiem, że wynik to taki sobie i jechałam dość długo… to czuję się spełniona, znowu czuję radość z przejechania fajnej trasy i czuję się przede wszystkim spełniona zjazdowo.
Fajna trasa, nastromione podjazdy (ale trochę za dużo tych asfaltowych), mega fajne zjazdy, piękne widoki (trochę widziałam), niefajne osy/pszczoły.
Obsługa na bufetach jednak … od tej cyklokarpackiej mogłaby się sporo nauczyć.
I jeden wielki minus – fatalna kultura jazdy części uczestników (rozpychanie się, niebezpieczne wyprzedzanie, którego ofiarą padła Ruda). To mi się bardzo nie podobało. Tutaj od uczestników CK „Grabczanie” mogliby się wiele nauczyć (chociaż na pewno nie od tego, który mnie poturbował w Kluszkowcach, ale kto wie.. może to też „Grabczan”?).
A na koniec taka niespodzianka: drużyna pn, Gomola Trans Airco 2, której mam zaszczyt był członkiem zajmuje w klasyfikacji Muszkieterów I miejsce i wyprzedzamy…. drugą na pudle drużynę pn Gomola Trans Airco 1.
I dalej zjeżdżam © Iza
Sufa znalazł sobie podstawkę na Puchar:)
GTA1 i GTA2 na podium © Iza
Na podium nie mogliśmy się pomieścić © Iza
Sufa kazał robić głupie miny, to zrobiłam.
Zdjęcie na życzenie Sufy © Iza
Po czym Gilu mi napisał, że mu przypominam niejaką Jabbę. Nie wiedziałam kim jest Jabba, bo Gwiezdne wojny i te temat są mi obce, więc sprawdziłam. Jabba wygląda tak (trzeba przyznać podobieństwo jest duże:)).
Jabba © Iza
- DST 43.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:36
- VAVG 11.94km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 sierpnia 2015
Okolice i Jamna - rozjazd po Myślenicach
Wczoraj był maraton, a dzisiaj był rozjazd.
Rozjazd w bardzo dobrym, doborowym towarzystwie (tak sobie żartowałam, że to dla mnie jedyna okazja „siedzieć” na kole Mironowi).
Sufa, który wygrał z anoreksją (jego własne słowa).
Przygotowania do drogi © Iza
W okolciach Uroczyska Jamna © Iza
KTM w pięknych okolicznościach przyrody © Iza
Miron © Iza
Wierzba, Sufa i Ruda © Iza
PAn Sufa © Iza W fajnych mundurkach.
Zbiorcze nr 1
© Iza
Na wieży widokowej w Bruśniku (odc. 1) © Iza
Na wieży widokowej w Bruśniku (odc. 2) © Iza
Najbardziej udane zdjęcie:) © Iza
Miron © Iza
Jedzie Sufa © Iza
Rudej rany po Myślenicach (jakiś narwany „grabczan” w nią wjechał) .
Rany po Myślenicach © Iza
Diabli Kamień © Iza
Sufa po fikołku (odc.1) © Iza
Sufa po fikołkach (odc. 2) © Iza
Zbiorcze nr 2 © Iza
Zbiorcze nr 3 © Iza
I jeszcze jedno zdjęcie z wieży © Iza
I jeszcze jedno © Iza
Miron tropiciel © Iza
Piknikowcy © Iza
Rozjazd w bardzo dobrym, doborowym towarzystwie (tak sobie żartowałam, że to dla mnie jedyna okazja „siedzieć” na kole Mironowi).
Pani Krystyna wpadła na pomysł żeby zaprosić kilka osób z GTA na jazdę w okolicach Tarnowa. Padło na weekend „myślenicki”, tak więc z Myślenic wracaliśmy w dużym gronie.
Wieczorem posiadówka u Pani Krystyny i Adama i jak zwykle sporo śmiechu.
No, a rano trzeba było wstać, bo Jamna "wzywała".
Jakoś jakiś czas temu, kiedy Pani Krystyna przedstawiała mi swój plan, myślałam: albo jedno albo drugie. Albo maraton w sobotę i odpoczynek w niedzielę, albo brak maratonu w sobotę i jazda w niedzielę. Ale jakoś tak.. mimochodem wyszło to i to. No i dobrze, bo jak widać dało się objechać.
Wyruszliśmy w składzie: Pani Krystyna, Pan Adam, Wierzba, Miron, Sufa, Piotrek i ja. W Tarnowie była jeszcze Agnieszka, ale na rower z nami nie pojechała z powodu jakiejś niedyspozycji zdrowotnej. Poszła na miasto. Taka tradycja w GTA:), ktoś więc musiał iść na miasto.
Do Jastrzębiej pojechaliśmy autami (tak żeby można było jak najwięcej pojeździć po terenie). Wycieczka była tym razem krótsza niż zwykle, a to dlatego, ze towarzystwo śląskie musiało jeszcze powrócić na Śląsk o przyzwoitej godzinie.
Oj… jak bardzo potrzeba było mi takiej wycieczki (nie byłam na takiej od kilku miesięcy). Przyjazne, umiarkowane tempo, najlepsze towarzystwo, fajna trasa (jak to z Adamem dość sporo podjeżdżania i fajne zjazdy, chociaż ze względu na krótszą trasę nie było aż tyle przewyższenia, więc i w dobrej kondycji zakończyłam tę wycieczkę).
Generalnie dobrze mi się dzisiaj jechało (może dlatego, że takie fajne, przyjazne tempo).
Zamarzyło mi się żeby tam na Jamnej, w pensjonacie pobyć sobie parę dni. Pochodzić, pojeździć na rowerze, poczytać. Może kiedyś ten pomysł zrealizuję.
A dzisiaj było wszystko: trochę stromego wspinania się pod górę, trochę szutru, asfaltu, terenowych podjazdów i dużo fajnych zjazdów. Zaczelismy od Jastrzębiej i parkingu w pobliżu Pensjonatu Uroczysko Jamna, a potem dalej wkoło Jamnej (wieża widokowa w Bruśniku, Bukowiec itd.). No a na koniec Jamna. W jednym ze sklepów wzbudziliśmy sporą sensację. Jeden ze stałych jego bywalców (w sumie to wyglądał tak jakdyby go nigdy nie opuszczał), powiedział:
- ale macie fajne mundurki!
Wiśnienką na torcie okazał się słynny zjazd Pana Adama (jest naprawdę trudny, nigdy go nie zjechałam w całości). Dzisiaj próbowali wszyscy, ale zwycięsko z próby wyszedł tylko Adam i Miron. Bardzo efektownego fikołka wykonał Sufa. Przeżył:).
Dzisiaj miałam czystą radość z jazdy. Tak brakuje mi właśnie takich jazd!. Już wiem co chcę robić w przyszłym sezonie!
Jakoś jakiś czas temu, kiedy Pani Krystyna przedstawiała mi swój plan, myślałam: albo jedno albo drugie. Albo maraton w sobotę i odpoczynek w niedzielę, albo brak maratonu w sobotę i jazda w niedzielę. Ale jakoś tak.. mimochodem wyszło to i to. No i dobrze, bo jak widać dało się objechać.
Wyruszliśmy w składzie: Pani Krystyna, Pan Adam, Wierzba, Miron, Sufa, Piotrek i ja. W Tarnowie była jeszcze Agnieszka, ale na rower z nami nie pojechała z powodu jakiejś niedyspozycji zdrowotnej. Poszła na miasto. Taka tradycja w GTA:), ktoś więc musiał iść na miasto.
Do Jastrzębiej pojechaliśmy autami (tak żeby można było jak najwięcej pojeździć po terenie). Wycieczka była tym razem krótsza niż zwykle, a to dlatego, ze towarzystwo śląskie musiało jeszcze powrócić na Śląsk o przyzwoitej godzinie.
Oj… jak bardzo potrzeba było mi takiej wycieczki (nie byłam na takiej od kilku miesięcy). Przyjazne, umiarkowane tempo, najlepsze towarzystwo, fajna trasa (jak to z Adamem dość sporo podjeżdżania i fajne zjazdy, chociaż ze względu na krótszą trasę nie było aż tyle przewyższenia, więc i w dobrej kondycji zakończyłam tę wycieczkę).
Generalnie dobrze mi się dzisiaj jechało (może dlatego, że takie fajne, przyjazne tempo).
Zamarzyło mi się żeby tam na Jamnej, w pensjonacie pobyć sobie parę dni. Pochodzić, pojeździć na rowerze, poczytać. Może kiedyś ten pomysł zrealizuję.
A dzisiaj było wszystko: trochę stromego wspinania się pod górę, trochę szutru, asfaltu, terenowych podjazdów i dużo fajnych zjazdów. Zaczelismy od Jastrzębiej i parkingu w pobliżu Pensjonatu Uroczysko Jamna, a potem dalej wkoło Jamnej (wieża widokowa w Bruśniku, Bukowiec itd.). No a na koniec Jamna. W jednym ze sklepów wzbudziliśmy sporą sensację. Jeden ze stałych jego bywalców (w sumie to wyglądał tak jakdyby go nigdy nie opuszczał), powiedział:
- ale macie fajne mundurki!
Wiśnienką na torcie okazał się słynny zjazd Pana Adama (jest naprawdę trudny, nigdy go nie zjechałam w całości). Dzisiaj próbowali wszyscy, ale zwycięsko z próby wyszedł tylko Adam i Miron. Bardzo efektownego fikołka wykonał Sufa. Przeżył:).
Dzisiaj miałam czystą radość z jazdy. Tak brakuje mi właśnie takich jazd!. Już wiem co chcę robić w przyszłym sezonie!
Sufa, który wygrał z anoreksją (jego własne słowa).
Przygotowania do drogi © Iza
W okolciach Uroczyska Jamna © Iza
KTM w pięknych okolicznościach przyrody © Iza
Miron © Iza
Wierzba, Sufa i Ruda © Iza
PAn Sufa © Iza W fajnych mundurkach.
Zbiorcze nr 1
© Iza
Na wieży widokowej w Bruśniku (odc. 1) © Iza
Na wieży widokowej w Bruśniku (odc. 2) © Iza
Najbardziej udane zdjęcie:) © Iza
Miron © Iza
Jedzie Sufa © Iza
Rudej rany po Myślenicach (jakiś narwany „grabczan” w nią wjechał) .
Rany po Myślenicach © Iza
Diabli Kamień © Iza
Sufa po fikołku (odc.1) © Iza
Sufa po fikołkach (odc. 2) © Iza
Zbiorcze nr 2 © Iza
Zbiorcze nr 3 © Iza
I jeszcze jedno zdjęcie z wieży © Iza
I jeszcze jedno © Iza
Miron tropiciel © Iza
Piknikowcy © Iza
- DST 50.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:41
- VAVG 13.57km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 sierpnia 2015
Bike Maraton Myślenice - zaliczony
Tak... to była zdecydowanie najlepsza trasa , jaką udało mi się na maratonie przejechać w tym roku. Spodziewałam się tego - bo znajomi, którzy byli tam w ub. roku twierdzili, że trasa jest wymagająca, fajne zjazdy itd.
Trasa była wymmagająca kondycyjnie (bardzo nastromione podjazdy nawet te asfaltowe czy po płytach wyssysały wszystkie siły i zmusiły mnie do maksymalnego wysiłku na granicy moich tegorocznych możliwości). Nie miałam okazji w tym roku jeździć takich podjazdach i może też dlatego jechało mi się je tak średnio...
Ale też nie najgorzej. Nie było upału i to odczułam, wreszcie bez jakieś wielkiego umierania na trasie.
A zjazdy:)...
Buzia mi się śmieje na wspomnienie. Uwielbiam takie zjazdy z mnóstwem kamieni, dość dobrze sobie na nich radzę, więc to była czysta radość.
Niestety żadna trasa na CK nie miała nawet w swojej 1/3 tylu fajnych zjazdów co dzisiaj w Myślenicach.
No szkoda, że tak jest, ale to się już chyba nie zmieni...
W każdym bądź razie - polecam tym co z moich okolic ten maraton, bo to zdeycdowanie najfajniejszy maraton tak blisko Tarnowa.
Na drugi rok do Myślenic!
Trasa była wymmagająca kondycyjnie (bardzo nastromione podjazdy nawet te asfaltowe czy po płytach wyssysały wszystkie siły i zmusiły mnie do maksymalnego wysiłku na granicy moich tegorocznych możliwości). Nie miałam okazji w tym roku jeździć takich podjazdach i może też dlatego jechało mi się je tak średnio...
Ale też nie najgorzej. Nie było upału i to odczułam, wreszcie bez jakieś wielkiego umierania na trasie.
A zjazdy:)...
Buzia mi się śmieje na wspomnienie. Uwielbiam takie zjazdy z mnóstwem kamieni, dość dobrze sobie na nich radzę, więc to była czysta radość.
Niestety żadna trasa na CK nie miała nawet w swojej 1/3 tylu fajnych zjazdów co dzisiaj w Myślenicach.
No szkoda, że tak jest, ale to się już chyba nie zmieni...
W każdym bądź razie - polecam tym co z moich okolic ten maraton, bo to zdeycdowanie najfajniejszy maraton tak blisko Tarnowa.
Na drugi rok do Myślenic!
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 20 sierpnia 2015
Ścigant
Taka piosenka:
Warto wyjechać z domu, warto ubrać się w kolarskie ciuchy, kask i ładne okulary, wyglądać bardzo pro, bo wtedy jest szansa, że usłyszy się coś takiego:
„Ale ścigant!” – wykrzyknęła rozentuzjazmowana dziewczynka do swojego towarzysza kiedy przejeżdżałam obok nich w Skrzyszowie. Uśmiechnęłam się i miałam powiedzieć:
dziewczynko ja tylko tak wyglądam, ale ze ścigantem niewiele mam wspólnego, ale pomyślałam: a co tam będę pozbawiać dziewczynkę złudzeń, że oto w Skrzyszowie zobaczyła prawdziwego ściganta…
Dzisiaj krótko i niezbyt szybko, bo w sobotę … kolejne zawody. Tak trochę poza planem. Niby je planowałam gdzieś na początku sezonu, a potem zrezygnowałam, ale Ruda mnie przekonała, że warto jechać i wykorzystać ten numer startowy, który zafundowała nam drużyna. No to jedziemy i nareszcie zapowiada się bez upału!
A dzisiaj do Runshopu po Agisko, potem do Skrzyszowa, do Kruka, z Kruka na Marcinkę, z Marcinki czerwonym pieszym szlakiem do Poręby Radlnej, a potem Radlna, Swiebodzin, Kłokowa, Koszyce i do domu.
„Ale ścigant!” – wykrzyknęła rozentuzjazmowana dziewczynka do swojego towarzysza kiedy przejeżdżałam obok nich w Skrzyszowie. Uśmiechnęłam się i miałam powiedzieć:
dziewczynko ja tylko tak wyglądam, ale ze ścigantem niewiele mam wspólnego, ale pomyślałam: a co tam będę pozbawiać dziewczynkę złudzeń, że oto w Skrzyszowie zobaczyła prawdziwego ściganta…
Dzisiaj krótko i niezbyt szybko, bo w sobotę … kolejne zawody. Tak trochę poza planem. Niby je planowałam gdzieś na początku sezonu, a potem zrezygnowałam, ale Ruda mnie przekonała, że warto jechać i wykorzystać ten numer startowy, który zafundowała nam drużyna. No to jedziemy i nareszcie zapowiada się bez upału!
A dzisiaj do Runshopu po Agisko, potem do Skrzyszowa, do Kruka, z Kruka na Marcinkę, z Marcinki czerwonym pieszym szlakiem do Poręby Radlnej, a potem Radlna, Swiebodzin, Kłokowa, Koszyce i do domu.
- DST 34.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:42
- VAVG 20.00km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 sierpnia 2015
Sztuka cierpienia
Wojtek Kurtyka określił kiedyś wspinanie się „sztuką cierpienia”. Myślę tak czasem o MTB (zwłaszcza podczas wyścigu, na jakimś ciężkim podjeździe). Cierpiałam w niedzielę podczas upału. To widać.
Sztuka cierpienia © Iza
„Zdawać by się mogło, że bohaterem jest każdy, komu udało się zrobić coś wyjątkowego, a najlepiej jeszcze, jak dużo gapiów mogło się temu przyglądać. Ale prawdziwym bohaterem jest każdy, kto na co dzień boryka się z problemami dnia codziennego, wychowywaniem dzieci, gotowaniem obiadów, sprzątaniem i całą resztą zwykłej krzątaniny, która mało kogo omija. Łatwo jest ścisnąć półdupki na trzydzieści sekund i wywlec wrzeszczącego bachora z pożaru w sąsiednim mieszkaniu tego samego bloku. Potem nawet przez kilka dni można nachodzić w glorii sławy. Na pewno trudniej obcować z rozwrzeszczanym bachorem codziennie, przez 24 godziny na dobę, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok, lata całe, by na starość wylądować w zarobaczonym i śmierdzącym szczynami domu starców. To jest bohaterstwo”.
Robert Sterling
Mocne słowa. Ten tekst znalazłam dzisiaj na profilu facebookowym Sufy i był dla mnie ostatecznie impulsem do napisania tego co napiszę poniżej (bo już wcześniej myślałam o napisaniu tego tekstu, ale jakoś nie mogłam się zebrać).
Nie jest tajemnicą (pisałam o tym), że moja Mama od wielu lat choruje na nieuleczalną, degenerującą mózg, a co za tym idzie cały organizm, śmiertelną chorobę. Jednym z okrucieństw tej choroby jest to, że trwa długo i „umieranie” jest długie. Moją Mamą od wielu, wielu lat opiekuje się moja siostra. Najdzielniejsza z dzielnych.
Kiedyś powiedziała: „Nie żałuję tych lat „poświęconych” Mamie”.
To było najpiękniejsze wyznanie miłości jakie usłyszałam, bo ja wiem ile „kosztowały” ją te lata. W sensie emocjonalnym i fizycznym i jeszcze w wielu innych aspektach życia.
Odkąd stan mojej Mamy drastycznie się pogorszył, odkąd opieka nad nią wymaga niemalże całodobowego „poświęcenia”, dużej siły fizycznej, odporności psychicznej i co tutaj dużo kryć, dużo większych nakładów finansowych, zupełnie inaczej patrzę na różne facebookowe informacje o dokonaniach pt ukończony maraton, miejsce 1, miejsce 2, ukończony ultramaraton itd.
Są zdjęcia, gratulacje, peany pt jesteś wspaniały/wspaniała, jesteś wielki/wielka. To wszystko prawda i owszem. Akurat wiem, co oznacza ekstremalny wysiłek ból, cierpienie, krew, łzy, kontuzje, godziny treningu, które trzeba wykonać, żeby osiągnąć tak mierny poziom sportowy jaki sama reprezentuje. Bo nic nie przychodzi samo i trzeba rzeczywiście umieć zadawać sobie ból i podczas treningu i zawodów. Duży ból.
Tyle, ze to wszystko Kochani – to jest spełnianie swoich marzeń, coś co robimy na swoje wyraźne życzenie i coś, co chociaż sprawia duży ból, jednak w efekcie końcowym prowadzi do spełnienia, radości, wielkiej satysfakcji, przypływu endorfin w skrócie więc mówiąc – PRZYJEMNOŚCI. Nie ma w tym wiele z bohaterstwa. Ja bynajmniej od dawna nie czuję się bohaterką dojeżdżając do mety jakiegoś tam, nawet najtrudniejszego maratonu. Oczywiście cieszę się, że sprostałam wyzwaniu, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Takim bohaterom jak moja siostra – bohaterom dnia codziennego, rzadko kiedy ktoś napisze na FB: jesteś wielki/wielka… Gratuluję, ze tak świetnie dajesz sobie radę.
O takich jak oni rzadko opowiadają media. A oni, zamknięci w swoich czterech ścianach mozolnie, dzień po dniu, minuta, po minucie wykonują swoje zadania, czasem latami. I towarzyszy temu taki psychiczny i fizyczny wysiłek jaki ciężko sobie wyobrazić. Kto nie „przeżył” chociażby jednego dnia opiekując się ciężko chorym – nigdy tego nie zrozumie.
Rzadko kto o nich wspomina… bo przecież nie opowiedzą Wam fascynujących historyjek, które przydarzyły się im podczas biegu, wyścigu, wyprawy. Nie pokażą zdjęć, slajdów. Nie wyjeżdżają. Często latami, bo nie mają takiej możliwości. Nie odpoczywają. Nie miewają urlopów od.. życia.
Dlatego o tym piszę – bo należą im się takie słowa. Słowa podziękowania. Powinni wiedzieć – że są superbohaterami, że robią COŚ naprawdę wyjątkowego. Są dla drugiego człowieka. Tak bardzo są.
AGA TY JESTEŚ DLA MNIE NAJWIĘKSZĄ BOHATERKĄ. TY I TOBIE PODOBNI- KTÓRzY LATAMI ZMAGAJĄC SIĘ Z WIELOMA TRUDNOŚCIAMI POŚWIECAJĄ SWOJE ŻYCIE INNYM, CHORYM DZIECIOM, RODZICOM, WSPÓŁMAŁŻONKOM. To Wy przemierzacie dzień po dniu swoje ekstremalne „trasy” i nie możecie z nich zejść, nawet jak się czujecie źle, nawet jak dopada Was choroba.
Jak dobrze, że JESTEŚCIE.
Dziękuję!
Sztuka cierpienia © Iza
„Zdawać by się mogło, że bohaterem jest każdy, komu udało się zrobić coś wyjątkowego, a najlepiej jeszcze, jak dużo gapiów mogło się temu przyglądać. Ale prawdziwym bohaterem jest każdy, kto na co dzień boryka się z problemami dnia codziennego, wychowywaniem dzieci, gotowaniem obiadów, sprzątaniem i całą resztą zwykłej krzątaniny, która mało kogo omija. Łatwo jest ścisnąć półdupki na trzydzieści sekund i wywlec wrzeszczącego bachora z pożaru w sąsiednim mieszkaniu tego samego bloku. Potem nawet przez kilka dni można nachodzić w glorii sławy. Na pewno trudniej obcować z rozwrzeszczanym bachorem codziennie, przez 24 godziny na dobę, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok, lata całe, by na starość wylądować w zarobaczonym i śmierdzącym szczynami domu starców. To jest bohaterstwo”.
Robert Sterling
Mocne słowa. Ten tekst znalazłam dzisiaj na profilu facebookowym Sufy i był dla mnie ostatecznie impulsem do napisania tego co napiszę poniżej (bo już wcześniej myślałam o napisaniu tego tekstu, ale jakoś nie mogłam się zebrać).
Nie jest tajemnicą (pisałam o tym), że moja Mama od wielu lat choruje na nieuleczalną, degenerującą mózg, a co za tym idzie cały organizm, śmiertelną chorobę. Jednym z okrucieństw tej choroby jest to, że trwa długo i „umieranie” jest długie. Moją Mamą od wielu, wielu lat opiekuje się moja siostra. Najdzielniejsza z dzielnych.
Kiedyś powiedziała: „Nie żałuję tych lat „poświęconych” Mamie”.
To było najpiękniejsze wyznanie miłości jakie usłyszałam, bo ja wiem ile „kosztowały” ją te lata. W sensie emocjonalnym i fizycznym i jeszcze w wielu innych aspektach życia.
Odkąd stan mojej Mamy drastycznie się pogorszył, odkąd opieka nad nią wymaga niemalże całodobowego „poświęcenia”, dużej siły fizycznej, odporności psychicznej i co tutaj dużo kryć, dużo większych nakładów finansowych, zupełnie inaczej patrzę na różne facebookowe informacje o dokonaniach pt ukończony maraton, miejsce 1, miejsce 2, ukończony ultramaraton itd.
Są zdjęcia, gratulacje, peany pt jesteś wspaniały/wspaniała, jesteś wielki/wielka. To wszystko prawda i owszem. Akurat wiem, co oznacza ekstremalny wysiłek ból, cierpienie, krew, łzy, kontuzje, godziny treningu, które trzeba wykonać, żeby osiągnąć tak mierny poziom sportowy jaki sama reprezentuje. Bo nic nie przychodzi samo i trzeba rzeczywiście umieć zadawać sobie ból i podczas treningu i zawodów. Duży ból.
Tyle, ze to wszystko Kochani – to jest spełnianie swoich marzeń, coś co robimy na swoje wyraźne życzenie i coś, co chociaż sprawia duży ból, jednak w efekcie końcowym prowadzi do spełnienia, radości, wielkiej satysfakcji, przypływu endorfin w skrócie więc mówiąc – PRZYJEMNOŚCI. Nie ma w tym wiele z bohaterstwa. Ja bynajmniej od dawna nie czuję się bohaterką dojeżdżając do mety jakiegoś tam, nawet najtrudniejszego maratonu. Oczywiście cieszę się, że sprostałam wyzwaniu, ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego.
Takim bohaterom jak moja siostra – bohaterom dnia codziennego, rzadko kiedy ktoś napisze na FB: jesteś wielki/wielka… Gratuluję, ze tak świetnie dajesz sobie radę.
O takich jak oni rzadko opowiadają media. A oni, zamknięci w swoich czterech ścianach mozolnie, dzień po dniu, minuta, po minucie wykonują swoje zadania, czasem latami. I towarzyszy temu taki psychiczny i fizyczny wysiłek jaki ciężko sobie wyobrazić. Kto nie „przeżył” chociażby jednego dnia opiekując się ciężko chorym – nigdy tego nie zrozumie.
Rzadko kto o nich wspomina… bo przecież nie opowiedzą Wam fascynujących historyjek, które przydarzyły się im podczas biegu, wyścigu, wyprawy. Nie pokażą zdjęć, slajdów. Nie wyjeżdżają. Często latami, bo nie mają takiej możliwości. Nie odpoczywają. Nie miewają urlopów od.. życia.
Dlatego o tym piszę – bo należą im się takie słowa. Słowa podziękowania. Powinni wiedzieć – że są superbohaterami, że robią COŚ naprawdę wyjątkowego. Są dla drugiego człowieka. Tak bardzo są.
AGA TY JESTEŚ DLA MNIE NAJWIĘKSZĄ BOHATERKĄ. TY I TOBIE PODOBNI- KTÓRzY LATAMI ZMAGAJĄC SIĘ Z WIELOMA TRUDNOŚCIAMI POŚWIECAJĄ SWOJE ŻYCIE INNYM, CHORYM DZIECIOM, RODZICOM, WSPÓŁMAŁŻONKOM. To Wy przemierzacie dzień po dniu swoje ekstremalne „trasy” i nie możecie z nich zejść, nawet jak się czujecie źle, nawet jak dopada Was choroba.
Jak dobrze, że JESTEŚCIE.
Dziękuję!
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 18 sierpnia 2015
Z Mirkiem
Po bardzo długiej przerwie, jazda z Mirkiem.
Z Mirkiem, którego mocno cenię za dokonania sportowe, ale przede wszystkim za to jakim jest człowiekiem, za to, że zawsze mogę liczyć na jego wsparcie i za to, że tak wiele nauczyłam się od niego jeśli chodzi o MTB.
Powiedziałam mu dzisiaj: widzisz już nie boję się zjeżdżać po szutrach i szybko jeżdżę. Ty mnie tego nauczyłeś. Pamiętam jak mi powiedziałeś: na takim zjeździe szutrowym, pełnym luźnym kamieni po prostu nie wolno hamować nadmiernie. I pamiętam o tym zawsze i na takich zjazdach zwykle wiele nadrabiam .
Pojechaliśmy sobie takie hobby wojnickie czyli przez Buczynę, Isep do Wielkiej Wsi i na Panieńską Górę podjazdem maratonowym. Na tym podjeździe (zmęczona się czułam mocno) i myśli pt: nie jadę już na żaden maraton.
Szybko mi przeszło, bo noga się rozkręciła i potem jechało się znacznie lepiej. Poza tym hm… pokazała mi ta jazda jak to jest kiedy się nie jeździ, bo Mirek mocarz nad mocarze, który nogę zawsze miał mocną (i to tylko kwestia czasu, żeby taka znowu była) został na pierwszym podjeździe dobrych kilka metrów za mną.
Uświadomiłam sobie (chociaż przecież powinnam to wiedzieć), ile km trzeba w sezonie nastukać żeby jakoś przeczołgać dystans mega na maratonie.
Bo skoro Mirek po dzisiejszej jeździe był zmęczony... (a wiele to się nie napodjeżdżaliśmy).
Powiedział mi po tym pierwszym podjeździe: i dożyłem czasów, ze pokazujesz mi plecy na podjeździe.
Do tego był „zmęczony” jakąś grypą żołądkową, co też na pewno odbiło się na jego formie. Ale fakt zostawał z tyłu, nawet na zjazdach, co kiedyś nie do pomyślenia było (ale kłania się brak objeżdżenia na zjazdach i łyse opony).
Teraz myślę, że Mirek się zmobilizuje i będzie jeździł częściej i wkrótce to ja będę oglądać jego plecy, jak za dawnych lat.
Potem pojechaliśmy trasą maratonu do Lasu Milowskiego, stamtąd do Jaworska i z powrotem do domu. Fajna jazda. Jednak zupełnie inaczej się jeździ, kiedy nie ma upału, od razu są i chęci do jazdy i więcej siły i zadowolenie. A o to zadowolenie przede wszystkim chodzi.
PS Dostałam smsa od Mirka: „Dziękuję za sponiewieranie:). Oj warto było:)”
Takie towarzystwo… za sponiewieranie sobie dziękuje:).
Taka rodzina "na czasie" (dwie panie chyba i dzieci).
Z Mirkiem, którego mocno cenię za dokonania sportowe, ale przede wszystkim za to jakim jest człowiekiem, za to, że zawsze mogę liczyć na jego wsparcie i za to, że tak wiele nauczyłam się od niego jeśli chodzi o MTB.
Powiedziałam mu dzisiaj: widzisz już nie boję się zjeżdżać po szutrach i szybko jeżdżę. Ty mnie tego nauczyłeś. Pamiętam jak mi powiedziałeś: na takim zjeździe szutrowym, pełnym luźnym kamieni po prostu nie wolno hamować nadmiernie. I pamiętam o tym zawsze i na takich zjazdach zwykle wiele nadrabiam .
Pojechaliśmy sobie takie hobby wojnickie czyli przez Buczynę, Isep do Wielkiej Wsi i na Panieńską Górę podjazdem maratonowym. Na tym podjeździe (zmęczona się czułam mocno) i myśli pt: nie jadę już na żaden maraton.
Szybko mi przeszło, bo noga się rozkręciła i potem jechało się znacznie lepiej. Poza tym hm… pokazała mi ta jazda jak to jest kiedy się nie jeździ, bo Mirek mocarz nad mocarze, który nogę zawsze miał mocną (i to tylko kwestia czasu, żeby taka znowu była) został na pierwszym podjeździe dobrych kilka metrów za mną.
Uświadomiłam sobie (chociaż przecież powinnam to wiedzieć), ile km trzeba w sezonie nastukać żeby jakoś przeczołgać dystans mega na maratonie.
Bo skoro Mirek po dzisiejszej jeździe był zmęczony... (a wiele to się nie napodjeżdżaliśmy).
Powiedział mi po tym pierwszym podjeździe: i dożyłem czasów, ze pokazujesz mi plecy na podjeździe.
Do tego był „zmęczony” jakąś grypą żołądkową, co też na pewno odbiło się na jego formie. Ale fakt zostawał z tyłu, nawet na zjazdach, co kiedyś nie do pomyślenia było (ale kłania się brak objeżdżenia na zjazdach i łyse opony).
Teraz myślę, że Mirek się zmobilizuje i będzie jeździł częściej i wkrótce to ja będę oglądać jego plecy, jak za dawnych lat.
Potem pojechaliśmy trasą maratonu do Lasu Milowskiego, stamtąd do Jaworska i z powrotem do domu. Fajna jazda. Jednak zupełnie inaczej się jeździ, kiedy nie ma upału, od razu są i chęci do jazdy i więcej siły i zadowolenie. A o to zadowolenie przede wszystkim chodzi.
PS Dostałam smsa od Mirka: „Dziękuję za sponiewieranie:). Oj warto było:)”
Takie towarzystwo… za sponiewieranie sobie dziękuje:).
Taka rodzina "na czasie" (dwie panie chyba i dzieci).
Kaczuchy:) © Iza
Odbicie roweru Mirona:) czyli roweru mistrza z GTA © Iza
Jeszcze trochę zdjęć z Dukli.
Gdzieś tam w leśnych czeluściach © Iza
Dużo słońca © Iza
Dużo kurzu © Iza
Taki zakaz znalazłam na witrynie jednej z tarnowskich księgarni.
Taki zakaz:( © Iza
A Filip Springer napisał kolejną książkę.
Książka nosi tytuł „13 pięter” i traktuje o problemie mieszkaniowym w Polsce. Przeczytałam ok. 100 stron. Czyta się jak zwykle – świetnie.
Przeczytałam w jakiejś recenzji :
„Filip Springer znowu upędził bimber z nogi od krzesła”. I to prawda… bo tak pisać o pozornie nieciekawych tematach potrafi tylko on. Polecam.
Pisałam już chyba, że bardzo lubię zaglądać na profil facebookowy Springera. Często cytuje zasłyszane dialogi (a że jeździ dużo po Polsce, w tym dużo autobusami i pociągami, to wiele słyszy).
„Toruń. Rynek Nowomiejski. Tak pięknie. Pod kawiarniany ogródek zajeżdża drogie audi. Takie piękne. Wysiada z niego mężczyzna, jak spod igły. On też jest piękny. Koszula nienaganna, marynarka. Tu poszetka, tam zamsz. Wyciąga z tylnego siedzenia pieska. To York. Uroczy. Przypina mu do obróżki smyczkę, idą sobie, słońce świeci, ptaki śpiewają. On rozmawia przez telefon. Słychać strzęp rozmowy - Raczy pan zadzwonić późniejszym popołudniem...- mówi. Chowa telefon do kieszeni marynarki, potem zwraca sie do psa, który właśnie się zgarbił za potrzebą. - No i na ch#$ tu ku#%£ srasz”.
No niestety. Język polskiej ulicy.
„Filip Springer znowu upędził bimber z nogi od krzesła”. I to prawda… bo tak pisać o pozornie nieciekawych tematach potrafi tylko on. Polecam.
Pisałam już chyba, że bardzo lubię zaglądać na profil facebookowy Springera. Często cytuje zasłyszane dialogi (a że jeździ dużo po Polsce, w tym dużo autobusami i pociągami, to wiele słyszy).
„Toruń. Rynek Nowomiejski. Tak pięknie. Pod kawiarniany ogródek zajeżdża drogie audi. Takie piękne. Wysiada z niego mężczyzna, jak spod igły. On też jest piękny. Koszula nienaganna, marynarka. Tu poszetka, tam zamsz. Wyciąga z tylnego siedzenia pieska. To York. Uroczy. Przypina mu do obróżki smyczkę, idą sobie, słońce świeci, ptaki śpiewają. On rozmawia przez telefon. Słychać strzęp rozmowy - Raczy pan zadzwonić późniejszym popołudniem...- mówi. Chowa telefon do kieszeni marynarki, potem zwraca sie do psa, który właśnie się zgarbił za potrzebą. - No i na ch#$ tu ku#%£ srasz”.
- DST 47.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:23
- VAVG 19.72km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze