Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2015
Dystans całkowity: | 420.00 km (w terenie 106.00 km; 25.24%) |
Czas w ruchu: | 22:05 |
Średnia prędkość: | 19.02 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 42.00 km i 2h 12m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 27 września 2015
Kontro wersje
Wiatr zniechęcał, słońce zapraszało. Słońce wygrało.
Dzisiaj jakby lżej jechało się niż w środę, ale wyraźnie już czuję to, że nie jeżdżę regularnie. No i będzie tej jazdy coraz mniej i mniej, bo 18.30 i już szarawo, a w weekendy, to niestety… nie zawsze mogę "umawiać się" z rowerem.
Przyjemnie się jedzie nie dbając o prędkość, nie wyścigując się z nikim. Po prostu jedzie się na rowerze i ogląda świat. Tarnowsko-śląska grupa poszła dzisiaj w Tatry. Ja zrezygnowałam, bo dla mojego kolana to była zbyt ambitna trasa, a pogoda raczej średnia się zapowiadała w Tatrach, a iść tylko po to żeby iść i niewiele widzieć.. to mi się nie chciało.
Tak więc spokojnie i dostojne pojechałam sobie częściowo trasą maratonu wojnickiego. Przyjemnie, chociaż niezbyt ciepło, na zjazdach nawet zimnawo.
Las na Panieńskiej Górze © Iza
Dzisiaj jakby lżej jechało się niż w środę, ale wyraźnie już czuję to, że nie jeżdżę regularnie. No i będzie tej jazdy coraz mniej i mniej, bo 18.30 i już szarawo, a w weekendy, to niestety… nie zawsze mogę "umawiać się" z rowerem.
Przyjemnie się jedzie nie dbając o prędkość, nie wyścigując się z nikim. Po prostu jedzie się na rowerze i ogląda świat. Tarnowsko-śląska grupa poszła dzisiaj w Tatry. Ja zrezygnowałam, bo dla mojego kolana to była zbyt ambitna trasa, a pogoda raczej średnia się zapowiadała w Tatrach, a iść tylko po to żeby iść i niewiele widzieć.. to mi się nie chciało.
Tak więc spokojnie i dostojne pojechałam sobie częściowo trasą maratonu wojnickiego. Przyjemnie, chociaż niezbyt ciepło, na zjazdach nawet zimnawo.
Po wyjeździe z Lasu na Panieńskiej © Iza
Las Milowski © Iza
Las Milowski © Iza
Trochę widoków © Iza
I jeszcze chmury © Iza
I jeszcze widoki © Iza
Niektórzy zamieszczają różne kontrowersyjne zdjęcia na FB i innych tam fejsbukowo podobnych (przynajmniej tak je nazywają). Pooglądałam trochę zdjęć kontrowersyjnych i postanowiłam dzisiaj zrobić również zdjęcia kontrowersyjne.
Oto moja wersja zdjęć kontrowersyjnych w kontrze do innych kontrowersyjnych.
Na czym polega kontrowersja dyni? Nie wiem. Sami pomyślcie.
Dynie okoliczne © Iza
A na czym polega kontrowersja tego zdjęcia?
Może na tym, że papryka jest czerwona? A może na tym, że sąsiaduje z kapustą, a wiadomo, ze papryka imigrantka z Ameryki Południowej. Sąsiadują, a się nie pogryzły, nie opluły…
Papryka w kapuście © Iza
- DST 50.00km
- Teren 21.00km
- Czas 03:00
- VAVG 16.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 września 2015
Rozdanie Oscarów
Są ludzie dobrzy, są ludzie źli, są ludzie, którzy „zbłądzili” i znaleźli się w jakichś innych teamach i są ludzie z GTA.
Ludzie z GTA, w sobotę 19 września pojawili się na Wierchomli. Pojawili się w różnym charakterze (i mając różne charaktery, bywa, że i trudne).
W charakterze zawodników, Prezesów, żon, kibiców. Był też Wyra. To jest osobna kategoria.
Ludzie z GTA, w sobotę 19 września pojawili się na Wierchomli. Pojawili się w różnym charakterze (i mając różne charaktery, bywa, że i trudne).
W charakterze zawodników, Prezesów, żon, kibiców. Był też Wyra. To jest osobna kategoria.
Tak się bawi Gomola © Iza
Bo drużyna to siła © Iza
Generalnie przyjechaliśmy się ścigać i chociaż niektórym wyszło to znakomicie, zwłaszcza Paulinie, Jackowi G i Krzysiowi Pilchowi, to okazało się, że naszym łupem padło o wiele więcej kategorii (można powiedzieć, że wszystkie liczące się).
I tak....
zwyciężyliśmy w kategorii na najlepsze hostessy:
Najlepsze hostessy na świecie © Iza
Krzysiu Pilch © Iza
Hostessy i Dominik © Iza
Zwyciężyliśmy w kategorii na najlepszych kibiców:
Najlepsi kibice © Iza
Na najlepsze miny:
Minowo © Iza
W kategorii największy pechowiec, zwyciężył bezapelacyjnie Miron zwany też z rosyjska Mirjonem.
Jadący na czołowej pozycji w swojej kategorii wiekowej, potrzebował ukończenia tego wyścigu żeby zamknąć generalkę. Ale przerzutka nie wytrzymała (dla zaniepokojonych stanem środowiska i podejrzewających Mirona o niecne czyny czyli pozostawienie przerzutki w lesie, uspokajam, jestem świadkiem, że przerzutka dotarła bezpiecznie do mety w kieszonce Mirona).
"Śmieciowym" skrytooskarżycielom mówimy: NIE!
W kategorii "najcenniejsze zdjęcie" – najwięcej „zarobiło” GTA – Dominik Grządziel musiał nam sporo piw kupić żeby dostać zdjęcie z Rudą.
Ruda i Dominik © Iza
W kategorii najbardziej charakterystyczny Prezes teamu, palma pierwszeństwa dla Prezesa GTA:
Prezes GTA © Iza
Na najlepsze przebranie Cykloparty, oczywiście GTA:
Przebierańcy z GTA © Iza
Przebierańcy z GTA 2 © Iza
Przebierańcy z GTA 3 © Iza
W kategorii mistrz drugiego planu, zwyciężył Andrzej (GTA)
Mistrz 2 planu © Iza
W kategorii „najlepsza kanapka wyścigu” zwyciężyła kanapka Gosi (żony Mirona), tak więc wszystko zostaje w rodzinie.
Najlepsza kanapka © Iza
W kategorii "najlepsze imię".. zwyciężył Wyra (Wyra dał występy na scenie):
-Jak masz na imię?
- Ja jestem Wyra.
- Jakie chcesz pytanie?
- Łatwe.
- Co potocznie nazywamy wyrem?
- Noo... mnie!
- Brawo, wygrałeś tshirta!
Wyra zwany Wyrem © Iza
W kategorii pieśni i tańca (zwłaszcza za szlagier Digi digi dong) zwyciężył:
Zespół pieśni i tańca Gomolanie © Iza
I tylko tytuł Śmieciarza Sezonu przypadł zawodnikowi obcemu (w jury zasiadali najwięksi ekoterroryści GTA czyli Sufa i Miron).
I to już koniec Cyklokarpat na ten rok.
Pozdrawiamy naszych fanów oraz tych, którzy nas lubią nieco mniej i do zobaczenia…w przyszłym sezonie.
Don't cry for me © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 września 2015
Pożegnanie lata
Dzisiejsza jazda utwierdziła mnie w przekonaniu, że decyzja o niestartowaniu w Wierchomli, była dobrą decyzją.
Kompletnie nie mam siły obecnie. Kompletnie.
Szkoda tylko, że nie przejechałam dwóch najlepszych (tak wszyscy mówią) cyklokarpackich tras, no ale .. przepadło.
Może jeszcze kiedyś?
Kompletnie nie mam siły obecnie. Kompletnie.
Szkoda tylko, że nie przejechałam dwóch najlepszych (tak wszyscy mówią) cyklokarpackich tras, no ale .. przepadło.
Może jeszcze kiedyś?
- DST 31.00km
- Teren 18.00km
- Czas 01:31
- VAVG 20.44km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 września 2015
Lubinkowo
W sobotę ostatni wyścig sezonu.
W zasadzie jechać go nie muszę, bo niczego to nie zmieni, ani dla mnie, ani dla drużyny. Zakończę ten sezon na 4 miejscu w K4. Mogę jeszcze walczyć o jak najlepsze miejsce w open kobiet. Tyle tylko, że nie za bardzo jest „czym”. Słabość jakaś mnie ogarnęła od kilku dni i nie mija. Mam nadzieję, że jednak pójdzie precz do soboty. Tą nadzieją żyję.
Póki co drugi dzisiejszy asfaltowy podjazd, doświadczył mnie tak mocno, że kiedy Ruda zapytała: to gdzie chcesz jechać?, odpowiedziałam: do domu.
Wszystko przez to, że w pewnym momencie spotkałyśmy na swojej drodze dwóch bikerów, a dokładnie przed nami jechali. Nie, nie, nie goniłyśmy. Oni jechali umiarkowanym tempem, my również, ale widocznie nasze umiarkowane tempo było jednak mniej umiarkowane niż ich i wyprzedziłyśmy. Wtedy w nich wstąpił duch ścigancki, a nam też jakoś głupio było odpuścić. I dlatego dwa pierwsze asfaltowe podjazdy nie były już podjeżdżane w umiarkowanym tempie (a taka miała to być jazda, bo dwa dni do zawodów zostały). Do tego bardzo mocny wiatr i kłopoty gotowe. Panowie pod górę nie dali rady, a ja myślałam, że umrę po tych podjazdach. Ruda coś tam mówiła, zagadywała, a ja milczałam jak zaklęta, bo nie byłam w stanie mówić. No jechałam tędy z Mirkiem tydzień temu i zupełnie inaczej mi się jechało… Cóż….
Potem od kościoła w Szczepanowicach i do lasu i pod szlaban na Lubince. Po wyjeździe z lasu na głównej drodze (powiatowej do Zakliczyna) napotkałyśmy lokalnego kolarza. Wyglądał jakby był po giga i to giga u GG. Słaniał się na nogach.Rower mu trochę ciążył, niczym mnie w Polańczyku:).
Doszłyśmy do wniosku, że ma za sobą finisz z Mironem i Krzysiem, ale że ich musiał gdzieś zgubić po drodze. Miron i Krzyś po finiszu wyglądają tak:
W zasadzie jechać go nie muszę, bo niczego to nie zmieni, ani dla mnie, ani dla drużyny. Zakończę ten sezon na 4 miejscu w K4. Mogę jeszcze walczyć o jak najlepsze miejsce w open kobiet. Tyle tylko, że nie za bardzo jest „czym”. Słabość jakaś mnie ogarnęła od kilku dni i nie mija. Mam nadzieję, że jednak pójdzie precz do soboty. Tą nadzieją żyję.
Póki co drugi dzisiejszy asfaltowy podjazd, doświadczył mnie tak mocno, że kiedy Ruda zapytała: to gdzie chcesz jechać?, odpowiedziałam: do domu.
Wszystko przez to, że w pewnym momencie spotkałyśmy na swojej drodze dwóch bikerów, a dokładnie przed nami jechali. Nie, nie, nie goniłyśmy. Oni jechali umiarkowanym tempem, my również, ale widocznie nasze umiarkowane tempo było jednak mniej umiarkowane niż ich i wyprzedziłyśmy. Wtedy w nich wstąpił duch ścigancki, a nam też jakoś głupio było odpuścić. I dlatego dwa pierwsze asfaltowe podjazdy nie były już podjeżdżane w umiarkowanym tempie (a taka miała to być jazda, bo dwa dni do zawodów zostały). Do tego bardzo mocny wiatr i kłopoty gotowe. Panowie pod górę nie dali rady, a ja myślałam, że umrę po tych podjazdach. Ruda coś tam mówiła, zagadywała, a ja milczałam jak zaklęta, bo nie byłam w stanie mówić. No jechałam tędy z Mirkiem tydzień temu i zupełnie inaczej mi się jechało… Cóż….
Potem od kościoła w Szczepanowicach i do lasu i pod szlaban na Lubince. Po wyjeździe z lasu na głównej drodze (powiatowej do Zakliczyna) napotkałyśmy lokalnego kolarza. Wyglądał jakby był po giga i to giga u GG. Słaniał się na nogach.Rower mu trochę ciążył, niczym mnie w Polańczyku:).
Doszłyśmy do wniosku, że ma za sobą finisz z Mironem i Krzysiem, ale że ich musiał gdzieś zgubić po drodze. Miron i Krzyś po finiszu wyglądają tak:
:
Miron i Krzyś po finiszu w Koninkach © Iza
Miron po finiszu © Iza
A potem zjazd do łącznika do zjazdu Staszka (tam trochę kłopotów, powietrze mi znowu zeszło z tylnej opony, kończy się sezon, sypię się ja, sypie się też KTM). Zjazd dzisiaj znowu suchy i mało bezpieczny, jak to powiedziała Ruda: błędów nie wybacza. Błędów nie było. Potem podjazd w kierunku żółtego, zjazd żółtym i do domu. A jutro jest nowy dzień i mam nadzieję, że moje nogi będą bardziej wypoczęte i „posłuszne”.
- DST 40.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:16
- VAVG 17.65km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 września 2015
Mielec-Tarnów
Myślałam, że dzisiaj będzie lżej.
Wiatr jednak nie odpuścił i było to samo co w piątek, a ja słaba.
Na koniec, już w Tarnowie, trafił mi się ścigant, więc trochę się zmobilzowałam.
Taki film…
Warto popatrzeć.
Sudety… to jest to jeśli chodzi o MTB.
https://vimeo.com/137501756
https://vimeo.com/137501756
- DST 56.00km
- Czas 02:21
- VAVG 23.83km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 września 2015
Tarnów-Mielec
Ciężko było.
Wiatr skutecznie obrzydził mi jazdę. Naprawdę miałam serdecznie dość.
Czas kiepski, jak widać.
Ale za to mam zdjęcie jednej takiej figurki, która stoi w Nowej Jastrząbce.
Figura piętrowa © Iza
Zbliżenie © Iza
Figura piętrowa © Iza
Zbliżenie © Iza
- DST 56.00km
- Czas 02:25
- VAVG 23.17km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 września 2015
Trzy kopce
Dwie godziny. Tyle można pojeździć po pracy, nie chcąc jeździć po ciemku.
No.. może dwie z niewielkim hakiem.
Niestety.
Taki czas nadszedł.
Dzisiaj coś pośredniego między asfaltem a górkami czyli przez Trzy Kopce. Niestety tylko jedna pętla, bo na więcej czasu mi nie wystarczyło. Wyjechałam z domu, było dość pochmurno. Spotkałam Agnieszkę, szła z bliżniakami na działkę i powiedziała, że padać nie będzie, bo sprawdzała na naszej stronie powiatowej, a tam podobno najlepsza prognoza pogody. Nie minęło 5 minut i zaczęło padać.
Na szczęście nie był to deszcz intensywny, więc jakoś sobie objechałam.
Taki mały cmentarz po drodze w Łowczówku. Kolejny austriacki „cud”. Pochowanych 5 żołnierzy armii Austro-Węgier i 13 Rosjan. Razem.
Dzisiaj coś pośredniego między asfaltem a górkami czyli przez Trzy Kopce. Niestety tylko jedna pętla, bo na więcej czasu mi nie wystarczyło. Wyjechałam z domu, było dość pochmurno. Spotkałam Agnieszkę, szła z bliżniakami na działkę i powiedziała, że padać nie będzie, bo sprawdzała na naszej stronie powiatowej, a tam podobno najlepsza prognoza pogody. Nie minęło 5 minut i zaczęło padać.
Na szczęście nie był to deszcz intensywny, więc jakoś sobie objechałam.
Taki mały cmentarz po drodze w Łowczówku. Kolejny austriacki „cud”. Pochowanych 5 żołnierzy armii Austro-Węgier i 13 Rosjan. Razem.
Cmentarz w Łowczówku © Iza
Widok z ostatniego Kopca © Iza
Owocowo © Iza
Widok na Łowczówek © Iza
Takie wspomnienie z wczoraj. Jedziemy z Mirkiem podjazd na Lubince. Mocny, terenowy, wymagający. W kieszeni dzwoni mi telefon. Oczywiście nie odbieram, bo musiałabym zejść z roweru, a potem nie ruszyłabym pod tę górę.
Tak więc dopiero kiedy docieramy do jakiegoś wypłaszczenia, patrzę kto dzwonił. Dzwoniła koleżanka X. Oddzwaniam.
Dramatyczny głos.
- Iza bo wiesz co… (już się boję, że coś się stało).
- Iza, czy tobie te naleśniki też się tak przypalały…??? (wyjaśniam X smażyła naleśniki z mąki mieszanej: żytniej, orkiszowej i pszennej pełnoziarnistej). Mam ochotę się roześmiać…
Mówię: - Nie.
Coś tam jeszcze mówię i kończę rozmowę bo Mirek czeka. Minę mam nietęgę. Mirek patrzy wyczekująco.
- X się naleśniki przypaliły…
- aha – Mirek ze zrozumieniem kiwa głową – to podziękuj X bo dzięki niej sobie trochę odpocząłem:).
- DST 42.00km
- Czas 02:00
- VAVG 21.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 9 września 2015
Z Mirkiem na Lubinkę
Księgarnia. Dziewczynka ogląda książki, bierze jakąś do ręki (taką po prostu do czytania, a nie do szkoły) i biegnie do mamy:
- Mamo, mamo kup mi ją!
Patrzę zdumiona, ucieszona… dziecko chce książkę! Nie czekoladę, nie zabawkę, a KSIĄŻKĘ.
- Dwie ci już kupiłam w tym miesiącu – warczy mama (dosłownie warczy nie odpowiada).
Pomyślałam: i tak może zabija się w dziecku pasję. I to jaką fajną pasję! Rozumiem względy ekonomiczne. Książki są drogie, ale przecież można było to dziecku jakoś WYTŁUMACZYĆ, a nie warczeć.
„Statystki donoszą, że Polacy nie czytają książek. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. Masochizm, którego nie jesteśmy pozbawieni, każe nam nad tym faktem ubolewać, nie bez masochistycznej, samojebnej satysfakcji. No jasne, my zawsze musimy być gorsi. Ci, którzy tak ubolewają, to oczywiście czytająca, oraz czytająca i pisząca mniejszość. Większość natomiast nie komentuje statystyk, no bo ich nie czyta, gdyż nie tylko książek nie czyta, ale nawet gazet nie czyta, nie mówiąc już o pisaniu. Tak więc ci, o których chodzi, są poza sprawą, choć właśnie o ich sprawę chodzi. Nie wiedzą, że nie czytają i zdziwiliby się, gdyby im powiedzieć, że to jest jakaś sprawa. Żeby czytać książki, trzeba je najpierw mieć. Mieć, to niekoniecznie znaczy posiadać. Mieć je w posiadaniu można tylko w wyniku dziedziczenia, albo kupna. Tymczasem nie każdy pochodzi z domu, w którym już jako dziecko zastał jakieś książki i nie każdy, daleko nie każdy, może sobie pozwolić na zakup książki. Książka bowiem kosztuje. Nie w tym rzecz, ile, gdyż zawsze za dużo. Prawie nikt nie kupuje książki nie myśląc o cenie. […] Można się oburzać, jeśli ktoś chce, na kulturalne zacofanie, czyli na to, że w budżetach rodzinnych książki zajmują ostatnie miejsce, o ile w ogóle jakieś miejsce zajmują. Nic to nie pomoże, gdyż rodziny wydają skromne dochody na swoje pierwsze potrzeby. Dlaczego więc do tych pierwszych potrzeb często należy alkohol, a rzadko książka? […] Nikt się nie rodzi z potrzebą czytania, potrzebę tą się nabywa, ale nie można jej nabyć bez pierwszej, drugiej i kolejnej przeczytanej książki, która tę potrzebę najpierw rozbudzi, a potem rozwinie. I odwrotnie. Od czytania można się odzwyczaić.” S. Mrożek Dziennik powrotu
"Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie, wolność wyboru, niezależność, samowystarczalność. Rower prowadzi cię do miejsc, o których nie wiedziało się że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu albo jeepa. Bo są takie chwile, obrazy i spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zaistnieć."
Piotr Strzeżysz
To nie jest cytat z „Powidoków”, które aktualnie czytam, ale znalazłam go przy okazji szukania informacji o innych książkach tego autora. Jeździ sobie Piotr Strzeżysz po świecie na rowerze. Był już w wielu odległych zakątkach świata. Potrafi pisać o tym jak mało kto (naprawdę jest to dobre pisanie). Pisze nie tylko o podróżach. One są tylko pretekstem do wielu refleksji o życiu. Zdecydowanie.. warto poczytać.
Nareszcie się zmobilizowałam i wyjechałam na rower. Wczoraj też miałam taki plan, ale kiedy wracałam z pracy zrobiło się pochmurno, zimno, mało sympatycznie i zdezerterowałam. Jaki miałam potem żal do siebie, kiedy wyszło słońce, zrobiło się fajnie, a ja odpoczęłam i byłam gotowa do jazdy. Było jednak już za późno. Cóż.. po 19 robi się już ciemno, na jeżdżenie wiele czasu nie zostaje.
Dzisiaj z Mirkiem. Był dzisiaj w zdecydowanie lepszej formie niż ostatnio kiedy jeździliśmy razem, trudno było mi dotrzymać mu koła na asfalcie (w terenie już było lepiej, no i na zjazdach, ale to dlatego, że Mirek ma zupełnie łyse opony i dlatego mogłam sobie na zjazdach "pobrylować":)). Pokazałam mu nowe ścieżki (nowe dla niego). Najpierw asfaltowym podjazdem od kościoła w Szczepanowicach, potem już terenem do szlabanu na Lubinkę. Kawałek podjazdu więc było. Potem skrótem, który odkryłyśmy z Rudą na wiosnę, do zjazdu Staszka, którym Mirek nie miał okazji jeszcze jechać. Podobało mu się. Może nie do końca, bo na swoich oponach łysych miał spore problemy, ale…powiedział, ze bardzo fajny zjazd tylko fajny na innych oponach:).
Dzisiaj zjazd był wymagający, suchy bardzo, stąd koleiny twarde i nieprzyjemne. A potem się zaczęło podjeżdżanie, które też do łatwych w tamtym fragmencie lasu nie należy.
No i wyjechaliśmy do żółtego pieszego szlaku, zjazd do Pleśnej i w kierunku domu, bo zaczęło się robić ciemno i zimno.
Zjazd jak to na zdjeciu bardzo, bardzo wypłaszczony.
Zjazd Staszka © Iza
- Mamo, mamo kup mi ją!
Patrzę zdumiona, ucieszona… dziecko chce książkę! Nie czekoladę, nie zabawkę, a KSIĄŻKĘ.
- Dwie ci już kupiłam w tym miesiącu – warczy mama (dosłownie warczy nie odpowiada).
Pomyślałam: i tak może zabija się w dziecku pasję. I to jaką fajną pasję! Rozumiem względy ekonomiczne. Książki są drogie, ale przecież można było to dziecku jakoś WYTŁUMACZYĆ, a nie warczeć.
„Statystki donoszą, że Polacy nie czytają książek. Zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. Masochizm, którego nie jesteśmy pozbawieni, każe nam nad tym faktem ubolewać, nie bez masochistycznej, samojebnej satysfakcji. No jasne, my zawsze musimy być gorsi. Ci, którzy tak ubolewają, to oczywiście czytająca, oraz czytająca i pisząca mniejszość. Większość natomiast nie komentuje statystyk, no bo ich nie czyta, gdyż nie tylko książek nie czyta, ale nawet gazet nie czyta, nie mówiąc już o pisaniu. Tak więc ci, o których chodzi, są poza sprawą, choć właśnie o ich sprawę chodzi. Nie wiedzą, że nie czytają i zdziwiliby się, gdyby im powiedzieć, że to jest jakaś sprawa. Żeby czytać książki, trzeba je najpierw mieć. Mieć, to niekoniecznie znaczy posiadać. Mieć je w posiadaniu można tylko w wyniku dziedziczenia, albo kupna. Tymczasem nie każdy pochodzi z domu, w którym już jako dziecko zastał jakieś książki i nie każdy, daleko nie każdy, może sobie pozwolić na zakup książki. Książka bowiem kosztuje. Nie w tym rzecz, ile, gdyż zawsze za dużo. Prawie nikt nie kupuje książki nie myśląc o cenie. […] Można się oburzać, jeśli ktoś chce, na kulturalne zacofanie, czyli na to, że w budżetach rodzinnych książki zajmują ostatnie miejsce, o ile w ogóle jakieś miejsce zajmują. Nic to nie pomoże, gdyż rodziny wydają skromne dochody na swoje pierwsze potrzeby. Dlaczego więc do tych pierwszych potrzeb często należy alkohol, a rzadko książka? […] Nikt się nie rodzi z potrzebą czytania, potrzebę tą się nabywa, ale nie można jej nabyć bez pierwszej, drugiej i kolejnej przeczytanej książki, która tę potrzebę najpierw rozbudzi, a potem rozwinie. I odwrotnie. Od czytania można się odzwyczaić.” S. Mrożek Dziennik powrotu
"Rower to wolniejsze odkrywanie, głębsze poznawanie, wolność wyboru, niezależność, samowystarczalność. Rower prowadzi cię do miejsc, o których nie wiedziało się że istnieją, pomaga przeżyć chwile, o których nie myślało się, że mogą się wydarzyć. Gdyby nie rower, umknęłyby niezauważone, przejechane, migawkowo dostrzeżone z okna pędzącego autobusu albo jeepa. Bo są takie chwile, obrazy i spotkania, które zdarzają się tylko gdzieś pomiędzy, a rower pozwala im zaistnieć."
Piotr Strzeżysz
To nie jest cytat z „Powidoków”, które aktualnie czytam, ale znalazłam go przy okazji szukania informacji o innych książkach tego autora. Jeździ sobie Piotr Strzeżysz po świecie na rowerze. Był już w wielu odległych zakątkach świata. Potrafi pisać o tym jak mało kto (naprawdę jest to dobre pisanie). Pisze nie tylko o podróżach. One są tylko pretekstem do wielu refleksji o życiu. Zdecydowanie.. warto poczytać.
Nareszcie się zmobilizowałam i wyjechałam na rower. Wczoraj też miałam taki plan, ale kiedy wracałam z pracy zrobiło się pochmurno, zimno, mało sympatycznie i zdezerterowałam. Jaki miałam potem żal do siebie, kiedy wyszło słońce, zrobiło się fajnie, a ja odpoczęłam i byłam gotowa do jazdy. Było jednak już za późno. Cóż.. po 19 robi się już ciemno, na jeżdżenie wiele czasu nie zostaje.
Dzisiaj z Mirkiem. Był dzisiaj w zdecydowanie lepszej formie niż ostatnio kiedy jeździliśmy razem, trudno było mi dotrzymać mu koła na asfalcie (w terenie już było lepiej, no i na zjazdach, ale to dlatego, że Mirek ma zupełnie łyse opony i dlatego mogłam sobie na zjazdach "pobrylować":)). Pokazałam mu nowe ścieżki (nowe dla niego). Najpierw asfaltowym podjazdem od kościoła w Szczepanowicach, potem już terenem do szlabanu na Lubinkę. Kawałek podjazdu więc było. Potem skrótem, który odkryłyśmy z Rudą na wiosnę, do zjazdu Staszka, którym Mirek nie miał okazji jeszcze jechać. Podobało mu się. Może nie do końca, bo na swoich oponach łysych miał spore problemy, ale…powiedział, ze bardzo fajny zjazd tylko fajny na innych oponach:).
Dzisiaj zjazd był wymagający, suchy bardzo, stąd koleiny twarde i nieprzyjemne. A potem się zaczęło podjeżdżanie, które też do łatwych w tamtym fragmencie lasu nie należy.
No i wyjechaliśmy do żółtego pieszego szlaku, zjazd do Pleśnej i w kierunku domu, bo zaczęło się robić ciemno i zimno.
Zjazd jak to na zdjeciu bardzo, bardzo wypłaszczony.
Chmury jak góry © Iza
- DST 34.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:56
- VAVG 17.59km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 września 2015
Zielony pieszy - wspomnienie
Popłakałam się dzisiaj prawie.
No nie, nie płakałam, są gorsze rzeczy na świecie, ale było i jest mi .. smutno.
Jeżdżę na rowerze już sporo lat. Rowery mam górskie, więc chciałabym je wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem. Okolice Tarnowa to świetne tereny do jazdy na rowerze. Masa naprawdę killerskich podjazdów, tyle, że coraz więcej asfaltowych.
Od wielu lat ze smutkiem "witam" każdą asfaltową drogę, która kiedyś nią nie była. I wspominam jak to było kiedy jeździło się kiedyś tutaj inaczej. Dajmy na to dzisiaj jechałam taką drogą… dzisiaj asfaltową, kiedyś pełną kamieni. Tam mknelismy z Mirkiem po jakiejś burzy, środkiem dodatkowo płynął "potok", Mirek mówił: staraj się siedzieć mi na kole (bo to był zjazd). Tak uczyłam się zjażdżać. Kiedyś.
Dzisiaj mogę tam się rozglądać zjeżdżając bo jest gładziutki asfalt. No ok, staram się rozumieć. Ludzie chcą mieć dojazd do domu.
Ale tego co się dzieje w górach, albo na pogórzu w środku lasu nigdy nie zaakceptuję. Zielony pieszy szlak na Lubince pokazał mi Mirek.
To jeden z kultowym pieszych szlaków, po którym jeżdżą rowerzyści w okolicy Tarnowa. Mirek pokazał mi go wiele lat temu. Zawsze stanowił wyzwanie. Nigdy nie przejechałam go w całości, zawsze znalazł się jakiś fragment, którego nie podjechałam albo nie zjechałam. Ale to tam uczyłam się techniki, to tam czułam co to znaczy jeździć MTB, bo to naprawdę był fajny szlak. BYŁ. Otóż to. Ostatni raz byłam tam wczesną wiosną. Dzisiaj pojechałam, bo dawno nie byłam, a chciałam pojeździć jak najwięcej po terenie. W znakomitej większości nie ma już tego szlaku . Jest jakaś .. autostrada. Brakuje tylko tego żeby ją szutrem wysypali. Ścinka drewna … traktory i … nie ma już trudnych zjazdów, ani nie ma wymagających podjazdów. Jest autostrada. Smutno. Bardzo smutno. Zostają tylko wspomnienia. Jak było kiedyś. On już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
Dlaczego? Czy trzeba było akurat tam? Na wytyczonym szlaku?
No nie, nie płakałam, są gorsze rzeczy na świecie, ale było i jest mi .. smutno.
Jeżdżę na rowerze już sporo lat. Rowery mam górskie, więc chciałabym je wykorzystywać zgodnie z przeznaczeniem. Okolice Tarnowa to świetne tereny do jazdy na rowerze. Masa naprawdę killerskich podjazdów, tyle, że coraz więcej asfaltowych.
Od wielu lat ze smutkiem "witam" każdą asfaltową drogę, która kiedyś nią nie była. I wspominam jak to było kiedy jeździło się kiedyś tutaj inaczej. Dajmy na to dzisiaj jechałam taką drogą… dzisiaj asfaltową, kiedyś pełną kamieni. Tam mknelismy z Mirkiem po jakiejś burzy, środkiem dodatkowo płynął "potok", Mirek mówił: staraj się siedzieć mi na kole (bo to był zjazd). Tak uczyłam się zjażdżać. Kiedyś.
Dzisiaj mogę tam się rozglądać zjeżdżając bo jest gładziutki asfalt. No ok, staram się rozumieć. Ludzie chcą mieć dojazd do domu.
Ale tego co się dzieje w górach, albo na pogórzu w środku lasu nigdy nie zaakceptuję. Zielony pieszy szlak na Lubince pokazał mi Mirek.
To jeden z kultowym pieszych szlaków, po którym jeżdżą rowerzyści w okolicy Tarnowa. Mirek pokazał mi go wiele lat temu. Zawsze stanowił wyzwanie. Nigdy nie przejechałam go w całości, zawsze znalazł się jakiś fragment, którego nie podjechałam albo nie zjechałam. Ale to tam uczyłam się techniki, to tam czułam co to znaczy jeździć MTB, bo to naprawdę był fajny szlak. BYŁ. Otóż to. Ostatni raz byłam tam wczesną wiosną. Dzisiaj pojechałam, bo dawno nie byłam, a chciałam pojeździć jak najwięcej po terenie. W znakomitej większości nie ma już tego szlaku . Jest jakaś .. autostrada. Brakuje tylko tego żeby ją szutrem wysypali. Ścinka drewna … traktory i … nie ma już trudnych zjazdów, ani nie ma wymagających podjazdów. Jest autostrada. Smutno. Bardzo smutno. Zostają tylko wspomnienia. Jak było kiedyś. On już nigdy nie będzie taki jak kiedyś.
Dlaczego? Czy trzeba było akurat tam? Na wytyczonym szlaku?
Tutaj kiedyś był bardzo wymagający zjazd.
Zielony pieszy zepsuty © Iza
Tutaj też było trudno. Teraz jest autostrada.
Zielony pieszy zepsuty 2 © Iza
Maraton w Koninkach odpadł. Wczoraj kiedy wyjechałam, zrozumiałam, że ostatnie dwa tygodnie i moje problemy, straszne spustoszenie zrobiły w organizmie i jestem po prostu.. słabiutka.
Tempem wybitnie wycieczkowym i owszem można sobie było pojechać. Wyścig by mnie zabił. Do Wierchomli zostało dwa tygodnie. Mam nadzieję, że jakoś zdołam się odbudować.
Straszliwie dzisiaj walczyłam ze sobą.. jechać czy nie jechać… Bo z jednej strony bardzo chciałam.. z drugiej pogoda za oknem była zmienna….raz słonce, potem ciemne chmury. Zadecydowały dwie rzeczy: w końcu wyszło słońce i widok sąsiadów.
Kiedy siedziałam przy stole i jadłam śniadanie, zobaczyłam sąsiadów. Wracali z niedzielnych, supermarketowych zakupów. Pomyślałam: o nie.. ja tak nie chce.. nie chce marnować niedzieli.
Wyjechałam. Wiało bardzo, nie było specjalnie ciepło, chociaż na podjazdach temperatura przyjazna. Pokręciłam się to tu to tam. Przyjemnie. Do zielonego pieszego dotarłam podjazdem od Szczepanowic (od kościoła). Potem zjechałam do Doliny Izy drugim zjazdem Adama (on jest atrakcyjniejszy od tego pierwszego). Strumyk tam wije się tak, że co chwilę są przejazdy przez strumyk, kamienie, błoto. Są i fragmenty nieprzejezdne. Błoto było takie w jednym momencie, że nie mogłam KTM-a wyciągnąć. Przypomniał mi się Polańczyk.
Potem do góry szutrem do szlabanu (w Dolinie), a potem grzbietem do Uroczyska Winnica. Stamtąd zjechałam jednym takim moim tajemnym i nie do końca łatwym zjazdem przez las. Fajny jest. Powrót niebieskim naddunajcowym i przez Buczynę. Fajniiiieeeee……………. Jesiennie już trochę, ale ja lubię jesień.
Niespełna 4 km od domu i taki widok:).
Lubię to miejsce © Iza
Widok na Tarnów z podjazdu na Lubinkę od Szczepanowic © Iza
Zielony szlak pieszy na Lubince © Iza
Zarys Tatr © Iza
Na zjeździe do Doliny © Iza
Na zjeżdzie do Doliny 2 © Iza
Widoczki © Iza
Wrzosy © Iza
Winnica Uroczysko © Iza
Winnica © Iza
Dunajec widziany z okolic Winnicy © Iza
Mocno niebieski dzisiaj © Iza
- DST 43.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:30
- VAVG 17.20km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 września 2015
Mościce
Zdecydowanie zachwyca © Iza
Po maratonie myślenickim, zajechaliśmy wraz z śląska grupą pod mój blok. Ktoś (chyba Sufa), powiedział:
- O…. w takiej enklawie mieszkasz!
- To nie żadna enklawa! To MOŚCICE!!! – odpowiedziałam z dumą.
A potem opowiadając coś . powiedziałam…” kiedy jadę do Tarnowa”.
Popatrzyli na mnie zdziwieni.
- A to nie jest Tarnów??? – ktoś zapytał.
- No Tarnów, ale tak się mówi.
„ Dlaczego tak się mówi?” – zastanawiałam się potem. Czy dlatego, że Mościce kiedyś były odrębną gminą i dopiero później „dołączyły” do Tarnowa, czy może dlatego, że są tak specyficznie, takie „mocne”, stanowią jakby odrębny miejski „byt”, coś jak Nowa Huta w Krakowie? Nie wiem. Jestem element napływowy.
W Mościcach mieszkam już wiele, wiele lat. Prawie całe swoje tarnowskie życie. W obecnym miejscu, w sercu Mościc niemalże już 6,5 roku. I z coraz większym sentymentem się im przyglądam i coraz częściej zauważam jakie są niezwykłe.
Dlaczego są niezwykłe? Mościce po prostu mają charakter! To nie jest taka sobie zwykła dzielnica z blokowiskami.
Zapraszam na spacer po Mościcach.
Właściwie gdyby był tu jeszcze szewc:), to Tarnów nie byłby Mościcom potrzebny. To raczej Tarnów bardziej potrzebuje Mościc, bo tutaj przecież są Azoty.
Taka samowystarczalna właściwie dzielnica. Z przychodniami, Azotami, kościołem, pogotowiem, aptekami, szkołami, sklepami, stadionem żużlowym, halą sportową, hotelem, kinem, domem kultury, basenem, kolejowym przystankiem (kiedyś był nawet dworzec, ale podupadł) , (autobusy do Krakowa też się zatrzymują w Mościcach), Komendą Miejską Policji, restauracją, Archiwum Państwowym, Zakładem Karnym, pizzerniami, parkami, mnóstwem zieleni, jest i sklep czynny 24 h na dobę (z alkoholem hmm...).
Dzielnica powstała, bo powstały Zakłady Azotowe, największa po porcie w Gdyni inwestycja Centralnego Okręgu Przemysłowego. Przed II wojną światową, jak wiadomo (jeśli ktoś uważał na lekcjach w szkole).
Skąd nazwa? Wiadomo. Od Prezydenta Mościckiego. On był inicjatorem budowy Zakładów Azotowych właśnie tutaj.
Planując infrastrukturę dzielnicy, ktoś miał głowę na karku. Były bloki dla robotników, były wille dla inżynierów, dyrektorów (one zawsze kiedy przejeżdżam, przechodzę obok nich budzą mój zachwyt i zazdrość). Są takie ładne, takie nie z tej epoki i toną w zieleni. Przy ulicach Białych Klonów, Jarzębinowej, Głogowej, Akacjowej itd stoją sobie. Jest ich wiele i toną w zieleni.
Wszystko było uporządkowane (gdyby popatrzeć na Mościce z lotu ptaka, to pewnie wygląda to imponująco).
- To nie żadna enklawa! To MOŚCICE!!! – odpowiedziałam z dumą.
A potem opowiadając coś . powiedziałam…” kiedy jadę do Tarnowa”.
Popatrzyli na mnie zdziwieni.
- A to nie jest Tarnów??? – ktoś zapytał.
- No Tarnów, ale tak się mówi.
„ Dlaczego tak się mówi?” – zastanawiałam się potem. Czy dlatego, że Mościce kiedyś były odrębną gminą i dopiero później „dołączyły” do Tarnowa, czy może dlatego, że są tak specyficznie, takie „mocne”, stanowią jakby odrębny miejski „byt”, coś jak Nowa Huta w Krakowie? Nie wiem. Jestem element napływowy.
W Mościcach mieszkam już wiele, wiele lat. Prawie całe swoje tarnowskie życie. W obecnym miejscu, w sercu Mościc niemalże już 6,5 roku. I z coraz większym sentymentem się im przyglądam i coraz częściej zauważam jakie są niezwykłe.
Dlaczego są niezwykłe? Mościce po prostu mają charakter! To nie jest taka sobie zwykła dzielnica z blokowiskami.
Zapraszam na spacer po Mościcach.
Właściwie gdyby był tu jeszcze szewc:), to Tarnów nie byłby Mościcom potrzebny. To raczej Tarnów bardziej potrzebuje Mościc, bo tutaj przecież są Azoty.
Taka samowystarczalna właściwie dzielnica. Z przychodniami, Azotami, kościołem, pogotowiem, aptekami, szkołami, sklepami, stadionem żużlowym, halą sportową, hotelem, kinem, domem kultury, basenem, kolejowym przystankiem (kiedyś był nawet dworzec, ale podupadł) , (autobusy do Krakowa też się zatrzymują w Mościcach), Komendą Miejską Policji, restauracją, Archiwum Państwowym, Zakładem Karnym, pizzerniami, parkami, mnóstwem zieleni, jest i sklep czynny 24 h na dobę (z alkoholem hmm...).
Dzielnica powstała, bo powstały Zakłady Azotowe, największa po porcie w Gdyni inwestycja Centralnego Okręgu Przemysłowego. Przed II wojną światową, jak wiadomo (jeśli ktoś uważał na lekcjach w szkole).
Skąd nazwa? Wiadomo. Od Prezydenta Mościckiego. On był inicjatorem budowy Zakładów Azotowych właśnie tutaj.
Planując infrastrukturę dzielnicy, ktoś miał głowę na karku. Były bloki dla robotników, były wille dla inżynierów, dyrektorów (one zawsze kiedy przejeżdżam, przechodzę obok nich budzą mój zachwyt i zazdrość). Są takie ładne, takie nie z tej epoki i toną w zieleni. Przy ulicach Białych Klonów, Jarzębinowej, Głogowej, Akacjowej itd stoją sobie. Jest ich wiele i toną w zieleni.
Wszystko było uporządkowane (gdyby popatrzeć na Mościce z lotu ptaka, to pewnie wygląda to imponująco).
Inżynierskie domy © Iza
Ławeczka z 1929r © Iza
Bloki? Ten w którym mieszkam to już budynek socrealistyczny. Takich jest tutaj wiele. Mam do nich słabość, bo znacząca część Mielca, to takie właśnie budynki (moi dziadkowie w takim mieszkali). Na szczęście Mościc nie dotknęła pasteloza ( i mam nadzieję, że nie dotknie, chociaż świeże remonty jakąś żółcią nieładną „zalatują”). Mieleckie budynki niestety dotknęła pasteloza. Te socrealistyczne budynki są moim zdaniem znacznie ciekawsze niż wielkopłytowe blokowiska.
Bywają i takie "bloki" w Mościcach (chociaż ciężko nazwać je blokami), jak ten ze zdjęcia. Bardzo mi się podobają (tyle, że teraz „niszczy się” ich wygląd wstrętną blachodachówką), a także ogradza, izoluje od innych mieszkańców Mościc, stawia tabliczki: Teren prywatny. Smutne, że tak się izolujemy od innych. Jak na tych nowych, ekskluzywnych osiedlach, gdzie nawet place zabaw dla dzieci się ogradza.
Jeden z mościckich budynków © Iza
Przy jednym z budynków zachowały się takie komórki. Pewnie kiedyś ktoś zwyczajnie je wyburzy, skoro już tak porządkuje (ogradza teren), zamiast wyremontować.
Takie komórki © Iza
Tutaj mieszkał nie tylko Kwiatkowski, bywał Mościcki, ale mieszkał i Wilhelm Sasnal i dziadkowie Pawła Huelle, który tutaj często bywał i wspomina Mościce w swoich książkach), tutaj do liceum uczęszczał prof. Michał Heller.
Jest taki budynek w Mościach (kiedyś był bardziej dostępny, z tyłu pamiętam na tarasie spożywaliśmy napoje izotoniczne po treningach z Mirkiem i Alkiem). Teraz jest ogrodzony, zamknięty, wyremontowany, tu siedzibę ma Zarząd Grupy Azoty. Mówią na ten budynek „Willa Mościckiego” lub „Pałacyk Kwiatkowskiego” (wpisany do rejestru zabytków).
Willa Mościckiego © Iza
Tutaj mieszkał nie tylko Kwiatkowski, bywał Mościcki, ale mieszkał i Wilhelm Sasnal i dziadkowie Pawła Huelle, który tutaj często bywał i wspomina Mościce w swoich książkach), tutaj do liceum uczęszczał prof. Michał Heller.
Jest taki budynek w Mościach (kiedyś był bardziej dostępny, z tyłu pamiętam na tarasie spożywaliśmy napoje izotoniczne po treningach z Mirkiem i Alkiem). Teraz jest ogrodzony, zamknięty, wyremontowany, tu siedzibę ma Zarząd Grupy Azoty. Mówią na ten budynek „Willa Mościckiego” lub „Pałacyk Kwiatkowskiego” (wpisany do rejestru zabytków).
Willa Mościckiego od tyłu © Iza
Mawia się o Mościcach : dzielnica-ogród. Coś na rzeczy jest. Masa zieleni.
Park wpisany do rejestru zabytków.
Mościcki park © Iza
Mościcka zieleń © Iza
Lubię sobie chodzić po Mościcach, patrzeć na tę zieleń. Lubię je, są takie mało nowoczesne (a to mi pasuje). Może nie są piękne (chociaż powoli odzyskują dawny blask), ale na pewno są unikatowe.
Jeśli będziecie w Mościcach, przyjrzyjcie się im uważniej.
A jeśli chodzi o rower, to dzisiaj krótka popołudniowa jazda. Zrobiłam sobie dzisiaj podjeżdżanie na Słoną Górę (tam gdzie ostatnio podjeżdżałam) czyli od Poręby Radlnej. No sporo podjeżdżania wyszło (jakieś 2 km). Potem pokręciłam się po lesie. Ech, ta moja ciekawość, pewnie mnie kiedyś zgubi. Zamiast jechać szlakiem, pojechałam jakoś inaczej, potem dojrzałam fajny, mocno koleiniasty zjazd, to pojechałam. No i nagle znalazłam się nie wiadomo gdzie i w terenie raczej nie nadającym się do jazdy. Zrobiło się trochę straszno. Nie wiem jakim, ale jakimś cudem wyjechałam na zjazd Kolosa. Ufff…. No to byłam w domu.
Marcinka z podjazdu na Słoną © Iza
Jeśli będziecie w Mościcach, przyjrzyjcie się im uważniej.
A jeśli chodzi o rower, to dzisiaj krótka popołudniowa jazda. Zrobiłam sobie dzisiaj podjeżdżanie na Słoną Górę (tam gdzie ostatnio podjeżdżałam) czyli od Poręby Radlnej. No sporo podjeżdżania wyszło (jakieś 2 km). Potem pokręciłam się po lesie. Ech, ta moja ciekawość, pewnie mnie kiedyś zgubi. Zamiast jechać szlakiem, pojechałam jakoś inaczej, potem dojrzałam fajny, mocno koleiniasty zjazd, to pojechałam. No i nagle znalazłam się nie wiadomo gdzie i w terenie raczej nie nadającym się do jazdy. Zrobiło się trochę straszno. Nie wiem jakim, ale jakimś cudem wyjechałam na zjazd Kolosa. Ufff…. No to byłam w domu.
Widok na Pleśną ze Słonej Góry © Iza
W lesie na Słonej © Iza Popatrz Sufa , znalazłam nową gromadę do wykarmienia.
Towarzystwo do wykarmienia © Iza
- DST 38.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:16
- VAVG 16.76km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze