Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2014
Dystans całkowity: | 226.00 km (w terenie 91.00 km; 40.27%) |
Czas w ruchu: | 13:49 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 37.67 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Środa, 29 października 2014
Słodkość i słoność
Myślicie, że jest bardzo źle, bo ciemno, bo zimno?
A przecież nasze „ciemno i zimno” nie trwa tak długo.
Może być gorzej.
„Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności. Kiedy jest zupełnie ciemno, ciało funkcjonuje o wiele lepiej niż w tych momentach przejściowych z szarówką, Co roku niezmiennie powraca jednak wrażenie, że ten jeden poświąteczny dodatkowy ciemny miesiąc to już trochę za dużo. Z jednej strony jest dobrze, a z drugiej przychodzi zmęczenie i znużenie brakiem horyzontu, który ukaże się dopiero w drugiej połowie miesiąca. Bańkowatość odczuwa się teraz ze zdwojoną siłą. To jest niekończące się napięcie przedmiesiączkowe, permanentne wkruw….. nie wiadomo o co. Pilates w poniedziałki, spinning we wtorki, basen w piątki, w górę i w dół na sparku, a energii tyle co nieobecny kot napłakał”.
A przecież nasze „ciemno i zimno” nie trwa tak długo.
Może być gorzej.
„Ciemność nie jest problemem. Problemem jest samotność w ciemności. Kiedy jest zupełnie ciemno, ciało funkcjonuje o wiele lepiej niż w tych momentach przejściowych z szarówką, Co roku niezmiennie powraca jednak wrażenie, że ten jeden poświąteczny dodatkowy ciemny miesiąc to już trochę za dużo. Z jednej strony jest dobrze, a z drugiej przychodzi zmęczenie i znużenie brakiem horyzontu, który ukaże się dopiero w drugiej połowie miesiąca. Bańkowatość odczuwa się teraz ze zdwojoną siłą. To jest niekończące się napięcie przedmiesiączkowe, permanentne wkruw….. nie wiadomo o co. Pilates w poniedziałki, spinning we wtorki, basen w piątki, w górę i w dół na sparku, a energii tyle co nieobecny kot napłakał”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spistbergen”.
No… może być gorzej?
No może… Nie mamy tak źle.
Trzeba więc działać, działać i działać. Nie przysypiać snem zimowym.
Dzisiaj 45 minut ćwiczeń. Miałam ochotę wyjść na zewnątrz (pobiegać albo pochodzić), ale trochę czasowo nie wypaliło.
Dzisiaj odebrałam książkę. Ta składa się z większej ilości przepisów więc będę się nadal realizować w kuchni i produkować zdrowe jedzonko.
Zapał wciąż jest:). Nie mija.
Nowa "Julita" © lemuriza1972
Dzisiaj na kolację zrobiłam coś czego dawno nie robiłam, a to jest jeden ze smaków dzieciństwa. Sałatka porowa.
Trzeba pamiętać jednak o jednym – pory muszą być dobrze sparzone. 2 pory kroimy w talarki i parzymy gorącą wodą (ja robię to kilkakrotnie aż por jest miękki i bez goryczy), jedno jabłko ścieramy na grubych oczkach tarki, cztery ugotowane jajka też ścieramy. Do tego zielony groszek konserwowy. Generalnie do takie sałatki dodawałam zawsze majonez, ale tym razem jogurt naturalny (Piątnica), wymieszałam z jedną łyżką majonezu (Kielecki – jak przeanalizowałam skład wydawał mi się najbardziej akceptowalny). Do tego dodałam pieprz cytrynowy (ale nie jest konieczny) i estragon (bo przeczytałam dzisiaj, że dobrze komponuje się z jajkami). No i wszystkie ładnie wymieszane i sos jogurtowo-majonezowy dodany. Pieprz, sól.
Smaczne, zdrowe.
Sałatka z porów © lemuriza1972
A na jutrzejsze śniadanie już przygotowana jaglanka z odrobiną suszonych owoców, migdałami i olejem kokosowym. Że nie?:). Że nie ten smak.. że kasza… ze słodka.
A może jednak?:)
„ Zaliczam się do pokolenia, które przez lata do doprawiania potraw używało jedynie cukru oraz soli i pieprzu. Tylko tych trzech albo gotowej mieszanki z glutaminianem sodu. Po latach jedzenia takich dań tak nieurozmaiconych smakowo oraz gotowych wyrobów sklepowych potrafimy w zasadzie rozróżniać już tylko słodkość i słoność. Nasz upośledzony zmysł smaku wykształcony na syropie glukozowo-fruktozowym – z jednej strony – i glutaminianie sodu – z drugiej decyduje o tym, czy dana potrawa nam smakuje czy nie. Nasz smak został uwięziony w syropowo-glutaminianowych granicach. Wiemy tylko, że coś jest za mało słodkie, ewentualnie za bardzo lub za mało słone. Mam koleżankę obdarzoną wrodzoną zdolnością perfekcyjnego stosowania przypraw. Nawet zielona sałata przyprawiona przez nią smakuje nieziemsko”. Julita Bator „Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” .
Po czym następuje spis przypraw, które pasują do konkretnych rodzajów mięs czy potraw. Ale jeśli się chcecie dowiedzieć jakie do czego pasują, to już trzeba sięgnąć do książki. Polecam. Przygoda, przygoda, przygoda. I jaka pożyteczna dla zdrowia przygoda.
A na jutrzejsze śniadanie już przygotowana jaglanka z odrobiną suszonych owoców, migdałami i olejem kokosowym. Że nie?:). Że nie ten smak.. że kasza… ze słodka.
A może jednak?:)
„ Zaliczam się do pokolenia, które przez lata do doprawiania potraw używało jedynie cukru oraz soli i pieprzu. Tylko tych trzech albo gotowej mieszanki z glutaminianem sodu. Po latach jedzenia takich dań tak nieurozmaiconych smakowo oraz gotowych wyrobów sklepowych potrafimy w zasadzie rozróżniać już tylko słodkość i słoność. Nasz upośledzony zmysł smaku wykształcony na syropie glukozowo-fruktozowym – z jednej strony – i glutaminianie sodu – z drugiej decyduje o tym, czy dana potrawa nam smakuje czy nie. Nasz smak został uwięziony w syropowo-glutaminianowych granicach. Wiemy tylko, że coś jest za mało słodkie, ewentualnie za bardzo lub za mało słone. Mam koleżankę obdarzoną wrodzoną zdolnością perfekcyjnego stosowania przypraw. Nawet zielona sałata przyprawiona przez nią smakuje nieziemsko”. Julita Bator „Zamień chemię na jedzenie. Nowe przepisy” .
Po czym następuje spis przypraw, które pasują do konkretnych rodzajów mięs czy potraw. Ale jeśli się chcecie dowiedzieć jakie do czego pasują, to już trzeba sięgnąć do książki. Polecam. Przygoda, przygoda, przygoda. I jaka pożyteczna dla zdrowia przygoda.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 października 2014
Bieganie we mgle (2)
Dzień osiemnasty.
Bez słodyczy, bez cukru (odrobina miodu do kawy i herbaty – dzisiaj po raz pierwszy wypiłam gorzką herbatę hurraaa, udało się!), bez pszenicy, z jak najmniejszą ilością przetworzonego jedzenia, bez gotowych dań, barów itd.
Jest fajnie, naprawdę fajnie, ale na konkretne podsumowania przyjdzie czas. Już jednak mogę polecić – duże lepsze samopoczucie, lepsze spanie, brak senności w ciągu dnia, brak zmęczenia.
Jakiś zarys planu na jesień i zimę jest. Ale tylko zarys, trzeba doprecyzować szczegóły. Dopóki jednak powstanie konkretny plan na razie jest wstęp do planu i zanim przejdziemy do konkretów też coś robić się będzie:). Energię trzeba produkować:).
Dzisiaj było 20 min ćwiczeń i 35 minut biegania. Bieganie we mgle i rześkim, prawie zimowym powietrzu (uwielbiam takie powietrze!). Tylko chyba trochę za krótkie to bieganie, muszę zwiększyć dystans.
Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków rozmowę z jakimś Panem (Prezesem jakiegoś stowarzyszenia, nazwy niestety nie usłyszałam). Powiedział ważną rzecz. Opowiadał, że trenował siatkówkę i że pamięta, że po najbardziej ciężkich treningach, kiedy do szatni schodziło się niemalże na czworakach, był największy przypływ endorfin. No jasna sprawa.
Za chwilę Pan powiedział, że nie rozumie wobec tego dlaczego rodzice „załatwiając” dzieciom zwolnienia z wf-u zamykają im dostęp do tych endorfin. No właśnie.. A w zamian fundują im endorfiny w sklepowych słodyczach.
PS Jaglanka na śniadanie z suszonymi owocami była PYSZNA!!!
Bez słodyczy, bez cukru (odrobina miodu do kawy i herbaty – dzisiaj po raz pierwszy wypiłam gorzką herbatę hurraaa, udało się!), bez pszenicy, z jak najmniejszą ilością przetworzonego jedzenia, bez gotowych dań, barów itd.
Jest fajnie, naprawdę fajnie, ale na konkretne podsumowania przyjdzie czas. Już jednak mogę polecić – duże lepsze samopoczucie, lepsze spanie, brak senności w ciągu dnia, brak zmęczenia.
Jakiś zarys planu na jesień i zimę jest. Ale tylko zarys, trzeba doprecyzować szczegóły. Dopóki jednak powstanie konkretny plan na razie jest wstęp do planu i zanim przejdziemy do konkretów też coś robić się będzie:). Energię trzeba produkować:).
Dzisiaj było 20 min ćwiczeń i 35 minut biegania. Bieganie we mgle i rześkim, prawie zimowym powietrzu (uwielbiam takie powietrze!). Tylko chyba trochę za krótkie to bieganie, muszę zwiększyć dystans.
Usłyszałam dzisiaj w Radiu Kraków rozmowę z jakimś Panem (Prezesem jakiegoś stowarzyszenia, nazwy niestety nie usłyszałam). Powiedział ważną rzecz. Opowiadał, że trenował siatkówkę i że pamięta, że po najbardziej ciężkich treningach, kiedy do szatni schodziło się niemalże na czworakach, był największy przypływ endorfin. No jasna sprawa.
Za chwilę Pan powiedział, że nie rozumie wobec tego dlaczego rodzice „załatwiając” dzieciom zwolnienia z wf-u zamykają im dostęp do tych endorfin. No właśnie.. A w zamian fundują im endorfiny w sklepowych słodyczach.
PS Jaglanka na śniadanie z suszonymi owocami była PYSZNA!!!
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 października 2014
Produkcja energii
„ Idą ciężkie dni” – pomyślałam wczoraj, kiedy po spacerze wróciłam do domu, zjadłam obiad i zrobiło się ciemno za oknem.
I pomyślałam, że trzeba obmyślić plan działania bo popołudnia i wieczory, kiedy za oknem jest tak ponuro i ciemno są dość ciężkie do „uniesienia”.
Dzisiaj na chwilę pojawiło się słońce (od razu uśmiech na twarzy), ale zanim dojechałam po pracy do domu słońca już nie było (w Mościcach to chyba od wczoraj jakaś strefa mgły jest).
Co zrobić? No COŚ zrobić trzeba! Jakiś plan endorfinowy być musi.
Obmyślam, obmyślam.. coś wymyślę.
Na razie oglądam po raz któryś już jeden z moich ukochanych seriali czyli „SIEDLISKO” (ukojenie, ciepło, miód na serce)
Na razie pozapalałam świece żeby jaśniej było i "cieplej".:)
Światełko w tunelu © lemuriza1972
I pomyślałam, że trzeba obmyślić plan działania bo popołudnia i wieczory, kiedy za oknem jest tak ponuro i ciemno są dość ciężkie do „uniesienia”.
Dzisiaj na chwilę pojawiło się słońce (od razu uśmiech na twarzy), ale zanim dojechałam po pracy do domu słońca już nie było (w Mościcach to chyba od wczoraj jakaś strefa mgły jest).
Co zrobić? No COŚ zrobić trzeba! Jakiś plan endorfinowy być musi.
Obmyślam, obmyślam.. coś wymyślę.
Na razie oglądam po raz któryś już jeden z moich ukochanych seriali czyli „SIEDLISKO” (ukojenie, ciepło, miód na serce)
Na razie pozapalałam świece żeby jaśniej było i "cieplej".:)
A gdybyśmy tak mieszkali na Spitsbergenie?
Wiecie co by było? Wyobrażacie to sobie?
„ Czekałam na pierwszą zimę, ale jednocześnie się jej bałam. Nigdy wcześniej nie żyłam bez słońca i nie wiedziałam jak to będzie. Co innego słyszeć, że księżyc jest jedynym źródłem światła, a co innego tego doświadczyć tego w środku dnia. Im jest ciemniej, tym bardziej ciało zaczyna robić się ospałe, wolne, nieswoje. Nie chce się jeść, spać, mówić. Na swój sposób robi się wszystko jedno. W ciemności trzeba sobie samemu wyprodukować energię, zmusić się żeby było normalnie. Udawać, że nie ma różnicy, czy jest jasno, czy ciemno, mimo, że to ma znaczenie. Jeśli jednak zdecydowało się tutaj spędzić zimę, trzeba przechytrzyć samego siebie. W pierwszym roku z pomocą przyszedł rower stacjonarny, czyli spinning w hali sportowej, gdzie na zajęciach codziennie notuje się komplet, bo łatwiej udaje się w grupie”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”
Czyli co produkujemy energię? Próbujemy przechytrzyć samego siebie?
Czekam na Wasze sposoby.
Tymczasem trochę poćwiczyłam w domu . O endorfiny trzeba się postarać.
Same nie przyjdą. Hantle, ciężarki na nogach, brzuszki i takie tam. Przez godzinę. Na dzisiaj to wszystko. O jutrze pomyślę jutro.
A na koniec trochę jeszcze o jedzeniu.
Dzisiaj spotkałam koleżankę, która powiedziała mi, że czyta mojego bloga i że fajnie, że podaje przepisy i żebym dalej je podawała. No dobra, to dzisiaj będzie o kaszy:).
OOOO…. Już widzę te skrzywione miny. No tak.. też nie jestem entuzjastką kasz. Gryczanej np. ze względu na zapach nie tknę, chociaż batony z gryczanych płatków były dobre. Tylko na początku zapach mi przeszkadzał, a potem jakoś zginął w powodzi owoców suszonych.
Kiedyś nie lubiłam też ryżu, ale się przekonałam, więc jestem przekonana:), że i do kasz (zwłaszcza tej jaglanej) można się przekonać. A po co? Bo to samo bogactwo ta kasza.
Proszę bardzo http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jeszcze bardziej przekonał mnie ten wpis. Przeczytajcie! (zwłaszcza ten pierwszy akapit przemówił do mnie: „Gdyby każdy z nas jadł kaszę jaglaną przynajmniej dwa razy w tygodniu na śniadanie to prawdopodobnie oddziały gastrologiczne w szpitalach z czasem by opustoszały. Jej działanie szczególnie na układ pokarmowy jest wręcz spektakularne. Obserwuje to w mojej praktyce dietoterapii u większości pacjentów. Szkoda tylko, że statystycznie przekonuje się do jaglanej raczej ktoś schorowany niż zdrowy.”)
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jaglaną trzeba tylko umiejętnie ugotować (bo podobno jak się to zrobi źle, to ma charakterystyczną gorycz). Namaczam na co najmniej pół godziny, potem przelewam wodą i gotuję w osolonej wodzie. 15 min, a potem chwilę trzymam pod przykryciem.
Z czym jem? Sosy (ale te własnoręcznie robione), warzywa duszone z mięsem, a dzisiaj.. dzisiaj będzie kasza na słodko.
Na jutro na śniadanie do pracy. Kiedy kasza była jeszcze gorąca dodałam łyżkę oleju kokosowego, ale można zastąpić miodem.. albo odrobiną dżemu. Olej kokosowy to świetny tłuszcz. Polecam!
Do tego rodzynki, żurawina. Można dodać banana albo jabłko. I na zdrowie. To jest naprawdę na zdrowie i wcale nie kłuje w zęby. Wystarczy się przekonać i polubić. Dobrze ugotowana ma smak neutralny. Dobrze doprawiona jest bardzo dobra. Po prostu.
Wiecie co by było? Wyobrażacie to sobie?
„ Czekałam na pierwszą zimę, ale jednocześnie się jej bałam. Nigdy wcześniej nie żyłam bez słońca i nie wiedziałam jak to będzie. Co innego słyszeć, że księżyc jest jedynym źródłem światła, a co innego tego doświadczyć tego w środku dnia. Im jest ciemniej, tym bardziej ciało zaczyna robić się ospałe, wolne, nieswoje. Nie chce się jeść, spać, mówić. Na swój sposób robi się wszystko jedno. W ciemności trzeba sobie samemu wyprodukować energię, zmusić się żeby było normalnie. Udawać, że nie ma różnicy, czy jest jasno, czy ciemno, mimo, że to ma znaczenie. Jeśli jednak zdecydowało się tutaj spędzić zimę, trzeba przechytrzyć samego siebie. W pierwszym roku z pomocą przyszedł rower stacjonarny, czyli spinning w hali sportowej, gdzie na zajęciach codziennie notuje się komplet, bo łatwiej udaje się w grupie”.
Ilona Wiśniewska „Białe. Zimna wyspa Spitsbergen”
Czyli co produkujemy energię? Próbujemy przechytrzyć samego siebie?
Czekam na Wasze sposoby.
Tymczasem trochę poćwiczyłam w domu . O endorfiny trzeba się postarać.
Same nie przyjdą. Hantle, ciężarki na nogach, brzuszki i takie tam. Przez godzinę. Na dzisiaj to wszystko. O jutrze pomyślę jutro.
A na koniec trochę jeszcze o jedzeniu.
Dzisiaj spotkałam koleżankę, która powiedziała mi, że czyta mojego bloga i że fajnie, że podaje przepisy i żebym dalej je podawała. No dobra, to dzisiaj będzie o kaszy:).
OOOO…. Już widzę te skrzywione miny. No tak.. też nie jestem entuzjastką kasz. Gryczanej np. ze względu na zapach nie tknę, chociaż batony z gryczanych płatków były dobre. Tylko na początku zapach mi przeszkadzał, a potem jakoś zginął w powodzi owoców suszonych.
Kiedyś nie lubiłam też ryżu, ale się przekonałam, więc jestem przekonana:), że i do kasz (zwłaszcza tej jaglanej) można się przekonać. A po co? Bo to samo bogactwo ta kasza.
Proszę bardzo http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jeszcze bardziej przekonał mnie ten wpis. Przeczytajcie! (zwłaszcza ten pierwszy akapit przemówił do mnie: „Gdyby każdy z nas jadł kaszę jaglaną przynajmniej dwa razy w tygodniu na śniadanie to prawdopodobnie oddziały gastrologiczne w szpitalach z czasem by opustoszały. Jej działanie szczególnie na układ pokarmowy jest wręcz spektakularne. Obserwuje to w mojej praktyce dietoterapii u większości pacjentów. Szkoda tylko, że statystycznie przekonuje się do jaglanej raczej ktoś schorowany niż zdrowy.”)
http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/ka...
Jaglaną trzeba tylko umiejętnie ugotować (bo podobno jak się to zrobi źle, to ma charakterystyczną gorycz). Namaczam na co najmniej pół godziny, potem przelewam wodą i gotuję w osolonej wodzie. 15 min, a potem chwilę trzymam pod przykryciem.
Z czym jem? Sosy (ale te własnoręcznie robione), warzywa duszone z mięsem, a dzisiaj.. dzisiaj będzie kasza na słodko.
Na jutro na śniadanie do pracy. Kiedy kasza była jeszcze gorąca dodałam łyżkę oleju kokosowego, ale można zastąpić miodem.. albo odrobiną dżemu. Olej kokosowy to świetny tłuszcz. Polecam!
Do tego rodzynki, żurawina. Można dodać banana albo jabłko. I na zdrowie. To jest naprawdę na zdrowie i wcale nie kłuje w zęby. Wystarczy się przekonać i polubić. Dobrze ugotowana ma smak neutralny. Dobrze doprawiona jest bardzo dobra. Po prostu.
Jaglanka na słodko:) © lemuriza1972
A na koniec jeszcze słówko o Nutelli, kiedyś tutaj wspomnianej jako nieocenienie źródło energii…. Sama widziałam, że wielu kolarzy ją wcina. Czy warto? Poczytajcie.
Przy okazji jest tu przepis na „domową Nutellę”. http://dietetycznie-apetycznie.blogspot.com/2012/...
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 października 2014
Buczyna
Niedziela.
Park w Mościcach © lemuriza1972
Kot o dwóch twarzach © lemuriza1972
Zbliżenie © lemuriza1972
Jak wejście do tajemniczego ogrodu © lemuriza1972
Królik w otoczeniu drobiu:) © lemuriza1972
Nie wiem co to, ale ładne © lemuriza1972
Dzika róża © lemuriza1972
Buczyna © lemuriza1972
Staw w Buczynie © lemuriza1972
Raz jeszcze © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Raz jeszcze strumyk © lemuriza1972
I jeszcze trochę jesiennego stawu © lemuriza1972
Off Topic:)
Dzisiejsze pierwsze danie © lemuriza1972
I co z tą niedzielą?
Była taka propozycja żeby jechać w Dolinki Podkrakowskie (tam się mieli spotkać Gomolanie ze Śląska).
Ja od razu zrezygnowałam – zbyt zimno żeby jeździć 4-5 godzin na rowerze, to raz, a dwa, że kondycja już mi nie pozwala na taką jazdę. Liczyłam jednak na to, że mimo wszystko dzisiaj na rower wyjadę. Miało być cieplej i przyjemniej. Nie było.
Jesień chyli się ku upadkowi i nie jest zbyt przyjazna.
Gdzie to piękne słońce z ubiegłego tygodnia? Obudziłam się rano, odsłoniłam żaluzje. Mgła. Popatrzyłam na termometr. 5 stopni. Brrrrrr…….. Gdyby to jeszcze była wiosna, kiedy formę trzeba budować, to co innego, ale tak… NIE! Zdecydowane NIE. Wyciągnęłam więc buty trekkingowe, ubrałam softshellowe spodnie, kurtkę, na głowę czapkę, kijki w dłoń i na spacer.
No i gdzie tu w Mościcach pochodzić co? No można iść nad Dunajec, albo do Buczyny. Albo do Parku przy Czarnej Drodze. Wielkiego wyboru nie ma. Wybór padł więc na Buczynę, który to las bardzo, bardzo lubię i uważam, że jest wyjątkowy nie tylko ze względu na to, że to miejsce mordu 10 tys. Żydów tarnowskich.
Po prostu jest uroczy, pełen niezwykłych zakątków, w sam raz na spacer.
Była taka propozycja żeby jechać w Dolinki Podkrakowskie (tam się mieli spotkać Gomolanie ze Śląska).
Ja od razu zrezygnowałam – zbyt zimno żeby jeździć 4-5 godzin na rowerze, to raz, a dwa, że kondycja już mi nie pozwala na taką jazdę. Liczyłam jednak na to, że mimo wszystko dzisiaj na rower wyjadę. Miało być cieplej i przyjemniej. Nie było.
Jesień chyli się ku upadkowi i nie jest zbyt przyjazna.
Gdzie to piękne słońce z ubiegłego tygodnia? Obudziłam się rano, odsłoniłam żaluzje. Mgła. Popatrzyłam na termometr. 5 stopni. Brrrrrr…….. Gdyby to jeszcze była wiosna, kiedy formę trzeba budować, to co innego, ale tak… NIE! Zdecydowane NIE. Wyciągnęłam więc buty trekkingowe, ubrałam softshellowe spodnie, kurtkę, na głowę czapkę, kijki w dłoń i na spacer.
No i gdzie tu w Mościcach pochodzić co? No można iść nad Dunajec, albo do Buczyny. Albo do Parku przy Czarnej Drodze. Wielkiego wyboru nie ma. Wybór padł więc na Buczynę, który to las bardzo, bardzo lubię i uważam, że jest wyjątkowy nie tylko ze względu na to, że to miejsce mordu 10 tys. Żydów tarnowskich.
Po prostu jest uroczy, pełen niezwykłych zakątków, w sam raz na spacer.
No to sobie poszłam. Spokojnie, nigdzie się nie spiesząc.
I takie refleksje mnie naszły, że kiedy jedzie się na rowerze wiele rzeczy nam umyka. Na spacerze widzimy więcej.
Do Buczyny mam jakieś 6 km. Jak już doszłam to pochodziłam sobie trochę po lesie, a potem w tył zwrot i powrót przez Zbylitowską Górę, w której skręciłam w ulicę Spacerową a potem w Zielną, po drodze była ulica Piękna, a potem już w Mościcach dojrzałam Jesienną. Ładne nazwy.
W drodze ok 2 godzin 40 min. Kilometrów tak około 12, może trochę więcej...
I takie refleksje mnie naszły, że kiedy jedzie się na rowerze wiele rzeczy nam umyka. Na spacerze widzimy więcej.
Do Buczyny mam jakieś 6 km. Jak już doszłam to pochodziłam sobie trochę po lesie, a potem w tył zwrot i powrót przez Zbylitowską Górę, w której skręciłam w ulicę Spacerową a potem w Zielną, po drodze była ulica Piękna, a potem już w Mościcach dojrzałam Jesienną. Ładne nazwy.
W drodze ok 2 godzin 40 min. Kilometrów tak około 12, może trochę więcej...
Park w Mościcach © lemuriza1972
Kot o dwóch twarzach © lemuriza1972
Zbliżenie © lemuriza1972
Jak wejście do tajemniczego ogrodu © lemuriza1972
Królik w otoczeniu drobiu:) © lemuriza1972
Nie wiem co to, ale ładne © lemuriza1972
Dzika róża © lemuriza1972
Buczyna © lemuriza1972
Staw w Buczynie © lemuriza1972
Raz jeszcze © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Raz jeszcze strumyk © lemuriza1972
I jeszcze trochę jesiennego stawu © lemuriza1972
Off Topic:)
Olga Tokarczuk i „Księgi Jakubowe”. Lektura wymagająca. Przenosząca nas w odległe czasy, ale jakże inaczej niż np. .. Sienkiewicz.
Pewnie wielu się narażę, ale fanką tego pisarza nie jestem i nigdy nie byłam. "Przeszkadza" mi styl, język. Nie podoba mi się. Moim zdaniem to są książki dobre, ale .. dla młodzieży. Taka jest moja opinia. Raz to nawet dostałam w szkole dwóję bo „Potopu” nie przeczytałam.
Mogłam czytać „Lalkę”, „Faraona”, ukochane „Emancypantki”, „Nad Niemnem”, "Chłopów", ale Sienkiewicz mnie męczył.
Za to Tokarczuk… aż czuje się te odległe czasy, zapachy… widzi się te miasteczka… Plastycznie to wszystko opisane. Bardzo. A ile pracy włożonej w tę książkę. Imponujące...
Doskonały język.
Cytat na dzisiaj: „ Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma zajmować się tym, co będzie, a nie tym co było”.
A w ramach promocji zdrowego odżywiania się o barszczu dzisiaj będzie. Kiedyś było o zakwasie, dzisiaj o barszczu z tego zakwasu. W tym barszczu nie ma żadnego sklepowego koncentratu, jest tylko zakwas ( pół na pół mój i kolegi z pracy, który przyniósł mi swój do spróbowania – chyba czyta mojego bloga:)), są warzywa, czosnek, tymianek, estragon, lubczyk, pietruszka, vegeta natur. I tyle. No i popatrzcie jaki ma piękny kolor. Bez barwników, ulepszaczy itp.
Pewnie wielu się narażę, ale fanką tego pisarza nie jestem i nigdy nie byłam. "Przeszkadza" mi styl, język. Nie podoba mi się. Moim zdaniem to są książki dobre, ale .. dla młodzieży. Taka jest moja opinia. Raz to nawet dostałam w szkole dwóję bo „Potopu” nie przeczytałam.
Mogłam czytać „Lalkę”, „Faraona”, ukochane „Emancypantki”, „Nad Niemnem”, "Chłopów", ale Sienkiewicz mnie męczył.
Za to Tokarczuk… aż czuje się te odległe czasy, zapachy… widzi się te miasteczka… Plastycznie to wszystko opisane. Bardzo. A ile pracy włożonej w tę książkę. Imponujące...
Doskonały język.
Cytat na dzisiaj: „ Bóg stworzył człowieka z oczami z przodu, a nie z tyłu głowy, co znaczy, że człowiek ma zajmować się tym, co będzie, a nie tym co było”.
A w ramach promocji zdrowego odżywiania się o barszczu dzisiaj będzie. Kiedyś było o zakwasie, dzisiaj o barszczu z tego zakwasu. W tym barszczu nie ma żadnego sklepowego koncentratu, jest tylko zakwas ( pół na pół mój i kolegi z pracy, który przyniósł mi swój do spróbowania – chyba czyta mojego bloga:)), są warzywa, czosnek, tymianek, estragon, lubczyk, pietruszka, vegeta natur. I tyle. No i popatrzcie jaki ma piękny kolor. Bez barwników, ulepszaczy itp.
Dzisiejsze pierwsze danie © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 października 2014
Podróże
Lenistwo dzisiaj mnie ogarnęło (ale tylko sportowe lenistwo, bo zakupy zrobione, okna umyte, obiad ugotowany:)). Miałam w planach bieganie, ale jakoś tak zasiedziałam się w domu, że wychodzić mi się już nie chciało i pomyślałam… poćwiczę w domu, a jutro wyruszy się na zewnątrz. No to poćwiczyłam.
A poza tym? Poza tym… już ją mam!!!
Lubię się dzielić swoimi małymi i większymi radościami, więc dzielę się!
Są rzeczy na które czeka się szczególnie.
Na tę czekałam długo i szeczególnie. Doczekałam się.
Długo oczekiwana, wyjątkowo pięknie wydana , uwaga: licząca ponad 900 stron, nowa książka Olgi Tokarczuk. Olga Tokarczuk jest dla mnie jak… Gutek w muzyce, Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch, Adam Małysz w sporcie czyli jest u mnie na szczycie listy ulubionych.
Przygodę zaczęłam od „Prawieku i innych czasów”, a potem po kolei wszystkie książki bez wyjątku (tak przypadła mi do serca Pani Olga). Wszystkie stoją na półce, więc i tej zabraknąć nie mogło.
Wspominałam już o tym – miałam okazję Olgę Tokarczuk poznać, mam książkę z jej autografem, dzięki niej odbyłam pewną podróż… Dużo jej zawdzięczam. Dużo emocji i czytelniczych przyjemności.
Taki fragment z najnowszej książki: „ Gdyby ludzie czytali te same książki, żyliby w tym samym świecie, tymczasem żyją w innych, jak ci Chińczycy, o których pisał Kircher. A są i tacy, całe mnóstwo co nie czytają wcale, ci mają umysł uśpiony, myśli proste, zwierzęce, jak owi chłopi o pustych oczach. Gdyby on ksiądz, był królem, nakazałby jeden dzień pańszczyzny na czytanie przeznaczyć, cały stan chłopski zagoniłby do ksiąg i od razu inaczej by wyglądała Rzeczpospolita”
Książka nosi tytuł „Księgi Jakubowe czyli wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych. Opowiadana przez zmarłych, a przez autorkę dopełniona metodą koniektury z wielu rozmaitych ksiąg zaczerpnięta, a także wspomożona imaginacją, która to jest największym naturalnym darem człowieka”.
Ot co. A ja mapę podróży, swoich podróży mam na swojej lodówce. Tak, tak właśnie tak. Skromne te podróże były, ale kilka ich było, więc są pamiątki. Pomysł takiego upamiętniania podróży zrodził się w pracy, kiedy któraś z dziewczyn przywiozła magnes z jakiegoś wyjazdu, co potem stało się tradycją i mamy już dużą kolekcję, która rokrocznie się powiększa. Moja jest skromna, ale … ładna.:). Tak jakoś mi się skojrzyło.. wielka podróż z moją mapą podróży.
Mapa podróży:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 października 2014
DRUŻYNA
Powoli, małymi krokami zbliżam się do podsumowania mojego sezonu. Uznałam jednak, że zanim napiszę o sezonie, o moich wynikach to osobny wpis poświęcę temu co było dla mnie największą wartością tego sezonu.
Drużynie.
Czyli Ludziom.
Drużynie.
Czyli Gomola Trans Airco.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym jaki sport „łatwiej” jest uprawiać? Indywidualny czy drużynowy? Ja się zastanawiałam, bo akurat porównanie mam. 13 lat grania w siatkówkę, kilka sezonów amatorskich startów w MTB. I co? W siatkówce pozornie łatwiej, bo wynik nie zależy tylko od ciebie. Ty możesz grać słabiej, ale i tak wynik może być dobry. Może być jednak odwrotnie. Ty grasz świetnie, a reszta nie i chociaż byś się wspiął na wyżyny swoich umiejętności –nic to nie da. Może też być tak, że jeden Twój błąd może zniweczyć starania całej drużyny.
MTB. Wszystko niby zależy tylko od ciebie. Jesteś sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Musisz być bardzo silny, bo samotna walka przez długie godziny na trasie, to nie jest łatwa sprawa.
I co? I nie mam dla Was jednoznacznej odpowiedzi, gdzie jest „łatwiej”.
Wiem jedno. I tu i tu ważni są ludzie wokół Ciebie. Jeśli startujesz w zawodach MTB i nie jesteś członkiem żadnej drużyny, jest trudniej. Wiem, bo tak jeździłam.
Drużyna mobilizuje, drużyna wspiera, drużyna dodaje skrzydeł, pomaga na bufetach, oklaskuje na mecie.
Poczucie przynależności do takiej sportowej rodziny to niesamowite uczucie.
Ale jest jedno „ale”.
Nie każda drużyna to drużyna przez duże „D”.
By nią była muszą się w niej znaleźć odpowiedni ludzie.
Bo drużyna to nie tylko organizacja, stroje, pieniądze, drużyna to przede wszystkim LUDZIE. Właściwi ludzie.
Znalazłam się szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności w zupełnie niezwykłej drużynie – Gomola Trans Airco. W drużynie gdzie podstawową wartością jest PRZYJAŹŃ. Gdzie wynik sportowy jest oczywiście ważny, ale najważniejszą sprawą jest PRZYJAŹŃ.
Gdzie hasło: „ jeden za wszystkich wszyscy za jednego” nie jest pustym sloganem.
Czy mogło mi się przytrafić w moim sportowym życiu coś lepszego? Nie.
Żaden puchar, żaden medal nie będzie miał większej wartości niż przynależność do tej właśnie drużyny.
To był mój pierwszy rok w GTA. Czy miałam jakieś obawy? Jedyne jakie miałam to o moje sportowe wyniki – nie chciałam przynieść wstydu drużynie.
Innych nie było, bo przecież znałam już wcześniej tych LUDZI.
Kiedy padła propozycja bycia członkiem GTA poczułam dumę, że ktoś o mnie pomyślał, pomimo tego, że zawodnik ze mnie żaden. I to to stało się impulsem żeby przejeździć jeszcze jeden sezon (bo miałam wcześniej wątpliwości).
Daliście mi Kochani siłę, motywację, radość, energię i wiarę, że jeszcze można. Że można pomimo 42 lat, różnych życiowych przeciwności i nie najlepszej sportowej formy.
Byliście mi takim ŚWIATEŁKIEM w tunelu przez cały ten sezon.
I tego co było nikt mi już nie zabierze i to na zawsze pozostanie we wspomnieniach.
Maraton w DUKLI zupełnie wyjątkowy, bo taki gomolowy. Pakowanie ciast i radość, że robimy to „od Gomoli”, że w imieniu drużyny dajemy innym radość.
Rozmowy, imprezy, szalony taneczny wieczór w Istebnej, mistrzostwa świata drugiego planu, przyjaźń z Panią Krystyną, też przecież GOMOLANKĄ, te wszystkie ciepłe słowa, które słyszałam kiedy na maratonie wyprzedzał mnie ktoś z GTA, nasze z Panią Krystyną kibicowanie na Ochodzitej, Gomolątko i jego z nami zwiedzanie różnych zakątków Polski…
Wierzę, że wiele jeszcze przed nami.
Nie potrafię opisać tego wszystkiego tak fajnie jak to robi Sufa. Więc go zacytuję:
„Jest jeszcze coś takiego, co ma wartość większą niż wszystkie akcje, medale i puchary, które nam wręczono. To przyjaźń. Ten team, to nie tylko jeden kierunek – wynik. To także wspólne treningi, wyjazdy, imprezy, spędzanie czasu, pomoc w chwilach, gdy jest potrzebna. Gomola Trans Airco to ludzie, na których można polegać w każdej sytuacji. Ten team to nasz rowerowy rock’n’roll, a jak wiadomo bez niego żyć nie sposób. Jeżdżenia w GTA to coś, co nas określa i nie minę się z prawdą, gdy napiszę, iż wyróżnia na polskiej scenie MTB.”
Powinnam na koniec napisać Wam, że życzę Wam , startującym w zawodach, żebyście mieli tyle szczęścia co ja i trafili do takiej drużyny. Napisać tak nie mogę jednak:) – bo taka drużyna jest tylko jedna i nie wszyscy będą mogli do niej trafić.
Tym bardziej doceniam ten fakt, że jestem jej członkiem, tym bardziej poczytuję sobie to za zaszczyt i honor dla mnie. Gomolanki i Gomalanie dziękuję Wam za wszystko! I trwajcie i nie zmieniajcie się. Bądźcie!
Czyli Ludziom.
Drużynie.
Czyli Gomola Trans Airco.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym jaki sport „łatwiej” jest uprawiać? Indywidualny czy drużynowy? Ja się zastanawiałam, bo akurat porównanie mam. 13 lat grania w siatkówkę, kilka sezonów amatorskich startów w MTB. I co? W siatkówce pozornie łatwiej, bo wynik nie zależy tylko od ciebie. Ty możesz grać słabiej, ale i tak wynik może być dobry. Może być jednak odwrotnie. Ty grasz świetnie, a reszta nie i chociaż byś się wspiął na wyżyny swoich umiejętności –nic to nie da. Może też być tak, że jeden Twój błąd może zniweczyć starania całej drużyny.
MTB. Wszystko niby zależy tylko od ciebie. Jesteś sobie żeglarzem, sterem i okrętem. Musisz być bardzo silny, bo samotna walka przez długie godziny na trasie, to nie jest łatwa sprawa.
I co? I nie mam dla Was jednoznacznej odpowiedzi, gdzie jest „łatwiej”.
Wiem jedno. I tu i tu ważni są ludzie wokół Ciebie. Jeśli startujesz w zawodach MTB i nie jesteś członkiem żadnej drużyny, jest trudniej. Wiem, bo tak jeździłam.
Drużyna mobilizuje, drużyna wspiera, drużyna dodaje skrzydeł, pomaga na bufetach, oklaskuje na mecie.
Poczucie przynależności do takiej sportowej rodziny to niesamowite uczucie.
Ale jest jedno „ale”.
Nie każda drużyna to drużyna przez duże „D”.
By nią była muszą się w niej znaleźć odpowiedni ludzie.
Bo drużyna to nie tylko organizacja, stroje, pieniądze, drużyna to przede wszystkim LUDZIE. Właściwi ludzie.
Znalazłam się szczęśliwym zbiegiem wielu okoliczności w zupełnie niezwykłej drużynie – Gomola Trans Airco. W drużynie gdzie podstawową wartością jest PRZYJAŹŃ. Gdzie wynik sportowy jest oczywiście ważny, ale najważniejszą sprawą jest PRZYJAŹŃ.
Gdzie hasło: „ jeden za wszystkich wszyscy za jednego” nie jest pustym sloganem.
Czy mogło mi się przytrafić w moim sportowym życiu coś lepszego? Nie.
Żaden puchar, żaden medal nie będzie miał większej wartości niż przynależność do tej właśnie drużyny.
To był mój pierwszy rok w GTA. Czy miałam jakieś obawy? Jedyne jakie miałam to o moje sportowe wyniki – nie chciałam przynieść wstydu drużynie.
Innych nie było, bo przecież znałam już wcześniej tych LUDZI.
Kiedy padła propozycja bycia członkiem GTA poczułam dumę, że ktoś o mnie pomyślał, pomimo tego, że zawodnik ze mnie żaden. I to to stało się impulsem żeby przejeździć jeszcze jeden sezon (bo miałam wcześniej wątpliwości).
Daliście mi Kochani siłę, motywację, radość, energię i wiarę, że jeszcze można. Że można pomimo 42 lat, różnych życiowych przeciwności i nie najlepszej sportowej formy.
Byliście mi takim ŚWIATEŁKIEM w tunelu przez cały ten sezon.
I tego co było nikt mi już nie zabierze i to na zawsze pozostanie we wspomnieniach.
Maraton w DUKLI zupełnie wyjątkowy, bo taki gomolowy. Pakowanie ciast i radość, że robimy to „od Gomoli”, że w imieniu drużyny dajemy innym radość.
Rozmowy, imprezy, szalony taneczny wieczór w Istebnej, mistrzostwa świata drugiego planu, przyjaźń z Panią Krystyną, też przecież GOMOLANKĄ, te wszystkie ciepłe słowa, które słyszałam kiedy na maratonie wyprzedzał mnie ktoś z GTA, nasze z Panią Krystyną kibicowanie na Ochodzitej, Gomolątko i jego z nami zwiedzanie różnych zakątków Polski…
Wierzę, że wiele jeszcze przed nami.
Nie potrafię opisać tego wszystkiego tak fajnie jak to robi Sufa. Więc go zacytuję:
„Jest jeszcze coś takiego, co ma wartość większą niż wszystkie akcje, medale i puchary, które nam wręczono. To przyjaźń. Ten team, to nie tylko jeden kierunek – wynik. To także wspólne treningi, wyjazdy, imprezy, spędzanie czasu, pomoc w chwilach, gdy jest potrzebna. Gomola Trans Airco to ludzie, na których można polegać w każdej sytuacji. Ten team to nasz rowerowy rock’n’roll, a jak wiadomo bez niego żyć nie sposób. Jeżdżenia w GTA to coś, co nas określa i nie minę się z prawdą, gdy napiszę, iż wyróżnia na polskiej scenie MTB.”
Powinnam na koniec napisać Wam, że życzę Wam , startującym w zawodach, żebyście mieli tyle szczęścia co ja i trafili do takiej drużyny. Napisać tak nie mogę jednak:) – bo taka drużyna jest tylko jedna i nie wszyscy będą mogli do niej trafić.
Tym bardziej doceniam ten fakt, że jestem jej członkiem, tym bardziej poczytuję sobie to za zaszczyt i honor dla mnie. Gomolanki i Gomalanie dziękuję Wam za wszystko! I trwajcie i nie zmieniajcie się. Bądźcie!
Prawie wszyscy startujący w DUKLI © lemuriza1972
Szampańska zabawa by GTA © lemuriza1972
Gomola - dominator (ki) © lemuriza1972
No to ruszamy © lemuriza1972
I raz jeszcze z Panią Krystyną © lemuriza1972
Gomola na szczycie © lemuriza1972
Hit the road Jack © lemuriza1972
Pełna prezentacja © lemuriza1972
Tak się bawi, tak się bawi GOMOLA © lemuriza1972
Prezenty dla przyjaciół:) © lemuriza1972
Zbiorczo 4 © lemuriza1972
Sufa i jego fani © lemuriza1972
Jest moc w drużynie:) © lemuriza1972
I na sam koniec raz jeszcze Sufa (on najładniej potrafi pisać o DRUŻYNIE):
„Bo tak między nami... a zresztą, możecie to rozgłosić wszem i wobec: Ważne są wyniki, jak najbardziej. Liczy się rywalizacja, istotną rolę odgrywa ambicja, a czasem nawet i sportowa złość. Miło jest stanąć na podium i być adresatem oklasków. Ale przede wszystkim liczy się przyjaźń i dobra wspólna zabawa. To jest opoka, na której będziecie mogli zbudować naprawdę świetną drużynę.”
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 października 2014
Koty
I znowu nadeszła listopadowa szaruga, chociaż listopada jeszcze nie ma.
No cóż..
I przez takie dni trzeba w życiu przejść i coś dobrego w nich znaleźć, w oczekiwaniu na dni białe. Na takie mam nadzieję. Wtedy będzie chciało się wychodzić z domu. Może pobiegać, pochodzić, może pobiegać na nartach.
A tymczasem od poniedziałku uprawiam ćwiczenia domowe. Dzisiaj to nawet miałam ochotę iśc pobiegać, ale moja ochota spłynęła razem z deszczem.
Kupiłam kiedyś książkę Ilony Wiśniewskiej "Białe. Zimna wyspa Spitsbergen". Kupiłam, bo ostatnio polubiłam reportaże, a taki z takiej zimnej, dalekiej wyspy wydawał mi się bardzo ciekawy. Tym bardziej, że zimy się nie boję, a nawet ją lubię. I kto wie.. może by mi sie tam spodobało?
Z książki dowiedziałam się, że na Spitsbergenie nie można posiadać kotów. To byłby minus mieszkania tam.
Dlaczego nie można?
Bo koty mogłyby zarazić się wścieklizną od lisów polarnych.
Często zastanawiam się dlaczego większość ludzi nie lubi kotów.
Kiedyś zapytałam o to koleżankę, która na słowo "kot" aż się otrzepała.
Spytałam: ale dlaczego nie lubisz?
" Bo są fałyszywe"
Hm... nie wiem jak ludzie to poznają, że dany kot jest fałszywy. To jakoś widać na pierwszy rzut oka?
Koty... znałam wiele kotów. Tylko jeden z nich nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, ale taka czarna owca zawsze się zdarzy. Poza tym to kochane, mądre, niezależne zwierzaki.
Ludzie mają uprzedzenia jeśli chodzi o koty, a ja przyznaję się bez bicia - mam uprzedzenie do ludzi, którzy są uprzedzeni do kotów.
Patrzę na nich zawsze nieco podejrzliwie...:)
No cóż..
I przez takie dni trzeba w życiu przejść i coś dobrego w nich znaleźć, w oczekiwaniu na dni białe. Na takie mam nadzieję. Wtedy będzie chciało się wychodzić z domu. Może pobiegać, pochodzić, może pobiegać na nartach.
A tymczasem od poniedziałku uprawiam ćwiczenia domowe. Dzisiaj to nawet miałam ochotę iśc pobiegać, ale moja ochota spłynęła razem z deszczem.
Kupiłam kiedyś książkę Ilony Wiśniewskiej "Białe. Zimna wyspa Spitsbergen". Kupiłam, bo ostatnio polubiłam reportaże, a taki z takiej zimnej, dalekiej wyspy wydawał mi się bardzo ciekawy. Tym bardziej, że zimy się nie boję, a nawet ją lubię. I kto wie.. może by mi sie tam spodobało?
Z książki dowiedziałam się, że na Spitsbergenie nie można posiadać kotów. To byłby minus mieszkania tam.
Dlaczego nie można?
Bo koty mogłyby zarazić się wścieklizną od lisów polarnych.
Często zastanawiam się dlaczego większość ludzi nie lubi kotów.
Kiedyś zapytałam o to koleżankę, która na słowo "kot" aż się otrzepała.
Spytałam: ale dlaczego nie lubisz?
" Bo są fałyszywe"
Hm... nie wiem jak ludzie to poznają, że dany kot jest fałszywy. To jakoś widać na pierwszy rzut oka?
Koty... znałam wiele kotów. Tylko jeden z nich nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, ale taka czarna owca zawsze się zdarzy. Poza tym to kochane, mądre, niezależne zwierzaki.
Ludzie mają uprzedzenia jeśli chodzi o koty, a ja przyznaję się bez bicia - mam uprzedzenie do ludzi, którzy są uprzedzeni do kotów.
Patrzę na nich zawsze nieco podejrzliwie...:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 października 2014
"Piesy"
Na dzisiaj Pani Krystyna zapraszała na Jamną. Musiałam odrzucić propozycję (z bólem bo Jamna o tej porze roku jest wyjątkowo piękna), ale moja kondycja jest już zupełnie nie góralska. Byłoby mi dzisiaj ciężko zdobywać Jamną.
Jakoś tak zupełnie niemrawo „wybierałam się” dzisiaj na rower. Miałam jechać o 11, wyjechałam o 12. Miałam jechać w zupełnie inne okolice, pojechałam gdzie pojechałam. Nie żałuję jednak, bo też było jesiennie pięknie. Kiedy wyjechałam z domu było słonecznie, ale dość chłodnawo, stąd ubrana bluza, którą ściągałam na pierwszym podjeździe.
Pierwszy przystanek obok stadionu Dunajca Zbylitowska Góra. Dojrzałam maki. Zawsze wydawało mi się, że one kwitną tylko w czerwcu, a tu proszę. Maki październikowe. Może taka nowa odmiana?
Jakoś tak zupełnie niemrawo „wybierałam się” dzisiaj na rower. Miałam jechać o 11, wyjechałam o 12. Miałam jechać w zupełnie inne okolice, pojechałam gdzie pojechałam. Nie żałuję jednak, bo też było jesiennie pięknie. Kiedy wyjechałam z domu było słonecznie, ale dość chłodnawo, stąd ubrana bluza, którą ściągałam na pierwszym podjeździe.
Pierwszy przystanek obok stadionu Dunajca Zbylitowska Góra. Dojrzałam maki. Zawsze wydawało mi się, że one kwitną tylko w czerwcu, a tu proszę. Maki październikowe. Może taka nowa odmiana?
Maki październikowe © lemuriza1972
Buczyna… drugi przystanek, ponieważ od ostatniego razu, kiedy tutaj byłam sporo się zmieniło. Dużo liści opuściło drzewa i pokryło las, przez co las wygląda bajkowo.
Zdjęcia tego klimatu zupełnie nie oddają. Tak w ogóle przeglądając dzisiejsze zdjęcia stwierdziłam, że ani jedno z nich nie oddaje tego co widziałam dzisiaj w rzeczywistości. Zdjęcia tak zmieniają świat… spłaszczają, czynią mniej kolorowym, mniej wyrazistym i zupełnie innym.
Buczyna © lemuriza1972
Zdjęcia tego klimatu zupełnie nie oddają. Tak w ogóle przeglądając dzisiejsze zdjęcia stwierdziłam, że ani jedno z nich nie oddaje tego co widziałam dzisiaj w rzeczywistości. Zdjęcia tak zmieniają świat… spłaszczają, czynią mniej kolorowym, mniej wyrazistym i zupełnie innym.
I nie pomoże żaden nawet najlepszy fotograf (no którym ja akurat nie jestem:)). Świat to świat, a zdjęcie to tylko jego nieudolna odbitka.
W Buczynie było mokro, nawet bardzo mokro.
To skłoniło mnie do przemyśleń czy aby na pewno realizować mój dzisiejszy plan na jazdę. Postanowiłam się nie poddawać, pomyślałam tylko, że dobrze, że tuż przed wyjściem zdecydowałam się nie ubierać moich białych, dopiero co upranych SIDI. Znowu byłaby godzina czyszczenia. Oj byłaby, bo wpadłam dzisiaj w taką młakę… w dodatku niezbyt ładnie pachnącą. Spece moczą się w miednicy:).
W Buczynie było mokro, nawet bardzo mokro.
To skłoniło mnie do przemyśleń czy aby na pewno realizować mój dzisiejszy plan na jazdę. Postanowiłam się nie poddawać, pomyślałam tylko, że dobrze, że tuż przed wyjściem zdecydowałam się nie ubierać moich białych, dopiero co upranych SIDI. Znowu byłaby godzina czyszczenia. Oj byłaby, bo wpadłam dzisiaj w taką młakę… w dodatku niezbyt ładnie pachnącą. Spece moczą się w miednicy:).
Mokro było dzisiaj © lemuriza1972
Dunajec na dziś © lemuriza1972
Moje ulubione wierzby © lemuriza1972
Pierwszy podjazd czyli od PIT STOPU i od razu przeszkoda. Tuż przed zakrętem przy którym stoi dom, wybiegł pies. Tam często psy wybiegają, ale to nie był mały szczekacz. To był olbrzymi pies. Stał i ani myślał sobie iść.
Ja pomyślałam: też nie ustąpię a co…
No to sobie stałam. Dosyć długo. Pomyślałam, że przez „piesa” nie będę zmieniać planów. No i tak sobie staliśmy. Ja i pies.
W końcu ktoś przyjechał autem do domu, w którym chyba mieszka pies i pies był sobie poszedł. Wsiadłam na rower, ale nie powiem żeby to był łatwy podjazd. Nie dość, że to był najtrudniejszy fragment podjazdu, to jeszcze nerwowo co chwilę się odwracałam się za siebie patrząc czy aby pies nie podąża moim śladem.
A potem mozolona wspinaczka na Lubinkę i nagroda na szczycie – niewyraźny bo niewyraźny, ale jednak zarys Tatr.
Tuż przed zjazdem Pana Adama © lemuriza1972
Widok na Dunajec w dole © lemuriza1972
I jeszcze jeden © lemuriza1972
Plan miałam taki, żeby zjechać zjazdem Pana Adama i tam też się udałam. Oj trudne to było dzisiaj trudne. Bardzo mokro i bardzo ślisko. Jakoś jednak się udało.
Końcówka zjazdu Pana Adama © lemuriza1972
W Dolinie Izy © lemuriza1972
W Dolinie Izy spotkałam dwie panie z kijkami. Szły pod górę. Powiedziałam „ Dzień dobry”, a jedna powiedziała: pani tam do góry jedzie?
Ja: tak
Ona: ale do samej góry ? (podjazd ma niespełna 3 km – tak dodam dla tych co nie są miejscowi i w Dolinie Izy nie byli).
Ja: tak
Ona: ale tak bez zatrzymywania się?
Ja: tak…
No masz… pomyślałam za chwilę – jak powiedziałam tak muszę uczynić, więc jak tu zdjęcia robić? Zdjęcia z Doliny szczególnie udane nie są wobec tego, ponieważ robiłam je podczas jazdy, nie chciałam być taka gołosłowna:).
A dzisiaj podjazd łatwy nie był. Mokry i wymagający sporego nakładu sił.
Podjazd w Dolinie © lemuriza1972
I coraz wyżej i wyżej:) © lemuriza1972
Dalszy ciąg podjazdu © lemuriza1972
I jedziemy dalej © lemuriza1972
To już końcówka © lemuriza1972
Następnym punktem mojego planu był zjazd Staszka.
Widok na Tarnów i Marcinkę © lemuriza1972
Hm… wpakowałam się nieźle. Nigdy jeszcze ten zjazd nie był tak trudny do zjechania jak dzisiaj. Błotna maź pod spodem i tony śliskich liści.
Jesienna opona © lemuriza1972
Oj dzisiaj technika „na Staszka” była popularna. Było ciężko, nie zjechałam całości, bo pomimo, że starałam się nie dotykać przedniego hamulca, rower tańczył momentami jak na lodowisku.
Końcówka zjazdu Staszka © lemuriza1972
Potok © lemuriza1972
Takie tam © lemuriza1972
Było mocno urokliwie © lemuriza1972
I znowu uroki lasu © lemuriza1972
Potem kawałek podjazdu (też dzisiaj nie podjechania w całości) i po wyjeździe z lasu chwilę myślałam co dalej.
Zatrzymałam się pod kapliczką i po chwili nawiedził mnie drugi tego dnia pies. Czarny był jak diabeł, ale potulny jak owieczka. Toteż spotkała go nagroda. Dostał ode mnie batona energetycznego made by Iza. Pomyślałam sobie tak: koty są najlepszym sprawdzaczem stopnia świeżości mięsa… Nie tkną go jeśli jest nieświeże. Pies będzie próbowaczem batona.
Zjadł ku mojej radości. Jadł aż uszy mu się trzęsły i został moim przyjacielem i pierwszym konsumentem moich batonów. Towarzyszył mi długo, biegał radosny wokół mnie na zjeździe, co bezpieczne nie było. Martwiłam się już, że tak mnie doholuje do Tarnowa, ale na szczęście pod koniec zjazdu (pierwszy raz nim jechałam) spotkałam tubylczą rodzinę i poprosiłam żeby przejęli opiekę na psem, bo jak za mną pobiegnie to znajdzie się nieoczekiwanie dla samego siebie w Tarnowie i z tego faktu, biorąc pod uwagę w jakiej pięknej okolicy mieszka (okolic Rychwałdu), zadowolony na pewno nie będzie.
Psia eskorta na zjeździe © lemuriza1972
Udało się. Państwo zaopiekowali się psem, a ja spokojna udałam się ku domowi, bo jakoś więcej już jeździć mi się nie chciało. Jeszcze tylko powrót trochę okrężna drogą (Łowczówek, Pleśna), myjka (bo rower niestety solidnie oberwał błotem) i jestem w domu.
Widok na Rychwałd © lemuriza1972
- DST 45.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:00
- VAVG 15.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 października 2014
Sobotni "rylaks"
Być może ten dzień mógł być inny. Może trochę lepszy? (ale i tak nie narzekam bo czasem potrzebna jest taka odrobina wytchnienia w domu).
W nieśmiałych planach był rajd rowerowy z MPEC-em. W „nieśmiałych” ponieważ prognozy pogody nie były łaskawe. Poranek był szary i wilgotny. Telefon od Pani Krystyny i szybka decyzja „nie jedziemy”.
No więc trochę domowych robót, film w sieci (" Życie Adeli" – bardzo mi się podobał), gotowanie obiadu. Taka tam spokojna, domowa sobota. Na jutro zapowiada się dobra pogoda, więc mam nadzieję na podziwianie jesiennych widoków.
Dzisiaj zainaugurowałam ćwiczenia domowe, za którymi specjalnie nie przepadam, ale czasem trzeba trochę poćwiczyć również i tak.
A poza tym było przetwórstwo buraka:), czyli jednego z ulubionych warzyw kolarzy. Taki zakwas z buraków robię często. Piję go potem, no i robię z niego barszcz. Polecam bo to proste, szybkie, a bardzo zdrowe.
Po raz pierwszy jednak kupiłam nie sklepowe buraki i mam nadzieję, że dzięki temu smak będzie jeszcze lepszy. A potrzebne są tylko buraki, czosnek, woda, sól, kromka chleba (najlepiej razowego).
Produkty © lemuriza1972W nieśmiałych planach był rajd rowerowy z MPEC-em. W „nieśmiałych” ponieważ prognozy pogody nie były łaskawe. Poranek był szary i wilgotny. Telefon od Pani Krystyny i szybka decyzja „nie jedziemy”.
No więc trochę domowych robót, film w sieci (" Życie Adeli" – bardzo mi się podobał), gotowanie obiadu. Taka tam spokojna, domowa sobota. Na jutro zapowiada się dobra pogoda, więc mam nadzieję na podziwianie jesiennych widoków.
Dzisiaj zainaugurowałam ćwiczenia domowe, za którymi specjalnie nie przepadam, ale czasem trzeba trochę poćwiczyć również i tak.
A poza tym było przetwórstwo buraka:), czyli jednego z ulubionych warzyw kolarzy. Taki zakwas z buraków robię często. Piję go potem, no i robię z niego barszcz. Polecam bo to proste, szybkie, a bardzo zdrowe.
Po raz pierwszy jednak kupiłam nie sklepowe buraki i mam nadzieję, że dzięki temu smak będzie jeszcze lepszy. A potrzebne są tylko buraki, czosnek, woda, sól, kromka chleba (najlepiej razowego).
Jeśli ktoś jeszcze nie robił, to polecam. Barszcz z takiego zakwasu to jest dopiero BARSZCZ przez duże B.
Buraki obrać, pokroić, dodać czosnek ( ja daję dużo), zalać przestudzoną posoloną wodą, na wierzch kromka chleba, przykryć i odstawić. Jakieś 4,5 dni i będzie gotowe.
Natura tworzy najpiękniesze kolory © lemuriza1972
I gotowe:) © lemuriza1972
Na koniec będzie trochę „kulturalnie”.
W telewizji w czwartek (niestety o godz. 22.35) pokazano polski film w reżyserii Andrzeja Barańskiego pt Księstwo. Obejrzałam do połowy, bo trzeba było niestety iść spać. Wczoraj w sieci obejrzałam resztę. Gorąco polecam! Dawno nie oglądałam TAKIEGO polskiego filmu. Polska wieś, jej barwni mieszkańcy, wiele dialogów - gwarą. Taka trochę „Konopielka”, takie trochę klimaty jak z Myśliwskiego. No i znajome krajobrazy (bo wieś świętokrzyska), Święty Krzyż i okolice. Wyjątkowy film, taki zupełnie inny.
Jeśli ktoś oglądał wczorajszy Tygodnik Kulturalny w TVP KULTURA, no to już wie jaka energetyczna, jaka inspirująca, jaka świetna jest Hanka Wójciak:).
Była mowa też o nowej książce Olgi Tokarczuk („KSIĘGI Jakubowe”), na którą czekam bardzo (kilka lat już minęło od ostatniej książki Tokarczuk). Książkę zamówiłam już w przedsprzedaży w Matrasie i będzie już w tym tygodniu! Czekam niecierpliwie. Obecni w studio bardzo, bardzo ją chwalili więc mam nadzieję na wielką czytelniczą przygodę.
A na koniec relaksowej soboty – kino i „Bogowie”. Polecam, dobrze nakręcony film.
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 17 października 2014
Batony:)
Tak, tak będzie dzisiaj o ... batonach.
Ale nie tych ze sklepu:)
Dzisiaj będzie przepis na coś co się może Wam przydać, dla tych, którzy jeszcze nigdy nie próbowali takiej rzeczy zrobić samodzielnie, a może mają ochotę. Ja miałam:).
Mowa dzisiaj będzie o wykonanych własnoręcznie batonach energetycznych. Skąd taki pomysł? Kiedyś widziałam Na FB, że Sławek Nosal piecze batony przed jakimś maratonem. Zainteresowałam się, ale potem.. zapomniałam.
Wróciłam do tematu, bo odpoczywam od żeli, odżywek i tym podobnych rzeczy, które niestety pochłania się w dużych ilościach w trakcie sezonu. Zauważyłam jednak, że wybierając się na długą jazdę akurat dla mnie banan nie jest wystarczającym paliwem. Nawet trzy banany to za mało:).
Kiedy ostatnio byłam na dłuższej wycieczce i za wszelką ceną chciałam uniknąć łykania żelu, który profilaktycznie zabrałam do kieszonki gdyby przytrafiła się jakaś większa „odcinka prądu”… ostatecznie byłam jednak skazana tylko na banana. Weszłam do sklepu i … rozglądnęłam się. Wiedziałam, że jeśli chcę się trzymać swoich 30 dni wg zaleceń Iwony, to nic oprócz banana z tego sklepu niestety nie wchodzi w grę.
Pomyślałam więc, że na następną wycieczkę, ewentualny wypad w góry trzeba coś wymyślić. I przypomniałam sobie o batonach. Zrobiłam dzisiaj więc zakupy, głownie w sklepie ze zdrową żywnością (chodziło o niesiarkowane owoce suszone) i przystąpiłam do dzieła.
Szykujemy masę © lemuriza1972
Płatki i słonecznik na 5 minut dajemy na suchą patelnię. W międzyczasie mieszamy owoce i orzechy (daktyle pokroiłam na mniejsze kawałki), łączymy masło, miód rozpuszczamy w garnku, przelewamy do masy i mieszamy.
Masa gotowa © lemuriza1972
I teraz do wyboru dwie opcje : albo na 20 min do piekarnika (ok180 stopni), albo do lodówki na noc. I gotowe! Naprawdę jest bardzo smaczne i myślę, że daje powera. Ale jak działa to wypróbuję jutro lub pojutrze.
I upieczone:) © lemuriza1972
I gotowe do pokrojenia:) © lemuriza1972
A na koniec taka wiadomość. Dzisiaj o 22.20 w TVP KULTURA HANKA WÓJCIAK. Gorąco polecam!!! Warto posłuchać tej mega energetycznej kobiety.
Ale nie tych ze sklepu:)
Dzisiaj będzie przepis na coś co się może Wam przydać, dla tych, którzy jeszcze nigdy nie próbowali takiej rzeczy zrobić samodzielnie, a może mają ochotę. Ja miałam:).
Mowa dzisiaj będzie o wykonanych własnoręcznie batonach energetycznych. Skąd taki pomysł? Kiedyś widziałam Na FB, że Sławek Nosal piecze batony przed jakimś maratonem. Zainteresowałam się, ale potem.. zapomniałam.
Wróciłam do tematu, bo odpoczywam od żeli, odżywek i tym podobnych rzeczy, które niestety pochłania się w dużych ilościach w trakcie sezonu. Zauważyłam jednak, że wybierając się na długą jazdę akurat dla mnie banan nie jest wystarczającym paliwem. Nawet trzy banany to za mało:).
Kiedy ostatnio byłam na dłuższej wycieczce i za wszelką ceną chciałam uniknąć łykania żelu, który profilaktycznie zabrałam do kieszonki gdyby przytrafiła się jakaś większa „odcinka prądu”… ostatecznie byłam jednak skazana tylko na banana. Weszłam do sklepu i … rozglądnęłam się. Wiedziałam, że jeśli chcę się trzymać swoich 30 dni wg zaleceń Iwony, to nic oprócz banana z tego sklepu niestety nie wchodzi w grę.
Pomyślałam więc, że na następną wycieczkę, ewentualny wypad w góry trzeba coś wymyślić. I przypomniałam sobie o batonach. Zrobiłam dzisiaj więc zakupy, głownie w sklepie ze zdrową żywnością (chodziło o niesiarkowane owoce suszone) i przystąpiłam do dzieła.
Produkty na batony © lemuriza1972
Czy to jest trudne? Nie, to wcale nie jest trudne.
Czy to jest pracochłonne. W ogóle. Zakupy plus 15 minut na przygotowanie masy.
Czy to jest drogie? Jeśli chcesz użyć dobrych produktów (niesiarkowanych owoców) to myślę, że ogólny koszt przygotowania takiej masy to będzie ok 30 zł. Biorąc jednak pod uwagę ogromne ceny batonów i żeli.. to jednak chyba nie jest tak wiele. Bo z takiej jednej blachy wychodzi całkiem sporo batonów.
Owszem batona nie wezmę ze sobą na maraton. To raczej nie wchodzi w grę. Ale już na jazdę wycieczkową czy wycieczkę w góry na nogach, jak najbardziej. Warto jesienią i zimą odpocząć od żeli i tym podobnych sztucznych produktów. Przynajmniej ja tak planuję.
Jest jeszcze jedna zaleta:). Obłędnie pachnie w domu. W moim jest to nowość, bo ja raczej ciast nie piekę. Na razie…
To teraz przejdźmy do przepisu. Przepisów na batony jest masa w sieci (ja dodatkowo miałam jeszcze przepis od Sławka Nosala), z tego wszystkiego zrobiłam sobie mix (bo batony można naprawdę zrobić z wielu składników) i stworzyłam własny przepis.
U mnie było: Ok 100 gr rodzynek
Ok 100 gr żurawiny
Ok 100 kg daktyli
Garść orzechów włoskich
90 gr słonecznika
250 gr płatków gryczanych (to był błąd, jednak lepiej dać inne jeśli się nie przepada za tym specyficznym smakiem i zapachem).
0,5 szklanki miodu,
4 łyżki masła (nie dałam cukru, miód i tak zrobił swoje i batony są bardzo słodkie) ,
trochę poppingu z amarantusa (ale nie jest konieczny).
Czy to jest trudne? Nie, to wcale nie jest trudne.
Czy to jest pracochłonne. W ogóle. Zakupy plus 15 minut na przygotowanie masy.
Czy to jest drogie? Jeśli chcesz użyć dobrych produktów (niesiarkowanych owoców) to myślę, że ogólny koszt przygotowania takiej masy to będzie ok 30 zł. Biorąc jednak pod uwagę ogromne ceny batonów i żeli.. to jednak chyba nie jest tak wiele. Bo z takiej jednej blachy wychodzi całkiem sporo batonów.
Owszem batona nie wezmę ze sobą na maraton. To raczej nie wchodzi w grę. Ale już na jazdę wycieczkową czy wycieczkę w góry na nogach, jak najbardziej. Warto jesienią i zimą odpocząć od żeli i tym podobnych sztucznych produktów. Przynajmniej ja tak planuję.
Jest jeszcze jedna zaleta:). Obłędnie pachnie w domu. W moim jest to nowość, bo ja raczej ciast nie piekę. Na razie…
To teraz przejdźmy do przepisu. Przepisów na batony jest masa w sieci (ja dodatkowo miałam jeszcze przepis od Sławka Nosala), z tego wszystkiego zrobiłam sobie mix (bo batony można naprawdę zrobić z wielu składników) i stworzyłam własny przepis.
U mnie było: Ok 100 gr rodzynek
Ok 100 gr żurawiny
Ok 100 kg daktyli
Garść orzechów włoskich
90 gr słonecznika
250 gr płatków gryczanych (to był błąd, jednak lepiej dać inne jeśli się nie przepada za tym specyficznym smakiem i zapachem).
0,5 szklanki miodu,
4 łyżki masła (nie dałam cukru, miód i tak zrobił swoje i batony są bardzo słodkie) ,
trochę poppingu z amarantusa (ale nie jest konieczny).
Szykujemy masę © lemuriza1972
Płatki i słonecznik na 5 minut dajemy na suchą patelnię. W międzyczasie mieszamy owoce i orzechy (daktyle pokroiłam na mniejsze kawałki), łączymy masło, miód rozpuszczamy w garnku, przelewamy do masy i mieszamy.
Masa gotowa © lemuriza1972
I teraz do wyboru dwie opcje : albo na 20 min do piekarnika (ok180 stopni), albo do lodówki na noc. I gotowe! Naprawdę jest bardzo smaczne i myślę, że daje powera. Ale jak działa to wypróbuję jutro lub pojutrze.
I upieczone:) © lemuriza1972
I gotowe do pokrojenia:) © lemuriza1972
A na koniec taka wiadomość. Dzisiaj o 22.20 w TVP KULTURA HANKA WÓJCIAK. Gorąco polecam!!! Warto posłuchać tej mega energetycznej kobiety.
- Aktywność Jazda na rowerze