Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2014
Dystans całkowity: | 226.00 km (w terenie 91.00 km; 40.27%) |
Czas w ruchu: | 13:49 |
Średnia prędkość: | 16.36 km/h |
Liczba aktywności: | 6 |
Średnio na aktywność: | 37.67 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 16 października 2014
Podsumowanie po tygodniu
Na ludzi, którzy starają się dbać o to co jedzą, starają się
dbać o zdrowe odżywianie, często patrzy się jak na dziwaków.
Niesłusznie. Tak zdecydowanie myślę, po mojej tydzień trwającej „rewolucji”.
Dzisiaj mija tydzień odkąd rozpoczęłam swoje „nowe” życie pt zdrowo jem.
Dlaczego rozpoczęłam? O tym już pisałam. Co jakiś czas podejmowałam próby, z różnym skutkiem. Część dobrych nawyków pozostawała, niestety nie wszystkie. Powód dla którego podjęłam ostatnią moją próbę? Uwierzyłam kiedy Sławek Nosal, który swoje życie pod tym względem odmienił dużo wcześniej ode mnie, powiedział, że czuje się o wiele lepiej psychicznie i fizycznie. Chciałam poczuć to samo. Chciałam żeby mój organizm był lepiej przygotowany do życia, do sportu.
Chciałam też zadbać o swoją wagę, która utrzymuje się w jakiejś tam normie, ale jak na „kolarza” to co tutaj dużo mówić – nie jest idealna i mogłaby być odrobinę niższa .
A poza tym wszystko to - spodobało mi się. Lubię szukać zdrowych produktów, lubię gotować. Lubiłam przebywać w mojej kuchni, teraz lubię jeszcze bardziej.
Zdaję sobie sprawę, że są tacy co pukają się w głowę, są tacy, którzy podśmiewają się ze mnie po kątach, są tacy dla których temat zdrowe żywienie to oczywista oczywistość i wiedzą już na ten temat wszystko.
Wiem jednak też, że jest cała masa ludzi, która nie wie, są też tacy, którzy nie chcą wiedzieć, są też tacy, którzy są zbyt leniwi, żeby się dowiedzieć i coś zmienić. Ci szukają argumentów przeciw.. bo drogo, bo to zajmuje czas, bo we wszystkim jest „chemia” i nie da się jej unikać (zupełnie się nie da rzecz jasna, ale można minimalizować). To oni najczęściej pakują do koszyków colę, chipsy, słodycze,kostki rosołowe i tym podobne super rzeczy, które nie są wcale czymś czego nasz organizm naprawdę potrzebuje i bez których by sobie nie poradził. I na to fundusze mają.
Wierzę jednak, że kiedy o tym piszę, mówię to podobnie jak mnie zainspirowali: Sławek, Iwona, Julita Bator, tak być może moje pisanie, mówienie będzie inspiracją dla innych.
Już kilka osób zakupiło książkę „Zamień chemię na jedzenie”, koleżanki z pracy powoli się przekonują (jedna dzisiaj poprosiła mnie żebym jej kupiła „zdrowe” przyprawy), druga widzę, że stara się zdrowo jeść.
Świetnie! Im więcej będzie nas zwracających uwagę na to dobrą żywność… to na zasadzie kropla drąży skałę być może producenci pożywienia będą musieli powoli zmieniać swoje podejście do tematu. Że jestem naiwna? Może i tak, ale wierzę, że to będzie przynosić efekt.
Od tygodnia robię zakupy bardziej świadomie i uważniej przyglądam się etykietom. Wnioski …. Poczytajcie etykiety, zobaczycie. Np. keczupy… tylko dwie marki oferują keczup z pomidorów a nie koncentratu ( swoją drogą kilka dni temu odkryłam pyszny keczup firmy Pudliszki, w szklanym małym opakowaniu, 250 g, smak –bajka!, skład: akceptowalny).
Przypatrywaliście się kiedyś składowi bardzo popularnej przyprawie Magii i wszystkim magopodobnym przyprawom?
Kiedyś napisałam tutaj, że ta przyprawa robiona jest z lubczyka (bo ma jego smak). Niestety myliłam się.
Oto skład tej przyprawy: woda, sól, wzmacniacz smaku (glutaminian monosodowy E 635), ocet, glukoza, ekstrakt drożdżowy, aromat.
A gdzie lubczyk???
Nie lepiej używać po prostu lubczyka? Kiedy powiedziałam o składzie ulubionej przyprawy koleżance, zrobiła wielkie oczy. Okazało się, że swoje dziecko też karmi zupą z tą super-przyprawą.
Odrobina takich produktów pewnie za bardzo nie zaszkodzi, ale jak sobie zsumujemy to co zjemy w ciągu całego dnia, to robi się jakaś mieszanka wybuchowa.
No dobrze – o tym wszystkim przecież piszą ciągle media, mówią dietetycy.
Ja napiszę o swoich doświadczeniach. O tym co ja robię, czy odczuwam zmianę. Takie podsumowanie po tygodniu.
Na jakieś bardziej konstruktywne wnioski pewnie przyjdzie jeszcze czas.
Tak jak pisałam staram się robić świadomie zakupy.
Jak to wygląda?
Jajka wiejskie nie sklepowe (to zdarzało mi się robić wcześniej, ale ostatnio znowu się zaniedbałam i kupowałam w sklepie).
Chleb. Nie jem go dużo, ale znalazłam piekarnię, która robi chleb wyłącznie z żytniej mąki na zakwasie. Okazało się, że jest tuż obok mojej pracy. Koszt? Pół kg – 3, 50 zł.
Warzywa i owoce. Tych nie kupuję już w sklepie. Idę na Burek i szukam pań z kilkoma produktami rozłożonymi na chodniku (większe prawdopodobieństwo, ze trafię na zdrowe warzywa i owoce).
Masło? Już o tym pisałam. Kupiłam wiejskie na Burku. Koszt taki jak masła w sklepie.
No i tak to mniej więcej wygląda.
Wyrzuciłam na razie z diety pszenicę i będę jej raczej docelowo unikać. Nie piję już kawy z mlekiem (piłam mleko zagęszczone do kawy).
Słodzę napoje (kawę i herbatę) znacznie mniej i wyłącznie miodem.
Napoi kolorowych nie piję, ale ich raczej nie kupowałam. Teraz gotuję kompoty:).
Co gotuję jeszcze – mieliście okazję zobaczyć.
Czuję się lepiej, nie mam problemów z zasypianiem, z sennością w czasie dnia, z pracy nie przychodzę taka zmęczona jak to bywało dotąd. Dzisiaj ktoś mnie zapytał: a co ty ostatnio jesteś w takim dobrym nastroju?
Nie zbankrutowałam. Nie poświęcam temu całego swojego wolnego czasu. Naprawdę nie.
Ale ten, który poświęcam jest spożytkowany dobrze i lubię tak właśnie go spędzać.
Czy trzeba jeszcze więcej argumentów „za”?
Chyba nie.
Niesłusznie. Tak zdecydowanie myślę, po mojej tydzień trwającej „rewolucji”.
Dzisiaj mija tydzień odkąd rozpoczęłam swoje „nowe” życie pt zdrowo jem.
Dlaczego rozpoczęłam? O tym już pisałam. Co jakiś czas podejmowałam próby, z różnym skutkiem. Część dobrych nawyków pozostawała, niestety nie wszystkie. Powód dla którego podjęłam ostatnią moją próbę? Uwierzyłam kiedy Sławek Nosal, który swoje życie pod tym względem odmienił dużo wcześniej ode mnie, powiedział, że czuje się o wiele lepiej psychicznie i fizycznie. Chciałam poczuć to samo. Chciałam żeby mój organizm był lepiej przygotowany do życia, do sportu.
Chciałam też zadbać o swoją wagę, która utrzymuje się w jakiejś tam normie, ale jak na „kolarza” to co tutaj dużo mówić – nie jest idealna i mogłaby być odrobinę niższa .
A poza tym wszystko to - spodobało mi się. Lubię szukać zdrowych produktów, lubię gotować. Lubiłam przebywać w mojej kuchni, teraz lubię jeszcze bardziej.
Zdaję sobie sprawę, że są tacy co pukają się w głowę, są tacy, którzy podśmiewają się ze mnie po kątach, są tacy dla których temat zdrowe żywienie to oczywista oczywistość i wiedzą już na ten temat wszystko.
Wiem jednak też, że jest cała masa ludzi, która nie wie, są też tacy, którzy nie chcą wiedzieć, są też tacy, którzy są zbyt leniwi, żeby się dowiedzieć i coś zmienić. Ci szukają argumentów przeciw.. bo drogo, bo to zajmuje czas, bo we wszystkim jest „chemia” i nie da się jej unikać (zupełnie się nie da rzecz jasna, ale można minimalizować). To oni najczęściej pakują do koszyków colę, chipsy, słodycze,kostki rosołowe i tym podobne super rzeczy, które nie są wcale czymś czego nasz organizm naprawdę potrzebuje i bez których by sobie nie poradził. I na to fundusze mają.
Wierzę jednak, że kiedy o tym piszę, mówię to podobnie jak mnie zainspirowali: Sławek, Iwona, Julita Bator, tak być może moje pisanie, mówienie będzie inspiracją dla innych.
Już kilka osób zakupiło książkę „Zamień chemię na jedzenie”, koleżanki z pracy powoli się przekonują (jedna dzisiaj poprosiła mnie żebym jej kupiła „zdrowe” przyprawy), druga widzę, że stara się zdrowo jeść.
Świetnie! Im więcej będzie nas zwracających uwagę na to dobrą żywność… to na zasadzie kropla drąży skałę być może producenci pożywienia będą musieli powoli zmieniać swoje podejście do tematu. Że jestem naiwna? Może i tak, ale wierzę, że to będzie przynosić efekt.
Od tygodnia robię zakupy bardziej świadomie i uważniej przyglądam się etykietom. Wnioski …. Poczytajcie etykiety, zobaczycie. Np. keczupy… tylko dwie marki oferują keczup z pomidorów a nie koncentratu ( swoją drogą kilka dni temu odkryłam pyszny keczup firmy Pudliszki, w szklanym małym opakowaniu, 250 g, smak –bajka!, skład: akceptowalny).
Przypatrywaliście się kiedyś składowi bardzo popularnej przyprawie Magii i wszystkim magopodobnym przyprawom?
Kiedyś napisałam tutaj, że ta przyprawa robiona jest z lubczyka (bo ma jego smak). Niestety myliłam się.
Oto skład tej przyprawy: woda, sól, wzmacniacz smaku (glutaminian monosodowy E 635), ocet, glukoza, ekstrakt drożdżowy, aromat.
A gdzie lubczyk???
Nie lepiej używać po prostu lubczyka? Kiedy powiedziałam o składzie ulubionej przyprawy koleżance, zrobiła wielkie oczy. Okazało się, że swoje dziecko też karmi zupą z tą super-przyprawą.
Odrobina takich produktów pewnie za bardzo nie zaszkodzi, ale jak sobie zsumujemy to co zjemy w ciągu całego dnia, to robi się jakaś mieszanka wybuchowa.
No dobrze – o tym wszystkim przecież piszą ciągle media, mówią dietetycy.
Ja napiszę o swoich doświadczeniach. O tym co ja robię, czy odczuwam zmianę. Takie podsumowanie po tygodniu.
Na jakieś bardziej konstruktywne wnioski pewnie przyjdzie jeszcze czas.
Tak jak pisałam staram się robić świadomie zakupy.
Jak to wygląda?
Jajka wiejskie nie sklepowe (to zdarzało mi się robić wcześniej, ale ostatnio znowu się zaniedbałam i kupowałam w sklepie).
Chleb. Nie jem go dużo, ale znalazłam piekarnię, która robi chleb wyłącznie z żytniej mąki na zakwasie. Okazało się, że jest tuż obok mojej pracy. Koszt? Pół kg – 3, 50 zł.
Warzywa i owoce. Tych nie kupuję już w sklepie. Idę na Burek i szukam pań z kilkoma produktami rozłożonymi na chodniku (większe prawdopodobieństwo, ze trafię na zdrowe warzywa i owoce).
Masło? Już o tym pisałam. Kupiłam wiejskie na Burku. Koszt taki jak masła w sklepie.
No i tak to mniej więcej wygląda.
Wyrzuciłam na razie z diety pszenicę i będę jej raczej docelowo unikać. Nie piję już kawy z mlekiem (piłam mleko zagęszczone do kawy).
Słodzę napoje (kawę i herbatę) znacznie mniej i wyłącznie miodem.
Napoi kolorowych nie piję, ale ich raczej nie kupowałam. Teraz gotuję kompoty:).
Co gotuję jeszcze – mieliście okazję zobaczyć.
Czuję się lepiej, nie mam problemów z zasypianiem, z sennością w czasie dnia, z pracy nie przychodzę taka zmęczona jak to bywało dotąd. Dzisiaj ktoś mnie zapytał: a co ty ostatnio jesteś w takim dobrym nastroju?
Nie zbankrutowałam. Nie poświęcam temu całego swojego wolnego czasu. Naprawdę nie.
Ale ten, który poświęcam jest spożytkowany dobrze i lubię tak właśnie go spędzać.
Czy trzeba jeszcze więcej argumentów „za”?
Chyba nie.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 października 2014
Bieganie (1)
Pani Krystyna podesłała mi ładną piosenkę z jesiennymi obrazkami.
Jeśli już chodzi o jesienne obrazki to sfotografowałam (chociaż może to za duże słowo, jak się robi zdjęcie telefonem komórkowym) dzisiaj drzewo w Mościcach. Raczej rzadko robię zdjęcia w mieście, ale bardzo mi się spodobało to drzewo.
"Kolorowe" drzewo w Mościcach © lemuriza1972
Dzisiaj po bardzo długiej przerwie wyciągnęłam buty do biegania i poszłam trochę potruchtać. Nie był to szalony bieg, ale bez problemu wytrzymałam 42 minuty, nie było kryzysów, zadyszki. Jestem pozytywnie zaskoczona.
Pogoda do biegania idealna, fajna temperatura, jesienne zapachy. Trochę wiało, ale nie przeszkadzało to mi specjalnie. Myślę, że jesienią i zimą będę biegać częściej, chociaż bardzo też liczę na śnieg i narty biegowe.
Jutro zapewne będę „cierpieć” z powodu zakwasów, no ale trzeba przez to przejść.
Jako, że piszę ostatnio o moim wyzwaniu pt 10 rad Ajwen oraz podołaniu trudowi zdrowego odżywiania się (słowo „trud” jednak jest tutaj chyba nie na miejscu, bo sprawia mi to wiele przyjemności. A skoro tak, to trudno chyba mówić o trudzie), to dzisiaj króciutki przepis na dobrą rybę.
Tak przyrządzoną rybę jadłam kiedyś u mojej przyjaciółki i od tamtego czasu często tak ją robię (z drobnymi modyfikacjami, bo zestaw przypraw jest mojego autorstwa). Ryba (u mnie była miruna, niestety mrożona, ale o świeże dobre ryby w Tarnowie pewnie nie tak łatwo), dwie marchewki, pietruszka, kawałek selera. Kiszona kapusta (kupiona na Burku, taka „swojska”, w domu robiona), do niej starłam jeszcze jedno jabłko i marchewkę i trochę cebuli i dodałam zieloną pietruszkę i pieprz, wtedy jest taka naprawdę dobra.
Warzywa wymienione powyżej starte na tarce - dusimy. Rybę przyprawiamy (ja akurat miałam podlaską przyprawę do ryby, ale można po prostu przyprawiać tymiankiem, papryką, majerankiem, pieprzem, odrobiną soli). Dodałam jeszcze pieprz cytrynowy i miętę (niestety suszoną bo świeża dopiero odrasta). Mięta sprawia, że ryba ma fajny smak. Na rybę kładziemy odrobinkę masła i zawijamy w folię aluminiową. Po czym wkładamy do piekarnika na jakieś 20 minut (ok 150 stopni). Ryba plus warzywa i surówka i wystarczy. Nie potrzeba ryżu, ziemniaków itp., bo sama ryba z warzywami w zupełności wystarczy. Przygotowanie tego dania ( z jednej sporej ryby wyszły dwie porcje i mam też śniadanie na jutro:)) zajęło mi ok 35 minut. Koszt? Myślę, że jakieś 15 zł. Jak na dwie porcje to chyba niedużo, prawda? Oto to "drogie" zdrowe jedzenie... hm...
No to smacznego!
Jako, że piszę ostatnio o moim wyzwaniu pt 10 rad Ajwen oraz podołaniu trudowi zdrowego odżywiania się (słowo „trud” jednak jest tutaj chyba nie na miejscu, bo sprawia mi to wiele przyjemności. A skoro tak, to trudno chyba mówić o trudzie), to dzisiaj króciutki przepis na dobrą rybę.
Tak przyrządzoną rybę jadłam kiedyś u mojej przyjaciółki i od tamtego czasu często tak ją robię (z drobnymi modyfikacjami, bo zestaw przypraw jest mojego autorstwa). Ryba (u mnie była miruna, niestety mrożona, ale o świeże dobre ryby w Tarnowie pewnie nie tak łatwo), dwie marchewki, pietruszka, kawałek selera. Kiszona kapusta (kupiona na Burku, taka „swojska”, w domu robiona), do niej starłam jeszcze jedno jabłko i marchewkę i trochę cebuli i dodałam zieloną pietruszkę i pieprz, wtedy jest taka naprawdę dobra.
Warzywa wymienione powyżej starte na tarce - dusimy. Rybę przyprawiamy (ja akurat miałam podlaską przyprawę do ryby, ale można po prostu przyprawiać tymiankiem, papryką, majerankiem, pieprzem, odrobiną soli). Dodałam jeszcze pieprz cytrynowy i miętę (niestety suszoną bo świeża dopiero odrasta). Mięta sprawia, że ryba ma fajny smak. Na rybę kładziemy odrobinkę masła i zawijamy w folię aluminiową. Po czym wkładamy do piekarnika na jakieś 20 minut (ok 150 stopni). Ryba plus warzywa i surówka i wystarczy. Nie potrzeba ryżu, ziemniaków itp., bo sama ryba z warzywami w zupełności wystarczy. Przygotowanie tego dania ( z jednej sporej ryby wyszły dwie porcje i mam też śniadanie na jutro:)) zajęło mi ok 35 minut. Koszt? Myślę, że jakieś 15 zł. Jak na dwie porcje to chyba niedużo, prawda? Oto to "drogie" zdrowe jedzenie... hm...
No to smacznego!
Dzisiejszy obiad © lemuriza1972
I chyba nie będę już Was na razie „zamęczać” przepisami (chyba, że zrobię coś ekstra specjalnego).
Na koniec chcę tylko napisać (nie wiem, być może jest to autosugestia), ale od 5 dni staram się jeść wg zasad Iwony (unikam pszenicy, mleka, słodyczy, jem dużo warzyw, trochę owoców), do tego szukam w sklepach i głównie na naszym placu targowym czyli Burku zdrowych produktów. I mam wrażenie, że to działa. Czuję się dobrze, czuję, że mam masę energii, nie bywam popołudniami bardzo zmęczona jak to bywało do niedawna. Mam nadzieję, że to działa. Zobaczymy co będzie dalej.
A tymczasem polscy piłkarze od kilku dni zaczęli wreszcie grać w piłkę nożną. Z przyjemnością się ogląda. Dobry, nawet bardzo dobry rok dla polskiego sportu.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 października 2014
Dzień jabłka
Jest Dzień Dziecka, Dzień Matki i dużo innych dni w roku.
My miałyśmy dzisiaj Dzień Jabłka.
Marek Dąbrowski
wiersz, podobno dla dzieci pt
Jabłko
Gdy jabłko z drzewa spadało
Tak o sobie pomyślało
Jestem śliczne, nie paskudne
Kiedy spadnę będę brudne
Jam symbolem jest poznania
Dla Adama do zjadania
Mogę kwaśne być, soczyste I gruszkowe, i mięsiste
Natchnieniem Newtona jestem
I nadzieniem w smacznym cieście
Jam jest Lobo, ja Kosztela
Wilhelm Tell też do mnie strzelał
Miasto zwane mym imieniem
Jestem poetów natchnieniem
Ze mnie cydry, ze mnie wina
Gdym w tytule – pełne kina
Jestem w szyi u mężczyzny
Apple zwane z angielszczyzny
I tak leci jabłko w dół
Myśli: chyba pęknę w pół
Spadło i się lekko toczy
A że był to środek nocy
Legło smutne obok płotka: Będzie ze mnie szarlotka...
(oj będzie, będzie i to jaka).
To był dzień pod znakiem jabłka. Jabłkowo było prawie cały dzień.
Nie było roweru, nie było innego sportu, ale było za to sporo ruchu na świeżym powietrzu, w pięknych okolicznościach przyrody. Wybrałyśmy się z Panią Krystyną i Agnieszką do Falkowej zbierać jabłka.
Zbieranie jabłek miało swoje uroki. Niewątpliwą zaletą jest posiadanie koleżanki, która potrafi się wspinać.
Trzeba było skutecznie potrząsać drzewami. Pani Krystyna okazała się bezkonkurencyjna. Z gracją wchodziła na drzewa i z miną bojownika trzęsła gałęziami.
Zanim do tego jednak doszło to za pomocą monstrualnej gałęzi trzęsłyśmy drzewami ja i Agnieszka. Z różnym skutkiem.
Noszenie wiader pełnych jabłek pod górę to nie jest znowu taka łatwa robota. Można się zmęczyć. I to wszystko po to żeby niektórzy (czyli wybrańcy) mogli potem spróbować szarlotki Pani Krystyny, albo dostać w prezencie pyszne jabłka do naleśników na przykład:).
Po dobrze wykonanej robocie, Pani Krystyna zaserwowała nam leczo własnej roboty (mniam), które spożywałyśmy na tarasie. Po prostu bajka! Dobre jedzenie na tarasie. Żyć, nie umierać.
Z Falkowej wyjechałyśmy z samochodem pełnym jabłek i z wiejskimi jajkami, a po drodze do domu pozrywałam jeszcze z ogródka Agnieszki i Krysi lubczyk i melisę, tak więc do domu wracałyśmy w oparach jabłkowo-ziołowych.
Co za zapachy!
Generalnie wszystkich z okolic Tarnowa zachęcam dopóki pogoda pozwoli do odwiedzania okolic Ciężkowic, Gromnika, Pleśnej. Kolory, kolory, kolory. Jest pięknie, nie można się napatrzeć. Dużo liściastych lasów, a wiadomo co to oznacza o tej porze roku.
Ponieważ przywiozłam trochę jabłek to na obiad były racuchy jabłkowe i kompot jabłkowy. Lubię kompoty i tak sobie pomyślałam, dlaczego wobec tego tak rzadko je gotuje? Nie wiem. Jabłkowy kompot bez cukru, ale z odrobiną cynamonu smakuje lepiej niż każdy sprzedawany w sklepie napój kolorowy. Ciekawe w ilu polskich domach gotuje się jeszcze kompoty? Ja pamiętam ze swojego dzieciństwa, że w lecie to był stały element obiadu. Kompoty z rabarbaru, jabłek, wiśni, truskawek…
A racuchy? Podaję przepis, może ktoś się skusi.
8 jabłek, 200 ml zsiadłego mleka (no i tutaj jestem na przekór z zasadami Iwony było bowiem mleko), 300 g mąki żytniej, 2 jajka, łyżka sody oczyszczonej, 8 jabłek. Jabłka ścieramy na tarce (grube oczka) i dodajemy do masy. I jeszcze tylko rozgrzany tłuszcz i smażymy. Żadnego cukru, jedynie odrobina cynamonu do posypania. Czujecie jak to pachnie? Jabłko w połączeniu z cynamonem to jest obłędny zapach. Smacznego! Przygotowanie całości nie zajęło mi więcej niż pół godziny, koszty też raczej minimalne.
Jakby ktoś miał ochotę na grzybową, to też było co zbierać:) (tylko czy aby na pewno?) © lemuriza1972
" Tam idziecie pracować Dziewczyny!" © lemuriza1972
Piękne okoliczności przyrody © lemuriza1972
Agnieszka wygraża jabłonce © lemuriza1972
"No samo z nieba nie spadnie..." © lemuriza1972
Zaczynamy zbiory © lemuriza1972
Nie ma jak utalentowane koleżanki © lemuriza1972
Cudne, prawda? © lemuriza1972
Wskoczyła na następne drzewo © lemuriza1972
Nasze zbiory © lemuriza1972
Był też trening biegowy © lemuriza1972
Racuchy i kompot:) © lemuriza1972
My miałyśmy dzisiaj Dzień Jabłka.
Marek Dąbrowski
wiersz, podobno dla dzieci pt
Jabłko
Gdy jabłko z drzewa spadało
Tak o sobie pomyślało
Jestem śliczne, nie paskudne
Kiedy spadnę będę brudne
Jam symbolem jest poznania
Dla Adama do zjadania
Mogę kwaśne być, soczyste I gruszkowe, i mięsiste
Natchnieniem Newtona jestem
I nadzieniem w smacznym cieście
Jam jest Lobo, ja Kosztela
Wilhelm Tell też do mnie strzelał
Miasto zwane mym imieniem
Jestem poetów natchnieniem
Ze mnie cydry, ze mnie wina
Gdym w tytule – pełne kina
Jestem w szyi u mężczyzny
Apple zwane z angielszczyzny
I tak leci jabłko w dół
Myśli: chyba pęknę w pół
Spadło i się lekko toczy
A że był to środek nocy
Legło smutne obok płotka: Będzie ze mnie szarlotka...
(oj będzie, będzie i to jaka).
To był dzień pod znakiem jabłka. Jabłkowo było prawie cały dzień.
Nie było roweru, nie było innego sportu, ale było za to sporo ruchu na świeżym powietrzu, w pięknych okolicznościach przyrody. Wybrałyśmy się z Panią Krystyną i Agnieszką do Falkowej zbierać jabłka.
Zbieranie jabłek miało swoje uroki. Niewątpliwą zaletą jest posiadanie koleżanki, która potrafi się wspinać.
Trzeba było skutecznie potrząsać drzewami. Pani Krystyna okazała się bezkonkurencyjna. Z gracją wchodziła na drzewa i z miną bojownika trzęsła gałęziami.
Zanim do tego jednak doszło to za pomocą monstrualnej gałęzi trzęsłyśmy drzewami ja i Agnieszka. Z różnym skutkiem.
Noszenie wiader pełnych jabłek pod górę to nie jest znowu taka łatwa robota. Można się zmęczyć. I to wszystko po to żeby niektórzy (czyli wybrańcy) mogli potem spróbować szarlotki Pani Krystyny, albo dostać w prezencie pyszne jabłka do naleśników na przykład:).
Po dobrze wykonanej robocie, Pani Krystyna zaserwowała nam leczo własnej roboty (mniam), które spożywałyśmy na tarasie. Po prostu bajka! Dobre jedzenie na tarasie. Żyć, nie umierać.
Z Falkowej wyjechałyśmy z samochodem pełnym jabłek i z wiejskimi jajkami, a po drodze do domu pozrywałam jeszcze z ogródka Agnieszki i Krysi lubczyk i melisę, tak więc do domu wracałyśmy w oparach jabłkowo-ziołowych.
Co za zapachy!
Generalnie wszystkich z okolic Tarnowa zachęcam dopóki pogoda pozwoli do odwiedzania okolic Ciężkowic, Gromnika, Pleśnej. Kolory, kolory, kolory. Jest pięknie, nie można się napatrzeć. Dużo liściastych lasów, a wiadomo co to oznacza o tej porze roku.
Ponieważ przywiozłam trochę jabłek to na obiad były racuchy jabłkowe i kompot jabłkowy. Lubię kompoty i tak sobie pomyślałam, dlaczego wobec tego tak rzadko je gotuje? Nie wiem. Jabłkowy kompot bez cukru, ale z odrobiną cynamonu smakuje lepiej niż każdy sprzedawany w sklepie napój kolorowy. Ciekawe w ilu polskich domach gotuje się jeszcze kompoty? Ja pamiętam ze swojego dzieciństwa, że w lecie to był stały element obiadu. Kompoty z rabarbaru, jabłek, wiśni, truskawek…
A racuchy? Podaję przepis, może ktoś się skusi.
8 jabłek, 200 ml zsiadłego mleka (no i tutaj jestem na przekór z zasadami Iwony było bowiem mleko), 300 g mąki żytniej, 2 jajka, łyżka sody oczyszczonej, 8 jabłek. Jabłka ścieramy na tarce (grube oczka) i dodajemy do masy. I jeszcze tylko rozgrzany tłuszcz i smażymy. Żadnego cukru, jedynie odrobina cynamonu do posypania. Czujecie jak to pachnie? Jabłko w połączeniu z cynamonem to jest obłędny zapach. Smacznego! Przygotowanie całości nie zajęło mi więcej niż pół godziny, koszty też raczej minimalne.
Jakby ktoś miał ochotę na grzybową, to też było co zbierać:) (tylko czy aby na pewno?) © lemuriza1972
" Tam idziecie pracować Dziewczyny!" © lemuriza1972
Piękne okoliczności przyrody © lemuriza1972
Agnieszka wygraża jabłonce © lemuriza1972
"No samo z nieba nie spadnie..." © lemuriza1972
Zaczynamy zbiory © lemuriza1972
Nie ma jak utalentowane koleżanki © lemuriza1972
Cudne, prawda? © lemuriza1972
Wskoczyła na następne drzewo © lemuriza1972
Nasze zbiory © lemuriza1972
Był też trening biegowy © lemuriza1972
Racuchy i kompot:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 października 2014
Rezerwat Debrza
Plan na dzisiaj był inny.
Ale jak to z planami bywa, nie zawsze udaje się je realizować i do końca nie jest to zależne od nas.
Namawiałam tydzień temu Adama żebyśmy się wybrali w skały na wspinaczkę. Kiedy Adam się zdecydował okazało się, że ja nie mogę.
Odwiedziła mnie siostra (musiała coś sobie ode mnie odebrać), a że inny termin jak niedziela rano raczej nie wchodził w grę, więc z wyjazdu zrezygnowałam.
Bez wielkiego bólu, bo są rzeczy ważne i ważniejsze, a rodzina jest najważniejsza.
Właśnie Pan od pogody w tv powiedział, że „południe było dzisiaj skąpane w słońcu”. Tak było. Potwierdzam.
Nie ma tego „złego” (czyli niepojechanie w skały) co by na dobre nie wyszło, ponieważ dzisiaj.. po 18 latach mieszkania w Tarnowie po raz pierwszy dotarłam do Rezerwatu Debrza.
Tak, tak na terenie miasta jest taki rezerwat i o tym wiedziałam, bo jadąc do Mielca , na drodze w kierunku Kielc, jest tablica informacyjna. Nigdy jednak nie udało mi się tam dotrzeć.
( z Wikipedii: Rezerwat przyrody Debrza – leśny rezerwat przyrody w województwie małopolskim (powiat tarnowski, gmina Tarnów[1]) o powierzchni 9,5 ha[2]. Ochronie podlega starodrzew dębowo-lipowego, reprezentującego zespół wysokiego i niskiego, żyznego subkontynentalnego grądu. W północno-zachodniej części rezerwatu rosną 250-300-letnie dęby[3]. Na florę rezerwatu składają się m.in. gatunki chronione: bluszcz pospolity, wawrzynek wilczełyko, kopytnik pospolity, kruszyna pospolita, i konwalia majowa. Faunę reprezentują: żaby, ropucha szara,dzięcioł zielony, dzięcioł duży, puszczyk, pójdźka, kowalik, pierwiosnek, piecuszek, świstunka leśna, zięba, kos, drozd śpiewak, jeż wschodni, łasica wiewiórka[ Przez wiele lat woda z rezerwatu była używana do produkcji trunków w pobliskiej gorzelni książąt Sanguszków, leżącej na zachód od "Debrzy". Wodę przesyłano stąd systemem drewnianych rur. Rezerwat został utworzony w 1995 roku. "Debrza" leży na uboczu i jest mało przekształconym siedliskiem, ale budowana w jego pobliżu autostrada Kraków-Rzeszów pochłonie do 31 arów rezerwatu" .
Wybraliśmy się dzisiaj z Tomkiem na kolejną edycję poszukiwania skrytek. Zaczęliśmy od okolic Komorowa, ale się nam tam nie powiodło. W ogóle pod tym względem dzisiejszy dzień nie wypadł okazale. Jakoś opornie nam to dzisiaj szło, albo trafiliśmy na dobrze ukryte skrytki:).
Potem pojechaliśmy do kładki na Białej . Udało się znaleźć, tzn nic się nie udało, tylko Tomek sprytnie wypatrzył:).
W Klikowej też się naszukaliśmy i już prawie mieliśmy zrezygnować, ale w końcu znowu powiodło się Tomkowi.
Ruszyliśmy czerwonym pieszym szlakiem. Dotarliśmy do stawów krzyskich, gdzie Tomek nie miał okazji jeszcze być.
Ja miałam okazję, kiedy mieszkałam na ulicy Prostopadłej to wybrałam się tam kiedyś na rowerze w zimową niedzielę. To były tereny należące kiedyś do Sanguszków.
Tam odnaleźliśmy kolejną skrytkę, miałam w tym swój współudział, bo położyłam rower dokładnie tam gdzie była.
Potem pojechaliśmy do Debrzy. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że coś tak pięknego leży w granicach administracyjnych Tarnowa. Polecam, zdecydowanie polecam.
W Debrzy Tomek chyba znalazł kolejną skrytkę (chociaż nie jestem pewna, bo byłam tak zaaferowana Debrzą, zwłaszcza drzewami, które rosną tutaj od kilkuset lat… Imponujące!!!, że zapomniałam o skrytkach i bożym świecie).
Z Debrzy ruszyliśmy w kierunku centrum i po drodze też coś odkryliśmy:).
Byliśmy już nieco głodni, bo trochę godzin minęło odkąd wyjechaliśmy ze swoich domów, a samymi bananami człowiek nie wyżyje przecież.
Przy drodze "na Kielce", obok stacji benzynowej jest zlokalizowana Restauracja Turecka. Nazwy niestety nie pamiętam. Prowadzi ją Turek i wszystko mi się w niej podobało:).
Dość surowy wystrój, ale nawiązujący do kraju pochodzenia właściciela. Obrusy na stołach – tkaniny w etniczne wzory, podobne motywy na ścianach. Muzyka etniczna w tle. Menu składało się z kilkunastu pozycji, a to podobno gwarantuje, że potrawy są świeże. Można też kupić tureckie ciastka. Dostałam na moje życzenie mix mięsa drobiowego i baraniego (zdecydowanie bardziej smakowało mi baranie) ryż, surówki (bardzo świeże i smaczne) i sosy. Jeden łagodny drugi bardzo ostry. Ostry smaczny, ale mega ostry, łagodny miał wyśmienity smak. Wielki talerz za 18 zł, podzieliłam się z Tomkiem, bo sama bym nie zjadła.
Turecki obiad © lemuriza1972
Ale jak to z planami bywa, nie zawsze udaje się je realizować i do końca nie jest to zależne od nas.
Namawiałam tydzień temu Adama żebyśmy się wybrali w skały na wspinaczkę. Kiedy Adam się zdecydował okazało się, że ja nie mogę.
Odwiedziła mnie siostra (musiała coś sobie ode mnie odebrać), a że inny termin jak niedziela rano raczej nie wchodził w grę, więc z wyjazdu zrezygnowałam.
Bez wielkiego bólu, bo są rzeczy ważne i ważniejsze, a rodzina jest najważniejsza.
Właśnie Pan od pogody w tv powiedział, że „południe było dzisiaj skąpane w słońcu”. Tak było. Potwierdzam.
Nie ma tego „złego” (czyli niepojechanie w skały) co by na dobre nie wyszło, ponieważ dzisiaj.. po 18 latach mieszkania w Tarnowie po raz pierwszy dotarłam do Rezerwatu Debrza.
Tak, tak na terenie miasta jest taki rezerwat i o tym wiedziałam, bo jadąc do Mielca , na drodze w kierunku Kielc, jest tablica informacyjna. Nigdy jednak nie udało mi się tam dotrzeć.
( z Wikipedii: Rezerwat przyrody Debrza – leśny rezerwat przyrody w województwie małopolskim (powiat tarnowski, gmina Tarnów[1]) o powierzchni 9,5 ha[2]. Ochronie podlega starodrzew dębowo-lipowego, reprezentującego zespół wysokiego i niskiego, żyznego subkontynentalnego grądu. W północno-zachodniej części rezerwatu rosną 250-300-letnie dęby[3]. Na florę rezerwatu składają się m.in. gatunki chronione: bluszcz pospolity, wawrzynek wilczełyko, kopytnik pospolity, kruszyna pospolita, i konwalia majowa. Faunę reprezentują: żaby, ropucha szara,dzięcioł zielony, dzięcioł duży, puszczyk, pójdźka, kowalik, pierwiosnek, piecuszek, świstunka leśna, zięba, kos, drozd śpiewak, jeż wschodni, łasica wiewiórka[ Przez wiele lat woda z rezerwatu była używana do produkcji trunków w pobliskiej gorzelni książąt Sanguszków, leżącej na zachód od "Debrzy". Wodę przesyłano stąd systemem drewnianych rur. Rezerwat został utworzony w 1995 roku. "Debrza" leży na uboczu i jest mało przekształconym siedliskiem, ale budowana w jego pobliżu autostrada Kraków-Rzeszów pochłonie do 31 arów rezerwatu" .
Wybraliśmy się dzisiaj z Tomkiem na kolejną edycję poszukiwania skrytek. Zaczęliśmy od okolic Komorowa, ale się nam tam nie powiodło. W ogóle pod tym względem dzisiejszy dzień nie wypadł okazale. Jakoś opornie nam to dzisiaj szło, albo trafiliśmy na dobrze ukryte skrytki:).
Potem pojechaliśmy do kładki na Białej . Udało się znaleźć, tzn nic się nie udało, tylko Tomek sprytnie wypatrzył:).
W Klikowej też się naszukaliśmy i już prawie mieliśmy zrezygnować, ale w końcu znowu powiodło się Tomkowi.
Ruszyliśmy czerwonym pieszym szlakiem. Dotarliśmy do stawów krzyskich, gdzie Tomek nie miał okazji jeszcze być.
Ja miałam okazję, kiedy mieszkałam na ulicy Prostopadłej to wybrałam się tam kiedyś na rowerze w zimową niedzielę. To były tereny należące kiedyś do Sanguszków.
Tam odnaleźliśmy kolejną skrytkę, miałam w tym swój współudział, bo położyłam rower dokładnie tam gdzie była.
Potem pojechaliśmy do Debrzy. Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że coś tak pięknego leży w granicach administracyjnych Tarnowa. Polecam, zdecydowanie polecam.
W Debrzy Tomek chyba znalazł kolejną skrytkę (chociaż nie jestem pewna, bo byłam tak zaaferowana Debrzą, zwłaszcza drzewami, które rosną tutaj od kilkuset lat… Imponujące!!!, że zapomniałam o skrytkach i bożym świecie).
Z Debrzy ruszyliśmy w kierunku centrum i po drodze też coś odkryliśmy:).
Byliśmy już nieco głodni, bo trochę godzin minęło odkąd wyjechaliśmy ze swoich domów, a samymi bananami człowiek nie wyżyje przecież.
Przy drodze "na Kielce", obok stacji benzynowej jest zlokalizowana Restauracja Turecka. Nazwy niestety nie pamiętam. Prowadzi ją Turek i wszystko mi się w niej podobało:).
Dość surowy wystrój, ale nawiązujący do kraju pochodzenia właściciela. Obrusy na stołach – tkaniny w etniczne wzory, podobne motywy na ścianach. Muzyka etniczna w tle. Menu składało się z kilkunastu pozycji, a to podobno gwarantuje, że potrawy są świeże. Można też kupić tureckie ciastka. Dostałam na moje życzenie mix mięsa drobiowego i baraniego (zdecydowanie bardziej smakowało mi baranie) ryż, surówki (bardzo świeże i smaczne) i sosy. Jeden łagodny drugi bardzo ostry. Ostry smaczny, ale mega ostry, łagodny miał wyśmienity smak. Wielki talerz za 18 zł, podzieliłam się z Tomkiem, bo sama bym nie zjadła.
Po tym cudownym posiłku udaliśmy się w stronę budynku Wodociągów Tarnowskich. Niestety skrytka pozostała nieodkryta. Fiaskiem również zakończyły się poszukiwania na ulicy Parkowej.
Na pocieszenie w domu przygotowałam sobie pyszny deser. Banan grillowany (na patelni do grillowania) z cynamonem i odrobiną miodu i oleju kokosowego. Pycha!
To jak już jesteśmy przy jedzeniu, to napiszę Wam o poszukiwaniu dawnych smaków. Może też ktoś skorzysta z przepisu na naprawdę pyszną zupę jarzynową, zdrową i tanią i nie wymagającą ani wiele czasu ani jakiś specjalnych umiejętności.
Moja Babcia Helena gotowała najlepszą na świecie zupę jarzynową. Nie wiem co było jej tajemnicą (ale próbuję dociec, bo od Babci niestety już się nie dowiem). Do dzisiaj z siostrą pamiętamy ten smak. Przygotowałam dla siostry nawet porcję na wynos dzisiaj:).
Spróbowałam ten smak odtworzyć, chociaż myślę, że o sile tej zupy, stanowiły również super zdrowe warzywa i jarzyny z ogrodu Babci. No to gotowi?
Cebulę pokrojoną w kostkę podsmażamy na maśle klarowanym, dodajemy trochę pieprzu. Po 5 minutach dolewamy wody i dodajemy startą na grubych oczkach tarki: marchewkę, pietruszkę i kawałek selera. Dusimy. Zalewamy to wodą. Dodajemy marchewkę i pietruszkę pokrojoną w talarki, świeże liście pietruszki i koniecznie lubczyka (jak nie ma świeżego może być suszony) i …. Koniecznie jeden pomidor w całości, albo więcej pomidorów jeśli zupy będzie duża ilość (ten pomidor to chyba tajemnica zupy Babci) i tak sobie gotujemy.
Pod koniec gotowania dodałam jeszcze kilka części brokułów (niewiele) i przyprawę Podravki Natur (bez chemii, bardzo fajna przyprawa), no i trochę pieprzu. Żadnej śmietany, tylko odrobina jogurtu naturalnego - typ grecki. Zamiast ziemniaków czy makaronu zrobiłam lane ciasto z mąki żytniej. Pamiętacie jeszcze lane ciasto? Moja Mama robiła je do zupy pomidorowej i rosołu. Bardzo je lubię.
No i wyszła rewelacyjna zupa. Może nie tak dobra jak ta Babci, ale dobra. Koszt? Kilka złotych. I kto mówi, że zdrowe jedzenie jest drogie?
Muszę jeszcze wspomnieć o lubczyku, bo to jest świetna przyprawa. Wykorzystuję ją w kuchni od… momentu kiedy w tv oglądnęłam Kuchenne rewolucje , które Magda Gessler przeprowadzała w jednej z tarnowskich restauracji i uczyła personel gotować pomidorową z lubczykiem właśnie. Tyle, że nie wiedziałam, że ten świeży jest taki łatwy do zdobycia. Otóż jest. Wiele osób uprawia go w ogródkach, a na naszym Burku kupiłam w piątek bez problemu. Polecam! Znana wszystkim przyprawa Maggii jest robiona właśnie z tego ziółka.
Na pocieszenie w domu przygotowałam sobie pyszny deser. Banan grillowany (na patelni do grillowania) z cynamonem i odrobiną miodu i oleju kokosowego. Pycha!
To jak już jesteśmy przy jedzeniu, to napiszę Wam o poszukiwaniu dawnych smaków. Może też ktoś skorzysta z przepisu na naprawdę pyszną zupę jarzynową, zdrową i tanią i nie wymagającą ani wiele czasu ani jakiś specjalnych umiejętności.
Moja Babcia Helena gotowała najlepszą na świecie zupę jarzynową. Nie wiem co było jej tajemnicą (ale próbuję dociec, bo od Babci niestety już się nie dowiem). Do dzisiaj z siostrą pamiętamy ten smak. Przygotowałam dla siostry nawet porcję na wynos dzisiaj:).
Spróbowałam ten smak odtworzyć, chociaż myślę, że o sile tej zupy, stanowiły również super zdrowe warzywa i jarzyny z ogrodu Babci. No to gotowi?
Cebulę pokrojoną w kostkę podsmażamy na maśle klarowanym, dodajemy trochę pieprzu. Po 5 minutach dolewamy wody i dodajemy startą na grubych oczkach tarki: marchewkę, pietruszkę i kawałek selera. Dusimy. Zalewamy to wodą. Dodajemy marchewkę i pietruszkę pokrojoną w talarki, świeże liście pietruszki i koniecznie lubczyka (jak nie ma świeżego może być suszony) i …. Koniecznie jeden pomidor w całości, albo więcej pomidorów jeśli zupy będzie duża ilość (ten pomidor to chyba tajemnica zupy Babci) i tak sobie gotujemy.
Pod koniec gotowania dodałam jeszcze kilka części brokułów (niewiele) i przyprawę Podravki Natur (bez chemii, bardzo fajna przyprawa), no i trochę pieprzu. Żadnej śmietany, tylko odrobina jogurtu naturalnego - typ grecki. Zamiast ziemniaków czy makaronu zrobiłam lane ciasto z mąki żytniej. Pamiętacie jeszcze lane ciasto? Moja Mama robiła je do zupy pomidorowej i rosołu. Bardzo je lubię.
No i wyszła rewelacyjna zupa. Może nie tak dobra jak ta Babci, ale dobra. Koszt? Kilka złotych. I kto mówi, że zdrowe jedzenie jest drogie?
Muszę jeszcze wspomnieć o lubczyku, bo to jest świetna przyprawa. Wykorzystuję ją w kuchni od… momentu kiedy w tv oglądnęłam Kuchenne rewolucje , które Magda Gessler przeprowadzała w jednej z tarnowskich restauracji i uczyła personel gotować pomidorową z lubczykiem właśnie. Tyle, że nie wiedziałam, że ten świeży jest taki łatwy do zdobycia. Otóż jest. Wiele osób uprawia go w ogródkach, a na naszym Burku kupiłam w piątek bez problemu. Polecam! Znana wszystkim przyprawa Maggii jest robiona właśnie z tego ziółka.
Dzisiejsza zupka:) © lemuriza1972
Chyba głóg:) © lemuriza1972
Biała z kolorami w tle © lemuriza1972
W Klikowej © lemuriza1972
Taka sobie ulica w Tarnowie:) © lemuriza1972
Bardziej niż skrytka była widoczna chuba © lemuriza1972
W kierunku stawów krzyskich © lemuriza1972
Na czerwonym szlaku pieszym © lemuriza1972
Przedzieramy się © lemuriza1972
Stawy krzyskie © lemuriza1972
W okolicach stawów krzyskich © lemuriza1972
Śladami Sanguszków © lemuriza1972
Siedziba Koła Łowieckiego Bażant (spodobał mi się kolor domu) © lemuriza1972
Chwila zastanowienia © lemuriza1972
Tomek zadowolony, bo pogoda ładna:) © lemuriza1972
Odnaleziona skrytka © lemuriza1972
Rezerwat Debrza © lemuriza1972
"
Do wojny "Debrza" wchodziła w skład dóbr rodziny książąt Sanguszków z Gumnisk. Na jednym z potężnych dębów zbudowano ambonę umożliwiającą oglądanie okolicznego krajobrazu . Działała tu również gorzelnia, do której wodę dostarczano ze specjalnie wykopanych na potrzeby gorzelni studni drewnianym rurociągiem. Obecnie "Debrza" stanowi własność Skarbu Państwa i administrowana jest przez Nadleśnictwo Gromnik. W roku 2008 Urząd Miasta Tarnowa oraz Towarzystwo Promocji Oświaty Ekologicznej przygotował ścieżkę przyrodniczo - historyczną "Śladami Sanguszków", obejmującą teren rezerwatu "Debrza" i pobliskich "krzyskich stawów", również stanowiących kiedyś własność rodziny Sanguszków, a dziś współtworzących listę "Zielonych pereł Tarnowa".
(www.tarnowskie.info.pl)W Rezerwacie © lemuriza1972
Moc czerwieni © lemuriza1972
Naprawdę urokliwe miejsce © lemuriza1972
Naprawdę urokliwe miejsce © lemuriza1972
Raz jeszcze Debrza © lemuriza1972
KTM w pięknych okolicznościach przyrody © lemuriza1972
Potężne drzewo © lemuriza1972
Jeszcze trochę Debrzy © lemuriza1972
I jeszcze jedno drzewo © lemuriza1972
Budynek Wodociągów © lemuriza1972
Widok na Tarnów © lemuriza1972
- DST 45.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:56
- VAVG 15.34km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 października 2014
Jesienna sobota
Zacznę jednak od .. jedzenia:), bo ta moja nowa pasja bardzo determinuje teraz moją codzienność. Bardzo mnie cieszy wymyślanie sobie potraw, szukanie dobrych produktów.
Śniadanie było dzisiaj obfite, bo zaplanowałam sobie dłuższą jazdę. Potrzebna więc była energia.
Dzisiejsze śniadanie:) © lemuriza1972
Jesienna młaka © lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Kolory, kolory, kolory © lemuriza1972
No niestety.. nowiuteńki asfalt © lemuriza1972
Zjazd do Lasu Tuchowskiego © lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Trochę widoków © lemuriza1972
Jesiennie kolorowo © lemuriza1972
Czerwone, jesienne dzikie wino © lemuriza1972
Oplatające:) © lemuriza1972
Magia kolorów © lemuriza1972
Na Marcince © lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze © lemuriza1972
Spotkane po drodze © lemuriza1972
Ogołocona z towarzystwa drzew © lemuriza1972
Po drodze do Lasu Trzemeskiego © lemuriza1972
Po prostu las © lemuriza1972
Błękitnie © lemuriza1972
Wszystkie kolory jesieni © lemuriza1972
I znowu kolorowo © lemuriza1972
KTM w Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Bufet:) © lemuriza1972
Rzut oka na górki © lemuriza1972
Nieznany mi cmenatarz © lemuriza1972
A na koniec jeszcze trochę o jedzeniu.
Na obiad były brokuły z kurczakiem polane sosem czosnkowym. Nie wiem dlaczego przez tyle lat nie wpadłam na pomysł, że tak łatwo można zrobić domowy sos czosnkowy. Czasem biegałam po sklepach żeby kupić taki sos (bo lubię polewać nim naleśniki na ostro), a to przecież takie proste i takie szybkie do zrobienia!
Dobry , naturalny jogurt, zmiadżony czosnek, odrobina soli i mamy pyszny , dużo bardziej zdrowy niż ten ze sklepu sos. To kolejny mit, że zdrowe jedzenie jest droższe. Jogurt kupiłam za 1, 45 zl, czosnek miałam w domu (nie kosztuje majątku). Gotowy sos kosztuje ok 4 zł. Oczywiście jest go znacznie więcej w butelce (zwykle plaistikowej), ale chyba jednak nie warto się truć.
Na okładce książce Julity Bator widnieje napis: „ Pierwsza książka o tym, jak jeść bez chemii i nie zbankrutować”. Tak rzeczywiście jest. Jestem tą książką mocno zafascynowana. Będzie leżała w mojej kuchni na honorowym miejscu i myślę, że jeszcze nie raz po nią sięgnę.
Jak wiadomo suszone owoce w sklepach są zazwyczaj mocno potraktowane siarką. O tym wiem od jakiegoś czasu i kupuję owoce w sklepach ze zdrową żywnością. Są droższe, brzydsze, ale o wiele bardziej smaczniejsze.
Z książki „Zamień chemię na jedzenie:
„ Regularnie kupuję dzieciom ekologiczne morele lub daktyle zamiast sklepowych słodyczy. Na argument, że ekologiczne bakalie są drogie, mam przemyślaną odpowiedź. Zauważyłam mianowicie, że niektóre dzieci znajomych pochłaniają takie ilości słodyczy, iż po zsumowaniu okazałoby się, ze jestem na plusie”.
Obiad na dzisiaj © lemuriza1972
Dzisiejsze śniadanie:) © lemuriza1972
Jajecznica (jajka ze wsi, nie ze sklepu) z cebulą, pomidorami, kabanosami i kanapki.
Dobre było:) i trochę za dużo, bo wszystkiego nie dałam rady zjeść.
.Jak już zjadłam i zrobiłam co miałam zrobić w domu, wyruszyłam w drogę.
Pogoda przepiękna, w słońcu mój licznik pokazywał 25 stopni! Jak na połowę października, to temperatura bajeczna. Nie pamiętam kiedy ostatni raz jechałam „na krótko”.
Plan był taki żeby jechać na Marcinkę, a stamtąd dostać się niebieskim szlakiem pieszym do Tuchowa. Wszystko byłoby fajnie, tyle, że dawno tamtędy nie jechałam i mi się szlaki pomyliły:). Po wjechaniu na Marcinkę, skierowałam się na zielony szlak pieszy i kiedy dojechałam do Kruka, to ze zdumieniem stwierdziłam, że teraz jestem na czerwonym, a przecież miał być niebieski. No i wtedy zrozumiałam, że to nie ta trasa, że mi się pomyliło:).
Nie chciałam jechać czerwonym w kierunku Lasu Lipie, bo chociaż to fajny szlak, to chciałam pokręcić po górkach. Pojechałam więc czerwonym z powrotem, na Marcinkę. No i znowu trochę podjeżdżania. Na Marcince przesiadka na niebieski i tutaj już powolutku toczyłam się w kierunku Lasu Tuchowskiego.
Kolory przepiękne, co pokazują zdjęcia. I taka refleksja mnie naszła… Fox naprawdę znakomicie daje radę. W tym roku nie jechałam tymi ścieżkami, którymi jechałam dzisiaj. Dzisiaj był pierwszy raz w tym sezonie. Wszystkie zjazdy po drodze minęły mi prawie niezauważone, a kiedyś musiałam się mocno koncentrować żeby bezpiecznie zjechać.
Daje mi Fox pewność siebie na zjazdach, poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że i moje umiejętności wzrosły, jestem z Foxem odważniejsza, jeszcze nie miałam tak dobrego sezonu pod względem zjazdowym. Niewiele upadków (pomimo, że kilka maratonów trudnych było).
Niestety droga prowadząca do Lasu Tuchowskiego (ta tuż przed dojazdem do drogi Zalasowa-Tuchów) na niebieskim szlaku pieszym będzie niebawem szeroką, asfaltową „autostradą”. Szkoda. Pewnie to był ostatni raz kiedy jechałam tam po leśnej drodze. Pytanie się nasuwa: po co tam asfalt w lesie??? W Lesie Tuchowskim zrobiłam sobie krótki bufet, a potem odkrytą kiedyś przeze mnie drogą dojechałam do czarnego szlaku pieszego. Nie pojechałam jednak nim (w lewo), a skręciłam w prawo. Czułam się już zmęczona (prawie miesiąc niejeżdzenia właściwie, daje znać o sobie). Chciałam jak najszybszą i najłatwiejszą drogą dotrzeć do Tarnowa (a i tak czekało mnie sporo kilometrów). Tak więc pojechałam w prawo (po drodze odkryłam w lesie cmentarz wojskowy, którego nie znałam), zjechałam Partyzantów do głównej drogi i skierowałam się w kierunku Piotrkowic, na drogę przez Trzy Kopce. Na oparach dojechałam do sklepu i kupiłam banana i wodę i powoli doturlałam się do domu. Nie jest łatwo po takiej przerwie zrobić dość długą trasę z kilkoma konkretnymi podjazdami. Jechałam wolniutko i spokojnie, bo raz, że sił mało, dwa, że teraz nadszedł czas na podziwanie przyrody:). Było pięknie…. Zresztą sami zobaczcie…
.Jak już zjadłam i zrobiłam co miałam zrobić w domu, wyruszyłam w drogę.
Pogoda przepiękna, w słońcu mój licznik pokazywał 25 stopni! Jak na połowę października, to temperatura bajeczna. Nie pamiętam kiedy ostatni raz jechałam „na krótko”.
Plan był taki żeby jechać na Marcinkę, a stamtąd dostać się niebieskim szlakiem pieszym do Tuchowa. Wszystko byłoby fajnie, tyle, że dawno tamtędy nie jechałam i mi się szlaki pomyliły:). Po wjechaniu na Marcinkę, skierowałam się na zielony szlak pieszy i kiedy dojechałam do Kruka, to ze zdumieniem stwierdziłam, że teraz jestem na czerwonym, a przecież miał być niebieski. No i wtedy zrozumiałam, że to nie ta trasa, że mi się pomyliło:).
Nie chciałam jechać czerwonym w kierunku Lasu Lipie, bo chociaż to fajny szlak, to chciałam pokręcić po górkach. Pojechałam więc czerwonym z powrotem, na Marcinkę. No i znowu trochę podjeżdżania. Na Marcince przesiadka na niebieski i tutaj już powolutku toczyłam się w kierunku Lasu Tuchowskiego.
Kolory przepiękne, co pokazują zdjęcia. I taka refleksja mnie naszła… Fox naprawdę znakomicie daje radę. W tym roku nie jechałam tymi ścieżkami, którymi jechałam dzisiaj. Dzisiaj był pierwszy raz w tym sezonie. Wszystkie zjazdy po drodze minęły mi prawie niezauważone, a kiedyś musiałam się mocno koncentrować żeby bezpiecznie zjechać.
Daje mi Fox pewność siebie na zjazdach, poczucie bezpieczeństwa. Myślę, że i moje umiejętności wzrosły, jestem z Foxem odważniejsza, jeszcze nie miałam tak dobrego sezonu pod względem zjazdowym. Niewiele upadków (pomimo, że kilka maratonów trudnych było).
Niestety droga prowadząca do Lasu Tuchowskiego (ta tuż przed dojazdem do drogi Zalasowa-Tuchów) na niebieskim szlaku pieszym będzie niebawem szeroką, asfaltową „autostradą”. Szkoda. Pewnie to był ostatni raz kiedy jechałam tam po leśnej drodze. Pytanie się nasuwa: po co tam asfalt w lesie??? W Lesie Tuchowskim zrobiłam sobie krótki bufet, a potem odkrytą kiedyś przeze mnie drogą dojechałam do czarnego szlaku pieszego. Nie pojechałam jednak nim (w lewo), a skręciłam w prawo. Czułam się już zmęczona (prawie miesiąc niejeżdzenia właściwie, daje znać o sobie). Chciałam jak najszybszą i najłatwiejszą drogą dotrzeć do Tarnowa (a i tak czekało mnie sporo kilometrów). Tak więc pojechałam w prawo (po drodze odkryłam w lesie cmentarz wojskowy, którego nie znałam), zjechałam Partyzantów do głównej drogi i skierowałam się w kierunku Piotrkowic, na drogę przez Trzy Kopce. Na oparach dojechałam do sklepu i kupiłam banana i wodę i powoli doturlałam się do domu. Nie jest łatwo po takiej przerwie zrobić dość długą trasę z kilkoma konkretnymi podjazdami. Jechałam wolniutko i spokojnie, bo raz, że sił mało, dwa, że teraz nadszedł czas na podziwanie przyrody:). Było pięknie…. Zresztą sami zobaczcie…
Jesienna młaka © lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Kolory, kolory, kolory © lemuriza1972
No niestety.. nowiuteńki asfalt © lemuriza1972
Zjazd do Lasu Tuchowskiego © lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Trochę widoków © lemuriza1972
Jesiennie kolorowo © lemuriza1972
Czerwone, jesienne dzikie wino © lemuriza1972
Oplatające:) © lemuriza1972
Magia kolorów © lemuriza1972
Na Marcince © lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze © lemuriza1972
Spotkane po drodze © lemuriza1972
Ogołocona z towarzystwa drzew © lemuriza1972
Po drodze do Lasu Trzemeskiego © lemuriza1972
Po prostu las © lemuriza1972
Błękitnie © lemuriza1972
Wszystkie kolory jesieni © lemuriza1972
I znowu kolorowo © lemuriza1972
KTM w Lesie Tuchowskim © lemuriza1972
Bufet:) © lemuriza1972
Rzut oka na górki © lemuriza1972
Nieznany mi cmenatarz © lemuriza1972
A na koniec jeszcze trochę o jedzeniu.
Na obiad były brokuły z kurczakiem polane sosem czosnkowym. Nie wiem dlaczego przez tyle lat nie wpadłam na pomysł, że tak łatwo można zrobić domowy sos czosnkowy. Czasem biegałam po sklepach żeby kupić taki sos (bo lubię polewać nim naleśniki na ostro), a to przecież takie proste i takie szybkie do zrobienia!
Dobry , naturalny jogurt, zmiadżony czosnek, odrobina soli i mamy pyszny , dużo bardziej zdrowy niż ten ze sklepu sos. To kolejny mit, że zdrowe jedzenie jest droższe. Jogurt kupiłam za 1, 45 zl, czosnek miałam w domu (nie kosztuje majątku). Gotowy sos kosztuje ok 4 zł. Oczywiście jest go znacznie więcej w butelce (zwykle plaistikowej), ale chyba jednak nie warto się truć.
Na okładce książce Julity Bator widnieje napis: „ Pierwsza książka o tym, jak jeść bez chemii i nie zbankrutować”. Tak rzeczywiście jest. Jestem tą książką mocno zafascynowana. Będzie leżała w mojej kuchni na honorowym miejscu i myślę, że jeszcze nie raz po nią sięgnę.
Jak wiadomo suszone owoce w sklepach są zazwyczaj mocno potraktowane siarką. O tym wiem od jakiegoś czasu i kupuję owoce w sklepach ze zdrową żywnością. Są droższe, brzydsze, ale o wiele bardziej smaczniejsze.
Z książki „Zamień chemię na jedzenie:
„ Regularnie kupuję dzieciom ekologiczne morele lub daktyle zamiast sklepowych słodyczy. Na argument, że ekologiczne bakalie są drogie, mam przemyślaną odpowiedź. Zauważyłam mianowicie, że niektóre dzieci znajomych pochłaniają takie ilości słodyczy, iż po zsumowaniu okazałoby się, ze jestem na plusie”.
Obiad na dzisiaj © lemuriza1972
- DST 65.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:12
- VAVG 15.48km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 października 2014
Z pamiętnika...urzędnika:) - żywieniowo
Ten film od jakiegoś czasu krąży po FB.
Trzeba przyznać, że robi wrażenie.
Największe wrażenie robią umiejętności kolarza, zaraz potem krajobrazy, no i rower.. piękny, pięknie kolorowy.
Tym, którzy nie widzieli, polecam obejrzenie.
http://velonews.competitor.com/2014/10/mtb/video-...
Kolacja © lemuriza1972
http://velonews.competitor.com/2014/10/mtb/video-...
A dzisiaj był dzień drugi mojej próby mierzenia się z 30 dniami wg Iwony.
Hm… już mi się podoba, bo lubię wyzwania, lubię jak COŚ się dzieje, jak jest COŚ NOWEGO. I już sam fakt podjęcia próby sprawił, że mam świetny nastrój i tryskam energią od rana i uśmiecham się… (tak na mnie działa jakiś CEL).
No to chyba warto, prawda? A jak jeszcze po jakimś czasie będę widzieć zdrowotne efekty, to będzie pełnia szczęścia.
Na pewno nie będę Was katować szczegółowym opisywaniem każdego dnia próby, ale dzisiaj napiszę jak było i „zilustruje” jak było. Wyjątkowo.
Nie mam zamiaru bynajmniej przekonywać nikogo na siłę, że warto poświęcić więcej czasu na tę kwestię naszego bytowania, ale myślę, że takim wpisem może kogoś zainspiruję… Już zainspirowałam jedną z koleżanek z pracy (zamówiła książkę „Zamień chemię na jedzenie) i moją kochaną Elę z Tych (moją przyjaciółkę, która ma ponad 60 lat, ale duszę ma młodą jak rzadko kto), też zamówiła książkę.
Zaczęłam dzisiaj od tego, że wstałam wcześniej żeby zdążyć przed pracą zrobić zakupy na tarnowskim placu targowym czyli Burku (taka śmieszna nazwa. Kiedy się sprowadziłam do Tarnowa to wydawała mi się tak śmieszna, że przez długi okres jej po prostu nie wymawiałam).
Nowy, wyremontowany Burek wygląda tak:
Tarnowski Burek © lemuriza1972
Lubię go zwłaszcza jesienią. Te kolory i zapachy…obłędne.
Czy warzywa i owoce sprzedawane tam są lepsze niż te w sklepie? Pewnie nie na każdym stoisku, bo jeśli ktoś ze sprzedających zaopatruje się na giełdzie, no to różnie może być.
Ale jest sporo osób, które sprzedają różne „drobiazgi” ze swoich małych upraw, a nawet ogródków(ja dzisiaj kupiłam sałatę, rzodkiewkę, lubczyk, pietruszkę).
Oczywiście żadnej gwarancji nie ma, że to wszystko jest super zdrowe (gwarancja byłaby gdyby kupowało się od kogoś znajomego albo hodowało samemu, dlatego ja czasem kupuję np. jajka od dobrych znajomych), ale na pierwszy rzut oka wszystko wygląda inaczej niż w sklepie, więc jest nadzieja.
Marchewka nie jest jakimś mutantem, którego wielkość już jest nieco podejrzana ( i taka brudna ziemią pachnie jak ta, którą wyrywałam z ogrodu babci i jadłam taką wprost z ogrodu), jabłka nie są takie super piękne i wypolerowane jak w sklepie, ale przez to jakoś bardziej „wiarygodne”.
A dzisiaj kupiłam nawet masło wiejskie. Pan sprzedający powiedział: no nie wiem czy będzie pani smakować… nie każdemu smakuje.. Spróbowałam. Smakuje. Co więcej przypomina smaki dzieciństwa. Tak, tak właśnie pomyślałam, że smakuje jak masło z mojego dzieciństwa… czyli, że to masło sklepowe z końca lat 70 i 80 było smaczniejsze niż to które jemy dzisiaj, bardziej zbliżone smakiem do tego wiejskiego. Nie do wiary, a jednak tak kiedyś było.
Nie wiem jak to kupione przeze mnie jest robione, jak przechowywane, nie mam żadnej gwarancji. No, ale spróbuję, tym bardziej, że cena nie była jakaś astronomiczna. Jadłam kanapki z nim – smakowało mi bardzo.
Dzisiejsze zakupy:) © lemuriza1972
I tutaj kolejna sprawa. Niby to lepsze jedzenie jest droższe. Tak często tłumaczą ci, którzy odżywiają się szybko i byle jak (że ich nie stać na takie jedzenie).
Owszem są produkty, które tanie nie są. Nie ulega wątpliwości. Tylko czy w ostatecznym rozrachunku nie wychodzi się na tych droższych lepiej? (ja już pomijam to, że jedząc zdrowo, mniej chorujemy, a tym samym mniej wydajemy na lekarzy, dentystów, mniej pieniędzy zostawiamy w aptece).
Kupiłam olej kokosowy. Słoiczek – 14 zł. Dużo. Ale już widzę, że jest bardzo wydajny i że taki słoik wystarczy na długo. Więc może to nie jest wcale takie super drogie? Może kupując butelkę oleju za nieco mniej gotówki, wcale nie oszczędzamy. Czy będzie zdrowiej i czy nie zużyjemy go szybciej niż olej kokosowy (olej kokosowy ma konsystencję smalcu).
Podobno to jeden z najlepszych tłuszczy. Tak czytałam. Tak słyszałam (mówiła o tym Iwona).
Poza tym.. często słyszę: nie stać mnie na lepsze jedzenie… za mało zarabiam . No tak pensje wielkie nie są…. Ale stać taką osobę na kupienie którejś tam pary butów, czy bluzki, dość kosztowne kosmetyki albo drogiego telewizora, nie mówiąc o np samochodach. Warto byłoby sobie ustalić priorytety i pomyśleć czy nie lepiej mieć tych butów, bluzek, sprzętów, a bardziej zadbać o zdrowie i lepiej jeść (nie rozmawiamy tutaj o sytuacjach ekstremalnych kiedy ludzie żyją w ubóstwie, bo to zupełnie inna bajka).
Poza tym takie osoby (dbające o kolejne ubranko czy kosmetyk) chyba zapominają, że właściwie odżywianie korzystnie wpływa na wygląd. To żadna nowość, a tak jakby często o tym zapominamy .
Czy nie lepiej czasem poświęcić pół godziny więcej i iść na zakupy tam gdzie będzie lepsza żywność i trochę czasu poświęcić na przeczytanie etykietek? Albo takie sobie tłumaczenie… nie mam pieniędzy… na zdrową żywność, ale mam za to pieniądze… na super przetworzony słodki napój w kartonie udający sok ("bo nie jest aż taki drogi, to sobie kupię, przecież to sok, a sok jest zdrowy"). Lepiej byłoby jednak w ogóle go nie pić, a napić się wody. Nauczyłam się pić soki tłoczone, niesłodzone. Piję od czasu do czasu. Można je kupić w niektórych sklepach, 5 litrów ok 25 zł (jeśli to sobie policzymy, to czy wychodzi tak dużo drożej niż kartonowy sklepowy napój, który udaje sok, a obok owoców nawet nie leżał).
Czy te tłoczone są takie super zdrowe? Całkowicie wolne od chemii? Nie wiem, ale producent zapewnia, że nie są dosładzane cukrem (i chyba nie są, bo nie są specjalnie słodkie). Dlatego niektórym w ogóle nie smakują. Za mało słodkie wg nich.
Kiedyś w ogóle nie piłam wody mineralnej. Kilka lat temu.
Nie smakowała mi. Nauczyłam się. Dzisiaj smakuje. Wiele smaków odrzucamy, bo ich nie znamy, bo nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Bo nie chcemy się przyzwyczajać (chociaż z całą pewnością wiem, ze do smaku tzw kawy żołędziowej na pewno się nie przyzwyczaję:), tego nie przeskoczę i kilku innych rzeczy też, np wątróbki).
To takie moje refleksje na dzisiaj.
Na śniadanie były : wafle ryżowe (po przeczytaniu w książce Julity Bator, fragmentu na temat np. pieczywa chrupkiego, podczas jego produkcji wytwarza się substancja rakotwórcza), mam trochę wątpliwości czy są takie zdrowe za jakie uchodzą. Wafle z miodem czyli niestety były węglowodany, ale tak jak pisałam.. jeśli chodzi o śniadania trudno będzie o zrealizowanie planu wg Iwony w 100% (czyli śniadanie bez węglowodanów). Na drugie śniadanie kasza jaglana (ona naprawdę jest smaczna, a nie wierzyłam, że kiedykolwiek napiszę to właśnie o kaszy) z warzywami (por, marchewka, pietruszka, seler – por, marchewka, pietruszka pokrojone w talarki, seler starty, wszystko podduszone). Do tego moje ulubione ziołowe przyprawy. To wszystko przygotowałam wczoraj wieczorem, zapakowałam do pudełka.
Na obiad była kasza (zostało mi trochę) z sosem grzybowym, który zrobiłam z suszonych grzybów. Dodałam do niego lubczyk (kupiłam dzisiaj świeży na Burku) i marchewkę, zagęściłam mąką żytnią. A do tego grillowana pierś z kurczaka w moim przyprawach czyli estragon, tymianek. I surówka. Może nie najszczęśliwiej dobrana do tego zestawu, ale szybka do zrobienia: marchewka i jabłko. Woda z miętą i melisą (świeżą).
I tutaj kolejna sprawa. Niby to lepsze jedzenie jest droższe. Tak często tłumaczą ci, którzy odżywiają się szybko i byle jak (że ich nie stać na takie jedzenie).
Owszem są produkty, które tanie nie są. Nie ulega wątpliwości. Tylko czy w ostatecznym rozrachunku nie wychodzi się na tych droższych lepiej? (ja już pomijam to, że jedząc zdrowo, mniej chorujemy, a tym samym mniej wydajemy na lekarzy, dentystów, mniej pieniędzy zostawiamy w aptece).
Kupiłam olej kokosowy. Słoiczek – 14 zł. Dużo. Ale już widzę, że jest bardzo wydajny i że taki słoik wystarczy na długo. Więc może to nie jest wcale takie super drogie? Może kupując butelkę oleju za nieco mniej gotówki, wcale nie oszczędzamy. Czy będzie zdrowiej i czy nie zużyjemy go szybciej niż olej kokosowy (olej kokosowy ma konsystencję smalcu).
Podobno to jeden z najlepszych tłuszczy. Tak czytałam. Tak słyszałam (mówiła o tym Iwona).
Poza tym.. często słyszę: nie stać mnie na lepsze jedzenie… za mało zarabiam . No tak pensje wielkie nie są…. Ale stać taką osobę na kupienie którejś tam pary butów, czy bluzki, dość kosztowne kosmetyki albo drogiego telewizora, nie mówiąc o np samochodach. Warto byłoby sobie ustalić priorytety i pomyśleć czy nie lepiej mieć tych butów, bluzek, sprzętów, a bardziej zadbać o zdrowie i lepiej jeść (nie rozmawiamy tutaj o sytuacjach ekstremalnych kiedy ludzie żyją w ubóstwie, bo to zupełnie inna bajka).
Poza tym takie osoby (dbające o kolejne ubranko czy kosmetyk) chyba zapominają, że właściwie odżywianie korzystnie wpływa na wygląd. To żadna nowość, a tak jakby często o tym zapominamy .
Czy nie lepiej czasem poświęcić pół godziny więcej i iść na zakupy tam gdzie będzie lepsza żywność i trochę czasu poświęcić na przeczytanie etykietek? Albo takie sobie tłumaczenie… nie mam pieniędzy… na zdrową żywność, ale mam za to pieniądze… na super przetworzony słodki napój w kartonie udający sok ("bo nie jest aż taki drogi, to sobie kupię, przecież to sok, a sok jest zdrowy"). Lepiej byłoby jednak w ogóle go nie pić, a napić się wody. Nauczyłam się pić soki tłoczone, niesłodzone. Piję od czasu do czasu. Można je kupić w niektórych sklepach, 5 litrów ok 25 zł (jeśli to sobie policzymy, to czy wychodzi tak dużo drożej niż kartonowy sklepowy napój, który udaje sok, a obok owoców nawet nie leżał).
Czy te tłoczone są takie super zdrowe? Całkowicie wolne od chemii? Nie wiem, ale producent zapewnia, że nie są dosładzane cukrem (i chyba nie są, bo nie są specjalnie słodkie). Dlatego niektórym w ogóle nie smakują. Za mało słodkie wg nich.
Kiedyś w ogóle nie piłam wody mineralnej. Kilka lat temu.
Nie smakowała mi. Nauczyłam się. Dzisiaj smakuje. Wiele smaków odrzucamy, bo ich nie znamy, bo nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni. Bo nie chcemy się przyzwyczajać (chociaż z całą pewnością wiem, ze do smaku tzw kawy żołędziowej na pewno się nie przyzwyczaję:), tego nie przeskoczę i kilku innych rzeczy też, np wątróbki).
To takie moje refleksje na dzisiaj.
Na śniadanie były : wafle ryżowe (po przeczytaniu w książce Julity Bator, fragmentu na temat np. pieczywa chrupkiego, podczas jego produkcji wytwarza się substancja rakotwórcza), mam trochę wątpliwości czy są takie zdrowe za jakie uchodzą. Wafle z miodem czyli niestety były węglowodany, ale tak jak pisałam.. jeśli chodzi o śniadania trudno będzie o zrealizowanie planu wg Iwony w 100% (czyli śniadanie bez węglowodanów). Na drugie śniadanie kasza jaglana (ona naprawdę jest smaczna, a nie wierzyłam, że kiedykolwiek napiszę to właśnie o kaszy) z warzywami (por, marchewka, pietruszka, seler – por, marchewka, pietruszka pokrojone w talarki, seler starty, wszystko podduszone). Do tego moje ulubione ziołowe przyprawy. To wszystko przygotowałam wczoraj wieczorem, zapakowałam do pudełka.
Na obiad była kasza (zostało mi trochę) z sosem grzybowym, który zrobiłam z suszonych grzybów. Dodałam do niego lubczyk (kupiłam dzisiaj świeży na Burku) i marchewkę, zagęściłam mąką żytnią. A do tego grillowana pierś z kurczaka w moim przyprawach czyli estragon, tymianek. I surówka. Może nie najszczęśliwiej dobrana do tego zestawu, ale szybka do zrobienia: marchewka i jabłko. Woda z miętą i melisą (świeżą).
Obiad © lemuriza1972
Przygotowanie tego zajęło mi .. pół godziny. Dużo? Niedużo. Czy to wszystko się nie „gryzie”, jakoś na siebie nie oddziaływane (źle)? Nie wiem. Nie jestem dietetykiem. Mam nadzieję, że nie. Na następne dni pewnie będę szukać jakichś przepisów (sprawdzonych).
A na kolację : chleb żytni, sałata, rzodkiewka, jajko, pomidor i „wieprzowinka” ( coś pod taką nazwą kupiłam w sklepie, smaczne, miejmy nadzieję, że nie podtrute za bardzo różnymi polepszaczami). Do tego moja ulubiona przyprawa do kanapek (pomidor suszony, bazylia i czosnek).
I tak upłynął drugi dzień. Słodyczy nie było, chociaż kusiły nieco jak przechodziłam obok półek w sklepie. Nie mówię, że nie.
Kawa była ale bez mleka. Dodałam miód, cynamon i przyprawę do kawy firmy Dary Natury (dobre przyprawy w kartonowych opakowaniach, kupuję od dłuższego czasu, wbrew pozorom wcale nie są droższe od tych z różnymi ulepszaczami, są w niektórych sklepach i w sklepach ze zdrową żywnością).
No to tyle na dzisiaj. Jutro będzie o mleku, bo na dzisiaj to już chyba za dużo tej wiedzy:) i mówienia o jedzeniu.
W książce Julity Bator przeczytałam taki fragment: „ Jeden z moich znajomych zarzucił mi pół żartem, pół serio ortoreksję (obsesja na punkcie jakości spożywanego pokarmu). W pierwszej chwili byłam oburzona. Jednak po pewnym czasie pomyślałam, że jeśli mam wybór, to owszem wybieram chorobę na punkcie jedzenia zamiast choroby z powodu złej jakości tegoż” Ja również nie mam nic przeciwko takiej chorobie… Chyba jestem już nieco zainfekowana:) i bardzo mi to odpowiada.
Przygotowanie tego zajęło mi .. pół godziny. Dużo? Niedużo. Czy to wszystko się nie „gryzie”, jakoś na siebie nie oddziaływane (źle)? Nie wiem. Nie jestem dietetykiem. Mam nadzieję, że nie. Na następne dni pewnie będę szukać jakichś przepisów (sprawdzonych).
A na kolację : chleb żytni, sałata, rzodkiewka, jajko, pomidor i „wieprzowinka” ( coś pod taką nazwą kupiłam w sklepie, smaczne, miejmy nadzieję, że nie podtrute za bardzo różnymi polepszaczami). Do tego moja ulubiona przyprawa do kanapek (pomidor suszony, bazylia i czosnek).
I tak upłynął drugi dzień. Słodyczy nie było, chociaż kusiły nieco jak przechodziłam obok półek w sklepie. Nie mówię, że nie.
Kawa była ale bez mleka. Dodałam miód, cynamon i przyprawę do kawy firmy Dary Natury (dobre przyprawy w kartonowych opakowaniach, kupuję od dłuższego czasu, wbrew pozorom wcale nie są droższe od tych z różnymi ulepszaczami, są w niektórych sklepach i w sklepach ze zdrową żywnością).
No to tyle na dzisiaj. Jutro będzie o mleku, bo na dzisiaj to już chyba za dużo tej wiedzy:) i mówienia o jedzeniu.
W książce Julity Bator przeczytałam taki fragment: „ Jeden z moich znajomych zarzucił mi pół żartem, pół serio ortoreksję (obsesja na punkcie jakości spożywanego pokarmu). W pierwszej chwili byłam oburzona. Jednak po pewnym czasie pomyślałam, że jeśli mam wybór, to owszem wybieram chorobę na punkcie jedzenia zamiast choroby z powodu złej jakości tegoż” Ja również nie mam nic przeciwko takiej chorobie… Chyba jestem już nieco zainfekowana:) i bardzo mi to odpowiada.
Kolacja © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 października 2014
O diecie i poszukiwaniu jesiennych klimatów
Dzisiaj będzie o jedzeniu, ale inaczej. Nie będzie przepisów.
Dzisiaj będzie o „dobrym” jedzeniu, jedzeniu z głową. Nie zaśmiecaniu organizmu.
Co mnie zainspirowało do tego podjęcia tego tematu?:). Po pierwsze to ta kartka przypięta nad biurkiem mojego 17 letniego siostrzeńca. Jak widać dociera do niego świadomość jak ważna jest dieta w życiu sportowca. Spodobało mi się to bardzo, chociaż akurat ta "dieta" wymaga pewnych ulepszeń:).
Co mnie zainspirowało do tego podjęcia tego tematu?:). Po pierwsze to ta kartka przypięta nad biurkiem mojego 17 letniego siostrzeńca. Jak widać dociera do niego świadomość jak ważna jest dieta w życiu sportowca. Spodobało mi się to bardzo, chociaż akurat ta "dieta" wymaga pewnych ulepszeń:).
Dieta młodego piłkarza:) © lemuriza1972
Bo że odpowiednio dobrana dieta jest ważna to wiemy wszyscy.
Niektórzy twierdzą, że nawet ważniejsza niż trening.
Kolejną inspiracją było zamówienie książki „Zamień chemię na jedzenie”. Ostatnio ukazała się druga część tej książki, ale ja
kupiłam pierwszą (na razie).
.
Kolejną inspiracją było zamówienie książki „Zamień chemię na jedzenie”. Ostatnio ukazała się druga część tej książki, ale ja
kupiłam pierwszą (na razie).
"Zamień chemię na jedzenie" © lemuriza1972
Książkę mam już „u siebie”. Przejrzałam, przeczytałam kilkadziesiąt stron i jestem.. zafascynowana.
Nie lubię książek typu poradniki, ale ta jest inna i z pełną odpowiedzialnością mogę ją polecić.
Autorka co prawda nie jest ani dietetykiem, ani lekarzem, ale mamą, którą „ratując” swoje dzieci przed wiecznym chorowaniem i łykaniem antybiotyków, zaczęła się baczniej przyglądać jedzeniu.
Książka jest zbiorem jej doświadczeń, prawdziwą skarbnicą wiedzy, dodatkowo zawiera przepisy. Jest napisana świetnym stylem, czyta się ją jak najlepszą powieść.
Następną inspiracją była… Iwona. Iwonę Wierzbicką być może znacie z.. telewizyjnych reklam. Reklamowała witaminy. Dużo tych reklam ukazywało się w czasie Olimpiady.
Ja o Iwonie usłyszałam znacznie wcześniej, bo jest koleżanką Sławka Nosala, mojego kolegi. Rozmawiałam z nią kiedyś po maratonie w Istebnej. Iwona kocha MTB. Przejechała TransCarpatię, była na rowerze w Alpach, jechała giga w Istebnej i jest jedną z niewielu zapewne kobiet, która zjechała słynne istebniańskie korzonki prowadzące do mety. Co ważne zjechała z uśmiechem na ustach. Ponadto Iwona jest uznanym dietetykiem i trenerem personalnym.
Moje doświadczenia z „dobrą” dietą, zdrową dietą są .. różne. Od kilku lat co jakiś czas mam mocne postanowienie poprawy i staram się jakiś rygor sobie narzucić. Część dobrych nawyków udało mi się wprowadzić do mojej codziennej diety, ale ciągle nie jest tak jakbym chciała.
Wciąż zawstydzają mnie moje koleżanki i koledzy z drużyny, kiedy widzę jak fajnie, zdrowo jedzą (a obserwuję co jedzą podczas wspólnych wyjazdów). Zawstydzają mnie, bo mnie nie zawsze wystarcza determinacji i chęci. O ile łatwiej kupić jakieś półprodukty w sklepie, prawda?.
Iwona zainspirowała mnie swoimi 10 zasadami. Postanowiłam je wypróbować i przez 30 dni jeść zgodnie z tym co mówi i poświęcić więcej czasu na wybieranie produktów w sklepie i przygotowywanie posiłków. Po co? Bo głęboko wierzę, że dobre odżywianie sprzyja wiatalności, samopoczuciu, zdrowiu. I chciałabym wypróbować na sobie. No i przy okazji zrzucić jakieś 2 kilogramy:).
Iwona ma rację – nie ma jednej skutecznej diety dla wszystkich, ale są pewne zasady żywieniowe, których dobrze się jest trzymać. Wejdźcie na YT, wpiszcie Ajewn - 10 zasad i posłuchajcie. Myślę, że warto.
No łatwe to nie będzie jeśli posłuchacie o czym mówi Iwona. To właściwie jedyna okazja żeby spróbować, bo sezon startowy zakończony, można odpocząć od dużej ilości węglowodanów. Rezygnacja z pszenicy trudna nie będzie, bo to nie jest coś bez czego nie mogę żyć. Białe pieczywo może dla mnie na co dzień nie istnieć. Rezygnacja z mleka też nie jest problemem, bo pije go tylko do kawy. No, ale ponieważ mleko out, to kawa też raczej, bo bez mleka nie bardzo mi smakuje.
Dzisiaj kupiłam coś co nazywa się kawa żołędziowa, ale… mówię temu czemuś zdecydowanie NIE. Jest wstrętne, cierpkie w smaku i nie zamierzam się tym katować.
Macie jakieś pomysły czym zastąpić kawę? A może po prostu muszę się przyzwyczaić do takiej bez mleka. Może spróbuję:). Pewnym problemem będzie też niesłodzenie. Jestem niestety osobnikiem, który kawy czy herbaty póki co nie wyobraża sobie bez słodzenia. Od dłuższego czasu nie słodzę kawy i herbaty cukrem (a jeśli już to jest to cukier trzcinowy). Zastępuję cukier miodem (kawa, herbata) i sokami (herbata). Od jakiegoś roku jestem miłośniczką soków firmy Łowicz (w takich niewielkich butelkach). Nie są tanie, ale to dobre soki . Ulubione moje to sok z pędów sosny i z dzikiej róży.
Nie będzie problemem odstawienie całkowicie słodyczy. Z tym sobie dam radę. Śniadanie bez węglowodanów? O to już nie takie łatwe, bo one są w płatkach, w jogurcie naturalnym, w wielu produktach więc tutaj pewnie będą niewielkie odstępstwa od normy.
Zaczęłam dzisiaj. Zaopatrzyłam się w olej kokosowy (Iwona go bardzo poleca, poczytałam trochę i rzeczywiście chyba warto spróbować, pierwsze próby dokonane i jest ok). Zaopatrzyłam się w kaszę jaglaną (już nawet ugotowałam na jutrzejsze drugie śniadanie kaszę i warzywa).Nie przepadam za kaszą, ale ta jest jedną ze smaczniejszych i podobno bardzo zdrowa. Zapatrzyłam się w amarantus (dzisiaj dodałam do jogurtu , naprawdę smaczne, a podobno bardzo wartościowe).
Zaopatrzyłam się w notes, w którym będę codziennie wszystko zapisywać. A za miesiąc.. za miesiąc napiszę Wam czy to dało jakieś efekty. Lubię takie "eksperymenty", lubię mieć jakiś cel, więc jestem mocno zmotywowana.
A dzisiaj wyruszyłam w poszukiwaniu jesiennych klimatów. Udało się trochę „złapać”. Było przyjemnie, ciepło, słonecznie, jesiennie kolorowo i jesiennie zapachowo.
Oddychanie jesienią.. taka ładna jesienią bardzo mi się podoba.
Trochę się pokręciłam po pagórkach, czego efektem jest kilka zdjęć.
No to dobranoc, biegnę czytać „Zamień chemię na jedzenie” i będę się na bieżąco dzielić wiedzą.
Taka Aleja w Tarnowie, z dużą zawartością glutenu:) © lemuriza1972
Jesienne zbiory © lemuriza1972
Na zielonym szlaku pieszym © lemuriza1972
Takie tam © lemuri
KTM i zachodzące słońce © lemuriza1972
Dunajec © lemuriza1972
Raz jeszcze Dunajec © lemuriza1972
Dunajec z bliska © lemuriza1972
Wanilla Sky © lemuriza1972
Jesienne prace w polu © lemuriza1972
Jesiennie © lemuriza1972
Podwójne niebo waniliowe © lemuriza1972
Autorka co prawda nie jest ani dietetykiem, ani lekarzem, ale mamą, którą „ratując” swoje dzieci przed wiecznym chorowaniem i łykaniem antybiotyków, zaczęła się baczniej przyglądać jedzeniu.
Książka jest zbiorem jej doświadczeń, prawdziwą skarbnicą wiedzy, dodatkowo zawiera przepisy. Jest napisana świetnym stylem, czyta się ją jak najlepszą powieść.
Następną inspiracją była… Iwona. Iwonę Wierzbicką być może znacie z.. telewizyjnych reklam. Reklamowała witaminy. Dużo tych reklam ukazywało się w czasie Olimpiady.
Ja o Iwonie usłyszałam znacznie wcześniej, bo jest koleżanką Sławka Nosala, mojego kolegi. Rozmawiałam z nią kiedyś po maratonie w Istebnej. Iwona kocha MTB. Przejechała TransCarpatię, była na rowerze w Alpach, jechała giga w Istebnej i jest jedną z niewielu zapewne kobiet, która zjechała słynne istebniańskie korzonki prowadzące do mety. Co ważne zjechała z uśmiechem na ustach. Ponadto Iwona jest uznanym dietetykiem i trenerem personalnym.
Moje doświadczenia z „dobrą” dietą, zdrową dietą są .. różne. Od kilku lat co jakiś czas mam mocne postanowienie poprawy i staram się jakiś rygor sobie narzucić. Część dobrych nawyków udało mi się wprowadzić do mojej codziennej diety, ale ciągle nie jest tak jakbym chciała.
Wciąż zawstydzają mnie moje koleżanki i koledzy z drużyny, kiedy widzę jak fajnie, zdrowo jedzą (a obserwuję co jedzą podczas wspólnych wyjazdów). Zawstydzają mnie, bo mnie nie zawsze wystarcza determinacji i chęci. O ile łatwiej kupić jakieś półprodukty w sklepie, prawda?.
Iwona zainspirowała mnie swoimi 10 zasadami. Postanowiłam je wypróbować i przez 30 dni jeść zgodnie z tym co mówi i poświęcić więcej czasu na wybieranie produktów w sklepie i przygotowywanie posiłków. Po co? Bo głęboko wierzę, że dobre odżywianie sprzyja wiatalności, samopoczuciu, zdrowiu. I chciałabym wypróbować na sobie. No i przy okazji zrzucić jakieś 2 kilogramy:).
Iwona ma rację – nie ma jednej skutecznej diety dla wszystkich, ale są pewne zasady żywieniowe, których dobrze się jest trzymać. Wejdźcie na YT, wpiszcie Ajewn - 10 zasad i posłuchajcie. Myślę, że warto.
No łatwe to nie będzie jeśli posłuchacie o czym mówi Iwona. To właściwie jedyna okazja żeby spróbować, bo sezon startowy zakończony, można odpocząć od dużej ilości węglowodanów. Rezygnacja z pszenicy trudna nie będzie, bo to nie jest coś bez czego nie mogę żyć. Białe pieczywo może dla mnie na co dzień nie istnieć. Rezygnacja z mleka też nie jest problemem, bo pije go tylko do kawy. No, ale ponieważ mleko out, to kawa też raczej, bo bez mleka nie bardzo mi smakuje.
Dzisiaj kupiłam coś co nazywa się kawa żołędziowa, ale… mówię temu czemuś zdecydowanie NIE. Jest wstrętne, cierpkie w smaku i nie zamierzam się tym katować.
Macie jakieś pomysły czym zastąpić kawę? A może po prostu muszę się przyzwyczaić do takiej bez mleka. Może spróbuję:). Pewnym problemem będzie też niesłodzenie. Jestem niestety osobnikiem, który kawy czy herbaty póki co nie wyobraża sobie bez słodzenia. Od dłuższego czasu nie słodzę kawy i herbaty cukrem (a jeśli już to jest to cukier trzcinowy). Zastępuję cukier miodem (kawa, herbata) i sokami (herbata). Od jakiegoś roku jestem miłośniczką soków firmy Łowicz (w takich niewielkich butelkach). Nie są tanie, ale to dobre soki . Ulubione moje to sok z pędów sosny i z dzikiej róży.
Nie będzie problemem odstawienie całkowicie słodyczy. Z tym sobie dam radę. Śniadanie bez węglowodanów? O to już nie takie łatwe, bo one są w płatkach, w jogurcie naturalnym, w wielu produktach więc tutaj pewnie będą niewielkie odstępstwa od normy.
Zaczęłam dzisiaj. Zaopatrzyłam się w olej kokosowy (Iwona go bardzo poleca, poczytałam trochę i rzeczywiście chyba warto spróbować, pierwsze próby dokonane i jest ok). Zaopatrzyłam się w kaszę jaglaną (już nawet ugotowałam na jutrzejsze drugie śniadanie kaszę i warzywa).Nie przepadam za kaszą, ale ta jest jedną ze smaczniejszych i podobno bardzo zdrowa. Zapatrzyłam się w amarantus (dzisiaj dodałam do jogurtu , naprawdę smaczne, a podobno bardzo wartościowe).
Zaopatrzyłam się w notes, w którym będę codziennie wszystko zapisywać. A za miesiąc.. za miesiąc napiszę Wam czy to dało jakieś efekty. Lubię takie "eksperymenty", lubię mieć jakiś cel, więc jestem mocno zmotywowana.
A dzisiaj wyruszyłam w poszukiwaniu jesiennych klimatów. Udało się trochę „złapać”. Było przyjemnie, ciepło, słonecznie, jesiennie kolorowo i jesiennie zapachowo.
Oddychanie jesienią.. taka ładna jesienią bardzo mi się podoba.
Trochę się pokręciłam po pagórkach, czego efektem jest kilka zdjęć.
No to dobranoc, biegnę czytać „Zamień chemię na jedzenie” i będę się na bieżąco dzielić wiedzą.
Taka Aleja w Tarnowie, z dużą zawartością glutenu:) © lemuriza1972
Jesienne zbiory © lemuriza1972
Na zielonym szlaku pieszym © lemuriza1972
Takie tam © lemuri
KTM i zachodzące słońce © lemuriza1972
Dunajec © lemuriza1972
Raz jeszcze Dunajec © lemuriza1972
Dunajec z bliska © lemuriza1972
Wanilla Sky © lemuriza1972
Jesienne prace w polu © lemuriza1972
Jesiennie © lemuriza1972
Podwójne niebo waniliowe © lemuriza1972
- DST 28.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 18.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 października 2014
Jesiennie
Ta piosenka z płyty „Part One” bardzo przypadła mi do gustu.
Jesienne obrazki © lemuriza1972
Dwudniaki © lemuriza1972
Leśne zwierzę czyli .. kot © lemuriza1972
Wjeżdżamy do lasu © lemuriza1972
Żółto-czerwono © lemuriza1972
Zachód słońca w Lesie Radłowskim © lemuriza1972
Kolorowo © lemuriza1972
Kolorowo 2 © lemuriza1972
Kolorowo 3 © lemuriza1972
Kolorowo 4 © lemuriza1972
Kolorowo 5 © lemuriza1972
Jesienny KTM © lemuriza1972
Pogoda sprzyjała. Siedzenie w domu i nicnierobienie sportowo znudziło mi się, tym bardziej, że z moich domowych robót te najważniejsze na chwilę obecną – wykonane.
Wyruszyłam więc w poszukiwaniu jesiennych barw i endrofin, które gwarantują lepszy nastrój.
Zanim jednak znalazłam jesienne barwy, to obejrzałam nowo otwarte rondo w Mościcach. Muszę przyznać, że robi wrażenie.
W lesie pięknie i kolorowo. Jazda jednak niezbyt długa, bo szybko zrobiło się ciemno, chociaż wyjechałam wcześnie, bo już o 17. Przyjemna jazda wśród jesiennych barw i zapachów.
Zostałam dzisiaj postawiona do pionu, tzn dziewczyny mi wypomniały, że już środa a tutaj nic.. żadnego śniadania, żadnej zupy
(a miało być co tydzień). No to dzisiaj się wzięłam do pracy i są naleśniki z warzywami (moje ulubione nadzienie naleśnikowe). Marchewka, seler, pietruszka starte na tarce i „uduszone” wraz z pokrojonym porem. Spróbujcie! Można do tego zrobić jakiś sos.
A jutro będzie o jedzeniu, ale zupełnie inaczej.
No i trochę jesiennych widoków.
Wyruszyłam więc w poszukiwaniu jesiennych barw i endrofin, które gwarantują lepszy nastrój.
Zanim jednak znalazłam jesienne barwy, to obejrzałam nowo otwarte rondo w Mościcach. Muszę przyznać, że robi wrażenie.
W lesie pięknie i kolorowo. Jazda jednak niezbyt długa, bo szybko zrobiło się ciemno, chociaż wyjechałam wcześnie, bo już o 17. Przyjemna jazda wśród jesiennych barw i zapachów.
Zostałam dzisiaj postawiona do pionu, tzn dziewczyny mi wypomniały, że już środa a tutaj nic.. żadnego śniadania, żadnej zupy
(a miało być co tydzień). No to dzisiaj się wzięłam do pracy i są naleśniki z warzywami (moje ulubione nadzienie naleśnikowe). Marchewka, seler, pietruszka starte na tarce i „uduszone” wraz z pokrojonym porem. Spróbujcie! Można do tego zrobić jakiś sos.
A jutro będzie o jedzeniu, ale zupełnie inaczej.
No i trochę jesiennych widoków.
Jesienne obrazki © lemuriza1972
Dwudniaki © lemuriza1972
Leśne zwierzę czyli .. kot © lemuriza1972
Wjeżdżamy do lasu © lemuriza1972
Żółto-czerwono © lemuriza1972
Zachód słońca w Lesie Radłowskim © lemuriza1972
Kolorowo © lemuriza1972
Kolorowo 2 © lemuriza1972
Kolorowo 3 © lemuriza1972
Kolorowo 4 © lemuriza1972
Kolorowo 5 © lemuriza1972
Jesienny KTM © lemuriza1972
- DST 34.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:38
- VAVG 20.82km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 października 2014
Komunikacyjnie
Już mam!
Pożądana od dawna, do zdobycia tylko na allegro za duże kwoty (ostatnio wystawiona za 900 zł!!!) pierwsza płyta Indios Bravos.
To na potrzeby wydania tej płyty Kuba Wojewódzki założył wytwórnię płytową pn Pałac Kultury.
Ja mam co prawda tylko reedycję, ale też cieszy. Bardzo, bardzo cieszy!!!
Reedycja pierwszej płyty Indios Bravos © lemuriza1972
Stara płyta, to i stary teledysk, ale za to z młodym Gutkiem:).
A dzisiaj komunikacyjnie. Na pocztę po płyty, a potem do Pani Krystyny i Pana Adama (zawiozłam płytę Krysi, bo też chciała ją mieć. Ot zainfekowana muzyką IB).
Po drodze obejrzałam zamknięty wiadukt na Krakowskiej. Zła informacja dla pieszych i tych na rowerach, ścieżki i chodniki też zamknięte, trzeba się przedostawać przez przejście przy dworcu.
Ponieważ Pani Krystyna się napracowała, to tutaj jest link do zdjęć z sobotniej Istebnej. Może ktoś się odnajdzie i będzie miał pamiątkę z tego ostatniego wyścigu… https://picasaweb.google.com/10008870802461974373...
Po drodze obejrzałam zamknięty wiadukt na Krakowskiej. Zła informacja dla pieszych i tych na rowerach, ścieżki i chodniki też zamknięte, trzeba się przedostawać przez przejście przy dworcu.
Ponieważ Pani Krystyna się napracowała, to tutaj jest link do zdjęć z sobotniej Istebnej. Może ktoś się odnajdzie i będzie miał pamiątkę z tego ostatniego wyścigu… https://picasaweb.google.com/10008870802461974373...
- DST 9.00km
- Czas 00:33
- VAVG 16.36km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 5 października 2014
Istebna okiem kibica
„ Jedzie Kasia, nie Kasia, może Ewelina…”
… a to była Justyna…(Frączek) tylko nie wiem dlaczego jej nie poznałyśmy???? Może dlatego, że dawno jej nie było na maratonie.
Jechała jednak bez numeru.
To był podobno ostatni taki wyścig w tej części Europy (jak to mawia Sufa).
Ostatni w tym cyklu, bo przecież etapówki zostaną, a poza tym GG zapowiedział wczoraj coś na kształt Salzkammergut (podobno to będzie w Karpaczu).
Podobno tylko „zawiesza” działalność na jakiś rok, dwa, ale po tym roku czy dwóch ciężko będzie odbudować markę.
Bo to była „marka”. Tak jest, zwłaszcza w ostatnim sezonie ta marka podupadła i nie chodzi o jakość tras, ale o całą otoczkę i organizację , ale nie zmienia to opinii mojej i wielu innych, że te wyścigi to było COŚ, to było MTB.
Pojechałam do Istebnej w celach "towarzyskich" (kibicować i pożegnać się z MTB MARATHONEM).
Po zamieszaniu w Stroniu, miałam już nie jechać ani Piwnicznej ani Istebnej, ale potem pomyślałam, że szkoda byłoby niezrobionej generalki.
Pojechałam więc do Piwnicznej z postanowieniem, że jeśli skończę, to Istebną oglądam jako kibic.
13 wyścigów w sezonie dało mi w kość i czułam się zmęczona.
Ale powiem tak – kibicowanie spodobało mi się na tyle, że mocno zastanawiam się czy nie iść w tym kierunku:).
I nie myślcie sobie, że to takie proste i mało energetyczne. Nabiegałam się po tej Ochodzitej. Oj, nabiegałam.
Piątkowy wieczór w Istebnej „przeszedł” miło i przyjemnie. Nie może być inaczej, jeśli jest się w gomolowym towarzystwie. Było elegancko. Wino i sery. Darek wyznaczył mi na dzień następny funkcję bufetowej, więc się dostosowałam:
Ostatni w tym cyklu, bo przecież etapówki zostaną, a poza tym GG zapowiedział wczoraj coś na kształt Salzkammergut (podobno to będzie w Karpaczu).
Podobno tylko „zawiesza” działalność na jakiś rok, dwa, ale po tym roku czy dwóch ciężko będzie odbudować markę.
Bo to była „marka”. Tak jest, zwłaszcza w ostatnim sezonie ta marka podupadła i nie chodzi o jakość tras, ale o całą otoczkę i organizację , ale nie zmienia to opinii mojej i wielu innych, że te wyścigi to było COŚ, to było MTB.
Pojechałam do Istebnej w celach "towarzyskich" (kibicować i pożegnać się z MTB MARATHONEM).
Po zamieszaniu w Stroniu, miałam już nie jechać ani Piwnicznej ani Istebnej, ale potem pomyślałam, że szkoda byłoby niezrobionej generalki.
Pojechałam więc do Piwnicznej z postanowieniem, że jeśli skończę, to Istebną oglądam jako kibic.
13 wyścigów w sezonie dało mi w kość i czułam się zmęczona.
Ale powiem tak – kibicowanie spodobało mi się na tyle, że mocno zastanawiam się czy nie iść w tym kierunku:).
I nie myślcie sobie, że to takie proste i mało energetyczne. Nabiegałam się po tej Ochodzitej. Oj, nabiegałam.
Piątkowy wieczór w Istebnej „przeszedł” miło i przyjemnie. Nie może być inaczej, jeśli jest się w gomolowym towarzystwie. Było elegancko. Wino i sery. Darek wyznaczył mi na dzień następny funkcję bufetowej, więc się dostosowałam:
Bufetowa:) © lemuriza1972
Wino było … no jakie było każdy widzi. Ser był również … elegancki i aromatyczny. Darek ponadto przysyłał mi jakieś dziwne zdjęcia i do dnia dzisiejszego nie udało nam się ustalić o co mu chodziło. Myślał Sufa, myślała pani Krystyna i nie udało się im nic wymyślić.
Diabelsko wykwintne
Sufa i jego aromatyczny ser © lemuriza1972
Dnia następnego wraz z Panią Krystyną przygotowałyśmy się bardzo mocno do pełnienia roli bufetowych i dopingujących.
Przygotowane na bufet na Ochodzitej © lemuriza1972
Tymczasem my zajęłyśmy się robieniem PR Gomoli.
Bardzo gomolowo © lemuriza1972
"No dobra, nie łam się, u Grabka jest K4":) © lemuriza1972
Trzeh przyjaciele nie z boiska © lemuriza1972
W międzyczasie poszłyśmy podglądnąć czy jednak będzie ta kategoria K4 w generalce czy nie (bo regulamin milczał na temat, , i słuchy były takie, że jednak generalka normalnie, żadna tam łączona z K3). Pucharu za K4 nie było, więc postanowiłam wziąć sobie
jakiś inny. Wybór był spory.
.
Gomola bierze wszystko © lemuriza1972
Po czym zaczęłyśmy wchodzić w rolę paparazzo. Sufę udało się uchwycić w bardzo nietypowej dla niego sytuacji.
Sufa liczy na boską pomoc © lemuriza1972
Pani Krystyna dwoiła się i troiła (a wszystko, żeby Gomole pamiętano dobrze i nikt już nie nazywał nas „szmaciarzami i lalusiami”). W tym też celu oprócz poniżej przedstawionych czynności, największe brawa biła pani Krystyna na Ochodzitej Trekom i przesyłała specjalne pozdrowienia od GTA.
Serwis by GTA © lemuriza1972
Andrzej i Tomek © lemuriza1972
Na Ochodzitej było też specjalne wspomaganie. Nie wszyscy chcieli skorzystać, ale ci którzy chcieli wydaje mi się zyskiwali odwagę na zjazdach. Marcin nie skorzystał, no i… podobno podarł spodnie i się poobijał.
Tak wygląda się po wypiciu Gomolanki © lemuriza1972
Nie chciał jeść, nie chciał pić.. pognał do przodu © lemuriza1972
Robiłyśmy co mogłyśmy, żeby ludziom wjeżdżało się odrobinę przyjemniej. Pani Krystyna smarowała łańcuchy obficie i jak serwisant z TdF. W biegu.
Serwis by GTA na Ochodzitej © lemuriza1972
Największe wspomaganie miał Sufa, a wyglądało to mniej więcej tak:
Wściekli i szybcy © lemuriza1972
Wspomagacze © lemuriza1972
Sufa i jego fani © lemuriza1972
Dodatkowo wspomogłam go krzycząc (nic tak dobrze nie działa): KOBIETA CIĘ BIJE!
To był jego rekordowo szybki wjazd na ten szczyt.
Pierwszy na mega (ale jak się okazało miał silnik) © lemuriza1972
Darek też miał solidne wspomaganie
" Może pomdiorka?" © lemuriza1972
Pomidorka nie chciał i był bardzo rozczarowany bo….
" Nie macie Murzynka?" © lemuriza1972
Przez brak Murzynka jechał bardzo długo…ale do wieczora się zregenerował i wieczorem pokazał swoją prawdziwą moc.
Na Ochodzitej © lemuriza1972
Rozważna (haha) i romantyczna © lemuriza1972
Selfie cz 1 © lemuriza1972
Selfie cz 2 © lemuriza1972
Czekając na Wiolę © lemuriza1972
Agnieszka zmierza do mety © lemuriza1972
Marcin zmierzający do mety © lemuriza1972
Krystyna i Andrzej © lemuriza1972
Chyba się lubią (przynajmniej tak to wygląda) © lemuriza1972
A potem to już była dekoracja… Bardzo było gomolowo, ale też momentami mało przyjemnie. Bardzo nędzne nagrody jak na generalkę, pomyłki w wynikach.
Widziałam i rozmawiałam ze bardzo poddenerwowaną Edytą Swat (chodziło o generalkę w K4). Ania z Bydgoszczy na skutek połączenia kategorii K3 i K4 wylądowała na 7 miejscu i też była zdenerowowana. No było tak sobie. Tyle, że jak jest gomolowo, to wszystko się przełknie. Nawet gorzką pigułkę. No bo przecież w takim towarzystwie…
Selfie cz 3 - podczas dekoracji © lemuriza1972
Nie dali, to sama sobie wzięłam:)
© lemuriza1972
Pan Adam jako, że nie było go, uczynił mnie swoim pełnomocnikiem. Odebrałam więc jego trofeum.
Udając Adama © lemuriza1972
"Nie wcale mi nie szkoda, że nie było kategorii K4" © lemuriza1972
Podczas dekoracji © lemuriza1972
Dekoracja klasyfikacji drużynowej na giga © lemuriza1972
I jeszcze kilka fotek sprzed maratonu. Pani Krystyna nie chcąc być gorszą od męża, postanowiła robić zdjęcia podobną techniką jak Adam.
Eksperymentowała na mnie
.
Foto wg Pana Adama © lemuriza1972
Przymiarka do nowego sprzętu © lemuriza1972
Na ludowo © lemuriza1972
Sezon się skończył, więc czas zacząć rywalizację w innych zawodach.
Mistrzostwa Świata drugiego planu cz.1 © lemuriza1972
Siadłam Sufie na koło...
Mistrzostwa Świata drugiego planu cz. 2 © lemuriza1972
Mistrzostwa Świata drugiego planu cz.3 © lemuriza1972
A następcy rosną….
Gomolątko © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze