Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2010
Dystans całkowity: | 365.00 km (w terenie 136.00 km; 37.26%) |
Czas w ruchu: | 18:16 |
Średnia prędkość: | 19.98 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Liczba aktywności: | 9 |
Średnio na aktywność: | 40.56 km i 2h 01m |
Więcej statystyk |
Piątek, 29 października 2010
Galimatias czyli życie moje:)
Nareszcie się zmobilzowałam żeby wyruszyć na rower. Właściwie to pogoda mnie zmobilizowała. Niestety zanim doszłam do domu, zanim zjadłam obiad, to z cudnej pogody zostały jej resztki. Początek jazdy przy pięknie zachodzącym słońcu ( wielka czerwona kula nad Dunajcem). Potem trochę lasu, ale już w ciemnościach.
Przyjemnie, powoli, spokojnie.
W weekend ma byc piękna rowerowa pogoda, a jednak nie dla mnie. jutro ide pomagać Andżelice i Tomkowi w remoncie, niedziela i poniedziałek z wiadomych względów bez roweru. Swięto.
Obejrzałam wczoraj film pt "Cisza" ( o licealistach z Tych, ktorzy zginęli pod lawiną). Tak... możemy marzyć, ćwiczyć, trenować, zbierać finanse na wyprawy, a góry i tak jak zechcą powiedzą nam : Nie.
No ale to nie znaczy, ze mamy przestać o nich marzyć.
Przeczytałam dzisiaj wpis Kosmy
http://kosma100.bikestats.pl/index.php?did=401940#comments
Nie znam Kosmy, ale pomyślałam: być moze byśmy sie dogadały:).
Na początku Kosma zacytowała moj ulubiony Myslovitz ( Dla Ciebie). Kiedys b. lubiłam tę piosenkę. Dzisiaj już chyba mniej. Jest obietnicą.. a ja już wiem, że słowa słowami a zycie życie.
Ale to nie znaczy, że nieszczęsliwa jestem.
I teraz będą refleksje, na kształt tych popełnionych przez Kosmę.
I pewnie moje refleksje mogą sie wielu nie spodobać. Pewnie będą tacy co nie uwierzą w to co piszę.
Jestem niezbyt już młodą , żyjącą od 2 lat w pojedynkę kobietą.
W dodatku mam kota. Kot ma na imię Tosia.
Na takie jak ja, patrzy się podejrzliwie. " coś z nią nie tak, ze jest sama, zdziwaczała itp." - oj wiem, wiem, na pewno, ze tak się patrzy:)
Cóż... kiedyś też myślałam, ze szczesliwym można być tylko w duecie. Dzisiaj wiem, ze może być inaczej.
Kiedyś pisałam o tym, że moja przyjaciółka opowiadała mi o wywiadzie z Beatą Pawlikowską pt Jestem szcześliwą singielką. Wówczas pomyślalam: co za bzdury... nie można być szczęsliwym będąc samemu.
Minął rok a ja myślę inaczej. Pomogła Beata, jej słowa, ksiązka, to mnie bardzo odmieniło.
Dlaczego popełniam ten wpis? A tak trochę żeby obserwatorzy, oceniający patrzący na takich ludzi jak ja, spojrzeli od dzisiaj na nich trochę inaczej.
Dlatego też, zeby dodać odwagi tym, ktorym w życiu coś sie zawaliło, zmieniło.
Kochani... naprawdę można zyć dalej. Nawet po największym dramacie. Życie ma te wielką siłę, ze .. toczy się dalej. Nie wolno siedzieć w poczekalni zycia. Trzeba z niej wyjść.
Warto. Mamy tylko jedno życie.
Wiele czasu mineło, zanim zrozumiałam, że to ja jestem najlepszym psychologiem dla samej siebie,że chce zyc, bo życie jest moją pasją, ze warto dalej zyć, bo jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle marzeń do spełnienia i że to , ze nie robię ich w duecie, nie znaczy , że to jest złe, patologiczne i nie da szczęścia.
Otwieram oczy każdego dnia i myślę: uśmiechnij się, to twój następny dzień. Będzie dobrze.
Drodzy panowie nie myślcie proszę , ze szczęscie kobiety uwarunkowane jest posiadaniem u boku mężczyźny. Często mam wrażenie , ze tak myślicie.
Kobieta może być też szczęśliwa sama. Jeśli tylko tego chce. Jeśli życie ma dla niej wartość, jeśli widzi potrafi COŚ dostrzec w codzienności
Każdy z nas może być szczęsliwy.
Ja już nie marudzę, nie rozczulam się nad sobą, idę do przodu, każdego dnia do przodu.
W moim życiu było wiele galimatiasu ( a teraz mam znowu bardzo nerwowy okres, praca i inne problemy), ale ja już wiem, że trzeba się z tym mierzyć i że byle co mnie nie złamie.
Na koniec taki mój ulubiony cytat ostatnich dni. Tez mam to absurdalne poczucie jak autorka cytatu.
" Mam absurdalne może poczucie , ze nic nie może się już wydarzyć. jakbym została już zaszczepiona na wszelkie cierpienia i choroby życia. Mogą przyjść , ale nie mogą mnie już przeorać do głębi"
Anna Kamieńska
pozdrawiam życząc wszystkim takiego absurdalnego poczucia. Naprawdę szczęsliwa w pojedynkę ( chociaż pewnie i tak wielu mi nie uwierzy).
Przyjemnie, powoli, spokojnie.
W weekend ma byc piękna rowerowa pogoda, a jednak nie dla mnie. jutro ide pomagać Andżelice i Tomkowi w remoncie, niedziela i poniedziałek z wiadomych względów bez roweru. Swięto.
Obejrzałam wczoraj film pt "Cisza" ( o licealistach z Tych, ktorzy zginęli pod lawiną). Tak... możemy marzyć, ćwiczyć, trenować, zbierać finanse na wyprawy, a góry i tak jak zechcą powiedzą nam : Nie.
No ale to nie znaczy, ze mamy przestać o nich marzyć.
Przeczytałam dzisiaj wpis Kosmy
http://kosma100.bikestats.pl/index.php?did=401940#comments
Nie znam Kosmy, ale pomyślałam: być moze byśmy sie dogadały:).
Na początku Kosma zacytowała moj ulubiony Myslovitz ( Dla Ciebie). Kiedys b. lubiłam tę piosenkę. Dzisiaj już chyba mniej. Jest obietnicą.. a ja już wiem, że słowa słowami a zycie życie.
Ale to nie znaczy, że nieszczęsliwa jestem.
I teraz będą refleksje, na kształt tych popełnionych przez Kosmę.
I pewnie moje refleksje mogą sie wielu nie spodobać. Pewnie będą tacy co nie uwierzą w to co piszę.
Jestem niezbyt już młodą , żyjącą od 2 lat w pojedynkę kobietą.
W dodatku mam kota. Kot ma na imię Tosia.
Na takie jak ja, patrzy się podejrzliwie. " coś z nią nie tak, ze jest sama, zdziwaczała itp." - oj wiem, wiem, na pewno, ze tak się patrzy:)
Cóż... kiedyś też myślałam, ze szczesliwym można być tylko w duecie. Dzisiaj wiem, ze może być inaczej.
Kiedyś pisałam o tym, że moja przyjaciółka opowiadała mi o wywiadzie z Beatą Pawlikowską pt Jestem szcześliwą singielką. Wówczas pomyślalam: co za bzdury... nie można być szczęsliwym będąc samemu.
Minął rok a ja myślę inaczej. Pomogła Beata, jej słowa, ksiązka, to mnie bardzo odmieniło.
Dlaczego popełniam ten wpis? A tak trochę żeby obserwatorzy, oceniający patrzący na takich ludzi jak ja, spojrzeli od dzisiaj na nich trochę inaczej.
Dlatego też, zeby dodać odwagi tym, ktorym w życiu coś sie zawaliło, zmieniło.
Kochani... naprawdę można zyć dalej. Nawet po największym dramacie. Życie ma te wielką siłę, ze .. toczy się dalej. Nie wolno siedzieć w poczekalni zycia. Trzeba z niej wyjść.
Warto. Mamy tylko jedno życie.
Wiele czasu mineło, zanim zrozumiałam, że to ja jestem najlepszym psychologiem dla samej siebie,że chce zyc, bo życie jest moją pasją, ze warto dalej zyć, bo jest tyle rzeczy do zrobienia, tyle marzeń do spełnienia i że to , ze nie robię ich w duecie, nie znaczy , że to jest złe, patologiczne i nie da szczęścia.
Otwieram oczy każdego dnia i myślę: uśmiechnij się, to twój następny dzień. Będzie dobrze.
Drodzy panowie nie myślcie proszę , ze szczęscie kobiety uwarunkowane jest posiadaniem u boku mężczyźny. Często mam wrażenie , ze tak myślicie.
Kobieta może być też szczęśliwa sama. Jeśli tylko tego chce. Jeśli życie ma dla niej wartość, jeśli widzi potrafi COŚ dostrzec w codzienności
Każdy z nas może być szczęsliwy.
Ja już nie marudzę, nie rozczulam się nad sobą, idę do przodu, każdego dnia do przodu.
W moim życiu było wiele galimatiasu ( a teraz mam znowu bardzo nerwowy okres, praca i inne problemy), ale ja już wiem, że trzeba się z tym mierzyć i że byle co mnie nie złamie.
Na koniec taki mój ulubiony cytat ostatnich dni. Tez mam to absurdalne poczucie jak autorka cytatu.
" Mam absurdalne może poczucie , ze nic nie może się już wydarzyć. jakbym została już zaszczepiona na wszelkie cierpienia i choroby życia. Mogą przyjść , ale nie mogą mnie już przeorać do głębi"
Anna Kamieńska
pozdrawiam życząc wszystkim takiego absurdalnego poczucia. Naprawdę szczęsliwa w pojedynkę ( chociaż pewnie i tak wielu mi nie uwierzy).
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.22km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 października 2010
Dzień...
Od dłuższego czasu staram się każdy dzień traktować.... dobrze:), tzn mam dużą świadomość, że ważne jest TU i TERAZ i muszę moje dni dobrze wykorzystywać.
Dzisiejszy dzień jednak no niestety przyniósł taki wielki niesmak... nie bedę o tym pisać, bo i tak za dużo polityki w mediach.
U Szymona Majewskiego własnie Martyna Wojciechowska i właściwie dlatego tylko włączyłam tv ( od kilku lat nie oglądam już Szymona , bo niektóre jego żarty przestały mnie już bawić). Zazdroszczę Martynie tych podrózy.
No niestety nie ma co się czarować, ale realizacja niektórych z marzeń jest nierozerwalnie związana z posiadaniem pieniędzy.
Tak więc ja musze spełniać marzenia na miarę swoich możliwości.
I własnie dlatego cwiczę pompki, macham hantalmi,zeby za jakieś 1, 5 tygodnia idąc na ściankę mieć większy komfort. Po prostu jest cel, więc ćwiczę. Na razie jeszcze spokojnie ( tym bardziej , ze po wczorajszej wędrówce po górach mam leciutkie zakwasy).
Robienie pompek to jednak jest ból:), ale.. jaki chyba lubie taki ból:), jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.
I tradycyjnie już jak w ostatnich dniach tekścik niegłupi:)
autor Gutek z IB, tytuł TU I TERAZ
Co dzieli nas, a co łączy
To każdy wie
Lecz w gąszczu złudzeń
Wciąż gubimy się
I oddalamy się od siebie
Szukamy odpowiedzi w niebie
Lecz zamiast szukać wyjścia
My wolimy błądzić
Trudniej zrozumieć innych
Łatwiej ich osądzić
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Z tego co ludzkie
Nam obce nie jest nic
O tym co boskie
Też lubimy śnić
Ale robimy tak niewiele
A raczej nie robimy nic
I choć wierzymy bogom
Nie wierzymy sobie
Że moc jest dana nam
Wszak marnym pyłem człowiek
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Dzisiejszy dzień jednak no niestety przyniósł taki wielki niesmak... nie bedę o tym pisać, bo i tak za dużo polityki w mediach.
U Szymona Majewskiego własnie Martyna Wojciechowska i właściwie dlatego tylko włączyłam tv ( od kilku lat nie oglądam już Szymona , bo niektóre jego żarty przestały mnie już bawić). Zazdroszczę Martynie tych podrózy.
No niestety nie ma co się czarować, ale realizacja niektórych z marzeń jest nierozerwalnie związana z posiadaniem pieniędzy.
Tak więc ja musze spełniać marzenia na miarę swoich możliwości.
I własnie dlatego cwiczę pompki, macham hantalmi,zeby za jakieś 1, 5 tygodnia idąc na ściankę mieć większy komfort. Po prostu jest cel, więc ćwiczę. Na razie jeszcze spokojnie ( tym bardziej , ze po wczorajszej wędrówce po górach mam leciutkie zakwasy).
Robienie pompek to jednak jest ból:), ale.. jaki chyba lubie taki ból:), jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.
I tradycyjnie już jak w ostatnich dniach tekścik niegłupi:)
autor Gutek z IB, tytuł TU I TERAZ
Co dzieli nas, a co łączy
To każdy wie
Lecz w gąszczu złudzeń
Wciąż gubimy się
I oddalamy się od siebie
Szukamy odpowiedzi w niebie
Lecz zamiast szukać wyjścia
My wolimy błądzić
Trudniej zrozumieć innych
Łatwiej ich osądzić
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
Z tego co ludzkie
Nam obce nie jest nic
O tym co boskie
Też lubimy śnić
Ale robimy tak niewiele
A raczej nie robimy nic
I choć wierzymy bogom
Nie wierzymy sobie
Że moc jest dana nam
Wszak marnym pyłem człowiek
A może nie potrafimy już inaczej
Nie potrafimy już.
Tylko tu i teraz
Tylko teraz i tu
Nie we wspomnieniach
I nie w marzeniach
Żyć możesz tylko
Teraz i tu
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 października 2010
Niedziela w górach
Budzik zadzwonił o 6.25, dość barbarzyńska pora do wstawania jak na niedzielę. No ale jeśli ma się w perspektywie wędrówkę po górach, wstaje się inaczej.
Piekna droga do Kosarzysk ( 110 km) od Tarnowa, właściwie już za Wojniczem zaczyna się moja ulubiona droga. Chyba jedna z najpiękniejszych jakimi jeżdziłam. Po lewej stronie Dunajec, po prawej pagórki , które stopniowo zamieniają się w bardziej majestatyczne góry. Gdzieś po drodze Jezioro Czchowskie, potem Rożnowskie i jeden z najpiękniejszych wg mnie widoków czyli widok na Jezioro Roznowskie z Justu. Za Starym Sączem to już po prostu bajka, góry "przytłaczają" swoim pięknem. I te kolory, ech.. nie widzieć jesieni w górach, to jak nie widzieć jesieni w ogóle.
Parkowanie w Kosarzyskach i dalej juz do góry.
Najpierw Sucha Dolina, potem Obidza ( tu krótka posiadówka na herbatkę) i dalej aż do Białej Wody. Trasa dobrze mi znana, zarówno z pieszych wędrówek jak i rowerówych wycieczek. Trochę szkoda , że nie poszliśmy żadną nową, ale nie ma co marudzić, bo pogoda była piękna, widoki nieziemskie.
Chyba jednak zmęczył mnie ten sezon, bo patrząc na podjazdy czułam tym razem ( !!!) jakiś rodzaj ulgi, że nie mam ze sobą roweru. A patrząc na te niewjeżdzalne oddychałam z ulgą, że nie musze pchać roweru do góry.
Cóż... może nie przejeździłam w tym roku wiele kilometrów, ale za to było sporo wyścigów i pewien przesyt chyba jest. Dlatego muszę przez zimę porobić cos innego, żeby do roweru zatęsknić.
Nawet dzisiaj o tym sporo rozmawialiśmy. Andżelika powiedziała, że chciałaby miec dzisiaj rower ze sobą, my z Krysią, ze niekoniecznie. Ze chyba czasem własnie trzeba zrobić cos innego, żeby zatęsknić.
Patrzyłam też na znane ścieżki i wspominałam z jakim wielkim entuzjazmem jeździłam tu przed laty. Nie przeszkadzało mi , że mam rower , ktory wazył chyba 15 km, że mam bawełnianie nie do konca wygodne ciuchy, o spd wtedy mogłam pomarzyć. ale entuzjazmu było we mnie więcej, bo wszystko było przede mną. Całe moje mtb, zdobywanie szczytów, trudne zjazdy, pierwsze wyścigi, pierwsze wyścigi w błocie. Wszystko było przyszłością, a wiele z tego co się ziściło, wtedy nawet nie kiełkowało jeszcze w formie marzeń. Wtedy to była taka czysta, najbardziej z czystych RADOŚĆ z jazdy. Dzisiaj az takiej już nie ma, co nie znaczy , ze jej w ogóle nie ma.
Ale chyba dlatego tak ciągnię mnie do wspinaczki, bo... to coś nowego. Zresztą jakoś instynktownie czuję, że takie wdrapywanie się do góry... to jest chyba bardziej metafizyczne przeżycie niż zdobywanie szczytów na rowerze. Dzisiaj wspinanie sie wydaje mi sie czyms mocno abstrakcyjnym, ale zycie nauczyło mnie jednego - nie można zakładać z góry, ze coś sie nie uda, że jest niemożliwe. Nie można sobie zamykać drogi do spełniania marzeń. Tym bardziej, ze kiedys dla mnie przejechanie maratonu w górach w błocie i deszczu też wydawało mi sie czystą abstrakcją. Więc kto wie? Moze kiedyś napiszę tutaj: udało się! Wdrapałam się na swoją pierwszą skałę.
Ale wróćmy do wycieczki naszej dzisiejszej. Kolejny etap to była Biała Woda ( cudowny rezerwat, kto nie był koniecznie powinien zobaczyć),gdzie podeszłam sobie do jednej skałki, zobaczyć jak to jest mieć w palcach skalne chwyty. Hm... jakby to powiedzieć, dotknęłam skały i zapragnęłam jeszcze bardziej spróbować wspinania się. Potem jak poszlismy do góry napotkalismy skałke bazaltową, miała mnóstwo chwytów i spróbowałam sobie wejśc kawałek. No może jakiś metr. Ręcę nogi, rwały się do wspinania, poczułam, ze to jest to co chciałbym robić, ze to jest COŚ dużego. Niełatwo było zejść w buciorach do chodzenia w górach:), ale nie od dzisiaj wiadomo że trudniej się schodzi niż wchodzi.
Mam wrażenie, ze te skały mówią do mnie: spróbuj, musisz spróbować.
Bardzo udana wycieczka w towarzystwie Krysi, Andżeliki i Tomka. Rozmowy o wspinaczce ( bo Krysia przecież się wspinała), o maratonach i innych fajnych rzeczach. W drodze od 9-15, ale z kilkoma przystankami.
To są te chwile w życiu, ze naprawdę wie się , ze życie powinno być pasją, bo jest w nim tyle momentów dla których warto żyć.
A kiedy dnia pewnego
Trzeba stąd będzie odejść
Bez względu na stan uczuć
Bez względu na pogodę
A kiedy dnia pewnego
Każesz mi przybyć Boże
To z wszystkich swoich wspomnień
Olbrzymi stos ułożę
Yeah... Yeah... Yeah...
Na samym dole legną
Zabawy w strzelanego
Karate, pierwszy zespół
I coś zbyt intymnego
Aby tak mówić o tym
Więc dalej ani słowa
Podwórko, kino, biwak
Pałac młodzieży, szkoła
A potem na stos rzucę
Wspomnienia o miłościach
Rozstaniach i powrotach
Gorących namiętnościach
O wszystkich moich planach
I w plany te zwątpieniach
O klęskach i zwycięstwach
I twórczych uniesieniach
Yeah... Yeah... Yeah...
O bólu, który czasem
Usztywniał moje ciało
I o tych wszystkich chwilach
Gdy serce kołatało
Ze strachu bądź radości
Z niewiedzy bądź olśnienia
Tak będę na stos rzucał
Kolejne wspomnienia
A gdy już sięgnę nieba
Bo trochę się przeżyło
To wiem co wtedy powiem
Ech Boże… warto było… warto było…
warto było… warto było
Indios bravos
Piekna droga do Kosarzysk ( 110 km) od Tarnowa, właściwie już za Wojniczem zaczyna się moja ulubiona droga. Chyba jedna z najpiękniejszych jakimi jeżdziłam. Po lewej stronie Dunajec, po prawej pagórki , które stopniowo zamieniają się w bardziej majestatyczne góry. Gdzieś po drodze Jezioro Czchowskie, potem Rożnowskie i jeden z najpiękniejszych wg mnie widoków czyli widok na Jezioro Roznowskie z Justu. Za Starym Sączem to już po prostu bajka, góry "przytłaczają" swoim pięknem. I te kolory, ech.. nie widzieć jesieni w górach, to jak nie widzieć jesieni w ogóle.
Parkowanie w Kosarzyskach i dalej juz do góry.
Najpierw Sucha Dolina, potem Obidza ( tu krótka posiadówka na herbatkę) i dalej aż do Białej Wody. Trasa dobrze mi znana, zarówno z pieszych wędrówek jak i rowerówych wycieczek. Trochę szkoda , że nie poszliśmy żadną nową, ale nie ma co marudzić, bo pogoda była piękna, widoki nieziemskie.
Chyba jednak zmęczył mnie ten sezon, bo patrząc na podjazdy czułam tym razem ( !!!) jakiś rodzaj ulgi, że nie mam ze sobą roweru. A patrząc na te niewjeżdzalne oddychałam z ulgą, że nie musze pchać roweru do góry.
Cóż... może nie przejeździłam w tym roku wiele kilometrów, ale za to było sporo wyścigów i pewien przesyt chyba jest. Dlatego muszę przez zimę porobić cos innego, żeby do roweru zatęsknić.
Nawet dzisiaj o tym sporo rozmawialiśmy. Andżelika powiedziała, że chciałaby miec dzisiaj rower ze sobą, my z Krysią, ze niekoniecznie. Ze chyba czasem własnie trzeba zrobić cos innego, żeby zatęsknić.
Patrzyłam też na znane ścieżki i wspominałam z jakim wielkim entuzjazmem jeździłam tu przed laty. Nie przeszkadzało mi , że mam rower , ktory wazył chyba 15 km, że mam bawełnianie nie do konca wygodne ciuchy, o spd wtedy mogłam pomarzyć. ale entuzjazmu było we mnie więcej, bo wszystko było przede mną. Całe moje mtb, zdobywanie szczytów, trudne zjazdy, pierwsze wyścigi, pierwsze wyścigi w błocie. Wszystko było przyszłością, a wiele z tego co się ziściło, wtedy nawet nie kiełkowało jeszcze w formie marzeń. Wtedy to była taka czysta, najbardziej z czystych RADOŚĆ z jazdy. Dzisiaj az takiej już nie ma, co nie znaczy , ze jej w ogóle nie ma.
Ale chyba dlatego tak ciągnię mnie do wspinaczki, bo... to coś nowego. Zresztą jakoś instynktownie czuję, że takie wdrapywanie się do góry... to jest chyba bardziej metafizyczne przeżycie niż zdobywanie szczytów na rowerze. Dzisiaj wspinanie sie wydaje mi sie czyms mocno abstrakcyjnym, ale zycie nauczyło mnie jednego - nie można zakładać z góry, ze coś sie nie uda, że jest niemożliwe. Nie można sobie zamykać drogi do spełniania marzeń. Tym bardziej, ze kiedys dla mnie przejechanie maratonu w górach w błocie i deszczu też wydawało mi sie czystą abstrakcją. Więc kto wie? Moze kiedyś napiszę tutaj: udało się! Wdrapałam się na swoją pierwszą skałę.
Ale wróćmy do wycieczki naszej dzisiejszej. Kolejny etap to była Biała Woda ( cudowny rezerwat, kto nie był koniecznie powinien zobaczyć),gdzie podeszłam sobie do jednej skałki, zobaczyć jak to jest mieć w palcach skalne chwyty. Hm... jakby to powiedzieć, dotknęłam skały i zapragnęłam jeszcze bardziej spróbować wspinania się. Potem jak poszlismy do góry napotkalismy skałke bazaltową, miała mnóstwo chwytów i spróbowałam sobie wejśc kawałek. No może jakiś metr. Ręcę nogi, rwały się do wspinania, poczułam, ze to jest to co chciałbym robić, ze to jest COŚ dużego. Niełatwo było zejść w buciorach do chodzenia w górach:), ale nie od dzisiaj wiadomo że trudniej się schodzi niż wchodzi.
Mam wrażenie, ze te skały mówią do mnie: spróbuj, musisz spróbować.
Bardzo udana wycieczka w towarzystwie Krysi, Andżeliki i Tomka. Rozmowy o wspinaczce ( bo Krysia przecież się wspinała), o maratonach i innych fajnych rzeczach. W drodze od 9-15, ale z kilkoma przystankami.
To są te chwile w życiu, ze naprawdę wie się , ze życie powinno być pasją, bo jest w nim tyle momentów dla których warto żyć.
A kiedy dnia pewnego
Trzeba stąd będzie odejść
Bez względu na stan uczuć
Bez względu na pogodę
A kiedy dnia pewnego
Każesz mi przybyć Boże
To z wszystkich swoich wspomnień
Olbrzymi stos ułożę
Yeah... Yeah... Yeah...
Na samym dole legną
Zabawy w strzelanego
Karate, pierwszy zespół
I coś zbyt intymnego
Aby tak mówić o tym
Więc dalej ani słowa
Podwórko, kino, biwak
Pałac młodzieży, szkoła
A potem na stos rzucę
Wspomnienia o miłościach
Rozstaniach i powrotach
Gorących namiętnościach
O wszystkich moich planach
I w plany te zwątpieniach
O klęskach i zwycięstwach
I twórczych uniesieniach
Yeah... Yeah... Yeah...
O bólu, który czasem
Usztywniał moje ciało
I o tych wszystkich chwilach
Gdy serce kołatało
Ze strachu bądź radości
Z niewiedzy bądź olśnienia
Tak będę na stos rzucał
Kolejne wspomnienia
A gdy już sięgnę nieba
Bo trochę się przeżyło
To wiem co wtedy powiem
Ech Boże… warto było… warto było…
warto było… warto było
Indios bravos
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 października 2010
Sobota , jesiennie piękna sobota
Piękną mieliśmy dzisiaj kochani sobotę, słoneczną, kolorami jesieni nasyconą. To już chyba ostatnie takie chwile.. wykorzystajcie je, bo niedługo nie będzie juz tych cudnych kolorów.
Krótka wycieczka dzisiaj. Jesiennie powolna. Jeżdżę teraz tak rzadko, ze forma drastycznie spadła, co odczuwam ilekroć tylko pojawi się jakieś wzniesienie, albo chce "przycisnąć". Nóżki się męczą.
Ale daję jeszcze organizmowi odpocząć, należy mu się, od listopada zabierzemy się do pracy.
Tak więc dzisiaj bardzo spokojnie, najpierw drogą królewską przez Las Radłowski, moim ulubionym singielkiem w lesie ( jedyny chyba taki fajny, który znam w tym lesie), a potem trochę eksplorowania . Udało się trafić na strusie dwa:).
W końcu wyjechaliśmy w znane miejsca, jeszcze krótka wizyta w Wierzchosławicach, gdzie pod lasem takie całkiem fajne miejsce stworzono do odpoczynku, a przy okazji co nie co można sie poduczyć " z przyrody" . A potem do domku.
Przeczytałam dzisiaj wywiad z Marią Czubaszek. Napisała, że nie bardzo rozumie osoby piszące blogi, w których piszą np że wyszli z psem na spacer i że przecież nie każdy ma takie interesujące życie żeby to opisywać.
Hm.. zadumałam się nad tymi jej słowami i zastanowiłam się czy ja też to tego grona nie należę?
I zaczęłam myśleć po co własciwie tu piszę i wnioski są takie:
- bo lubię pisać,
- bo lubię mieć dzienniczek swoich sportowych dokonań,
- bo lubię czasem sięgnąć wstecz i poczytać co było np rok temu,
- bo lubię niektórymi swoimi przemyśleniami dzielić się z innymi,
- bo mam nadzieję ( chociaż może jestem w tym myśleniu zbyt zarozumiała), że czasem czymś coś napiszę moze zainspiruję kogoś do jakiegoś działania,
- bo dzięki temu pisaniu zyskałam wielu znajomych i mogę podczytywać co oni piszą,
- bo miło usłyszeć : jestem fanem twojego bloga ( wtedy wiem, że to pisanie ma jakiś sens)
- bo ... bo my ludzie tak często myslimy podobnie, przeżywamy podobnie, mamy podobne doświadczenia, a tu na tym portalu znalazłam wyjątkowo wiele takich osób. Pokrewieństwo dusz po prostu
I tekst mi sie taki przypomniał, piosenki rzecz jasna Indios Bravos
Wysłuchaj mnie, bo ja to ty
Choć pewnie trudno Ci uwierzyć
Że ty i ja, że ja i ty
Tak wiele mamy wspólnych przeżyć
Słuchając mnie o sobie słuchaj
Bo więcej łączy nas niż dzieli
Więcej tu pokrewieństwa dusz
Niż byśmy sami tego chcieli
Opowiedz mi, opowiedz
Opowiedz mi wysłucham cię
Opowiedz mi o sobie
A ja słuchając zdziwię się
Jak wiele mnie jak wiele mnie
Jest w Tobie
Wiele mnie...
Jak wiele mnie jest w tobie
Wiele mnie...
No więc piszę sobie tego bloga, chociaż były w moim życiu momenty, ze z z róznych względów chciałam przestać. Ale niby dlaczego miałabym przestać, skoro lubię.
Będę więc pisac nawet jeśli takie pisanie nie będzie sie podobało Pani Marii Cz. i może wielu innym.
Dziekuję, ze mnie czasem "wysłuchujecie":)
Krótka wycieczka dzisiaj. Jesiennie powolna. Jeżdżę teraz tak rzadko, ze forma drastycznie spadła, co odczuwam ilekroć tylko pojawi się jakieś wzniesienie, albo chce "przycisnąć". Nóżki się męczą.
Ale daję jeszcze organizmowi odpocząć, należy mu się, od listopada zabierzemy się do pracy.
Tak więc dzisiaj bardzo spokojnie, najpierw drogą królewską przez Las Radłowski, moim ulubionym singielkiem w lesie ( jedyny chyba taki fajny, który znam w tym lesie), a potem trochę eksplorowania . Udało się trafić na strusie dwa:).
W końcu wyjechaliśmy w znane miejsca, jeszcze krótka wizyta w Wierzchosławicach, gdzie pod lasem takie całkiem fajne miejsce stworzono do odpoczynku, a przy okazji co nie co można sie poduczyć " z przyrody" . A potem do domku.
Przeczytałam dzisiaj wywiad z Marią Czubaszek. Napisała, że nie bardzo rozumie osoby piszące blogi, w których piszą np że wyszli z psem na spacer i że przecież nie każdy ma takie interesujące życie żeby to opisywać.
Hm.. zadumałam się nad tymi jej słowami i zastanowiłam się czy ja też to tego grona nie należę?
I zaczęłam myśleć po co własciwie tu piszę i wnioski są takie:
- bo lubię pisać,
- bo lubię mieć dzienniczek swoich sportowych dokonań,
- bo lubię czasem sięgnąć wstecz i poczytać co było np rok temu,
- bo lubię niektórymi swoimi przemyśleniami dzielić się z innymi,
- bo mam nadzieję ( chociaż może jestem w tym myśleniu zbyt zarozumiała), że czasem czymś coś napiszę moze zainspiruję kogoś do jakiegoś działania,
- bo dzięki temu pisaniu zyskałam wielu znajomych i mogę podczytywać co oni piszą,
- bo miło usłyszeć : jestem fanem twojego bloga ( wtedy wiem, że to pisanie ma jakiś sens)
- bo ... bo my ludzie tak często myslimy podobnie, przeżywamy podobnie, mamy podobne doświadczenia, a tu na tym portalu znalazłam wyjątkowo wiele takich osób. Pokrewieństwo dusz po prostu
I tekst mi sie taki przypomniał, piosenki rzecz jasna Indios Bravos
Wysłuchaj mnie, bo ja to ty
Choć pewnie trudno Ci uwierzyć
Że ty i ja, że ja i ty
Tak wiele mamy wspólnych przeżyć
Słuchając mnie o sobie słuchaj
Bo więcej łączy nas niż dzieli
Więcej tu pokrewieństwa dusz
Niż byśmy sami tego chcieli
Opowiedz mi, opowiedz
Opowiedz mi wysłucham cię
Opowiedz mi o sobie
A ja słuchając zdziwię się
Jak wiele mnie jak wiele mnie
Jest w Tobie
Wiele mnie...
Jak wiele mnie jest w tobie
Wiele mnie...
No więc piszę sobie tego bloga, chociaż były w moim życiu momenty, ze z z róznych względów chciałam przestać. Ale niby dlaczego miałabym przestać, skoro lubię.
Będę więc pisac nawet jeśli takie pisanie nie będzie sie podobało Pani Marii Cz. i może wielu innym.
Dziekuję, ze mnie czasem "wysłuchujecie":)
Strusi majestat© lemuriza1972
- DST 37.00km
- Teren 22.00km
- Czas 01:46
- VAVG 20.94km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 października 2010
Buty czyli pierwszy krok do wspinaczki:)
No tak... mam buty do wspinaczki. Najprostszy i najtanszy model jaki moze być. Mam nadzieję, ze na razie wystarczą.
Są tak brzydkie, że to chyba najbrzydsze buty jakie miałam ( no moze oprócz tych, które kiedyś podarowała mi babcia, jak chodziłam do podstawówki):). Kto widział buty do wspinaczki to wie, ze nawet te z najwyższej półki piękne nie są.
No ale nie o to chodzi. I chyba nigdy się az tak nie cieszyłam z nowych butów i w dodatku jeszcze takich brzydkich:).
Skoro sa już buty, to będzie większy doping do regularnych odwiedzin ścianki. Jak już się na ściance wzmocnię to może kiedyś spróbuję w skałkach. To jest moje marzenie. Bardzo duże marzenie.
A na razie dzisiaj rozpoczęłam przygotowania do wizyty na ściance czyli trochę ćwiczeń pompki, hantle itp. Planuje pierwszą wizytę w listopadzie.
Są tak brzydkie, że to chyba najbrzydsze buty jakie miałam ( no moze oprócz tych, które kiedyś podarowała mi babcia, jak chodziłam do podstawówki):). Kto widział buty do wspinaczki to wie, ze nawet te z najwyższej półki piękne nie są.
No ale nie o to chodzi. I chyba nigdy się az tak nie cieszyłam z nowych butów i w dodatku jeszcze takich brzydkich:).
Skoro sa już buty, to będzie większy doping do regularnych odwiedzin ścianki. Jak już się na ściance wzmocnię to może kiedyś spróbuję w skałkach. To jest moje marzenie. Bardzo duże marzenie.
A na razie dzisiaj rozpoczęłam przygotowania do wizyty na ściance czyli trochę ćwiczeń pompki, hantle itp. Planuje pierwszą wizytę w listopadzie.
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 października 2010
Night Riding:)
Pierwsze kilometry nocne tej jesieni:). I jak za dawnych lat z Mirkiem i Alkiem.
Przeżycie nieco ekstremalne dla mnie, bo moja lampka prawie nie daje światła i jak mi w lesie chłopaki odjechali to było wesoło, ze hej. Adrenalina taka że szok:), ciemny tunel i jazda po omacku.
Ubrałam się ciepło, po raz pierwszy czapka pod kaskiem i ochraniacze na nogi.
I nie zmarzłam:), no ale jeszcze nie ma śniegu, padał tylko lekki deszcz.
dzisiaj był dobry dzień tak w ogole, w pracy pomimo hm.. cięzkiego dnia jakoś wszystko sie udało, zadzwoniła Krysia i pojawiła sie szansa wyjazdu w sobotę w góry:), rzecz jasna pochodzić po górach, co marzy mi sie i marzy od jakiegoś czasu.
I tak przy okazji dzisiaj nadszedł ten dzień, wielki dzień czyli po PONAD ROKU SPŁACANIA SPŁACIŁAM MOJEGO KTM-A. Od dzisiaj jest mój i tylko mój:).
Tak oto spełniają się marzenia.
Koncząc swoją ksiązkę Wanda Rutkiewicz napisała:
( po zdobyciu Everestu).
".. potem było wiele spotkań, wywiadów, chociaż w ten sposób pragnęłam przekazać jak najwięcej z tego co stało się moim udziałem. Ci, którzy chcieli mnie słuchać, porozmawiać ze mną, obejrzeć zdjecia z wyprawy, nie mieli szans na przeżycie tego co ja. Być moze marzyli o jakichs swoich Everestach nie mniej niż ja o swoim, być może dzięki mnie - jednej z nich - uwierzyli, że ich marzenia i tęsknoty z czymś "naj" mogą się spełnić..."
I jak to przeczytałam to pomyślałam, ze ja też chyba dlatego tak lubię pisać jak spełni sie moje marzenie. Myślę sobie: ktoś przeczyta , może też w COŚ uwierzy.
Uwierzcie w swoje Everesty:))) i nie bójcie się marzeń.
Przeżycie nieco ekstremalne dla mnie, bo moja lampka prawie nie daje światła i jak mi w lesie chłopaki odjechali to było wesoło, ze hej. Adrenalina taka że szok:), ciemny tunel i jazda po omacku.
Ubrałam się ciepło, po raz pierwszy czapka pod kaskiem i ochraniacze na nogi.
I nie zmarzłam:), no ale jeszcze nie ma śniegu, padał tylko lekki deszcz.
dzisiaj był dobry dzień tak w ogole, w pracy pomimo hm.. cięzkiego dnia jakoś wszystko sie udało, zadzwoniła Krysia i pojawiła sie szansa wyjazdu w sobotę w góry:), rzecz jasna pochodzić po górach, co marzy mi sie i marzy od jakiegoś czasu.
I tak przy okazji dzisiaj nadszedł ten dzień, wielki dzień czyli po PONAD ROKU SPŁACANIA SPŁACIŁAM MOJEGO KTM-A. Od dzisiaj jest mój i tylko mój:).
Tak oto spełniają się marzenia.
Koncząc swoją ksiązkę Wanda Rutkiewicz napisała:
( po zdobyciu Everestu).
".. potem było wiele spotkań, wywiadów, chociaż w ten sposób pragnęłam przekazać jak najwięcej z tego co stało się moim udziałem. Ci, którzy chcieli mnie słuchać, porozmawiać ze mną, obejrzeć zdjecia z wyprawy, nie mieli szans na przeżycie tego co ja. Być moze marzyli o jakichs swoich Everestach nie mniej niż ja o swoim, być może dzięki mnie - jednej z nich - uwierzyli, że ich marzenia i tęsknoty z czymś "naj" mogą się spełnić..."
I jak to przeczytałam to pomyślałam, ze ja też chyba dlatego tak lubię pisać jak spełni sie moje marzenie. Myślę sobie: ktoś przeczyta , może też w COŚ uwierzy.
Uwierzcie w swoje Everesty:))) i nie bójcie się marzeń.
- DST 31.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:22
- VAVG 22.68km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 października 2010
Jesień coraz zimniejsza
Rozmyślałam od rana, jechać, nie jechać, zimno trochę wszak... " Nie jechać?Nie pojadę, będę żałować. W góry? chyba nie, nogi odzwyczajone, zimno. Do lasu? Znowu płasko, znowu podobna trasa, trochę nudno...".
W końcu ubrałam zimowe spodnie rowerowe, zimową kurtkę rowerową, polarowe rękawice (prezent od Krysi, sama szyła, bardzo ciepłe), grube skarpety i w drogę.
No i nie żałuję, chociaż solidnie zmarzły mi stopy po raz pierwszy tej jesieni.
Jesień dalej piękna, złocisto-czerwona. Wsie jakby wymarłe, w lesie też dosłownie kilka osób, czyżby zimno ludzi zatrzymało domu?
W pewnym momencie w oddali zobaczyłam coś na drodze. Wzrok mój nie najlepszy już, więc zatrzymałam się, upatrując w tym czymś niebezpieczenstwo ( boję się dzików, już parę razy zdarzyło się je spotkać, a kolega leśnik mówił mi , ze wtedy tylko na drzewo, a ja sie na drzewo wspinać nie potrafię). Powolutku jechałam i okazało się, ze to sarenka, cudna sarenka, która pozwoliła się do siebie zbliżyć na jakies 3 metry. Cud natury!
Pokręciłam po lesie po ścieżkach znanych i nieznanych, troszeczkę ryzykując bo nie bardzo wiedziałam gdzie jadę.
W głowie caly czas jednak jeszcze wczorajszy koncert.. i słowa piosenek. Piękne słowa. Mądre słowa. Musnęło mnie wczoraj szczęście solidnie. Oj musnęło.
Myslałam sobie wczoraj patrząc na tego śpiewającego Gutka, ze to musi być niesamowite mieć taką pasję - spiewać. Chociażby nie wiem co robiła, mnie to nie grozi niestety - słoń nadępnął mi na ucho i spiewam tylko sama do siebie, jak nikt nie słyszy.
Zawsze "zazdrosciłam" artystom - pisarzom, malarzom, muzykom, że łączą pasję z zawodem.
Patrzyłam wczoraj na tę młodzież w tym klubie, tak świetnie się bawiącą i myślałam sobie: czy za jakies 15 lat bedą jeszcze kochać muzykę, chodzić na koncerty, czy nie zatoną w codzienności i domowo-pracowych obowiązkach?
Oby nie.
A na koniec jeszcze jedna malutka pioseneczka ( taka mała, jak małe są drobiazgi,z których cieszyć sie nalezy:)) ze specjalną dedykacją dla Marusi ( wyczytałam na blogu koleżanki Kuguar, ze masz czasem problemy z radością z rzeczy małych, a to naprawdę nie jest takie trudne)
Indios Bravos "Czego tu jeszcze chcieć"
Zapatrzeć się
Zasłuchać się
A oprócz tego
Jeszcze chleb
I łyk herbaty
Do popicia
Czego tu jeszcze
Chcieć od życia
Czego tu jeszcze chcieć
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czego_tu_jeszcze_chciec.html
Napisałam to popijąc rzecz jasna herbatę,zagryzając ciastkiem i sluchając rzecz jasna muzyki:)
W końcu ubrałam zimowe spodnie rowerowe, zimową kurtkę rowerową, polarowe rękawice (prezent od Krysi, sama szyła, bardzo ciepłe), grube skarpety i w drogę.
No i nie żałuję, chociaż solidnie zmarzły mi stopy po raz pierwszy tej jesieni.
Jesień dalej piękna, złocisto-czerwona. Wsie jakby wymarłe, w lesie też dosłownie kilka osób, czyżby zimno ludzi zatrzymało domu?
W pewnym momencie w oddali zobaczyłam coś na drodze. Wzrok mój nie najlepszy już, więc zatrzymałam się, upatrując w tym czymś niebezpieczenstwo ( boję się dzików, już parę razy zdarzyło się je spotkać, a kolega leśnik mówił mi , ze wtedy tylko na drzewo, a ja sie na drzewo wspinać nie potrafię). Powolutku jechałam i okazało się, ze to sarenka, cudna sarenka, która pozwoliła się do siebie zbliżyć na jakies 3 metry. Cud natury!
Pokręciłam po lesie po ścieżkach znanych i nieznanych, troszeczkę ryzykując bo nie bardzo wiedziałam gdzie jadę.
W głowie caly czas jednak jeszcze wczorajszy koncert.. i słowa piosenek. Piękne słowa. Mądre słowa. Musnęło mnie wczoraj szczęście solidnie. Oj musnęło.
Myslałam sobie wczoraj patrząc na tego śpiewającego Gutka, ze to musi być niesamowite mieć taką pasję - spiewać. Chociażby nie wiem co robiła, mnie to nie grozi niestety - słoń nadępnął mi na ucho i spiewam tylko sama do siebie, jak nikt nie słyszy.
Zawsze "zazdrosciłam" artystom - pisarzom, malarzom, muzykom, że łączą pasję z zawodem.
Patrzyłam wczoraj na tę młodzież w tym klubie, tak świetnie się bawiącą i myślałam sobie: czy za jakies 15 lat bedą jeszcze kochać muzykę, chodzić na koncerty, czy nie zatoną w codzienności i domowo-pracowych obowiązkach?
Oby nie.
A na koniec jeszcze jedna malutka pioseneczka ( taka mała, jak małe są drobiazgi,z których cieszyć sie nalezy:)) ze specjalną dedykacją dla Marusi ( wyczytałam na blogu koleżanki Kuguar, ze masz czasem problemy z radością z rzeczy małych, a to naprawdę nie jest takie trudne)
Indios Bravos "Czego tu jeszcze chcieć"
Zapatrzeć się
Zasłuchać się
A oprócz tego
Jeszcze chleb
I łyk herbaty
Do popicia
Czego tu jeszcze
Chcieć od życia
Czego tu jeszcze chcieć
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czego_tu_jeszcze_chciec.html
Napisałam to popijąc rzecz jasna herbatę,zagryzając ciastkiem i sluchając rzecz jasna muzyki:)
- DST 40.00km
- Teren 22.00km
- Czas 01:49
- VAVG 22.02km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 17 października 2010
Nierowerowo znowu a koncertowo , trochę o Krakowie, Indios Bravos i muzyce
Jakby tu opisać stan duszy? Stan taki, że jak sobie pomyślę o WCZORAJ to sama do siebie się uśmiecham.
Jak się nie usmiechać, kiedy spełnia się kolejne marzenie i kiedy doświadcza się czegoś nie dość , że zupełnie NOWEGO to kompletnie NIESAMOWITEGO.
A było to tak... ponad 2 lata temu Magda zwana Szajbusem pokazała mi na wrzucie teledysk Indios Bravos ( to akurat była piosenka POM POM). Posłucham jednej, drugiej i .. zamówiłam płytę w Merlinie.
Od tamtej pory jestem wierna IB, podobnie jak i Hey i Myslovitz.
Jakis miesiąc temu podesłałam koleżance słowa jednej z piosenek. bingo... tak jej sie spodobało, ze zaraz mi napisała : Iza, 16 października jest koncert w Krakowie, jedziemy?
Jedziemy!!!
No to pojechałam z lekkimi obawami jak sie odnajdę ja pani prawie 40 letnia wśród młodziezy w klubie muzycznym na miasteczku.
Ale to nie był problem tylko leciutkie obawy.
Zanim nastapił koncert, był ponad 3 godzinny spacer po moim ukochanym Krakowie. Kraków miejsce mojego studiowania, to jedno z tych miejsc na ziemi, które są absolutnie na czele mojej listy miejsc NAJLEPSZYCH, NAJPIEKNIEJSZYCH.
Kraków , a bywam w nim często, wszak to tylko 80 km od Tarnowa, za każdym razem powala mnie na kolana, swoim pięknem, klimatem , tą atmosferą, jakiej nie ma w żadnym innym mieście. Mogłabym włóczyć się po Krakowie godzinami.
Jesienią Kraków lubię szczególnie, jest wtedy wyjątkowo klimatyczny.
No to sie powłóczyłam trochę w samotności, bo koleżanka miała dojechać później.
Był więc sklep indyjski na Szpitalnej i księgarnie, i mydlarnia na Gołebiej, i nalesniki w Różowym Słoniu ( troche podupadł) a na koniec grzane wino juz z koleżanką w jednej z piwnic na Brackiej.
A potem był koncert.
I to jest tak... ja miałam świadomość, że jest pewnie tyle rzeczy, ktore potrafią dać człowiekowi poczucie spełnienia i że o wielu z nich się nigdy nie dowiem...bo nie sposób doświadczyć wszystkiego. Wczoraj jednak udało mi się doświadczyć czegoś co mogę porównać z uczuciem spełnienia na mecie po maratonie, z uczuciem kiedy zamykam książkę, która wprawiła mnie w jak to ja nazywam drżenie duszy..
Nie byłam nigdy na takim koncercie. Wszystko czego doświadczyłam w tym temacie to plenerowe koncerty i koncert Michała Bajora ( taki w kinie, na siedząco).
Kiedy więc zabrzmiały pierwsze takty, kiedy Gutek wszedł na scenę prawie łzy staneły mi w oczach. Ze szczęscia.
Coś takiego jak wczoraj poczułam 2 lata temu kiedy w Zakopanem weszłam na skocznię i oglądałam Puchar Swiata.
Muzyka na koncercie.. tego nie da się porównać ze sluchaniem muzyki w domu. Kompletnie coś innego.
Sluchanie muzyki w domu to trochę jak lizanie loda przez szybę.
to była ekstaza, czysta ekstaza.
Ludzie bawili się świetnie, Gutek ma taki głos i charyzmę, ze mogłabym go słuchać godzinami.
Jedno wiem - jak tylko będzie koncert gdzieś w pobliżu to pojadę, na pewno!!!
Jedno wiem - odkryłam coś , kolejną rzecz, która dostarczyła mi doznań, ktore sprawiają, że CZUJĘ ŻE ZYJĘ, ŻE ZYCIE MA SENS, WIELKI SENS.
Ja wiem to tak pompatycznie brzmi, ale tak czuję.
I wiem, ze będę teraz śledzić to co sie dzieje w Tarnowie w tym względzie, bo dzieje sie wiele ( ostatnio np była Dorota Miśkiewicz) i będę po prostu na koncerty chodzić.
Bo przecież jak to śpiewa Gutek : Jest tyle rzeczy do zrobienia...
i przecież... tak dobrze jest mieć swój CZAS SPEŁNIENIA
Jest tyle rzeczy do zrobienia
Tyle uniesień do przeżycia
Tyle pomocy do niesienia
I prawd tak wiele do odkrycia
Tyle współczucia jest potrzeba
Ile nieszczęścia i zwątpienia
Co zrobić mogę zrobić muszę
A jest tak wiele do zrobienia
I nie od jutra, nie za chwilę
I tak już nazbyt długo spałem
Tak mało czasu jest nam dane
Tak wiele go już zmarnowałem
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,jest_tyle_rzeczy_do_zrobienia.html
Spoglądam wstecz i widzę tyle, tyle pustych godzin
Ogrania mnie strach, ogarnia mnie strach bo wiem
bo wiem ile minęło, bo wiem ile minęło, lecz nie wiem nie wiem nie wiem ile zostało
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
Wiele upłynęło dni, dni bez mojego udziału wiec czas juz skonczyc czas juz skonczyc z oczekiwaniem na cos co moze, moze nigdy nie przyjsc na cos co moze, moze nigdy nie przyjsc.....
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
Muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia.....
Więc spleć palce z moimi palcami i chodź prowadź i daj sie prowadzić tam gdzie czeka nas czas, dobry czas, tam gdzie czeka nas czas, dobry czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia.....
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czas_spelnienia.html
Jak się nie usmiechać, kiedy spełnia się kolejne marzenie i kiedy doświadcza się czegoś nie dość , że zupełnie NOWEGO to kompletnie NIESAMOWITEGO.
A było to tak... ponad 2 lata temu Magda zwana Szajbusem pokazała mi na wrzucie teledysk Indios Bravos ( to akurat była piosenka POM POM). Posłucham jednej, drugiej i .. zamówiłam płytę w Merlinie.
Od tamtej pory jestem wierna IB, podobnie jak i Hey i Myslovitz.
Jakis miesiąc temu podesłałam koleżance słowa jednej z piosenek. bingo... tak jej sie spodobało, ze zaraz mi napisała : Iza, 16 października jest koncert w Krakowie, jedziemy?
Jedziemy!!!
No to pojechałam z lekkimi obawami jak sie odnajdę ja pani prawie 40 letnia wśród młodziezy w klubie muzycznym na miasteczku.
Ale to nie był problem tylko leciutkie obawy.
Zanim nastapił koncert, był ponad 3 godzinny spacer po moim ukochanym Krakowie. Kraków miejsce mojego studiowania, to jedno z tych miejsc na ziemi, które są absolutnie na czele mojej listy miejsc NAJLEPSZYCH, NAJPIEKNIEJSZYCH.
Kraków , a bywam w nim często, wszak to tylko 80 km od Tarnowa, za każdym razem powala mnie na kolana, swoim pięknem, klimatem , tą atmosferą, jakiej nie ma w żadnym innym mieście. Mogłabym włóczyć się po Krakowie godzinami.
Jesienią Kraków lubię szczególnie, jest wtedy wyjątkowo klimatyczny.
No to sie powłóczyłam trochę w samotności, bo koleżanka miała dojechać później.
Był więc sklep indyjski na Szpitalnej i księgarnie, i mydlarnia na Gołebiej, i nalesniki w Różowym Słoniu ( troche podupadł) a na koniec grzane wino juz z koleżanką w jednej z piwnic na Brackiej.
A potem był koncert.
I to jest tak... ja miałam świadomość, że jest pewnie tyle rzeczy, ktore potrafią dać człowiekowi poczucie spełnienia i że o wielu z nich się nigdy nie dowiem...bo nie sposób doświadczyć wszystkiego. Wczoraj jednak udało mi się doświadczyć czegoś co mogę porównać z uczuciem spełnienia na mecie po maratonie, z uczuciem kiedy zamykam książkę, która wprawiła mnie w jak to ja nazywam drżenie duszy..
Nie byłam nigdy na takim koncercie. Wszystko czego doświadczyłam w tym temacie to plenerowe koncerty i koncert Michała Bajora ( taki w kinie, na siedząco).
Kiedy więc zabrzmiały pierwsze takty, kiedy Gutek wszedł na scenę prawie łzy staneły mi w oczach. Ze szczęscia.
Coś takiego jak wczoraj poczułam 2 lata temu kiedy w Zakopanem weszłam na skocznię i oglądałam Puchar Swiata.
Muzyka na koncercie.. tego nie da się porównać ze sluchaniem muzyki w domu. Kompletnie coś innego.
Sluchanie muzyki w domu to trochę jak lizanie loda przez szybę.
to była ekstaza, czysta ekstaza.
Ludzie bawili się świetnie, Gutek ma taki głos i charyzmę, ze mogłabym go słuchać godzinami.
Jedno wiem - jak tylko będzie koncert gdzieś w pobliżu to pojadę, na pewno!!!
Jedno wiem - odkryłam coś , kolejną rzecz, która dostarczyła mi doznań, ktore sprawiają, że CZUJĘ ŻE ZYJĘ, ŻE ZYCIE MA SENS, WIELKI SENS.
Ja wiem to tak pompatycznie brzmi, ale tak czuję.
I wiem, ze będę teraz śledzić to co sie dzieje w Tarnowie w tym względzie, bo dzieje sie wiele ( ostatnio np była Dorota Miśkiewicz) i będę po prostu na koncerty chodzić.
Bo przecież jak to śpiewa Gutek : Jest tyle rzeczy do zrobienia...
i przecież... tak dobrze jest mieć swój CZAS SPEŁNIENIA
Jest tyle rzeczy do zrobienia
Tyle uniesień do przeżycia
Tyle pomocy do niesienia
I prawd tak wiele do odkrycia
Tyle współczucia jest potrzeba
Ile nieszczęścia i zwątpienia
Co zrobić mogę zrobić muszę
A jest tak wiele do zrobienia
I nie od jutra, nie za chwilę
I tak już nazbyt długo spałem
Tak mało czasu jest nam dane
Tak wiele go już zmarnowałem
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,jest_tyle_rzeczy_do_zrobienia.html
Spoglądam wstecz i widzę tyle, tyle pustych godzin
Ogrania mnie strach, ogarnia mnie strach bo wiem
bo wiem ile minęło, bo wiem ile minęło, lecz nie wiem nie wiem nie wiem ile zostało
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
Wiele upłynęło dni, dni bez mojego udziału wiec czas juz skonczyc czas juz skonczyc z oczekiwaniem na cos co moze, moze nigdy nie przyjsc na cos co moze, moze nigdy nie przyjsc.....
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
a ja nie chciał bym tak po prostu po prostu przeminąć
Muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia, muszę ruszyć z miejsca, pojść na spotkanie własnego spełnienia.....
Więc spleć palce z moimi palcami i chodź prowadź i daj sie prowadzić tam gdzie czeka nas czas, dobry czas, tam gdzie czeka nas czas, dobry czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia, czas spełnienia.....
http://www.tekstowo.pl/piosenka,indios_bravos,czas_spelnienia.html
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 13 października 2010
W Sandomierzu i Kazimierzu zupełnie nierowerowo
Nie będzie rowerowo bo to nie był wyjazd rowerowy, ale co z tego?:), przecież nie samym rowerem człowiek żyje, chyba można napisać od czasu do czasu o czymś innym.
Będzie o oderwaniu się od codzienności, które jest bardzo potrzebne , cudowne aczkolwiek jego następstwem jest powrotne wchodzenie w rytm codzienności, co wcale łatwą sztuką nie jest ( zwłaszcza jeśli się ma za sobą nie do konca przespane noce – wczesne wyjazdy, późne pójścia do łóżka, nocne Polaków rozmowy).
No ale … jest herbata z sokiem malinowym, są świece zapachowe, jest komputer i można sobie skrobać i od razu łatwiej w tę codzienność wskoczyć.
Wyrwałam więc dwa dni codzienności i udałam się w kierunku zupełnie mi nieznanym czyli lubelskie i Kazimierz Dolny.
Po drodze ponieważ niektórzy nie byli dotychczas, przystanek w niemniej a kto wie może bardziej ( ?) urokliwym Sandomierzu, coraz bardziej sławnym niestety nie tylko dzieki „Ojcowi Mateuszowi”, ale przede wszystkim powodzi.
Podobno w moim powiecie w miejscowości Wola Rogowska też tak to wygląda, ale ja tam nie byłam. Podobno też opuszczone domy , ludzie nie mogą albo nie chcą już tam mieszkać. Pustka, jak po wojnie.
I tak też na przedmieściach Sandomierza.. kilometry domów ze skutymi elewacjami, wymienionymi oknami, w większości puste. Przygnębiające. Przerażające.
Sandomierz… wiadomo, klimacik, Wisła, wzgórza, zabytki. Bardzo, bardzo miło. Mnie znany dosyć dobrze, wszak to od Mielca niedaleko.
Miło było.... i zimno. Poszukiwania jakiegoś przyjemnego miejsca żeby się ogrzać i wypić kawę.
I udało się. Znaleźliśmy cudowną kawiarnię ( Cafe Mała), w pobliżu Rynku. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Sandomierzu to tylko tam.
Jeśli zależy Wam nie tylko na smaku kawy, ale na wypiciu tej kawy w odpowiednim klimacie , w slicznym przytulnym wnetrzu ( a to ważne gdzie i w czym tak samo jak i z kim kawę się piję). Wnętrze malutkie ale takie MOJE. Bo ja uwielbiam takie klimaty … kolory, ciepło, przytulanka nie kawiarnia:). Mam słabość do takich miejsc i takim starałam sie uczynić moje mieszkanie - mam słabośc do kolorów, aniołów drewanianyych, cermaicznych, z masy solnej, świec , obrazków itd. W Cafe Mała Różowo- pomarańczowo-czerwono. Maleńkie gustowne stoliki ( każdy inny), różowa sofa, dyskretna muzyka sącząca się z głośników i kawa… Kawa marzenie . Podana w duzych kolorowych kubkach ( tak lubię). Ja wybrałam miodowo-cynamonową. Dostałam wielki kubek z pyszną bitą smietaną i posypką z cynamonu.
Jeśli ktoś czytał ksiązkę J. Harris „Czekolada” lub oglądał film to w Cafe Mała było trochę jak w tej cukierni.
Nie chciało się stamtąd wychodzić.
Potem jeszcze powolny spacer po Sandomierzu i w drogę.
Za Sandomierzem krajobraz przygnębiający, nizinny, smutny, biedny ( różnica między Małopolską bardzo , bardzo widoczna). Dla mnie zbyt nizinnie dlatego bardzo szybko wypatrzyłam drogowskaz z napisem „Góry Wysokie”. Skądinąd ciekawe jak w tych Górach Wysokich jest.
No i cel podróży. Osławiony Kazmierz, miasto z filmowych obrazów, reportazy…
I… i pierwsze moje słowa po wejściu na rynek kazimierski:
„jaki ten Tarnów jest niedoceniony…”.
Bo rynek kazimierski zawiódł nie tylko swoją wielkością.. ale też i wyglądem.
Proszę się nie obrażać koledzy i koleżanki z lubelskiego ( jeśli ktoś to czyta), ale Rynek tarnowski piękniejszy jest i nie przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm , bo przecież nawet nie jestem tarnowianką z urodzenia. Tak po prostu jest – jest piekniejszy. I dlatego smutno mi się zrobiło, że taki niedoceniony.
Kazimierz jest miasteczkiem z klimatem to prawda ( a ja takie bardzo lubię), z piękna Wisłą i brzegiem piaszczystym wiślanym, z zabytkami, z uroczymi uliczkami, z wzgórzem ( ale niskim:), zapytałam pana co bilety sprzedawał i powiedział, ze 200 m npm), ale myślę, ze jednak przereklamowanym. Myślę, ze sławę swoją zawdzięcza przede wszystkim aktorom, artystom, którzy tam bywają, kupują domy.
Mamy chyba dużo takich miast w Polsce, podobnie pieknych, ale pewnie na swoje nieszczęscie oddalonych od Warszawy zbyt ( a może na swoje szczęscie).
Restauracja Zielona Tawerna warta jeszcze uwagi. przepiękna.. polecam obejrzeć wejście do niej.. całe we wrzosach, chryzntemach. Bajka.
Spacer wiślanym bulwarem przy zachodzie słońca, fajna sprawa.
Przywiozłam z Kazimierza bukiet lawendy pięknie pachnącej, stoi w łazience na umywalce i przypomina mi kazimierskie klimaty.
Kupiony w pięknym lawendowym sklepie przy rynku.. tak pięknym, ze zaraz po wejściu powiedziałam: ale tu u pani pieknie…
Pani miła, promienna, taka lawendowo- miodowa:), powiedziała, ze przeniosła się z Warszawy 4 lata temu.Wcale jej się nie dziwię.
Wróciłam z wspomnieniami i postanowieniem ze od dzisiaj będę ambasadorem swojego miasta i okolic ( bo warte są tego żeby tu ludzie przyjeżdżali, warte niemniej niż Kazmierz) i dlatego ten tekst piszę.
I oczywiście do Tarnowa zapraszam, bo mamy piekny Rynek, katedrę, muzea, Cmenatrz Stary i Cmenatarz Zydowski, wiele pieknych kościołów i wzgórze piekniejsze niż wzgórze Trzech Krzyzy w Kazimierzu. Nazywa sie Góra św Marcina czyli Marcinka . Z ruinami zamku i widokami z jednej strony na miasto, z drugiej na górki.
Dla zainteresowanych:
http://galeria.e-city.tarnow.pl/tarnow/
Dla mniej zainteresowanych będą dwa zdjęcia ( zdjęcia ze strony, którą podałam powyżej.
Tarnów mój piękny, który dzisiaj idąc z pracy obserwowałam inaczej. Okiem turysty i z perspektywy takiej wygląda jeszcze piękniej, bo z perspektywy codzienności to się go niestety w tym pospiechu trochę nie zauważa i nie docenia.
wybaczcie prosze moją może zbytnią egzaltację, ale o pięknych miejscach pisać chyba inaczej nie potrafię.
I żeby nie było wątpliwości - Kazmierz bardzo mi się podobał i wart jest obejrzenia. Kupiłam magnes na lodówkę - Kazmierz wiosną, taki bardzo mocno artystyczny - jakiś malarz autorem jest. I tak sobie patrzę i wspominam i cieszę się ze miałam okazję zobaczyć jeszcze jedno miejsce na ziemi.
I trochę informacji
http://podroze.raportyspecjalne.onet.pl/1514079,tarnow.html
Będzie o oderwaniu się od codzienności, które jest bardzo potrzebne , cudowne aczkolwiek jego następstwem jest powrotne wchodzenie w rytm codzienności, co wcale łatwą sztuką nie jest ( zwłaszcza jeśli się ma za sobą nie do konca przespane noce – wczesne wyjazdy, późne pójścia do łóżka, nocne Polaków rozmowy).
No ale … jest herbata z sokiem malinowym, są świece zapachowe, jest komputer i można sobie skrobać i od razu łatwiej w tę codzienność wskoczyć.
Wyrwałam więc dwa dni codzienności i udałam się w kierunku zupełnie mi nieznanym czyli lubelskie i Kazimierz Dolny.
Po drodze ponieważ niektórzy nie byli dotychczas, przystanek w niemniej a kto wie może bardziej ( ?) urokliwym Sandomierzu, coraz bardziej sławnym niestety nie tylko dzieki „Ojcowi Mateuszowi”, ale przede wszystkim powodzi.
Podobno w moim powiecie w miejscowości Wola Rogowska też tak to wygląda, ale ja tam nie byłam. Podobno też opuszczone domy , ludzie nie mogą albo nie chcą już tam mieszkać. Pustka, jak po wojnie.
I tak też na przedmieściach Sandomierza.. kilometry domów ze skutymi elewacjami, wymienionymi oknami, w większości puste. Przygnębiające. Przerażające.
Sandomierz… wiadomo, klimacik, Wisła, wzgórza, zabytki. Bardzo, bardzo miło. Mnie znany dosyć dobrze, wszak to od Mielca niedaleko.
Miło było.... i zimno. Poszukiwania jakiegoś przyjemnego miejsca żeby się ogrzać i wypić kawę.
I udało się. Znaleźliśmy cudowną kawiarnię ( Cafe Mała), w pobliżu Rynku. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Sandomierzu to tylko tam.
Jeśli zależy Wam nie tylko na smaku kawy, ale na wypiciu tej kawy w odpowiednim klimacie , w slicznym przytulnym wnetrzu ( a to ważne gdzie i w czym tak samo jak i z kim kawę się piję). Wnętrze malutkie ale takie MOJE. Bo ja uwielbiam takie klimaty … kolory, ciepło, przytulanka nie kawiarnia:). Mam słabość do takich miejsc i takim starałam sie uczynić moje mieszkanie - mam słabośc do kolorów, aniołów drewanianyych, cermaicznych, z masy solnej, świec , obrazków itd. W Cafe Mała Różowo- pomarańczowo-czerwono. Maleńkie gustowne stoliki ( każdy inny), różowa sofa, dyskretna muzyka sącząca się z głośników i kawa… Kawa marzenie . Podana w duzych kolorowych kubkach ( tak lubię). Ja wybrałam miodowo-cynamonową. Dostałam wielki kubek z pyszną bitą smietaną i posypką z cynamonu.
Jeśli ktoś czytał ksiązkę J. Harris „Czekolada” lub oglądał film to w Cafe Mała było trochę jak w tej cukierni.
Nie chciało się stamtąd wychodzić.
Potem jeszcze powolny spacer po Sandomierzu i w drogę.
Za Sandomierzem krajobraz przygnębiający, nizinny, smutny, biedny ( różnica między Małopolską bardzo , bardzo widoczna). Dla mnie zbyt nizinnie dlatego bardzo szybko wypatrzyłam drogowskaz z napisem „Góry Wysokie”. Skądinąd ciekawe jak w tych Górach Wysokich jest.
No i cel podróży. Osławiony Kazmierz, miasto z filmowych obrazów, reportazy…
I… i pierwsze moje słowa po wejściu na rynek kazimierski:
„jaki ten Tarnów jest niedoceniony…”.
Bo rynek kazimierski zawiódł nie tylko swoją wielkością.. ale też i wyglądem.
Proszę się nie obrażać koledzy i koleżanki z lubelskiego ( jeśli ktoś to czyta), ale Rynek tarnowski piękniejszy jest i nie przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm , bo przecież nawet nie jestem tarnowianką z urodzenia. Tak po prostu jest – jest piekniejszy. I dlatego smutno mi się zrobiło, że taki niedoceniony.
Kazimierz jest miasteczkiem z klimatem to prawda ( a ja takie bardzo lubię), z piękna Wisłą i brzegiem piaszczystym wiślanym, z zabytkami, z uroczymi uliczkami, z wzgórzem ( ale niskim:), zapytałam pana co bilety sprzedawał i powiedział, ze 200 m npm), ale myślę, ze jednak przereklamowanym. Myślę, ze sławę swoją zawdzięcza przede wszystkim aktorom, artystom, którzy tam bywają, kupują domy.
Mamy chyba dużo takich miast w Polsce, podobnie pieknych, ale pewnie na swoje nieszczęscie oddalonych od Warszawy zbyt ( a może na swoje szczęscie).
Restauracja Zielona Tawerna warta jeszcze uwagi. przepiękna.. polecam obejrzeć wejście do niej.. całe we wrzosach, chryzntemach. Bajka.
Spacer wiślanym bulwarem przy zachodzie słońca, fajna sprawa.
Przywiozłam z Kazimierza bukiet lawendy pięknie pachnącej, stoi w łazience na umywalce i przypomina mi kazimierskie klimaty.
Kupiony w pięknym lawendowym sklepie przy rynku.. tak pięknym, ze zaraz po wejściu powiedziałam: ale tu u pani pieknie…
Pani miła, promienna, taka lawendowo- miodowa:), powiedziała, ze przeniosła się z Warszawy 4 lata temu.Wcale jej się nie dziwię.
Wróciłam z wspomnieniami i postanowieniem ze od dzisiaj będę ambasadorem swojego miasta i okolic ( bo warte są tego żeby tu ludzie przyjeżdżali, warte niemniej niż Kazmierz) i dlatego ten tekst piszę.
I oczywiście do Tarnowa zapraszam, bo mamy piekny Rynek, katedrę, muzea, Cmenatrz Stary i Cmenatarz Zydowski, wiele pieknych kościołów i wzgórze piekniejsze niż wzgórze Trzech Krzyzy w Kazimierzu. Nazywa sie Góra św Marcina czyli Marcinka . Z ruinami zamku i widokami z jednej strony na miasto, z drugiej na górki.
Dla zainteresowanych:
http://galeria.e-city.tarnow.pl/tarnow/
Dla mniej zainteresowanych będą dwa zdjęcia ( zdjęcia ze strony, którą podałam powyżej.
Tarnów mój piękny, który dzisiaj idąc z pracy obserwowałam inaczej. Okiem turysty i z perspektywy takiej wygląda jeszcze piękniej, bo z perspektywy codzienności to się go niestety w tym pospiechu trochę nie zauważa i nie docenia.
wybaczcie prosze moją może zbytnią egzaltację, ale o pięknych miejscach pisać chyba inaczej nie potrafię.
I żeby nie było wątpliwości - Kazmierz bardzo mi się podobał i wart jest obejrzenia. Kupiłam magnes na lodówkę - Kazmierz wiosną, taki bardzo mocno artystyczny - jakiś malarz autorem jest. I tak sobie patrzę i wspominam i cieszę się ze miałam okazję zobaczyć jeszcze jedno miejsce na ziemi.
I trochę informacji
http://podroze.raportyspecjalne.onet.pl/1514079,tarnow.html
Rynek tarnowski© lemuriza1972
nie włoski a tarnowski... Ratusz© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 października 2010
Brzanka i Kokocz
Miało być lajtowo:), Krysia powiedziała: będziemy jeździć głównie po asfalcie i bez podjazdów.
No... bez podjazdów haha:), chyba nie wiedziała jaką trasę szykuje Adam.
Bo były trzy głowne podjazdy: Marcinka ( ponad 300 m npm) Brzanka ( ponad 500 m npm i teren) i Kokocz ( ponad 400 m npm), a pomiedzy tym inne też fajne podjazdy i zjazdy. I bagatela jedyne 90 km:).
Lajcik:), zwłaszcza o tej porze roku i w takim momencie, kiedy jest juz totalne roztrenowanie.
Ale było fajnie:). Tyle że nie byłam przygotowana na taką trasę za mało picia, za mało jedzenia, a po drodze, juz sporo za Brzanką tylko jeden sklep, no ale w dobrym momencie bo akurat bidon wysechł.
Dzisiaj był duży peleton: Krysia, Adam, Andżelika, Tomek, Olek, Piotrek, Dawid, Lucjan.
Założenie było: wycieczka, ale no cóż.. niektórzy jednak ściganctwo mają we krwi:)
Dwa razy odcięło mi prąd i uczucie to nie jest miłe. Zapomniałam już jak to jest.
Przecudne widoki, te kolory lasu, przecudne powietrze na Brzance ( tam jest dużo jodły chyba i stąd taki cudny mikroklimacik), dużo świetnego terenu.
Po prostu w takim terenie, na takich górkach czuje się ze sie zyje. No i te górki w barwach jesieni... nie do opisania słowami.
Trasa od Marcinki potem jak maraton prawie identycznie, mniej wiecej w połowie podjazdu na Brzankę skręt w lewo i świetnym trawersem . Cud, jak w Sudetach. Nigdy tam nie jechałam.
po jakimś 50 km zaczął się podjazd na Kokocz. Podjazd niby asfaltowy.. ale myslałam ze umrę na nim. Długi ( pewnie jakieś 3 km) , stromy, oj stromy, ale na szczycie takie widoki, że niewiele jest miejsc w naszych okolicach z takimi widokami
(Góra Kokocz – wzniesienie na Pogórzu Ciężkowickim. Jej wysokość wynosi 434 m n.p.m. Jeden z ważniejszych punktów widokowych na Pogórzu Ciężkowickim. Góra częściowo jest porośnięta lasami mieszanymi, jak i również zamieszkana. Położona głównie w miejscowościach Lubcza, Wola Lubecka i Zwiernik. Obecnie zagrożona budową kamieniołomu co może doprowadzić do zniszczenia terenu oraz pozbawienia dopływów wody okolicznych mieszkańców. Góra Kokocz została zgłoszona do plebiscytu Wielkie Odkrywanie Małopolski jako Atrakcja Turystyczna i zdobyła 3 miejsce)
http://www.canin.mm.pl/?p=1312
Z Kokocza już w kierunku Tarnowa przez Las w Karwodrzy. Ledwie do domu dojechałam taka byłam głodna:)
Pogoda ładna ale na zjazdach mocno zimno było niestety. Coś czuję, ze to ostatnia taka wyprawa w tym roku, nie sądzę zeby było jeszcze tak ciepło zeby mozna było zrobić taką ilość kilometrów.
Fajnie spędzony dzień.
I trochę zdjęć z wycieczki wczorajszej:
No... bez podjazdów haha:), chyba nie wiedziała jaką trasę szykuje Adam.
Bo były trzy głowne podjazdy: Marcinka ( ponad 300 m npm) Brzanka ( ponad 500 m npm i teren) i Kokocz ( ponad 400 m npm), a pomiedzy tym inne też fajne podjazdy i zjazdy. I bagatela jedyne 90 km:).
Lajcik:), zwłaszcza o tej porze roku i w takim momencie, kiedy jest juz totalne roztrenowanie.
Ale było fajnie:). Tyle że nie byłam przygotowana na taką trasę za mało picia, za mało jedzenia, a po drodze, juz sporo za Brzanką tylko jeden sklep, no ale w dobrym momencie bo akurat bidon wysechł.
Dzisiaj był duży peleton: Krysia, Adam, Andżelika, Tomek, Olek, Piotrek, Dawid, Lucjan.
Założenie było: wycieczka, ale no cóż.. niektórzy jednak ściganctwo mają we krwi:)
Dwa razy odcięło mi prąd i uczucie to nie jest miłe. Zapomniałam już jak to jest.
Przecudne widoki, te kolory lasu, przecudne powietrze na Brzance ( tam jest dużo jodły chyba i stąd taki cudny mikroklimacik), dużo świetnego terenu.
Po prostu w takim terenie, na takich górkach czuje się ze sie zyje. No i te górki w barwach jesieni... nie do opisania słowami.
Trasa od Marcinki potem jak maraton prawie identycznie, mniej wiecej w połowie podjazdu na Brzankę skręt w lewo i świetnym trawersem . Cud, jak w Sudetach. Nigdy tam nie jechałam.
po jakimś 50 km zaczął się podjazd na Kokocz. Podjazd niby asfaltowy.. ale myslałam ze umrę na nim. Długi ( pewnie jakieś 3 km) , stromy, oj stromy, ale na szczycie takie widoki, że niewiele jest miejsc w naszych okolicach z takimi widokami
(Góra Kokocz – wzniesienie na Pogórzu Ciężkowickim. Jej wysokość wynosi 434 m n.p.m. Jeden z ważniejszych punktów widokowych na Pogórzu Ciężkowickim. Góra częściowo jest porośnięta lasami mieszanymi, jak i również zamieszkana. Położona głównie w miejscowościach Lubcza, Wola Lubecka i Zwiernik. Obecnie zagrożona budową kamieniołomu co może doprowadzić do zniszczenia terenu oraz pozbawienia dopływów wody okolicznych mieszkańców. Góra Kokocz została zgłoszona do plebiscytu Wielkie Odkrywanie Małopolski jako Atrakcja Turystyczna i zdobyła 3 miejsce)
http://www.canin.mm.pl/?p=1312
Z Kokocza już w kierunku Tarnowa przez Las w Karwodrzy. Ledwie do domu dojechałam taka byłam głodna:)
Pogoda ładna ale na zjazdach mocno zimno było niestety. Coś czuję, ze to ostatnia taka wyprawa w tym roku, nie sądzę zeby było jeszcze tak ciepło zeby mozna było zrobić taką ilość kilometrów.
Fajnie spędzony dzień.
I trochę zdjęć z wycieczki wczorajszej:
bardzo czerwony Las Radłowski© lemuriza1972
Jeszcze się poopalamy?© lemuriza1972
Jesienią też można się usmiechać:)© lemuriza1972
jesieni ciag dalszy© lemuriza1972
A co tam leci?© lemuriza1972
Na dośc chybotliwej ambonce© lemuriza1972
W naszym Lesie jest jak na Mazurach:)© lemuriza1972
Trochę też jeździliśmy:)© lemuriza1972
Pani jesień:)© lemuriza1972
Nieziemskie kolory© lemuriza1972
- DST 90.00km
- Teren 35.00km
- Czas 05:20
- VAVG 16.88km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze