Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2014
Dystans całkowity: | 98.00 km (w terenie 36.00 km; 36.73%) |
Czas w ruchu: | 07:48 |
Średnia prędkość: | 12.56 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 24.50 km i 1h 57m |
Więcej statystyk |
Piątek, 31 stycznia 2014
Nartki
Fajne, prawda? Z płyty o tytule Unisexblues . Bardzo "zapadło" mi w serce.
Nartki dzisiaj. Po raz pierwszy w sezonie i pewnie ostatni. Coś mówią, że zimy już nie będzie. Jak to???? Pojechaliśmy ( Krysia, Marcin i ja) najpierw na Marcinkę. Fajnie było znowu mieć nartki na nogach. Byłam pełna obaw, ale jednak przez te 3 lata ( ale tak naprawdę sumując to może ze 20 razy byłam na nartach), coś tam jednak się nauczyłam i nie było tak źle. Na Marcince warunki były kiepskie, tory bardzo rozjeżdżone i ciężko nam było. Przenieśliśmy się na lotnisko. Tam trochę lepiej, no ale płasko. Bez adrenaliny na zjazdach i podbiegach. No a to nie to samo. Marcin był zdziwiony. Miał biegówki pierwszy raz na nogach. Zapytałam: co nie tak łatwo jak wygląda to w tv? Odpowiedział, że nie myślał, że będzie łatwo, ale nie zdawał sobie sprawy, ze będzie tak trudno. No bo to wcale nie jest tak łatwo, jak się ma te cienkie deseczki po raz pierwszy na nogach. Fajnie było. Biegaliśmy jakieś 1,5 godziny. Jutro będą zakwasy. Oj będą.
Nartki dzisiaj. Po raz pierwszy w sezonie i pewnie ostatni. Coś mówią, że zimy już nie będzie. Jak to???? Pojechaliśmy ( Krysia, Marcin i ja) najpierw na Marcinkę. Fajnie było znowu mieć nartki na nogach. Byłam pełna obaw, ale jednak przez te 3 lata ( ale tak naprawdę sumując to może ze 20 razy byłam na nartach), coś tam jednak się nauczyłam i nie było tak źle. Na Marcince warunki były kiepskie, tory bardzo rozjeżdżone i ciężko nam było. Przenieśliśmy się na lotnisko. Tam trochę lepiej, no ale płasko. Bez adrenaliny na zjazdach i podbiegach. No a to nie to samo. Marcin był zdziwiony. Miał biegówki pierwszy raz na nogach. Zapytałam: co nie tak łatwo jak wygląda to w tv? Odpowiedział, że nie myślał, że będzie łatwo, ale nie zdawał sobie sprawy, ze będzie tak trudno. No bo to wcale nie jest tak łatwo, jak się ma te cienkie deseczki po raz pierwszy na nogach. Fajnie było. Biegaliśmy jakieś 1,5 godziny. Jutro będą zakwasy. Oj będą.
- Aktywność Narciarstwo
Środa, 29 stycznia 2014
Coś
Posłuchajcie tego co mówi na wstępie Banach. Już kiedyś o
tym pisałam….
Piosenka o przyjemnościach, które są potępiane ( mogą być potępiane).
Znacie te stan, kiedy wszystko co Was otacza wydaje się takie nieważne wobec tego co właśnie udało się Wam zobaczyć, dokonać? Ten zalew endorfin, który sprawia, że myślimy: dla takich chwil się żyje.
Potraficie to opisać słowami?
Ja nie potrafię.
Nazywam ten stan : uczuciem spełnienia.
Czasem czuję go na mecie maratonu, czasem stojąc na szczycie jakiejś góry, czasem będąc na koncercie, albo kończąc czytać jakąś książkę.
Ale jakoś właściwie i precyzyjnie tych emocji nazwać nie potrafię.
Czasem mówię, że czuję to COŚ.
COŚ mnie "zalewa", COŚ mnie przygarnia do siebie, COŚ sprawia, że chce się śmiać, krzyczeć ze szczęścia, żyć po prostu.
Niewielu potrafi opisać te emocje, ale są tacy.
Chcecie wiedzieć jak zrobił to Kurtyka w „Chińskim Maharadży”? ( bo zrobił to znakomicie).
Proszę bardzo:
„ Kiedy śmiech ucichł, odległy świergot strumyka poplątał się ze wzruszeniem. Wzruszenie odjechało łagodnie ku wdzięczności. A wdzięczność zespoliło się z dobrym uczuciem, które zdarza się żywić do własnego dziecka lub do uwielbianej kobiety, nieraz czuje się je do ojczyzny lub do rozgwieżdżonego nieba. Lecz tym razem nie zwraca się ono ani do kobiety, ani do ojczyzny. Nie oczekuje się niczego i nie pożąda wzajemności. Spływa znikąd jak jakieś odjechane, żywe nic. Wypełnia mnie i promieniuje ponad doliną donikąd i daje poczucie jedności.
Niezły obciach, co? Ale tak właśnie czułem. Chłonę zmysłami przyjemność tej chwili”.
COŚ czasem daje „powera” na kilka dni. Jest się w stanie euforycznym przez kilka dni. Tak bardzo chce się żyć.
„ Przez kilka tygodni utrzymywało się we mnie rozkoszne poczucie wolności” ( Kurtyka).
Czasem patrząc na tych co się wspinają, na ich „zespolenie” ze skałą, myślę, że doświadczają CZEGOŚ do kwadratu.
I ogromnie zazdroszczę.
Kiedyś „mordując się” przeokropnie ze skałą w Żurowej czułam COŚ.
Ona miała nade mną taką ogromną przewagę i była dla mnie niedostępna niemalże całkowicie, a jednak czułam to COŚ.
Niezmiennie zazdroszczę Krysi, Adamowi tamtego czasu, kiedy się wspinali. Tych wszystkich wspomnień, przyjaźni.
Dzisiaj będzie film , który podesłał mi Adam ( Adam, który zrobił kiedyś Chińskiego Maharadżę). Film jest ciekawy, o bardzo ciekawym człowieku.
To on po raz pierwszy zrobił Chińskiego Maharadżę .
A dzisiaj basen.
74 baseny - 55 minut. Przyzwoicie. Tak myślę:)
Zapraszam na film
Piosenka o przyjemnościach, które są potępiane ( mogą być potępiane).
Znacie te stan, kiedy wszystko co Was otacza wydaje się takie nieważne wobec tego co właśnie udało się Wam zobaczyć, dokonać? Ten zalew endorfin, który sprawia, że myślimy: dla takich chwil się żyje.
Potraficie to opisać słowami?
Ja nie potrafię.
Nazywam ten stan : uczuciem spełnienia.
Czasem czuję go na mecie maratonu, czasem stojąc na szczycie jakiejś góry, czasem będąc na koncercie, albo kończąc czytać jakąś książkę.
Ale jakoś właściwie i precyzyjnie tych emocji nazwać nie potrafię.
Czasem mówię, że czuję to COŚ.
COŚ mnie "zalewa", COŚ mnie przygarnia do siebie, COŚ sprawia, że chce się śmiać, krzyczeć ze szczęścia, żyć po prostu.
Niewielu potrafi opisać te emocje, ale są tacy.
Chcecie wiedzieć jak zrobił to Kurtyka w „Chińskim Maharadży”? ( bo zrobił to znakomicie).
Proszę bardzo:
„ Kiedy śmiech ucichł, odległy świergot strumyka poplątał się ze wzruszeniem. Wzruszenie odjechało łagodnie ku wdzięczności. A wdzięczność zespoliło się z dobrym uczuciem, które zdarza się żywić do własnego dziecka lub do uwielbianej kobiety, nieraz czuje się je do ojczyzny lub do rozgwieżdżonego nieba. Lecz tym razem nie zwraca się ono ani do kobiety, ani do ojczyzny. Nie oczekuje się niczego i nie pożąda wzajemności. Spływa znikąd jak jakieś odjechane, żywe nic. Wypełnia mnie i promieniuje ponad doliną donikąd i daje poczucie jedności.
Niezły obciach, co? Ale tak właśnie czułem. Chłonę zmysłami przyjemność tej chwili”.
COŚ czasem daje „powera” na kilka dni. Jest się w stanie euforycznym przez kilka dni. Tak bardzo chce się żyć.
„ Przez kilka tygodni utrzymywało się we mnie rozkoszne poczucie wolności” ( Kurtyka).
Czasem patrząc na tych co się wspinają, na ich „zespolenie” ze skałą, myślę, że doświadczają CZEGOŚ do kwadratu.
I ogromnie zazdroszczę.
Kiedyś „mordując się” przeokropnie ze skałą w Żurowej czułam COŚ.
Ona miała nade mną taką ogromną przewagę i była dla mnie niedostępna niemalże całkowicie, a jednak czułam to COŚ.
Niezmiennie zazdroszczę Krysi, Adamowi tamtego czasu, kiedy się wspinali. Tych wszystkich wspomnień, przyjaźni.
Dzisiaj będzie film , który podesłał mi Adam ( Adam, który zrobił kiedyś Chińskiego Maharadżę). Film jest ciekawy, o bardzo ciekawym człowieku.
To on po raz pierwszy zrobił Chińskiego Maharadżę .
A dzisiaj basen.
74 baseny - 55 minut. Przyzwoicie. Tak myślę:)
Zapraszam na film
- Aktywność Pływanie
Wtorek, 28 stycznia 2014
Chiński Maharadża
Z kronikarskiego obowiązku wspomnę na początku o moich „wyczynach” sportowych, które dzisiaj jednak bardzo skromne były.
Plany były dużo bardziej dalekosiężne, ale czasu zabrakło.
Tak więc 40 minut szybkiego spaceru po Mościcach ( bo mnie znowu śnieg i mróz „wygnał” z domu, po prostu no cóż.. lubię to:)). A ponadto 30 minut ćwiczeń.
A teraz będzie o czymś innym. Kto się chociaż trochę interesuje himalaizmem zna nazwisko Wojtka Kurtyki. Kto się wspina z pewnością wie co to jest Chiński Maharadża.
Kiedy zaczęłam czytać literaturę górską, to pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z Kurtyką właśnie, w jednej z książek ( tytułu nie pamiętam, ale wiem, ze była to książka złożona z wywiadów z najsłynniejszymi himalaistami z całego świata). Kurtyka był taki.. inny. Filozof, myśliciel? Tak wtedy pomyślałam. Wiedziałam, że zasłynął ( oprócz himalajskich wypraw) niezwykłymi umiejętnościami wspinaczkowymi i robieniem trudnych dróg bez asekuracji. Ale nazwa Chiński Maharadża była mi obca. Aż do tego weekendu. Bo w ten weekend , pierwszą książką, którą wzięłam do ręki w holu Mościckiego Centrum Sztuki był właśnie „ Chiński Maharadża” . Przyciągnęło mnie nazwisko KURTYKA. I cóż to jest ten Chiński Maharadża? Taka sobie droga w Dolinie Bolechowickiej, którą tenże Kurtyka przeszedł sobie bez asekuracji, co było/ jest wyczynem tak dużym, że stało się legendą. I okazało się, że świadkiem tego wydarzenia była… Pani Krystyna. Ma szczęście dziewczyna, prawda? Zapytałam ją dzisiaj mailowo.. jak to było, jak to się stało, że akurat wtedy tam była? To się nazywa wyczucie czasu . Napisała:
„To był zupełny przypadek i nic na to nie wskazywało, że za chwilę będziemy świadkami historycznego wydarzenia, albo wielkiej tragedii. On po prostu, tak po cichu, nikogo nie informując, zaczął się wspinać i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wspinał się po ekstremalnie trudnej i długiej drodze bez uprzęży, liny i karabinków Miał jedynie zawiązany w pasie woreczek z magnezją, no a Filar Pokutników na którym jest Chiński Maharadża ma wysokość 30 m”
Skończyłam dzisiaj czytać książkę i napiszę o niej, bo lubię pisać o książkach i uważam, że warto o tej właśnie książce napisać. Zaryzykuję, chociaż pewnie znowu znajdzie się ktoś , kto napisze , że to nie ten blog itd. Tak.. to nie blog o książkach, ale to wyjątkowa książka. Myślę, że jej przeczytanie „przyda się” tym, którzy sportem się pasjonują. To nie jest książka, którą można byłoby podporządkować do kategorii literatura górska. Absolutnie nie, pomimo tego, że wiele w niej o wspinaniu, że ci którzy uprawiali ten sport w czasach, o których pisze Kurtyka, odnajdą na jej stronach wiele znanych sobie postaci ze wspinaczkowego świata. To książka o czymś więcej. O zmaganiu się z własnym strachem, o pewnej filozofii życia, o motywacji. Tak.. zdecydowanie… ona motywuje. Niekoniecznie do tego by być zwycięskim w rywalizacji, ale by być wiernym swojej pasji. Świetnie napisana. Hm… odziedziczył Kurtyka talent po ojcu pisarzu ( czy pamiętacie świetny film z młodym Markiem Kondratem pt Zaklęte rewiry? To wg książki ojca Kurtyki powstał scenariusz do tego filmu). Szkoda, że Kurtyka tak późno zaczął pisać. Ma specyficzny styl. Trochę jak Janusz Głowacki, a może nawet jak Gombrowicz. Każde zdanie przemyślane. Momentami jest bardzo dowcipnie. Do tego jest aspekt sportowy, bo autor opisuje jak wyglądała jego droga do pokonania Chińskiego Maharadży. I wiecie co? Myślę sobie, ze tak książka wyjdzie daleko poza „ górski światek”. Ona zasługuje na to by poznał ją szerszy krąg czytelników. Nie tylko ci, którzy kochają góry, wspinaczkę. Gdybym była w jury Nagrody Nike nominowałabym ją bez zmrużenia oka. Jest naprawdę świetnie napisana. To jest dopiero debiut! POLECAM
“Wejście w góry jest mistycznym przeżyciem pozytywnym. Ułatwia akceptację negatywnych stron życia: starzenia się, słabnięcia, choroby…Wejście na szczyt jest oczyszczeniem z neurotycznych skutków codziennego życia – z bycia pochłoniętym małymi sprawami. Stres wysysa z Ciebie cały ten niepotrzebny absurd. Po wejściu na szczyt ludzi doznają uczucia odświeżenia i odnowy. Po powrocie do codziennej egzystencji jesteś zwykłym człowiekiem, a nie znerwicowanym zwierzęciem. Poza tym uprawianie wspinaczki to możliwość odkrywania prawdy o samym sobie. Moje rozumienie życia jest ukształtowane przede wszystkim przez góry.” Wojtek Kurtyka
I żeby było jeszcze bardziej górsko, to dwa zdjęcia autorstwa chłopaków ze śląska.
Zdjęcia z niedzielnej wycieczki na Granaty.
Słońce zachodzi nad Tatrami © lemuriza1972
A teraz będzie o czymś innym. Kto się chociaż trochę interesuje himalaizmem zna nazwisko Wojtka Kurtyki. Kto się wspina z pewnością wie co to jest Chiński Maharadża.
Kiedy zaczęłam czytać literaturę górską, to pamiętam jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie rozmowa z Kurtyką właśnie, w jednej z książek ( tytułu nie pamiętam, ale wiem, ze była to książka złożona z wywiadów z najsłynniejszymi himalaistami z całego świata). Kurtyka był taki.. inny. Filozof, myśliciel? Tak wtedy pomyślałam. Wiedziałam, że zasłynął ( oprócz himalajskich wypraw) niezwykłymi umiejętnościami wspinaczkowymi i robieniem trudnych dróg bez asekuracji. Ale nazwa Chiński Maharadża była mi obca. Aż do tego weekendu. Bo w ten weekend , pierwszą książką, którą wzięłam do ręki w holu Mościckiego Centrum Sztuki był właśnie „ Chiński Maharadża” . Przyciągnęło mnie nazwisko KURTYKA. I cóż to jest ten Chiński Maharadża? Taka sobie droga w Dolinie Bolechowickiej, którą tenże Kurtyka przeszedł sobie bez asekuracji, co było/ jest wyczynem tak dużym, że stało się legendą. I okazało się, że świadkiem tego wydarzenia była… Pani Krystyna. Ma szczęście dziewczyna, prawda? Zapytałam ją dzisiaj mailowo.. jak to było, jak to się stało, że akurat wtedy tam była? To się nazywa wyczucie czasu . Napisała:
„To był zupełny przypadek i nic na to nie wskazywało, że za chwilę będziemy świadkami historycznego wydarzenia, albo wielkiej tragedii. On po prostu, tak po cichu, nikogo nie informując, zaczął się wspinać i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że wspinał się po ekstremalnie trudnej i długiej drodze bez uprzęży, liny i karabinków Miał jedynie zawiązany w pasie woreczek z magnezją, no a Filar Pokutników na którym jest Chiński Maharadża ma wysokość 30 m”
Skończyłam dzisiaj czytać książkę i napiszę o niej, bo lubię pisać o książkach i uważam, że warto o tej właśnie książce napisać. Zaryzykuję, chociaż pewnie znowu znajdzie się ktoś , kto napisze , że to nie ten blog itd. Tak.. to nie blog o książkach, ale to wyjątkowa książka. Myślę, że jej przeczytanie „przyda się” tym, którzy sportem się pasjonują. To nie jest książka, którą można byłoby podporządkować do kategorii literatura górska. Absolutnie nie, pomimo tego, że wiele w niej o wspinaniu, że ci którzy uprawiali ten sport w czasach, o których pisze Kurtyka, odnajdą na jej stronach wiele znanych sobie postaci ze wspinaczkowego świata. To książka o czymś więcej. O zmaganiu się z własnym strachem, o pewnej filozofii życia, o motywacji. Tak.. zdecydowanie… ona motywuje. Niekoniecznie do tego by być zwycięskim w rywalizacji, ale by być wiernym swojej pasji. Świetnie napisana. Hm… odziedziczył Kurtyka talent po ojcu pisarzu ( czy pamiętacie świetny film z młodym Markiem Kondratem pt Zaklęte rewiry? To wg książki ojca Kurtyki powstał scenariusz do tego filmu). Szkoda, że Kurtyka tak późno zaczął pisać. Ma specyficzny styl. Trochę jak Janusz Głowacki, a może nawet jak Gombrowicz. Każde zdanie przemyślane. Momentami jest bardzo dowcipnie. Do tego jest aspekt sportowy, bo autor opisuje jak wyglądała jego droga do pokonania Chińskiego Maharadży. I wiecie co? Myślę sobie, ze tak książka wyjdzie daleko poza „ górski światek”. Ona zasługuje na to by poznał ją szerszy krąg czytelników. Nie tylko ci, którzy kochają góry, wspinaczkę. Gdybym była w jury Nagrody Nike nominowałabym ją bez zmrużenia oka. Jest naprawdę świetnie napisana. To jest dopiero debiut! POLECAM
“Wejście w góry jest mistycznym przeżyciem pozytywnym. Ułatwia akceptację negatywnych stron życia: starzenia się, słabnięcia, choroby…Wejście na szczyt jest oczyszczeniem z neurotycznych skutków codziennego życia – z bycia pochłoniętym małymi sprawami. Stres wysysa z Ciebie cały ten niepotrzebny absurd. Po wejściu na szczyt ludzi doznają uczucia odświeżenia i odnowy. Po powrocie do codziennej egzystencji jesteś zwykłym człowiekiem, a nie znerwicowanym zwierzęciem. Poza tym uprawianie wspinaczki to możliwość odkrywania prawdy o samym sobie. Moje rozumienie życia jest ukształtowane przede wszystkim przez góry.” Wojtek Kurtyka
I żeby było jeszcze bardziej górsko, to dwa zdjęcia autorstwa chłopaków ze śląska.
Zdjęcia z niedzielnej wycieczki na Granaty.
Pierwsza zimowa wspinaczka by GTA:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 stycznia 2014
Bliźniaki:)
Nie wiem jak mogłam dopuścić do tak skandalizującej sytuacji.
Wypuściłam Gomolątko-sierotkę ( a raczej pół sierotkę… hm właściwie to w 1/3 sierotkę) na poniewierkę w niebezpieczne miejsca…
I co się stało???
Otóż się stało.
Tak, to jest jak się dziecko z nieodpowiedzialnymi rodzicami wypuszcza z domu:).
Było Gomolątko, a są… bliźniaki. Sami zobaczcie.
I pojawia się pytanie: a kto to wyżywi? Gomola Trans a może Airco?:)
Gomolątko na Granatach:) © lemuriza1972
Tak więc Gomolątko i jego brat bliźniak ( a może siostrzyczka?) przebyło długą drogę i wraz z Panią Krystyną, Panem Adamem, Marcinem i Staszkiem, oraz śląską ekipą, tym razem pozwiedzało sobie Granaty. Podobno było zimnooooo…, męcząco nieco:), stromo i pięknie jak to w Tatrach. Gomolątku i jego opiekunom mimo wszystko serdecznie gratulujemy ( tylko pilnujcie go następnym razem lepiej, bo jak się ich namnoży więcej, jak się rozpanoszą w tych naszych małych Tatrach, to trzeba będzie z nimi w Himalaje chyba jechać.... a nie wiem czy sponsora teamu stać na taki wyjazd). I jeszcze dwa piękne zdjęcia. Autorami zdjęć są koledzy ze Śląska.
Tatry w niedzielę:) © lemuriza1972
I jeszcze trochę gór:) © lemuriza1972
No i nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy po 30 dniach odwyku słodyczowego zjadłam… Ciastka ( tak się trafiło, że jedna pani szła na emeryturę), 3 małe czekoladki i dwa małe wafleki… Straszne??? No straszne. Nie żebym tak tęskniła, no ale tak się złożyło. I wiecie co Wam powiem? Prawdę mówiąc nie było za czym tęsknić. A dzisiaj basen. Na początku trochę niemrawo. Potem się rozkręciłam nieco. 72 baseny – 55 minut. Nie najgorzej.
I pojawia się pytanie: a kto to wyżywi? Gomola Trans a może Airco?:)
Gomolątko na Granatach:) © lemuriza1972
Tak więc Gomolątko i jego brat bliźniak ( a może siostrzyczka?) przebyło długą drogę i wraz z Panią Krystyną, Panem Adamem, Marcinem i Staszkiem, oraz śląską ekipą, tym razem pozwiedzało sobie Granaty. Podobno było zimnooooo…, męcząco nieco:), stromo i pięknie jak to w Tatrach. Gomolątku i jego opiekunom mimo wszystko serdecznie gratulujemy ( tylko pilnujcie go następnym razem lepiej, bo jak się ich namnoży więcej, jak się rozpanoszą w tych naszych małych Tatrach, to trzeba będzie z nimi w Himalaje chyba jechać.... a nie wiem czy sponsora teamu stać na taki wyjazd). I jeszcze dwa piękne zdjęcia. Autorami zdjęć są koledzy ze Śląska.
Tatry w niedzielę:) © lemuriza1972
I jeszcze trochę gór:) © lemuriza1972
No i nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy po 30 dniach odwyku słodyczowego zjadłam… Ciastka ( tak się trafiło, że jedna pani szła na emeryturę), 3 małe czekoladki i dwa małe wafleki… Straszne??? No straszne. Nie żebym tak tęskniła, no ale tak się złożyło. I wiecie co Wam powiem? Prawdę mówiąc nie było za czym tęsknić. A dzisiaj basen. Na początku trochę niemrawo. Potem się rozkręciłam nieco. 72 baseny – 55 minut. Nie najgorzej.
- Aktywność Pływanie
Niedziela, 26 stycznia 2014
Zimowa nizinna wyprawa solowa:)
Nareszcie biało:) © lemuriza1972
Dzisiaj z domu „wygnał” mnie śnieg i mróz. Jest tak pięknie śnieżnie, biało, mroźno, że musiałam wyjść.
Zima spowodowała, że znowu mnie pognało w drogę. Już się trochę martwiłam, bo miałam taki okres, że przychodził weekend, a mnie marzyła się tylko herbatka i książka. I to wystarczało.
Myślałam, że może już coś całkiem niedobrego ze mną się dzieje, skoro to mi wystarcza do życia. Że może pasja do wszystkiego we mnie zdycha ( tak napisał Kurtyka, w którymś momencie swojej książki). A jednak nie…
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.
Zimowa Buczyna © lemuriza1972
So my friends...
Dzisiaj towarzysze moich przygód przeróżnych, pojechali w Tatry. Świadomie zrezygnowałam z tego wyjazdu, z kilku powodów, a ten najważniejszy jest taki, że nie czuję się na dzień dzisiejszy do Tatr zimowych przygotowana ani fizycznie ani mentalnie. Wczoraj Adam Sztaba , instruktor PZA, powiedział, że wyjście w góry w zimie w Tatrach powyżej schronisk, to już nie turystyka , a alpinizm. Cóż.. powinnam się czuć dowartościowana, a jednak.. ja uważam, że jestem tylko turystą i to marnej jakości wciąż. Dlatego też postanowiłam trochę lepiej się przygotować, bo ostatnie wyjście mentalnie mnie nieco zniszczyło. Po raz pierwszy zmarznięcie spowodowało wielką niechęć do dalszej wędrówki ( nigdy wcześniej tego nie czułam), po raz pierwszy jakoś po prostu .. mi się nie chciało ( czy to ta słynna intuicja – instynkt o którym wczoraj mówiono, który każe się wycofać?), i chyba po raz pierwszy tak dotkliwie odczułam przy schodzeniu to co mam w głowie czyli pewien rodzaj strachu pt jak się zachowa moja noga. Stąd różne przemyślenia i plan jak się lepiej przygotować. Ponieważ następne dwa weekendy będą trochę wyjęte z życia i na żadne wyjazdy w góry nie będzie szans , to będzie trochę czasu w tygodniu, żeby nad sobą i fizycznie i mentalnie popracować. Po co fizycznie? Bo uświadomił mi Marcin ostatnio, że może mi się tylko wydawać, że mam taki mocny mięsień czworogłowy. Jasne, on jest na pewno mocny, zdecydowanie mocniejszy niż u przeciętnego człowieka, który sportu nie uprawia, ale przy mojej kontuzji może być zdecydowanie za mało mocny. Tak więc zwiększyłam dawki ćwiczeń. Poza tym moja kondycja ogólna nie jest wcale taka wyśmienita. Do tego jeszcze jakiś preparat na kolana, zakup swoich kijków wreszcie ( ciągle jakoś się z tym ociągałam), zakup łapawic, żeby dłonie tak nie marzły i może będę gotowa. To taki plan.
A teraz o dzisiaj. W piątek Pan Wojciech Lewandowski powiedział, że przygodę można przeżyć wszędzie. Nawet pod domem. I opowiadał jak to chodzi sobie do Kampinosu i np. wraca 60 km do domu. No taka mocna, to ja póki co nie jestem, pewnie połowę z tego bym przeszła jakoś, ale tylko połowę. Chociaż kiedyś w mojej głowie zrodził się pewien szalony plan i może kiedyś to zrobię, ale muszę się lepiej przygotować. Kampinosu pod nosem nie mam, ale całkiem niedaleko ( jakieś 5,6 km od domu) mam las, o którym nie raz wspominałam czyli Buczynę. Tak więc ubrałam się ciepło , wzięłam trochę jedzenia i picia i poszłam. W międzyczasie dostałam smsa od Mirka, który chciał mnie zabrać na bieganie do Lasu Radłowskiego, ale zdecydowałam, że tego dnia wolę trochę dłużej powłóczyć się na zewnątrz. Odpisałam mu więc, że intuicja mi mówi, że załamania pogody dzisiaj nie będzie i że idę na solową wyprawę i wszystko będzie ok, GOPR-u wzywać nie trzeba będzie. I powędrowałam sobie. Początkowo śniegu było mało, co mnie nieco zasmuciło, ale im bliżej byłam Buczyny, tym więcej a i szlak nie przetarty, więc było coraz fajnej. W Buczynie weszłam w las i połaziłam trochę po czerwonym pieszym szlaku, a potem z niego zboczyłam, przedzierając się przez krzaki, chaszcze itp. Czyli w stylu Mirka. Udało mi się z bliskiej odległości dojrzeć 4 sarny. Bezcenne zobaczyć jak śmigają po tych pagórkach. Po wyjściu z lasu , doszłam do mostu w Zgłobicach i dalej powrót już wzdłuż Dunajca, tam przez moment zrobiło się mało bezpiecznie, bo w pewnym momencie zorientowałam się, ze wcale nie stoję na lądzie, a chyba na lodzie i „ucieczka”, przedzieranie się przez wiklinę, wędrówka przez pola, by po jakimś czasie dotrzeć do szlaku czerwonego pieszego. I muszę się przyznać, ze nad Dunajcem zaliczyłam też upadek ( tak, tak), schodząc z jakieś pagórka poślizgnęłam się , bo pod śniegiem była masa lodu i było bardzo ślisko. Przyjemność. Chciałam się zmęczyć – nieco się zmęczyłam. Chciałam trochę zmarznąć ( w granicach normy) – trochę zimna odczułam, chociaż specjalnie zimno nie było, jakieś minus 8 chyba. 3, 5 godziny w drodze, jakieś 15 km myślę udało mi się przejść. A jutro? jutro…. Codzienność, ale zanim codzienność nastąpi, jeszcze trochę zimowych zdjęć i film o Wojtku Kurtyce. Trochę dzisiaj o nim czytałam i zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, ze jest synem Henryka Worcella ( wł. Tadeusza Kurtyki), który zresztą urodził się w tarnowskim Krzyżu, i długo pod Tarnowem ( dokładnie w Woli Radłowskiej bodajże mieszkał). Teraz wiem, już skąd ten talent pisarski i Kurtyki. Czytam „ Chińskiego maharadżę” i pewnie jeszcze o tym „pogadamy”, tymczasem zapraszam na film.
Nie znam tego języka:( © lemuriza1972
Cmentarz Żydowski © lemuriza1972
W lewo czy w prawo? © lemuriza1972
Droga © lemuriza1972
Bufet:) © lemuriza1972
Na czerwonym szlaku pieszym © lemuriza1972
Strumyk © lemuriza1972
Siła natury © lemuriza1972
Siła natury © lemuriza1972
Zimowo © lemuriza1972
Mało buczynowo w Buczynie © lemuriza1972
Takie miejsce w lesie © lemuriza1972
Dunajec zimowy © lemuriza1972
Takie " zjawisko" © lemuriza1972
- DST 15.00km
- Teren 12.00km
- Czas 03:30
- VAVG 14:00km/h
Sobota, 25 stycznia 2014
Górnolotni 2
Jest pięknie, jest biało, jest mocno śnieżnie.
Nareszcie!!!
A zanim opowiem o drugiej części Górnolotnych, to jeszcze obowiązki:). Aga , melduję, dzisiaj ponad godzinę mocnych ćwiczeń. Ale za to jutro podziałam coś dłużej outside. Koniecznie. Nie można zmarnować tej cudownej, zimowej pogody. Żyć się chcę, jak człowiek przez okno popatrzy.
Zanim usłyszałam co usłyszałam podczas spotkań z „górnolotnymi”, w telewizji zupełnie przypadkiem trafiłam na krótki wywiad na żywo z jednym z nich, Marcinem Tomaszewskim ( specjalistą od wytyczania nowych dróg na ścianach). Pani prowadząca ( jak to zwykle bywa, kiedy panie prowadzące rozmawiają z ludźmi gór) , zadała nieśmiertelne pytania:
Co pana gna w góry?
Odpowiedź: Życie
Co jest nagrodą?
Odpowiedź: Wspomnienia
Otóż cała prosta nieskomplikowana prawda o górach.
A dzisiaj były aż 4 spotkania. Pierwsze bardzo mnie zainteresowało, ponieważ prowadzący, instruktor PZA, opowiadał o Zarządzaniu Ryzykiem w Górach. Mówił różne ciekawe, a momentami dość kontrowersyjne rzeczy. Np. o zwyczajach TOPROWCÓW, albo o tym, że jak ktoś dobrze wygląda , to lepiej z nim nie chodzić w góry. No, ale generalnie to bardzo na plus.
Drugie spotkanie , to było spotkanie z Marcinem Lewandowskim, synem Pana Wojciecha , prelegenta z dnia poprzedniego. Ku naszemu zaskoczeniu ów Marcin, w pewnym momencie podszedł do Mirka, przywitał się , mówiąc: znamy się z rajdów ( tych ekstremalnych rzecz jasna). Potem mieliśmy okazję chwilę z nim porozmawiać. Ma różne plany górskie. Generalnie jego pasją są via ferraty. O tym też opowiadał dzisiaj. Mirek oczywiście zapałał chęcią, do odwiedzenia jednej z nich, a jak już się dowiedział, ze najbliższa jest gdzieś koło Wiednia… no to pewnie się skonczy tak, że któregoś dnia wsiądziemy w samochód i… na via ferratę:).
A potem Marcin Tomaszewski opowiadał o zdobywaniu ścian. Ciekawe to opowieści, imponujące wyczyny. Zrobiło wrażenie na nas.
I na koniec Piotr Pustelnik. Przedstawiać nie muszę. Inteligencja, doświadczenie, mądrość, osiągnięcia. Przyjemność słuchania. Przyjemność obserwowania celnych ripost w kierunku prowadzącej spotkanie. Słusznie. Kto był, wie dlaczego, ja rozwijać tematu nie chce. Krótko tylko powiem, że do katalogu pytań do ludzi gór, dołączyło ostatnio pytanie o Broad Peak ( "Można ich było uratować? nie można? a czy kierownik wyprawy jest winny, czy nie jest?"). Momentami niestety czułam się jak na widowni jakiegoś talk show. Pierwsze zadane pytanie Panu Piotrowi wprawiło mnie w osłupienie: " Himalaizm to patologia?". Szkoda, że nie możecie zobaczyć jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał to pytanie.
Cieszę się, ze miałam okazję zobaczyć tego wybitnego himalaistę na żywo. No i wróciłam z książką Wojtka Kurtyki „ Chiński maharadża”. Ponieważ czytałam kilka wywiadów z nim i wiem, że to bardzo ciekawy człowiek, myśliciel… to kupiłam i spodziewam się fascynującej lektury. No zresztą on jest z Zabierzowa. Tak jak Mirek. To wszystko tłumaczy:).
A zanim opowiem o drugiej części Górnolotnych, to jeszcze obowiązki:). Aga , melduję, dzisiaj ponad godzinę mocnych ćwiczeń. Ale za to jutro podziałam coś dłużej outside. Koniecznie. Nie można zmarnować tej cudownej, zimowej pogody. Żyć się chcę, jak człowiek przez okno popatrzy.
Zanim usłyszałam co usłyszałam podczas spotkań z „górnolotnymi”, w telewizji zupełnie przypadkiem trafiłam na krótki wywiad na żywo z jednym z nich, Marcinem Tomaszewskim ( specjalistą od wytyczania nowych dróg na ścianach). Pani prowadząca ( jak to zwykle bywa, kiedy panie prowadzące rozmawiają z ludźmi gór) , zadała nieśmiertelne pytania:
Co pana gna w góry?
Odpowiedź: Życie
Co jest nagrodą?
Odpowiedź: Wspomnienia
Otóż cała prosta nieskomplikowana prawda o górach.
A dzisiaj były aż 4 spotkania. Pierwsze bardzo mnie zainteresowało, ponieważ prowadzący, instruktor PZA, opowiadał o Zarządzaniu Ryzykiem w Górach. Mówił różne ciekawe, a momentami dość kontrowersyjne rzeczy. Np. o zwyczajach TOPROWCÓW, albo o tym, że jak ktoś dobrze wygląda , to lepiej z nim nie chodzić w góry. No, ale generalnie to bardzo na plus.
Drugie spotkanie , to było spotkanie z Marcinem Lewandowskim, synem Pana Wojciecha , prelegenta z dnia poprzedniego. Ku naszemu zaskoczeniu ów Marcin, w pewnym momencie podszedł do Mirka, przywitał się , mówiąc: znamy się z rajdów ( tych ekstremalnych rzecz jasna). Potem mieliśmy okazję chwilę z nim porozmawiać. Ma różne plany górskie. Generalnie jego pasją są via ferraty. O tym też opowiadał dzisiaj. Mirek oczywiście zapałał chęcią, do odwiedzenia jednej z nich, a jak już się dowiedział, ze najbliższa jest gdzieś koło Wiednia… no to pewnie się skonczy tak, że któregoś dnia wsiądziemy w samochód i… na via ferratę:).
A potem Marcin Tomaszewski opowiadał o zdobywaniu ścian. Ciekawe to opowieści, imponujące wyczyny. Zrobiło wrażenie na nas.
I na koniec Piotr Pustelnik. Przedstawiać nie muszę. Inteligencja, doświadczenie, mądrość, osiągnięcia. Przyjemność słuchania. Przyjemność obserwowania celnych ripost w kierunku prowadzącej spotkanie. Słusznie. Kto był, wie dlaczego, ja rozwijać tematu nie chce. Krótko tylko powiem, że do katalogu pytań do ludzi gór, dołączyło ostatnio pytanie o Broad Peak ( "Można ich było uratować? nie można? a czy kierownik wyprawy jest winny, czy nie jest?"). Momentami niestety czułam się jak na widowni jakiegoś talk show. Pierwsze zadane pytanie Panu Piotrowi wprawiło mnie w osłupienie: " Himalaizm to patologia?". Szkoda, że nie możecie zobaczyć jego wyrazu twarzy, kiedy usłyszał to pytanie.
Cieszę się, ze miałam okazję zobaczyć tego wybitnego himalaistę na żywo. No i wróciłam z książką Wojtka Kurtyki „ Chiński maharadża”. Ponieważ czytałam kilka wywiadów z nim i wiem, że to bardzo ciekawy człowiek, myśliciel… to kupiłam i spodziewam się fascynującej lektury. No zresztą on jest z Zabierzowa. Tak jak Mirek. To wszystko tłumaczy:).
Mirek z Marcinem Lewandowskim © lemuriza1972
Książka taka:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 stycznia 2014
Górnolotni
" MM: Teraz pytanie z rodzaju „głupie dziennikarskie”: dlaczego Pan to w ogóle robi?
Wojciech Lewandowski: Po pierwsze robię to całe życie. Po drugie nic innego chyba już nie chcę robić. Po trzecie, chyba najważniejszej, po prostu to kocham. Góry mi dały wszystko co w życiu najlepsze, i miłość i przyjaźń. Z kręgów wspinaczkowych mam najlepszych przyjaciół. Najbardziej oddanych. To też sposób na życie i poznanie świata. No i life power, bo jeszcze przecież nie skończyłem. Dla radości życia. W górach jak dostaniemy nieźle w tzw. d... to głupia herbata z cytryną jest spełnieniem marzeń. Zaczyna się doceniać rzeczy. Jest w tym jakiś paradoks, bo najpierw od tych rzeczy się ucieka, a później chce się wracać. I tak w kółko. W górach nie można udawać. Tam się poznaje ludzi na pewniaka, bo jak ktoś jest głodny, zmarznięty i się boi, to przestaje udawać, przestaje grać kogoś innego. "
Dzisiaj w Tarnowie pierwszy dzień spotkań pt Górnolotni. Dzisiaj gościem był Wojciech Lewandowski, alpinista i naukowiec. Przepełniony oczywiście pasją do gór, dowcipny, z dystansem do siebie i świata. Ciekawe spotkanie. Bardzo ciekawe. I od razu tęsknota za przygodą, wyprawą, podróżą. Nie wiedziałam, że Polacy tak bardzo zaznaczyli swoją obecność w Andach. I tak sobie słuchałam, słuchałam, słucham… Przemknęła mi nawet przez głowę myśl: A może rzucić te całe maratony i zbierać pieniądze na jakąś podróż? Wypowiedziałam tę myśl głośno, ale nikt z moich towarzyszy nie podjął tematu:) Więc jednak chyba dalej maratony:). Póki co. Ale utkwiła mi też w pamięci opowieść o jednym panu, który o kulach przeszedł Orlą Perć. Jak on to zrobił? Nie wiem… Ale ziarno zostało zasiane… i jakiś „ głos” mi powiedział: a Ty się boisz.... nie możesz się bać... PS Sufa, a wiesz, ze w Argentynie funkcjonuje takie powiedzenia: Pan Bóg jest wszędzie, ale Biuro ma na pewno w Buenos Aires. Może byś się wybrał, pogadać z nim w końcu?:)
MM: Ale to chyba nie jest szaleństwo, wbrew temu, co często ludzie sądzą?
Wojciech Lewandowski: Absolutnie. Bardzo często kiedy w górach stanie się coś złego, to nagle zaczyna się o nich wypowiadać w mediach bardzo dużo ludzi, często zwykłych idiotów. Przez to góry są rozumiane opacznie. Ja nie znam osób bardziej kochających życie niż osoby chodzące po górach. To jest forma szaleństwa, ale skalkulowanego. Do wypadków dochodzi wtedy, kiedy ludzie nie wiedzą co robią. Kiedy się robi rzeczy, do których nie jest się gotowym. Trzeba wiedzieć kim się jest, jakie się ma możliwości i trzeba się z tym pogodzić. Jakby mi pan dał furę pieniędzy i powiedział, że jedziemy na ośmiotysięcznik, powiedziałbym: "odpadam".
http://www.mmsilesia.pl/451359/2013/6/14/wojciech...
Wojciech Lewandowski: Po pierwsze robię to całe życie. Po drugie nic innego chyba już nie chcę robić. Po trzecie, chyba najważniejszej, po prostu to kocham. Góry mi dały wszystko co w życiu najlepsze, i miłość i przyjaźń. Z kręgów wspinaczkowych mam najlepszych przyjaciół. Najbardziej oddanych. To też sposób na życie i poznanie świata. No i life power, bo jeszcze przecież nie skończyłem. Dla radości życia. W górach jak dostaniemy nieźle w tzw. d... to głupia herbata z cytryną jest spełnieniem marzeń. Zaczyna się doceniać rzeczy. Jest w tym jakiś paradoks, bo najpierw od tych rzeczy się ucieka, a później chce się wracać. I tak w kółko. W górach nie można udawać. Tam się poznaje ludzi na pewniaka, bo jak ktoś jest głodny, zmarznięty i się boi, to przestaje udawać, przestaje grać kogoś innego. "
Dzisiaj w Tarnowie pierwszy dzień spotkań pt Górnolotni. Dzisiaj gościem był Wojciech Lewandowski, alpinista i naukowiec. Przepełniony oczywiście pasją do gór, dowcipny, z dystansem do siebie i świata. Ciekawe spotkanie. Bardzo ciekawe. I od razu tęsknota za przygodą, wyprawą, podróżą. Nie wiedziałam, że Polacy tak bardzo zaznaczyli swoją obecność w Andach. I tak sobie słuchałam, słuchałam, słucham… Przemknęła mi nawet przez głowę myśl: A może rzucić te całe maratony i zbierać pieniądze na jakąś podróż? Wypowiedziałam tę myśl głośno, ale nikt z moich towarzyszy nie podjął tematu:) Więc jednak chyba dalej maratony:). Póki co. Ale utkwiła mi też w pamięci opowieść o jednym panu, który o kulach przeszedł Orlą Perć. Jak on to zrobił? Nie wiem… Ale ziarno zostało zasiane… i jakiś „ głos” mi powiedział: a Ty się boisz.... nie możesz się bać... PS Sufa, a wiesz, ze w Argentynie funkcjonuje takie powiedzenia: Pan Bóg jest wszędzie, ale Biuro ma na pewno w Buenos Aires. Może byś się wybrał, pogadać z nim w końcu?:)
MM: Ale to chyba nie jest szaleństwo, wbrew temu, co często ludzie sądzą?
Wojciech Lewandowski: Absolutnie. Bardzo często kiedy w górach stanie się coś złego, to nagle zaczyna się o nich wypowiadać w mediach bardzo dużo ludzi, często zwykłych idiotów. Przez to góry są rozumiane opacznie. Ja nie znam osób bardziej kochających życie niż osoby chodzące po górach. To jest forma szaleństwa, ale skalkulowanego. Do wypadków dochodzi wtedy, kiedy ludzie nie wiedzą co robią. Kiedy się robi rzeczy, do których nie jest się gotowym. Trzeba wiedzieć kim się jest, jakie się ma możliwości i trzeba się z tym pogodzić. Jakby mi pan dał furę pieniędzy i powiedział, że jedziemy na ośmiotysięcznik, powiedziałbym: "odpadam".
http://www.mmsilesia.pl/451359/2013/6/14/wojciech...
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 stycznia 2014
Mądrym być:)
Jak widać z Aniołami różnie bywa…
Sytuacja taka…
Jasiek , lat 7 , wielki kibic piłki nożnej i adept tejże dyscypliny oraz jego Tata.
Tata: Jasiu, wychodź już z tej wanny, pasuje jeszcze jakąś książkę poczytać. Nawet jak masz zamiar być piłkarzem, pasowałoby być mądrym piłkarzem.
Jasiek: Żeby pisać książki o sobie?:)
Fajna pogoda, śnieg, mróz, miałam ochotę na bieganie, ale mocno ślisko, tak więc z moim kolankiem i kostką kiedyś mocno „urażoną”, zbyt duże ryzyko. Tak więc porcja ćwiczeń, solidnych ćwiczeń.
Tata: Jasiu, wychodź już z tej wanny, pasuje jeszcze jakąś książkę poczytać. Nawet jak masz zamiar być piłkarzem, pasowałoby być mądrym piłkarzem.
Jasiek: Żeby pisać książki o sobie?:)
Fajna pogoda, śnieg, mróz, miałam ochotę na bieganie, ale mocno ślisko, tak więc z moim kolankiem i kostką kiedyś mocno „urażoną”, zbyt duże ryzyko. Tak więc porcja ćwiczeń, solidnych ćwiczeń.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 stycznia 2014
Na trzech łapach
Taka piosenka. O miłości.
Dzisiaj ćwiczenia były przy płycie Ludzie Mili Odwkurzają świat ( stąd ta piosenka).
Odwkurzanie często się przydaje, prawda?
I jest.
Nareszcie.
Doczekaliśmy się.
Pojawił się niespodziewanie dość, bo już mało kto wierzył, że się pojawi. W końcu ciągle obiecywali, obiecywali i… nic. Ale jest. Śnieg. Nareszcie!!! Może spadnie go trochę więcej? Może kilka razy uda się pobiegać na nartach? Dobrze byłoby, bo czuję się znużona już nieco basenem, bieganie, ćwiczeniami w domu. Dwa ostatnie dni to domowe ćwiczenia plus bieganie. Wczoraj naprawdę solidna porcja ćwiczeń. Dzisiaj również. Najpierw ćwiczenia ( 40 min), potem bieganie ( też 40 minut). Z bieganiem był dzisiaj mały problem, bo było bardzo ślisko, więc naprawdę trzeba było uważać. W drodze powrotnej napadły mnie dwa psy. No dobra, słowo „napadły” jest może nadużyciem. Niech będzie .. porządnie obszczekały. I zauważyłam pewną prawidłowość.. obydwa stały na trzech łapach. One widocznie myślą, ze jak postoją na trzech łapach, to im będzie zdecydowanie cieplej. No, ale może tak jest? W końcu jedna łapa im nie marznie. To dlaczego człowiek jak np. stoi na przystanku i zmarzną mu nogi, nie próbuje stać na jednej? Że jedna to za mało, co? Pewnie tak… Zabawne były te psy na trzech łapach stojące. I pewnie dlatego mi się udało. Nie pobiegły za mną. Musiałyby stanąć na cztery nogi.
I jest.
Nareszcie.
Doczekaliśmy się.
Pojawił się niespodziewanie dość, bo już mało kto wierzył, że się pojawi. W końcu ciągle obiecywali, obiecywali i… nic. Ale jest. Śnieg. Nareszcie!!! Może spadnie go trochę więcej? Może kilka razy uda się pobiegać na nartach? Dobrze byłoby, bo czuję się znużona już nieco basenem, bieganie, ćwiczeniami w domu. Dwa ostatnie dni to domowe ćwiczenia plus bieganie. Wczoraj naprawdę solidna porcja ćwiczeń. Dzisiaj również. Najpierw ćwiczenia ( 40 min), potem bieganie ( też 40 minut). Z bieganiem był dzisiaj mały problem, bo było bardzo ślisko, więc naprawdę trzeba było uważać. W drodze powrotnej napadły mnie dwa psy. No dobra, słowo „napadły” jest może nadużyciem. Niech będzie .. porządnie obszczekały. I zauważyłam pewną prawidłowość.. obydwa stały na trzech łapach. One widocznie myślą, ze jak postoją na trzech łapach, to im będzie zdecydowanie cieplej. No, ale może tak jest? W końcu jedna łapa im nie marznie. To dlaczego człowiek jak np. stoi na przystanku i zmarzną mu nogi, nie próbuje stać na jednej? Że jedna to za mało, co? Pewnie tak… Zabawne były te psy na trzech łapach stojące. I pewnie dlatego mi się udało. Nie pobiegły za mną. Musiałyby stanąć na cztery nogi.
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 20 stycznia 2014
Basen poniedziałkowy
Zapowiadał się bardzo ciężki poniedziałek. Myślałam nawet , że nie dam rady pójść na basen.
A tu proszę.. taka niespodzianka…
I przypomniały mi się słowa tej piosenki
A jako, że poniedziałek sprawił mi niespodziankę i nie było ani spodziewanych kolejek i w związku z tym nie było pozostania dłużej w pracy, to energii było dość sporo.
W związku z tym dość niespodziewanie dla siebie.. przepłynęłam znowu moje drugie już w życiu 2 km ( a nawet nieco więcej). I to chyba w zdecydowanie lepszym czasie niż ostatnio.
Czyli jak to było?
Wykonałam znowu kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty:).
Aga, wciąż pomagasz:).
Jeśli jutro masz imieniny, to wiesz czego Ci życzę? Nieustającej motywacji i tylu dojazdów do mety ilu startów.
Zasłużyłam na ciastko dzisiaj, prawda?
Ale ciastka nie będzie, bo ćwiczę silną wolę i od 27 grudnia jestem na „odwyku” słodyczowym.
Został mi jeszcze tydzień, a potem coś sobie zjem. Jakieś fajne ciastko.
Basen: 82 długości, 61 minut
Basen: 82 długości, 61 minut
- Aktywność Pływanie