Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2014
Dystans całkowity: | 56.00 km (w terenie 15.00 km; 26.79%) |
Czas w ruchu: | 02:55 |
Średnia prędkość: | 19.20 km/h |
Liczba aktywności: | 1 |
Średnio na aktywność: | 56.00 km i 2h 55m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 30 listopada 2014
Gomole trenują czyli Bieganie na Śląsku, bieganie w Tarnowie (7)
Wczoraj dzień bez sportu, ale za to z dużą ilością chodzenia.
Wybrałyśmy się z Panią Krystyną do Krakowa w celach kilku.
Postanowiłyśmy, że do naszego treningu włączymy ciężary w kuchni i zakupiłyśmy pożądane od dawna patelnie żeliwne (podobno najlepsze do smażenia, dostępne w Ikei, cena słuszna, ale myślę, że warto).
A ile pożytku… Patelnia jest tak ciężka, że dźwigając ją chcąc nie chcąc będziemy robić siłę:).
Wybrałyśmy się z Panią Krystyną do Krakowa w celach kilku.
Postanowiłyśmy, że do naszego treningu włączymy ciężary w kuchni i zakupiłyśmy pożądane od dawna patelnie żeliwne (podobno najlepsze do smażenia, dostępne w Ikei, cena słuszna, ale myślę, że warto).
A ile pożytku… Patelnia jest tak ciężka, że dźwigając ją chcąc nie chcąc będziemy robić siłę:).
Przy okazji zakupów spotkała nas taka sytuacja:
Ktoś podłożył świnię GOMOLOM © lemuriza1972
Dzisiaj bieganie (35 minut, coraz lżej mi się biega, co mnie cieszy, tempo wciąż niezbyt szybkie, ale wytrzymałość chyba rośnie, tak to oceniam). Do tego dzisiaj 50 minut ćwiczeń z ketlą i gumami.
W lesie © lemuriza1972
Ćwiczyłam sobie „w rytm” biegu narciarek klasycznych tzn oglądając ich zmagania (to zawsze motywuje) i pozazdrościłam im zimy i zimowej scenerii. Miejmy nadzieję, że już niedługo u nas też będą takie białe widoki.
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Lasu (byłam z Mirkiem, ale tylko dojazdowo, bo w Lesie on tradycyjnie przemierzał swoje ścieżki, w swoim tempie) z naprzeciwka mknął kolarzysta (mocno mknął).
Im bliżej byliśmy kolarzysty, tym bardziej byłam pewna, że go znam. Otóż to był Marcin.
Tuż za nim (kilka minut za nim) podążał bus BB Oshee Team (jak widać konkurencja nie śpi) i jak Gomole trenują to i BB Oshee Team trenuje.
A Gomole na Śląsku trenują tak:
Kiedy wyjeżdżaliśmy z Lasu (byłam z Mirkiem, ale tylko dojazdowo, bo w Lesie on tradycyjnie przemierzał swoje ścieżki, w swoim tempie) z naprzeciwka mknął kolarzysta (mocno mknął).
Im bliżej byliśmy kolarzysty, tym bardziej byłam pewna, że go znam. Otóż to był Marcin.
Tuż za nim (kilka minut za nim) podążał bus BB Oshee Team (jak widać konkurencja nie śpi) i jak Gomole trenują to i BB Oshee Team trenuje.
A Gomole na Śląsku trenują tak:
Siłownia w warunkach naturalnych © lemuriza1972
Taka sobie dzisiaj... Samozwańcza:)
A teraz będzie o rewolucji.
Rewolucji jaką poczynił w mojej kuchni blender. Dawno się nie cieszyłam aż tak z takiej pozornie małoistotnej rzeczy.
No, ale ona nie jest taka małoistotna w sumie bo stwarza mi wiele możliwości.
Na razie robię proste koktajle i szukam nowych przepisów, a także próbuje poznać świat warzyw i owoców tak aby czasem szkody jakiejś mojemu organizmowi nie zrobić poprzez np. nieumiejętne ich łączenie.
Wczoraj był koktajl warzywno-owocowy. Sama sobie skład wymyśliłam i piszę o tym po to żeby pokazać jak w bardzo prosty sposób można sobie dostarczyć dużej ilości witamin. Jabłko (Witamina C, pektyna, błonnik, witamina B, witamina A,E)
Kiwi (witamina C, E, potas, błonnik)
Pomidor ( witamina C, witamina E, beta karoten, witamina B, PP, potas, wapń, magnez, żelazo,fosfor, no i lipoken- antyutelniacz )
Natka pietruszki (witamina C, A).
Czy nie zdrowiej i taniej zamiast łykać witaminy z apteki?
A dzisiaj koktajl bananowy po bieganiu (banan, kefir,a do tego trochę migdałów i wiórek kokosowych, no i karob).
A na kolację koktajl z buraka, marchewki, jabłka i pomidora, z udziałem natki pietruszki również. Polecam! Pyszne, zdrowe, tanie. No i bynajmniej nie jest to pracochłonne.
Zielono mi:) © lemuriza1972
A na koniec o filmach.
Dwóch.
„DAAS” – ten film polecono mi w komentarzach pod jednym z moich wpisów. Rzecz polska, kostiumowa, niespotykana w polskich kinie w takiej odsłonie. Film klimatyczny, tajemniczny i co ważne z doskonałą obsadą aktorską. Jedną z głowny postaci tego filmu jest Jakub Frank. Człowiek, wokół którego toczy się powieść Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Człowiek, który ogłosił się mesjaszem. Ciekawa postać. Film ogromnie polecam, szkoda, że w Polsce (film jest z 2011) przeminął jakoś bez echa.
A drugi film to najnowszy film Jana Jakuba Kolskiego, na którym dzisiaj byłam w kinie ("Serce, serduszko").
Film jest ciepły, wzruszający, zabawny, z bardzo dobrą rolą dziecięcą i fajną rolą Borysa Szyca (za którym średnio przepadam, ale tutaj był świetny, do tego jest epizod rowerowy, który spowodował u nas atak śmiechu).
No i te przepiękne Bieszczady. Naprawdę warto wybrać się do kina.
- Aktywność Bieganie
Piątek, 28 listopada 2014
Witaminy
Niektórzy trenują w zimie tak:
https://www.facebook.com/video.php?v=101525623789...
a u niektórych sprzęt do ewentualnego trenowania służy do trochę innych celów:).
Bomba witaminowa:) © lemuriza1972
https://www.facebook.com/video.php?v=101525623789...
a u niektórych sprzęt do ewentualnego trenowania służy do trochę innych celów:).
Urządzenie wielofunkcyjne © lemuriza1972
Nareszcie piątek:). No, ale dość „zabiegany”. Godzina 10 minut ćwiczeń. Ciągle mam pewien niedosyt, że może za mało, ale z drugiej strony nie chcę przesadzać z tymi „ciężarami”. No i Maja w książce pisała: lepiej częściej a krócej.
Czy będą tego jakieś efekty? Okaże się na wiosnę.
Na razie po 3 tygodniach z ketlą i gumami czuję wzrost siły.
Od jakiegoś czasu przyglądam się wnikliwie różnych reklamom telewizyjnym (tym, które reklamują produkty spożywcze oraz lekarstwa i suplementy).
Kiedyś na jednym z blogów prowadzonych przez farmaceutkę przeczytałam o jej dialogu z klientem.
- Proszę Panią, chciałabym ten najbardziej naturalny magnez (tak głosiła reklama).
Farmaceutka wysłała pana do sklepu z warzywami i owocami. Po naturalny magnez. Próżno go przecież szukać w aptece.
No właśnie. Dzisiaj widziałam reklamę witamin dla dzieci. Czy nie można im tych witamin dostarczyć w pożywieniu?
Sama grzeszyłam w tej materii bardzo, bo moja dieta była bardzo uboga w warzywa i owoce. Zmieniam to powoli, chociaż do ideału wiele mi brakuje.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest artykuł pot WITAMINOŻERCY. Rocznie na witaminy i suplementy Polacy wydają… 800 mln zł. Najczęściej po witaminy sięgają kobiety. Łykamy je garściami. 40 % z nas sięga po nie regularnie, a co piąty Polak ich zażywanie zamienił w codzienny rytuał. W artykule mamy wypowiedź prof. Katarzyny Stoś „ Zdrowy człowiek odżywiający się zgodnie z zaleceniami prawidłowego żywienia i niestosujący niemądrych, restrykcyjnych diet nie powinien mieć niedoboru większości witamin. Dlatego suplementacja nie jest zwykle konieczna".
Od wczoraj mam narzędzie od dawna przeze mnie pożądane czyli blender (i bardzo się cieszę) i już go dwukrotnie wypróbowałam. Najpierw był koktajl bananowo-karobowy ( z dodatkiem rodzynek i rozdrobnionych migdałów, skład: banan, jogurt naturalny i karob, rodzynki i migdały dodane po zblendowaniu), a dzisiaj przyszła pora na koktajl warzywno-owocowy (banan, jabłko, ogórek, pęczek natki pietruszki, woda). Całkiem smaczny wyszedł.
Będę szukać nowych przepisów, bo w taki sposób zamierzam sobie dostarczać teraz witaminy. Zero kupowania witamin w aptece.
Jesteśmy wygodni. Łatwiej podjeść do apteki i kupić zestaw witamin (niezbyt tani zresztą, bo to są drogie rzeczy). A przecież można taniej, zdrowiej i przyjemniej. Tylko trochę chęci.
Zachęcam...
Nareszcie piątek:). No, ale dość „zabiegany”. Godzina 10 minut ćwiczeń. Ciągle mam pewien niedosyt, że może za mało, ale z drugiej strony nie chcę przesadzać z tymi „ciężarami”. No i Maja w książce pisała: lepiej częściej a krócej.
Czy będą tego jakieś efekty? Okaże się na wiosnę.
Na razie po 3 tygodniach z ketlą i gumami czuję wzrost siły.
Od jakiegoś czasu przyglądam się wnikliwie różnych reklamom telewizyjnym (tym, które reklamują produkty spożywcze oraz lekarstwa i suplementy).
Kiedyś na jednym z blogów prowadzonych przez farmaceutkę przeczytałam o jej dialogu z klientem.
- Proszę Panią, chciałabym ten najbardziej naturalny magnez (tak głosiła reklama).
Farmaceutka wysłała pana do sklepu z warzywami i owocami. Po naturalny magnez. Próżno go przecież szukać w aptece.
No właśnie. Dzisiaj widziałam reklamę witamin dla dzieci. Czy nie można im tych witamin dostarczyć w pożywieniu?
Sama grzeszyłam w tej materii bardzo, bo moja dieta była bardzo uboga w warzywa i owoce. Zmieniam to powoli, chociaż do ideału wiele mi brakuje.
W ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra jest artykuł pot WITAMINOŻERCY. Rocznie na witaminy i suplementy Polacy wydają… 800 mln zł. Najczęściej po witaminy sięgają kobiety. Łykamy je garściami. 40 % z nas sięga po nie regularnie, a co piąty Polak ich zażywanie zamienił w codzienny rytuał. W artykule mamy wypowiedź prof. Katarzyny Stoś „ Zdrowy człowiek odżywiający się zgodnie z zaleceniami prawidłowego żywienia i niestosujący niemądrych, restrykcyjnych diet nie powinien mieć niedoboru większości witamin. Dlatego suplementacja nie jest zwykle konieczna".
Od wczoraj mam narzędzie od dawna przeze mnie pożądane czyli blender (i bardzo się cieszę) i już go dwukrotnie wypróbowałam. Najpierw był koktajl bananowo-karobowy ( z dodatkiem rodzynek i rozdrobnionych migdałów, skład: banan, jogurt naturalny i karob, rodzynki i migdały dodane po zblendowaniu), a dzisiaj przyszła pora na koktajl warzywno-owocowy (banan, jabłko, ogórek, pęczek natki pietruszki, woda). Całkiem smaczny wyszedł.
Będę szukać nowych przepisów, bo w taki sposób zamierzam sobie dostarczać teraz witaminy. Zero kupowania witamin w aptece.
Jesteśmy wygodni. Łatwiej podjeść do apteki i kupić zestaw witamin (niezbyt tani zresztą, bo to są drogie rzeczy). A przecież można taniej, zdrowiej i przyjemniej. Tylko trochę chęci.
Zachęcam...
Bomba witaminowa:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 listopada 2014
Milcząca GOMOLA
Odkąd skończyłam jakieś 16 lat mam problem z kręgosłupem (efekt kontuzji podczas siatkarskiego treningu).
Bywało lepiej, bywało gorzej, czasem bardzo źle, łącznie z niemożnością chodzenia.
Generalnie muszę uważać jak i co dźwigam, nie przeciążać kręgosłupa, bo mogą być poważne kłopoty.
Dlatego też zimą staram się wzmacniać mięśnie grzbietu żeby na wiosnę i lato kręgosłup był „gotowy” i nie pobolewał podczas długich jazd na rowerze. Znalazłam dzisiaj filmik z dwoma ćwiczeniami „na kręgosłup” z wykorzystaniem ketli. Próbowałam. Faktycznie nic a nic nie boli. Może komuś się przyda.
A tak poza tym to godzina ćwiczeń.
Bywało lepiej, bywało gorzej, czasem bardzo źle, łącznie z niemożnością chodzenia.
Generalnie muszę uważać jak i co dźwigam, nie przeciążać kręgosłupa, bo mogą być poważne kłopoty.
Dlatego też zimą staram się wzmacniać mięśnie grzbietu żeby na wiosnę i lato kręgosłup był „gotowy” i nie pobolewał podczas długich jazd na rowerze. Znalazłam dzisiaj filmik z dwoma ćwiczeniami „na kręgosłup” z wykorzystaniem ketli. Próbowałam. Faktycznie nic a nic nie boli. Może komuś się przyda.
A tak poza tym to godzina ćwiczeń.
Ze zdumieniem odkryłam dzisiaj, po przeczytaniu fragmentu nieznanego mi dotąd bloga jednej koleżanki jeżdżącej w Cyklo, że stałam się mimo woli bohaterką (a raczej daniem głównym:)) jej relacji maratonowej. Bohaterką bynajmniej nie pozytywną. Podobno (niektórzy tak mawiają): „ niech mówią źle, ale niech mówią”(czy jakoś tak).
Otóż jestem zdania innego, dlatego też fragment tej relacji dotyczący mojej osoby zmusił mnie do głębokiej autorefleksji i wyjaśnienie sprawy z autorką tekstu.
Zanim jednak napiszę o moich refleksjach pozwólcie, że fragment ów zaprezentuje.
„…Cały czas mierzyłam jednak w danie główne, czyli objechanie Izy Sekulskiej z Gomoli, która ni z gruszki ni z pietruszki pojawiła się na horyzoncie. Nawet mi się udało, spróbowałam zagaić, ale spotkało mnie albo milczenie albo mruknięcie. Pomyślałam sobie, że może muzyki słucha. Nastąpił drugi beznadziejny akt sztuki z Wierchomli. Organizator dołożył jakieś pseudo single, które były tak wąskie i prowadzone początkowo w krzakach borówek, charatało to nogi i łatwo było zahaczyć o grubszą gałąź. W pamięci miałam zdjęcia wstawione kilka dni wcześniej na fp CK, ale to, co zobaczyłam, zanim dojechałam do miejsca ze zdjęć przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Można określić ją jednym słowem : breja. Błoto z trawy rozjechane przez czołówkę uniemożliwiało normalną jazdę, do tego gorszym utrudnieniem od nauki balansu ciałem były powalone drzewa, przez które trzeba było przenosić rowery. Duży niesmak – nie dało się tych drzew przestawić albo wyciąć jak przy Bacówce? Duży minus. Próbowałam zagaić poraz drugi do Gomoli, ale już wiem, że wielkiej przyjaźni z tego nie będzie. No cóż, niektórym rywalizacja nie pozwala się dzielić wrażeniami :D Dojechałam do kolejnej dziewczyny, którą widziałam na starcie i ją objechałam, ale zaczął się trzeci akt strasznej brei, połączony z kamieniami. STRA-SZNE. Do pewnego momentu jeszcze jechałam, ale nagle myk-myk i milcząca gomola pojechała po swoje, choć też gracji w tym nie było, chyba raczej więcej szczęścia, podobnie jak u mnie”.
Otóż jestem zdania innego, dlatego też fragment tej relacji dotyczący mojej osoby zmusił mnie do głębokiej autorefleksji i wyjaśnienie sprawy z autorką tekstu.
Zanim jednak napiszę o moich refleksjach pozwólcie, że fragment ów zaprezentuje.
„…Cały czas mierzyłam jednak w danie główne, czyli objechanie Izy Sekulskiej z Gomoli, która ni z gruszki ni z pietruszki pojawiła się na horyzoncie. Nawet mi się udało, spróbowałam zagaić, ale spotkało mnie albo milczenie albo mruknięcie. Pomyślałam sobie, że może muzyki słucha. Nastąpił drugi beznadziejny akt sztuki z Wierchomli. Organizator dołożył jakieś pseudo single, które były tak wąskie i prowadzone początkowo w krzakach borówek, charatało to nogi i łatwo było zahaczyć o grubszą gałąź. W pamięci miałam zdjęcia wstawione kilka dni wcześniej na fp CK, ale to, co zobaczyłam, zanim dojechałam do miejsca ze zdjęć przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Można określić ją jednym słowem : breja. Błoto z trawy rozjechane przez czołówkę uniemożliwiało normalną jazdę, do tego gorszym utrudnieniem od nauki balansu ciałem były powalone drzewa, przez które trzeba było przenosić rowery. Duży niesmak – nie dało się tych drzew przestawić albo wyciąć jak przy Bacówce? Duży minus. Próbowałam zagaić poraz drugi do Gomoli, ale już wiem, że wielkiej przyjaźni z tego nie będzie. No cóż, niektórym rywalizacja nie pozwala się dzielić wrażeniami :D Dojechałam do kolejnej dziewczyny, którą widziałam na starcie i ją objechałam, ale zaczął się trzeci akt strasznej brei, połączony z kamieniami. STRA-SZNE. Do pewnego momentu jeszcze jechałam, ale nagle myk-myk i milcząca gomola pojechała po swoje, choć też gracji w tym nie było, chyba raczej więcej szczęścia, podobnie jak u mnie”.
Raz jeszcze przekonałam się jak można dowolnie kreować rzeczywistość.
Ha… wyścig ten pamiętam doskonale i jazdę z ową koleżanką pamiętam również doskonale, pamiętam również, że koleżanka powiedziała mi „cześć” na co grzecznie odpowiedziałam. Prób nawiązania dialogu nie zauważyłam, albo też raczej nie usłyszałam (to był taki fragment trasy, że naprawdę na jakieś rozbudowane dialogi nie była pora).
Właśnie skończyłyśmy prawie 2 km strome podejście i zaczął się błotnisty podjazd w lesie. Tak sobie pomyślałam… hm…jak jadę w wyścigu to jednak mam na uwadze fakt, że to wyścig, więc w jakieś dłuższe pogawędki nie zwykłam się wdawać. Czasem też po prostu oszczędzam siły, bo jak jest podjazd czy podejście strome, to takie pogawędki siły mi odbierają.
Jak jest wyścig to koncertuję się głównie na nim i na swoim organizmie, żeby ów organizm wyścig ten wytrzymał.
Nie zawracam sobie głowy innymi sprawami, nie wdzięczę się do fotografów (stad niestety zdjęcia z maratonów mam z reguły bezuśmiechowe i posępne), filmujących, kibiców.
Czasem (jak jeszcze mam siłę) to mówię kibicom „dziękuję” albo „dzień dobry”.
To moje milczenie nie jest jednak wyrazem lekceważenia moich towarzyszy „niedoli” zwanej dla niepoznaki wyścigiem:).
Drodzy towarzysze, piszę to żebyście wiedzieli, że milcząca Gomola, rozgada się jeśli będzie okazja, ale po wyścigu.
Nie dobierajcie sobie więc do głowy, jeśli lakonicznie będę odpowiadać na pytania zadawane mi podczas np. podjazdu. To nie oznacza, że Was nie lubię, to nie oznacza, że nie lubię teamu, w którym jeździcie. To NIC nie oznacza.
No i na razie tak będzie, no chyba, że coś mi się odmieni bo wchodzę w wiek średni,a wchodzenie w wiek średni może nieść za sobą różne niespodziewanki. Może nagle zacznę śpiewać jak Sufa „Widziałam orła cień” itd., albo recytować wiersze, tudzież może będę krzyczeć : „Peleton jedzie” lub „uwaga nie mam hamulców”. Kto wie?
A na razie będę sobie milczeć przemierzając maratonowe szlaki.
Może złoto sobie kiedyś wymilczę ( bo podobno „milczenie jest złotem”).
PS z koleżanką już sprawę sobie wyjaśniłyśmy (obiecałam ze sobie pogadamy ale przed albo po wyścigu) i może zmieni mi przydomek z milczącej Gomoli na jakiś bardziej akceptowalny:).
Na to ogromnie liczę, bo ta milcząca GOMOLA to bardzo mi do mnie nie pasuje:).
No i jeszcze jeden aspekt autorefleksji: muszę popracować nad gracją.
Tylko gdzie i jak?
Ktoś wie?:)
Ha… wyścig ten pamiętam doskonale i jazdę z ową koleżanką pamiętam również doskonale, pamiętam również, że koleżanka powiedziała mi „cześć” na co grzecznie odpowiedziałam. Prób nawiązania dialogu nie zauważyłam, albo też raczej nie usłyszałam (to był taki fragment trasy, że naprawdę na jakieś rozbudowane dialogi nie była pora).
Właśnie skończyłyśmy prawie 2 km strome podejście i zaczął się błotnisty podjazd w lesie. Tak sobie pomyślałam… hm…jak jadę w wyścigu to jednak mam na uwadze fakt, że to wyścig, więc w jakieś dłuższe pogawędki nie zwykłam się wdawać. Czasem też po prostu oszczędzam siły, bo jak jest podjazd czy podejście strome, to takie pogawędki siły mi odbierają.
Jak jest wyścig to koncertuję się głównie na nim i na swoim organizmie, żeby ów organizm wyścig ten wytrzymał.
Nie zawracam sobie głowy innymi sprawami, nie wdzięczę się do fotografów (stad niestety zdjęcia z maratonów mam z reguły bezuśmiechowe i posępne), filmujących, kibiców.
Czasem (jak jeszcze mam siłę) to mówię kibicom „dziękuję” albo „dzień dobry”.
To moje milczenie nie jest jednak wyrazem lekceważenia moich towarzyszy „niedoli” zwanej dla niepoznaki wyścigiem:).
Drodzy towarzysze, piszę to żebyście wiedzieli, że milcząca Gomola, rozgada się jeśli będzie okazja, ale po wyścigu.
Nie dobierajcie sobie więc do głowy, jeśli lakonicznie będę odpowiadać na pytania zadawane mi podczas np. podjazdu. To nie oznacza, że Was nie lubię, to nie oznacza, że nie lubię teamu, w którym jeździcie. To NIC nie oznacza.
No i na razie tak będzie, no chyba, że coś mi się odmieni bo wchodzę w wiek średni,a wchodzenie w wiek średni może nieść za sobą różne niespodziewanki. Może nagle zacznę śpiewać jak Sufa „Widziałam orła cień” itd., albo recytować wiersze, tudzież może będę krzyczeć : „Peleton jedzie” lub „uwaga nie mam hamulców”. Kto wie?
A na razie będę sobie milczeć przemierzając maratonowe szlaki.
Może złoto sobie kiedyś wymilczę ( bo podobno „milczenie jest złotem”).
PS z koleżanką już sprawę sobie wyjaśniłyśmy (obiecałam ze sobie pogadamy ale przed albo po wyścigu) i może zmieni mi przydomek z milczącej Gomoli na jakiś bardziej akceptowalny:).
Na to ogromnie liczę, bo ta milcząca GOMOLA to bardzo mi do mnie nie pasuje:).
No i jeszcze jeden aspekt autorefleksji: muszę popracować nad gracją.
Tylko gdzie i jak?
Ktoś wie?:)
- Aktywność Ciężary
Wtorek, 25 listopada 2014
Bieganie (6)
Mgła zasnuła dzisiaj Mościce.
Zasnuła też Dunajec. Okolice naddunajcowe stanowiły dzisiaj doskonałą scenerią dla jakiegoś horroru. „Horrorowe” klimaty to były.
Odkąd codziennie sportowo staram się coś robić, odkąd skończył się posezonowy odpoczynek, odkąd zajęłam się bardziej na poważnie gotowaniem i nie odwiedzam już barów, ani nie kupuję żadnych gotowych dań – popołudnia i wieczory zrobiły się zbyt krótkie. Nieodczas tak zwany.
Gdzieś pomiędzy gotowaniem obiadu na dzisiaj, gotowaniem obiadu na jutro i prasowaniem… 40 minut biegu. Do Ostrowa i z powrotem. Sił jakby przybyło. Takie mam wrażenie.
A w nagrodę był chleb od Pani Krystyny (bo znowu mi przyniosła) z malinowym dżemem od Pani Krystyny.
Ja to mam dobrze, prawda?
A jeśli chodzi o kuchnię to dzisiaj na obiad był omlet, o którym kiedyś pisałam. Polecam !!!
Na jutro przygotowałam sobie komosę ryżową, a do niej gulasz. Hm.. nie jestem wielką miłośniczką czerwonego mięsa (cóż poradzę.. jakoś tak mam od dzieciństwa mięsowstręt pewien).
Postanowiłam jednak dzisiaj, że spróbuję się przeprosić z tym mięsem . Kupiłam więc karkówkę. Pokroiłam w kostkę, dałam do marynaty własnej roboty (oliwa czosnkowa, lubczyk, tymianek, przyprawa do mięs i sosów z Darów Natury, Ziarenka Smaku z kolbuszowskiej firmy Vigor), odstawiłam na godzinę, potem do garnka, wlałam trochę wody. Do tego: papryka pokrojona w kostkę, pieczarki pokrojone w plasterki, cebula pokrojona w kostkę, dwa suszone pomidory (nie kupuję już pomidorów świeżych, bo są już niedobre o tej porze roku, zastąpiłam je suszonymi) , a do tego moje ulubione przyprawy i zioła (tymianek, estragon, lubczyk, trochę przyprawy z suszonych pomidorów plus czarnuszka, nieco dobrego keczupu – firma Krokus). No i wyszło całkiem, całkiem jadalne.
Ale jak jest naprawdę okaże się jutro, jak będę jeść:).
Zasnuła też Dunajec. Okolice naddunajcowe stanowiły dzisiaj doskonałą scenerią dla jakiegoś horroru. „Horrorowe” klimaty to były.
Odkąd codziennie sportowo staram się coś robić, odkąd skończył się posezonowy odpoczynek, odkąd zajęłam się bardziej na poważnie gotowaniem i nie odwiedzam już barów, ani nie kupuję żadnych gotowych dań – popołudnia i wieczory zrobiły się zbyt krótkie. Nieodczas tak zwany.
Gdzieś pomiędzy gotowaniem obiadu na dzisiaj, gotowaniem obiadu na jutro i prasowaniem… 40 minut biegu. Do Ostrowa i z powrotem. Sił jakby przybyło. Takie mam wrażenie.
A w nagrodę był chleb od Pani Krystyny (bo znowu mi przyniosła) z malinowym dżemem od Pani Krystyny.
Ja to mam dobrze, prawda?
A jeśli chodzi o kuchnię to dzisiaj na obiad był omlet, o którym kiedyś pisałam. Polecam !!!
Na jutro przygotowałam sobie komosę ryżową, a do niej gulasz. Hm.. nie jestem wielką miłośniczką czerwonego mięsa (cóż poradzę.. jakoś tak mam od dzieciństwa mięsowstręt pewien).
Postanowiłam jednak dzisiaj, że spróbuję się przeprosić z tym mięsem . Kupiłam więc karkówkę. Pokroiłam w kostkę, dałam do marynaty własnej roboty (oliwa czosnkowa, lubczyk, tymianek, przyprawa do mięs i sosów z Darów Natury, Ziarenka Smaku z kolbuszowskiej firmy Vigor), odstawiłam na godzinę, potem do garnka, wlałam trochę wody. Do tego: papryka pokrojona w kostkę, pieczarki pokrojone w plasterki, cebula pokrojona w kostkę, dwa suszone pomidory (nie kupuję już pomidorów świeżych, bo są już niedobre o tej porze roku, zastąpiłam je suszonymi) , a do tego moje ulubione przyprawy i zioła (tymianek, estragon, lubczyk, trochę przyprawy z suszonych pomidorów plus czarnuszka, nieco dobrego keczupu – firma Krokus). No i wyszło całkiem, całkiem jadalne.
Ale jak jest naprawdę okaże się jutro, jak będę jeść:).
Gulasz © lemuriza1972
A dzisiaj będzie trochę o czytaniu.
Bo to jest jedna z tych spraw, które stanowią o JAKOŚCI mojego życia, o czym niejednokrotnie już pisałam.
Jak wybieram książki? Są autorzy, których znam na tyle dobrze, że ich nowe książki kupuje w ciemno. Tokarczuk, Myśliwski, Margaret Atwood, Zadie Smith i kilku innych. Od jakiegoś czasu lubię książki pisane przez albo o ludziach gór.
Na wiele książek trafiam przypadkiem – przeczytam coś w jakiejś gazecie, albo sieci, czasem usłyszę w Radiu Kraków.
Kieruję się recenzjami – tak mają dla mnie dość duże znaczenie. I te pisane przez fachowców i te pisane przez czytelników (zwłaszcza te). Jest taki portal www.lubimyczytac.pl, gdzie dodawane są recenzje czytelników właśnie.
Poza tym zawsze można sprawidzić gdzie i za ile można kupić daną książkę.
Piszę o tym nie bez przyczyny, bo dzisiaj chciałabym zamieścić kilka cytatów z tego portalu.
A „sprawa” dotyczy książki Olgi Tokarczuk „Księgi Jakubowe”. Ciekawa jestem czy ktoś z Was przeczytał tę książkę?
Ja niestety jeszcze nie. Mam za sobą 100 stron zaledwie. Marzy mi się żeby spakować książkę do plecaka i wyjechać na jakiś tydzień do schroniska w górach. Wtedy pewnie bym ją przeczytała w ten tydzień. Ale nie pojadę. Nie ma takiej możlwości.
I pewnie będę w związku z tym czytać ją kilka miesięcy. Tak, tak.. Bo to jest książka, która wymaga czasu. Wymaga uwagi. Koncentracji. Ciszy. Spokoju duszy.
Nieprawdopodobna jest praca, którą włożyła Tokarczuk w napisanie tej książki. Szacunek wielki. To mądra, bardzo mądra kobieta. Kiedyś (pisałam o tym) miałam okazję ją spotkać.
Zawsze wyobrażałam sobie tę chwilę, wyobrażałam sobie co powiem, o co zapytam. Niewiele powiedziałam, o nic nie zapytałam. Nie miałam odwagi w zetknięciu z tą.. wiedzą, mądrością. Nie miałam odwagi się odezwać. Wydałam się sobie samej taka mała.. taka bardzo niedouczona… głupia zwyczajnie. Ot co.
To nie jest łatwa książka do czytania, a może to ja jestem właśnie zbyt niedouczona, może zbyt mało jeszcze przeczytałam w życiu?
Bo jedna z czytelniczek pisze tak: "Nie rozumiem tylko jednej opinii, która powtarza się w kontekście tej powieści: że jest to książka "trudna" czy "wymagająca". Mój Boże, jeśli się jest przyzwyczajonym do studwudziestostronicowych wyrzygów na temat własny, jakie serwuje nam większość młodych, polskich prozaików, no to rzeczywiście, może i "Księgi" są trudne, ale jeśli się poczytało trochę w życiu dobrej literatury, to nie ma o czy mówić. To klasyczna niemalże, dziewiętnastowieczna powieść, do tego zresztą Autorką dążyła, jak tłumaczy w wywiadach, do jakiegoś flirtu z dziewiętnastowieczną prozą. A nie są to przecież formy najbardziej wymagające dla czytelnika. Co zresztą niczego jej nie ujmuje, bo jest to naprawdę wielkie dzieło, nie bójmy się tego słowa, i to nie tylko w sensie artystycznym, ale również dzieło w sensie stworzenia, choć nie z niczego - i tutaj naprawdę chapeaux bas dla Autorki za ogromne oczytanie i wielką wiedzę. Kto jeszcze dzisiaj tak pisze...?"
Chciałabym wreszcie znaleźć masę wolnego czasu, żeby usiąść z tą książką i ją przeczytać…
Sporo czytam w drodze do pracy i w drodze z pracy. Niestety tej książki ze sobą nie wezmę (zbyt duża i ciężka żeby ją nosić ze sobą). Nie bardzo też wyobrażam sobie czytanie jej w autobusie. Ją trzeba czytać w bezwzględnej ciszy. Zasługuje na to.
Tak piszą inni:
"Książka konieczna, napisana piękną polszczyzną, stająca się tajemnicą ulotnej współczesności, lekturą niezbędną do odrobienia przez wszystkich tych, dla których pęd codzienności, zwłaszcza bezrefleksyjnej, staje się zbytecznym balastem wobec ich wewnętrznej potrzeby w próbie odpowiedzi przed samym sobą na zadawane przez kolejne pokolenia ludzkości te same pytania o sens, wiarę, przyczynowość własnego istnienia oraz, co najistotniejsze, jakość własnej podróży przez kalendarz czasu. Oto Nowe Ateny, oto moc talentu Olgi Tokarczuk."
" Znakomita powieść! Książka, na którą warto było czekać tych kilka lat. Pięknie napisana, mądra, zaskakująca, nieprawdopodobna, gruuuba, skłaniająca do refleksji... w końcu wielka polska powieść. Polska, bo to rzecz o nas, o nas sprzed kilkuset lat, o szlachcie, która zadowolona stanem posiadania nie zauważyła nadchodzącego końca, o ciemiężonych chłopach (może to wątek niezbyt rozbudowany, ale jednak widoczny i szarpiący za serce), o Żydach, którzy z dobrodziejstw mitycznej tolerancji korzystali wyjątkowo rzadko albo i wcale. Jest to w końcu rzecz - i to być może największa zaleta Ksiąg Jakubowych - o Polsce współczesnej, dzisiejszej. Mistrzostwo."
będę wdzięczna za opinie.
A ja o niej piszę dzisiaj, bo po tych 100 stronach.. już wiem, że na to zasługuje, żeby o niej pisać, mówić.
I mam nadzieję, że będzie następna Nagroda Nike dla mojej ulubionej pisarki.
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 24 listopada 2014
Słońce!!!
Piosenka dla tych co ze Śląska i dla tych co z Zagłębia.
Każdy może śpiewać pod siebie.
A kto nie ze Śląska i kto nie z Zagłębia czy wie co chodzi z rzeką i o co w ogóle chodzi z tym Śląskiem i Zagłębiem?:).
Ja jako członkini śląskiego teamu z dumą przyznaję, że wiem.
Polecam wysłuchać piosenki do końca, bo kończy ją.. najlepszy duet świata czyli Banach i Groszek ze swoim popisem perkusyjnym.
A kto nie ze Śląska i kto nie z Zagłębia czy wie co chodzi z rzeką i o co w ogóle chodzi z tym Śląskiem i Zagłębiem?:).
Ja jako członkini śląskiego teamu z dumą przyznaję, że wiem.
Polecam wysłuchać piosenki do końca, bo kończy ją.. najlepszy duet świata czyli Banach i Groszek ze swoim popisem perkusyjnym.
Rano kiedy szłam do pracy słońce nieśmiało przebijało się przez chmury i to już była zapowiedź LEPSZEGO.
Słońce i nastrój od razu zdecydowanie dużo, dużo lepszy niż wtedy kiedy jest pochmurno, ciemno, wilgotno.
Listopadowe nie najlepsze nastroje minęły jak ręką odjął. Dzięki słońcu.
Zanim przejdę do krótkiego omówienia książki Mai Włoszczowskiej, którą właśnie skończyłam czytać, jeszcze o dwóch rzeczach.
Taką sobie dzisiaj kolację na szybko wymyśliłam i smakowała mi prawie tak jak chleb Pani Krystyny (no nie, że smak taki sam.. tylko ten samo poziom zachwytu nad smakiem:)). Muszę się podzielić pomysłem, bo może ktoś skorzysta?
Odrobina oleju kokosowego (oczywiście można zastąpić innym tłuszczem), cebula pokrojona w kostkę i pomidory suszone (takie w zalewie), podsmażamy przez chwilę, a na to jajka i robimy jajka sadzone. A skoro już mam świeży lubczyk i lubuję się w lubczyku, to posypałam moje danie lubczykiem. Nie macie pojęcia jakie to smaczne. Spróbujcie!!!
A po kolacji herbata (jabłko- cynamon) i anyż gwiaździsty.
I druga sprawa. Kiedyś przypadkiem trafiłam w sieci na film.. fiński. Lubię kino skandynawskie. Bardzo lubię. Podobnie jak i skandynawską literaturę. Film jest świetny, naprawdę gorąco polecam. http://www.filmweb.pl/film/Samotny+port+–...
Dzisiaj były ćwiczenia domowe (ketla i gumy). Dość ostro przez 1,5 godziny.
I o książce na koniec. No nagrody Nike za tę książkę Majka nie ma co się spodziewać, ale…. dość dobrze się ją czyta. Zwłaszcza tę pierwszą część, w której opisuje początki swojej kariery, to jak zmagała się z kontuzjami (nie miałam pojęcia, że było AŻ TAK) i kulisy MTB. Druga część zdecydowanie słabsza. Niby taki poradnik, ale nie do końca wiadomo komu dedykowany. Najbardziej z tej części zainteresowała mnie część dot. żywienia. Inne rzeczy dla nas, kolarzy – amatorów raczej już wiadome (np. słowniczek kolarskiego slangu).
Ciekawe było jeszcze opisanie jak funkcjonuje system antydopingowy w kolarstwie tzw ADAMS. No powiem Wam, że to życie jak na smyczy. Panie i panie od dopingu, muszę wiedzieć o zawodniku wszystko, gdzie i kiedy jest, o której mogą „wpaść” na ewentualną kontrolę. I wpadają niezapowiedziani np. o 6 rano do domu w Jeleniej Górze. A jeśli nie uaktualnisz w porę programu i nie znajdą cię tam gdzie powinieneś być, są wielkie kłopoty. I sama kontrola mocno stresująca i mało komfortowa. Zero intymności.
Maja pisze w ostatnich zdaniach książki o pasji. O tym, że jej pasją jest kolarstwo i każdy powinien znaleźć swoją (jeśli jej nie ma). Porównuje pasję do miłości.
A ja jestem zdania, że pasji nie można szukać. Podobnie jak miłości. Pasja przychodzi po prostu któregoś dnia… niespodziewanie.
Albo też przychodzi powoli niepostrzeżenie , czai się:) gdzieś za rogiem przez wiele dni, miesięcy, aż nagle dochodzi do nas, że JEST. Nic na siłę. Nie da się w sobie „wyhodować” pasji na siłę.
Generalnie książka na plus. Najbardziej przydatna chyba dla adeptów kolarstwa. Zachęca do pracy, motywuje.
Mnie zmotywowała.
Słońce i nastrój od razu zdecydowanie dużo, dużo lepszy niż wtedy kiedy jest pochmurno, ciemno, wilgotno.
Listopadowe nie najlepsze nastroje minęły jak ręką odjął. Dzięki słońcu.
Zanim przejdę do krótkiego omówienia książki Mai Włoszczowskiej, którą właśnie skończyłam czytać, jeszcze o dwóch rzeczach.
Taką sobie dzisiaj kolację na szybko wymyśliłam i smakowała mi prawie tak jak chleb Pani Krystyny (no nie, że smak taki sam.. tylko ten samo poziom zachwytu nad smakiem:)). Muszę się podzielić pomysłem, bo może ktoś skorzysta?
Odrobina oleju kokosowego (oczywiście można zastąpić innym tłuszczem), cebula pokrojona w kostkę i pomidory suszone (takie w zalewie), podsmażamy przez chwilę, a na to jajka i robimy jajka sadzone. A skoro już mam świeży lubczyk i lubuję się w lubczyku, to posypałam moje danie lubczykiem. Nie macie pojęcia jakie to smaczne. Spróbujcie!!!
A po kolacji herbata (jabłko- cynamon) i anyż gwiaździsty.
I druga sprawa. Kiedyś przypadkiem trafiłam w sieci na film.. fiński. Lubię kino skandynawskie. Bardzo lubię. Podobnie jak i skandynawską literaturę. Film jest świetny, naprawdę gorąco polecam. http://www.filmweb.pl/film/Samotny+port+–...
Dzisiaj były ćwiczenia domowe (ketla i gumy). Dość ostro przez 1,5 godziny.
I o książce na koniec. No nagrody Nike za tę książkę Majka nie ma co się spodziewać, ale…. dość dobrze się ją czyta. Zwłaszcza tę pierwszą część, w której opisuje początki swojej kariery, to jak zmagała się z kontuzjami (nie miałam pojęcia, że było AŻ TAK) i kulisy MTB. Druga część zdecydowanie słabsza. Niby taki poradnik, ale nie do końca wiadomo komu dedykowany. Najbardziej z tej części zainteresowała mnie część dot. żywienia. Inne rzeczy dla nas, kolarzy – amatorów raczej już wiadome (np. słowniczek kolarskiego slangu).
Ciekawe było jeszcze opisanie jak funkcjonuje system antydopingowy w kolarstwie tzw ADAMS. No powiem Wam, że to życie jak na smyczy. Panie i panie od dopingu, muszę wiedzieć o zawodniku wszystko, gdzie i kiedy jest, o której mogą „wpaść” na ewentualną kontrolę. I wpadają niezapowiedziani np. o 6 rano do domu w Jeleniej Górze. A jeśli nie uaktualnisz w porę programu i nie znajdą cię tam gdzie powinieneś być, są wielkie kłopoty. I sama kontrola mocno stresująca i mało komfortowa. Zero intymności.
Maja pisze w ostatnich zdaniach książki o pasji. O tym, że jej pasją jest kolarstwo i każdy powinien znaleźć swoją (jeśli jej nie ma). Porównuje pasję do miłości.
A ja jestem zdania, że pasji nie można szukać. Podobnie jak miłości. Pasja przychodzi po prostu któregoś dnia… niespodziewanie.
Albo też przychodzi powoli niepostrzeżenie , czai się:) gdzieś za rogiem przez wiele dni, miesięcy, aż nagle dochodzi do nas, że JEST. Nic na siłę. Nie da się w sobie „wyhodować” pasji na siłę.
Generalnie książka na plus. Najbardziej przydatna chyba dla adeptów kolarstwa. Zachęca do pracy, motywuje.
Mnie zmotywowała.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 listopada 2014
Ziołowo
Lubię…
Ale to nie jedyna piękna piosenka Anny Marii. Jest ich znacznie więcej.
Polecam posłuchanie tych mniej znanych.
Polecam posłuchanie tych mniej znanych.
Niektórzy pojechali dzisiaj w Tatry:). Zdaje się, że mieli piękną, słoneczną pogodę. Zazdroszczę.
Ja pojechałam do Mielca, stąd sportowo weekend nie był zbyt aktywny. Wzięłam ze sobą gumę, więc trochę wczoraj poćwiczyłam nogi, ale chwilkę tylko, bo czasu nie było zbyt wiele.
Dzisiaj już w domu godzina ćwiczeń z ketlą i gumami. Może jutro będzie więcej, mocniej i bardziej efektywnie.
A z nowinek kulinarnych… Kupiłam w LIDLU świeży lubczyk w doniczce (ten zapach!). Gotowałyśmy wczoraj z siostrą pyszny rosół z kury wiejskiej (dostałam od koleżanki). Taki lubczykowy rosół.. bajka.. Żadnych veget, żadnych przypraw maggi, kura, warzywa, lubczyk, a smak taki, że .. ufff… do dzisiaj go wspominam i chyba jeszcze w tym tygodniu ugotuję:).
Kupiłam też anyż gwiazdkowy. Jeśli ktoś lubi smak anyżu to polecam jedną gwiazdkę wrzucić do herbaty z miodem i.. robi się bardzo świąteczna herbata. Pycha! No, ale trzeba lubić anyż.
A teraz będzie o ziołach:)>
Od kilku dni popijam ziele Czystka. Kiedyś w sklepie, przy półce ze zdrową żywnością zaczepił mnie jakiś pan i zapytał czy może wiem co to ten czystek. Nie wiedziałam.
Jeszcze tego samego dnia poczytałam. Jeszcze tego samego dnia moja siostra napisała, że poleciła jej to dentystka i pije. Kupiłam. Jesteście ciekawi co to ten czystek? Za www.poradnikzdrowie.pl:
" Czystek (Cistus incanus) to zioło, któremu są przypisywane wyjątkowe właściwości zdrowotne. Wszystko dzięki zawartości polifenoli - silnych antyoksydantów, które mają dobroczynny wpływ na zdrowie. Czy czystek rzeczywiście jest "antidotum" na większość chorób, jak przekonują niektórzy? Czystek - bogactwo polifenoli Czystek charakteryzuje się wysoką zawartością polifenoli (podobno nawet większą niż czerwone wino) - silnych przeciwutleniaczy. Są to substancje, które mają właściwości antyoksy¬dacyjne, tzn. neutralizują wolne rodniki, które mogą się przyczynić do powstania wielu chorób, w tym tych nowotworowych. Ponadto polifenole hamują powstawanie i rozwój stanów zapalnych w organizmie, a także wzmacniają, dodają energii. Co więcej, ochraniają naczynia krwionośne i hamują utlenianie się "złego" cholesterolu LDL, zapobiegając tworzeniu się blaszek miażdżycowych. Polifenole wspierają także funkcjonowanie układu odpornościowego i walczą z drobnoustrojami i grzybami. Poza tym działają antyalergicznie, gdyż hamują uwalnianie histaminy."
Gdzieś też wyczytałam, że .. płukanki z czystka bardzo wybielają zęby. Im jestem starsza (tak to chyba działa, że im człowiek starszy tym więcej ziół piję:)) piję więcej ziół, za którymi nie przepadałam do niedawna. Od dłuższego czasu często popijam pokrzywę. Mięta jest najlepszym lekarstwem na problemy żołądkowe (ale ostatnio w tej materii cisza i oby tak dalej), melisa (taka podwójna) dawka naprawdę uspokaja i pozwala szybciej zasnąć.
Tak sobie myślę, że w kwestii ziół trzeba się trochę podszkolić i zaczać zbierać. Po co wydawać pieniądze na te kupowane w sklepie? Na majowe pokrzywy już się umówiłam z Panią Krystyną. Podobno ma ich trochę na działce:).
Ja pojechałam do Mielca, stąd sportowo weekend nie był zbyt aktywny. Wzięłam ze sobą gumę, więc trochę wczoraj poćwiczyłam nogi, ale chwilkę tylko, bo czasu nie było zbyt wiele.
Dzisiaj już w domu godzina ćwiczeń z ketlą i gumami. Może jutro będzie więcej, mocniej i bardziej efektywnie.
A z nowinek kulinarnych… Kupiłam w LIDLU świeży lubczyk w doniczce (ten zapach!). Gotowałyśmy wczoraj z siostrą pyszny rosół z kury wiejskiej (dostałam od koleżanki). Taki lubczykowy rosół.. bajka.. Żadnych veget, żadnych przypraw maggi, kura, warzywa, lubczyk, a smak taki, że .. ufff… do dzisiaj go wspominam i chyba jeszcze w tym tygodniu ugotuję:).
Kupiłam też anyż gwiazdkowy. Jeśli ktoś lubi smak anyżu to polecam jedną gwiazdkę wrzucić do herbaty z miodem i.. robi się bardzo świąteczna herbata. Pycha! No, ale trzeba lubić anyż.
A teraz będzie o ziołach:)>
Od kilku dni popijam ziele Czystka. Kiedyś w sklepie, przy półce ze zdrową żywnością zaczepił mnie jakiś pan i zapytał czy może wiem co to ten czystek. Nie wiedziałam.
Jeszcze tego samego dnia poczytałam. Jeszcze tego samego dnia moja siostra napisała, że poleciła jej to dentystka i pije. Kupiłam. Jesteście ciekawi co to ten czystek? Za www.poradnikzdrowie.pl:
" Czystek (Cistus incanus) to zioło, któremu są przypisywane wyjątkowe właściwości zdrowotne. Wszystko dzięki zawartości polifenoli - silnych antyoksydantów, które mają dobroczynny wpływ na zdrowie. Czy czystek rzeczywiście jest "antidotum" na większość chorób, jak przekonują niektórzy? Czystek - bogactwo polifenoli Czystek charakteryzuje się wysoką zawartością polifenoli (podobno nawet większą niż czerwone wino) - silnych przeciwutleniaczy. Są to substancje, które mają właściwości antyoksy¬dacyjne, tzn. neutralizują wolne rodniki, które mogą się przyczynić do powstania wielu chorób, w tym tych nowotworowych. Ponadto polifenole hamują powstawanie i rozwój stanów zapalnych w organizmie, a także wzmacniają, dodają energii. Co więcej, ochraniają naczynia krwionośne i hamują utlenianie się "złego" cholesterolu LDL, zapobiegając tworzeniu się blaszek miażdżycowych. Polifenole wspierają także funkcjonowanie układu odpornościowego i walczą z drobnoustrojami i grzybami. Poza tym działają antyalergicznie, gdyż hamują uwalnianie histaminy."
Gdzieś też wyczytałam, że .. płukanki z czystka bardzo wybielają zęby. Im jestem starsza (tak to chyba działa, że im człowiek starszy tym więcej ziół piję:)) piję więcej ziół, za którymi nie przepadałam do niedawna. Od dłuższego czasu często popijam pokrzywę. Mięta jest najlepszym lekarstwem na problemy żołądkowe (ale ostatnio w tej materii cisza i oby tak dalej), melisa (taka podwójna) dawka naprawdę uspokaja i pozwala szybciej zasnąć.
Tak sobie myślę, że w kwestii ziół trzeba się trochę podszkolić i zaczać zbierać. Po co wydawać pieniądze na te kupowane w sklepie? Na majowe pokrzywy już się umówiłam z Panią Krystyną. Podobno ma ich trochę na działce:).
- Aktywność Ciężary
Piątek, 21 listopada 2014
Głód
„ Kocham rower, ale umówmy się – co za dużo, to niezdrowo. Czasem trzeba od niego odpocząć by później nabrać jeszcze większego głodu rowerowania”
Maja Włoszczowska
W 100% się zgadzam… i muszę stwierdzić, że chyba czuję już głód rowerowania. Bynajmniej nie w takich warunkach pogodowych jak były dzisiaj. Wyrosłam już z jeżdżenia w zimie, po śniegu i w bardzo niskiej temperaturze. Raczej już nie będę, chociaż … nigdy nie mów nigdy.
Na razie jednak dalej będę czuć głód.
Dzisiaj czas ograniczony (trochę obowiązków, a potem towarzyskie spotkanie z Panią Krystyną), tak więc zaledwie 45 min ćwiczeń. Wchodzą mi w krew i są już codziennym rytuałem, co mnie cieszy, bo wierzę, że będą tego efekty. A z kulinariów dzisiaj to przede wszystkim… Pani Krystyna przyniosła świeżo upieczony własnoręcznie chleb. Pyszny tak, że chyba nigdy aż tak dobrego nie jadłam. Najlepszy z samym masłem. Myślę, że wezmę przepis i kiedyś też spróbuję Mam ostatnio szczęście do chlebów, bo wczoraj też dostałam od kolegi własnoręcznie robiony. Również smaczny.
A ja dzisiaj upiekłam dawno nie pieczony przeze mnie biszkopt. Nowość była taka, że zamiast kakao (zawsze robiłam biszkopt dwukolorowy) dodałam karob ( w tym karobie podobno jest jakaś substancja - nazwy nie pamiętam, która dodaje energii:)). Wyszedł całkiem niezły. Takie proste ciasto. Polecam zamiast sklepowych słodyczy.
Jedna wada – mąka pszenna.
1/2 szklanki mąki pszennej, ¾ szklanki cukru, 4 jajka, trochę karobu albo kakao. Białka ubijamy na sztywną pianę z cukrem, dodajemy przesianą mąkę, delikatnie mieszamy, dodajemy żółtka, mieszamy. Część ciasta wlewamy do blachy nasmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą, drugą część mieszamy z karobem (kakao) i wlewamy do wcześniej wlanego do blachy ciasta, wkładamy do piekarnika na jakieś 40 min (180 stopni). Naprawdę dobre.
Maja Włoszczowska
W 100% się zgadzam… i muszę stwierdzić, że chyba czuję już głód rowerowania. Bynajmniej nie w takich warunkach pogodowych jak były dzisiaj. Wyrosłam już z jeżdżenia w zimie, po śniegu i w bardzo niskiej temperaturze. Raczej już nie będę, chociaż … nigdy nie mów nigdy.
Na razie jednak dalej będę czuć głód.
Dzisiaj czas ograniczony (trochę obowiązków, a potem towarzyskie spotkanie z Panią Krystyną), tak więc zaledwie 45 min ćwiczeń. Wchodzą mi w krew i są już codziennym rytuałem, co mnie cieszy, bo wierzę, że będą tego efekty. A z kulinariów dzisiaj to przede wszystkim… Pani Krystyna przyniosła świeżo upieczony własnoręcznie chleb. Pyszny tak, że chyba nigdy aż tak dobrego nie jadłam. Najlepszy z samym masłem. Myślę, że wezmę przepis i kiedyś też spróbuję Mam ostatnio szczęście do chlebów, bo wczoraj też dostałam od kolegi własnoręcznie robiony. Również smaczny.
A ja dzisiaj upiekłam dawno nie pieczony przeze mnie biszkopt. Nowość była taka, że zamiast kakao (zawsze robiłam biszkopt dwukolorowy) dodałam karob ( w tym karobie podobno jest jakaś substancja - nazwy nie pamiętam, która dodaje energii:)). Wyszedł całkiem niezły. Takie proste ciasto. Polecam zamiast sklepowych słodyczy.
Jedna wada – mąka pszenna.
1/2 szklanki mąki pszennej, ¾ szklanki cukru, 4 jajka, trochę karobu albo kakao. Białka ubijamy na sztywną pianę z cukrem, dodajemy przesianą mąkę, delikatnie mieszamy, dodajemy żółtka, mieszamy. Część ciasta wlewamy do blachy nasmarowanej tłuszczem i posypanej bułką tartą, drugą część mieszamy z karobem (kakao) i wlewamy do wcześniej wlanego do blachy ciasta, wkładamy do piekarnika na jakieś 40 min (180 stopni). Naprawdę dobre.
- Aktywność Ciężary
Czwartek, 20 listopada 2014
Ładowanie energii
„Znalezione” na facebookowym profilu Angeli Gaber.
Dzisiaj.. dzień jak co dzień.
Listopad, ciemno, pochmurno i wilgotno.
Trzeba było więc w jakiś sposób uczynić ten dzień przyjemniejszym. Energię wytworzyć, sama się przecież nie wytworzy:).
Więc po pierwsze pieczenie smacznej przekąski (przepis poniżej), po drugie ćwiczenia: ketla i gumy. Godzinka.
Maja Włoszczowska o MTB: „… i pora na zmierzenie się z pytaniem „co dalej?”. W dodatku aż na dwóch płaszczyznach – życiowej (jakie studia) i kolarskiej, bo mam w swoim otoczeniu takich, którzy namawiają mnie na porzucenie terenowego cross country na rzecz kolarstwa szosowego, w którym z dobrymi wynikami dodatkowo czasem startuję. Wiem, że szosowe jest bardziej znane, bardziej pokazywane w mediach, ma trochę większy prestiż, mocniejszych sponsorów, a więc większe pieniądze. Ale wiem też, że górskie jest ciekawsze, fajniejsze, dziksze. Daje więcej emocji i adrenaliny. A każdy metr w dół po skałach to szaleństwo. Górskie jest sprawiedliwsze, bo nie ma jak na szosie wożenia się za kimś w peletonie. Wybieram górskie, pozostaje wierna rowerowi MTB” .
Na rowerze szosowym nie jeździłam, ale sporo jeżdżę po asfalcie. Zanim zaczęłam jeździć MTB to tak co najmniej dwa sezony „tłukłam” kilometry na asfalcie. To też jest fajne, ale MTB zdecydowanie wygrywa. Dlaczego? Maja właściwie wszystko powiedziała. Ja jeszcze mogę dodać: widoki, widoki, widoki, zapachy lasu, zakątki, które na szosowym rowerze nie byłby dostępne.. błoto? Tak, błoto też:).
A z nowości kulinarnych to… Kupiłam dzisiaj KAROB czyli mączkę chleba świętojańskiego (wyczytałam w Mai Włoszczowskiej, że to taka jej czekolada).
Karob wygląda jak kakao. Dość podobnie smakuje, ale nie uczula tak jak kakao, jest bardzo bogaty w białko. Do dostania niestety raczej tylko w sklepach lub stoiskach ze zdrową żywnością .
I tak dzisiaj zupełnie przypadkiem robiąc ciasteczka jabłkowo-bananowo-owsiane odkryłam, że można zrobić bardzo szybki i smaczny deser z karobem. Banan rozgnieciony widelcem (na miazgę), do tego odrobina karobu, może trochę rodzynek, albo kawałków gorzkiej czekolady. Szybko, smacznie i białkowo-węglowodanowo więc w sam raz dla kolarza.
Maja zresztą pisze w książce, że jeśli może obecnie wystrzega się chemicznych suplementów zwłaszcza przed i po treningu. Zastępuje to tym co oferuje nam natura. Np jogurt naturlany z suszonymi owocami.
A ciasteczka..
Przepis znalazłam w sieci. Trochę go zmodyfikowałam. Kilka bananów (ja miałam 3) rozgniatamy widelcem na miazgę, Dodajemy do nich garść wiórków kokosowych, trochę ziaren słonecznika, ja dodałam jeszcze karob i odrobinę cynamonu. W tej „mieszance” obtaczamy plasterki jabłka. Dajemy papier do pieczenia i do piekarnika. No i smacznego:). Dla kolarza i innych sportowców smaczna i pożywna przekąską:).
Przygotowane do pieczenia © lemuriza1972
Gotowe do jedzenia © lemuriza1972
Więc po pierwsze pieczenie smacznej przekąski (przepis poniżej), po drugie ćwiczenia: ketla i gumy. Godzinka.
Maja Włoszczowska o MTB: „… i pora na zmierzenie się z pytaniem „co dalej?”. W dodatku aż na dwóch płaszczyznach – życiowej (jakie studia) i kolarskiej, bo mam w swoim otoczeniu takich, którzy namawiają mnie na porzucenie terenowego cross country na rzecz kolarstwa szosowego, w którym z dobrymi wynikami dodatkowo czasem startuję. Wiem, że szosowe jest bardziej znane, bardziej pokazywane w mediach, ma trochę większy prestiż, mocniejszych sponsorów, a więc większe pieniądze. Ale wiem też, że górskie jest ciekawsze, fajniejsze, dziksze. Daje więcej emocji i adrenaliny. A każdy metr w dół po skałach to szaleństwo. Górskie jest sprawiedliwsze, bo nie ma jak na szosie wożenia się za kimś w peletonie. Wybieram górskie, pozostaje wierna rowerowi MTB” .
Na rowerze szosowym nie jeździłam, ale sporo jeżdżę po asfalcie. Zanim zaczęłam jeździć MTB to tak co najmniej dwa sezony „tłukłam” kilometry na asfalcie. To też jest fajne, ale MTB zdecydowanie wygrywa. Dlaczego? Maja właściwie wszystko powiedziała. Ja jeszcze mogę dodać: widoki, widoki, widoki, zapachy lasu, zakątki, które na szosowym rowerze nie byłby dostępne.. błoto? Tak, błoto też:).
A z nowości kulinarnych to… Kupiłam dzisiaj KAROB czyli mączkę chleba świętojańskiego (wyczytałam w Mai Włoszczowskiej, że to taka jej czekolada).
Karob wygląda jak kakao. Dość podobnie smakuje, ale nie uczula tak jak kakao, jest bardzo bogaty w białko. Do dostania niestety raczej tylko w sklepach lub stoiskach ze zdrową żywnością .
I tak dzisiaj zupełnie przypadkiem robiąc ciasteczka jabłkowo-bananowo-owsiane odkryłam, że można zrobić bardzo szybki i smaczny deser z karobem. Banan rozgnieciony widelcem (na miazgę), do tego odrobina karobu, może trochę rodzynek, albo kawałków gorzkiej czekolady. Szybko, smacznie i białkowo-węglowodanowo więc w sam raz dla kolarza.
Maja zresztą pisze w książce, że jeśli może obecnie wystrzega się chemicznych suplementów zwłaszcza przed i po treningu. Zastępuje to tym co oferuje nam natura. Np jogurt naturlany z suszonymi owocami.
A ciasteczka..
Przepis znalazłam w sieci. Trochę go zmodyfikowałam. Kilka bananów (ja miałam 3) rozgniatamy widelcem na miazgę, Dodajemy do nich garść wiórków kokosowych, trochę ziaren słonecznika, ja dodałam jeszcze karob i odrobinę cynamonu. W tej „mieszance” obtaczamy plasterki jabłka. Dajemy papier do pieczenia i do piekarnika. No i smacznego:). Dla kolarza i innych sportowców smaczna i pożywna przekąską:).
Przygotowane do pieczenia © lemuriza1972
Gotowe do jedzenia © lemuriza1972
- Aktywność Ciężary
Środa, 19 listopada 2014
AMJ
Postive:).
Na zakończenie koncertu to właśnie zaśpiewała Anna Maria. Posłuchajcie. Warto.
A to było tak.
Ela wiele miesięcy temu napisała mi, że uwielbia AMJ, szuka jej koncertu gdzieś w pobliżu Śląska, że ona rzadko koncertuje w Polsce, że jest koncert w Warszawie, ale bilet kosztuje 200 zł, do tego koszty dojazdu, koszty noclegu itd.
I szłam sobie kiedyś przez mój Tarnów i co widzę? Plakaty. Koncert Anny Marii. Napisałam zaraz do Eli. Ona szybko poukładała swoje sprawy, żeby na tę jedną noc z domu wyjechać mogła i przyjechała.
Przepiękny koncert, przepiękny głos, przepiękna muzyka (Marek Napiórkowski na gitarze). Emocje, emocje, emocje. Wycieszenie, stan błogości… tak jest tylko na koncertach. Szkoda tylko, że tak krótko. 1,5 godziny absolutnej przyjemności. Za mało, jak dla mnie za mało. Mogłabym tak godzinami słuchać:).
I ta Anna Maria.. oprócz cudownego głosu, masa kobiecości, subtelności. I talent. Po prostu talent. Polecam!!!
Wczoraj była więc przerwa od treningów, ale dzisiaj do nich ochoczo wróciłam, ponieważ ciemne jesienne popołudnia doprowadzają mnie do stanów niżowych, a ćwiczenia pozwalają przynajmniej na chwilę wydostać się z tych stanów. Liczę na śnieg, na śnieg na całej połaci:)…
Jasność i narty biegowe. Tymczasem ketla i gumy, a więc dużo ćwiczeń. Konkretnie to 1,5 godziny. Chciałam jeszcze pobiegać, ale wiało i padało i na dzisiaj odpuściłam.
Ela z Anną Marią Jopek © lemuriza1972
I szłam sobie kiedyś przez mój Tarnów i co widzę? Plakaty. Koncert Anny Marii. Napisałam zaraz do Eli. Ona szybko poukładała swoje sprawy, żeby na tę jedną noc z domu wyjechać mogła i przyjechała.
Przepiękny koncert, przepiękny głos, przepiękna muzyka (Marek Napiórkowski na gitarze). Emocje, emocje, emocje. Wycieszenie, stan błogości… tak jest tylko na koncertach. Szkoda tylko, że tak krótko. 1,5 godziny absolutnej przyjemności. Za mało, jak dla mnie za mało. Mogłabym tak godzinami słuchać:).
I ta Anna Maria.. oprócz cudownego głosu, masa kobiecości, subtelności. I talent. Po prostu talent. Polecam!!!
Wczoraj była więc przerwa od treningów, ale dzisiaj do nich ochoczo wróciłam, ponieważ ciemne jesienne popołudnia doprowadzają mnie do stanów niżowych, a ćwiczenia pozwalają przynajmniej na chwilę wydostać się z tych stanów. Liczę na śnieg, na śnieg na całej połaci:)…
Jasność i narty biegowe. Tymczasem ketla i gumy, a więc dużo ćwiczeń. Konkretnie to 1,5 godziny. Chciałam jeszcze pobiegać, ale wiało i padało i na dzisiaj odpuściłam.
- Aktywność Ciężary
Poniedziałek, 17 listopada 2014
Plany i marzenia
„ Im mniej planów, tym mniej rozczarowań” (przysłowie tajskie).
A jednak czasem coś planuję. A jednak czasem marzę.
Nie marzę już tak wiele:), ale mam kilka ważnych i mniej ważnych marzeń. Te ważne dotyczą zdrowia, te mniej ważne .. sportu. Jedno z nich jest takie, żeby raz jeszcze stanąć na starcie maratonu i przejechać go z wielką radością, siłą, z wielką satysfakcją i na mecie powiedzieć sobie: świetnie pojechałaś Iza, brawo.
I zrobię wszystko, żeby tak się stało. Nawet gdyby to miał być ten jeden jedyny raz. Chcę znowu poczuć to uczucie spełnienia na mecie.
A dzisiaj w celu realizacji tego celu, zrobiłam sobie trening z ketlą i gumami. Może nie tak solidny jak planowałam (trochę rzeczywistość zaskrzeczała), ale jednak był.
Zaczęłam czytać książkę Mai Włoszczowskiej. Z wiadomych przyczyn zaczęłam czytać od rozdziału o jedzeniu.
„ Człowiek to maszyna bardzo skomplikowana. Silnik w tej maszynie wymaga paliwa. Nasze paliwo to jedzenie. Im lepsze paliwo tym lepiej jedzie nasz samochód czyli nasz organizm lepiej się sprawuje. Nie lubię słów dieta i odchudzanie. Bardzo negatywnie się kojarzą. Dieta to w potocznym polskim języku określenie na okresowe ograniczanie jedzenia lub jedzenie według ściśle ustalonych zasad aby zwalczyć nadwagę czyli obniżyć masę ciała. Tymczasem dieta powinna być doborem właściwego jedzenia, pasującym do naszych potrzeb. Naszym dobrym stylem życia. Na szczęście widać, że coraz lepiej to wszyscy rozumiemy, chociaż od czasu do czasu trafi się jakiś „szarlatan”. Biologii, dietetyki, chemii nie da się w tydzień oszukać jakimś cudownymi tabletkami i preparatami. A już na pewno nie unikniemy skutków ubocznych. Zalecam ostrożność! Ja zrozumiałam, ze dieta jest stylem życia, obserwując swój organizm. W kolarstwie bardzo ważna jest masa ciała. Lekki kolarz łatwiej wjedzie na stromą górę. Wiecznie więc próbujemy swoją wagę ograniczać, będąc na jakiejś diecie” „…Ale zanim dojdę do szczegółów, najpierw puenta: nie daj się zwariować! Słuchaj przede wszystkim swojego organizmu, dbaj żeby jedzenie na talerzu było urozmaicone”
I dalej Maja pisze o swojej diecie. Cieszę się, bo bardzo dużo wspólnego ma ta jej dieta z moją. Mam więc poczucie, że zmierzam we właściwym kierunku.
„ Słyszałeś zapewne o diecie bez pszenicy. I teorii, że pszenica jest jednym z najbardziej zmodyfikowanych produktów żywnościowych w codziennej diecie. Cóż, każdy musi wyrobić sobie własną opinię. Białego pieczywa nie jadłam nigdy (samym swoim napompowanym wyglądem mnie odstrasza i nie potrzebuję żadnych naukowych dowodów, że jest to zwykły tuczący zapychacz), do jakiegoś czasu w mojej diecie coraz częściej goszczą ryż, kasze (absolutny top to kasza jaglana) oraz.. ziemniaki. Te ostatnie najlepiej po wysiłku z uwagi na wysoki indeks glikemiczny”
To co u Was jutro na śniadanie? Bo u mnie kasza jaglana z rodzynkami, żurawiną, truskawkami i olejem kokosowym. Jak to się teraz mawia… na bogato:). (i na słodko).
A na koniec… z cyklu „Iza na tropie” (taki sobie nowy cykl wymyśliłam i będzie jego zwieńczenie za jakiś czas)… wzięłam sobie do ręki w sklepie zachęcająco wyglądającą nowość na rynku” Przyprawa Kucharek bez substancji konserwujących".
I co? I niezbyt fajnie.
Skład: sól warzywa suszone (15,5%): marchew, pasternak, ziemniak, cebula, natka pietruszki, SELER, por, kapusta, korzeń pietruszki, pomidor, czosnek, papryka słodka wzmacniacze smaku: glutaminian monosodowy, inozynian disodowy, guanylan disodowy cukier skrobia pieprz czarny (0,2%) barwnik: ryboflawina Produkt może zawierać: gorczycę, mleko (łącznie z laktozą), jaja, soję i gluten, które są używane w zakładzie.
Warzyw w tym .. 15 %. O glutaminianie pisać nie będę bo to raczej już wszyscy wiedzą. A co oznaczają dwie pozostałe tajemnicze nazwy? Inozynian disodowy (E 631) zaliczany do substancji nieszkodliwych, jednak zdecydowanie powinny unikać go osoby chorujące na kamicę nerkową. Jego nadmiar może wywołać bóle głowy, nudności, przyspieszone bicie serca, uczucie osłabienia, zesztywnienie ramion i karku lub bezsenność. Ponadto, łatwo go przedawkować, gdyż nie jest wyczuwalny podczas jedzenia.
Guanylan diosodowy - kolejny wzmacniacz smaku. W nadmiernych ilościach może powodować bóle głowy, zaparcia. Unikać go powinny osoby z dną moczanową, kamieniami nerkowymi oraz uczulone na aspirynę. Niedozwolony w żywności dla noworodków i dzieci.
No właśnie....
A jednak czasem coś planuję. A jednak czasem marzę.
Nie marzę już tak wiele:), ale mam kilka ważnych i mniej ważnych marzeń. Te ważne dotyczą zdrowia, te mniej ważne .. sportu. Jedno z nich jest takie, żeby raz jeszcze stanąć na starcie maratonu i przejechać go z wielką radością, siłą, z wielką satysfakcją i na mecie powiedzieć sobie: świetnie pojechałaś Iza, brawo.
I zrobię wszystko, żeby tak się stało. Nawet gdyby to miał być ten jeden jedyny raz. Chcę znowu poczuć to uczucie spełnienia na mecie.
A dzisiaj w celu realizacji tego celu, zrobiłam sobie trening z ketlą i gumami. Może nie tak solidny jak planowałam (trochę rzeczywistość zaskrzeczała), ale jednak był.
Zaczęłam czytać książkę Mai Włoszczowskiej. Z wiadomych przyczyn zaczęłam czytać od rozdziału o jedzeniu.
„ Człowiek to maszyna bardzo skomplikowana. Silnik w tej maszynie wymaga paliwa. Nasze paliwo to jedzenie. Im lepsze paliwo tym lepiej jedzie nasz samochód czyli nasz organizm lepiej się sprawuje. Nie lubię słów dieta i odchudzanie. Bardzo negatywnie się kojarzą. Dieta to w potocznym polskim języku określenie na okresowe ograniczanie jedzenia lub jedzenie według ściśle ustalonych zasad aby zwalczyć nadwagę czyli obniżyć masę ciała. Tymczasem dieta powinna być doborem właściwego jedzenia, pasującym do naszych potrzeb. Naszym dobrym stylem życia. Na szczęście widać, że coraz lepiej to wszyscy rozumiemy, chociaż od czasu do czasu trafi się jakiś „szarlatan”. Biologii, dietetyki, chemii nie da się w tydzień oszukać jakimś cudownymi tabletkami i preparatami. A już na pewno nie unikniemy skutków ubocznych. Zalecam ostrożność! Ja zrozumiałam, ze dieta jest stylem życia, obserwując swój organizm. W kolarstwie bardzo ważna jest masa ciała. Lekki kolarz łatwiej wjedzie na stromą górę. Wiecznie więc próbujemy swoją wagę ograniczać, będąc na jakiejś diecie” „…Ale zanim dojdę do szczegółów, najpierw puenta: nie daj się zwariować! Słuchaj przede wszystkim swojego organizmu, dbaj żeby jedzenie na talerzu było urozmaicone”
I dalej Maja pisze o swojej diecie. Cieszę się, bo bardzo dużo wspólnego ma ta jej dieta z moją. Mam więc poczucie, że zmierzam we właściwym kierunku.
„ Słyszałeś zapewne o diecie bez pszenicy. I teorii, że pszenica jest jednym z najbardziej zmodyfikowanych produktów żywnościowych w codziennej diecie. Cóż, każdy musi wyrobić sobie własną opinię. Białego pieczywa nie jadłam nigdy (samym swoim napompowanym wyglądem mnie odstrasza i nie potrzebuję żadnych naukowych dowodów, że jest to zwykły tuczący zapychacz), do jakiegoś czasu w mojej diecie coraz częściej goszczą ryż, kasze (absolutny top to kasza jaglana) oraz.. ziemniaki. Te ostatnie najlepiej po wysiłku z uwagi na wysoki indeks glikemiczny”
To co u Was jutro na śniadanie? Bo u mnie kasza jaglana z rodzynkami, żurawiną, truskawkami i olejem kokosowym. Jak to się teraz mawia… na bogato:). (i na słodko).
A na koniec… z cyklu „Iza na tropie” (taki sobie nowy cykl wymyśliłam i będzie jego zwieńczenie za jakiś czas)… wzięłam sobie do ręki w sklepie zachęcająco wyglądającą nowość na rynku” Przyprawa Kucharek bez substancji konserwujących".
I co? I niezbyt fajnie.
Skład: sól warzywa suszone (15,5%): marchew, pasternak, ziemniak, cebula, natka pietruszki, SELER, por, kapusta, korzeń pietruszki, pomidor, czosnek, papryka słodka wzmacniacze smaku: glutaminian monosodowy, inozynian disodowy, guanylan disodowy cukier skrobia pieprz czarny (0,2%) barwnik: ryboflawina Produkt może zawierać: gorczycę, mleko (łącznie z laktozą), jaja, soję i gluten, które są używane w zakładzie.
Warzyw w tym .. 15 %. O glutaminianie pisać nie będę bo to raczej już wszyscy wiedzą. A co oznaczają dwie pozostałe tajemnicze nazwy? Inozynian disodowy (E 631) zaliczany do substancji nieszkodliwych, jednak zdecydowanie powinny unikać go osoby chorujące na kamicę nerkową. Jego nadmiar może wywołać bóle głowy, nudności, przyspieszone bicie serca, uczucie osłabienia, zesztywnienie ramion i karku lub bezsenność. Ponadto, łatwo go przedawkować, gdyż nie jest wyczuwalny podczas jedzenia.
Guanylan diosodowy - kolejny wzmacniacz smaku. W nadmiernych ilościach może powodować bóle głowy, zaparcia. Unikać go powinny osoby z dną moczanową, kamieniami nerkowymi oraz uczulone na aspirynę. Niedozwolony w żywności dla noworodków i dzieci.
No właśnie....
- Aktywność Ciężary