Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2016
Dystans całkowity: | 138.00 km (w terenie 33.00 km; 23.91%) |
Czas w ruchu: | 06:41 |
Średnia prędkość: | 20.65 km/h |
Liczba aktywności: | 4 |
Średnio na aktywność: | 34.50 km i 1h 40m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 31 marca 2016
Duży
Mówiłyśmy (z siostrą) o nim Duży, bo był duży.
A w zasadzie nie, w zasadzie duże to miał stopy i dłonie (prawdziwie bramkarskie). Duży był po prostu wysoki. Bardzo wysoki. Koledzy, trenerzy mówili na niego Pająk, albo „pieszczotliwie” – Pajączek. To mnie zawsze bawiło. Kiedy na przykład słyszałam jak trener Łętocha pokrzykuje… Pajączek:).
Duży był bramkarzem i widząc jego zaanagażowanie na boisku myślałam sobie, że piłkarska przyszłość przed nim i że kiedyś będę może mogła się chwalić tym, że znam bramkarza reprezentacji Polski.
Bo Duży miał potencjał, marzenia i cele.
Na imię miał Patryk. Nazywał się Szewczak i przyjechał do Mielca grać w piłkę i spełniać swoje marzenia.
Dużego poznałam jakoś tak chyba w lecie, kiedy przyszli po treningu z moim siostrzeńcem Patrykiem. Zmęczeni. Treningiem i upałem.
Poczęstowałam Dużego zupą pomidorową, ale nie zjadł:). Jak się potem okazało – nie zjadł bo w zupie pływały zioła:). Ta niezjedzona zupa, była potem tematem żartów przez kilka miesięcy.
Zapamiętam nieśmiały uśmiech Dużego. Takim właśnie uśmiechem obdarzał innych.
Dwa tygodnie temu Duży Patryk i mniejszy Patryk szli sobie, a ja siedziałam w oknie. Uśmiechnęłam się do nich, oni do mnie, a ja pomyślałam: jacy młodzi, uśmiechnięci, mega przystojni i z pasją. Całe życie przed nimi! Tak wtedy myślałam.
Zaproponowałam Dużemu zupę pomidorową, od razu uprzedzając, że gotowała moja siostra i nie ma w niej ziół. Śmiał się. Wychodziłam z domu, bo wracałam do Tarnowa, weszłam do pokoju, pożegnałam się z chłopakami. Duży odpowiedział, uśmiechnął się. Skąd mogłam wiedzieć, że nigdy go już nie zobaczę?
W drodze do domu otworzyłam FB, a tam zdjęcie Duży i Mały. Dwóch Patryków. Uśmiechniętych. Tak mi się spodobało, że po powrocie do domu zapisałam sobie je na pulpicie.
W Wielką Sobotę Duży jechał na mecz ze swoimi kolegami. Jechało ich 8. Nie przejechali zakrętu w Weryni.
Trudno było w to uwierzyć, że jeden zakręt okazał się ostatnim w życiu piątki młodych chłopaków.
Trudno było uwierzyć, że jest wśród nich Duży, który w grudniu obchodził 18 urodziny. Przyjaciel mojego siostrzeńca. Jak mówi o nim… brat.
To były jedne z najsmutniejszych świąt, jakie przytrafiły się w moim życiu.
Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, bez jakiegoś celu. Trudno uwierzyć w to po tym wypadku. Wypadku, w którym życie traci tylu młodych chłopaków, synów, ojców, braci. Wypadku w którym życie traci dwóch braci, a trzeci wciąż o nie walczy.
Ale.. takie straszne dni, które niestety przychodzi nam przeżywać w życiu zmuszają do wielu refleksji.
Nie odkładajcie spotkań z przyjaciółmi na potem, nie odkładajcie rozmów telefonicznych czy odpisania na maile na potem, bo nigdy już może nie zdarzyć się .. potem.
W naszym krótkim i często trudnym życiu, najważniejsi są LUDZIE. Ci, których nazywamy swoimi przyjaciółmi nie są nimi tylko po to by wspomagali nas w biedzie, towarzyszyli w radosnych chwilach. Powinniśmy pamiętać, że mamy przyjaciół przede wszystkim wtedy kiedy to oni są w potrzebie.
To jest właśnie miara przyjaźni – bycie dla innych wtedy, kiedy potrzebują naszego wsparcia, naszej obecności. Nie tylko zapewnienia, że są dla nas ważni.
Słowa kosztują niewiele. To co dla nich robimy – to jest miara tej przyjaźni.
Mój siostrzeniec na swoim profilu fejsbukowym napisał:
„Straciłem jedną z najważniejszych osób w życiu, traktowałem go jak brata!!!! Nigdy o nim nie zapomnę!!! Kiedyś spotkamy się tam u góry!!! I już nic nas wtedy nie rozłączy, na zawsze w mojej pamięci, trzymaj się bracie! Nie będę zalewał się smutkiem, bo nigdy byś tego nie chciał!”.
Macie gdzieś takie siostry, takich braci? Nie zapominajcie o nich. Tak zwyczajnie, na co dzień. Pamiętajcie. Obdarzcie od czasu do czasu dobrym słowem, dobrym czynem, zapytajcie jak się czują, pomóżcie nawet kiedy o to nie proszą. Nigdy nie wiecie, który dzień, która rozmowa może być ostatnią, a przyjaźń to jedno z tych dobrych uczuć, którym człowiek może obdarzyć drugiego człowieka.
Ten tekst jest.. dla Dużego, ale jest też po to, bo być może komuś przypomni o tym, co jest ważne w życiu. Bo może weźmie telefon i zadzwoni, albo napisze maila, albo po prostu pójdzie odwiedzić, kogoś kto może kiedyś był bardzo ważny, a go zaniedbaliśmy. To ważne. To bardzo ważne.
Może czasem warto odpuścić super ważny trening, żeby się z kimś spotkać? Albo wziąć na ten trening przyjaciela? Nawet jeśli jest słabszy i będzie jechał o połowę wolniej niż Wy?
A w zasadzie nie, w zasadzie duże to miał stopy i dłonie (prawdziwie bramkarskie). Duży był po prostu wysoki. Bardzo wysoki. Koledzy, trenerzy mówili na niego Pająk, albo „pieszczotliwie” – Pajączek. To mnie zawsze bawiło. Kiedy na przykład słyszałam jak trener Łętocha pokrzykuje… Pajączek:).
Duży był bramkarzem i widząc jego zaanagażowanie na boisku myślałam sobie, że piłkarska przyszłość przed nim i że kiedyś będę może mogła się chwalić tym, że znam bramkarza reprezentacji Polski.
Bo Duży miał potencjał, marzenia i cele.
Na imię miał Patryk. Nazywał się Szewczak i przyjechał do Mielca grać w piłkę i spełniać swoje marzenia.
Dużego poznałam jakoś tak chyba w lecie, kiedy przyszli po treningu z moim siostrzeńcem Patrykiem. Zmęczeni. Treningiem i upałem.
Poczęstowałam Dużego zupą pomidorową, ale nie zjadł:). Jak się potem okazało – nie zjadł bo w zupie pływały zioła:). Ta niezjedzona zupa, była potem tematem żartów przez kilka miesięcy.
Zapamiętam nieśmiały uśmiech Dużego. Takim właśnie uśmiechem obdarzał innych.
Dwa tygodnie temu Duży Patryk i mniejszy Patryk szli sobie, a ja siedziałam w oknie. Uśmiechnęłam się do nich, oni do mnie, a ja pomyślałam: jacy młodzi, uśmiechnięci, mega przystojni i z pasją. Całe życie przed nimi! Tak wtedy myślałam.
Zaproponowałam Dużemu zupę pomidorową, od razu uprzedzając, że gotowała moja siostra i nie ma w niej ziół. Śmiał się. Wychodziłam z domu, bo wracałam do Tarnowa, weszłam do pokoju, pożegnałam się z chłopakami. Duży odpowiedział, uśmiechnął się. Skąd mogłam wiedzieć, że nigdy go już nie zobaczę?
W drodze do domu otworzyłam FB, a tam zdjęcie Duży i Mały. Dwóch Patryków. Uśmiechniętych. Tak mi się spodobało, że po powrocie do domu zapisałam sobie je na pulpicie.
W Wielką Sobotę Duży jechał na mecz ze swoimi kolegami. Jechało ich 8. Nie przejechali zakrętu w Weryni.
Trudno było w to uwierzyć, że jeden zakręt okazał się ostatnim w życiu piątki młodych chłopaków.
Trudno było uwierzyć, że jest wśród nich Duży, który w grudniu obchodził 18 urodziny. Przyjaciel mojego siostrzeńca. Jak mówi o nim… brat.
To były jedne z najsmutniejszych świąt, jakie przytrafiły się w moim życiu.
Podobno nic nie dzieje się bez przyczyny, bez jakiegoś celu. Trudno uwierzyć w to po tym wypadku. Wypadku, w którym życie traci tylu młodych chłopaków, synów, ojców, braci. Wypadku w którym życie traci dwóch braci, a trzeci wciąż o nie walczy.
Ale.. takie straszne dni, które niestety przychodzi nam przeżywać w życiu zmuszają do wielu refleksji.
Nie odkładajcie spotkań z przyjaciółmi na potem, nie odkładajcie rozmów telefonicznych czy odpisania na maile na potem, bo nigdy już może nie zdarzyć się .. potem.
W naszym krótkim i często trudnym życiu, najważniejsi są LUDZIE. Ci, których nazywamy swoimi przyjaciółmi nie są nimi tylko po to by wspomagali nas w biedzie, towarzyszyli w radosnych chwilach. Powinniśmy pamiętać, że mamy przyjaciół przede wszystkim wtedy kiedy to oni są w potrzebie.
To jest właśnie miara przyjaźni – bycie dla innych wtedy, kiedy potrzebują naszego wsparcia, naszej obecności. Nie tylko zapewnienia, że są dla nas ważni.
Słowa kosztują niewiele. To co dla nich robimy – to jest miara tej przyjaźni.
Mój siostrzeniec na swoim profilu fejsbukowym napisał:
„Straciłem jedną z najważniejszych osób w życiu, traktowałem go jak brata!!!! Nigdy o nim nie zapomnę!!! Kiedyś spotkamy się tam u góry!!! I już nic nas wtedy nie rozłączy, na zawsze w mojej pamięci, trzymaj się bracie! Nie będę zalewał się smutkiem, bo nigdy byś tego nie chciał!”.
Macie gdzieś takie siostry, takich braci? Nie zapominajcie o nich. Tak zwyczajnie, na co dzień. Pamiętajcie. Obdarzcie od czasu do czasu dobrym słowem, dobrym czynem, zapytajcie jak się czują, pomóżcie nawet kiedy o to nie proszą. Nigdy nie wiecie, który dzień, która rozmowa może być ostatnią, a przyjaźń to jedno z tych dobrych uczuć, którym człowiek może obdarzyć drugiego człowieka.
Ten tekst jest.. dla Dużego, ale jest też po to, bo być może komuś przypomni o tym, co jest ważne w życiu. Bo może weźmie telefon i zadzwoni, albo napisze maila, albo po prostu pójdzie odwiedzić, kogoś kto może kiedyś był bardzo ważny, a go zaniedbaliśmy. To ważne. To bardzo ważne.
Może czasem warto odpuścić super ważny trening, żeby się z kimś spotkać? Albo wziąć na ten trening przyjaciela? Nawet jeśli jest słabszy i będzie jechał o połowę wolniej niż Wy?
Duży i Mniejszy © Iza
Zakrętu w Weryni nie przejechało jeszcze 4 innych chłopaków. Nie znałam ich, ale mimo tego jakoś bardzo trudno się z tym pogodzić.
Bo byli młodzi, bo kochali piłkę, bo to byli chłopcy ze Stali...Tej Stali, która chociaż może dla kogoś to wydać się śmieszne dla mnie była i zawsze będzie bardzo ważna.
A wiosna jak zwykle bezczelna w tej swojej wiosenności… Przyszła jak zwykle. Jak gdyby nigdy nic. Zrobił się ze mnie aktualnie tzw. niedzielny rowerzysta. Zapomniałam już jak to dobrze przejechać się przy takiej ładnej pogodzie.
Wiosna © Iza
Znalezione w lesie © Iza
- DST 35.00km
- Teren 16.00km
- Czas 01:39
- VAVG 21.21km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 marca 2016
Pierwszy dzień wiosny
Wpis będzie dzisiaj niesportowy, bo sportu żadnego nie było, chociaż chęci były duże, ale mój organizm nieco zastrajkował. W sumie to ja mu się nie dziwię, niewiele ma ostatnio czasu na odpoczynek, może więc dał mi dyskretnie do zrozumienia, że czas trochę.. odpocząć. Z lekkim niepokojem zaczynam myśleć o mojej rowerowej nie-formie. Tak, tak, wiem nie powinnam się przejmować za bardzo, bo przecież nie będzie maratonów. No, ale jednak marzec mija, a ja prawie nic jeszcze nie pokręciłam. Będzie ciężko wejść w tę rowerową wiosnę. Nie było więc przez weekend sportowania, ale za to dom już świąteczny.
Kuchnia © Iza
Pokój © Iza
Kuchnia2 © Iza
Pokój 2 © Iza
W pracy też zrobiłam co nieco, bo lubię żeby i nam i klientom było miło. Zdjęcie nie oddaje piękna wianka (jest naprawdę wyjątkowy, masa zieleni i do tego fuksjowy, mocny kolor filcowych jaj).
Praca © Iza
Dawno już chciałam Wam COŚ zarekomendować, ale jakoś tak schodziło, schodziło...
Dzisiaj wreszcie jest sporo wolnego czasu.
Jako, że zaczęło mnie od ponad 1,5 roku temu fascynować zdrowe jedzenie, to jakiś czas temu zainteresowania moje skierowały się też w stronę dobrych kosmetyków. Takich, które byłyby w miarę naturalne. Zaczęło się od serii rossmanowskiej Alttera (bardzo fajne, naturalne kosmetyki, zwłaszcza szampony), a potem przypadkiem trafiłam na polską podrzeszowską firmę Sylveco.
Bez sztuczności, krótki okres przydatności co mówi samo za siebie, bez chemii, na bazie ziół. Ceny umiarkowane, jak na polskie warunki powiedziałabym średnie. Ale warto.
Ja już mam swoje ulubione kosmetyki z tej serii (np. krem rokitnikowy), szampon owsiano-pszeniczny (doskonały), peelingi do twarzy (zwłaszcza ten z żółtą etykietą), żele do mycia twarzy (rumiankowy, tymiankowy). Wszystko to dla osób, którym zależy na tym, żeby nie nakładać na siebie zbyt dużej ilości chemii. I dla alergików rzecz jasna. Zapachy są mocno ziołowe, więc jeśli ktoś nie przepada za ziołami to może być dla niego minus. Ja wszelkie ziołowe zapachy uwielbiam, więc to jest dla mnie atut. Moja siostra kiedy powąchała krem rokitnikowy, powiedziała: pachnie jak u Babci Sekulskiej w szafce z lekarstwami. Tak, dokładnie tak. Babcia widocznie mądrą kobietą była i leczyła się lekami na bazie ziół. To prawda, krem rokitnikowy jest też przy okazji powrotem do zapachów dzieciństwa. Podobnie jak herbata z lipy, którą z miodem popijam od dwóch dni i przypomina mi to czasy, kiedy moja Mama zbierała i suszyła lipę. Chyba się starzeję, bo mam coraz większy sentyment do okresu dzieciństwa i coraz większym rozrzewnieniem wspominam różne epizody z tamtego czasu, smaki i zapachy. No to cóż… polecam Sylveco. Można kupować przez Internet, można w sklepach zielarskich, niektórych kosmetycznych, w Tarnowie w całkiem sporej ilości sklepów można znaleźć (np. w Sezamie, w sklepie kosmetycznym).
Jest jeszcze seria lawendowa i nowa seria Vianek (gdzie uwaga: na opakowaniach mamy piękne zalipiańskie motywy, malarki z Zalipia malowały), ale ona za bardzo mi do gustu nie przypadła.
Wolę tę mocno ziołową (jak na zdjęciu).
Dzisiaj wreszcie jest sporo wolnego czasu.
Jako, że zaczęło mnie od ponad 1,5 roku temu fascynować zdrowe jedzenie, to jakiś czas temu zainteresowania moje skierowały się też w stronę dobrych kosmetyków. Takich, które byłyby w miarę naturalne. Zaczęło się od serii rossmanowskiej Alttera (bardzo fajne, naturalne kosmetyki, zwłaszcza szampony), a potem przypadkiem trafiłam na polską podrzeszowską firmę Sylveco.
Bez sztuczności, krótki okres przydatności co mówi samo za siebie, bez chemii, na bazie ziół. Ceny umiarkowane, jak na polskie warunki powiedziałabym średnie. Ale warto.
Ja już mam swoje ulubione kosmetyki z tej serii (np. krem rokitnikowy), szampon owsiano-pszeniczny (doskonały), peelingi do twarzy (zwłaszcza ten z żółtą etykietą), żele do mycia twarzy (rumiankowy, tymiankowy). Wszystko to dla osób, którym zależy na tym, żeby nie nakładać na siebie zbyt dużej ilości chemii. I dla alergików rzecz jasna. Zapachy są mocno ziołowe, więc jeśli ktoś nie przepada za ziołami to może być dla niego minus. Ja wszelkie ziołowe zapachy uwielbiam, więc to jest dla mnie atut. Moja siostra kiedy powąchała krem rokitnikowy, powiedziała: pachnie jak u Babci Sekulskiej w szafce z lekarstwami. Tak, dokładnie tak. Babcia widocznie mądrą kobietą była i leczyła się lekami na bazie ziół. To prawda, krem rokitnikowy jest też przy okazji powrotem do zapachów dzieciństwa. Podobnie jak herbata z lipy, którą z miodem popijam od dwóch dni i przypomina mi to czasy, kiedy moja Mama zbierała i suszyła lipę. Chyba się starzeję, bo mam coraz większy sentyment do okresu dzieciństwa i coraz większym rozrzewnieniem wspominam różne epizody z tamtego czasu, smaki i zapachy. No to cóż… polecam Sylveco. Można kupować przez Internet, można w sklepach zielarskich, niektórych kosmetycznych, w Tarnowie w całkiem sporej ilości sklepów można znaleźć (np. w Sezamie, w sklepie kosmetycznym).
Jest jeszcze seria lawendowa i nowa seria Vianek (gdzie uwaga: na opakowaniach mamy piękne zalipiańskie motywy, malarki z Zalipia malowały), ale ona za bardzo mi do gustu nie przypadła.
Wolę tę mocno ziołową (jak na zdjęciu).
Kosmetyki Sylveco © Iza
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 marca 2016
Bieganie (29)
I cały misterny plan...
Plan jeżdżenia na rowerze.
Weekend w Mielcu, a od wczoraj to jest to co jest. Zimno znaczy się, a dzisiaj to już nawet bardzo zimno. Tak więc póki co muszą mi wystarczyć domowe ćwiczenia i bieganie (jestem jednak w tym bardzo zdeterminowana... przez ostatnie trzy dni:)).
Dzisiaj bieganie. Najpierw na pocztę, potem do Pani Krystyny po nowe gomolowe ciuchy. Jako że sporo ich, a na poczcie odebrałam grubaśną książkę, to biegłam z dośc sporym obciążeniem.
Czuję to teraz:), ale to dobrze. Tak powinno być.
Plan jeżdżenia na rowerze.
Weekend w Mielcu, a od wczoraj to jest to co jest. Zimno znaczy się, a dzisiaj to już nawet bardzo zimno. Tak więc póki co muszą mi wystarczyć domowe ćwiczenia i bieganie (jestem jednak w tym bardzo zdeterminowana... przez ostatnie trzy dni:)).
Dzisiaj bieganie. Najpierw na pocztę, potem do Pani Krystyny po nowe gomolowe ciuchy. Jako że sporo ich, a na poczcie odebrałam grubaśną książkę, to biegłam z dośc sporym obciążeniem.
Czuję to teraz:), ale to dobrze. Tak powinno być.
- Aktywność Bieganie
Wtorek, 8 marca 2016
Dzień kobiet
Dzień kobiet.
Napiszę teraz może coś mało popularnego, za co mogę mieć obniżoną ocenę w oczach niektórych osób, ale ja tam dobrze wspominam te Dni Kobiet za czasów „komuny”. Miały swój niewątpliwy, niepowtarzalny urok.
Tulipany, rajstopy, kolejki w kwiaciarniach (do dzisiaj pamiętam jak z pełnym poświęceniem stałam w długiej kolejce za tulipanem dla mamy, mróz był okropny – bo w starożytnych czasach to tak czasem bywało, że 8 marca mróz jeszcze bywał siarczysty, nie wzięłam głupia rękawiczek, a kieszeni w kurtce nie miałam i przypłaciłam tego tulipana odmrożeniem dłoni).
Oj miał ten dzień kiedyś swój klimat. Miał.
A dzisiaj…
Dzisiaj dostałam takiego smsa od kolegi:
„Życzę samych sympatycznych przystojniaków dookoła z okazji Twojego Święta”.
Mówisz – masz.
Praca. Mój pokój (a w środku baby, ach te baby, same baby).
Wchodzi Pan Klient. Uśmiechnięty, zadowolony z życia, a najbardziej z siebie i mówi:
- Dzień dobry Paniom, wszystkiego dobrego w Dniu Waszego Święta! (omiata wzorkiem pokój), po czym mówi:
- A gdzie kwiaty?
Tu następuje pauza. Wymowne milczenie z mojej strony i…
- Właśnie czekamy…
Mina Pana Klienta … bezcenna.
A Pan Konwicki co na temat kobiet?
„ Ja w głębi ducha sympatyzuję z bigamistami. Gdybym miał więcej odwagi wdałbym się w ten proceder. Przecież każdej kobiecie należy się kochanej, mąż, partner, który by ją uczynił pełnowartościową w oczach świata i własnych oczach. Każdej kobiecie należy się więc mężczyzna. Ba, ale skąd wziąć mężczyzn.” (Pamflet na siebie)
A Marek Kamiński? (Alfabet).
„Umniejszanie roli kobiety, jest wyrazem słabości. To leczenie męskich kompleksów”.
A kobieta wzięła sobie dzisiaj Magnusa i pojechała na pierwszą nocną jazdę w tym roku. Co prawda jazda nocna była tylko w połowie, bo tak do 15 km było w miarę jasno, no ale myślę, że jako jazdę nocną można ją zaliczyć. Mam mocne postanowienie poprawy. Będę jeździć na rowerze.
Napiszę teraz może coś mało popularnego, za co mogę mieć obniżoną ocenę w oczach niektórych osób, ale ja tam dobrze wspominam te Dni Kobiet za czasów „komuny”. Miały swój niewątpliwy, niepowtarzalny urok.
Tulipany, rajstopy, kolejki w kwiaciarniach (do dzisiaj pamiętam jak z pełnym poświęceniem stałam w długiej kolejce za tulipanem dla mamy, mróz był okropny – bo w starożytnych czasach to tak czasem bywało, że 8 marca mróz jeszcze bywał siarczysty, nie wzięłam głupia rękawiczek, a kieszeni w kurtce nie miałam i przypłaciłam tego tulipana odmrożeniem dłoni).
Oj miał ten dzień kiedyś swój klimat. Miał.
A dzisiaj…
Dzisiaj dostałam takiego smsa od kolegi:
„Życzę samych sympatycznych przystojniaków dookoła z okazji Twojego Święta”.
Mówisz – masz.
Praca. Mój pokój (a w środku baby, ach te baby, same baby).
Wchodzi Pan Klient. Uśmiechnięty, zadowolony z życia, a najbardziej z siebie i mówi:
- Dzień dobry Paniom, wszystkiego dobrego w Dniu Waszego Święta! (omiata wzorkiem pokój), po czym mówi:
- A gdzie kwiaty?
Tu następuje pauza. Wymowne milczenie z mojej strony i…
- Właśnie czekamy…
Mina Pana Klienta … bezcenna.
A Pan Konwicki co na temat kobiet?
„ Ja w głębi ducha sympatyzuję z bigamistami. Gdybym miał więcej odwagi wdałbym się w ten proceder. Przecież każdej kobiecie należy się kochanej, mąż, partner, który by ją uczynił pełnowartościową w oczach świata i własnych oczach. Każdej kobiecie należy się więc mężczyzna. Ba, ale skąd wziąć mężczyzn.” (Pamflet na siebie)
A Marek Kamiński? (Alfabet).
„Umniejszanie roli kobiety, jest wyrazem słabości. To leczenie męskich kompleksów”.
A kobieta wzięła sobie dzisiaj Magnusa i pojechała na pierwszą nocną jazdę w tym roku. Co prawda jazda nocna była tylko w połowie, bo tak do 15 km było w miarę jasno, no ale myślę, że jako jazdę nocną można ją zaliczyć. Mam mocne postanowienie poprawy. Będę jeździć na rowerze.
- DST 30.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 marca 2016
Trzy Kopce
Długo myślałam nad tym, gdzie by tutaj dzisiaj jechać. Wiatr oznaczał, że nie będzie łatwo, więc jakieś bardzo górskie wojaże u progu sezonu i z moją obecnie bardzo mizerną siłą – odpadały.
Wyjechałam więc bez planu i gdzieś w okolicach ul. Pszennej pomyślałam, że pojadę w kierunku Trzech Kopców.
Z tymże nie byłam pewna czy zdecyduję się jechać przez Trzy Kopce (ostatecznie dzielnie stawiłam czoła Kopcom i pojechałam).
Już pierwsze kilometry pokazały mi, że dzisiaj będzie wyjątkowe mordowanie się z wiatrem. I było. Turlałam się więc powoli do przodu, bywało to momentami bardzo męczące, tak jakbym cały czas pod górę jechała.
Marne siły, marna wiara. Każda „zmarszczka” (bo przecież wielkich podjazdów na trasie nie było) kosztowała mnie wiele. Refleksja mnie w związku z tym taka dopadła, że jednak wspinanie się na rowerze pod górę, to jest ciężki kawałek chleba i że zanim człowiek zacznie to robić jako tako, to naprawdę swoje trzeba wyjeździć. I raczej całkiem sporo trzeba wyjeździć.
No i pomyślałam, że ok, maratonów nie mam zamiaru jeździć, ale przecież będę chciała kiedyś tam z kimś na jakąś lepszą, cięższą i dłuższą wycieczkę pojechać, a jeśli tak, to trzeba się wziąć za siebie i jeździć regularnie, bo samo się nie zrobi.
No, Ameryki nie odkryłam, to fakt, ale dzisiaj to mnie jakoś tak dopadło ze zdwojoną siłą. Myśl taka natrętna dość.
A na koniec głos oddaje temu, w którym się bezwzględnie zakochałam.
„ Z podsłuchami to różnie bywało. Wspominałem już o mojej gorącej telefonicznej linii ze Stasiem Dygatem. Myśmy stale gadali, Mnie się nie chciało jeździć do jego mieszkania na Wiktorowską, a potem do domu na Żoliborz, gdzie się przeprowadził a jemu do mnie na Górskiego, uprawialiśmy więc proceder telefoniczny w sposób wyrafinowany. Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, bo kiedyś podsłuchujący- jakiś dżentelmen, człowiek naprawdę godny, co słychać było po głosie - wrącił się i powiedział: „Panowie, to już przesada”. I myśmy skonsternowani uznali, że ma rację. Ależ też dostarczaliśmy im rozrywki. Uważaliśmy, że skoro słuchają, to niech coś z tego mają. Na przykład zaczynaliśmy niezwykle wychwalać reżym, podziwiać jego mądrość, dalekowzroczność. Czuliśmy wtedy w słuchawce wielkie ciepło, szalone milczące zadowolenie. Aż tu nagle jak nie zaczniemy bluzgać - konsternacja”.
„Pamiętam, że było gorąco” Rozmowa z Tadeuszem Konwickim. Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba.
Wyjechałam więc bez planu i gdzieś w okolicach ul. Pszennej pomyślałam, że pojadę w kierunku Trzech Kopców.
Z tymże nie byłam pewna czy zdecyduję się jechać przez Trzy Kopce (ostatecznie dzielnie stawiłam czoła Kopcom i pojechałam).
Już pierwsze kilometry pokazały mi, że dzisiaj będzie wyjątkowe mordowanie się z wiatrem. I było. Turlałam się więc powoli do przodu, bywało to momentami bardzo męczące, tak jakbym cały czas pod górę jechała.
Marne siły, marna wiara. Każda „zmarszczka” (bo przecież wielkich podjazdów na trasie nie było) kosztowała mnie wiele. Refleksja mnie w związku z tym taka dopadła, że jednak wspinanie się na rowerze pod górę, to jest ciężki kawałek chleba i że zanim człowiek zacznie to robić jako tako, to naprawdę swoje trzeba wyjeździć. I raczej całkiem sporo trzeba wyjeździć.
No i pomyślałam, że ok, maratonów nie mam zamiaru jeździć, ale przecież będę chciała kiedyś tam z kimś na jakąś lepszą, cięższą i dłuższą wycieczkę pojechać, a jeśli tak, to trzeba się wziąć za siebie i jeździć regularnie, bo samo się nie zrobi.
No, Ameryki nie odkryłam, to fakt, ale dzisiaj to mnie jakoś tak dopadło ze zdwojoną siłą. Myśl taka natrętna dość.
A na koniec głos oddaje temu, w którym się bezwzględnie zakochałam.
„ Z podsłuchami to różnie bywało. Wspominałem już o mojej gorącej telefonicznej linii ze Stasiem Dygatem. Myśmy stale gadali, Mnie się nie chciało jeździć do jego mieszkania na Wiktorowską, a potem do domu na Żoliborz, gdzie się przeprowadził a jemu do mnie na Górskiego, uprawialiśmy więc proceder telefoniczny w sposób wyrafinowany. Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, bo kiedyś podsłuchujący- jakiś dżentelmen, człowiek naprawdę godny, co słychać było po głosie - wrącił się i powiedział: „Panowie, to już przesada”. I myśmy skonsternowani uznali, że ma rację. Ależ też dostarczaliśmy im rozrywki. Uważaliśmy, że skoro słuchają, to niech coś z tego mają. Na przykład zaczynaliśmy niezwykle wychwalać reżym, podziwiać jego mądrość, dalekowzroczność. Czuliśmy wtedy w słuchawce wielkie ciepło, szalone milczące zadowolenie. Aż tu nagle jak nie zaczniemy bluzgać - konsternacja”.
„Pamiętam, że było gorąco” Rozmowa z Tadeuszem Konwickim. Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba.
Trochę Pogórza © Iza
Takie tam © Iza
Łowczówek © Iza
No kill © Iza
Łowczówek raz jeszcze © Iza
Ostatni Kopiec © Iza
- DST 42.00km
- Czas 02:03
- VAVG 20.49km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 marca 2016
Dukla
Dukla. Znacie? Takie miasteczko w Beskidzie Niskim.
Jak znam, zdarzyło mi się tam trzykrotnie jechać maraton.
Andrzej Stasiuk napisał książkę pt. „Dukla”. Ilekroć wspominał w niej o Dukli, uśmiechałam się. Tak to jest kiedy czyta się w książce o miejscach, które się zna.
„ Ilekroć jestem w Dukli zawsze coś się dzieje” – to napisał Stasiuk, a ja mogę powiedzieć: o tak, zdecydowanie TAK!
Przekorny dość ten Stasiuk.
„ No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady, lecz po drodze diabeł powtarza swoje „dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza”.
I tutaj z szanownym Stasiukiem kompletnie się nie zgodzę. Ja tam mam masę różnych ciekawych wspomnień z Dukli. I Cergową pamiętam dobrze. Piękna góra.
Jeśli nei znacie Dukli, to może warto pojechać? Zobaczyć, gdzie diabeł powtarza swoje "dobranoc"?
Trochę obawiałam się jesieni, zimy. Bo ciemno, bo głucho, bo zimno, bo ciężko w takiej sytuacji jak moja (czyli, że sama mieszkam), takie dni udźwignąć emocjonalnie.
Ale było OK, zima jak widać (bo chyba już minęła, a właściwie to w ogóle jakby jej nie było), minęła.
( "i stanie się tak, tak zima w koncu musi kiedyś minąć").
Trochę błota © Iza
Dunajec © Iza
Taka lokalna Niagara:) © Iza
Jak znam, zdarzyło mi się tam trzykrotnie jechać maraton.
Andrzej Stasiuk napisał książkę pt. „Dukla”. Ilekroć wspominał w niej o Dukli, uśmiechałam się. Tak to jest kiedy czyta się w książce o miejscach, które się zna.
„ Ilekroć jestem w Dukli zawsze coś się dzieje” – to napisał Stasiuk, a ja mogę powiedzieć: o tak, zdecydowanie TAK!
Przekorny dość ten Stasiuk.
„ No więc Dukla. Dziwne miasteczko, z którego nie ma już dokąd pojechać. Dalej jest tylko Słowacja, a jeszcze dalej Bieszczady, lecz po drodze diabeł powtarza swoje „dobranoc” i nic z rzeczy ważnych się nie przydarza”.
I tutaj z szanownym Stasiukiem kompletnie się nie zgodzę. Ja tam mam masę różnych ciekawych wspomnień z Dukli. I Cergową pamiętam dobrze. Piękna góra.
Jeśli nei znacie Dukli, to może warto pojechać? Zobaczyć, gdzie diabeł powtarza swoje "dobranoc"?
Trochę obawiałam się jesieni, zimy. Bo ciemno, bo głucho, bo zimno, bo ciężko w takiej sytuacji jak moja (czyli, że sama mieszkam), takie dni udźwignąć emocjonalnie.
Ale było OK, zima jak widać (bo chyba już minęła, a właściwie to w ogóle jakby jej nie było), minęła.
( "i stanie się tak, tak zima w koncu musi kiedyś minąć").
Minęła jakoś tak zupełnie
niepostrzeżenie. A ja i wiosny specjalnie nie wypatrywałam, nie tęskniłam.
Jakoś tak inaczej niż zwykle. Może dlatego, że trochę inny to ma być rok, nie
wyczekiwałam więc wiosny, żeby zacząć jeździć na rowerze.
W innych okolicznościach pewnie już cały luty jeździłabym, a teraz… teraz nie. Teraz sobie biegam co najwyżej.
Uboga to była zima w sportową aktywność – bieganie, trochę basenu, trochę ćwiczeń w domu. Mniej intensywnie, zdecydowanie mniej intensywnie niż zawsze.
Odczuwam to teraz na rowerze. No cóż tutaj dużo mówić… ciężko jest. Dzisiaj dodatkowo pojeździłam pierwszy raz w tym roku po terenie, sporym błocie, więc trzeba było się dość namęczyć.
W Buczynie trwa jakaś ścinka drewna (przerzedzona Buczyna mocno). Rozjeżdżone przez traktory, niełatwo się przedrzeć.
Dzisiaj płasko, jutro może spróbuję jakąś górkę delikatnie zaliczyć. Pani Krystyna zaprasza, ale nie, jeszcze długo nie.
Muszę cierpliwie zbudować jakąś bazę, żeby móc z nimi jechać. Jest więc postanowienie, że od przyszłego tygodnia jeżdżę wieczorami, muszę tylko lampki zamontować i w drogę.
Jako, że nie trenowałam nic specjalnie w zimie, a jedynie trochę się ruszałam, to odstąpiłam od regeneracyjnych potreningowych koktajli. Dzisiaj sobie zrobiłam po dość długiej przerwie.
Bajka. Polecam Wam gorąco, zamiast tych sztucznych mieszanek.
Kefir, banan, kiwi, trochę karobu, trochę oleju kokosowego, daktyl, trochę mielonego lnu. Niebo w gębie.
Smacznie i zdrowo!
Wczoraj obejrzałam film pt. „Pokój”. Kiedy o filmie myśli się dość długo po seansie, to już wiem, że warto go było go oglądać i że o CZYMŚ był.
Sporo refleksji, dużo wrażeń, świetna gra aktorów (zwłaszcza chłopca). Zdecydowanie polecam.
W innych okolicznościach pewnie już cały luty jeździłabym, a teraz… teraz nie. Teraz sobie biegam co najwyżej.
Uboga to była zima w sportową aktywność – bieganie, trochę basenu, trochę ćwiczeń w domu. Mniej intensywnie, zdecydowanie mniej intensywnie niż zawsze.
Odczuwam to teraz na rowerze. No cóż tutaj dużo mówić… ciężko jest. Dzisiaj dodatkowo pojeździłam pierwszy raz w tym roku po terenie, sporym błocie, więc trzeba było się dość namęczyć.
W Buczynie trwa jakaś ścinka drewna (przerzedzona Buczyna mocno). Rozjeżdżone przez traktory, niełatwo się przedrzeć.
Dzisiaj płasko, jutro może spróbuję jakąś górkę delikatnie zaliczyć. Pani Krystyna zaprasza, ale nie, jeszcze długo nie.
Muszę cierpliwie zbudować jakąś bazę, żeby móc z nimi jechać. Jest więc postanowienie, że od przyszłego tygodnia jeżdżę wieczorami, muszę tylko lampki zamontować i w drogę.
Jako, że nie trenowałam nic specjalnie w zimie, a jedynie trochę się ruszałam, to odstąpiłam od regeneracyjnych potreningowych koktajli. Dzisiaj sobie zrobiłam po dość długiej przerwie.
Bajka. Polecam Wam gorąco, zamiast tych sztucznych mieszanek.
Kefir, banan, kiwi, trochę karobu, trochę oleju kokosowego, daktyl, trochę mielonego lnu. Niebo w gębie.
Smacznie i zdrowo!
Wczoraj obejrzałam film pt. „Pokój”. Kiedy o filmie myśli się dość długo po seansie, to już wiem, że warto go było go oglądać i że o CZYMŚ był.
Sporo refleksji, dużo wrażeń, świetna gra aktorów (zwłaszcza chłopca). Zdecydowanie polecam.
Trochę błota © Iza
Dunajec © Iza
Taka lokalna Niagara:) © Iza
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:37
- VAVG 19.18km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 marca 2016
Nowy cykl
No i mamy nowy maratonowy cykl, z kultowymi trasami w Krynicy i Piwnicznej.
Bliski sercu, bo dwie pozostałe edycje - u nas na Pogórzu Karpackim, w Skrzyszowie i Zakliczynie.
Przybywajcie, będzie się działo!
Paweł to gwarantuje.
Pogadaliśmy trochę na ten temat.
http://tnij.org/nowycykl
Bliski sercu, bo dwie pozostałe edycje - u nas na Pogórzu Karpackim, w Skrzyszowie i Zakliczynie.
Przybywajcie, będzie się działo!
Paweł to gwarantuje.
Pogadaliśmy trochę na ten temat.
http://tnij.org/nowycykl
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 marca 2016
Bieganie (28)
Po przerwie. Niestety nie było jak, nie było czasu, nie było siły. Jak na po takiej przerwie - ok.
- Aktywność Bieganie