Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2015
Dystans całkowity: | 846.00 km (w terenie 192.00 km; 22.70%) |
Czas w ruchu: | 40:23 |
Średnia prędkość: | 20.95 km/h |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 52.88 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 30 czerwca 2015
Kraina świętych figurek
Zmieniam zdanie.
To jest piosenka nr 1 z płyty Lao Che.
Genialna.
Jak zresztą cała płyta.
Postanowiłyśmy z Rudą (tą z Gomoli) uskuteczniać cotygodniowe jazdy na miasto (miasto przemyśl). Tym razem kierownikiem wycieczki była Ruda i coś jej się pomyliły kierunki, bo zamiast na przemyśl to pojechałyśmy jakoś tak w kierunku Gdańska chyba. Ledwie przed zmrokiem zdążyłam.
No.. i teraz myślę, że trzeba mieć mocno nierówno pod sufitem, żeby:
- wstać o 6 rano
- wyjść z domu o 6.55
- wrócić z pracy o 16
- zjeść obiad
- o 16.45 wyjechać z domu i przejechać prawie 4 godziną trasę - 91 km (nie samochodem), po pagórach w niezłym tempie.
Bo Ruda dzisiaj wymyśliła solidną pętlę i jakbym wiedziała co mnie czeka, to pewnie bym pojechała na inne miasto.
Zaczęłyśmy od podjazdu na Lubinkę, potem podjazd na Wał (jak to mawia Pani Krystyna zwana też Rudą) drugiego sortu czyli ten nieco wyczerpujący (wiecie który, prawda?). Stamtąd do Mesznej Opackiej i potem : Lubaszowa, Jodłówka Tuchowska, Olszyny, Ołpiny, Żurowa, Ryglice, Uniszowa, Tuchów , Piotrkowice i przez Trzy Kopce czyli Łówczówek, Pleśną do domu.
Było co jechać.. jak na popołudnie, to naprawdę solidnie.
Do tego.. chociaż coś była umowa na początku że nie będziemy szarpać na podjazdach… oczywiście z tej umowy nic nie wyszło i jak to powiedziała Ruda : haratałyśmy na podjazdach. No chyba tak było. Dobrze mi się podjeżdżało z wyjątkiem jednego mozolnego podjazdu w Żurowej (tam miałam serdecznie dość).
I tylko mi żal, że jak przychodzi maraton to jakoś nie mam takiego dnia.
Trasa piękna. Moc widoków. Sami zresztą popatrzcie.
Ruda&widoczek © Iza
Widok na pasmo Brzanki... w tamtym kierunku jechałyśmy © Iza
Ruda&Siwa © Iza
A w Ołpinach hm… Zagłębie świętych figurek. Mówię Ci Sufa, gdybyśmy się licytowali na ilość na np. na10 km przegrałbyś z kretesem. Prawie każdy dom w Ołpinach szczyci się swoją figurką. Doszłoby do katastrofy bo Ruda co chwilę mi kazała oglądać i ta jazda nasza mało bezpieczna była. Ja nie wiem.. ale myślę, że tam naprawdę była jakaś bitwa między sąsiadami na figurki. W życiu nie widziałam takiej ilości.
Jedna z figurek © Iza
A ta była z 1832r.
Ta imponowała rozmiarem © Iza
Widok z podjazdy w Żurowej © Iza
A na koniec taka o to sytuacja miała miejsce. Ruda jest „miłośniczką” łabędzi wycinanych z opon, w których to niektórzy sadzą kwiatki. Zauważyłam takie imponujące i mówię do niej: - O łabędzie!
A ona do mnie: - Co będzie?
Hm… Nie minęło parę sekund i coś takiego było.
.
Plantacja ale czego???? © Iza
A teraz idę spać. Dobranoc!
Znowu wykonałyśmy kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty.
Ale za to jaka satysfakcja!
Postanowiłyśmy z Rudą (tą z Gomoli) uskuteczniać cotygodniowe jazdy na miasto (miasto przemyśl). Tym razem kierownikiem wycieczki była Ruda i coś jej się pomyliły kierunki, bo zamiast na przemyśl to pojechałyśmy jakoś tak w kierunku Gdańska chyba. Ledwie przed zmrokiem zdążyłam.
No.. i teraz myślę, że trzeba mieć mocno nierówno pod sufitem, żeby:
- wstać o 6 rano
- wyjść z domu o 6.55
- wrócić z pracy o 16
- zjeść obiad
- o 16.45 wyjechać z domu i przejechać prawie 4 godziną trasę - 91 km (nie samochodem), po pagórach w niezłym tempie.
Bo Ruda dzisiaj wymyśliła solidną pętlę i jakbym wiedziała co mnie czeka, to pewnie bym pojechała na inne miasto.
Zaczęłyśmy od podjazdu na Lubinkę, potem podjazd na Wał (jak to mawia Pani Krystyna zwana też Rudą) drugiego sortu czyli ten nieco wyczerpujący (wiecie który, prawda?). Stamtąd do Mesznej Opackiej i potem : Lubaszowa, Jodłówka Tuchowska, Olszyny, Ołpiny, Żurowa, Ryglice, Uniszowa, Tuchów , Piotrkowice i przez Trzy Kopce czyli Łówczówek, Pleśną do domu.
Było co jechać.. jak na popołudnie, to naprawdę solidnie.
Do tego.. chociaż coś była umowa na początku że nie będziemy szarpać na podjazdach… oczywiście z tej umowy nic nie wyszło i jak to powiedziała Ruda : haratałyśmy na podjazdach. No chyba tak było. Dobrze mi się podjeżdżało z wyjątkiem jednego mozolnego podjazdu w Żurowej (tam miałam serdecznie dość).
I tylko mi żal, że jak przychodzi maraton to jakoś nie mam takiego dnia.
Trasa piękna. Moc widoków. Sami zresztą popatrzcie.
Ruda&widoczek © Iza
Widok na pasmo Brzanki... w tamtym kierunku jechałyśmy © Iza
Ruda&Siwa © Iza
A w Ołpinach hm… Zagłębie świętych figurek. Mówię Ci Sufa, gdybyśmy się licytowali na ilość na np. na10 km przegrałbyś z kretesem. Prawie każdy dom w Ołpinach szczyci się swoją figurką. Doszłoby do katastrofy bo Ruda co chwilę mi kazała oglądać i ta jazda nasza mało bezpieczna była. Ja nie wiem.. ale myślę, że tam naprawdę była jakaś bitwa między sąsiadami na figurki. W życiu nie widziałam takiej ilości.
Jedna z figurek © Iza
A ta była z 1832r.
Ta imponowała rozmiarem © Iza
Widok z podjazdy w Żurowej © Iza
A na koniec taka o to sytuacja miała miejsce. Ruda jest „miłośniczką” łabędzi wycinanych z opon, w których to niektórzy sadzą kwiatki. Zauważyłam takie imponujące i mówię do niej: - O łabędzie!
A ona do mnie: - Co będzie?
Hm… Nie minęło parę sekund i coś takiego było.
.
Plantacja ale czego???? © Iza
A teraz idę spać. Dobranoc!
Znowu wykonałyśmy kawał solidnej, nikomu niepotrzebnej roboty.
Ale za to jaka satysfakcja!
- DST 91.00km
- Czas 03:56
- VAVG 23.14km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 czerwca 2015
Basen
Jeśli ktoś jeszcze jest niezdecydowany na start w Skrzyszowie, to popatrzcie na produkcję Chłopaków z Tarnowa.
Jak patrzę to tak bardzo żałuję, że mnie nie będzie…
Dotarła dzisiaj do mnie płyta Lao Che „Dzieciom” i już wiem, że to będzie zdecydowanie moja ulubiona piosenka z tej płyty. Jakie dźwięki, jaki tekst!
A dzisiaj bez roweru, za to był basen. Rower jutro – nie wiem jeszcze w jakim kierunku pojedziemy, ale na pewno „na przemyśl”.
I jeszcze jeden filmik z soboty.
Dotarła dzisiaj do mnie płyta Lao Che „Dzieciom” i już wiem, że to będzie zdecydowanie moja ulubiona piosenka z tej płyty. Jakie dźwięki, jaki tekst!
A dzisiaj bez roweru, za to był basen. Rower jutro – nie wiem jeszcze w jakim kierunku pojedziemy, ale na pewno „na przemyśl”.
I jeszcze jeden filmik z soboty.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 czerwca 2015
Zagadka
Taka piosenka.
Podoba się Wam? Bo mnie bardzo.
Film z jednego z podjazdów wczorajszych (podjazd wygląda oczywiście jakby podjazdem nie był, a to jest akurat coś co kolarzy tarnowscy znają, bo w wersji BM tarnowskiego to był calkiem szybki zjazd).
I drugi z moją porażką na podjeździe (sił zabrakło na jeden obrót korbą). Na usprawiedliwienie powiem tylko tylko, że jak na to na filmie, podjazd wygląda niewinnie i płasko. Bynajmniej takim nie był. Męczyłam się na nim okrutnie, nie tylko ja zresztą.
A dzisiaj miałam iść na basen, ale zdecydowałam się na krótką przejażdżkę z Tomkiem, który jechał w stronę Lasu Radłowskiego. No to pojechałam. Sił po wczorajszym było dzisiaj niewiele, a do tego spory wiatr i mało zjadłam na śniadanie, więc prawie mnie odcięło.
No, ale kilka km ukręcone, zawsze to lepiej, niż cały dzień w domu.
Będzie dzisiaj o książce. O książce, o której pewnie niewiele kto słyszał, a szkoda… bo warta jest przeczytania. Ja usłyszałam o niej w Radiu Kraków (została wybrana książką miesiąca). Autorka nazywa się Sofi Oksanen i jest pół-Finką, pół-Estonką.
A jak ona pisze!!! Po prostu uczta.
Książka nosi tytuł (w sumie też taki niebanalny jak i autorka, bo wpiszcie w wyszukiwarkę jej nazwisko i zobaczcie jak fajnie wygląda), „Gdy zniknęły gołębie”.
Rzecz dzieje się w Estonii. Raz mamy lata wojny i początek niemieckiego panowania, a raz ciężkie lata 60. Historia jest również mocno niebanalna i czyta się naprawdę z zapartym tchem.
Z okładki książki: „Oksanen to najbardziej ekstremalna, przenikliwa, a jednocześnie czuła powieściopisarka naszej części Europy” Tak.. to jest literatura z naprawdę wysokiej półki. Zdecydowanie warto. Polecam!
I taka zagadka na koniec (znalazłam na biurku koleżanki w pracy, jej pewnie nic nie „uderzyło” w tym, ale mnie rozbawiło niesamowicie).
Znajdź sprzeczność.
Zagadka © Iza
Film z jednego z podjazdów wczorajszych (podjazd wygląda oczywiście jakby podjazdem nie był, a to jest akurat coś co kolarzy tarnowscy znają, bo w wersji BM tarnowskiego to był calkiem szybki zjazd).
I drugi z moją porażką na podjeździe (sił zabrakło na jeden obrót korbą). Na usprawiedliwienie powiem tylko tylko, że jak na to na filmie, podjazd wygląda niewinnie i płasko. Bynajmniej takim nie był. Męczyłam się na nim okrutnie, nie tylko ja zresztą.
A dzisiaj miałam iść na basen, ale zdecydowałam się na krótką przejażdżkę z Tomkiem, który jechał w stronę Lasu Radłowskiego. No to pojechałam. Sił po wczorajszym było dzisiaj niewiele, a do tego spory wiatr i mało zjadłam na śniadanie, więc prawie mnie odcięło.
No, ale kilka km ukręcone, zawsze to lepiej, niż cały dzień w domu.
Będzie dzisiaj o książce. O książce, o której pewnie niewiele kto słyszał, a szkoda… bo warta jest przeczytania. Ja usłyszałam o niej w Radiu Kraków (została wybrana książką miesiąca). Autorka nazywa się Sofi Oksanen i jest pół-Finką, pół-Estonką.
A jak ona pisze!!! Po prostu uczta.
Książka nosi tytuł (w sumie też taki niebanalny jak i autorka, bo wpiszcie w wyszukiwarkę jej nazwisko i zobaczcie jak fajnie wygląda), „Gdy zniknęły gołębie”.
Rzecz dzieje się w Estonii. Raz mamy lata wojny i początek niemieckiego panowania, a raz ciężkie lata 60. Historia jest również mocno niebanalna i czyta się naprawdę z zapartym tchem.
Z okładki książki: „Oksanen to najbardziej ekstremalna, przenikliwa, a jednocześnie czuła powieściopisarka naszej części Europy” Tak.. to jest literatura z naprawdę wysokiej półki. Zdecydowanie warto. Polecam!
I taka zagadka na koniec (znalazłam na biurku koleżanki w pracy, jej pewnie nic nie „uderzyło” w tym, ale mnie rozbawiło niesamowicie).
Znajdź sprzeczność.
Zagadka © Iza
- DST 29.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:29
- VAVG 19.55km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 czerwca 2015
Objazd trasy skrzyszowskiego maratonu
Tak się składa, że kilka lat temu (co wspominamy do dzisiaj, bo przecież to było na naszych śmieciach, a ja wspominam szczególnie, bo chociaż przez przypadek, ale udało mi się wygrać swoją kategorię podczas pierwszego tarnowskiego maratonu w 2008r.) odbywał się maraton w Tarnowie (Bike Maraton).
Jak to dawno było!…. Ile maratonów od tamtego czasu przejechałam! (chyba z 50),
Nasz kolega Paweł Przybyło bardzo o to zabiegał i przez 3 lata ścigaliśmy się w Tarnowie, a on był autorem trasy. W tym roku Paweł postanowił wrócić do tradycji – z tymże podjął się zadania trudnego – bo sam jest organizatorem, autorem trasy itd. Kibicujemy mu bardzo mocno - żeby wszystko się udało i żeby wielu kolarzy zawitało w nasze okolice.
Maraton odbędzie się 11 lipca, rzut beretem od Tarnowa, w Skrzyszowie. Tzn. start i meta w Skrzyszowie, bo wiadomo, że będziemy się kręcić po okolicy. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=102043149...
Niestety nie będę mogła wystartować, ten termin jest dla mnie po prostu niedostępny. Dlatego też dzisiaj wybrałam się na objazd trasy, ponieważ byłam bardzo ciekawa, co też tym razem Paweł wymyślił.
No i tak na gorąco mogę Wam powiedzieć, że moim zdaniem trasa jest ciekawsza niż ta bikemaratonowa. Zdecydowanie więcej ciekawego terenu, może nie do końca trudnego technicznie (chociaż dwa podjazdy są bardzo wymagające i na nich poległam, nie tylko ja zresztą). Zjazdy są dość szybkie (jeśli ktoś lubi szybko jeździć), można na nich złapać tak bardzo przez niektórych lubiany tzw flow. Jest gdzie się zmęczyć, chociaż to nie góry.
Jestem przekonana, że Paweł i jego pomagagierzy zagwarantują Wam świetną zabawę, świetną atmosferę i podobno fajne nagrody. Tak więc przybywajcie do Skrzyszowa 11 lipca. Nawet się zbyt długo nie zastanawiajcie.
Po intensywnym tygodniu w pracy, wczorajszym 3 godzinnym staniu na koncercie i krótkim śnie, byłam pełna obaw czy to aby dobry pomysł jechać dzisiaj na objazd trasy. Ale jednak zdecydowałam się, bo wiem, że gdybym nie pojechała, to bym żałowała. Tak to działa.
Zebrała się nas spora grupa, wiele osób widziałam po raz pierwszy. Panowie i dwie Panie: Kaśka i ja, ale to już takie tradycyjne proporcje jeśli chodzi o MTB.
Wbrew obawom nie jechało mi się najgorzej, chociaż momentami czułam brak mocy na podjazdach. Rekompensowałam sobie to za to na zjazdach i tam nadrabiałam.
W pewnym momencie wykręciłam nawet jakąś niebywałą figurę akrobatyczną w powietrzu (koledzy jadący za mną powiedzieli, że niesamowite to było i zaproszenie na Joy Ride Festiwal na pewno przyjdzie:), czekam, czekam niecierpliwie bo mi się trochę już wyścigowanie MTB znudziło i szukam nowych wrażeń:)).
Faktem jest, że nie wiem co zrobiłam, ale rower chyba uniósł się nad ziemią:), a ja ratując się przed upadkiem (a była duża prędkość i naprawdę nie wiem czy byłoby co zbierać) jakoś go opanowałam i wylądowałam na czterech łapach, a raczej dwóch kołach.
Uff… przez chwilę było mi gorąco. Jechaliśmy dość długo, ponieważ były rzecz jasna przygody, jakieś upadki, kapcie itd., co spowodowało długie przerwy. No kochani…dętki ze sobą bierzcie na takie długie wyjazdy, bo na Brzance to się ich raczej nie kupi:).
Trasa naprawdę ciekawa, kilka fragmentów znanych, ale często jechanych w odwrotnym kierunku niż Bike Maraton. Podjazd na Brzankę inny i uważam, że zdecydowanie bardziej ciekawy i trudniejszy, chociaż chyba krótszy. Jazda na Brzance w kierunku Ostrego Kamienia, to bardzo fajna opcja, tam jest co zjeżdżać i podjeżdżać. Fajny teren, prawdziwie mtbowski. Generalnie jak to podczas takich wieloosobowych wypraw bywa – było wesoło. I o to chodzi, w całym tym naszym rowerowaniu, prawda?
o towarzystwo. Zawsze to powtarzam.
No to co? Przyjedziecie do Skrzyszowa? Warto. Fajnych ludzi spotkacie.
To na pewno.
Trasa dystansu średniego ma podobno 62 km, wyszło mi dzisiaj na liczniku 94, ale to jeszcze była jazda na pocztę, dojazd na Marcinkę, no i końcówkę trasy trochę pomyliliśmy. Zagadałam się z Kaśką i nie skręciłyśmy tam gdzie trzeba było skręcić, więc był zjazd do Szynwałdu, a stamtąd do Tarnowa to jest jeszcze kawałek.
Zbieramy się do wyjazdu © Iza
Peleton gdzieś tam po drodze © Iza
Trzeba było i pochodzić © Iza
Buszujący w zbożu © Iza
Zjazdowo © Iza
Zjazd z Brzanki © Iza
Zjazd z Brzanki nr 2 © Iza
Trochę widoków © Iza
Bufet na Brzance © Iza
Ruszamy z Brzanki © Iza
Widoczki © Iza
Tor motocrossowy © Iza
Jak to dawno było!…. Ile maratonów od tamtego czasu przejechałam! (chyba z 50),
Nasz kolega Paweł Przybyło bardzo o to zabiegał i przez 3 lata ścigaliśmy się w Tarnowie, a on był autorem trasy. W tym roku Paweł postanowił wrócić do tradycji – z tymże podjął się zadania trudnego – bo sam jest organizatorem, autorem trasy itd. Kibicujemy mu bardzo mocno - żeby wszystko się udało i żeby wielu kolarzy zawitało w nasze okolice.
Maraton odbędzie się 11 lipca, rzut beretem od Tarnowa, w Skrzyszowie. Tzn. start i meta w Skrzyszowie, bo wiadomo, że będziemy się kręcić po okolicy. https://www.facebook.com/photo.php?fbid=102043149...
Niestety nie będę mogła wystartować, ten termin jest dla mnie po prostu niedostępny. Dlatego też dzisiaj wybrałam się na objazd trasy, ponieważ byłam bardzo ciekawa, co też tym razem Paweł wymyślił.
No i tak na gorąco mogę Wam powiedzieć, że moim zdaniem trasa jest ciekawsza niż ta bikemaratonowa. Zdecydowanie więcej ciekawego terenu, może nie do końca trudnego technicznie (chociaż dwa podjazdy są bardzo wymagające i na nich poległam, nie tylko ja zresztą). Zjazdy są dość szybkie (jeśli ktoś lubi szybko jeździć), można na nich złapać tak bardzo przez niektórych lubiany tzw flow. Jest gdzie się zmęczyć, chociaż to nie góry.
Jestem przekonana, że Paweł i jego pomagagierzy zagwarantują Wam świetną zabawę, świetną atmosferę i podobno fajne nagrody. Tak więc przybywajcie do Skrzyszowa 11 lipca. Nawet się zbyt długo nie zastanawiajcie.
Po intensywnym tygodniu w pracy, wczorajszym 3 godzinnym staniu na koncercie i krótkim śnie, byłam pełna obaw czy to aby dobry pomysł jechać dzisiaj na objazd trasy. Ale jednak zdecydowałam się, bo wiem, że gdybym nie pojechała, to bym żałowała. Tak to działa.
Zebrała się nas spora grupa, wiele osób widziałam po raz pierwszy. Panowie i dwie Panie: Kaśka i ja, ale to już takie tradycyjne proporcje jeśli chodzi o MTB.
Wbrew obawom nie jechało mi się najgorzej, chociaż momentami czułam brak mocy na podjazdach. Rekompensowałam sobie to za to na zjazdach i tam nadrabiałam.
W pewnym momencie wykręciłam nawet jakąś niebywałą figurę akrobatyczną w powietrzu (koledzy jadący za mną powiedzieli, że niesamowite to było i zaproszenie na Joy Ride Festiwal na pewno przyjdzie:), czekam, czekam niecierpliwie bo mi się trochę już wyścigowanie MTB znudziło i szukam nowych wrażeń:)).
Faktem jest, że nie wiem co zrobiłam, ale rower chyba uniósł się nad ziemią:), a ja ratując się przed upadkiem (a była duża prędkość i naprawdę nie wiem czy byłoby co zbierać) jakoś go opanowałam i wylądowałam na czterech łapach, a raczej dwóch kołach.
Uff… przez chwilę było mi gorąco. Jechaliśmy dość długo, ponieważ były rzecz jasna przygody, jakieś upadki, kapcie itd., co spowodowało długie przerwy. No kochani…dętki ze sobą bierzcie na takie długie wyjazdy, bo na Brzance to się ich raczej nie kupi:).
Trasa naprawdę ciekawa, kilka fragmentów znanych, ale często jechanych w odwrotnym kierunku niż Bike Maraton. Podjazd na Brzankę inny i uważam, że zdecydowanie bardziej ciekawy i trudniejszy, chociaż chyba krótszy. Jazda na Brzance w kierunku Ostrego Kamienia, to bardzo fajna opcja, tam jest co zjeżdżać i podjeżdżać. Fajny teren, prawdziwie mtbowski. Generalnie jak to podczas takich wieloosobowych wypraw bywa – było wesoło. I o to chodzi, w całym tym naszym rowerowaniu, prawda?
o towarzystwo. Zawsze to powtarzam.
No to co? Przyjedziecie do Skrzyszowa? Warto. Fajnych ludzi spotkacie.
To na pewno.
Trasa dystansu średniego ma podobno 62 km, wyszło mi dzisiaj na liczniku 94, ale to jeszcze była jazda na pocztę, dojazd na Marcinkę, no i końcówkę trasy trochę pomyliliśmy. Zagadałam się z Kaśką i nie skręciłyśmy tam gdzie trzeba było skręcić, więc był zjazd do Szynwałdu, a stamtąd do Tarnowa to jest jeszcze kawałek.
Zbieramy się do wyjazdu © Iza
Peleton gdzieś tam po drodze © Iza
Trzeba było i pochodzić © Iza
Buszujący w zbożu © Iza
Zjazdowo © Iza
Zjazd z Brzanki © Iza
Zjazd z Brzanki nr 2 © Iza
Trochę widoków © Iza
Bufet na Brzance © Iza
Ruszamy z Brzanki © Iza
Widoczki © Iza
Tor motocrossowy © Iza
- DST 94.00km
- Teren 45.00km
- Czas 05:27
- VAVG 17.25km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 czerwca 2015
KAŚKA - JEDYNA TAKA
Byłyśmy dzisiaj z Panią Krystyną (o wielu ksywach. Dzisiaj wyznała mi, że „Ruda” to nie taka całkiem dla niej ksywa nowa, bo się nią szczyciła w czasach wczesnej młodości. No tyle, że wtedy nie była Rudą tą z Gomoli) na mieście.
Czasami na miasto chadzamy, w przerwie między pracą, obowiązkami i rowerowaniem. Zdarza się. Lubimy to bardzo.
Dzisiaj lubiłyśmy szczególnie, bo dzisiaj na mieście (tarnowskim Rynku) odbył się koncert Kaśki Nosowskiej.
Kaśki mej uwielbianej, hołubionej, podziwianej i rzecz jasna często słuchanej (mam wszystkie bez wyjątku jej płyty solowe i 80% tych z Heyem).
Odliczałam niecierpliwie tygodnie, dni, godziny do tego koncertu i doczekałam się.
Kto mojego bloga czyta od dawna i regularnie to wie, że nie tak całkiem dawno, bo w 2013r. byłam na jej koncercie solowym w Krakowie. Dzisiejszy też piękny był (może nawet piękniejszy, bo sceneria tarnowskiego Rynku w dodatku przy tak ładnej pogodzie, tworzy dobry klimat i sprzyja takim wydarzeniom).
Ponieważ po tamtym koncercie jakoś nie przyszło mi do głowy żeby zabiegać o podpis Kaśki na płycie, o chwilę rozmowy, więc tym razem pomyślałam, że nie odpuszczę. Obiegłyśmy więc po koncercie cały Rynek (bo jakieś barierki były i takie tam). Ruda jakieś hece robiła niczym Wyra w Kluszkowcach, że nogę skręci, że buty ma niewygodne (i to mówi ta, co przeszła trase giga w Polańczyku w butach z blokami, targając rower co ważył pewnie ze 20 kg!).
Wypuścić ją w jakieś normalne ludzkie warunki o od razu się gubi:).
Ona musi mieć trudno, długo i ekstremalnie wtedy się czuje dopiero dobrze. No, ale udało nam się w końcu dotrzeć do miejsca, gdzie można było kilka słów zamienić z Panią Katarzyną. Udało się dostać autograf i zrobić pamiątkowe jakże cenne fotografie.
W imieniu Sufy (który przecież Kaśkę bardzo lubi i szanuje) powiedziałam jej, że mój kolega bardzo chce poznać jej choreografa. Zamarła. Popatrzyła na mnie tak, jak na Kingę tę z TVN, nazwiska zapomniałam, która kiedyś z nią wywiad przeprowadzała (a uwierzcie Kinga ta mądrych pytań jej nie zadawała). Popatrzyła i powiedziała… to nie fair… nie każdy ma dryg do tańca…
Ktoś powiedział, że to chamskie było… a przecież…. Ja w żadnym razie idolki mojej urazić nie chciałam, bo my z Sufą naprawdę podziwiamy jej choreografię.
Ponieważ ja np. uważam, że tak znakomicie robić COŚ z niczego, robić coś prawie się nie ruszając (tzn. ruszając jedynie ramionami, głową), oraz robiąc przefantastyczne miny, to jest naprawdę COŚ. W żadnym tam wypadku nie chciałam Pani Kaśki urazić, i teraz martwię się, że może przykro jej się zrobiło???? Ale jednak liczę na jej poczucie humoru, bo wiem, że takie posiada.
Pani KASIU… ja uwielbiam patrzeć na te Pani ruchy i miny i za nic nie chciałabym żeby Pani jakieś tańce odstawiała!
Tak więc Sufa – nazwiska choreografa nie znam… ale wszystko dokładnie oglądałam, kodowałam, notowałam i wszystko Ci pokażę na następnym spotkaniu sekcji tanecznej GTA.
Ufff… ale to już było… Skończyło się.
Pięknie było i tyle.
Szkoda, że się skończyło.
Ale na szczęście są płyty. Można słuchać i słuchać, wsłuchiwać się w teksty, bo do nich Kaśka ma dryg niesamowity.
Z Rudą na mieście © Iza
MIasto Tarnów © Iza
Kaśka Nosowska z naszym Gomolątkiem © Iza
Na tarnowskiej scenie © Iza
Moja ulubiona piosenka z ostatniej solowej płyty „Osiem”. Uwielbiam.
Czasami na miasto chadzamy, w przerwie między pracą, obowiązkami i rowerowaniem. Zdarza się. Lubimy to bardzo.
Dzisiaj lubiłyśmy szczególnie, bo dzisiaj na mieście (tarnowskim Rynku) odbył się koncert Kaśki Nosowskiej.
Kaśki mej uwielbianej, hołubionej, podziwianej i rzecz jasna często słuchanej (mam wszystkie bez wyjątku jej płyty solowe i 80% tych z Heyem).
Odliczałam niecierpliwie tygodnie, dni, godziny do tego koncertu i doczekałam się.
Kto mojego bloga czyta od dawna i regularnie to wie, że nie tak całkiem dawno, bo w 2013r. byłam na jej koncercie solowym w Krakowie. Dzisiejszy też piękny był (może nawet piękniejszy, bo sceneria tarnowskiego Rynku w dodatku przy tak ładnej pogodzie, tworzy dobry klimat i sprzyja takim wydarzeniom).
Ponieważ po tamtym koncercie jakoś nie przyszło mi do głowy żeby zabiegać o podpis Kaśki na płycie, o chwilę rozmowy, więc tym razem pomyślałam, że nie odpuszczę. Obiegłyśmy więc po koncercie cały Rynek (bo jakieś barierki były i takie tam). Ruda jakieś hece robiła niczym Wyra w Kluszkowcach, że nogę skręci, że buty ma niewygodne (i to mówi ta, co przeszła trase giga w Polańczyku w butach z blokami, targając rower co ważył pewnie ze 20 kg!).
Wypuścić ją w jakieś normalne ludzkie warunki o od razu się gubi:).
Ona musi mieć trudno, długo i ekstremalnie wtedy się czuje dopiero dobrze. No, ale udało nam się w końcu dotrzeć do miejsca, gdzie można było kilka słów zamienić z Panią Katarzyną. Udało się dostać autograf i zrobić pamiątkowe jakże cenne fotografie.
W imieniu Sufy (który przecież Kaśkę bardzo lubi i szanuje) powiedziałam jej, że mój kolega bardzo chce poznać jej choreografa. Zamarła. Popatrzyła na mnie tak, jak na Kingę tę z TVN, nazwiska zapomniałam, która kiedyś z nią wywiad przeprowadzała (a uwierzcie Kinga ta mądrych pytań jej nie zadawała). Popatrzyła i powiedziała… to nie fair… nie każdy ma dryg do tańca…
Ktoś powiedział, że to chamskie było… a przecież…. Ja w żadnym razie idolki mojej urazić nie chciałam, bo my z Sufą naprawdę podziwiamy jej choreografię.
Ponieważ ja np. uważam, że tak znakomicie robić COŚ z niczego, robić coś prawie się nie ruszając (tzn. ruszając jedynie ramionami, głową), oraz robiąc przefantastyczne miny, to jest naprawdę COŚ. W żadnym tam wypadku nie chciałam Pani Kaśki urazić, i teraz martwię się, że może przykro jej się zrobiło???? Ale jednak liczę na jej poczucie humoru, bo wiem, że takie posiada.
Pani KASIU… ja uwielbiam patrzeć na te Pani ruchy i miny i za nic nie chciałabym żeby Pani jakieś tańce odstawiała!
Tak więc Sufa – nazwiska choreografa nie znam… ale wszystko dokładnie oglądałam, kodowałam, notowałam i wszystko Ci pokażę na następnym spotkaniu sekcji tanecznej GTA.
Ufff… ale to już było… Skończyło się.
Pięknie było i tyle.
Szkoda, że się skończyło.
Ale na szczęście są płyty. Można słuchać i słuchać, wsłuchiwać się w teksty, bo do nich Kaśka ma dryg niesamowity.
Z Rudą na mieście © Iza
MIasto Tarnów © Iza
Kaśka Nosowska z naszym Gomolątkiem © Iza
Na tarnowskiej scenie © Iza
Moja ulubiona piosenka z ostatniej solowej płyty „Osiem”. Uwielbiam.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 czerwca 2015
Na przemyśl!!! ( z Rudą tą z GTA)
Ponieważ jeszcze wraz z Rudą (tą z Gomoli) jeszcze jakoś tam „kulamy się” po tych maratonowych trasach pomimo zmęczenia materiału i wieku już prawie balzakowskiego, to wypada od czasu do czasu coś potrenować.
No więc tak sobie postanowiłyśmy, że razem będziemy to robić od czasu do czasu, bo jak się nie chce razem, to jakoś bardziej się chce.
Ruda wymyśliła wczoraj, że pojedziemy „na przemyśl”, co miała na myśli, sama chyba nie wiedziała, ale że chciała na przemyśl to pojechałyśmy. Zaczęłyśmy przez Buczynę, potem trochę nad Dunajcem, a tam takie cuda….
Makowe pole © Iza
Dojechałyśmy do Czchowa cały czas wzdłuż Dunajca. Na nas-weterankach ten szlak niebieski wielkiego wrażenia już nie robi, ale jest wyjątkowej urody.
Poza tym jak trening to trening – skupiałyśmy się (zwłaszcza w pierwszej fazie jazdy, na jeździe samej, a nie na widokach) i do Czchowa dojechałyśmy ze średnią 25 km/h, więc tylko odrobinę gorszą niż tydzień temu, kiedy jechałam sama.
Czchowski ogródek grzybowy © Iza
Tym razem śmiały plan miałam, że po drodze do przemyśla, skoczymy jeszcze na Habalinę, bo dawno tam nie byłam, a podjazd to słuszny, taki górsko-leśny a widoki z góry pierwszorzędne. No to rozpoczęłyśmy zmagania z Habaliną.
Rudej zmagania z Habaliną © Iza
Widok z Habaliny © Iza
Moje sampoczucie rowerowe było gorsze niż tydzień temu i gorzej mi się jechało, zwłaszcza podjeżdżało, no ale jakoś się wturlałam.
.
Ruda i mniej Ruda (bardziej siwa) na Habalinie © Iza
Jeśli się nie mylę (a chyba nie) to właśnie pasmo Radziejowej, które oczywiście widać też z bliższych okolic Tarnowa, ale jednak stąd było jakby bliżej, no bo było bliżej o jakieś 25 km.
Pasmo Radziejowej © Iza
No i na koniec dojechałyśmy do przemyśla i ujrzałyśmy tradycyjną architekturę przemyską.
Tradycyjna architektura przemyska © Iza
(tak naprawdę to architektura tarnowsko - powiatowa).
Rudej (tej z Gomoli) bardzo dziękuję za nowatorski pomysł jazdy do przemyśla. Nie ma to jak jechać w jakieś nowe miejsce.
W maju do Przemyśla jechać nie chciała, to pewnie stąd to nagłe pragnienie.
Ciekawe co wymyśli następnym razem?
Byleby nie Gdańsk, bo możemy nie obrócić przed zmrokiem.
W Strzyżowie jeden człowiek powiedział nam, że Bartek Janowski z tym miśkiem w Polańczyku, to żartował. Zaprotestowałyśmy (chociaż miśka na trasie nie spotkałyśmy), ale parę dni po maratonie słyszałyśmy w Radiu Kraków, że niedźwiedź Iwo, co jest śledzony przez jakieś tajne służby i biega z nadajnikiem (nawet na Węgry był zaszedł), zawitał w Bieszczady.
Oto dowód, że Bartek prawdę mówił. Wisi u mnie na lodówce w pracy.
A jednak tam był © Iza
A jutro z Rudą co ma również ksywę Idziemy na miasto – idziemy na miasto. Będzie się działo.
No więc tak sobie postanowiłyśmy, że razem będziemy to robić od czasu do czasu, bo jak się nie chce razem, to jakoś bardziej się chce.
Ruda wymyśliła wczoraj, że pojedziemy „na przemyśl”, co miała na myśli, sama chyba nie wiedziała, ale że chciała na przemyśl to pojechałyśmy. Zaczęłyśmy przez Buczynę, potem trochę nad Dunajcem, a tam takie cuda….
Makowe pole © Iza
Dojechałyśmy do Czchowa cały czas wzdłuż Dunajca. Na nas-weterankach ten szlak niebieski wielkiego wrażenia już nie robi, ale jest wyjątkowej urody.
Poza tym jak trening to trening – skupiałyśmy się (zwłaszcza w pierwszej fazie jazdy, na jeździe samej, a nie na widokach) i do Czchowa dojechałyśmy ze średnią 25 km/h, więc tylko odrobinę gorszą niż tydzień temu, kiedy jechałam sama.
Czchowski ogródek grzybowy © Iza
Tym razem śmiały plan miałam, że po drodze do przemyśla, skoczymy jeszcze na Habalinę, bo dawno tam nie byłam, a podjazd to słuszny, taki górsko-leśny a widoki z góry pierwszorzędne. No to rozpoczęłyśmy zmagania z Habaliną.
Rudej zmagania z Habaliną © Iza
Widok z Habaliny © Iza
Moje sampoczucie rowerowe było gorsze niż tydzień temu i gorzej mi się jechało, zwłaszcza podjeżdżało, no ale jakoś się wturlałam.
.
Ruda i mniej Ruda (bardziej siwa) na Habalinie © Iza
Jeśli się nie mylę (a chyba nie) to właśnie pasmo Radziejowej, które oczywiście widać też z bliższych okolic Tarnowa, ale jednak stąd było jakby bliżej, no bo było bliżej o jakieś 25 km.
Pasmo Radziejowej © Iza
No i na koniec dojechałyśmy do przemyśla i ujrzałyśmy tradycyjną architekturę przemyską.
Tradycyjna architektura przemyska © Iza
(tak naprawdę to architektura tarnowsko - powiatowa).
Rudej (tej z Gomoli) bardzo dziękuję za nowatorski pomysł jazdy do przemyśla. Nie ma to jak jechać w jakieś nowe miejsce.
W maju do Przemyśla jechać nie chciała, to pewnie stąd to nagłe pragnienie.
Ciekawe co wymyśli następnym razem?
Byleby nie Gdańsk, bo możemy nie obrócić przed zmrokiem.
W Strzyżowie jeden człowiek powiedział nam, że Bartek Janowski z tym miśkiem w Polańczyku, to żartował. Zaprotestowałyśmy (chociaż miśka na trasie nie spotkałyśmy), ale parę dni po maratonie słyszałyśmy w Radiu Kraków, że niedźwiedź Iwo, co jest śledzony przez jakieś tajne służby i biega z nadajnikiem (nawet na Węgry był zaszedł), zawitał w Bieszczady.
Oto dowód, że Bartek prawdę mówił. Wisi u mnie na lodówce w pracy.
A jednak tam był © Iza
A jutro z Rudą co ma również ksywę Idziemy na miasto – idziemy na miasto. Będzie się działo.
- DST 85.00km
- Teren 8.00km
- Czas 03:34
- VAVG 23.83km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 czerwca 2015
Spacerowo
Podoba mi się.
Spacerowo dzisiaj z Panią Krystyną. Nie żebyśmy na spacerze były, tylko jazda nasza spacerowa bardziej taka była. Po płaskim, asfalcie do tego i trochę po mieście. No i pogadane trochę, a nawet bardzo zostało. Po 5 dniach na rowerze znowu. Wyjechałyśmy dopiero po 19.
Niestety no… cierpię ostatnio na niedosyt czasu (takie to określenie dzisiaj mi się ładne wymyśliło). Nigdy nasycić się tym czasem nie mogę, wciąż mi go na coś tam brakuje. Na pisanie też coraz mniej niestety. No to kończę na dzisiaj.
Jutro zamierzamy podjąć się wyzwania pt cięższy trening. Podobno mamy jechać „na przemyśl” (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie o co chodzi). Mnie nie pytajcie, pytajcie Rudej z Gomoli. Ona chce jechać „ na przemyśl”. To czekajcie na relację „z jutra”.
Spacerowo dzisiaj z Panią Krystyną. Nie żebyśmy na spacerze były, tylko jazda nasza spacerowa bardziej taka była. Po płaskim, asfalcie do tego i trochę po mieście. No i pogadane trochę, a nawet bardzo zostało. Po 5 dniach na rowerze znowu. Wyjechałyśmy dopiero po 19.
Niestety no… cierpię ostatnio na niedosyt czasu (takie to określenie dzisiaj mi się ładne wymyśliło). Nigdy nasycić się tym czasem nie mogę, wciąż mi go na coś tam brakuje. Na pisanie też coraz mniej niestety. No to kończę na dzisiaj.
Jutro zamierzamy podjąć się wyzwania pt cięższy trening. Podobno mamy jechać „na przemyśl” (ktokolwiek widział, ktokolwiek wie o co chodzi). Mnie nie pytajcie, pytajcie Rudej z Gomoli. Ona chce jechać „ na przemyśl”. To czekajcie na relację „z jutra”.
- DST 38.00km
- Czas 01:45
- VAVG 21.71km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 czerwca 2015
Basen i o....Annie Marii, a także migrenie...
Anny Marii słucham od wiosny, kiedy to byłam na koncercie, a w prezencie przed koncertem dostałam kilka płyt.
Wcześniej znałam tylko to, co „leciało” w radiu. Szkoda, że tylko to. Dużo straciłam, teraz nadrabiam.
Koncert był.. niebywały i pokazał mi jakie ta kobieta ma możliwości wokalne, ale też jak dobrej muzyki można dzięki niej posłuchać. Jedną z płyt, które bardzo lubię jest ID. Świetne kompozycje, świetni muzycy (m.in. Leszek Możdżer). Lubię jej słuchać późnym wieczorem, kiedy jest cisza, spokój, kładę się do łóżka i wyłączam światło. Wtedy wszystko brzmi najlepiej. Polecam.
"Nie zapominaj co dnia, że każda chwila to dar
Masz ją by móc przebaczać, kochać, zostawiać ślad
Nie ma sytuacji w której wolno ci się bać
Że na miłość jest za późno... "
Tyle dni bez roweru…. Kiedy znowu na niego wsiądę? Nie wiem. Liczę, że może jutro wieczorem, albo w czwartek. Na razie jest jak jest. Piątek szkolenie w Krakowie (fajnie znowu było „poczuć” Kraków), a stamtąd prosto do Mielca i do niedzieli w Mielcu. Poniedziałek – ratowanie domowego kryzysu sprzętowego (właściwie ja to tylko asystowałam, a ratował Tomek, na którego bardzo można liczyć), dzisiaj był ciąg dalszy, jutro będzie ciąg dalszy.
Dzisiaj zresztą padało, a kiedy się wypogodziło była już 20. Poszłam więc na basen. Wreszcie doczekałam się otwarcia basenu w Mościcach po remoncie. Na basenie osób niewiele, ale GTA trenuje. Spotkałam Andrzeja (przygotowuje się do radłowskiego triathlonu).
Basen wyremontowany fajnie, przyjemnie jest, ludzie pływających niewiele, więc jest komfort. Będzie gdzie chodzić jesienią i zimą. Niewątpliwa zaleta jest taka, że mam bardzo blisko.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wśród 3 mln Polaków, którzy miewają migreny. Tak.. obśmiewane migreny, kojarzone przez wielu ze zwykłym bólem głowy, a zwykłym bólem głowy nie są.. U niektórych dolegliwości są tak silne, że wyłączają ich z życia na kilka dni. U mnie bywa różnie. Miewałam tak mocne, że łóżko, ciemność i przeczekiwanie ze łzami w oczach. Bywały lżejsze, zawsze jednak dokuczliwe i utrudniające funkcjonowanie. Te najgorsze przypadki przydarzały mi się podczas wysiłku (pierwszy atak kiedy miałam 14 lat i grałam z chłopakami w piłkę nożną). Nie ma na to jednak lekarstwa, ale można to „dziadostwo” złagodzić. Piszę o tym, bo przeczytałam wczoraj artykuł na ten temat. Badania trwają itd… ale od wielu lat skutecznego lekarstwa jak nie było tak nie ma. Wywołać może: określonego rodzaju jedzenie, wino, wrażliwość na światło, wysiłek fizyczny, głód, stres, pogoda. Właściwie więc wszystko. Lekarze zalecają prowadzenie dziennika. Notowanie kiedy i w jakich okolicznościach występują ataki. Wszystko po to aby wyśledzić przyczynę bólów i je wyeliminować.
Ha… no ok. Ja nie muszę prowadzić dziennika, ja wiem. Najczęściej migrena u mnie pojawia się podczas wysiłku fizycznego… (często w połączeniu z głodem, więc bardzo muszę pilnować by nigdy nie doprowadzać się do takiego stanu abym czuła wielki głód). Więc co mam zrobić? Zrezygnować ze sportu? Nie ma mowy.
W artykule jest napisane również, że ci którzy miewają przed atakiem bólu tzw aurę (a więc ja również) są szczęściarzami. Aura bowiem zwiastuje ból, który nadejdzie i można odpowiednio wcześnie zareagować biorąc wcześniej środki przeciwbólowe. Ja dziękuję… ten który to pisał, to chyba nie wie co oznacza ta cała aura. Ja mam po prostu zaburzenia widzenia… cały świat rozmazany, ciemne plamy przed oczami. Do tego momentalnie podczas aury robi mi się niedobrze i zaczynam być bardzo słaba. Jak to fajnie jest, jeśli zdarzy się to podczas maratonu (w tym roku na 3 maratony 2 razy mi się zdarzyło), no to można sobie wyobrazić. Spróbujcie zjeżdżać nie widząc po czym jedziecie. Ale jadę, bo przeczekiwanie aury to byłoby pół godziny siedzenia gdzieś w lesie. Jest jednak w tym racja – to już wypróbowałam idąc za radą Tomka, że kiedy szybko się weźmie coś przeciwbólowego plus aviomarin, to ból głowy nie jest potem aż tak dokuczliwy, a aura mija szybciej. Polecam więc ten sposób, tym którzy cierpią na migreny. Ja bez tabletek w kieszonce, nie ruszam się już na rower. Nigdy. Podobno bardzo dobrze zapobiega też migrenom … botoks. No ale z tego sposobu nie będę korzystać. Jeśli ktoś jest zainteresowany, artykuł ukazał się w Wysokich Obcasach Ekstra, numer majowy. Dużo ciekawych rzeczy… chociaż skutecznych w 100% sposobów naprawdę nie ma. A może macie jakieś swoje wypróbowane? Będę wdzięczna, bo to jest moja zmora i na starcie każdego maratonu… zawsze pojawia się myśl: … oby tylko nie migrena… wszystko inne jakoś się zniesie.
Wcześniej znałam tylko to, co „leciało” w radiu. Szkoda, że tylko to. Dużo straciłam, teraz nadrabiam.
Koncert był.. niebywały i pokazał mi jakie ta kobieta ma możliwości wokalne, ale też jak dobrej muzyki można dzięki niej posłuchać. Jedną z płyt, które bardzo lubię jest ID. Świetne kompozycje, świetni muzycy (m.in. Leszek Możdżer). Lubię jej słuchać późnym wieczorem, kiedy jest cisza, spokój, kładę się do łóżka i wyłączam światło. Wtedy wszystko brzmi najlepiej. Polecam.
"Nie zapominaj co dnia, że każda chwila to dar
Masz ją by móc przebaczać, kochać, zostawiać ślad
Nie ma sytuacji w której wolno ci się bać
Że na miłość jest za późno... "
Tyle dni bez roweru…. Kiedy znowu na niego wsiądę? Nie wiem. Liczę, że może jutro wieczorem, albo w czwartek. Na razie jest jak jest. Piątek szkolenie w Krakowie (fajnie znowu było „poczuć” Kraków), a stamtąd prosto do Mielca i do niedzieli w Mielcu. Poniedziałek – ratowanie domowego kryzysu sprzętowego (właściwie ja to tylko asystowałam, a ratował Tomek, na którego bardzo można liczyć), dzisiaj był ciąg dalszy, jutro będzie ciąg dalszy.
Dzisiaj zresztą padało, a kiedy się wypogodziło była już 20. Poszłam więc na basen. Wreszcie doczekałam się otwarcia basenu w Mościcach po remoncie. Na basenie osób niewiele, ale GTA trenuje. Spotkałam Andrzeja (przygotowuje się do radłowskiego triathlonu).
Basen wyremontowany fajnie, przyjemnie jest, ludzie pływających niewiele, więc jest komfort. Będzie gdzie chodzić jesienią i zimą. Niewątpliwa zaleta jest taka, że mam bardzo blisko.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem wśród 3 mln Polaków, którzy miewają migreny. Tak.. obśmiewane migreny, kojarzone przez wielu ze zwykłym bólem głowy, a zwykłym bólem głowy nie są.. U niektórych dolegliwości są tak silne, że wyłączają ich z życia na kilka dni. U mnie bywa różnie. Miewałam tak mocne, że łóżko, ciemność i przeczekiwanie ze łzami w oczach. Bywały lżejsze, zawsze jednak dokuczliwe i utrudniające funkcjonowanie. Te najgorsze przypadki przydarzały mi się podczas wysiłku (pierwszy atak kiedy miałam 14 lat i grałam z chłopakami w piłkę nożną). Nie ma na to jednak lekarstwa, ale można to „dziadostwo” złagodzić. Piszę o tym, bo przeczytałam wczoraj artykuł na ten temat. Badania trwają itd… ale od wielu lat skutecznego lekarstwa jak nie było tak nie ma. Wywołać może: określonego rodzaju jedzenie, wino, wrażliwość na światło, wysiłek fizyczny, głód, stres, pogoda. Właściwie więc wszystko. Lekarze zalecają prowadzenie dziennika. Notowanie kiedy i w jakich okolicznościach występują ataki. Wszystko po to aby wyśledzić przyczynę bólów i je wyeliminować.
Ha… no ok. Ja nie muszę prowadzić dziennika, ja wiem. Najczęściej migrena u mnie pojawia się podczas wysiłku fizycznego… (często w połączeniu z głodem, więc bardzo muszę pilnować by nigdy nie doprowadzać się do takiego stanu abym czuła wielki głód). Więc co mam zrobić? Zrezygnować ze sportu? Nie ma mowy.
W artykule jest napisane również, że ci którzy miewają przed atakiem bólu tzw aurę (a więc ja również) są szczęściarzami. Aura bowiem zwiastuje ból, który nadejdzie i można odpowiednio wcześnie zareagować biorąc wcześniej środki przeciwbólowe. Ja dziękuję… ten który to pisał, to chyba nie wie co oznacza ta cała aura. Ja mam po prostu zaburzenia widzenia… cały świat rozmazany, ciemne plamy przed oczami. Do tego momentalnie podczas aury robi mi się niedobrze i zaczynam być bardzo słaba. Jak to fajnie jest, jeśli zdarzy się to podczas maratonu (w tym roku na 3 maratony 2 razy mi się zdarzyło), no to można sobie wyobrazić. Spróbujcie zjeżdżać nie widząc po czym jedziecie. Ale jadę, bo przeczekiwanie aury to byłoby pół godziny siedzenia gdzieś w lesie. Jest jednak w tym racja – to już wypróbowałam idąc za radą Tomka, że kiedy szybko się weźmie coś przeciwbólowego plus aviomarin, to ból głowy nie jest potem aż tak dokuczliwy, a aura mija szybciej. Polecam więc ten sposób, tym którzy cierpią na migreny. Ja bez tabletek w kieszonce, nie ruszam się już na rower. Nigdy. Podobno bardzo dobrze zapobiega też migrenom … botoks. No ale z tego sposobu nie będę korzystać. Jeśli ktoś jest zainteresowany, artykuł ukazał się w Wysokich Obcasach Ekstra, numer majowy. Dużo ciekawych rzeczy… chociaż skutecznych w 100% sposobów naprawdę nie ma. A może macie jakieś swoje wypróbowane? Będę wdzięczna, bo to jest moja zmora i na starcie każdego maratonu… zawsze pojawia się myśl: … oby tylko nie migrena… wszystko inne jakoś się zniesie.
- Aktywność Pływanie
Czwartek, 18 czerwca 2015
Jeszcze w zielone gramy
Życie nas na ogół nie rozpieszcza. Wciąż szykuje jakieś większe lub mniejsze niespodzianki i sęk w tym, że zazwyczaj nie do końca miłe.
Radzimy sobie z nimi lepiej lub gorzej i chyba to nie do końca jest tak jak w tym powiedzeniu : co nas nie zabije to nas wzmocni. Też tak kiedyś myślałam.
Dzisiaj wydaje mi się, że wszystko co się nam przydarza, a co jest jakąś traumą osłabia nas i z następną traumą wcale nie jest łatwiej.
Wczoraj skończyłam czytać książkę Paula Austera „Sunset Park”. Znalazłam tam taki fragment:
„ Z upływem lat wcale nie stajemy się silniejsi. Nagromadzenie przeżytego cierpienia i smutku osłabia naszą zdolność przetrwania dalszego cierpienia i smutku, a ponieważ cierpienie i smutek są nieuniknione, nawet najmniejsze potknięcie w późniejszym życiu potrafi wybrzmieć z podobną siłą jak dramat w czasach młodości”.
I tak to właśnie czasem bywa. Ciężki dzień. Właściwie były okoliczności, które przemawiały za tym, żeby odpuścić sobie dzisiejsze plany… ale jakoś czułam, że NIE, że nie mogę. Że właśnie pokaże sobie temu życiu, że… jeszcze w zielone gramy… I pojechałam.
A plan był taki: Czchów niebieskim szlakiem, powrót przez Rudę Kameralną. Zakładałam, że potrzebuje na to ok 3 i pół godziny. Wiecie ile jechałam? Dokładnie 3 i pół godziny, nie żebym patrzyła na licznik i pedałowała mocniej żeby taki czas osiągnąć. Ot tak wyszło.
Początek pojechałam mocno. Zdopingował mnie jakiś człowiek, który mnie wyprzedził. Goniłam go i nie dogoniłam. No tyle, że on zawrócił zaraz za Janowicami, a ja miałam do pokonania jeszcze prawie 70 km. Odcinek do Czchowa przejechałam ze średnią 26 km/h, więc nieźle. Potem średnia spadła, no ale potem zaczęło się trochę podjeżdżania, a ja osłabłam. Ale i tak jestem z siebie dumna, że w dzisiejszych okolicznościach, właściwie prosto po pracy zrobiłam taką długą trasę. I to samotnie.
Lubię tę drogę przez Rudę Kameralną.
Ta Ruda (nie ta z Gomoli:)) naprawdę jest kameralna. Ładnie tam, cicho... i te ścieżki w lesie....
Potencjalne tereny pod mtb. Muszę tam kiedyś pojechać w weekend, kiedy będzie czas żeby poszukać jakiś fajnych dróg.
- DST 88.00km
- Teren 10.00km
- Czas 03:30
- VAVG 25.14km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 czerwca 2015
Niechcąc
A było to tak.
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.
W rezerwacie Herby © Iza
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.
Dzisiaj słyszałam w Radiu Kraków taką rozmowę (m.in rozmówcą był redaktor naczelny Bikeboardu).
Mówił, że kobiety nie chcą jeździć w wyścigach MTB, bo to trudny sport, bo błoto, siniaki itd. i że od lat właściwie kobiet procentowo jest wciąż jakieś 10%.
Jesteśmy z Krysią w tych 10% od wielu lat. Jeszcze nam się trochę chce, więc nie ukrywam i nieskromnie powiem, że jesteśmy z siebie dumne, że tyle lat wytrzymałyśmy.
Jesteśmy też obydwie dumne z naszej tarnowskiej koleżanki MONI PODOS, która w tym roku (jako druga kobieta z Tarnowa po Krysi rzecz jasna ukończyła Trophy na dystansie classic). Bardzo jesteśmy dumne. MONIA WIELKIE WIELKIE GRATULACJE. Niech tarnowscy kolarze (Panowie) chylą przed Tobą czoła.
Krysia powiedziała, że teraz czas na mnie.
Ale ja cienias jestem. Na etapówkę to się chyba nie nadaje.
Ale kto wie... może za jakiś czas podejmę to wyzwanie?
Na razie nie ma na to szans. W przyszłym roku na pewno nie.
Może kiedyś. Tak na zakończenie przygody z wyścigowaniem się.
Może.
Chociaż na razie to mało realne.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
- DST 62.00km
- Czas 02:35
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze