Wtorek, 16 czerwca 2015
Niechcąc
A było to tak.
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.
W rezerwacie Herby © Iza
Dzisiejszy dzień w pracy zmęczył mnie bardzo, generalnie samopoczucie marne.
Wiedziałam, że w tym tygodniu będę mieć tylko dwa dni na jazdę, więc dzisiejszy trzeba bezwzględnie wykorzystać.
Zjadłam obiad i położyłam się na chwilę, bo nie miałam sił na nic. Nastawiłam budzik, który potem zignorowałam i obudziłam się przed 18.
Nieodebrane połączenie od Pani Krystyny. Chciała jechać na rower. Powiedziałam, że ok jadę, ale spokojnie jedziemy (bo Pani Krystyna rzuciła hasło „Lubinka”, a ja dzisiaj raczej o górkach nie myślałam).
No to wyjechałyśmy – nie chciało nam się aż tak bardzo, ale zawsze to lepiej jak się nie chce we dwójkę.
No to pojechałyśmy niebieskim naddunajcowym w kierunku Janowic. Kiedy dojechałyśmy do Janowic i miał być podjazd na Lubinkę, Krysia powiedziała, że może pojechałybyśmy dalej, bo nie chce jej się już tak od razu podjeżdżać. Ok.
W trakcie, Krysia spytała dlaczego tak szybko jadę. Powiedziałam, że to raczej nie ja, to raczej wiatr nas popycha. Zwolniłyśmy (nieco). Dojechałyśmy do Zakliczyna, a Krysia o niespożytej energii (nowa ksywa „Ruda z Gomoli” – zasłyszane w Strzyżowie) powiedziała, że może byśmy pojechały dalej obejrzeć cmentarz w Faściszowej, który kiedyś widziałyśmy na wiosnę i wydawał nam się bardzo ładny, ale dojazd był błotnistą łąką, więc wtedy zrezygnowałyśmy. Pojechałyśmy więc dalej. Cmentarz pozostał nieodkryty przez nas, bo go nie znalazłyśmy. Zarósł czy jak?
Dojechałyśmy do Siemiechowa i wróciłyśmy przez Lusławice na niebieski szlak. Tam spotkałyśmy Tomka, który autem jechał do Roztoki (jakaś tajemnicza wieczorna wyprawa hm…), pogadaliśmy chwilę i ruszyłyśmy dalej, bo czekała nas jeszcze Lubinka.
Miała być w spokojnym tempie wjechana, ale została wjechana w tempie przyzwoitym (jak na tuż po maratonie, nawet bardziej niż przyzwoitym).
Dobrze mi się dzisiaj jechało. Dziwne to jakieś, bo taka zmęczona dzisiaj byłam, ale żadnego bólu nóg, żadnych kryzysów. No, wyszła całkiem przyzwoita średnia z tego wspólnego „niechcenia”. Musimy częściej razem uprawiać takie niechceniowe jazdy, to może coś z tego będzie.
I jeszcze dwa obrazki ze Strzyżowa.
Bardzo umęczona Pani z K4.


Dzisiaj słyszałam w Radiu Kraków taką rozmowę (m.in rozmówcą był redaktor naczelny Bikeboardu).
Mówił, że kobiety nie chcą jeździć w wyścigach MTB, bo to trudny sport, bo błoto, siniaki itd. i że od lat właściwie kobiet procentowo jest wciąż jakieś 10%.
Jesteśmy z Krysią w tych 10% od wielu lat. Jeszcze nam się trochę chce, więc nie ukrywam i nieskromnie powiem, że jesteśmy z siebie dumne, że tyle lat wytrzymałyśmy.
Jesteśmy też obydwie dumne z naszej tarnowskiej koleżanki MONI PODOS, która w tym roku (jako druga kobieta z Tarnowa po Krysi rzecz jasna ukończyła Trophy na dystansie classic). Bardzo jesteśmy dumne. MONIA WIELKIE WIELKIE GRATULACJE. Niech tarnowscy kolarze (Panowie) chylą przed Tobą czoła.
Krysia powiedziała, że teraz czas na mnie.
Ale ja cienias jestem. Na etapówkę to się chyba nie nadaje.
Ale kto wie... może za jakiś czas podejmę to wyzwanie?
Na razie nie ma na to szans. W przyszłym roku na pewno nie.
Może kiedyś. Tak na zakończenie przygody z wyścigowaniem się.
Może.
Chociaż na razie to mało realne.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
Ale myśl taka pojawiła się, a jak myśl się pojawia, to czasem ... to czasem zaczyna kiełkować.
- DST 62.00km
- Czas 02:35
- VAVG 24.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Trzymam Cię zatem za loga oraz ćwiczę śpiew, by był jeszcze bardziej motywujący
sufa - 10:35 środa, 17 czerwca 2015 | linkuj
Nie ma opcji Pani Izo, koleżanko Rudej z Gomoli... przyjdzie taki czas, że zrobimy etapówkę.
A co! sufa - 22:13 wtorek, 16 czerwca 2015 | linkuj
A co! sufa - 22:13 wtorek, 16 czerwca 2015 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!