Wpisy archiwalne w miesiącu
Luty, 2014
Dystans całkowity: | 291.00 km (w terenie 54.00 km; 18.56%) |
Czas w ruchu: | 14:34 |
Średnia prędkość: | 21.89 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 32.33 km i 1h 37m |
Więcej statystyk |
Piątek, 28 lutego 2014
Dotarłam do domu:)
Taką informację obiecałam, to ją umieszczam:)
Dzisiaj takie nieoficjalne rozpoczęcie sezonu u Pani Krystyny i u Jej Miłości Pana Adama.
Połączone z parapetówką:).
Miły wieczór, miłe rozmowy.
Ze sportu tylko 500 brzuszków.
Staszek prosił o inspiracje muzyczne. Staszku dzisiaj wybacz sił brak:).
Dzisiaj tylko , to już co było, ale mam nadzieję będzie inspiracją, żeby pomyśleć o tym co fajne. Co w życiu warte uwagi.
Bo przecież takich rzeczy masa jest. Dobranoc wszystkim i udanego rowerowego weekendu.
Dzisiaj takie nieoficjalne rozpoczęcie sezonu u Pani Krystyny i u Jej Miłości Pana Adama.
Połączone z parapetówką:).
Miły wieczór, miłe rozmowy.
Ze sportu tylko 500 brzuszków.
Staszek prosił o inspiracje muzyczne. Staszku dzisiaj wybacz sił brak:).
Dzisiaj tylko , to już co było, ale mam nadzieję będzie inspiracją, żeby pomyśleć o tym co fajne. Co w życiu warte uwagi.
Bo przecież takich rzeczy masa jest. Dobranoc wszystkim i udanego rowerowego weekendu.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 lutego 2014
O płynących z niejedzenia pączków korzyściach życiowych:)
Piosenka taka na dzisiaj.
Bez żadnego związku z dniem dzisiejszym, z nastrojem i innymi okolicznościami.
Po prostu dzisiaj „znaleziona”.
Tzw. Tłusty Czwartek.
Muszę z dumą powiedzieć, że na moim koncie zero. Oparłam się temu zbiorowemu szaleństwu czy jak ktoś woli tradycji.
Ale czy ja wiem, czy to powód do dumy, skoro od dłuższego czasu żyję bez słodyczy i nie odczuwam potrzeby ich spożywania?
Ktoś powiedział mi dzisiaj, że w związku z tym, że wzgardziłam pączkiem, opuści mnie szczęście i powodzenie w życiu ( że to niby po to się pączki w Tłusty Czwartek spożywa, żeby szczęście i powodzenie w naszym życiu gościło).
Mam nadzieję, że szczęście i powodzenie w życiu, w głównej mierze spowodowane jest czynnikami i splotem okoliczności nie zawsze od nas zależnych, ot los po prostu , a już na pewno zależne nie jest od spożywania tej masy tłustości. A jeśli jest, to biada mi, samo zło w takim razie w niedalekiej przyszłości mnie czeka. Pożyjemy , zobaczymy. Jakby co.. jakby dajmy na to maraton mi nie wyszedł – będzie na co „zwalić”. Więc w sumie wyszłam dzisiaj na ogromny plus, nie „władowałam” w siebie tych 300 pustych kalorii, no i mam alibi na przyszłość.
A poza tym to, pomimo, że dzień był ciężki ( no jak miał nie być ciężki skoro w swej nazwie miał słowo „Tłusty”), zmusiłam się do wyjazdu na rower. Słowo „zmusiłam” jest może nadużyciem, bo nie było to znowu z mojej strony takie poświęcenie:). Dzisiaj było przyjemniej, nie tak zimno jak we wtorek. Nie wiało tak, więc można powiedzieć - nie zmarzłam. Do tego udało mi się dzisiaj ( bo mnie przyjaciółka ma podwiozła do domu, więc byłam wcześniej) wyjechać już o 16.45 . Skutkiem tego połowę dystansu zrobiłam „za dnia”, co wielce jest przyjemne. W lesie jeden spotkany zwierzak, a mianowicie sarna. Stała i patrzyła się na mnie jak na intruza. Ja się jej wcale nie dziwię:). Na granicy Ostrowa i Gosławic spotkałam jadącego z naprzeciwka Staszka vel Obcego, ale chyba mnie nie poznał! Poza tym brzuszków 500 i dość na dzisiaj i teraz odpoczywanie. Czytanie. Ponieważ skończyłam „ Dziennik” Pilcha, a zacytowałam tutaj kilka jego fragmentów, zwłaszcza ten o wyparciu się Cracovii, jestem winna suplement ( bo zdaje sobie sprawę, że może tu przypadkiem zaglądać jakiś kibic Cracovii i byłoby mu przykro, że J. Pilch tak niecnie klubu swego ukochanego się wyparł). Tak więc końcowe fragmenty „Dziennika”
„ Wyparłszy się Cracovii publicznie, może nawet klątwę jakąś na nią rzuciwszy, wewnętrznie jednak za słaby, by własnemu słowu sprostać, chyłkiem w ciemnych okularach i bluzie z – ma się rozumieć – szalenie na łeb naciągniętym kapturem przemykałem na mecze, samotnie konałem w fotelu podczas transmisji, udając obojętność, wszem wobec z maksymalnym kabotyństwem głosząc, że „los pewnego krakowskiego klubu absolutnie, ale to absolutnie przestał mnie interesować”, w istocie zaś nie spuszczałem mojej drużyny z oka. Pora dać sobie spokój z wyniszczającym udawaniem, pora – a to akurat jest wzmacniające – zrozumieć, że jedyną na tym świecie miłością do grobowej deski jest miłość do klubu ukochanego. Tym bardziej pora, że i ona ( grobowa deska) coraz bliżej. Z całą przeto mocą odwołuję swe ( w istocie zresztą pozorne ) zaprzaństwo, cofam i przepraszam za wszystkie klątwy czy złe słowa, wracam na ulicę Kałuży, przyjmijcie mnie dobrze”.
Mam nadzieję, że szczęście i powodzenie w życiu, w głównej mierze spowodowane jest czynnikami i splotem okoliczności nie zawsze od nas zależnych, ot los po prostu , a już na pewno zależne nie jest od spożywania tej masy tłustości. A jeśli jest, to biada mi, samo zło w takim razie w niedalekiej przyszłości mnie czeka. Pożyjemy , zobaczymy. Jakby co.. jakby dajmy na to maraton mi nie wyszedł – będzie na co „zwalić”. Więc w sumie wyszłam dzisiaj na ogromny plus, nie „władowałam” w siebie tych 300 pustych kalorii, no i mam alibi na przyszłość.
A poza tym to, pomimo, że dzień był ciężki ( no jak miał nie być ciężki skoro w swej nazwie miał słowo „Tłusty”), zmusiłam się do wyjazdu na rower. Słowo „zmusiłam” jest może nadużyciem, bo nie było to znowu z mojej strony takie poświęcenie:). Dzisiaj było przyjemniej, nie tak zimno jak we wtorek. Nie wiało tak, więc można powiedzieć - nie zmarzłam. Do tego udało mi się dzisiaj ( bo mnie przyjaciółka ma podwiozła do domu, więc byłam wcześniej) wyjechać już o 16.45 . Skutkiem tego połowę dystansu zrobiłam „za dnia”, co wielce jest przyjemne. W lesie jeden spotkany zwierzak, a mianowicie sarna. Stała i patrzyła się na mnie jak na intruza. Ja się jej wcale nie dziwię:). Na granicy Ostrowa i Gosławic spotkałam jadącego z naprzeciwka Staszka vel Obcego, ale chyba mnie nie poznał! Poza tym brzuszków 500 i dość na dzisiaj i teraz odpoczywanie. Czytanie. Ponieważ skończyłam „ Dziennik” Pilcha, a zacytowałam tutaj kilka jego fragmentów, zwłaszcza ten o wyparciu się Cracovii, jestem winna suplement ( bo zdaje sobie sprawę, że może tu przypadkiem zaglądać jakiś kibic Cracovii i byłoby mu przykro, że J. Pilch tak niecnie klubu swego ukochanego się wyparł). Tak więc końcowe fragmenty „Dziennika”
„ Wyparłszy się Cracovii publicznie, może nawet klątwę jakąś na nią rzuciwszy, wewnętrznie jednak za słaby, by własnemu słowu sprostać, chyłkiem w ciemnych okularach i bluzie z – ma się rozumieć – szalenie na łeb naciągniętym kapturem przemykałem na mecze, samotnie konałem w fotelu podczas transmisji, udając obojętność, wszem wobec z maksymalnym kabotyństwem głosząc, że „los pewnego krakowskiego klubu absolutnie, ale to absolutnie przestał mnie interesować”, w istocie zaś nie spuszczałem mojej drużyny z oka. Pora dać sobie spokój z wyniszczającym udawaniem, pora – a to akurat jest wzmacniające – zrozumieć, że jedyną na tym świecie miłością do grobowej deski jest miłość do klubu ukochanego. Tym bardziej pora, że i ona ( grobowa deska) coraz bliżej. Z całą przeto mocą odwołuję swe ( w istocie zresztą pozorne ) zaprzaństwo, cofam i przepraszam za wszystkie klątwy czy złe słowa, wracam na ulicę Kałuży, przyjmijcie mnie dobrze”.
- DST 32.00km
- Teren 9.00km
- Czas 01:29
- VAVG 21.57km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 lutego 2014
Kurły
Dzisiaj przyszedł czas na odpoczynek. Po pierwsze PŚ w skokach, po drugie cztery dni jeżdżenia i nogi mam wrażenie, że zmęczone. Tak więc pozwoliłam sobie dzisiaj na luz.
Tylko 500 brzuszków i to wszystko.
A teraz taka perełka „znaleziona” na płycie Banacha „Wu-Wei”.
Jeśli ktoś jest w kiepskim nastroju, to gorąco polecam posłuchajcie. Nie będziecie żałować.
Poprawia nastrój zdecydowanie, a do tego takie.. .. bardzo życiowe:).
Żeby nie było tak całkiem niesportowo, to jeszcze jeden cytat z Jerzego Pilcha będzie. Kończę czytać "Dziennik" ( na szczęście jest jeszcze II tom „Dziennika”, który przede mną). Wspaniała jest to lektura. Muszę powiedzieć tak , że kiedy wybija godzina 23, która dla mnie oznacza kres dnia zazwyczaj, bo o takiej to porze próbuję zasypiać, to z żalem rozstaję się z „Dziennikiem” . Rozstaję się z nim do rana ( bo czytam w drodze do pracy). Cytat więc będzie poniekąd sportowy i żeby jasność była jeszcze raz powtarzam: podobnie jak J. Pilch nie jestem „wrogiem” piłki nożnej, wręcz przeciwnie:), co nie znaczy, że te fragmenty dotyczące piłki nożnej nie bawią mnie. Bawią. I to bardzo.
„ Tak czy tak, gdy nadszedł 15 września, cała nasza brygada o wiadomej godzinie na kwaterze się zgromadziła i przed telewizorem zasiadła. Byliśmy wszyscy i Jurek Knap, i Tadziu Wróblewski , i Zenek Michalski I Marian Stala ( wprawdzie z książką w garści, ale co było począć – w trakcie dwu tygodni praktyk mieliśmy dość okazji, by się przekonać, jak harmonijnie postać ta łączy erudycję z nadludzką siłą fizyczną), i był też – chciałem z rozpędu powiedzieć Bronisław Wildstein, ale nie, on wówczas oglądania meczu odmówił, ale z najwyższą wzgardą o piłce i sympatykach się wyraził. Gdy w tych dniach trafiłem w prasie na artykuł B. Wildsteina zaczynający się od deklaracji , że „ nie interesuje się futbolem”, przypomniała mi się tamta chrzanowska scena z całą jej melancholijną plastycznością. Równo czterdzieści lat wierności sobie – owszem, imponujące, ale co z tego? Co z tego w sensie wszelakim, też symetrycznie odwrotnym. Z chorobliwym zapałem od przeszło 50 lat kibicuję piłce i w sumie mam z tego tyle samo co Wildstein z niekibicowania – nic mianowicie”
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 lutego 2014
Wielki Piątek
Piękna, słoneczna pogoda w dzień ( chociaż takiej bardzo wysokiej temperatury nie było).
Niestety kiedy wyjeżdżałam o 17 ( najszybciej jak mogłam po powrocie z pracy), było co prawda jeszcze przez chwilę jasno, ale już nie tak ciepło. Można powiedzieć nawet: było chłodno. Im dłużej jechałam tym robiło się niestety zimniej. Zdecydowałam się jednak jechać, żeby zrealizować swój plan na ten tydzień i maksymalnie wykorzystać czas na jazdę ( a niestety wiele go nie będzie). Dzisiaj całkowicie po asfalcie, ale było momentami ciężko, bo wiał taki wiatr ( do tego zimny), że miałam wrażenie , że jadę pod górę. Znosiłam to jednak dzielnie:), powtarzając sobie w myślach: ok, ok jedziesz wolniej, ale nogi muszą pracować jakbyś jechała pod górę, więc to wszystko będzie procentować….:) Kiedyś. I tak pokręciłam się po okolicach Białej, Bobrownik, Klikowej. Kiedy jadę przez Klikową, zawsze przypominam sobie , że od niej właśnie zaczęła się moja rowerowa przygoda. Klikowa to taka dzielnica Tarnowa ( kiedyś wieś), znana głownie ze stadniny koni. To właśnie do Klikowej jakieś hm.. chyba 10 lat temu wraz z moją przyjaciółką Agnieszką pojechałyśmy na naszych rowerach, które mało przypominały te dzisiejsze. Dojechałyśmy do Klikowej i z powrotem ( od naszego domu to było jakieś 20 km). Jakie byłyśmy zmęczone i jakie dumne, że udało nam się pokonać taki dystans:). Urastało to dla nas do rangi jakiegoś bohaterstwa niemalże.
Zmarzłam dzisiaj, a właściwie bardzo zmarzły mi stopy, pomimo podwójnych skarpet i ochraniaczy. No, ale jakoś to przetrwałam, nawet udało mi się jeszcze dojechać na pocztę. A na poczcie czekała utęskniona, wyczekana płyta Banacha „Wu-wei”.
Tempo było niestety niezbyt fajne, ale cóż....
Do tego oczywiście w pakiecie sportowym dzisiaj 500 brzuszków.
I jeszcze trochę o coverach, skoro już w takim temacie jesteśmy. Jest taka jedna piosenka. Bardzo piękna piosenka. Jest oryginał i jest cover. Moim zdaniem ten drugi zdecydowanie lepszy. Ale jeśli macie ochotę to sami oceńcie. Oto ona ( oryginał):
( zignorujcie, te pseudo teledyski, posłuchajcie piosenki)
Niestety kiedy wyjeżdżałam o 17 ( najszybciej jak mogłam po powrocie z pracy), było co prawda jeszcze przez chwilę jasno, ale już nie tak ciepło. Można powiedzieć nawet: było chłodno. Im dłużej jechałam tym robiło się niestety zimniej. Zdecydowałam się jednak jechać, żeby zrealizować swój plan na ten tydzień i maksymalnie wykorzystać czas na jazdę ( a niestety wiele go nie będzie). Dzisiaj całkowicie po asfalcie, ale było momentami ciężko, bo wiał taki wiatr ( do tego zimny), że miałam wrażenie , że jadę pod górę. Znosiłam to jednak dzielnie:), powtarzając sobie w myślach: ok, ok jedziesz wolniej, ale nogi muszą pracować jakbyś jechała pod górę, więc to wszystko będzie procentować….:) Kiedyś. I tak pokręciłam się po okolicach Białej, Bobrownik, Klikowej. Kiedy jadę przez Klikową, zawsze przypominam sobie , że od niej właśnie zaczęła się moja rowerowa przygoda. Klikowa to taka dzielnica Tarnowa ( kiedyś wieś), znana głownie ze stadniny koni. To właśnie do Klikowej jakieś hm.. chyba 10 lat temu wraz z moją przyjaciółką Agnieszką pojechałyśmy na naszych rowerach, które mało przypominały te dzisiejsze. Dojechałyśmy do Klikowej i z powrotem ( od naszego domu to było jakieś 20 km). Jakie byłyśmy zmęczone i jakie dumne, że udało nam się pokonać taki dystans:). Urastało to dla nas do rangi jakiegoś bohaterstwa niemalże.
Zmarzłam dzisiaj, a właściwie bardzo zmarzły mi stopy, pomimo podwójnych skarpet i ochraniaczy. No, ale jakoś to przetrwałam, nawet udało mi się jeszcze dojechać na pocztę. A na poczcie czekała utęskniona, wyczekana płyta Banacha „Wu-wei”.
Tempo było niestety niezbyt fajne, ale cóż....
Do tego oczywiście w pakiecie sportowym dzisiaj 500 brzuszków.
I jeszcze trochę o coverach, skoro już w takim temacie jesteśmy. Jest taka jedna piosenka. Bardzo piękna piosenka. Jest oryginał i jest cover. Moim zdaniem ten drugi zdecydowanie lepszy. Ale jeśli macie ochotę to sami oceńcie. Oto ona ( oryginał):
( zignorujcie, te pseudo teledyski, posłuchajcie piosenki)
I cover:
A na dobranoc taki sobie fragment z „Dziennika” Jerzego Pilcha , „Dziennika”, który od kilku dni bawi mnie, zdumiewa i dzięki któremu mam prawdziwą literacką przyjemność. Rzecz jest o jednym rytuale wielkopiątkowym u protestantów, który każe kapłanowi podawać wiernym opłatek i nalewać wino z dzbana, podczas to którego rytuału kapłan zazwyczaj zwykł miewać jakieś.. hm.. wpadki.
„ Wybranką Boga okazała się jak zwykle moja matka. Ciało Pańskie podano jej w należytej objętości, ale Krwią Pańską ksiądz swą rozdygotaną i najwyraźniej już zmęczoną ręką lunął jej od serca. Może nie całe matczysko od stóp do głów, ale kosztowny żakiet i wytworna bluzka – mokre doszczętnie. Ksiądz Bruell stropił się niebywale, luterska powaga podszyty śmiechem popłoch stłumiła, co było robić? Wielki Piątek szedł pełną parą, cud natychmiastowego wyschnięcia z monotonnym uporem wszystkich niezdarzonych cudów się nie zdarzał. Co było robić? Wracaliśmy jak zawsze do domu wiślanym bulwarem, wokół pełno spacerowiczów, turystów czy innych katolików, a od matki jak z gorzelni jechało. Tym bardziej, że wytworna bluzka zdobna była z przodu w sutą falbanę i teraz ta falbana – samo wińsko. Żle! Bardzo źle! Tym bardziej, że skonfundowana całym wydarzeniem do zupełnych granic matka, ledwo lazła. Niejeden mógł pomyśleć: przeholowała kobiecina”.
- DST 30.00km
- Czas 01:28
- VAVG 20.45km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 lutego 2014
Inspiracje
Życie to inspiracje.
Zainspirował mnie Sufa swoim ostatnim wpisem z coverami ( tak, tak Sufa jak widzisz czasem mnie inspirujesz:)) i przypomniał mi o pewnych piosenkach. Jedna na początek, druga na koniec.
Ponieważ wspomniałeś drogi Jacku, piosenkę z płyty Cafe Fogg, którą to płytę znam, to na początek moja ulubiona piosenka z tej płyty.
Jazda po zmierzchu dzisiaj. Nie jest to to co lubię najbardziej, ale cóż.. takie realia póki co. Pomimo zmierzchu pojechałam do LASU i jakoś to przetrwałam pomimo , że las po zmierzchu zgoła odmienne niż za dnia rodzi emocje. Wytrzymałam 30 km, bo chociaż temperatura niezimowa to jednak jeszcze nie taka, żeby sobie tak swobodnie i długo jeździć. Stopy mi nieco zmarzły. Spokojnie dzisiaj i bez napinki. Może ciut za spokojnie nawet. Do tego tradycyjnie już 500 brzuszków .
Słyszeliście nazwisko Diana Nyad? To ta Pani, która przepłynęła z Kuby na Florydę. 64 latka, okrzyknięta najtwardszym sportowcem świata. Była mistrzynią długich dystansów za młodych lat, a jej marzeniem przez długie lata było przepłynięcie z Kuby na Florydę. Udało się za .. 5 razem. 5 prób. Niesamowite, prawda? Niewielu wróżyło jej powodzenie. Lekarze, specjaliści mówili „ Nie dasz rady”. Dała radę.
„ Dwa lata przedtem, kiedy Nyad dotarła do drugiego brzegu, reporterka New York Timesa zapytała ją, co się wtedy stanie – Będę czuła satysfakcję, z tego, ze wiem jak to jest nie poddać się. Jej przyjaciółka Bonnie Stoll dodała: - Myślę, że Diana uważa, iż to zmieni jej życie. Myślę też, że Diana będzie rozczarowana, ze to nie zmieni jej życia” 53 godziny pływania. Wyobrażacie to sobie? ( cyt. za Wysokie Obcasy)
I drugi cover na koniec. Tym razem Republiki.
- DST 30.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 lutego 2014
Wesołów
…bywa że jestem silny
ale bywam też słaby
czasem wszystko się układa
czasem się gmatwają sprawy
raz się cieszę zwycięstwem a raz martwię przegraną
głowę trzymam raz w chmurach
raz mam w piasek schowaną
Wszystko ruchome jest i chwiejne,
Wszystko nietrwałe jest i zmienne
Zmienne jest…
No właśnie. Wczoraj jechało mi się lepiej, dzisiaj tak sobie…
Stwierdziłam, że dzisiaj czas na odrobinę dłuższą jazdę, bo przecież jeszcze nawet w tym roku 40 km nie przejechałam. Swoją drogą rozpieszcza nas ta pogoda w tym roku. Tak sobie sprawdziłam z ciekawości jak to wyglądało w ub roku i w ub roku w lutym miałam przejechane 15 km, a w marcu ( !), 40. Ci, którzy zainwestowali pieniążki w jakieś obozy na Chorwacji, w Hiszpanii itd. muszą sobie pluć w brodę, bo przecież u nas warunki takie same. No chyba, że marzec przyniesie nam jakąś niespodziankę. Miejmy nadzieję, że nie.
Tak więc dzisiaj postanowiłam znaleźć pewien kompromis ( tak żeby dotrzymać swojego postanowienia niejeżdżenia przez 2 tyg po górkach , a żeby jakieś inne widoki niż Las Radłowski były, no i jakieś delikatne wzniesienia).
Pojechaliśmy więc wraz z Tomkiem niebieskim naddunajcowym do Zakliczyna ( dotarliśmy w końcu do Wesołowa). W Buczynie bardzo duże błoto, ale przejechać się dało. W Dąbrówce Szczapanowskiej spotkaliśmy Marcina Be. Tak sobie trochę podyskutowaliśmy między innymi o wieku. Marcin stwierdził, że jak miał 42 lata ( czyli tyle ile niebawem ja będę mieć) to pani doktor wykryła u niego jakieś szumy w uszach. Nie wiem, wiec czy mam już się na te szumy szykować, czy jak?:)
Do Wesołowa dotarliśmy w miarę dobrej kondycji ( tzn Tomek bardzo dobrej, bo odjeżdżał mi skutecznie). Z powrotem już tak wesoło nie było, wiatr trochę utrudniał zadanie, ale powtarzałam sobie cały czas, że to lepszy trening. Około 50 km zaczęło mi już odcinać prąd i potem to już się tylko toczyłam. Nie wiem, czy jest to efekt mojej małej ilości kilometrów przejeżdżonych w tym roku czy też po prostu zbyt mało zjadłam, bo rzeczywiście śniadanie takie sobie było. W każdym bądź razie wróciłam do domu nieco sfrustrowana, no i teraz sobie samej tłumaczę, że naprawdę muszę być cierpliwa. Jest w końcu dopiero luty. Z każdym przejechanym kilometrem będzie lepiej. Nie od razu Kraków zbudowano. A dzisiaj przecież była pierwsza dłuższa trasa. Niby bez górek, ale kilka wzniesień było .
Tomek jedzie © lemuriza1972
Dunajec zimowy w sumie jeszcze © lemuriza1972
Prawie nowy rower:) i nowe barwy © lemuriza1972
Niebieskim naddunajcowym © lemuriza1972
No to jedziemy dalej © lemuriza1972 A na koniec wywiad z Piotrkiem Banachem
ale bywam też słaby
czasem wszystko się układa
czasem się gmatwają sprawy
raz się cieszę zwycięstwem a raz martwię przegraną
głowę trzymam raz w chmurach
raz mam w piasek schowaną
Wszystko ruchome jest i chwiejne,
Wszystko nietrwałe jest i zmienne
Zmienne jest…
No właśnie. Wczoraj jechało mi się lepiej, dzisiaj tak sobie…
Stwierdziłam, że dzisiaj czas na odrobinę dłuższą jazdę, bo przecież jeszcze nawet w tym roku 40 km nie przejechałam. Swoją drogą rozpieszcza nas ta pogoda w tym roku. Tak sobie sprawdziłam z ciekawości jak to wyglądało w ub roku i w ub roku w lutym miałam przejechane 15 km, a w marcu ( !), 40. Ci, którzy zainwestowali pieniążki w jakieś obozy na Chorwacji, w Hiszpanii itd. muszą sobie pluć w brodę, bo przecież u nas warunki takie same. No chyba, że marzec przyniesie nam jakąś niespodziankę. Miejmy nadzieję, że nie.
Tak więc dzisiaj postanowiłam znaleźć pewien kompromis ( tak żeby dotrzymać swojego postanowienia niejeżdżenia przez 2 tyg po górkach , a żeby jakieś inne widoki niż Las Radłowski były, no i jakieś delikatne wzniesienia).
Pojechaliśmy więc wraz z Tomkiem niebieskim naddunajcowym do Zakliczyna ( dotarliśmy w końcu do Wesołowa). W Buczynie bardzo duże błoto, ale przejechać się dało. W Dąbrówce Szczapanowskiej spotkaliśmy Marcina Be. Tak sobie trochę podyskutowaliśmy między innymi o wieku. Marcin stwierdził, że jak miał 42 lata ( czyli tyle ile niebawem ja będę mieć) to pani doktor wykryła u niego jakieś szumy w uszach. Nie wiem, wiec czy mam już się na te szumy szykować, czy jak?:)
Do Wesołowa dotarliśmy w miarę dobrej kondycji ( tzn Tomek bardzo dobrej, bo odjeżdżał mi skutecznie). Z powrotem już tak wesoło nie było, wiatr trochę utrudniał zadanie, ale powtarzałam sobie cały czas, że to lepszy trening. Około 50 km zaczęło mi już odcinać prąd i potem to już się tylko toczyłam. Nie wiem, czy jest to efekt mojej małej ilości kilometrów przejeżdżonych w tym roku czy też po prostu zbyt mało zjadłam, bo rzeczywiście śniadanie takie sobie było. W każdym bądź razie wróciłam do domu nieco sfrustrowana, no i teraz sobie samej tłumaczę, że naprawdę muszę być cierpliwa. Jest w końcu dopiero luty. Z każdym przejechanym kilometrem będzie lepiej. Nie od razu Kraków zbudowano. A dzisiaj przecież była pierwsza dłuższa trasa. Niby bez górek, ale kilka wzniesień było .
Tomek jedzie © lemuriza1972
Dunajec zimowy w sumie jeszcze © lemuriza1972
Prawie nowy rower:) i nowe barwy © lemuriza1972
Niebieskim naddunajcowym © lemuriza1972
No to jedziemy dalej © lemuriza1972 A na koniec wywiad z Piotrkiem Banachem
- DST 60.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:50
- VAVG 21.18km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 lutego 2014
Próba KTM-a
Nadszedł dzień, żeby wypróbować KTM-a . Nie jest to próba
miarodajna, bo nie po górkach i bez zjazdów, ale trzymam się swoich zasad i jak
co roku, wcześniej niż po dwóch tygodniach jazdy po płaskim, w górki nie
wyjeżdżam.
Tak sobie kiedyś wymyśliłam i tego się trzymam.
Rzekomo bardzo „zaburzona” geometria KTM-a spowodowana zamontowaniem nowego amortyzatora, chyba wielkiej szkody mi nie czyni.
Tak póki co to oceniam, ale prawdziwa próba nadejdzie w górkach i na dłuższych dystansach.
Dystans dzisiaj niezbyt długi, bo pomimo temperatury wysokiej ( 10 stopni), zmarzłam nieco, więc po 1,5 godzinie wróciłam do domu.
Pokręciłam się trochę po Lesie Radłowskim. Dzisiaj jechało mi się znacznie lepiej, jakby więcej siły, może organizm po chorobie już się zregenerował, a może to po prostu zasługa KTM-a, bo jednak niby rower sam nie jeździ, a jednak jest zasadnicza różnica między nim a Magnusem.
Bo rower sam nie jeździ, to prawda, a jednak jakość sprzętu ma duże znaczenie i rzecz to oczywista. Gdyby tak nie było, nie inwestowalibyśmy w coraz to lepszy sprzęt.
Taki fragment dzisiaj „Dziennika” Jerzego Pilcha. „Dziennik” polecam, Pilch pisze zabawnie, madrze i „stylowo”, jak to Pilch.
Jak wiadomo jest wielkim kibicem piłki nożnej. Również jestem, co nie przeszkadza mi z dystansem ( podobnie jak i Pilch) patrzeć na „wyczyny” polskich piłkarzy.
„ Ze skamieniałym sercem wypowiadam wojnę futbolową Cracovii Kraków. Ja wiem, że prawdziwy kibic stoi przy swoim klubie bez względu na wszystko. Dochodzę jednak do wniosku, że upór stania przy Cracovii jest uporem debila. Za stary jestem na szlachetne, ale psychiatryczne wytrwałości.
Wojtek Kuczok w smsie z Berlina: „Bóg ich nie kocha”. W mojej perspektywie Bóg ich nie kocha od 50 lat. Wystarczy zarówno na Pańską wiekuistość, jak i na moją arcyszlachetną wierność.
Nie ma już ratunku, nie ma już wierności, nie ma rozumu i nie ma sportu we wszystkich jego elementarnych przejawach. Nawet gdyby tym nieszczęśnikom puszczać w kółko finisz ( finisze) Kowalczyk na Olimpiadzie .. nie zrozumieją. Pomyślą, że po co im patrzeć na biegi narciarskie, skoro są piłkarzami. To jest klub naznaczony takim fatalizmem, taką nieumiejętnością i pustką, że nikt, nawet Orest Lenczyk nie pomoże. Mnie ten fatalizm, ta pustka tyle zeżarły zdrowia, że wreszcie czas na umiar. Czasu zostało tak mało, ze nie pora na honor kibica. Zwłaszcza jak z tego honoru jedenastu nieudaczników co tydzień jaja sobie robi”.
PS
500 brzuszków rzecz jasna w dzisiejszym sportowym pakiecie:)
Tak sobie kiedyś wymyśliłam i tego się trzymam.
Rzekomo bardzo „zaburzona” geometria KTM-a spowodowana zamontowaniem nowego amortyzatora, chyba wielkiej szkody mi nie czyni.
Tak póki co to oceniam, ale prawdziwa próba nadejdzie w górkach i na dłuższych dystansach.
Dystans dzisiaj niezbyt długi, bo pomimo temperatury wysokiej ( 10 stopni), zmarzłam nieco, więc po 1,5 godzinie wróciłam do domu.
Pokręciłam się trochę po Lesie Radłowskim. Dzisiaj jechało mi się znacznie lepiej, jakby więcej siły, może organizm po chorobie już się zregenerował, a może to po prostu zasługa KTM-a, bo jednak niby rower sam nie jeździ, a jednak jest zasadnicza różnica między nim a Magnusem.
Bo rower sam nie jeździ, to prawda, a jednak jakość sprzętu ma duże znaczenie i rzecz to oczywista. Gdyby tak nie było, nie inwestowalibyśmy w coraz to lepszy sprzęt.
Taki fragment dzisiaj „Dziennika” Jerzego Pilcha. „Dziennik” polecam, Pilch pisze zabawnie, madrze i „stylowo”, jak to Pilch.
Jak wiadomo jest wielkim kibicem piłki nożnej. Również jestem, co nie przeszkadza mi z dystansem ( podobnie jak i Pilch) patrzeć na „wyczyny” polskich piłkarzy.
„ Ze skamieniałym sercem wypowiadam wojnę futbolową Cracovii Kraków. Ja wiem, że prawdziwy kibic stoi przy swoim klubie bez względu na wszystko. Dochodzę jednak do wniosku, że upór stania przy Cracovii jest uporem debila. Za stary jestem na szlachetne, ale psychiatryczne wytrwałości.
Wojtek Kuczok w smsie z Berlina: „Bóg ich nie kocha”. W mojej perspektywie Bóg ich nie kocha od 50 lat. Wystarczy zarówno na Pańską wiekuistość, jak i na moją arcyszlachetną wierność.
Nie ma już ratunku, nie ma już wierności, nie ma rozumu i nie ma sportu we wszystkich jego elementarnych przejawach. Nawet gdyby tym nieszczęśnikom puszczać w kółko finisz ( finisze) Kowalczyk na Olimpiadzie .. nie zrozumieją. Pomyślą, że po co im patrzeć na biegi narciarskie, skoro są piłkarzami. To jest klub naznaczony takim fatalizmem, taką nieumiejętnością i pustką, że nikt, nawet Orest Lenczyk nie pomoże. Mnie ten fatalizm, ta pustka tyle zeżarły zdrowia, że wreszcie czas na umiar. Czasu zostało tak mało, ze nie pora na honor kibica. Zwłaszcza jak z tego honoru jedenastu nieudaczników co tydzień jaja sobie robi”.
PS
500 brzuszków rzecz jasna w dzisiejszym sportowym pakiecie:)
- DST 35.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 23.33km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 lutego 2014
Gomolątko na K2 ( wizualizacja)
Kamil Stoch opowiadał, że sobie wizualizował medal, no to my taką wizualizację robimy pt Gomolątko na K2.
Dzisiaj spotkanie z Dariuszem Załuskim, himalaistą. O samym spotkaniu pisać nie będę, bo nie ma o czym pisać, niewiele słyszałam i widziałam. Beznadziejny pomysł organizatora żeby zrobić spotkanie w tej a nie innej Sali.
Szkoda zmarnowanej szansy na ciekawe spotkanie i szkoda czasu.
A tutaj taki krótki filmik zdradzający jak odbywają się rozmowy o nowych transferach dla GTA.
I nasz ewentualny nowy nabytek czyli Dariusz Załuski.
Nowy nabytek © lemuriza1972
A dzisiaj niestety nie było czasu na trening:( Tylko 500 brzuszków.
I nasz ewentualny nowy nabytek czyli Dariusz Załuski.
Nowy nabytek © lemuriza1972
A dzisiaj niestety nie było czasu na trening:( Tylko 500 brzuszków.
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 20 lutego 2014
Operacja
Kiedyś Myslovitz był jednym z moich ulubionych zespołów.
Kiedyś…
Bo potem z zespołu odszedł Artur ROJEK.
Niebawem ma ukazać się jego płyta solowa, a to utwór tę płytę promujący.
Sama nie wiem co myśleć. Jeszcze nie wiem.
Dzisiaj krótka jazda na myjkę, żeby umyć KTM-a przed „operacją”. „Operacja” się udała, a KTM wygląda teraz tak Czy ktoś zauważył jakąś różnicę w stosunku do tego co było?
Znajdź różnicę:) © lemuriza1972
Nowy, stary KTM © lemuriza1972
Jest taka piosenka HEY, w której Kaśka śpiewa…. Moja radość niczym niezmącona…. No niestety, moja radość mocno jest dzisiaj zmącona, bo doprawdy trudno jest mi sobie wyobrazić, że lekarz może powiedzieć młodemu człowiekowi u progu sportowej kariery ( z marzeniami,ambicją, planami na przyszłość, wielkim zaangażowaniem w to co robi), że może powiedzieć po dotknięciu zaledwie jego kolana , bez szczegółowych badań, ot tak powiedzieć… … to koniec twojej gry w piłkę już, zerwane więzadła.. pożegnaj się z piłką…. Ponieważ sport dla mnie wiele znaczy, ponieważ przeżywałam podobne chwile w życiu ( aczkolwiek dla mnie były o tyle łatwiejsze, że ja z siatkówką już wtedy nie mogłam wiązać swojej przyszłości, a pomimo tego i tak było to dla mnie niewyobrażalnie trudne chwile), ponieważ wiem jak to ciężko jest powracać do sprawności i ile trudu to kosztuje, ponieważ wiem ile dla tego Dzieciaka znaczy piłka, ile ma marzeń z tym związanych, ze to całe jego życie… to wybaczyć tego Panu Doktorowi nie mogę. Chodziliśmy razem do szkoły. Z panem doktorem. „Ze sportu” to chyba nigdy mocny nie był, więc wiele chyba nie rozumie… Nic nie rozumie. Miejmy nadzieję, że jego diagnoza też jest nieporozumieniem. A jeśli nie.. cóż.. zrobię wszystko żeby pomóc, żeby zwalczyć o te marzenia. I damy radę. Wspólnymi siłami. Bo ten „Dzieciak” na to zasługuje, jak mało kto.
Jak co dzień 500 brzuszków było. Chociaż dzisiaj było mi bardzo ciężko, bo „radość zmącona” , sił i chęci mało…
Dzisiaj krótka jazda na myjkę, żeby umyć KTM-a przed „operacją”. „Operacja” się udała, a KTM wygląda teraz tak Czy ktoś zauważył jakąś różnicę w stosunku do tego co było?
Znajdź różnicę:) © lemuriza1972
Nowy, stary KTM © lemuriza1972
Jest taka piosenka HEY, w której Kaśka śpiewa…. Moja radość niczym niezmącona…. No niestety, moja radość mocno jest dzisiaj zmącona, bo doprawdy trudno jest mi sobie wyobrazić, że lekarz może powiedzieć młodemu człowiekowi u progu sportowej kariery ( z marzeniami,ambicją, planami na przyszłość, wielkim zaangażowaniem w to co robi), że może powiedzieć po dotknięciu zaledwie jego kolana , bez szczegółowych badań, ot tak powiedzieć… … to koniec twojej gry w piłkę już, zerwane więzadła.. pożegnaj się z piłką…. Ponieważ sport dla mnie wiele znaczy, ponieważ przeżywałam podobne chwile w życiu ( aczkolwiek dla mnie były o tyle łatwiejsze, że ja z siatkówką już wtedy nie mogłam wiązać swojej przyszłości, a pomimo tego i tak było to dla mnie niewyobrażalnie trudne chwile), ponieważ wiem jak to ciężko jest powracać do sprawności i ile trudu to kosztuje, ponieważ wiem ile dla tego Dzieciaka znaczy piłka, ile ma marzeń z tym związanych, ze to całe jego życie… to wybaczyć tego Panu Doktorowi nie mogę. Chodziliśmy razem do szkoły. Z panem doktorem. „Ze sportu” to chyba nigdy mocny nie był, więc wiele chyba nie rozumie… Nic nie rozumie. Miejmy nadzieję, że jego diagnoza też jest nieporozumieniem. A jeśli nie.. cóż.. zrobię wszystko żeby pomóc, żeby zwalczyć o te marzenia. I damy radę. Wspólnymi siłami. Bo ten „Dzieciak” na to zasługuje, jak mało kto.
Jak co dzień 500 brzuszków było. Chociaż dzisiaj było mi bardzo ciężko, bo „radość zmącona” , sił i chęci mało…
- DST 5.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 19 lutego 2014
Po zmierzchu
Na początek taki sobie Gucio…
Wiele się zmieniło, od czasu pierwszego teledysku IB.
Wiele z wyjątkiem tej niespożytej energii i głosu. Lubię ten teledysk, pomimo tego, ze Gutek wygląda na nim jak….. hm nie Gutek?
Tak… ..........była dzisiaj w planach siłownia, ale moja głowa po całym dniu zaczęła domagać się przewietrzenia. Potrzebowałam też pobyć sobie sam na sam ze sobą. No więc zdecydowałam się na rower. Kiedy jednak zjadłam obiad, lenistwo mnie ogarnęło.. dość bliska byłam machnięcia na wszystko ręką , rozłożenia się na łóżku z książką.. ale jednak .. nie. Coś tam gdzieś tam we mnie.. nie pozwoliło mi na taką dezercję. Nawet nie musiałam patrzeć ani na Justynę ani na Agę, które nieustannie okupują drzwi mojej lodówki, będąc mym ciągłym wyrzutem sumienia.
Wdziałam co trzeba na siebie i wyruszyłam. O godzinie 17 nawet nie jest jeszcze ciemno. Na tyle jasno nawet jest , że dostrzegłam dzisiaj kilka zwierzątek.
W dziwnych miejscach, mało leśnych rzec można.. na moście na Dunajcu w Ostrowie lisa, a obok autostrady 5 saren.
A potem zaczęło mżyć.
Ale jechałam. W kierunku Wojnicza. Tamże napotkałam chłopca na Kellysie, mocno ubłoconym ( ale nie tak jak mój:)) , co mogłoby wskazywać, że chłopiec co nieco na rowerze jeździ. Jechał chodnikiem wzdłuż drogi. Ja drogą . Minęłam. Za chwilę świst opon, chłopiec zjechał na drogę i mija mnie.
O nie , nie mój drogi – pomyślałam- może i ja jestem starszą od ciebie panią, pewnie znacznie starszą, ale tak łatwo , to ci nie będzie.
Minęłam. I pewnie byśmy się tak mijali.. gdyby nie to, że drogi nasze się rozeszły. Ja w lewo, on prosto. Tak oto pewnie straciłam szansę na efektywny trening, bo nie ma jak taka motywacja. Generalnie tempo takie sobie… bo i jakoś sił nie było i ciemno bardzo, więc trochę bałam się bo lampkę mam dość kiepską. Z Wojnicza przez Isep, dojechałam do Zgłobic i tam skręciłam jeszcze w kierunku Błoń, dojechałam do Błoń, zawróciłam. Trochę mało kilometrów, ale mżawka sprawiła, że nie było zbyt ciepło. Nogi słabe, ale ciągle sobie powtarzam, że to dopiero luty, że muszę dużo jeździć i na pewno będzie coraz lepiej. No i 500 brzuszków oczywiście. Cieszę się, ze jednak wyjechałam , przemogłam się pomimo ciemności, mżawki i zimna.
Taki cytat ( bo mi się spodobał): „ Jak się człowiek zaczyna wokół jednej sprawy kręcić, nagle wszystko zdaje się nią naznaczone. Na co spojrzysz, co usłyszysz, co weźmiesz do ręki – żałobnie przemawia, śmiertelne daje znaki, końcówkę szyfruje” Jerzy Pilch, „Dziennik”.
O nie , nie mój drogi – pomyślałam- może i ja jestem starszą od ciebie panią, pewnie znacznie starszą, ale tak łatwo , to ci nie będzie.
Minęłam. I pewnie byśmy się tak mijali.. gdyby nie to, że drogi nasze się rozeszły. Ja w lewo, on prosto. Tak oto pewnie straciłam szansę na efektywny trening, bo nie ma jak taka motywacja. Generalnie tempo takie sobie… bo i jakoś sił nie było i ciemno bardzo, więc trochę bałam się bo lampkę mam dość kiepską. Z Wojnicza przez Isep, dojechałam do Zgłobic i tam skręciłam jeszcze w kierunku Błoń, dojechałam do Błoń, zawróciłam. Trochę mało kilometrów, ale mżawka sprawiła, że nie było zbyt ciepło. Nogi słabe, ale ciągle sobie powtarzam, że to dopiero luty, że muszę dużo jeździć i na pewno będzie coraz lepiej. No i 500 brzuszków oczywiście. Cieszę się, ze jednak wyjechałam , przemogłam się pomimo ciemności, mżawki i zimna.
Taki cytat ( bo mi się spodobał): „ Jak się człowiek zaczyna wokół jednej sprawy kręcić, nagle wszystko zdaje się nią naznaczone. Na co spojrzysz, co usłyszysz, co weźmiesz do ręki – żałobnie przemawia, śmiertelne daje znaki, końcówkę szyfruje” Jerzy Pilch, „Dziennik”.
- DST 32.00km
- Czas 01:26
- VAVG 22.33km/h
- Aktywność Jazda na rowerze