Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2012
Dystans całkowity: | 634.00 km (w terenie 153.00 km; 24.13%) |
Czas w ruchu: | 30:34 |
Średnia prędkość: | 20.74 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 150 (79 %) |
Suma kalorii: | 10629 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 37.29 km i 1h 47m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 sierpnia 2012
Klapa czyli dzień wielkich przegranych
&feature=player_detailpage
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:45
- VAVG 18.86km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 766kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 sierpnia 2012
Komunikacyjnie
Dzisiaj rower tylko jako środek lokomocji.
Do Pana Bogdana, omówić strategię przed organizacją Biegu Leliwitów.
Jutro za to planuję jakąś ostrzejszą jazdę po górkach.
Do Pana Bogdana, omówić strategię przed organizacją Biegu Leliwitów.
Jutro za to planuję jakąś ostrzejszą jazdę po górkach.
- DST 14.00km
- Czas 00:38
- VAVG 22.11km/h
- VMAX 34.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 sierpnia 2012
Ekstrema ...w Lesie Radłowskim:)
Kto nie zna Mirka Sz. ( jego osiągnięć w biegach na orientację i rajdach ekstremalnych, a zapewniam są one nie byle jakie), a zna za to ścieżki w Lesie Radłowskim zapewne uśmiechnie się czytając tytuł mojego wpisu.
Przysięgam jednak... to nie jest tytuł na wyrost:)
Nie była to co prawda jazda tak ekstremalna jak np na maratonie w Karpaczu, Głuszycy czy Istebnej, ale z Lasu Radłowskiego zostało wyciągnięte chyba wszystko co najbardziej ekstremalne:).
Fajnie więc było:), ciekawie, niełatwo i z niespodziankami.
Dawno nie jechałam w takim peletonie ( Mirek, Tomek, Sławek z tatrzańskim szczytem w nazwisku:), Grzesiek).
Na początku jazdy powiedziałam do Mirka, że to on prowadzi dzisiaj i ma poprowadzić samymi najgorszymi radłowskimi ścieżkami... za chwile jednak się poprawiłam mówiąc: tzn oczywiście najbardziej ciekawymi.
Mirek jak to Mirek wziął sobie moje słowa do serca , a przy tym odezwała się w nim jego rajdowo-ekstremalna dusza i rzeczywiście poprowadził....
Były chaszcze, patyki, korzonki, trawska po kierownicę, dzikowa łazienka ( czyli niezaprzeczalnie miejsce gdzie dziki się taplały).
Były ścieżki znane i kompletnie nieznane nawet Mirkowi, takie że momentami trzeba było schodzić z roweru, a Mirek wtedy powtarzał: ale fajnie.. jak na rajdzie...
Generalnie świetny trening techniki, bo klucząc między tymi drzewami, trawskami, przedzierając się przez chaszcze trzeba było sporo się nabalansować i nakręcić:).
Fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....
Brakowało tylko jakiejś górki.
Po wyjeżdzie z jednej najbardziej "zachaszczonej" sekwencji chłopaki wyciągali z przerzutek tony trawska ( co uwieczniłam na zdjęciu), a Grzesiek nawet znalazł jakiś drut ( wnyki???).
Był tez podjazd czyli most nad autostradą przed którym Mirek powiedział: teraz okaże się kto jest naprawdę mocny i komu sie chce jeszcze jeździć na rowerze.
No to pojechałam:)))), wczesniej mówiąc do Mirka: nie podpuszczaj....
Ale wczoraj jechało mi się świetnie, mam podejrzenie ze jechalismy chyba cały czas z wiatrem:)
Na moście na Ostrowie pojechałam sobie ( chyba po raz pierwszy w tym roku) tak totalnie na maksa.
Wyprzedziłam Grześka, czułam, ze siedzi mi na kole jakiś czas i robi wszystko zeby mnie wyprzedzić, ale albo nie dał rady, albo po prostu odpuścił bo mu się nie chciało.
Mnie za to udało sie pobić swój rekord mostowy tzn osiągnełam prędkość 39 km/h.
Tak szybko nigdy tam nie wjechałam, a musze dodać, ze jest pod górkę trochę.
To dla mnie spory wysiłek, bo przecież na asfalcie płaskim trudno mi o osiągnięcie takiej prędkości.
Ale myślałam, ze moje serce tego nie wytrzyma:).
Tętno doszło chyba do maksymalnego. nie wiem, bo nawet nie zdązyłam spojrzeć na pulsometr.
Więc albo noga wczoraj wyjątkowo dobrze podawała, albo rzeczywiście wiatr bardzo pomagał.
Okaże się w najblizszych dniach czy to jakaś zwyżka formy czy.. wiatr:)
Na stacji benzynowej gdzie zaopatrywaliśmy się w niezbędne do dyskusji na "bezdrożach sportu" napoje, dojechały do nas dwa SOKOŁY czyli Panowie Bogdan i Adam.
I się zrobiło takie małe zebranie SOKOŁA bo i Mirek w Sokole, i Sławek i ja od niedawna.
Wracalismy przez Mościce i Mirek powiedział: no, no.. takiego peletonu to Mościcie nie widziały od czasów Kryterium Kwiatkowskiego.
Co fakt to fakt.
Fajnie było, ale w sobotę jak pójdzie wszystko dobrze, będzie jeszcze fajniej.. góry!!!!!!!!!!!!!!!!
Przysięgam jednak... to nie jest tytuł na wyrost:)
Nie była to co prawda jazda tak ekstremalna jak np na maratonie w Karpaczu, Głuszycy czy Istebnej, ale z Lasu Radłowskiego zostało wyciągnięte chyba wszystko co najbardziej ekstremalne:).
Fajnie więc było:), ciekawie, niełatwo i z niespodziankami.
Dawno nie jechałam w takim peletonie ( Mirek, Tomek, Sławek z tatrzańskim szczytem w nazwisku:), Grzesiek).
Na początku jazdy powiedziałam do Mirka, że to on prowadzi dzisiaj i ma poprowadzić samymi najgorszymi radłowskimi ścieżkami... za chwile jednak się poprawiłam mówiąc: tzn oczywiście najbardziej ciekawymi.
Mirek jak to Mirek wziął sobie moje słowa do serca , a przy tym odezwała się w nim jego rajdowo-ekstremalna dusza i rzeczywiście poprowadził....
Były chaszcze, patyki, korzonki, trawska po kierownicę, dzikowa łazienka ( czyli niezaprzeczalnie miejsce gdzie dziki się taplały).
Były ścieżki znane i kompletnie nieznane nawet Mirkowi, takie że momentami trzeba było schodzić z roweru, a Mirek wtedy powtarzał: ale fajnie.. jak na rajdzie...
Generalnie świetny trening techniki, bo klucząc między tymi drzewami, trawskami, przedzierając się przez chaszcze trzeba było sporo się nabalansować i nakręcić:).
Fajnieeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....
Brakowało tylko jakiejś górki.
Po wyjeżdzie z jednej najbardziej "zachaszczonej" sekwencji chłopaki wyciągali z przerzutek tony trawska ( co uwieczniłam na zdjęciu), a Grzesiek nawet znalazł jakiś drut ( wnyki???).
Był tez podjazd czyli most nad autostradą przed którym Mirek powiedział: teraz okaże się kto jest naprawdę mocny i komu sie chce jeszcze jeździć na rowerze.
No to pojechałam:)))), wczesniej mówiąc do Mirka: nie podpuszczaj....
Ale wczoraj jechało mi się świetnie, mam podejrzenie ze jechalismy chyba cały czas z wiatrem:)
Na moście na Ostrowie pojechałam sobie ( chyba po raz pierwszy w tym roku) tak totalnie na maksa.
Wyprzedziłam Grześka, czułam, ze siedzi mi na kole jakiś czas i robi wszystko zeby mnie wyprzedzić, ale albo nie dał rady, albo po prostu odpuścił bo mu się nie chciało.
Mnie za to udało sie pobić swój rekord mostowy tzn osiągnełam prędkość 39 km/h.
Tak szybko nigdy tam nie wjechałam, a musze dodać, ze jest pod górkę trochę.
To dla mnie spory wysiłek, bo przecież na asfalcie płaskim trudno mi o osiągnięcie takiej prędkości.
Ale myślałam, ze moje serce tego nie wytrzyma:).
Tętno doszło chyba do maksymalnego. nie wiem, bo nawet nie zdązyłam spojrzeć na pulsometr.
Więc albo noga wczoraj wyjątkowo dobrze podawała, albo rzeczywiście wiatr bardzo pomagał.
Okaże się w najblizszych dniach czy to jakaś zwyżka formy czy.. wiatr:)
Na stacji benzynowej gdzie zaopatrywaliśmy się w niezbędne do dyskusji na "bezdrożach sportu" napoje, dojechały do nas dwa SOKOŁY czyli Panowie Bogdan i Adam.
I się zrobiło takie małe zebranie SOKOŁA bo i Mirek w Sokole, i Sławek i ja od niedawna.
Wracalismy przez Mościce i Mirek powiedział: no, no.. takiego peletonu to Mościcie nie widziały od czasów Kryterium Kwiatkowskiego.
Co fakt to fakt.
Fajnie było, ale w sobotę jak pójdzie wszystko dobrze, będzie jeszcze fajniej.. góry!!!!!!!!!!!!!!!!
Chłopaki wyciągają trawsko z przerzutek© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:30
- VAVG 21.33km/h
- VMAX 40.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 723kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 sierpnia 2012
Mielec- Tarnów czyli droga przez mękę
Wyruszyłam dzisiaj z planem powrotu do Tarnowa, tą samą trasą , którą jechałam wczoraj.
Trochę inaczej wyjechałam z Mielca, przez Stary Mielec, chciałam zobaczyć jak wyremontowano Rynek.
Kiedy znalazłam się za mostem na Wisłoce, już wiedziałam , że będzie bardzo ciężko.
Wiał bardzo duży wiatr.
Początkowo jeszcze z nim walczyłam i starałam się utrzymać przyzwoitą prędkość 27, 26,25 km/h w zależności od warunków.
w okolicach Radgoszczy spasowałam, tym bardziej, ze zaczął padać deszcz, a mnie zaczęły boleć kolana.
Ubrałam kurtkę przeciwdeszczową i w drogę.
W Dąbrowie krótki postój celem uzupełnienia "paliwa" Tuż za Dąbrową zaczęło lać, nie padać, ale lać.
Woda chlupotała mi w butach, a mnie jechało się coraz cięzej i wolniej.
Prędkość zaczęła osyclować coraz częściej wokół 21 km/h . Dramat , prawda?:)
No ale tak to było. Ledwie jechałam.
Kolana zaczęły dokuczać coraz bardziej i zaczął mnie boleć kręgosłup.
Efekt tych 5 kg na plecach zapewne, a kolano... cóż.. chyba ten wiatr, ale nie wiem czy też nie mam odrobinę za nisko siodełka.
Pomyślałam: dlaczego ja sprzedałam moją crossową Gammę? ( mój pierwszy porządny rower Kellys Gamma).
Założyłoby się jej bagażnik, zamontowało sakwy i byłaby w sam raz na takie wycieczki.
leciutka ( bez amora), duże koła.
No nic, trzeba będzie pomyśleć o slickach na przyszły rok, będzie o tyle łatwiej.
Deszcz lał, przestał dopiero za Żabnem.
W Bobrownikach byłam już tak zmęczona i obolała, że miałam ochotę ściągnąć plecak i wyrzucić go gdzieś w krzaki.
No ale zbyt wiele "drogocennych" rzeczy w nim było.
M.in zakupione dzisiaj w LIDLU spodnie zimowe na rower i rękawiczki.
Rękawiczki to nie wiem, ale spodnie już miałam i bardzo, bardzo polecam.
Sprawdziły sie podczas zimowych jazd, nie ma sensu wydawać pieniedzy na markowe spodnie za 200 czy 300 zł, jak można mieć za 69 zł i tak samo się sprawują.
jakoś dojechałam do tego domu... ale zmęczona tak, że ...
Nawet po ostatniej wycieczce w górach nie byłam tak zmęczona.
Nie wiem czy to ten wiatr i deszcz, czy po prostu nie zdążyłam się zregenerować po "wczoraj"?
Bo w koncu w tym sezonie to nie jestem jakos specjalnie przyzwyczajona do długich tras dzien po dniu.
Pewnie wszystko po trochu.
Trochę inaczej wyjechałam z Mielca, przez Stary Mielec, chciałam zobaczyć jak wyremontowano Rynek.
Kiedy znalazłam się za mostem na Wisłoce, już wiedziałam , że będzie bardzo ciężko.
Wiał bardzo duży wiatr.
Początkowo jeszcze z nim walczyłam i starałam się utrzymać przyzwoitą prędkość 27, 26,25 km/h w zależności od warunków.
w okolicach Radgoszczy spasowałam, tym bardziej, ze zaczął padać deszcz, a mnie zaczęły boleć kolana.
Ubrałam kurtkę przeciwdeszczową i w drogę.
W Dąbrowie krótki postój celem uzupełnienia "paliwa" Tuż za Dąbrową zaczęło lać, nie padać, ale lać.
Woda chlupotała mi w butach, a mnie jechało się coraz cięzej i wolniej.
Prędkość zaczęła osyclować coraz częściej wokół 21 km/h . Dramat , prawda?:)
No ale tak to było. Ledwie jechałam.
Kolana zaczęły dokuczać coraz bardziej i zaczął mnie boleć kręgosłup.
Efekt tych 5 kg na plecach zapewne, a kolano... cóż.. chyba ten wiatr, ale nie wiem czy też nie mam odrobinę za nisko siodełka.
Pomyślałam: dlaczego ja sprzedałam moją crossową Gammę? ( mój pierwszy porządny rower Kellys Gamma).
Założyłoby się jej bagażnik, zamontowało sakwy i byłaby w sam raz na takie wycieczki.
leciutka ( bez amora), duże koła.
No nic, trzeba będzie pomyśleć o slickach na przyszły rok, będzie o tyle łatwiej.
Deszcz lał, przestał dopiero za Żabnem.
W Bobrownikach byłam już tak zmęczona i obolała, że miałam ochotę ściągnąć plecak i wyrzucić go gdzieś w krzaki.
No ale zbyt wiele "drogocennych" rzeczy w nim było.
M.in zakupione dzisiaj w LIDLU spodnie zimowe na rower i rękawiczki.
Rękawiczki to nie wiem, ale spodnie już miałam i bardzo, bardzo polecam.
Sprawdziły sie podczas zimowych jazd, nie ma sensu wydawać pieniedzy na markowe spodnie za 200 czy 300 zł, jak można mieć za 69 zł i tak samo się sprawują.
jakoś dojechałam do tego domu... ale zmęczona tak, że ...
Nawet po ostatniej wycieczce w górach nie byłam tak zmęczona.
Nie wiem czy to ten wiatr i deszcz, czy po prostu nie zdążyłam się zregenerować po "wczoraj"?
Bo w koncu w tym sezonie to nie jestem jakos specjalnie przyzwyczajona do długich tras dzien po dniu.
Pewnie wszystko po trochu.
- DST 69.00km
- Czas 02:57
- VAVG 23.39km/h
- VMAX 42.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 143 ( 76%)
- Kalorie 1273kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 sierpnia 2012
Tarnów- Mielec przez Radgoszcz i trochę o rowerowych ścieżkach
Wybierałam się do Mielca w weekend i zastanawiałam się czy jechac rowerem czy autobusem.
Trochę zbrzydła mi już tradycyjna droga, którą jeżdzę już od wielu lat, najpierw samochodem, potem rowerem, a teraz najczęściej autobusem.
W dodatku jej stan w granicach naszego województwa ( bo na terenie podkarpackiego jest dużo lepiej) jest dramatyczny.
Podczas mojej środowej wycieczki do Żabna wpadł mi do głowy pomysł, żeby jechać drogą alternatywną, nieco dłuższą.
I zaczęłam się bardzo cieszyć na tę myśl, bo bardzo, bardzo lubię NOWE.
Nowe ściezki, nowe drogi, nowe sportowe dyscypliny.
I wcieliłam pomysł w życie.
Wyjechalam o 8 rano, więc autut był dodatkowy bo aut mniej na drodze ( chociaż dopiero od Dąbrowy, bo na drodze Żabno- Dąbrowa spory ruch).
Zaczęłam od Białej, Łegu T i Żabna, potem do Dąbrowy.
Tak bez problemów znajduję drogę na Radomyśl.
( wcześniej bardzo dokładnie przestudiowałam mapę, bo w końcu nie mam zbyt dobrej orientacji w terenie).
Tuż za Dąbrową ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam .. ścieżkę rowerową.
Ścieżkę rowerową na wsi.. szeroką, co prawda z kostki, ale wykonaną bardzo starannie.
Ścieżka ciągneła się przez ponad 7 km, prawie do samej Radgoszczy.
A z tego co widziałam będzie kontynuuowana pewnie do Radgoszczy.
Wszystko to przy drodze powiatowej Dąbrowa Tarnowska- Radgoszcz.
Kiedy tak sobie jechałam tą drogą zaczęłam się zastanawiać czy ja jednak już tędy, dawno , dawno nie jechałam.
Nie wiem.. może nie tędy, ale na pewno byłam w Radgoszczy-Narożnikach nad zalewem, który z tego co pamietam, wiele lat temu był bardzo popularny wśród tarnowian.
Podobnie jak „Kakałko” w Podlesiu Debowym.
A potem powstały pożwirowe stawy w Radłowie i wszyscy „ciagną” na Radłów.
Droga aż do Radomyśla gładka, bez jednej dziury, spokojna, niewiele aut.
Jechało mi się bardzo dobrze, chociaż nie starałam się bić rekordów prędkości.
Upału raczej nie było, słonce za chmurami, czasem nieśmiało wyglądało.
Do Radomyśla dojechałam w dobrej kondycji, 2 minutki postoju na banana i w drogę.
Dalej już trasą znaną, ale droga z Radomyśla do Mielca dobra, chociaż bardziej ruchliwa.
Wydaje mi się, ze jak na jazdę nową trasą i z 5 kg plecakiem oraz biorąc pod uwagę, ze jedna z moich opon to Race King 2.2, dojechałam w dość dobrym czasie.
No i w dobrej kondycji.
Zrobiłam jeszcze zdjęcie ścieżce mieleckiej, chociaż tej z gatunku gorszych.
Nie miałam czasu jechać na te lepsze, ale kiedyś na pewno zdjęcia zrobię.
Chociaż pewnie dopiero w przyszłym roku, bo w tym już pewnie do Mielca rowerem nie pojadę. Zbyt wcześnie już się robi ciemno, a przecież jak jadę na weekend nie mogę wyjechać od siostry już po śniadaniu w niedzielę.
Więc teraz zostanie już autobus.
Ścieżki.. temat rzeka, ale myślę, że muszę jeszcze kilka zdjęć zrobić.
Jeśli da się na wsi porządną ścieżkę zrobić, jeśli da się zrobić świetne ścieżki w 60 tys mieście, dlaczego nie mozna takich zrobić w Tarnowie?
Bo owszem ścieżek jest dużo, dobrze. lepsze takie niż żadne, ale przecież można je robić lepsze.
No, ale po co ja to piszę... nie wiem w zasadzie
Tyle razy już o tym rozmawialismy na forum rowerum, z władzami, w mediach
Trochę zbrzydła mi już tradycyjna droga, którą jeżdzę już od wielu lat, najpierw samochodem, potem rowerem, a teraz najczęściej autobusem.
W dodatku jej stan w granicach naszego województwa ( bo na terenie podkarpackiego jest dużo lepiej) jest dramatyczny.
Podczas mojej środowej wycieczki do Żabna wpadł mi do głowy pomysł, żeby jechać drogą alternatywną, nieco dłuższą.
I zaczęłam się bardzo cieszyć na tę myśl, bo bardzo, bardzo lubię NOWE.
Nowe ściezki, nowe drogi, nowe sportowe dyscypliny.
I wcieliłam pomysł w życie.
Wyjechalam o 8 rano, więc autut był dodatkowy bo aut mniej na drodze ( chociaż dopiero od Dąbrowy, bo na drodze Żabno- Dąbrowa spory ruch).
Zaczęłam od Białej, Łegu T i Żabna, potem do Dąbrowy.
Tak bez problemów znajduję drogę na Radomyśl.
( wcześniej bardzo dokładnie przestudiowałam mapę, bo w końcu nie mam zbyt dobrej orientacji w terenie).
Tuż za Dąbrową ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam .. ścieżkę rowerową.
Ścieżkę rowerową na wsi.. szeroką, co prawda z kostki, ale wykonaną bardzo starannie.
Ścieżka ciągneła się przez ponad 7 km, prawie do samej Radgoszczy.
A z tego co widziałam będzie kontynuuowana pewnie do Radgoszczy.
Wszystko to przy drodze powiatowej Dąbrowa Tarnowska- Radgoszcz.
Kiedy tak sobie jechałam tą drogą zaczęłam się zastanawiać czy ja jednak już tędy, dawno , dawno nie jechałam.
Nie wiem.. może nie tędy, ale na pewno byłam w Radgoszczy-Narożnikach nad zalewem, który z tego co pamietam, wiele lat temu był bardzo popularny wśród tarnowian.
Podobnie jak „Kakałko” w Podlesiu Debowym.
A potem powstały pożwirowe stawy w Radłowie i wszyscy „ciagną” na Radłów.
Droga aż do Radomyśla gładka, bez jednej dziury, spokojna, niewiele aut.
Jechało mi się bardzo dobrze, chociaż nie starałam się bić rekordów prędkości.
Upału raczej nie było, słonce za chmurami, czasem nieśmiało wyglądało.
Do Radomyśla dojechałam w dobrej kondycji, 2 minutki postoju na banana i w drogę.
Dalej już trasą znaną, ale droga z Radomyśla do Mielca dobra, chociaż bardziej ruchliwa.
Wydaje mi się, ze jak na jazdę nową trasą i z 5 kg plecakiem oraz biorąc pod uwagę, ze jedna z moich opon to Race King 2.2, dojechałam w dość dobrym czasie.
No i w dobrej kondycji.
Zrobiłam jeszcze zdjęcie ścieżce mieleckiej, chociaż tej z gatunku gorszych.
Nie miałam czasu jechać na te lepsze, ale kiedyś na pewno zdjęcia zrobię.
Chociaż pewnie dopiero w przyszłym roku, bo w tym już pewnie do Mielca rowerem nie pojadę. Zbyt wcześnie już się robi ciemno, a przecież jak jadę na weekend nie mogę wyjechać od siostry już po śniadaniu w niedzielę.
Więc teraz zostanie już autobus.
Ścieżki.. temat rzeka, ale myślę, że muszę jeszcze kilka zdjęć zrobić.
Jeśli da się na wsi porządną ścieżkę zrobić, jeśli da się zrobić świetne ścieżki w 60 tys mieście, dlaczego nie mozna takich zrobić w Tarnowie?
Bo owszem ścieżek jest dużo, dobrze. lepsze takie niż żadne, ale przecież można je robić lepsze.
No, ale po co ja to piszę... nie wiem w zasadzie
Tyle razy już o tym rozmawialismy na forum rowerum, z władzami, w mediach
Zaległe zdjęcie z czwartkowej wycieczki© lemuriza1972
Scieżka rowerowa we wsi Żdżary© lemuriza1972
Drewniany Kościół w Radgoszczy© lemuriza1972
Ścieżka rowerowa w Mielcu , jedna z tych gorszych, bo są znacznie lepsze© lemuriza1972
- DST 68.00km
- Czas 02:38
- VAVG 25.82km/h
- VMAX 40.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 1158kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 sierpnia 2012
Lubinka
Bardzo lubię tę piosenkę, zwłaszcza ten radosny głos Marty Lisiewicz.
A skojarzyła mi się, bo czytam teraz książkę, pewnego austriackiego pisarza. Tytuł: „ Dziewczyna z poczty”
Książka zresztą świetna, trochę klimatem przypominająca Henry’ego Jamesa ( tego od „Domu przy Placu Waszyngtona”). Jeśli ktos lubi takie klimaty, to polecam.
Generalnie historia powstania tej ksiązki jest bardzo ciekawa.
To jest ostatnia ksiązka Stefana Zweiga, niedokończona i opublikowana 40 lat po jego śmierci, staraniem wydawcy, który zebrał ją w całość z pozostawionych przez pisarza zapisków.
To historia dziewczyny… podobna do tej z piosenki.
Dziewczyny z prowincji, bardzo biednej dziewczyny, która przez jeden tydzień swojego życia przebywa w luksusowym hotelu w alpejskim kurorcie..( na zaproszenie bogatej ciotki).
Po powrocie do swojej codzienności.. nie może się odnależć.
Dlaczego o tej ksiązce piszę? bo ten kurort , w którym spędziła ten niezwykły tydzień swojego życia… był gdzieś w pobliżu Matternhorn.
Kiedy doszłam w ksiązce do fragmentu, kiedy ktos dziewczynie pożyczył książkę o pierwszych zdobywcach Matternhorn , aż się do siebie uśmiechnęłam:)
No a teraz do rzeczy.
Miało dzisiaj w zasadzie roweru nie być, bo troche obowiązków domowych.
Uporałam się z nimi jednak dość szybko i o 18.30 wyjechałam z domu.
Dzisiaj z Tomkiem.
Pojechaliśmy na Lubinkę ( dzisiaj w większości asfaltami).
Podjazd na Lubinkę…
No cięzko mi cięzko, ale tak mało jeżdzę po górach…
Tomek pewnie dzisiaj jechał wolniej niż zazwyczaj a i tak cięzko mi było utrzymać mu koło, ale się bardzo starałam.
Myślę, ze to był jeden z moich lepszych tegorocznych wjazdów na Lubinkę.
Ale koncząc myślałam: nigdy wiecej żadnego maratonu!!!
Nie ma mowy… już się nie będę tak męczyć…
( może mi przejdzie:)).
Ale fakt.. byłam zmęczona jadąc tę koncówkę, czułam te charakterystyczne bóle zębów i całego ciała, które pojawiają się u mnie kiedy jadę podjazd na maksa w równym tempie.
Słonce już zachodziło pięknie na czerwono. Niestety jakoś tak zeszło.. że nie zrobiłam zdjęcia.
Zjechalismy obok winnicy ( przepiękny jest stamtąd widok na Dunajec) i potem już niebieskim naddunajcowym.
Pomyślałam sobie: tyle razy już tu jechałam, ze przestałam zauważać piekno tego szlaku.
Bo jest piekny, wyjątkowo.
Powrót przez Buczynę, w Buczynie już prawie po ciemku.
Wnioski: jeśli w przyszłym roku chce żeby mi się lepiej jeździło muszę tych podjazdów robić wiecej.
Samo nie przyjdzie.
No bo jeżeli w ub roku byłam w stanie wjeżdzać koncówkę przed kapliczką 18 km/h, to czymże jest dzisiejsze 15???
ale czy to w sumie jest takie ważne..
Ważne, żebym pozbyła się tych złych myśli na podjeździe i cieszyła sie podjeżdzaniem jak dawniej.
- DST 40.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:52
- VAVG 21.43km/h
- VMAX 51.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 sierpnia 2012
Anioł w Tarnowie
Piosenka taka dzisiaj, bo z Aniołem mi się kojarzy.
Chyba z filmu „ Zakochany Anioł”.
Lubię ją.
„Pod rzęsami nic się nie zmienia….”
Miała być dzisiaj jazda z Mirkiem, ale Mirek musiał skończyć malować dach.
Tak więc pomyślałam początkowo … nie jadę sama, jakoś nie chce mi się dzisiaj…
A potem pomyślałam: pojadę umyć Magnusa. Należy mu się trochę dbałości, czułości, luksusu.
Bo on sobie na to zasłużył, jak dobry pracownik zasłużył sobie na dobrą emeryturę, tak on tymi przejechanymi kilometrami, maratonami, zasłużył sobie na odrobinę czasu tylko dla niego.
Od czasu do czasu.
Jak już wymysliłam, że pojadę go myć, to pomyślałam… a to pojadę do Lipia i wstąpię na myjkę naprzeciwko MPEC-u.
No i się zrobiła jazda z tego.
Krótka, znowu niezbyt pospieszna, ale jednak jazda.
Pojechałam czerwonym do Lipia, w Lipiu jak to w Lipiu masa ścieżek fajnych i odrobina adrenaliny na zakrętach, korzeniach itd.
A potem myjka.
Na myjce spotkałam Pawła P., który przekonywał mnie do zalet roweru szosowego.
Ależ mnie przekonywać nie trzeba.
Ja bardzo, bardzo marzyłam kiedyś o rowerze szosowym.
I nawet postawiłam zakup takiego rowerka sobie za cel.
Ale… potem kupiłam KTM-a, trzeba było go spłacić.. i tak jakoś zeszło.
A teraz.. teraz marzenia odłozyłam wysoko, na jakąś górną półkę.
Może kiedyś po nie sięgnę.
A w Lipiu spotkałam Anioła i jako , ze jestem wielbicielką Aniołów, musiałam mu zrobić zdjęcie.
I znowu jazda ścieżkami rowerowymi tarnowskimi…
Nie raz pisałam – nie lubię jeździć przez miasto, ze względu na ściezki własnie.
( na tej prowadzącej z Ostrowa wczoraj dojrzałam dziurę, jak ktoś wpadnie w nią, to może być po obręczy)
Dzisiaj moja koleżanka w pracy powiedziała: fajne są te ścieżki….
Ot co.
Zdziwiłam się, bo mam jak wiadomo na ten temat swoje zdanie.
Zły materiał ( kostka), za wysokie kraweżniki, konieczność przemieszczania się z jednej strony drogi na drugą, masa szkła ( Krakowska) itd.
Nie jest dobrze.
Miałam okazję objechać Mielec na rowerze.
Oczywiście to jest dużo mniejsze miasto, ale to miasto spore w koncu, da się obejchać ścieżką rowerową.
Cudowną ścieżką, gładką … z dobrego materiału, świetnie oznaczoną.
Ścięzka prowadzi ( jadąc od strony Rzeszowa) od samej granicy miasta.
Cały czas poprawadzona jedną stroną jezdni… żadnych kraweżników na przejsciach, zadnych nierówności, po prostu czułam jadąć tą sciezką , ze jestem bezpieczna.
Anioł w Tarnowie© lemuriza1972
- DST 28.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:24
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- HRmax 164 ( 87%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 sierpnia 2012
Tarnów- Żabno-Radłów- Tarnów
Pogoda mocno niepewna , więc i jazda stała pod znakiem zapytania.
Plan był taki, żeby wjechać dzisiaj albo na Golgotę, albo zrobić jeden b. cięzki podjazd , który robił kiedys Tomek z Renatką.
I z takim planem w głowie wyjechałam.
Ale.. życie:)
Jak tylko zaczęłam pedałować, zaczęło boleć mnie kolano. Kolano, które troszeczkę obiłam w sobotę, zjeżdzając po jakichś kamerdulcach ( dostałam chyba kierownicą).
Pomyślałam, więc, że podjazdy to nie jest dobry pomysł.
Poza tym nad górkami zbierały się mocno ciemne chmury.
Skręciłam więc w Chemiczną i obrałam kurs na Żabno ( czyli płasko i po asfalcie)
Biała- Bobrowniki Wlk- Łeg T- Żabno
W Żabnie za mostem tradycyjnie skreciłam w lewo, ale kiedy dojechałam do Radłowa postanowiłam coś zmienić i pojechać inaczej.
Skręciłam więc do łeki Siedleckiej i pojechałam tamtędy m.in przez Bobrowniki Małe.
Odkryłam przy okazji dużo fajnych bardzo spokojnych dróg, w sam raz do płaskiej jazdy po asfalcie.
I tak jadąc przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który jeśli uda mi sie zrealizować, to rzecz jasna o tym napiszę.
Tak sobie spokojna jazda dzisiaj
Bardzo spokojna.
Plan był taki, żeby wjechać dzisiaj albo na Golgotę, albo zrobić jeden b. cięzki podjazd , który robił kiedys Tomek z Renatką.
I z takim planem w głowie wyjechałam.
Ale.. życie:)
Jak tylko zaczęłam pedałować, zaczęło boleć mnie kolano. Kolano, które troszeczkę obiłam w sobotę, zjeżdzając po jakichś kamerdulcach ( dostałam chyba kierownicą).
Pomyślałam, więc, że podjazdy to nie jest dobry pomysł.
Poza tym nad górkami zbierały się mocno ciemne chmury.
Skręciłam więc w Chemiczną i obrałam kurs na Żabno ( czyli płasko i po asfalcie)
Biała- Bobrowniki Wlk- Łeg T- Żabno
W Żabnie za mostem tradycyjnie skreciłam w lewo, ale kiedy dojechałam do Radłowa postanowiłam coś zmienić i pojechać inaczej.
Skręciłam więc do łeki Siedleckiej i pojechałam tamtędy m.in przez Bobrowniki Małe.
Odkryłam przy okazji dużo fajnych bardzo spokojnych dróg, w sam raz do płaskiej jazdy po asfalcie.
I tak jadąc przyszedł mi do głowy pewien pomysł, który jeśli uda mi sie zrealizować, to rzecz jasna o tym napiszę.
Tak sobie spokojna jazda dzisiaj
Bardzo spokojna.
- DST 42.00km
- Czas 01:42
- VAVG 24.71km/h
- VMAX 32.00km/h
- HRmax 154 ( 81%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 761kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 sierpnia 2012
Do Radłowa
Powoli i dostojnie, niespiesznie dzisiaj.
Czyli rower jako środek lokomocji tylko i wyłącznie.
Dobry weekend, miałam okazję odpocząć, mogę jutro ruszać do pracy.
I taka ciekawostka.
Niby w tv są transmisje na żywo, tak?
no niby tak, ale nie do konca tak.
Tak się składa, że mieszkam obok stadionu Unii.
Jak jest żużel, słyszę wszystko, słyszę jak zuzlowcy startują, jak jadą, jak coś sie dzieje na torze ( np nasz wyprzedza nie-naszego, bo wtedy słychac reakcje publiczności).
I dzisiaj był mecz w tv. Na zywo.
Jakie to denerwujące, kiedy słyszę ze oni tam na stadionie już jadą, a tu w tv jeszcze grzeją motory, albo słyszę okrzyk radości publiczności, wiec wiem ze nasz wyprzedził nie-naszego, a na ekranie jeszcze nasz jedzie za nie-naszym.
Ale nieważne w sumie:). wygrali z Mistrzem Polski. Bardzo wysoko wygrali.
Może się przejdę na jakiś play-offowy mecz jak będzie okazja.
Czyli rower jako środek lokomocji tylko i wyłącznie.
Dobry weekend, miałam okazję odpocząć, mogę jutro ruszać do pracy.
I taka ciekawostka.
Niby w tv są transmisje na żywo, tak?
no niby tak, ale nie do konca tak.
Tak się składa, że mieszkam obok stadionu Unii.
Jak jest żużel, słyszę wszystko, słyszę jak zuzlowcy startują, jak jadą, jak coś sie dzieje na torze ( np nasz wyprzedza nie-naszego, bo wtedy słychac reakcje publiczności).
I dzisiaj był mecz w tv. Na zywo.
Jakie to denerwujące, kiedy słyszę ze oni tam na stadionie już jadą, a tu w tv jeszcze grzeją motory, albo słyszę okrzyk radości publiczności, wiec wiem ze nasz wyprzedził nie-naszego, a na ekranie jeszcze nasz jedzie za nie-naszym.
Ale nieważne w sumie:). wygrali z Mistrzem Polski. Bardzo wysoko wygrali.
Może się przejdę na jakiś play-offowy mecz jak będzie okazja.
- DST 28.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:28
- VAVG 19.09km/h
- VMAX 37.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 sierpnia 2012
Kosarzyska-Obidza- Wlk. Rogacz- Przehyba-Jaworki- Biała Woda- Obidza
Wczoraj pojawiała się propozycja wyjazdu w góry na rower.
Ponieważ samochodu nie posiadam, więc taka okazja zbyt często mi się nie zdarza, albo w zasadzie w ogóle mi się nie zdarza, bo ostatni raz w górach na rowerze byłam na maratonie w Istebnej a to było we wrześniu 2011r.
Zaczęłam się zastanawiac, bo…
Byłam zmęczona całym tygodniem w pracy i marzyła mi się chociaż chwila odpoczynku, chociaż spanie o godzinę dłuższe niż zwykle, a tu jechać na górską wyrpę?
Po drugie jeżdzę w tym roku jak jeżdzę, więc była obawa czy poradzę sobie na zjazdach, na podjazdach, czy koledzy nie będą musieli zbyt długo na mnie czekać jak będziemy podjeżdzać pod górki.
Po trzecie… zaczęłam myśleć czy chce tego naprawdę, bo ostatnio to tak jakoś niewiele rzeczy sprawia mi radość niestety, a już co do roweru, to trudno mi dawną miłość odnaleźć.
I po czwarte : byłam wstępnie umówiona z kolegą na jazdę na rower ( on był taki nie do konca przekonany czy pojedzie), no ale wstepnie się umówilismy, a dla niego miejsca w nie moim zresztą w koncu samochodzie, już nie było.
Wiec miałam dylemat natury moralnej. I cały wieczór biłam sie z myślami.
Kolega jednak przekonał mnie, żeby pojechała, skoro mam okazję i w ogóle się nie zastanawiała.
Pojechałam więc.
Wyjechalismy późno. Tomek, Jacek Ł i ja.
Okazało się, ze jedzie jeszcze Paweł Sz ( o czym sam Paweł dowiedział się o 8.30), więc jechalismy jeszcze po niego do Wierzchosławic i przepakowanie do jego auta.
Kierunek: Beskid Sądecki.
Czyli góry moje.. przydomowe.
Osmielam się je tak nazywać, chociaż to nawet nie nasz powiat.
No ale blisko, bardzo blisko, a ja już sporo razy byłam tam i na rowerze i na nogach, że takie są.. moje przydomowe.
Po prostu.
Najbliższe.
Zaczęlismy w Kosarzyskach.
Trasa mi znana i pod względem rowerowym i tym chodzenia na piechotę.
Dawno, dawno temu podjeżdzałam ten podjazd ( w kierunku Obidzy) na moim City Best, od którego wszystko się zaczęło.
City Best i moja kondycja pozwoliły tylko na dojechanie do Suchej Doliny.
Takie to było czasy.
Dzisiaj wyruszyłam sobie samotnie, bo stwierdziłam , że zanim chłopaki zmontują rowery, to ja spokojnie sobie na Obidzę podjadę, a oni nie będą przynajmniej musieli na mnie czekać, a i ja nie będę się stresować, ze nie nadążam.
Pojechałam.
To długi podjazd ( 8 km), niby asfalt i płyty, ale męczący. Momentami nawet bardzo.
Jechałam ten podjazd chyba 40 min.
Długo.
Dojechałam do Obidzy, chłopaków jeszcze nie było przez dłuższą chwilę, no ale oni wyjechali znacznie później niż ja..
Jak zobaczyłam Tomka w oddali, to zjechałam na dół porobić im zdjęcia.
No i jeszcze raz koncówka podjazdu na Obidzę.
Jakiś chłopczyk powiedział do mamy: ta pani już trzeci raz tu jedzie…
( cos mu się pomyliło, bo trzy razy tam nie jechałam, nie jestem masochistką:)).
Chwila odpoczynku, picie , jedzenie i w drogę.
W górach jak to w górach, gdzie trzeba się mierzyc ze stromiznami, podjazdami, kamieniami, korzeniami itd. każdy kilometr mierzy się inaczej.
Kto jeździ po górach to wie, że to co na nizinach i asfalcie możesz przejechać w 20 min, tutaj czasem jedziesz np. godzinę.
Góry jak to góry.. robią wrażenie.
Zawsze.
Nawet jeśli ciut mniejsze, bo akurat taki czas w zyciu, to jednak robią wrażenie.
Nie będę ukrywać, ze „młynkując” niektóre podjazdy miałam mysli w głowie pt: co ja tu robię? Po co przyjechałam? Po co się tak męczyć?
Ot, zwykłe mtbowskie myślenie podczas wjeżdzania na szczyt, prawda? Kto z nas tego nie przerabiał?:)
Jacek jak mantrę powtarzał:
No i kto k.. wpadł na ten pomysł?
( czy jakos tak to było, a dodam , że to on był pomysłodwacą dzisiejszej wycieczki).
Oczywiscie to wszystko było mówione w momencie krańcowego zmęczenia, a więc trzeba traktować z przymrużeniem oka, tę Jacka mantrę.
Miałam obawy jadąc.. jak sobie poradzę.
Niepotrzebnie.
Dawałam radę, chociaż wiem, że na maraton z obecną formą nie mam się co wybierać.
Jasne .. przejechałbym go, przeczołogałabym się, ale… po co?
Żaden w miarę przyzwoity wynik nie wchodzi w grę, a maratonów już tyle przejechałam, w tym wiele naprawde bardzo ciezkich, ze nic już udowadniać sobie nie musze. I nie czuję takiej potrzeby.
Może kiedyś poczuję potrzebę przejechania jakiejs trudnej trasy, sprawdzenia się.
Może zdarzy sie, z ebede miała czas i mozliwości. To pojadę.
Ale teraz.. nie.
Dobrze mi się zjeżdzało. Naprawdę dobrze.
Postanowiłam sobie, że muszę z głowy usunąć myśl pt: dawno w górach nie zjeżdzałaś. Zapomniałaś jak to się robi.
I usunęłam.
I starałam się przypomnieć sobie to wszystko czego nauczyły mnie maratony u GG.
Te nawyki, ten balans ciałem, tę swobodę pewną, którą trzeba mieć na zjeździe, bo jak się człowiek boi, to spina mięsnie, jak spina mięśnie, to zjeżdzania nie będzie.
I mknęłam przez te kamienie i korzenie naprawdę fajnie, chociaż nie tak fajnie jak chłopaki, bo oni są lepsi no i fulle mają, wiec to zjeżdzanie siłą rzeczy lepiej im wychodzić będzie.
Ale miałam dużo radosci z tego zjeżdzania ( oprócz sekwencji luźnych kamieni, tych nie lubie).
Było też trochę pchania pod górę, czego szczerze nie cierpię, ale to tez jest specyfika jeżdzenia w górach i trzeba to po prostu zaakceptować i nie żzymac się, nie złości,tylko mozolnie pchać te ponad 11 kilo pod górę.
Pogoda idealna, słonce, ale temperatura w sam raz.
Błota nieduzo, chociaz rower ubłocony, a i ja też, bo kilka razy na zjazdach wpadłam w nieco zbyt głębokie kałuże.
Chłopaki mieli tez przygody pt cieknące z opony mleczko, kapeć.
Wiec właściwie spora częśc dnia spędzilismy w tych górach.
Na koniec obiad w Bacówce na Obidzy, a tam niespodzianka.
Kiedy wychodziłam z jedzeniem, ujrzałam Panią znajomą.
Panią znajomą z ekranów kinowych i tv.
Przez chwile taka myśl: skąd ja tę panią znam?
Potem pewien rodzaj onieśmielenia, zdziwienia.
Mam tak, ilekroć spotkam kogoś znanego mi wyłącznie z mediów.
Mieszkam w małym mieście, wiec nieczęsto mi się zdarza.
To była Danuta Szaflarska. Aktorka, którą bardzo, bardzo lubię, za przepiekną, chociaż niemłodą już twarz, za śmiejące się oczy, za ten szczebiotliwie-dobrotliwy głos.
Miałam ochote podjeść i powiedzieć: jest Pani naprawdę cudowna, taka radosna…
Nie podeszłam, pomyslałam: ona ma swój czas, swój odpoczynek, siedzi i patrzy na góry. Nie wolno mi tego zaburzać.
To był dobry dzień.
I cieszę się, bo myslałam, ze moja miłośc do roweru w takim wymiarze jak kiedyś zupełnie mineła.
Ze nigdy już nic takiego nie poczuje jak kiedyś.
Ale widocznie potrzeba mi było takiej trasy, żeby znowu poczuć taką RADOŚĆ z jazdy.
Ona nie jest taka jak te 6 lat temu, kiedy zaczynałam moją przygodę z mtb.
Nie jest taka, bo być nie może. Siłą rzeczy.
Ale jest.
To ważne.
To nie jest najważniejsze w zyciu, ale ważne.
Żeby być, żeby coś czuć, żeby dodawać sobie energii, sił do mierzenia się z codziennością.
Ponieważ samochodu nie posiadam, więc taka okazja zbyt często mi się nie zdarza, albo w zasadzie w ogóle mi się nie zdarza, bo ostatni raz w górach na rowerze byłam na maratonie w Istebnej a to było we wrześniu 2011r.
Zaczęłam się zastanawiac, bo…
Byłam zmęczona całym tygodniem w pracy i marzyła mi się chociaż chwila odpoczynku, chociaż spanie o godzinę dłuższe niż zwykle, a tu jechać na górską wyrpę?
Po drugie jeżdzę w tym roku jak jeżdzę, więc była obawa czy poradzę sobie na zjazdach, na podjazdach, czy koledzy nie będą musieli zbyt długo na mnie czekać jak będziemy podjeżdzać pod górki.
Po trzecie… zaczęłam myśleć czy chce tego naprawdę, bo ostatnio to tak jakoś niewiele rzeczy sprawia mi radość niestety, a już co do roweru, to trudno mi dawną miłość odnaleźć.
I po czwarte : byłam wstępnie umówiona z kolegą na jazdę na rower ( on był taki nie do konca przekonany czy pojedzie), no ale wstepnie się umówilismy, a dla niego miejsca w nie moim zresztą w koncu samochodzie, już nie było.
Wiec miałam dylemat natury moralnej. I cały wieczór biłam sie z myślami.
Kolega jednak przekonał mnie, żeby pojechała, skoro mam okazję i w ogóle się nie zastanawiała.
Pojechałam więc.
Wyjechalismy późno. Tomek, Jacek Ł i ja.
Okazało się, ze jedzie jeszcze Paweł Sz ( o czym sam Paweł dowiedział się o 8.30), więc jechalismy jeszcze po niego do Wierzchosławic i przepakowanie do jego auta.
Kierunek: Beskid Sądecki.
Czyli góry moje.. przydomowe.
Osmielam się je tak nazywać, chociaż to nawet nie nasz powiat.
No ale blisko, bardzo blisko, a ja już sporo razy byłam tam i na rowerze i na nogach, że takie są.. moje przydomowe.
Po prostu.
Najbliższe.
Zaczęlismy w Kosarzyskach.
Trasa mi znana i pod względem rowerowym i tym chodzenia na piechotę.
Dawno, dawno temu podjeżdzałam ten podjazd ( w kierunku Obidzy) na moim City Best, od którego wszystko się zaczęło.
City Best i moja kondycja pozwoliły tylko na dojechanie do Suchej Doliny.
Takie to było czasy.
Dzisiaj wyruszyłam sobie samotnie, bo stwierdziłam , że zanim chłopaki zmontują rowery, to ja spokojnie sobie na Obidzę podjadę, a oni nie będą przynajmniej musieli na mnie czekać, a i ja nie będę się stresować, ze nie nadążam.
Pojechałam.
To długi podjazd ( 8 km), niby asfalt i płyty, ale męczący. Momentami nawet bardzo.
Jechałam ten podjazd chyba 40 min.
Długo.
Dojechałam do Obidzy, chłopaków jeszcze nie było przez dłuższą chwilę, no ale oni wyjechali znacznie później niż ja..
Jak zobaczyłam Tomka w oddali, to zjechałam na dół porobić im zdjęcia.
No i jeszcze raz koncówka podjazdu na Obidzę.
Jakiś chłopczyk powiedział do mamy: ta pani już trzeci raz tu jedzie…
( cos mu się pomyliło, bo trzy razy tam nie jechałam, nie jestem masochistką:)).
Chwila odpoczynku, picie , jedzenie i w drogę.
W górach jak to w górach, gdzie trzeba się mierzyc ze stromiznami, podjazdami, kamieniami, korzeniami itd. każdy kilometr mierzy się inaczej.
Kto jeździ po górach to wie, że to co na nizinach i asfalcie możesz przejechać w 20 min, tutaj czasem jedziesz np. godzinę.
Góry jak to góry.. robią wrażenie.
Zawsze.
Nawet jeśli ciut mniejsze, bo akurat taki czas w zyciu, to jednak robią wrażenie.
Nie będę ukrywać, ze „młynkując” niektóre podjazdy miałam mysli w głowie pt: co ja tu robię? Po co przyjechałam? Po co się tak męczyć?
Ot, zwykłe mtbowskie myślenie podczas wjeżdzania na szczyt, prawda? Kto z nas tego nie przerabiał?:)
Jacek jak mantrę powtarzał:
No i kto k.. wpadł na ten pomysł?
( czy jakos tak to było, a dodam , że to on był pomysłodwacą dzisiejszej wycieczki).
Oczywiscie to wszystko było mówione w momencie krańcowego zmęczenia, a więc trzeba traktować z przymrużeniem oka, tę Jacka mantrę.
Miałam obawy jadąc.. jak sobie poradzę.
Niepotrzebnie.
Dawałam radę, chociaż wiem, że na maraton z obecną formą nie mam się co wybierać.
Jasne .. przejechałbym go, przeczołogałabym się, ale… po co?
Żaden w miarę przyzwoity wynik nie wchodzi w grę, a maratonów już tyle przejechałam, w tym wiele naprawde bardzo ciezkich, ze nic już udowadniać sobie nie musze. I nie czuję takiej potrzeby.
Może kiedyś poczuję potrzebę przejechania jakiejs trudnej trasy, sprawdzenia się.
Może zdarzy sie, z ebede miała czas i mozliwości. To pojadę.
Ale teraz.. nie.
Dobrze mi się zjeżdzało. Naprawdę dobrze.
Postanowiłam sobie, że muszę z głowy usunąć myśl pt: dawno w górach nie zjeżdzałaś. Zapomniałaś jak to się robi.
I usunęłam.
I starałam się przypomnieć sobie to wszystko czego nauczyły mnie maratony u GG.
Te nawyki, ten balans ciałem, tę swobodę pewną, którą trzeba mieć na zjeździe, bo jak się człowiek boi, to spina mięsnie, jak spina mięśnie, to zjeżdzania nie będzie.
I mknęłam przez te kamienie i korzenie naprawdę fajnie, chociaż nie tak fajnie jak chłopaki, bo oni są lepsi no i fulle mają, wiec to zjeżdzanie siłą rzeczy lepiej im wychodzić będzie.
Ale miałam dużo radosci z tego zjeżdzania ( oprócz sekwencji luźnych kamieni, tych nie lubie).
Było też trochę pchania pod górę, czego szczerze nie cierpię, ale to tez jest specyfika jeżdzenia w górach i trzeba to po prostu zaakceptować i nie żzymac się, nie złości,tylko mozolnie pchać te ponad 11 kilo pod górę.
Pogoda idealna, słonce, ale temperatura w sam raz.
Błota nieduzo, chociaz rower ubłocony, a i ja też, bo kilka razy na zjazdach wpadłam w nieco zbyt głębokie kałuże.
Chłopaki mieli tez przygody pt cieknące z opony mleczko, kapeć.
Wiec właściwie spora częśc dnia spędzilismy w tych górach.
Na koniec obiad w Bacówce na Obidzy, a tam niespodzianka.
Kiedy wychodziłam z jedzeniem, ujrzałam Panią znajomą.
Panią znajomą z ekranów kinowych i tv.
Przez chwile taka myśl: skąd ja tę panią znam?
Potem pewien rodzaj onieśmielenia, zdziwienia.
Mam tak, ilekroć spotkam kogoś znanego mi wyłącznie z mediów.
Mieszkam w małym mieście, wiec nieczęsto mi się zdarza.
To była Danuta Szaflarska. Aktorka, którą bardzo, bardzo lubię, za przepiekną, chociaż niemłodą już twarz, za śmiejące się oczy, za ten szczebiotliwie-dobrotliwy głos.
Miałam ochote podjeść i powiedzieć: jest Pani naprawdę cudowna, taka radosna…
Nie podeszłam, pomyslałam: ona ma swój czas, swój odpoczynek, siedzi i patrzy na góry. Nie wolno mi tego zaburzać.
To był dobry dzień.
I cieszę się, bo myslałam, ze moja miłośc do roweru w takim wymiarze jak kiedyś zupełnie mineła.
Ze nigdy już nic takiego nie poczuje jak kiedyś.
Ale widocznie potrzeba mi było takiej trasy, żeby znowu poczuć taką RADOŚĆ z jazdy.
Ona nie jest taka jak te 6 lat temu, kiedy zaczynałam moją przygodę z mtb.
Nie jest taka, bo być nie może. Siłą rzeczy.
Ale jest.
To ważne.
To nie jest najważniejsze w zyciu, ale ważne.
Żeby być, żeby coś czuć, żeby dodawać sobie energii, sił do mierzenia się z codziennością.
Przygotowania do drogi© lemuriza1972
W dole fragment podjazdu w kierunku Obidzy© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Paweł podjeżdża© lemuriza1972
Tomek podjeżdża© lemuriza1972
Jacek podjeżdża© lemuriza1972
Paweł i jego maszyna czyli Gary© lemuriza1972
Droga....© lemuriza1972
Pozują chłopaki do zdjecia:)© lemuriza1972
I jeszczo jedno pozowanie:)© lemuriza1972
Jedziemy dalej...© lemuriza1972
Przygoda Jacka© lemuriza1972
Z górami w tle© lemuriza1972
Zjazd łąką© lemuriza1972
a było i tak...© lemuriza1972
- DST 49.00km
- Teren 32.00km
- Czas 03:53
- VAVG 12.62km/h
- VMAX 57.00km/h
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 1913kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze