Czwartek, 30 sierpnia 2012
Klapa czyli dzień wielkich przegranych
&feature=player_detailpage
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
Mam taki powtarzający się sen ( zawsze tuż przed przebudzeniem).
Ktoś mówi mi: pamiętaj, musisz się uczyć , jesteś w maturalnej klasie. Zdajesz maturę. Nic się nie uczysz, a tu czasu coraz mniej.
W tym śnie jestem śmiertelnie przerażona, bo czasu mało, a ja nic nie umiem.
Nadmieniam , że maturę zdawałam...21 lat temu!!!! ( 21 lat temu???? nie wierzę).
W końcu wczoraj pomyślałam: czas sprawdzić co oznacza ten sen.
No i wrzuciłam w google : matura, sennik... i wyskoczyło: POPRAWA LOSU
Takkk..... mój uśmiech do tego hasła na ekranie komputera był lekko ironiczny.
Postanowiłam więc w koncu, wypełnić ten kupon Toto Lotka, w koncu .. samo nic nie dzieje się.
Podobno pięniądze szczęscia nie dają, ale za to ile spraw by rozwiązały:).
Taka mała dygresja, a teraz do rzeczy.
Skład wycieczki wczorajszej był 3 osobowy : Tomek, Mirek i ja.
Kierownikiem trasy zostałam ja.
Sama się nim mianowałam:), ale czasem ktoś musi podjąć męską decyzję.
No to ruszyliśmy przez Buczynę, a potem szutrowym do góry na Lubinkę.
Oj, mordowałam się tam, mordowałam. I nie wjechałam:(... bo oto na najbardziej stromym kawałku , trochę za późno zrzuciłam i łancuch wypadł za kasetę).
Chłopaki pojechali w siną dal ( bo nie widzieli co się stało) a ja sie mordowałam z przerzutką, która za nic hulać nie chciała. Podjazd więc nie zaliczony. Potem stromy kawałek asfaltowy, którego szczerze nie lubię i za każdym razem kiedy tam dyszę i sapię, przypominam sobie jak kiedyś jechałam a jakiś pan siedzący przy drodze powiedział: co tak wolno....?????
Po czym kiedy podjechałam bliżej powiedział :
a ty dziewczyna jesteś... a to dobrze, dobrze.
No więc chłopaki mi na tym asfalcie sporo odjechali, potem trochę zwolnili, żebym mogła ich dojść. Przed nami jechał jakiś szosowiec. Chyba robił wszystko żeby go Mirek i Tomek nie dogonili, a oni robili wszystko żeby go nie dogonić:).
Aż krzyknęłam: co jest chłopaki, targeta macie przed sobą a wy nic?
Mirek powiedział cos w tym stylu, że na mnie czekają bo mnie muszą trochę podciągnąć czy jakos tak:)
Na Lubince , na asfalcie minelismy sie z labudu, ale nas nie poznał, przynajmniej nie w pierwszym momencie.
I skręcilismy w kierunku właściwego celu czyli zielony pieszy na Lubince.
Szlak mocarny, bo wymaga i dużych umiejetnosci na zjeździe i dużych umiejetności na podjeździe ( siła, technika). Było wyjątkowo trudno bo slisko, a na zjeździe dużo kolein jakims mchem porośnietych. Mirek spasował bo miał łyse pythony, ja próbowałam zjeźdzać ile mogłam, ale w pewnym momencie idiotyczny błąd popełniłam... przestraszyłam sie koleiny i dałam po hamulcach tak, ze było wiadomo ze stanie się jedno: rower stanął dęba i sobie poleciał w siną dal, ja na szczęscie zdołałam się wyswobodzić z jego czułych objęć i wyratowałam się przed upadkiem.
Na podjazdach też porażka, dwa czy trzy razy tak mi podbiło przednie koło, że musiałam zejść. Zniesmaczona wyjechałam z lasu. Powiedziałam do Mirka: klapa...a Mirek na to .. dzień wielkich przegranych..
Komu jak komu ale jemu to zarówno na zjazdach czy podjazdach raczej nie zdarza się schodzić z roweru. No ale wczoraj.. zdarzyło się.
Cóż taki dzień.. miejmy nadzieję, ze będzie lepiej jutro, bo jutro wyruszamy na podbój gór.
- DST 33.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:45
- VAVG 18.86km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 766kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Im więcej przegranych tym bliżej do celu.
P.S.- czerwony w okół Tarnowa odnowiony ! We wtorek spotkałem MALARZY i mówili, że malują cały szlak. Teraz nie będzie problemu z trzymaniem się trasy. A można ją potraktować jako trening maratonowy. Lechita - 15:39 sobota, 1 września 2012 | linkuj
P.S.- czerwony w okół Tarnowa odnowiony ! We wtorek spotkałem MALARZY i mówili, że malują cały szlak. Teraz nie będzie problemu z trzymaniem się trasy. A można ją potraktować jako trening maratonowy. Lechita - 15:39 sobota, 1 września 2012 | linkuj
nie poznałem bo byłem zajęty szukaniem tego szosowca :/ chyba jednak z formą nie jest tak źle, z resztą okaże się w górach. Miłego rowerowego weekendu
labudu - 21:14 piątek, 31 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!