Sobota, 1 września 2012
Krynica-Jaworzyna-Wierchomla- Pusta Wielka-Hala Łabowska-Runek- Krynica
Chodzę , jeżdżę w góry po życie.
I tak będzie zawsze dopóki będę mogła chodzić, jeździć.
Bo tam jest inny świat. Dla mnie ten właściwszy.
Powiedziałam dzisiaj do CHŁOPAKÓW, że mam takie marzenie.
Jedyne moje marzenie . Na dzisiaj.
Wygrać bardzo duże pieniądze w TOTOlotka i wybudować w górach pensjonat, schronisko, cokolwiek.
I opuścić Tarnów. Dla gór. Dla siebie.
Postanowiłam jakiś czas temu jak najwięcej jeździć w góry i staram się wcielać to w życie.
Namówiłam Sławka nieśmiało, że może by pomyślał o górach ( ma samochód, więc miałam w tym swój cel). Sławka długo namawiać na takie wyprawy nie trzeba, więc jak Grazynka da mu „wolne”, to jedzie. Wyprawa w składzie: Sławek, Tomek, ja.
Myślałam o przejechaniu trasy maratonu tegorocznego w Piwnicznej. No ale niestety nie ma na stronie u GG jeszcze profilu trasy. Tak więc wybraliśmy opcję krynicką. Trasy doskonale nam wszystkim znane. Ja przejechałam krynicki maraton 3 razy, Sławek co najmniej raz, a ponadto chłopaki znają te okolice, bo często tam bywają na rowerach i nie tylko.
Niebywałe.. Krynica, którą mam pod nosem, zawsze przeze mnie była odwiedzana co najmniej kilka razy do roku. W tym roku byłam w Krynicy po raz pierwszy. Lubię ją.
Jaworzyna to był pierwszy górski szczyt powyżej 1000 m nmp ( w terenie) zdobyty przeze mnie na rowerze.
Postanowiliśmy pojechać początek tak jak „szedł” maraton.
Czyli na pierwszy rzut podjazd ( chyba pod Krzyżową, tak to się nazywa o ile się nie mylę). Pięknie z góry widać całą Krynicę. Potem trochę lasem , ale gdzieś chyba nie do końca pojechalismy tak jak szedł maraton ( myślę, ze skrócilismy sobie drogę), bo wyjechalismy w innym miejscu.
I podjazd na Jaworzynę. Kto jechał to wie, że technicznie nie jest to podjazd bardzo trudny, nie trzeba specjalnie walczyć o zachowanie przyczepności, ale długi ( ponad 5 km), kosztuje sporo sił i jedzie się dość długo.
Pamiętam, że jadąc maraton po raz drugi myslałam: co tam Jaworzyna… to jest nic… potem to dopiero będą schody…. Bo potem rzeczywiście są „schody” i to jeden z trudniejszych maratonów, zwłaszcza jak popada.
Ale Jaworzyna wysysa trochę sił, zwłaszcza jak się jest w takiej dość średniej kondycji, w jakiej ja jestem obecnie.
Chłopaki mi sporo odjeżdżali, a ja nic na to poradzić nie mogłam, pomimo, że starałam się..
Niemoc….
W smutek wprawił mnie też fakt, że na jednym bardzo stromym i bardzo kamienistym zjeździe ( to fakt .. trudnym) spekałam.. i zeszłam z roweru.
A przecież ja takie zjazdy już zjeżdzałam bez większych problemów!!!! I to dobitnie uświadomiło mi, że maratonu u GG pewnie bym cała i zdrowa nie ukończyła, bo u GG takie zjazdy to norma, to przynajmniej 50% zjazdów.
Więc nie mam czego szukać….
Ale tego można się było spodziewać. W moich okolicach aż takich zjazdów nie znajdę… zawsze najlepszym dla mnie treningiem były własnie golonkowe maratony.
No, ale trudno. Jest jak jest.
Na Jaworzynę podjechalismy końcówkę stokiem.
Da się tam oczywiście podjechać, ale nasiłować się trzeba. Jacyś ludzie bili nam brawo. Miłe to, ale pomyślałam: to nie jest dla mnie wyczyn… ja ten „stok” zrobiłam z 5 lat temu będąc pierwszy raz w górach na rowerze przecież, więc te brawa to takie trochę na wyorst.
Jakis chłopak powiedział do mnie: jakbym miał tyle lat też bym tak podjeżdżał…
Nie wiedziałam za bardzo jak mam to zrozumieć, bo był na oko z 15 lat młodszy ode mnie, co też mu powiedziałam. No chyba, że chodziło mu o to że mój wiek i moje doświadczenie rowerowe tak procentują.
Jakaś pani zapytała: z samego dołu Pani jedzie????
Dalej w strone Runka, znane mi tereny. Trochę siłowych podjazdów, szybkich zjazdów po kamieniach, korzeniach.
A potem skręcilismy w świetny sinigielek, którym nie jechałam nigdy. Nie było tam łatwo po dróżka była wąziutenka, raz pod górę, raz z góry i wymagała sporych technicznych umiejetności , bo łatwo z niej było wypaść.
W Bacówce nad Wierchomlą chwila przerwy na jedzenie. Zmieniło się tam. Nie poznałam jej.
No i znowu mocno terenowo, podjazdy, zjazdy, kamienie, korzenie.. ech.. te góry.
Momentami pot lał się ze mnie ciurkiem. Z biegiem czasu na zjazdach było coraz lepiej, ale i tak mi Chłopaki odjeżdzali sporo.
A potem był długi i mozolny podjazd na Halę Łabowską….. Pierwszy raz jechałam tamtędy na Halę.
Podjazd kilkukilometrowy i siły wysysający, gorszy niż Jaworzyna. Zdecydowanie.
Nie ukrywam , trochę podchodziłam, nawet sporo w tej trudniejszej czesci tego podjazdu , bo sił nie miałam na walkę o utrzymanie się na rowerze.
Pewnie gdybym się mocno zawzięła , może i dałabym radę.
Ale chyba raczej.. kiedyś… 3, 2 lata temu. Nie teraz. Teraz nie mam sił.. a co gorsza i checi i ambicji, żeby tak walczyć.
W końcu Hala Łabowska.. i dłuższa przerwa na naleśniki. Pyszne były.
Pogoda nam dzisiaj sprzyjała.
Rano w Tarnowie padało, w czasie jazdy do Krynicy też trochę padało, a na trasie naszej prawie nie było deszczu, a nawet momentami piękne słonce świeciło.
I przyjemna, prawdziwie kolarska temperatura, pewnie ok. 18 stopni, góra 20.
A w Krakowie jak doniosła mi w smsie Aneta lało.. i na Babiej lało ( oj, pewnie był cięzki maraton w Zawoi).
Z Łabowskiej na Runek.
I po posiłku jechało mi się znacznie lepiej, jakbym siłę i ochotę odzyskała.
W pewnym momencie jakiś turysta zaczął deptać mi po piętach, a raczej po tylnej oponie. Jechałam jak mogłam najmocniej, ale to i tak było kilka km/h bo taki był cięzki teren i pod górę sporo.
A on za mną cały czas szedł..
„Wymiekł” w którymś momencie i powiedział: dzięki za podciągnięcie…
( odetchnełam z ulgą, bo już byłam podmęczona).
Potem gdzieś tam po drodze chyba Słotwiny i zjazd do Krynicy.
I kiedy podjechalismy pod auto, powiedziałam taka trochę rozczarowana: To już???? A to było już ponad 50 km, wiec jak na góry i teren, sporrrrrooooo…..
Ale chyba jeszcze bym dała rade trochę powalczyć… ale nie za wiele.
Duzo podjeżdzania, sporo szybkich zjazdów gdzie można było poćwiczyć trochę. „Słuszna „trasa, chyba najcięższa jaką jechałam w tym roku.
Brakuje jej rzecz jasna trochę do tych najcięższych, które jechałam czyli np. Karpacza, Głuszycy, Istebnej, ale łatwo nie było…
I jak tak sobie dzisiaj jechałam to myslałam : jak ja kiedyś przejeżdzałam takie trudne maratonowe trasy? Często w upale, albo błocie, deszczu zimnie? I jeszcze miałam siłę gonić niektóre rywalki?
Nie wiem, naprawdę nie wiem..
Dzisiaj byłoby mi bardzo ciężko przejechać trudny górski maraton w złych warunkach pogodowych. Taka jest smutna prawda.
Ale nie mam zamiaru tym się zbyt wiele przejmować, bo na żaden maraton się nie wybieram, a i mam inne problemy, znacznie poważniejsze, wiec to naprawdę.. bzdura jest
Widok na Krynicę z pierwszego podjazdu© lemuriza1972
Początek podjazdu na Jaworzynę© lemuriza1972
Sławek podjeżdża© lemuriza1972
Na Jaworzynie© lemuriza1972
Roślinność, która mi się spodobała© lemuriza1972
Singielek:))))© lemuriza1972
Sławek i Tomek© lemuriza1972
Droga w górach...© lemuriza1972
Stąd zjechaliśmy.. fajnie bylo:)))© lemuriza1972
Podjazd na Halę Łabowską© lemuriza1972
Dalszy ciąg podjazdu© lemuriza1972
Chyba gdzieś w okolicach Słotwin© lemuriza1972
Tomek na pierwszym planie... ja na drugim i tak było na każdym podjeździe:)© lemuriza1972
I już końcówka czyli zjazd do Krynicy© lemuriza1972
I koniec trasy:(© lemuriza1972
- DST 54.00km
- Teren 50.00km
- Czas 04:58
- VAVG 10.87km/h
- VMAX 47.00km/h
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 2400kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
No widzisz Jacku, dla Ciebie najodleglejszy dla mnie najbliższy, jesli chodzi o te Golonkowe.
Do tras krynickich mam wielki sentyment.
Pierwszy mój przejechany w górach maraton to było Bardo.
Ale trasa wytyczona w Bardo była podobna do Międzygórza, duzo szutrów, szerokich dróg.
Po prostu mało techniczna.
Więc to Krynicę przyjmuję w moim maratonowym zyciorysie, jako pierwszy maraton przejechany w górach.
To było w 2009 roku, było zimno, było błoto, było cięzko, a ja do dzisiaj nie zapomnę, jak przez to błoto przedzierałam się z uśmiechem na ustach.
Bezcenne wspomnienia.
To już się nie powtórzy, bo... nic dwa razy się nie zdarza... Lemuriza1972 - 08:04 niedziela, 2 września 2012 | linkuj
Do tras krynickich mam wielki sentyment.
Pierwszy mój przejechany w górach maraton to było Bardo.
Ale trasa wytyczona w Bardo była podobna do Międzygórza, duzo szutrów, szerokich dróg.
Po prostu mało techniczna.
Więc to Krynicę przyjmuję w moim maratonowym zyciorysie, jako pierwszy maraton przejechany w górach.
To było w 2009 roku, było zimno, było błoto, było cięzko, a ja do dzisiaj nie zapomnę, jak przez to błoto przedzierałam się z uśmiechem na ustach.
Bezcenne wspomnienia.
To już się nie powtórzy, bo... nic dwa razy się nie zdarza... Lemuriza1972 - 08:04 niedziela, 2 września 2012 | linkuj
Pomimo że Krynica to dla mnie najodleglejszy maraton od domu, prawie wszystkie miejscówki jakie opisałaś i uwieczniłaś na fotkach są mi znane i rzeczywiście konkretną trasę zaliczyłaś :)
JPbike - 21:27 sobota, 1 września 2012 | linkuj
co tu wiele mówić, sądząc po ilości opisu, musiało być wiele przeżyć
pozdrower tępy - 20:31 sobota, 1 września 2012 | linkuj
pozdrower tępy - 20:31 sobota, 1 września 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!