Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2010
Dystans całkowity: | 624.00 km (w terenie 177.00 km; 28.37%) |
Czas w ruchu: | 34:29 |
Średnia prędkość: | 17.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3500 m |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 39.00 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 września 2010
Nieuniknione
Szłam dzisiaj do pracy po dywanie żółtych liści ( tak się składa, ze przystanek znajduje się przy parku). Jesień, nieunikniona... ale może tez będzie piękna? Może nie zawsze będzie padać:). I pomyslałam : i tak już musi być.
Nie cieszyłaby nas wiosna, gdyby nie jesień i zima i to długie wyczekiwanie prawda?
I z tym faktem, że przyjdzie zima trzeba się pogodzić, starać sie ja polubić i poszukać jej dobrych stron - a ma ich wiele!
Dzisiaj ciąg dalszy domowych porządków. Tym razem włączyłam Dorotę Miśkiewicz i...
tak śpiewa Dorota:
Kiedy z nieba spada biały, lekki pył
W ciszy zimowego snu
Lepiej słyszę słowa, które pragną żyć
Czy usłyszę je z twych ust
Słowa twe
Nic nie niosą, nie
Zimne tak
Jak zimy smak
Nieuniknione jest
Lato, wiosna, zima też
Zima też
Ty obarczasz winą zimy każdy dzień
Za ten liści brak i snu
A ja myślę, że to sen dla drzew i serc
Każdy potrzebuje snu
Myśli te
Ogrzewają mnie
Czułe dla
Zimowych spraw
Nieuniknione jest
Lato, wiosna, zima też
Zima też
Zamrażam więc to, co ma zginąć
I nowa rodzę się
Kiedy z nieba spadał biały, lekki pył
W ciszy zimowego snu
Usłyszałam jak twe serce znów chce bić
Lecz ja nowa byłam już
Ładne prawda - nieuniknione jest lato, wiosna, zima też.
A więc głowy do góry i szukajmy dobrych stron zimy. I bądźmy dla niej wyrozumiali.
Znam całkiem sporo dobrych stron zimy.
Wymienić? Piekne krajobrazy, narty , Adam Małysz i Justyna Kowalczyk, więcej czasu, pyszne herbatki, palące się świece, więcej muzyki, więcej czytania, więcej czasu dla przyjaciół, zimowe wędrówki po górkach i pagórkach.
Nie cieszyłaby nas wiosna, gdyby nie jesień i zima i to długie wyczekiwanie prawda?
I z tym faktem, że przyjdzie zima trzeba się pogodzić, starać sie ja polubić i poszukać jej dobrych stron - a ma ich wiele!
Dzisiaj ciąg dalszy domowych porządków. Tym razem włączyłam Dorotę Miśkiewicz i...
tak śpiewa Dorota:
Kiedy z nieba spada biały, lekki pył
W ciszy zimowego snu
Lepiej słyszę słowa, które pragną żyć
Czy usłyszę je z twych ust
Słowa twe
Nic nie niosą, nie
Zimne tak
Jak zimy smak
Nieuniknione jest
Lato, wiosna, zima też
Zima też
Ty obarczasz winą zimy każdy dzień
Za ten liści brak i snu
A ja myślę, że to sen dla drzew i serc
Każdy potrzebuje snu
Myśli te
Ogrzewają mnie
Czułe dla
Zimowych spraw
Nieuniknione jest
Lato, wiosna, zima też
Zima też
Zamrażam więc to, co ma zginąć
I nowa rodzę się
Kiedy z nieba spadał biały, lekki pył
W ciszy zimowego snu
Usłyszałam jak twe serce znów chce bić
Lecz ja nowa byłam już
Ładne prawda - nieuniknione jest lato, wiosna, zima też.
A więc głowy do góry i szukajmy dobrych stron zimy. I bądźmy dla niej wyrozumiali.
Znam całkiem sporo dobrych stron zimy.
Wymienić? Piekne krajobrazy, narty , Adam Małysz i Justyna Kowalczyk, więcej czasu, pyszne herbatki, palące się świece, więcej muzyki, więcej czytania, więcej czasu dla przyjaciół, zimowe wędrówki po górkach i pagórkach.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 września 2010
Trochę refleksji i zdjęć
Pada już 4 dzień z rzędu. Rower stoi nieumyty od Istebnej.. bo nie było jak. Na szczęscie w porównaniu do maratonów w Krynicy, Krakowie i Rabce jest tylko lekko "przykurzony", jeśli tak można nazwać.
A ja? Ja już tęsknię do roweru i mam nadzieję, ze wkrótce wypogodzi się chociaż trochę.
Dzisiaj zadzwonił do mnie Kamil, kolega z teamu, w którym jeździlismy w ub roku. Pytał jak było w Istebnej i to wspomnienia znowu przywołało. I tęsknotę za górami.
A tu w domu siedzę.. nadrabiam zaległosci w sprzątaniu ( dzisiaj było pucowanie łazienki, ale przyznam , ze to nie należy do moich pasji, dlatego też przynajmniej muzyką sobie to umilam, wiec sprzątnie w rytm piosenek Agnieszki Osieckiej śpiewanych przez Kaśkę Nosowską oraz U2.
I tak sobie myślę, ze napiszę teraz coś do wszystkich, którzy jeżdzą na rowerach górskich i myślą po cichu o maratonie, ale moze nie mają odwagi.
Nie bójcie się. Popatrzcie na mnie.
Kupiłam rower górski 4 lata temu, po 3 miesiącach wymysliłam sobie maraton ( owszem wczesniej jeździłam sporo na rowerze, ale głownie po asfalcie) i przejechałam go, a jak przejechałam to złapałam bakcyla i mam ich na koncie już 31 , z czego większość to naprawdę niełatwe trasy. A jak to wymysliłam to niektórzy stukali sie w czoła , a ja sama zresztą byłam pełna obaw.
A jeśli rywalizacja Was nie pociąga, a mieszkacie z dala od gór, to przynajmniej raz w roku zabierzcie swojego bike'a w góry.
Jazda po płaskim też może być przyjemna, ale to trochę jak lizanie lodów przez szybę..
Tak naprawdę poczujecie, ze zyjecie i że jedziecie na rowerze górskim własnie w górach.
Więc odwagi!!! Tyle marzeń się spełnia, tylko trzeba mieć odwagę żeby je mieć!
A teraz jeszcze trochę wspomnień z Istebnej. Specjalne podziękowania dla Adama z pszczółkowego teamu za taką ilość zdjęc!!!:). Adam dziękuję, w zyciu nie miałam tylu zdjęć z jednego maratonu:)
A ja? Ja już tęsknię do roweru i mam nadzieję, ze wkrótce wypogodzi się chociaż trochę.
Dzisiaj zadzwonił do mnie Kamil, kolega z teamu, w którym jeździlismy w ub roku. Pytał jak było w Istebnej i to wspomnienia znowu przywołało. I tęsknotę za górami.
A tu w domu siedzę.. nadrabiam zaległosci w sprzątaniu ( dzisiaj było pucowanie łazienki, ale przyznam , ze to nie należy do moich pasji, dlatego też przynajmniej muzyką sobie to umilam, wiec sprzątnie w rytm piosenek Agnieszki Osieckiej śpiewanych przez Kaśkę Nosowską oraz U2.
I tak sobie myślę, ze napiszę teraz coś do wszystkich, którzy jeżdzą na rowerach górskich i myślą po cichu o maratonie, ale moze nie mają odwagi.
Nie bójcie się. Popatrzcie na mnie.
Kupiłam rower górski 4 lata temu, po 3 miesiącach wymysliłam sobie maraton ( owszem wczesniej jeździłam sporo na rowerze, ale głownie po asfalcie) i przejechałam go, a jak przejechałam to złapałam bakcyla i mam ich na koncie już 31 , z czego większość to naprawdę niełatwe trasy. A jak to wymysliłam to niektórzy stukali sie w czoła , a ja sama zresztą byłam pełna obaw.
A jeśli rywalizacja Was nie pociąga, a mieszkacie z dala od gór, to przynajmniej raz w roku zabierzcie swojego bike'a w góry.
Jazda po płaskim też może być przyjemna, ale to trochę jak lizanie lodów przez szybę..
Tak naprawdę poczujecie, ze zyjecie i że jedziecie na rowerze górskim własnie w górach.
Więc odwagi!!! Tyle marzeń się spełnia, tylko trzeba mieć odwagę żeby je mieć!
A teraz jeszcze trochę wspomnień z Istebnej. Specjalne podziękowania dla Adama z pszczółkowego teamu za taką ilość zdjęc!!!:). Adam dziękuję, w zyciu nie miałam tylu zdjęć z jednego maratonu:)
Gonię?© lemuriza1972
Okolice Istebnej© lemuriza1972
Istebniańskie korzonki© lemuriza1972
Kaśka Galewicz, Paulina Szelerewicz-Gładysz, Anka Krzyżelewska-Suś czyli kobietki z K3© lemuriza1972
Macham do "chłopaków" z Poznania ( Rowery Rybczyński):)© lemuriza1972
Krysia zapewnie mysli: ale masz wypasioną oponę:)))© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 września 2010
Istebna relacja
Maraton nr 31
Powerade Suzuki MTB Marathon
Istebna 25 września 2010
Miejsce w kat. 6
Czas jazdy: 5 h 24 min
Km 59
Przewyższenie: 2000 m
I oto nadszedł ten dzień. Dzień finałowej rozgrywki i stawienie czoła Istebnej , która tak mnie w ub roku „pogrążyła”.
Nocleg wyjątkowo przyjemny za przystępną cenę ( na pensjonacie tabliczka : „Miejsce przyjazne rowerzystom). W pensjonacie spotykamy Ryszarda i Grzegorza z Poznania, więc jak zwykle jest wesoło.
Rano idziemy z Krysią do Biura Zawodów i tam niespodzianka: Piotrek Klonowicz i Andrzej Wytrwał czyli chłopaki z Sokołowa jak to kiedyś powiedziała Andżelika, a tak naprawdę z Sokoła Tarnów. Jeżdżą na co dzień w Cyklokarpatach.
Potem spotykamy jeszcze Adama od "Pszczółek", Jbike’a, Jacia i Coacha ( czyli braci Toporów), Sąsiada czyli Mariusza z Krakowa. Miło, ale trzeba wracać do pensjonatu i szykować się do startu.
Jest zimno, a miała być taka ładna pogoda.
Ubieram rękawki i ryzykuje krótkimi spodniami i koszulką z nadzieją, ze im dalej to będzie cieplej.
Przy wc spotykam Paulinę i śmiejemy się, ze zawsze się spotykamy przy wc. Co prawda to prawda. Paulina mówi, ze smutno, ze ostatni maraton…
Mówię: tak smutno.. bo rzeczywiście, wcale nie odczuwam ulgi, że to już koniec, wręcz przeciwnie.
Rozgrzewam się, bo giganci już wystartowali a ja mam jeszcze sporo czasu.
Nagle słyszę, skądś dobiega wołanie: Iza….
Rozglądam się i patrzę a to Romek Pietruszka. Podjeżdżam więc i witam się.
Romek mówi: cześć mistrzyni.
Smieję się i myślę sobie: no mistrzyni, chyba swojego osiedla:)
Romek pyta jak moja sytuacja w generalce, mówię ze będę 5, Romek stwierdza, że świetnie, a ja mówię: no nie… słabo mi się jeździło a i dziewczyn u mnie takich co mają zaliczone wszystkie wymagane starty, mało.
Romek mówi, ze przecież to akurat nie interesuje sponsora, liczy się miejsce.
Myślę sobie: jakiego sponsora… sama sobie jestem sponsorem, trenerem, psychologiem i czasem serwisantem.
Melduje się w sektorze III, Ryszard już tradycyjnie czeka, więc jest wesoło i .. zimno. Temperatura nie jest rewelacyjna.
Nareszcie ruszamy. Jak zwykle na starcie jest ostro i niebezpiecznie.
Na początek dość długi asfaltowy podjazd… czuję się jak zwykle na pierwszym podjeździe.. okropnie i różne złe mysli mnie dopadają.
Potem wjeżdzamy w las i jest jeszcze ciężej, wiadomo teren.
Ile mogę staram się jechać ze średniej tarczy – takie było założenie na ten maraton.
Ale tak naprawdę najważniejsze założenie to przejechać bezpiecznie ten maraton, zaliczyć TOP5, zaliczyć w końcu tę Istebną.
Tak więc w głowie mam: jechać bezpiecznie, żeby nie było upadków, awarii, kontuzji.
No i to chyba mnie blokuje trochę na zjazdach.. pierwszy zjazd w lesie, który w ub roku przejechałam bez problemów , teraz jakoś bojaźliwie… przed rzeczką wyhamowuje, ktoś za mną krzyczy: puść te hamulce…
No i ma rację, niepotrzebne było to hamowanie.
Myślę o tym żeby bezpiecznie przejechać miejsce , w którym w ubiegłym roku miałam ten fatalny w skutkach upadek. Jadę ostrożnie i oddycham z ulgą, kiedy mam go za sobą.
Przede mną olbrzymia kałuża, a chłopak jadący z przodu zalicza malownicze OTB, ja cudem ratuje się przed wjechaniem w niego. „Popisałam się” refleksem, szybko skreciłam kierownicą i zeskoczyłam z roweru.
Nie jest łatwo. Dużo dość stromych podjazdów, a chyba najbardziej strome to te asfaltowe.
Nie jadę szybko, ale staram się jechać niemalże cały czas, więc wiele podjazdów jadę tam gdzie panowie idą.
Jadę powolutku ale jadę a niektóre terenowe podjazdy to prawdziwa walka o utrzymanie przyczepności. Tak.. łatwiej i rozsądniej ( mniej sił bym straciła) byłoby podjeść, ale coś mi nie pozwala. Postanowiłam podjeżdzać wszystko co w mojej mocy.
Tym razem mało błota, więc żadnych kłopotów z zaciaganiem łańcucha ( jaka ulga). Zreszta posmarowałam go mieszanką zielonego FL i Rohloffa i to chyba działa:)
Zjazdy może nie jakieś ekstermalnie trudne ale szybkie , z dużą ilością luźnych kamieni, a te w lesie z tak ogromną ilością korzeni, ze teraz wiem co miała na mysli Krysia mówiąc „istebniańskie korzonki”. Jest ich naprawdę dużo.
Ale udaje się zjeżdzać wszystko bezpiecznie, chociaż czuję, ze to jednak nie jest mój dzień zjazdowy. Nie zjeżdzam tak pewnie jak zazwyczaj.
Widoki tak przecudne, ze nie mogę się oprzeć i wiele razy po prostu zwalniam , żeby pooglądać.
Takie góry to bajka… oj jak chciałabym po nich pochodzić!!!
Naprawdę trudno w słowach oddać piękno tego zakątka Polski – najlepiej pooglądać zdjęcia albo po prostu.. jechać tam.
Moją uwagę też zwraca ogromnie przyjazne przyjmowanie bikerów, zarówno przez miejscowych jak i turystów. Dużo okrzyków zagrzewających do boju, braw. Bardzo to miłe!
Nie sposób też nie zauwazyć chłopaca siedzącego z kartką: proszę o bidon…
Niestety miałam tylko jeden, ale chłopak jadący przede mną uraczył małego granatowym bidonem marki Maxim.
Co utkwiło mi w pamięci? Hm.. dziwne, ale podjazdy nie terenowe tylko wyłożone płytami.
Ten pierwszy podobno miał nachylenie 29%!!!!! Niestety zabrakło mi kilka metrów, na koncówce podrzuciło koło i musiałam podejeść. Ale ja się jeszcze z nim zmierzę!
Drugi na Ochodzitą podjeżdzam w całosci. Nie jest łatwo bo nie dość , że bardzo stromo to wieje taki wiatr, że muszę walczyć nie tylko o to żeby utrzymać tor jazdy, ale walczyć w ogóle o utrzymanie się na rowerze.. Po prostu mnie z niego zwiewa.
Na górze koronczarka z Koniakowa z rozłozonym „towarem” . Kątem oka dojrzałam sliczną, białą bluzkę. Próba zapytania o cenę mogłaby jednak zakonczyć się upadkiem:), zresztą i tak nie miałam przy sobie pieniędzy.
Jeszcze przed tymi dwoma podjazdami spotykam 13 letniego Michała Topora z Tarnowa ( jedzie na mini), trochę rozmawiamy. Jedzie dzielnie!!!
No i tak jedziemy przez te istebniańskie tereny, po istebniańskich korzonkach, napawając się widokami.
W którymś momencie suniemy w doł stokiem narciarskim ( jak strasznie stromo), pupa niemalże na tylnym kole, mam wrażenie ze zaraz zaliczę OTB, ale sama do siebie mówię: nie panikuj Iza, nie panikuj, potrafisz i zjedziesz to!
Przejeżdzamy też przez Czechy.
Wcześniej spotykam na trasie Czarną Mambę:), fajnie. Mija mnie ale nie gonię.
Mam przejechać po prostu ten maraton i to jest najważniejsze.
Niestety susza w bidonie.. dawno tak nie wypatrywałam bufetu, ale niestety były tylko dwa, zdecydowanie za mało jak na tę trasę.
Widzę z daleka bufet i mówię na głos: o dzięki ci Boże…
Mój licznik wskazuje 47 km, wiec wydaje się ze powinno być jakieś 6 do mety, a jednak obsługa bufetu jest bezlitosna: 12 km do mety…
Jezu… nie mam już żeli, żołądek krzyczy o jedzenie… boję się ze odetnie mi prąd.
Staram się więc pić jak najwięcej i jakos morduje te ostatnie kilometry. Myślę sobie: o rany.. jednak skonczę tę Istebną...
Za chwilę strofuję samą siebie: ej, ej Iza... jeszcze nie dojechałaś,zachowaj koncentrację.
Tuz przed metą dubluje mnie Adam.
Wiem, ze kilkanaście km przed metą jest hipertrudny zjazd. Widziałam go na zdjęciach, filmach.
Zjeżdzam tylko początek, potem zwycięża rozsądek i schodzę. Patrzę na te korzenie i nie jestem w stanie sobie wyobrazić , ze można to zjechać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Na zdjęciach wygląda to znacznie łagodniej.
I tak docieram cała i zdrowa do mety. I łezka się w oku kręci. I myślę sobie: to był ostatni górski maraton u GG , którego jeszcze nie miałam "zaliczonego".
To taka moja Korona Maratonów:)
Ale nie pojechałam dobrze, zbyt spokojnie, zbyt asekuracyjnie na zjazdach. Niby ambitnie na podjazdach, ale jednak kiepski czas:(
Na mecie Adam, Piotrek Klonowicz.
Całuję Kateemka, Adam patrzy zdziwiony a ja mówię:
"No co? Należy mu się. Cały sezon sprawował się super, no może oprócz Karpacza"
Bo taka jest prawda! Spisał się mój rumak!
A potem jest już mycie, przebieranie i dekoracja.
Okazuje się ze byłam 6, wiec dostaje kolejna oponę do kolekcji.
Potem już dekoracja generalki. Przyjemne uczucie, bardzo, chociaż ja na dekoracji zazwyczaj czuję się dziwnie i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Mówię nawet do Anki z Bydgoszczy
„dziwnie..”
Anka mówi: czemu? Bardzo przyjemnie…
No tak przyjemnie, w koncu to nagroda za cały sezon.
Tak naprawdę nagrodą było przejechanie wszystkich tych górskich tras i uczucie spełnienia na mecie.
Będzie mi tego przez te pół roku ogromnie brakować….
Tego uczucia, znajomych, widoku gór i tego zmęczenia:)
Powerade Suzuki MTB Marathon
Istebna 25 września 2010
Miejsce w kat. 6
Czas jazdy: 5 h 24 min
Km 59
Przewyższenie: 2000 m
I oto nadszedł ten dzień. Dzień finałowej rozgrywki i stawienie czoła Istebnej , która tak mnie w ub roku „pogrążyła”.
Nocleg wyjątkowo przyjemny za przystępną cenę ( na pensjonacie tabliczka : „Miejsce przyjazne rowerzystom). W pensjonacie spotykamy Ryszarda i Grzegorza z Poznania, więc jak zwykle jest wesoło.
Rano idziemy z Krysią do Biura Zawodów i tam niespodzianka: Piotrek Klonowicz i Andrzej Wytrwał czyli chłopaki z Sokołowa jak to kiedyś powiedziała Andżelika, a tak naprawdę z Sokoła Tarnów. Jeżdżą na co dzień w Cyklokarpatach.
Potem spotykamy jeszcze Adama od "Pszczółek", Jbike’a, Jacia i Coacha ( czyli braci Toporów), Sąsiada czyli Mariusza z Krakowa. Miło, ale trzeba wracać do pensjonatu i szykować się do startu.
Jest zimno, a miała być taka ładna pogoda.
Ubieram rękawki i ryzykuje krótkimi spodniami i koszulką z nadzieją, ze im dalej to będzie cieplej.
Przy wc spotykam Paulinę i śmiejemy się, ze zawsze się spotykamy przy wc. Co prawda to prawda. Paulina mówi, ze smutno, ze ostatni maraton…
Mówię: tak smutno.. bo rzeczywiście, wcale nie odczuwam ulgi, że to już koniec, wręcz przeciwnie.
Rozgrzewam się, bo giganci już wystartowali a ja mam jeszcze sporo czasu.
Nagle słyszę, skądś dobiega wołanie: Iza….
Rozglądam się i patrzę a to Romek Pietruszka. Podjeżdżam więc i witam się.
Romek mówi: cześć mistrzyni.
Smieję się i myślę sobie: no mistrzyni, chyba swojego osiedla:)
Romek pyta jak moja sytuacja w generalce, mówię ze będę 5, Romek stwierdza, że świetnie, a ja mówię: no nie… słabo mi się jeździło a i dziewczyn u mnie takich co mają zaliczone wszystkie wymagane starty, mało.
Romek mówi, ze przecież to akurat nie interesuje sponsora, liczy się miejsce.
Myślę sobie: jakiego sponsora… sama sobie jestem sponsorem, trenerem, psychologiem i czasem serwisantem.
Melduje się w sektorze III, Ryszard już tradycyjnie czeka, więc jest wesoło i .. zimno. Temperatura nie jest rewelacyjna.
Nareszcie ruszamy. Jak zwykle na starcie jest ostro i niebezpiecznie.
Na początek dość długi asfaltowy podjazd… czuję się jak zwykle na pierwszym podjeździe.. okropnie i różne złe mysli mnie dopadają.
Potem wjeżdzamy w las i jest jeszcze ciężej, wiadomo teren.
Ile mogę staram się jechać ze średniej tarczy – takie było założenie na ten maraton.
Ale tak naprawdę najważniejsze założenie to przejechać bezpiecznie ten maraton, zaliczyć TOP5, zaliczyć w końcu tę Istebną.
Tak więc w głowie mam: jechać bezpiecznie, żeby nie było upadków, awarii, kontuzji.
No i to chyba mnie blokuje trochę na zjazdach.. pierwszy zjazd w lesie, który w ub roku przejechałam bez problemów , teraz jakoś bojaźliwie… przed rzeczką wyhamowuje, ktoś za mną krzyczy: puść te hamulce…
No i ma rację, niepotrzebne było to hamowanie.
Myślę o tym żeby bezpiecznie przejechać miejsce , w którym w ubiegłym roku miałam ten fatalny w skutkach upadek. Jadę ostrożnie i oddycham z ulgą, kiedy mam go za sobą.
Przede mną olbrzymia kałuża, a chłopak jadący z przodu zalicza malownicze OTB, ja cudem ratuje się przed wjechaniem w niego. „Popisałam się” refleksem, szybko skreciłam kierownicą i zeskoczyłam z roweru.
Nie jest łatwo. Dużo dość stromych podjazdów, a chyba najbardziej strome to te asfaltowe.
Nie jadę szybko, ale staram się jechać niemalże cały czas, więc wiele podjazdów jadę tam gdzie panowie idą.
Jadę powolutku ale jadę a niektóre terenowe podjazdy to prawdziwa walka o utrzymanie przyczepności. Tak.. łatwiej i rozsądniej ( mniej sił bym straciła) byłoby podjeść, ale coś mi nie pozwala. Postanowiłam podjeżdzać wszystko co w mojej mocy.
Tym razem mało błota, więc żadnych kłopotów z zaciaganiem łańcucha ( jaka ulga). Zreszta posmarowałam go mieszanką zielonego FL i Rohloffa i to chyba działa:)
Zjazdy może nie jakieś ekstermalnie trudne ale szybkie , z dużą ilością luźnych kamieni, a te w lesie z tak ogromną ilością korzeni, ze teraz wiem co miała na mysli Krysia mówiąc „istebniańskie korzonki”. Jest ich naprawdę dużo.
Ale udaje się zjeżdzać wszystko bezpiecznie, chociaż czuję, ze to jednak nie jest mój dzień zjazdowy. Nie zjeżdzam tak pewnie jak zazwyczaj.
Widoki tak przecudne, ze nie mogę się oprzeć i wiele razy po prostu zwalniam , żeby pooglądać.
Takie góry to bajka… oj jak chciałabym po nich pochodzić!!!
Naprawdę trudno w słowach oddać piękno tego zakątka Polski – najlepiej pooglądać zdjęcia albo po prostu.. jechać tam.
Moją uwagę też zwraca ogromnie przyjazne przyjmowanie bikerów, zarówno przez miejscowych jak i turystów. Dużo okrzyków zagrzewających do boju, braw. Bardzo to miłe!
Nie sposób też nie zauwazyć chłopaca siedzącego z kartką: proszę o bidon…
Niestety miałam tylko jeden, ale chłopak jadący przede mną uraczył małego granatowym bidonem marki Maxim.
Co utkwiło mi w pamięci? Hm.. dziwne, ale podjazdy nie terenowe tylko wyłożone płytami.
Ten pierwszy podobno miał nachylenie 29%!!!!! Niestety zabrakło mi kilka metrów, na koncówce podrzuciło koło i musiałam podejeść. Ale ja się jeszcze z nim zmierzę!
Drugi na Ochodzitą podjeżdzam w całosci. Nie jest łatwo bo nie dość , że bardzo stromo to wieje taki wiatr, że muszę walczyć nie tylko o to żeby utrzymać tor jazdy, ale walczyć w ogóle o utrzymanie się na rowerze.. Po prostu mnie z niego zwiewa.
Na górze koronczarka z Koniakowa z rozłozonym „towarem” . Kątem oka dojrzałam sliczną, białą bluzkę. Próba zapytania o cenę mogłaby jednak zakonczyć się upadkiem:), zresztą i tak nie miałam przy sobie pieniędzy.
Jeszcze przed tymi dwoma podjazdami spotykam 13 letniego Michała Topora z Tarnowa ( jedzie na mini), trochę rozmawiamy. Jedzie dzielnie!!!
No i tak jedziemy przez te istebniańskie tereny, po istebniańskich korzonkach, napawając się widokami.
W którymś momencie suniemy w doł stokiem narciarskim ( jak strasznie stromo), pupa niemalże na tylnym kole, mam wrażenie ze zaraz zaliczę OTB, ale sama do siebie mówię: nie panikuj Iza, nie panikuj, potrafisz i zjedziesz to!
Przejeżdzamy też przez Czechy.
Wcześniej spotykam na trasie Czarną Mambę:), fajnie. Mija mnie ale nie gonię.
Mam przejechać po prostu ten maraton i to jest najważniejsze.
Niestety susza w bidonie.. dawno tak nie wypatrywałam bufetu, ale niestety były tylko dwa, zdecydowanie za mało jak na tę trasę.
Widzę z daleka bufet i mówię na głos: o dzięki ci Boże…
Mój licznik wskazuje 47 km, wiec wydaje się ze powinno być jakieś 6 do mety, a jednak obsługa bufetu jest bezlitosna: 12 km do mety…
Jezu… nie mam już żeli, żołądek krzyczy o jedzenie… boję się ze odetnie mi prąd.
Staram się więc pić jak najwięcej i jakos morduje te ostatnie kilometry. Myślę sobie: o rany.. jednak skonczę tę Istebną...
Za chwilę strofuję samą siebie: ej, ej Iza... jeszcze nie dojechałaś,zachowaj koncentrację.
Tuz przed metą dubluje mnie Adam.
Wiem, ze kilkanaście km przed metą jest hipertrudny zjazd. Widziałam go na zdjęciach, filmach.
Zjeżdzam tylko początek, potem zwycięża rozsądek i schodzę. Patrzę na te korzenie i nie jestem w stanie sobie wyobrazić , ze można to zjechać. Czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Na zdjęciach wygląda to znacznie łagodniej.
I tak docieram cała i zdrowa do mety. I łezka się w oku kręci. I myślę sobie: to był ostatni górski maraton u GG , którego jeszcze nie miałam "zaliczonego".
To taka moja Korona Maratonów:)
Ale nie pojechałam dobrze, zbyt spokojnie, zbyt asekuracyjnie na zjazdach. Niby ambitnie na podjazdach, ale jednak kiepski czas:(
Na mecie Adam, Piotrek Klonowicz.
Całuję Kateemka, Adam patrzy zdziwiony a ja mówię:
"No co? Należy mu się. Cały sezon sprawował się super, no może oprócz Karpacza"
Bo taka jest prawda! Spisał się mój rumak!
A potem jest już mycie, przebieranie i dekoracja.
Okazuje się ze byłam 6, wiec dostaje kolejna oponę do kolekcji.
Potem już dekoracja generalki. Przyjemne uczucie, bardzo, chociaż ja na dekoracji zazwyczaj czuję się dziwnie i nie wiem co mam ze sobą zrobić.
Mówię nawet do Anki z Bydgoszczy
„dziwnie..”
Anka mówi: czemu? Bardzo przyjemnie…
No tak przyjemnie, w koncu to nagroda za cały sezon.
Tak naprawdę nagrodą było przejechanie wszystkich tych górskich tras i uczucie spełnienia na mecie.
Będzie mi tego przez te pół roku ogromnie brakować….
Tego uczucia, znajomych, widoku gór i tego zmęczenia:)
Skończę ten maraton czy nie skończę?:)© lemuriza1972
Start w Istebnej© lemuriza1972
Uciekamy, uciekamy....© lemuriza1972
Po asfalcie w Istebnej czyli zaprzeczenie mtb:)© lemuriza1972
Łupy po edycji w Istebnej czyli kolejna opona© lemuriza1972
Nie ma jak fajna nagroda:)© lemuriza1972
Dekoracja - klasyfikacja generalna Powerade Suzuki MTB Marathon 2010 mega K3© lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 45.00km
- Czas 05:24
- VAVG 10.93km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 września 2010
Zadanie wykonane:)
59 km, prawie 2000 m przewyższenia ( tak koledze pokazał GPS, bo miało byc 1800, ale i km miało być 53).
Co tu duzo mówić.. no.. trochę zleszczyłam ten maraton...
Tak bardzo sobie wmawiałam cały czas - że muszę przejechac Istebną, że mam jechać spokojnie żeby nic sie nie stało, żaden upadek, żadna awaria sprzętu, że pojechałam za spokojnie:)i nawet ze zjazdów nie jestem do konca zadowolona bo momentami jechałam zbyt asekuracyjnie.
Stąd kiepski dość czas , chociaz miejsce 6.
Ale najważniejsze - przejechałam, zaliczyłam TOP 5 ( i tylko szkoda, że dekorowano tylko zwyciężczynię, bo przejechałyśmy na mega K3 Top 5 tylko Paulina i ja, i bynajmniej nie chodzi o nagrody... tylko o cóż.. tę chwilę radości.. jakąś statuetke na pamiatkę, ale cóż..). Ja i tak wiem ŻE PRZEJECHAŁAM TOP 5 i mam z tego powodu ogromną satysfakcję.
Jak dojeżdzałam do mety to pomyslałam sobie.. wspinacze zdobywają Koronę Ziemi... to TOP 5 to taka moja Korona Maratonów:).
Przyjdzie czas na podsumowanie tego sezonu - ale teraz krótko - nie jeździłam najlepiej, nie był to dobry rok jesli chodzi o poszczególne wyścigi ( nie wiem, może to kwestia choroby na wiosnę i słabych przygotować, może kwestia róznych zyciowych perypetii, może w gruncie rzeczy chyba nie najlepszych treningów, ale... przejechałam ich sporo i wiele się nauczyłam, zwłaszcza jesli chodzi o zjazdy. I cieszę się, ze sie nie poddałam, bo jeździło mi sie na początku sezonu bardzo źle, potem było troche problemów, ale nie odpuściłam mimo tego żadnego zaplanowanego wyścigu. Przejechałam oprócz Dolska cały cykl u GG, ponadto Tarnów u Grabka, Daleszycye w SLR, Strzyzów w Cyklo i 70 km pamietnego maratonu w Gorlicach. Więc moge być zadowolona. Co więcej BEZ SPONSORA, bez żadnej pomocy z zewnątrz, bez żadnego duchowego wsparcia kogokolwiek ( no oprócz znajomych, którzy trzymali kciuki) za swoje pieniądze i dzieki swojej pracy.
Trasa W Istebnej przecudowna, przepiękna, widokowa ( podobno zmieniona w stosunku do lat ubiegŁych ) i yessss, yessss, yessss... to było moje trzecie podejście do Istebnej i udało się!!!!
Była piękna pogoda ( chociaz momentami jak bylismy wysoko w górach wiało i zimno było), w miarę sucho, kilka momentów ze było błotko, ale cóż to za błotko w porównaniu z tym z poprzednich 3 maratonów.
Była świetna atmosfera, masę znajomych i miłych rozmów.
No i 5 miejsce w generalce:)))
Hm... kiedy 4 lata temu przejechalam swój pierwszy maraton u GG wyznaczałam sobie kolejne do przejechania jako kolejne szczeble wtajemniczenia mojego mtb.
Najpierw był maraton w górach, potem jeszcze trudniejszy maraton w górach, potem chciałam przejechać w błocie... w tym roku chciałam przejechać wszystkie trasy, których dotąd nie przejechałam.
I mam już wszystko w kolekcji: i Karpacz, i Międzygórze, i Głuszycę ( 2 razy), i Złoty Stok ( 2 razy) i Szczawnicę i krynicę ( 3 razy), i Rabkę i Istebną...
Przejechałam chyba wszystkie najtrudniejsze maratony w Polsce ( na mega rzecz jasna).
I pojawia sie pytanie: co dalej?:))))
Ale o tym pomyślę jutro , teraz idę spać:), chociaż miałam jechać na wesele.. ale jest juz za późno i jestem trochę zmęczona:)
Co tu duzo mówić.. no.. trochę zleszczyłam ten maraton...
Tak bardzo sobie wmawiałam cały czas - że muszę przejechac Istebną, że mam jechać spokojnie żeby nic sie nie stało, żaden upadek, żadna awaria sprzętu, że pojechałam za spokojnie:)i nawet ze zjazdów nie jestem do konca zadowolona bo momentami jechałam zbyt asekuracyjnie.
Stąd kiepski dość czas , chociaz miejsce 6.
Ale najważniejsze - przejechałam, zaliczyłam TOP 5 ( i tylko szkoda, że dekorowano tylko zwyciężczynię, bo przejechałyśmy na mega K3 Top 5 tylko Paulina i ja, i bynajmniej nie chodzi o nagrody... tylko o cóż.. tę chwilę radości.. jakąś statuetke na pamiatkę, ale cóż..). Ja i tak wiem ŻE PRZEJECHAŁAM TOP 5 i mam z tego powodu ogromną satysfakcję.
Jak dojeżdzałam do mety to pomyslałam sobie.. wspinacze zdobywają Koronę Ziemi... to TOP 5 to taka moja Korona Maratonów:).
Przyjdzie czas na podsumowanie tego sezonu - ale teraz krótko - nie jeździłam najlepiej, nie był to dobry rok jesli chodzi o poszczególne wyścigi ( nie wiem, może to kwestia choroby na wiosnę i słabych przygotować, może kwestia róznych zyciowych perypetii, może w gruncie rzeczy chyba nie najlepszych treningów, ale... przejechałam ich sporo i wiele się nauczyłam, zwłaszcza jesli chodzi o zjazdy. I cieszę się, ze sie nie poddałam, bo jeździło mi sie na początku sezonu bardzo źle, potem było troche problemów, ale nie odpuściłam mimo tego żadnego zaplanowanego wyścigu. Przejechałam oprócz Dolska cały cykl u GG, ponadto Tarnów u Grabka, Daleszycye w SLR, Strzyzów w Cyklo i 70 km pamietnego maratonu w Gorlicach. Więc moge być zadowolona. Co więcej BEZ SPONSORA, bez żadnej pomocy z zewnątrz, bez żadnego duchowego wsparcia kogokolwiek ( no oprócz znajomych, którzy trzymali kciuki) za swoje pieniądze i dzieki swojej pracy.
Trasa W Istebnej przecudowna, przepiękna, widokowa ( podobno zmieniona w stosunku do lat ubiegŁych ) i yessss, yessss, yessss... to było moje trzecie podejście do Istebnej i udało się!!!!
Była piękna pogoda ( chociaz momentami jak bylismy wysoko w górach wiało i zimno było), w miarę sucho, kilka momentów ze było błotko, ale cóż to za błotko w porównaniu z tym z poprzednich 3 maratonów.
Była świetna atmosfera, masę znajomych i miłych rozmów.
No i 5 miejsce w generalce:)))
Hm... kiedy 4 lata temu przejechalam swój pierwszy maraton u GG wyznaczałam sobie kolejne do przejechania jako kolejne szczeble wtajemniczenia mojego mtb.
Najpierw był maraton w górach, potem jeszcze trudniejszy maraton w górach, potem chciałam przejechać w błocie... w tym roku chciałam przejechać wszystkie trasy, których dotąd nie przejechałam.
I mam już wszystko w kolekcji: i Karpacz, i Międzygórze, i Głuszycę ( 2 razy), i Złoty Stok ( 2 razy) i Szczawnicę i krynicę ( 3 razy), i Rabkę i Istebną...
Przejechałam chyba wszystkie najtrudniejsze maratony w Polsce ( na mega rzecz jasna).
I pojawia sie pytanie: co dalej?:))))
Ale o tym pomyślę jutro , teraz idę spać:), chociaż miałam jechać na wesele.. ale jest juz za późno i jestem trochę zmęczona:)
Wspomnienia z Rabki - na starcie© lemuriza1972
deokracja w Rabce - fryzura podkaskowa:)© lemuriza1972
Rabka na trasie© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 września 2010
To już jest koniec....
jedziemy na ostatni maraton w tym roku...
I.. no już zaczyna mi być smutno, ze to koniec. Pomimo tego, że jestem zmęczona, ze rower ma dość, bo dostał mocno w kość w tym roku...
Bedzie mi brakować Fragmy na starcie, przeklinania na golonkokilometry, będzie mi brakować znajomych, widoku gór z perspektywy roweru, a najbardziej będzie mibrakować tego uczucia spełnienia na mecie.
No więc wyruszamy do Istebnej.
Niektórzy z Was zapewne pamietają, że nie wyszła mi Istebna w tamtym roku.
Jechałam z wielkimi nadziejami, ukończenie maratonu dawało mi 6 miejsce w generalce.
Upadek, uszkodzenie przerzutki, potem urwany łańcuch i DNF pierwsze w zyciu.
Poleciały łzy, krokodyle łzy....:). Siedziałam , słonce grzało a ja płakałam i płakałam. Zamiast na miejscu 6 skonczyłam na 11 ( tylko 5 przejechanych maratonów i nie byłam klasyfikowana).
Dzisiaj wspominam to z usmiechem. Bo to mi dało ogromną motywację. I tak to chyba w zyciu jest, ze czasem trzeba upaść zeby dotrzeć na szczyt ( swoich mozliwości rzecz jasna:)).
Tam wtedy w Istebnej obiecałam sobie, ze pomszczę ten nieudany sezon.. i juz sie udało. Miejsce w generalce będzie dobre, do pełni szczęscia brakuje ukonczenia Istebnej zeby pomścic tamten nieudany wyścig i zeby zaliczyć TOP 5.
Więc trzymajcie za mnie kciuki mocno.
Czasem droga do szczęscia jest bardzo wyboista i kręta, ale sukces wtedy o wiele bardziej smakuje.
I.. no już zaczyna mi być smutno, ze to koniec. Pomimo tego, że jestem zmęczona, ze rower ma dość, bo dostał mocno w kość w tym roku...
Bedzie mi brakować Fragmy na starcie, przeklinania na golonkokilometry, będzie mi brakować znajomych, widoku gór z perspektywy roweru, a najbardziej będzie mibrakować tego uczucia spełnienia na mecie.
No więc wyruszamy do Istebnej.
Niektórzy z Was zapewne pamietają, że nie wyszła mi Istebna w tamtym roku.
Jechałam z wielkimi nadziejami, ukończenie maratonu dawało mi 6 miejsce w generalce.
Upadek, uszkodzenie przerzutki, potem urwany łańcuch i DNF pierwsze w zyciu.
Poleciały łzy, krokodyle łzy....:). Siedziałam , słonce grzało a ja płakałam i płakałam. Zamiast na miejscu 6 skonczyłam na 11 ( tylko 5 przejechanych maratonów i nie byłam klasyfikowana).
Dzisiaj wspominam to z usmiechem. Bo to mi dało ogromną motywację. I tak to chyba w zyciu jest, ze czasem trzeba upaść zeby dotrzeć na szczyt ( swoich mozliwości rzecz jasna:)).
Tam wtedy w Istebnej obiecałam sobie, ze pomszczę ten nieudany sezon.. i juz sie udało. Miejsce w generalce będzie dobre, do pełni szczęscia brakuje ukonczenia Istebnej zeby pomścic tamten nieudany wyścig i zeby zaliczyć TOP 5.
Więc trzymajcie za mnie kciuki mocno.
Czasem droga do szczęscia jest bardzo wyboista i kręta, ale sukces wtedy o wiele bardziej smakuje.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 września 2010
Las:)
Dzisiaj bez historii, bo nie bardzo mielismy pomysł na jazdę, więc tradycyjna droga Ostrów- Dwudniaki-Las Radłowski- Waryś- Bielcza- Las- Wierzchosławice- Mościce czyli płasko i niespecjalnie szybko.
W lesie spotkalismy bikera z Wojnicza. Troche pobłądzlił, wiec wyprowadzilismy go z lasu.
no i zaczynamy końcowe odliczanie do finałowej edycji:)
2 dni...:))))
W lesie spotkalismy bikera z Wojnicza. Troche pobłądzlił, wiec wyprowadzilismy go z lasu.
no i zaczynamy końcowe odliczanie do finałowej edycji:)
2 dni...:))))
- DST 44.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:50
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 33.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 września 2010
Słońce, góry i..... góral
Jeden góral , ale za to jaki ładny:). Dzisiaj po przerwie na KTMie:) moim ładnym góralu.
Hm.. różnicę taką czuć.. zwłaszcza jeśli chodzi o amorka.
Po próbie wydaje się, ze rower ok.. tylko tarczę z przodu słychać baaardzooooo... ale ona jest ciut krzywa podobno, a klocki nowe.
Noga prawie nie boli, przeziębienie chyba odpędziłam w siną dal, bo dzisiaj jest ok, więc wyruszyłam w górki.
dzisiaj bez jakiegoś planu konkretnego. Dojechałam do Koszyc , zjechałam wąwozem i zamiast jechac prosto skręciłam w prawo w kierunku Błoń i tam pojechałam do lasu zjazdem , który kiedys pokazała mi Krysia.
To są chyba jakieś resztki lasu Buczyna, który w pełnej okazałości prezentuje się po drugiej stronie "czwórki".
Zjazd świetny, momentami szybki, kręty,stromy, ale... ja jednak chyba wolę błoto.. źle sie czuję na takich suchych zjazdach pełnych liści , patyków.
W dodatku chyba ćwiczą tam bikerzy bardziej ekstremalni bo bardzo zryte, jakieś wąwoziki porobione , jakies kładeczki..
Bo las świetny, z potoczkami, strumyczkami.. bajka.
Zjechałam . Dobrze ze pojechałam bo juz zapomniałam jak sie zjeżdża w terenie;).
Wjechałam z powrotem albo raczej próbowałam bo nie wszędzie sie udało ( za stromo i straciłam przyczepność) i zjechałam raz jeszcze. Hm... i przejechałam po cieniutkiej deseczce, którą bikerzy chyba ułozyli... no jeszcze niedawno bym sie nie odwazyła, ale udalo sie utrzymać równowagę!!! Potem pokręciłam sie po nieznanych uliczkach w Błoniu aż w koncu zjechałam do Szczepanowic i postanowiłam wspiąć się za kościołem tym stromym asfaltem, który prowadzi do lasu na Lubince.
Raczej spokojnie jechałam, bo przecież maraton w sobotę.
Potem przez las i wyjazd na Lubinkę.
Na Lubince stwierdziłam , ze za wcześnie jeszcze wracać do domu i skręciłam za sklepem o uroczej nazwie "Renata" w kierunku Pleśnej ( trochę pod górę, ambitnie postanowiłam z blatu), a potem ostro w dół...
Hm.... widok z tego zjazdu... powala na kolana.. górki powalają tam swoim majestatem. To jest coś co tak trudno ująć w słowa.
Coś co daje mi takie zyciowego powera...
I pomysleć... że ludzie wydają pieniadze na psychologów, lekarstwa... zagraniczne wycieczki, a to co może leczyć duszę jest tak całkiem niedaleko.
Wystarczy się trochę ruszyć i wyjść z domu.
Nie zawsze miałam i dalej chyba nie do konca mam w życiu z górki.
Bywało bardzo, bardzo źle. Kilka razy w zyciu bywało źle.. tak naprawdę źle, tak, że ... każdy dzień , dosłownie każdy dzień był walką o chęć do życia... ze trzeba było walczyć o kazdy uśmiech, a on przychodził z trudem.
Mogę powiedzieć, ze to była walka heroiczna...bo nie chciało mi się zyć.. już nie, a jednak wydrapywałam się z tego dna, bo czułam, ze muszę, że nie mam innego wyjścia.
Nikt kto tego nie przezył, kto nie musiał podnosić sie z takiego totalnego dna, kto nie był na skraju depresji, nie zrozumie.
Znalazłam w ksiązce Wandy Rutkiewicz taki wiersz... nie wiem kto go napisał, być może ona sama.
"Próbowałam,
nie udawało się,
wiele razy wodziło na pokuszenie
poddaj się
mogłam znależć wykręt
choćby zwolnienie lekarskie
"niezdolna do walki"
nie zrobiłam nic
walczę
aż do gorzkiego końca
przeciwko nim
przeciwko tobie
przeciwko sobie samej
i wygram
ponieważ
nie mam
innego
wyjścia".
Dlaczego to piszę? Bo jadąc dzisiaj na rowerze i patrząc na te cudne widoki, pomyslałam, ze walczyłam też po to żeby móc jeszcze te widoki oglądać.
Bo warto zyć, chociażby po to albo az po to!!!
I piszę to Wam, bo może ktoś też jest w takiej sytuacji , że mysli o tym zeby wziąć zwolnienie lekarskie "niezdolny /a do walki".
Nie wolno! Pamiętajcie!
Swiat jest zbyt piękny i tyle być może przed nami pięknych rzeczy do przezycia, ze po prostu nie wolno!!! Wiem... jak się jest na dnie, to to co napisałam powyżej brzmi naiwnie, infantylnie, tak, ze aż złości, ale .. to prawda!
Mnie się udało.
Pomógł rower, przyjaciele i moja ( mimo wszystko) wielka chęć zycia, bo wciąż niezmiennie mam na to zycie apetyt. I mam tyle marzeń!!!
To trudna walka, to cięzka droga, ale da się.
Jak mnie ktoś z boku obserwuje to pewnie nie wierzy, że naprawdę w całej tej mojej sytuacji mogę być szczęsliwa, ale naprawdę JESTEM.
Tak jak dzisiaj:). Bo do szczęscia nie potrzeba wiele.. słońce, góry i .. jeden sprawny góral co Cię w te góry zawiezie ( no i jeszcze mocne nogi żeby góral chciał pod górę jechać).
A wracając do mojej dzisiejszej jazdy to ostatnie kilometry jechałam patrząc na pięknie zachodzące słońce.
No i zadałam sobie trochę bólu. Ostatni stromy podjazd wąwozem postanowiłam zrobić ze średniej , zwykle młynkuję.
zacisnęłam zęby, wzrok wbiłam w przednie koło i mocno naciskałam na pedały. Udało się.
Ja jednak mam trochę mocy.. tylko zbyt często po prostu dezerteruje i zrzucam na młynek.
Trzeba sie nad tym zastanowić:)
Dobrej nocy WSZYSTKIM!
P.S stukneło mi dzisiaj 5 tys km przebiegu:)
Niewiele.
w ub roku o tej porze było znacznie więcej, ale cóż.. taki rok...
Hm.. różnicę taką czuć.. zwłaszcza jeśli chodzi o amorka.
Po próbie wydaje się, ze rower ok.. tylko tarczę z przodu słychać baaardzooooo... ale ona jest ciut krzywa podobno, a klocki nowe.
Noga prawie nie boli, przeziębienie chyba odpędziłam w siną dal, bo dzisiaj jest ok, więc wyruszyłam w górki.
dzisiaj bez jakiegoś planu konkretnego. Dojechałam do Koszyc , zjechałam wąwozem i zamiast jechac prosto skręciłam w prawo w kierunku Błoń i tam pojechałam do lasu zjazdem , który kiedys pokazała mi Krysia.
To są chyba jakieś resztki lasu Buczyna, który w pełnej okazałości prezentuje się po drugiej stronie "czwórki".
Zjazd świetny, momentami szybki, kręty,stromy, ale... ja jednak chyba wolę błoto.. źle sie czuję na takich suchych zjazdach pełnych liści , patyków.
W dodatku chyba ćwiczą tam bikerzy bardziej ekstremalni bo bardzo zryte, jakieś wąwoziki porobione , jakies kładeczki..
Bo las świetny, z potoczkami, strumyczkami.. bajka.
Zjechałam . Dobrze ze pojechałam bo juz zapomniałam jak sie zjeżdża w terenie;).
Wjechałam z powrotem albo raczej próbowałam bo nie wszędzie sie udało ( za stromo i straciłam przyczepność) i zjechałam raz jeszcze. Hm... i przejechałam po cieniutkiej deseczce, którą bikerzy chyba ułozyli... no jeszcze niedawno bym sie nie odwazyła, ale udalo sie utrzymać równowagę!!! Potem pokręciłam sie po nieznanych uliczkach w Błoniu aż w koncu zjechałam do Szczepanowic i postanowiłam wspiąć się za kościołem tym stromym asfaltem, który prowadzi do lasu na Lubince.
Raczej spokojnie jechałam, bo przecież maraton w sobotę.
Potem przez las i wyjazd na Lubinkę.
Na Lubince stwierdziłam , ze za wcześnie jeszcze wracać do domu i skręciłam za sklepem o uroczej nazwie "Renata" w kierunku Pleśnej ( trochę pod górę, ambitnie postanowiłam z blatu), a potem ostro w dół...
Hm.... widok z tego zjazdu... powala na kolana.. górki powalają tam swoim majestatem. To jest coś co tak trudno ująć w słowa.
Coś co daje mi takie zyciowego powera...
I pomysleć... że ludzie wydają pieniadze na psychologów, lekarstwa... zagraniczne wycieczki, a to co może leczyć duszę jest tak całkiem niedaleko.
Wystarczy się trochę ruszyć i wyjść z domu.
Nie zawsze miałam i dalej chyba nie do konca mam w życiu z górki.
Bywało bardzo, bardzo źle. Kilka razy w zyciu bywało źle.. tak naprawdę źle, tak, że ... każdy dzień , dosłownie każdy dzień był walką o chęć do życia... ze trzeba było walczyć o kazdy uśmiech, a on przychodził z trudem.
Mogę powiedzieć, ze to była walka heroiczna...bo nie chciało mi się zyć.. już nie, a jednak wydrapywałam się z tego dna, bo czułam, ze muszę, że nie mam innego wyjścia.
Nikt kto tego nie przezył, kto nie musiał podnosić sie z takiego totalnego dna, kto nie był na skraju depresji, nie zrozumie.
Znalazłam w ksiązce Wandy Rutkiewicz taki wiersz... nie wiem kto go napisał, być może ona sama.
"Próbowałam,
nie udawało się,
wiele razy wodziło na pokuszenie
poddaj się
mogłam znależć wykręt
choćby zwolnienie lekarskie
"niezdolna do walki"
nie zrobiłam nic
walczę
aż do gorzkiego końca
przeciwko nim
przeciwko tobie
przeciwko sobie samej
i wygram
ponieważ
nie mam
innego
wyjścia".
Dlaczego to piszę? Bo jadąc dzisiaj na rowerze i patrząc na te cudne widoki, pomyslałam, ze walczyłam też po to żeby móc jeszcze te widoki oglądać.
Bo warto zyć, chociażby po to albo az po to!!!
I piszę to Wam, bo może ktoś też jest w takiej sytuacji , że mysli o tym zeby wziąć zwolnienie lekarskie "niezdolny /a do walki".
Nie wolno! Pamiętajcie!
Swiat jest zbyt piękny i tyle być może przed nami pięknych rzeczy do przezycia, ze po prostu nie wolno!!! Wiem... jak się jest na dnie, to to co napisałam powyżej brzmi naiwnie, infantylnie, tak, ze aż złości, ale .. to prawda!
Mnie się udało.
Pomógł rower, przyjaciele i moja ( mimo wszystko) wielka chęć zycia, bo wciąż niezmiennie mam na to zycie apetyt. I mam tyle marzeń!!!
To trudna walka, to cięzka droga, ale da się.
Jak mnie ktoś z boku obserwuje to pewnie nie wierzy, że naprawdę w całej tej mojej sytuacji mogę być szczęsliwa, ale naprawdę JESTEM.
Tak jak dzisiaj:). Bo do szczęscia nie potrzeba wiele.. słońce, góry i .. jeden sprawny góral co Cię w te góry zawiezie ( no i jeszcze mocne nogi żeby góral chciał pod górę jechać).
A wracając do mojej dzisiejszej jazdy to ostatnie kilometry jechałam patrząc na pięknie zachodzące słońce.
No i zadałam sobie trochę bólu. Ostatni stromy podjazd wąwozem postanowiłam zrobić ze średniej , zwykle młynkuję.
zacisnęłam zęby, wzrok wbiłam w przednie koło i mocno naciskałam na pedały. Udało się.
Ja jednak mam trochę mocy.. tylko zbyt często po prostu dezerteruje i zrzucam na młynek.
Trzeba sie nad tym zastanowić:)
Dobrej nocy WSZYSTKIM!
P.S stukneło mi dzisiaj 5 tys km przebiegu:)
Niewiele.
w ub roku o tej porze było znacznie więcej, ale cóż.. taki rok...
Letnie wspomnienia... było gorąco.. pozostały wspomnienia:)© lemuriza1972
w naszych pięknych tarnowskich okolicznościach przyrody:)© lemuriza1972
- DST 38.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:57
- VAVG 19.49km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 września 2010
Dzień dzisiejszy:)
Kilometrów mało , bo to tylko z serwisu do domu. Poszłam po rowerek od razu po pracy.
Rano zaczęło mnie boleć gardło i szczerze mówiąc wciąż pobolewa, ale liczę na to, że mój zaprawiony w bojach organizm, który przetrwał niejedno już i deszcze i błota i zimno i mgłę i upał.. i górę i dół:), da sobie radę.
Pomyślałam z usmiechem na ustach ( jak to gardło zaczeło boleć): no tak.. zbliża się ostatni maraton, przecież .. zgodnie z tegoroczną tradycją to musi coś być.. jakis kłopot, albo choroba... no chyba po to zeby jeszcze bardziej sie zmobilizowąc:).
Rower odebrany, jutro trzeba będzie popróbowac na jakichś górkach.
Na treningi jakieś solidne to już za późno.. to ostatni maraton, a przy tym to mam masę spraw do załatwienia w tym tygodniu bo... zaraz po maratonie jadę na wesele. Obiecałam i zebym miała sie tam zjawić nawet o 1.00 w nocy to zjawić się muszę.
Tyle lat czekałysmy w pracy na wesele naszej Majki, to nie może mnie tam nie być.
A w niedzielę o 16 poprawiny.
Wychodząc ze sklepu jak brałam rower powiedziałam do chłopaków: a teraz najbardziej nieprzyjemna część dzisiejszego dnia powrót rowerem do domu przez miasto ( na pedałach SPD bez butów SPD dodatkowo niefajnie).
No i... byłam juz prawie pod domem, kiedy musiałam szybko zeskoczyć z roweru bo jakiś.. Pan w samochodzie zajechał całe przejście dla pieszych/ przejazd dla rowerów.
Skoczyłam nieszczęsliwie na moją chorą nogę i... niestety noga mi "uciekła" i booolllliiii i spuchła... No ale co zrobić. Będę żyć. Poboli i przestanie.
Piosenka mi sie przypomniała - fajna i mądra:
Indios Bravos
Dzień dzisiejszy
w poniedziałek rano obudziłem się
z przeświadczeniem, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się odświętnie, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
gdy we wtorek rano obudziłem się
to wiedziałem, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się inaczej, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
trochę mnie to zabolało
kiedy w środę rano obudziłem się
byłem pewien, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się odświętnie, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
w czwartek rano bardzo wcześnie obudziłem się
z przekonaniem,że to właśnie jest ten dzień,
w piątek rano, tuż przed świtem obudziłem się
z przeświadczeniem,że to własnie jest ten dzień
gdy w sobotę rano obudziłem się
byłem pewien, że to właśnie jest ten dzień
gdy w niedzielę rano obudziłem się
to wiedziałem że to właśnie jest ten dzień
moje życie, twoje życie, nasze życie to czekanie
to nadzieja że dziś właśnie coś wielkiego się stanie
zapatrzeni w to co wzniosłe i spektakularne
przegapiamy to co ważne i elementarne
a dzień dzisiejszy jest najważniejszy
dzień wczorajszy nie istnieje, to tylko wspomnienie
dzień jutrzejszy nie istnieje, to tylko przypuszczenie
to dzień dzisiejszy jest najważniejszy"
Pamiętajcie : dzień dzisiejszy jest najważniejszy. A dla utrwalenia najlepiej wpiszcie sobie tytuł na wrzucie i posłuchajcie jak chłopaki fajnie to śpiewają:)
Rano zaczęło mnie boleć gardło i szczerze mówiąc wciąż pobolewa, ale liczę na to, że mój zaprawiony w bojach organizm, który przetrwał niejedno już i deszcze i błota i zimno i mgłę i upał.. i górę i dół:), da sobie radę.
Pomyślałam z usmiechem na ustach ( jak to gardło zaczeło boleć): no tak.. zbliża się ostatni maraton, przecież .. zgodnie z tegoroczną tradycją to musi coś być.. jakis kłopot, albo choroba... no chyba po to zeby jeszcze bardziej sie zmobilizowąc:).
Rower odebrany, jutro trzeba będzie popróbowac na jakichś górkach.
Na treningi jakieś solidne to już za późno.. to ostatni maraton, a przy tym to mam masę spraw do załatwienia w tym tygodniu bo... zaraz po maratonie jadę na wesele. Obiecałam i zebym miała sie tam zjawić nawet o 1.00 w nocy to zjawić się muszę.
Tyle lat czekałysmy w pracy na wesele naszej Majki, to nie może mnie tam nie być.
A w niedzielę o 16 poprawiny.
Wychodząc ze sklepu jak brałam rower powiedziałam do chłopaków: a teraz najbardziej nieprzyjemna część dzisiejszego dnia powrót rowerem do domu przez miasto ( na pedałach SPD bez butów SPD dodatkowo niefajnie).
No i... byłam juz prawie pod domem, kiedy musiałam szybko zeskoczyć z roweru bo jakiś.. Pan w samochodzie zajechał całe przejście dla pieszych/ przejazd dla rowerów.
Skoczyłam nieszczęsliwie na moją chorą nogę i... niestety noga mi "uciekła" i booolllliiii i spuchła... No ale co zrobić. Będę żyć. Poboli i przestanie.
Piosenka mi sie przypomniała - fajna i mądra:
Indios Bravos
Dzień dzisiejszy
w poniedziałek rano obudziłem się
z przeświadczeniem, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się odświętnie, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
gdy we wtorek rano obudziłem się
to wiedziałem, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się inaczej, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
trochę mnie to zabolało
kiedy w środę rano obudziłem się
byłem pewien, że to właśnie jest ten dzień
więc ubrałem się odświętnie, jak na taki dzień przystało
i czekałem, czekałem, ale nic się nie stało
w czwartek rano bardzo wcześnie obudziłem się
z przekonaniem,że to właśnie jest ten dzień,
w piątek rano, tuż przed świtem obudziłem się
z przeświadczeniem,że to własnie jest ten dzień
gdy w sobotę rano obudziłem się
byłem pewien, że to właśnie jest ten dzień
gdy w niedzielę rano obudziłem się
to wiedziałem że to właśnie jest ten dzień
moje życie, twoje życie, nasze życie to czekanie
to nadzieja że dziś właśnie coś wielkiego się stanie
zapatrzeni w to co wzniosłe i spektakularne
przegapiamy to co ważne i elementarne
a dzień dzisiejszy jest najważniejszy
dzień wczorajszy nie istnieje, to tylko wspomnienie
dzień jutrzejszy nie istnieje, to tylko przypuszczenie
to dzień dzisiejszy jest najważniejszy"
Pamiętajcie : dzień dzisiejszy jest najważniejszy. A dla utrwalenia najlepiej wpiszcie sobie tytuł na wrzucie i posłuchajcie jak chłopaki fajnie to śpiewają:)
- DST 7.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 września 2010
Niedzielna wycieczka po góreczkach:)))
Było tak... obudziłam się rano, za oknem buro , a w mieszkaniu zimno. Wypiłam kawę i zjadłam śniadanie, po czym zaczęłam sie zastanawiać co dalej...
Jakoś do końca wcale nie chciało mi sie z domu wychodzić.. kusił kocyk, ksiązka, herbata, ale pomyślałam, że jak zostanę to na pewno będę żałować.
Więc sie zebrałam i pojechałam. W górki rzecz jasna. Słoneczko zaczęło nieśmiało wychodzić zza chmur, chociaż było dość rześko i zastanawiałam sie czy czasem nie zmarznę.
No więc przez Zgłobice, Koszyce, Rzuchową, początek podjazdu na Lubinkę od strony Rzuchowej potem w lewo i zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej. Chciałam się dostać na Lubinkę, więc wariantów co niemiara , wszak kazda droga w lewo od głownej drogi nad Dunajcem to mniej lub bardziej ( zazwyczaj "bardziej") stromy podjazd na Lubinkę.
Wybrałam drugą mozliwą opcję i ostro pod górę asfaltem.. oj bardzo ostro.. a na samą Lubnikę jakieś 4 km pod górę.
Ale warto bo widoki i panoramy górskie przednie, gdzieś w oddali przez chmury nieśmiało przebijały sie Tatry.
Nie mam szczęscia w tym roku.
W ub roku prawie każdy wjazd na Lubinke to były Tatry w oddali, w tym roku pogoda nie sprzyjała.
Z Lubinki na Wał.
Po drodze masa spotykanych ludzi na grzybach, chyba duzo tych grzybów, skoro tylu grzybiarzy.
Lasy coraz bardziej jesienne, za jakiś tydzien, dwa powinno byc już cudnie, jesiennie kolorowo.
Na Wale skręcilismy w lewo w szlak przez las.
Oj jest cudny... cudny do oglądania, cudny do jazdy na rowerze ( techniczny) , dzisiaj dodatkowo było trochę błotka. Rewelacyjnie to mi sie nie jechało, czuć różnicę jak jadę na KTM i Reba łyka ślicznie nierównosci. Poza tym oponki... hm.. Race Kingi to średnio w błocie trzymają:) i czułam ogromną różnicę, ale przejechać się dało.
Myślę, ze będę tam często wracać i myślę, ze na nastepny sezon trzeba poszukać więcej takich terenowych szlaków, za dużo było w tym roku jazdy po asfalcie.
A tam w lesie, w tym błocku, na kamieniach, weretpach, tam poczułam , ze żyję i że o to chodzi w jeździe na rowerze górskim:).
Po wyjeździe z lasu wstapiliśmy na działkę Agnieszki w Siemiechowie i podziwialismy widoki i ciszę i spokój.
Coś czego bardzo, bardzo mi brakuje tutaj w środku miasta, w bloku.
A potem zjazd do Chojnika, potem znowu mozolne wspinanie się na Wał, z Wału na Lubinkę i w dół w kierunku Tarnowa.
Udana wycieczka, chociaż pod koniec bolały mnie nogi, ale było naprawdę sporo tych podjazdów, a mnie forma już ucieka.. o ile w ogóle jakaś była w tym roku, bo mam co do tego poważne wątpliwości.
Góry wyssysają ze mnie siły, ale... uskrzydlają.
Podobno S. Szmyd powiedział: gdyby nie byłoby gór nie byłbym kolarzem..
Mogę powiedzieć: gdyby nie było gór... pewnie az tyle nie jeździłabym na rowerze:)
Jakoś do końca wcale nie chciało mi sie z domu wychodzić.. kusił kocyk, ksiązka, herbata, ale pomyślałam, że jak zostanę to na pewno będę żałować.
Więc sie zebrałam i pojechałam. W górki rzecz jasna. Słoneczko zaczęło nieśmiało wychodzić zza chmur, chociaż było dość rześko i zastanawiałam sie czy czasem nie zmarznę.
No więc przez Zgłobice, Koszyce, Rzuchową, początek podjazdu na Lubinkę od strony Rzuchowej potem w lewo i zjazd do Dąbrówki Szczepanowskiej. Chciałam się dostać na Lubinkę, więc wariantów co niemiara , wszak kazda droga w lewo od głownej drogi nad Dunajcem to mniej lub bardziej ( zazwyczaj "bardziej") stromy podjazd na Lubinkę.
Wybrałam drugą mozliwą opcję i ostro pod górę asfaltem.. oj bardzo ostro.. a na samą Lubnikę jakieś 4 km pod górę.
Ale warto bo widoki i panoramy górskie przednie, gdzieś w oddali przez chmury nieśmiało przebijały sie Tatry.
Nie mam szczęscia w tym roku.
W ub roku prawie każdy wjazd na Lubinke to były Tatry w oddali, w tym roku pogoda nie sprzyjała.
Z Lubinki na Wał.
Po drodze masa spotykanych ludzi na grzybach, chyba duzo tych grzybów, skoro tylu grzybiarzy.
Lasy coraz bardziej jesienne, za jakiś tydzien, dwa powinno byc już cudnie, jesiennie kolorowo.
Na Wale skręcilismy w lewo w szlak przez las.
Oj jest cudny... cudny do oglądania, cudny do jazdy na rowerze ( techniczny) , dzisiaj dodatkowo było trochę błotka. Rewelacyjnie to mi sie nie jechało, czuć różnicę jak jadę na KTM i Reba łyka ślicznie nierównosci. Poza tym oponki... hm.. Race Kingi to średnio w błocie trzymają:) i czułam ogromną różnicę, ale przejechać się dało.
Myślę, ze będę tam często wracać i myślę, ze na nastepny sezon trzeba poszukać więcej takich terenowych szlaków, za dużo było w tym roku jazdy po asfalcie.
A tam w lesie, w tym błocku, na kamieniach, weretpach, tam poczułam , ze żyję i że o to chodzi w jeździe na rowerze górskim:).
Po wyjeździe z lasu wstapiliśmy na działkę Agnieszki w Siemiechowie i podziwialismy widoki i ciszę i spokój.
Coś czego bardzo, bardzo mi brakuje tutaj w środku miasta, w bloku.
A potem zjazd do Chojnika, potem znowu mozolne wspinanie się na Wał, z Wału na Lubinkę i w dół w kierunku Tarnowa.
Udana wycieczka, chociaż pod koniec bolały mnie nogi, ale było naprawdę sporo tych podjazdów, a mnie forma już ucieka.. o ile w ogóle jakaś była w tym roku, bo mam co do tego poważne wątpliwości.
Góry wyssysają ze mnie siły, ale... uskrzydlają.
Podobno S. Szmyd powiedział: gdyby nie byłoby gór nie byłbym kolarzem..
Mogę powiedzieć: gdyby nie było gór... pewnie az tyle nie jeździłabym na rowerze:)
Na działce Agnieszki w Siemiechowie, gdzieś tam w oddali góreczki.. za kukyrydzą:)© lemuriza1972
tu na razie jest ściernisko.... ale będzie kiedyś piekny dom, sielski, anielski.. szkoda, ze nie mój:(© lemuriza1972
a widoki z okien będą takieeeee.....© lemuriza1972
mogłabym tu zostać...© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:31
- VAVG 20.26km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 września 2010
Weekendowo:)
Dzisiaj bardzo ładna pogoda, więc trochę żal, że nie było jakiejs górskiej traski, ale do południa było trochę obowiązków, mam nadzieję, że jutro będzie podobna pogoda i pojadę gdzieś w górki:)
Dzisiaj Ostrów-Gosławice-Wierzchosławice-Las Radłowski- Radłów-Wał Ruda - szlak przez las - Dołęga - Borzecin- Wał Ruda - Las Radłowski - DOM.
Przyjemnie było .. ciepło i niespiesznie, tak po prostu bardziej wycieczkowo.
Dojeżdżając do Wierzchosławic spotkalismy sympatycznego starszego Pana zza Żabna, który jechał na kolarce. Minął nas, ale potem ... no cóż... mimo ze on na kolarce to jednak szans wielkich nie miał, ale trzeba przyznać ze jechal dzielnie.
Kolarkę miał jakąs nie pierwszej młodości, mówił ze jeździ też góralem , ale jak to sie wyraził " nie takim jak wasze.. takim zwyczajnym". Mówił, ze jeździ sam i ze przejechał już na obydywu rowerach od maja prawie 5 tys km.
Pytał nas czy jeździmy na maratony.
ale my potem w las, a on musiał zawrócić.
Podczas postoju ( uzupełnienie płynów) na stacji benzynowej podjechał traktor.
Głos pani ( nagrany) powiedział:
paliwo napędowe.. tankuj...
Młody traktorzysta: zamknij ryja...
Oj jaka agresja w narodzie:(.
No niestety ja stary wyjadacz rowerowy ( bo chyba tak mogę o sobie powiedzieć) popełniłam błąd... niewiele dzisiaj jadłam i pojechałam też bez chociażby bananka czy batona... do Tarnowa dojeżdzałam na resztkach glikogenu:)
Długo bym już nie pociągnęła:).
A Katema oddałam dzisiaj do serwisu.
Kuba obejrzał napęd , powiedział , ze zębatki raczej ok, wiec to zaciąganie to tylko raczej wina błota ( no miejmy nadzieję), ale to sie okaze na maratonie.
Trochę sie zbłaźniłam, bo powiedziałam , ze chyba coś nie tak z piastą, bo koło ledwie sie kręci.. a Kuba przecząco pokręcił głową i powiedział: hamulec ociera...
Poprawił i ok. Tyle , ze też mnie to niepokoi bo przecież przed Rabką było ok.. wiec co sie stało?
Aaaa.. za słabo sie na tym wszystkim znam.. chociaż... coraz wiecej:).
teraz jak idę do serwisu to już zupełnie inaczej... przedtem mówiłam: no popatrz mi na ten rower, popraw jak coś jest nie tak... a teraz to juz wiem raczej co i gdzie jest nie tak, co sprawdzić, co poprawić..
No powiedzmy ze wiem, bo sie czasem mylę:).
Ale sprawia mi to naprawdę coraz więcej radości... ze jakoś ten rower juz ogarniam gdzie co w nim jest.
Będzie lepiej.
Finish Line' a nie mieli ( a chciałam kupić bo na forum GG tak chwalą na błoto, wiec postanowiłam spróbować). Wszyscy mówią ze bardzo brudzi napęd ale na błoto skuteczny.
Nie będę go uzywac na co dzien, ale na maraton spróbuję. Panicznie się znowu boję tego zaciagania, bo wtedy nie ma jazdy:(.
Finish Line'a kupiłam więc gdzie indziej, a że zobaczyłam fajne spodenki 3/4 to też kupiłam, chociaż nie miałam w planie.
Muszę szybko kupic te biegówki, bo inaczej nic na koncie mi nie zostanie, jak tak dalej pójdzie.
a biegówki mieć muszę.
O ile bardziej wtedy zima będzie radośniejsza:)))))
Dzisiaj Ostrów-Gosławice-Wierzchosławice-Las Radłowski- Radłów-Wał Ruda - szlak przez las - Dołęga - Borzecin- Wał Ruda - Las Radłowski - DOM.
Przyjemnie było .. ciepło i niespiesznie, tak po prostu bardziej wycieczkowo.
Dojeżdżając do Wierzchosławic spotkalismy sympatycznego starszego Pana zza Żabna, który jechał na kolarce. Minął nas, ale potem ... no cóż... mimo ze on na kolarce to jednak szans wielkich nie miał, ale trzeba przyznać ze jechal dzielnie.
Kolarkę miał jakąs nie pierwszej młodości, mówił ze jeździ też góralem , ale jak to sie wyraził " nie takim jak wasze.. takim zwyczajnym". Mówił, ze jeździ sam i ze przejechał już na obydywu rowerach od maja prawie 5 tys km.
Pytał nas czy jeździmy na maratony.
ale my potem w las, a on musiał zawrócić.
Podczas postoju ( uzupełnienie płynów) na stacji benzynowej podjechał traktor.
Głos pani ( nagrany) powiedział:
paliwo napędowe.. tankuj...
Młody traktorzysta: zamknij ryja...
Oj jaka agresja w narodzie:(.
No niestety ja stary wyjadacz rowerowy ( bo chyba tak mogę o sobie powiedzieć) popełniłam błąd... niewiele dzisiaj jadłam i pojechałam też bez chociażby bananka czy batona... do Tarnowa dojeżdzałam na resztkach glikogenu:)
Długo bym już nie pociągnęła:).
A Katema oddałam dzisiaj do serwisu.
Kuba obejrzał napęd , powiedział , ze zębatki raczej ok, wiec to zaciąganie to tylko raczej wina błota ( no miejmy nadzieję), ale to sie okaze na maratonie.
Trochę sie zbłaźniłam, bo powiedziałam , ze chyba coś nie tak z piastą, bo koło ledwie sie kręci.. a Kuba przecząco pokręcił głową i powiedział: hamulec ociera...
Poprawił i ok. Tyle , ze też mnie to niepokoi bo przecież przed Rabką było ok.. wiec co sie stało?
Aaaa.. za słabo sie na tym wszystkim znam.. chociaż... coraz wiecej:).
teraz jak idę do serwisu to już zupełnie inaczej... przedtem mówiłam: no popatrz mi na ten rower, popraw jak coś jest nie tak... a teraz to juz wiem raczej co i gdzie jest nie tak, co sprawdzić, co poprawić..
No powiedzmy ze wiem, bo sie czasem mylę:).
Ale sprawia mi to naprawdę coraz więcej radości... ze jakoś ten rower juz ogarniam gdzie co w nim jest.
Będzie lepiej.
Finish Line' a nie mieli ( a chciałam kupić bo na forum GG tak chwalą na błoto, wiec postanowiłam spróbować). Wszyscy mówią ze bardzo brudzi napęd ale na błoto skuteczny.
Nie będę go uzywac na co dzien, ale na maraton spróbuję. Panicznie się znowu boję tego zaciagania, bo wtedy nie ma jazdy:(.
Finish Line'a kupiłam więc gdzie indziej, a że zobaczyłam fajne spodenki 3/4 to też kupiłam, chociaż nie miałam w planie.
Muszę szybko kupic te biegówki, bo inaczej nic na koncie mi nie zostanie, jak tak dalej pójdzie.
a biegówki mieć muszę.
O ile bardziej wtedy zima będzie radośniejsza:)))))
- DST 67.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:42
- VAVG 24.81km/h
- VMAX 35.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze