Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2012
Dystans całkowity: | 655.00 km (w terenie 197.00 km; 30.08%) |
Czas w ruchu: | 39:09 |
Średnia prędkość: | 19.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 175 (93 %) |
Maks. tętno średnie: | 155 (82 %) |
Suma kalorii: | 10392 kcal |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 40.94 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Środa, 30 maja 2012
Rege i trochę o życiu
Plan na dzisiaj był taki, żeby pojechać sobie regeneracyjnie. Powolutku.
No i tak było.
Próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz tak wolno jechałam, że tętno spadało do 95.
Pewnie z moją siostrą, dwa lata temu.
W sumie to ciekawe doświadczenie jechać tak spokojnie, że nie pieka łydki, a tętno oscyluje wokół 110.
Dzisiaj z Renatką i Tomkiem.
Trasa też spokojna, trochę wertepów nad Dunajcem, potem Las Radłowski, ale jak to ostatnio ścieżki mirkowe czyli jak na Las Radłowski nietypowe. Te trudniejsze, fajniejsze.
Przyjemnie.
W komentarzu do poprzedniego wpisu Gość zwrócił mi uwagę, że narzekam, jęczę itd.
Zapewne jest mi życzliwy i chce mnie zmobilizować do działania. Ma prawo też tak oceniać moje wpisy. Nie gniewam się bynajmniej:)
W sumie to nie muszę się tłumaczyć, prawda? ale pomyślałam: może jestem to winna moim wiernym czytelnikom ( o ile jeszcze przy mnie zostali, bo tak czasem sobie myślałam, że skoro zmienił się charakter mojego bloga, skoro nie piszę o treningach, zawodach, nie tryskam optymizmem… nie jest już tu tak ciepło, miło.. to może odeszli? Może. Nie wiem.)
W każdym bądź razie jeśli ktoś jeszcze z nich został , to chyba jestem winna wytłumaczyć, dlaczego…dlaczego jest smutniej, mniej fajnie. Dlaczego Iza taka inna.
Kto czyta mojego bloga od dawna, to wie, że jestem osobą dość ambitną, zawziętą jeśli chodzi o sport, tak łatwo się nie poddającą i w sporcie i życiu.
Że walczyłam i w życiu i na zawodach. Bardzo. Chociaż czasem bywało bardzo, bardzo trudno.
Nieco się pozmieniało.
Nie ma już takiej nieustannej afirmacji… szklanka do połowy pełna, jakby gdzieś się oddaliła mi z horyzontu. Wyjątkowo daleko.
Tak wiem, nie jest to popularne przyznać się do słabości, choćby chwilowej, czy to w sporcie czy w życiu, w czasach gdzie wypada być naj w każdej dziedzinie.
No cóż…nie jestem więc obecnie trendy.
Nie ubolewam nad tym.
Po prostu staram się być sobą i na pytania: co słychać.. nie odpowiadam nieszczerze, ze wszystko jest ok, skoro nie jest ok. w końcu mieszkam w Polsce, a nie w USA:).
Miałam ciężkie ostatnie miesiące. Bardzo ciężkie.
Tym razem nastąpiło jakieś przesilenie i .. po prostu jest ciężej niż bywało poprzednio.
Nie.. nie.. nie poddałam się tak zupełnie.
Gdyby tak było.. to pewnie już bym tych słów nie pisała.
Tym razem musiałam , postanowiłam inaczej przejść przez ten kryzys.
Nie zakrzykiwać bólu i strachu i tego wszystkiego co gdzieś tam jest w mojej głowie. Nie próbować się od niego odciąć i wyprzeć.
Postanowiłam dać sobie prawo do spokojnego poukładania wszystkiego…
I konsekwentnie do tego dążę.
Rower jest na chwilę obecną narzędziem wspomagającym moją „terapię”.
Dlatego też jeśli na rowerze nie wychodzi tak jakbym chciała, nieco się denerwuję.
Potem uspokajam samą siebie.. że potrzeba mi czasu.
Że niczego na siłę nie muszę przyspieszać. I nie powinnam.
Bo już wiem, że pośpiech niczego dobrego nie przyniesie.
Bo już wiem, że czasem trzeba stopniować oczekiwania.
Że czasem trzeba zwolnić… żeby potem dojść do oczekiwanego końca.
Czasem naprawde lepiej zwolnić, niż „zajechać się” na początku.
Tak na zawodach jak i w zyciu.
Tak więc zwolniłam. Nie wiem co będzie za zakrętem. Zobaczymy. Może dobrze, a może nie...
Jedno jest pewne – nie siedzę w "poczekalni". Wyszłam z niej.
Być może komuś się wydaje, że idę za wolno, że przy okazji marudzę, ", że nogi bolą, ze jest ciężko". tak… może i z boku tak to wygląda, ale ci, którzy są blisko mnie, wiedzą ile ta droga mnie kosztuje. Jak jest cięzko i jak bardzo "bolą nogi".
I tylko mam nadzieję, że ktoregoś dnia obudzę się i znajdę w sobie dawną Izę.
Pełną pasji i miłości do życia. Pełną chęci do jazdy na rowerze, udziału w maratonach, chodzenia po górach i pełną marzeń.
Juz jest lepiej. Dzisiaj zarezerwowałam hotel w Pradze ,na urlop.
I staram się nie myśleć o tym, że nie jest to ani wymarzona Toskania, ani wyśniony urlop w Chorwacji, który miał być, a go nie będzie.
Staram sie po prostu myśleć, że kiedyś, wiele lat temu kiedy byłam w Pradze, marzyłam, żeby tam wrócić wiosną albo latem.
No i jak dobrze wszystko pójdzie, to wrócę.
Ot co.
Renia przejeżdża przez bajoro© lemuriza1972
Renia i ja© lemuriza1972
Renia w Lesie Radłowskim© lemuriza1972
Tomek i Renia© lemuriza1972
Las© lemuriza1972
Renia w Lesie© lemuriza1972
Tomek w lesie© lemuriza1972
- DST 34.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:09
- VAVG 15.81km/h
- HRmax 156 ( 82%)
- HRavg 119 ( 63%)
- Kalorie 716kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 29 maja 2012
Wał
Przyszłam z pracy dosyć zmęczona, ale pogoda była zbyt ładna, żeby rezygnować ze spędzenia popołudnia na zewnątrz.
Więc wyjechałam.
Dzisiaj samotnie.
Nie miałam specjalnie pomysły na jazdę, wiedziałam, ze po wczorajszej dosyć mocnej nie bedzie mnie stać na wiele, ale pomimo tego postanowiłam ruszyć na pagóry.
Dzisiaj asfalt, bo dawno nie podjeżdżałam nic długiego po asfalcie.
tak więc Zgłobice- Koszyce- Rzuchowa - Pleśna i dalej na Wał.
Kiedy wyjechałam na prostą w Rzuchowej zaczęło dość mocno wiać, zrobiło się ciężko, bo dodatkowo delikatnie pod górkę.
W Pleśnej spotkałam jadący z naprzeciwka Buria Team:).
Buria machnął na mnie żebym do nich dołączyła ( taki żart). Tylko się usmiechnęłam.
Dobre sobie. Ja z nimi na treningu, chyba w innym życiu, jak dostanę męskie ciało, męską siłę, męskie łydki i .. szosówkę:).
Pojechałam na Wał.
6 km pod górę. 6 km niedobrych mysli.
Niby się starałam, niby nie odpuszczałam, ale strasznieeee... wolno.
Kiedyś wjeżdzałam tam szybciej, zdecydowanie szybciej.
Na szczycie Wału spotkałam Daniela z MPECU-u.
Mówił ze cały dzień jadą.. Brzanka, Jamna..
oj.. pomyślałam- chyba nie dałabym z moja obecną formą rady.
Pojechałam dalej.
W kierunku Łowczowa. Na chwilkę wjechałam do lasu na niebieski pieszy szlak.
Fajniieeeeee...
W ogóle tak pięknie, zielono, soczyście.. i maki już kwitną.
No i taka to sobie była jazda.
Nie jestem nią podbudowana.
jestem zmęczona, po nędznych 43 km kom w pagórkach i to po asfalcie.
Co się dzieje?
Dobiegam do 2 tys km, niby niewiele, ale coś to juz jest, powinno być lepiej, chyba nie jest.
Mój kolega Kuba, powiedziałby: koleżanko jak jest niespokojnie w głowie, to chyba z jazdy nic nie będzie...
I chyba ma dużo racji.
Może własnie o to chodzi...
A może to zrzucanie kilogramów mi szkodzi?
Więc wyjechałam.
Dzisiaj samotnie.
Nie miałam specjalnie pomysły na jazdę, wiedziałam, ze po wczorajszej dosyć mocnej nie bedzie mnie stać na wiele, ale pomimo tego postanowiłam ruszyć na pagóry.
Dzisiaj asfalt, bo dawno nie podjeżdżałam nic długiego po asfalcie.
tak więc Zgłobice- Koszyce- Rzuchowa - Pleśna i dalej na Wał.
Kiedy wyjechałam na prostą w Rzuchowej zaczęło dość mocno wiać, zrobiło się ciężko, bo dodatkowo delikatnie pod górkę.
W Pleśnej spotkałam jadący z naprzeciwka Buria Team:).
Buria machnął na mnie żebym do nich dołączyła ( taki żart). Tylko się usmiechnęłam.
Dobre sobie. Ja z nimi na treningu, chyba w innym życiu, jak dostanę męskie ciało, męską siłę, męskie łydki i .. szosówkę:).
Pojechałam na Wał.
6 km pod górę. 6 km niedobrych mysli.
Niby się starałam, niby nie odpuszczałam, ale strasznieeee... wolno.
Kiedyś wjeżdzałam tam szybciej, zdecydowanie szybciej.
Na szczycie Wału spotkałam Daniela z MPECU-u.
Mówił ze cały dzień jadą.. Brzanka, Jamna..
oj.. pomyślałam- chyba nie dałabym z moja obecną formą rady.
Pojechałam dalej.
W kierunku Łowczowa. Na chwilkę wjechałam do lasu na niebieski pieszy szlak.
Fajniieeeeee...
W ogóle tak pięknie, zielono, soczyście.. i maki już kwitną.
No i taka to sobie była jazda.
Nie jestem nią podbudowana.
jestem zmęczona, po nędznych 43 km kom w pagórkach i to po asfalcie.
Co się dzieje?
Dobiegam do 2 tys km, niby niewiele, ale coś to juz jest, powinno być lepiej, chyba nie jest.
Mój kolega Kuba, powiedziałby: koleżanko jak jest niespokojnie w głowie, to chyba z jazdy nic nie będzie...
I chyba ma dużo racji.
Może własnie o to chodzi...
A może to zrzucanie kilogramów mi szkodzi?
- DST 43.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:51
- VAVG 23.24km/h
- VMAX 53.00km/h
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 881kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 maja 2012
Mościce- Zakliczyn -Mościce
To nie jest piosenka Indios Bravos.
To piosenka Pidżamy Porno, ale uważam, ze Gutek śpiewa ja lepiej. Grabaż zresztą też tak uważa.
Uwielbiam ją.
Mogłabym słuchać jej bez przerwy.
Po weekendzie pełnym wrażeń, rozmów z moimi koleżankami, nadeszła rzeczywistość…
Nadszedł poniedziałek, z którym trzeba było się zmierzyć.
Po takich weekendach, jakoś trudno wejść mi w te moją rzeczywistość.
Plan na popołudnie oczywiście był rowerowy – no bo przecież pod tym względem weekend był stracony, bo wczorajsza godzinka to było nic.
Dzisiaj była szybka trasa.
Bez specjalnego podjeżdżania, ot kilka króciutkich podjazdów ( ale robionych dosyć mocno).
Stwierdziłam, że muszę przynajmniej raz w tygodniu dłużej pojeździć po asfalcie. I to po w miarę płaskim „ terenie”.
Nie tylko podjazdy i nie tylko teren.
Ktoś zapytałby „po co?”, skoro na zawody na razie się nie wybieram.
Niby nie wybieram, ale nie wykluczam jakiegoś startu pod koniec sezonu.
Może jakiś maraton na orientację? Kto wie.
Na razie niczego nie planuję.
Jestem zawieszona między przeszłością a przyszłością. Tak jakoś.
Na razie myślę tylko tym, żeby lepiej jeździć.
I powoli udaje mi się realizować moje cele.
Chciałam zrzucić jakieś dwa kg i udało się ( prawie, bo zostało mi jeszcze trochę).
Po tygodniu radykalnego podejścia do sprawy czyli porannych ćwiczeń, zmiany nawyków żywieniowych, jest efekt pożądany.
Najbardziej w tym wszystkim ucieszyły mnie nie tyle tez zgubione kilogramy, co to , ze udało się osiągnąć cel.
Bo z tym miałam ostatnio kłopoty – ciężko mi było zmusić się do tego żeby jakiś cel sobie wymyślić.
Ktoś powiedziałby: cóż to za cel?
No tak, w porównaniu do tego , co było kiedyś w moim życiu , zwłaszcza sportowym, cel to żaden.
Ale teraz – teraz to dla mnie bardzo duże osiągniecie.
Zawody? Nie, na razie , nie.
Ja wiem, ze warto, ja wiem, ze uczucie spełnienia na mecie, ja to wszystko wiem.
W końcu mam za sobą 5 lat startów w maratonach mtb.
Ale na chwile obecną reprezentuję poziom mierny.
Nigdy nie byłam świetna „zawodniczką”, ale jakiś tam poziom osiągnęłam i przykro było poniżej tego poziomu na zawodach schodzić.
Wiem, że byłoby mi przykro.
Więc na razie.. nie.
Owszem żal mi, owszem czytam fora, obserwuje wyniki zawodów, oglądam zdjęcia.
Jestem na bieżąco.
I żal mi.
Ale cóż.. tak wyszło, tak się zdarzyło i muszę się z tym zmierzyć.
Dzisiaj więc szybka trasa.
No chyba tak szybko to nie pojechałam jeszcze w tym roku, więc może rzeczywiście idzie ku lepszemu.
Najpierw Buczyna i „wypad” w Szczepanowicach na niebieski.
I do Zakliczyna. I z powrotem.
Starałam się cały czas utrzymać przyzwoitą szybkość.
Było ciężko na początku, ale potem nogi się „rozkręciły” i jakoś poszło.
Daleko mi jednak do tego co jeździłam kiedyś.
Wciąż daleko.
Chciałam jeszcze tą drogą podziękować wszystkim osobom, które w różnej formie składały mi urodzinowe życzenia.
To nie jest dla mnie dobry czas na wysłuchiwanie życzeń, ale...
Dziękuję. Za pamięć.
- DST 53.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:03
- VAVG 25.85km/h
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 991kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 maja 2012
Weekend mało rowerowy
To był mało rowerowy weekend.
Swiętowanie moich urodzin ( 40) miało wyglądać zupełnie inaczej.
To miała być fajna, huczna impreza ( myślałam o imprezie w plenerza, gdzieś z widokami górek). Ale to były plany sprzed kilku miesięcy. Potem wszystko się zmieniło, bo w końcu nasze życie tak wygląda - nie wszystko dzieje się tak jakbysmy chcieli.
Nie miałam ochoty na huczne świętowanie, więc zaprosiłam bliskie mi Dziewczyny czyli Elę z Tych, Bożenę z Sącza. oczywiście nie zabrakło Agnieszki, bo to w koncu mój Przyjaciel number ONE.
Tak więc był mocno babski weekend.
Ela była w Tarnowie pierwszy raz.
Była zaskoczona.
Najpierw na dworcu " Jaki piękny dworzec!!! Jak w Krakowie"
Ja myślę, że Kraków naszemu nie dorasta do pięt.
Potem: jaki duży ten Tarnów...
Ja myślałam, ze to jakieś małe miasto. Rynek, kościół, urząd i tyle. Że miasteczko.
( haha, dobre prawda?).
Zachwyt Rynkiem i Starówką i Marcinką ( tak, tak bo po kolacji w meksykanskiej restauracji pojechałysmy na Marcinke. Chciałam Eli pokazać naszą Swiętą Górę.
była zachwycona.
Ruinami, widokami)
Ela powiedziała: toz to jak Kraków...
No... nie jest doceniany ten nasz Tarnów.
Może własnie przez bliskość Krakowa?
Odprowadziłam dziewczyny dzisiaj na dworzec... i miałam zamiar jechac na rower po południu, ale jakos .. zmogło mnie.
Byłam niewyspana, i w ogóle:), ciężka noc.
Kiedy sie wreszcie wyspałam, to piekne słonce wyszło i tak bardzo żałowałam, ze na rower jednak nie pojechałam.
To jest to sportowe uzależnienie...
W koncu o godz. 19.10 postanowiałam jednak przejechać sie chociaż odrobinę.
Wyjechałam na godzinkę. Dobrze sie kręciło. Pojeździłam w okolicach Pół Klikowskiej , trochę terenu, duzo zieleni, zachodzące słonce.
Od razu poczułam , że zyje.
Momentami jechałam szybko.
Przeserwisowany Magnus smiga aż miło.
P.S.
Jako, że na kolację byłam dośc elegancko ubrania:), to i buty miałam wysokie.
wdrapywałam się w nich na ruiny na Marcince, schodziłam potem, co łatwe nie było.
Ela powiedziała: jak te pańcie co to na Giewont w szpilkach wchodzą:)
No:)
Swiętowanie moich urodzin ( 40) miało wyglądać zupełnie inaczej.
To miała być fajna, huczna impreza ( myślałam o imprezie w plenerza, gdzieś z widokami górek). Ale to były plany sprzed kilku miesięcy. Potem wszystko się zmieniło, bo w końcu nasze życie tak wygląda - nie wszystko dzieje się tak jakbysmy chcieli.
Nie miałam ochoty na huczne świętowanie, więc zaprosiłam bliskie mi Dziewczyny czyli Elę z Tych, Bożenę z Sącza. oczywiście nie zabrakło Agnieszki, bo to w koncu mój Przyjaciel number ONE.
Tak więc był mocno babski weekend.
Ela była w Tarnowie pierwszy raz.
Była zaskoczona.
Najpierw na dworcu " Jaki piękny dworzec!!! Jak w Krakowie"
Ja myślę, że Kraków naszemu nie dorasta do pięt.
Potem: jaki duży ten Tarnów...
Ja myślałam, ze to jakieś małe miasto. Rynek, kościół, urząd i tyle. Że miasteczko.
( haha, dobre prawda?).
Zachwyt Rynkiem i Starówką i Marcinką ( tak, tak bo po kolacji w meksykanskiej restauracji pojechałysmy na Marcinke. Chciałam Eli pokazać naszą Swiętą Górę.
była zachwycona.
Ruinami, widokami)
Ela powiedziała: toz to jak Kraków...
No... nie jest doceniany ten nasz Tarnów.
Może własnie przez bliskość Krakowa?
Odprowadziłam dziewczyny dzisiaj na dworzec... i miałam zamiar jechac na rower po południu, ale jakos .. zmogło mnie.
Byłam niewyspana, i w ogóle:), ciężka noc.
Kiedy sie wreszcie wyspałam, to piekne słonce wyszło i tak bardzo żałowałam, ze na rower jednak nie pojechałam.
To jest to sportowe uzależnienie...
W koncu o godz. 19.10 postanowiałam jednak przejechać sie chociaż odrobinę.
Wyjechałam na godzinkę. Dobrze sie kręciło. Pojeździłam w okolicach Pół Klikowskiej , trochę terenu, duzo zieleni, zachodzące słonce.
Od razu poczułam , że zyje.
Momentami jechałam szybko.
Przeserwisowany Magnus smiga aż miło.
P.S.
Jako, że na kolację byłam dośc elegancko ubrania:), to i buty miałam wysokie.
wdrapywałam się w nich na ruiny na Marcince, schodziłam potem, co łatwe nie było.
Ela powiedziała: jak te pańcie co to na Giewont w szpilkach wchodzą:)
No:)
Dziewczyny na Marcince© lemuriza1972
- DST 24.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:00
- VAVG 24.00km/h
- VMAX 34.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 25 maja 2012
Piątkowa "katastrofa"
Wczoraj zrobiłam sobie odpoczynek.
To był dzien pełen emocji, a ja jakaś taka zmęczona w tym wszystkim, więc stwierdziłam, że nie ma sensu jechać.
Za to dzisiaj miałam ogromną ochotę sobie pojeździć.
Do momentu podjazdu na Lubinkę, było jeszcze w miarę ok. Nie czułam się jakoś bardzo źle.
Podjazd poszedł tak średnio...
Najpierw naddunajcowym niebieskim, potem szutrówką na Lubinkę i potem asfaltem do góry. Po drodze skręt na zielony pieszy do lasu.
fatalnie mi sie dzisiaj zjeżdżało...
Być moze dlatego, że w głowie miałam myśl: nic sobie nie zrób , jutro masz gości, więc musisz być sprawna.
Naprawdę fatalnie...
byłam wystraszona przed każdą koleiną. Jak ja bym teraz przejeżdzała zjazdy u Golonki?
Kiedy skonczył się zjazd ( konczy sie przejazdem przez potok).. nagle zrobiło mi się ciemno w oczach. Jakby sie zbliżała przemigrenowa aura.
.. O nie... powiedziałam do Tomka - tylko nie to, mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w domu.
Posiedziałam chwilę w lesie, zamknełam oczy, zjadłam banana.
No tak.... dzisiaj liche śniadanie, urlop co prawda, ale sprzątałam cały dzień, obiad dobry ale bardzo lekki...
Być moze to dlatego.
Mam nadzieję, bo juz mi się lepiej jeździło i ta moja niemoc dzisiejsza bardzo mnie zmartwiła.
Pojechalismy dalej zielonym, ale niestety połowę podjazdu szłam pod górę.. po prostu nie miałam siły:( i bałam się migreny, a ona zwykle u mnie przychodzi kiedy jestem głodna i bardzo zmęczona.
Kiedy skonczył sie zielony, pojechalismy w górę szutrem do lasu na Lubinkę.
Tam stwierdziłam, że wracam do domu, bo za bardzo się męczę i to nie ma sensu.
Na Lubince dośc dużo osób.
W drodze do domu spotkalismy Panią Krystynę ( bez Pana Adama:)). Jechała do Zakliczyna.
W niedzielę startuje w Strzyzowie, a potem.. Trophy.
Skąd ta kobieta ma tyle siły, to ja nie wiem, ale bardzo ją podziwiam.
Mnie ta dzisiejsza jazda podłamała...
Mam nadzieję, że to tylko efekt tego niejedzenia, a nie cos innego.
Nie jeżdżę może jakos specjalnie duzo i mocno, ale jeżdżę w miarę regularnie, powinno być juz lepiej, a jest ciągle .. byle jak.
Tęsknię za zawodami, ale prawda jest taka ze o zawodach na chwile obecną mogę tylko marzyć.
W tej chwili "boję sie" z Krysią i Adamem jechać na Jamną ( bo z nimi na Jamnej nigdy nie jest łatwo), a co tu dopiero mówić o zawodach.
To był dzien pełen emocji, a ja jakaś taka zmęczona w tym wszystkim, więc stwierdziłam, że nie ma sensu jechać.
Za to dzisiaj miałam ogromną ochotę sobie pojeździć.
Do momentu podjazdu na Lubinkę, było jeszcze w miarę ok. Nie czułam się jakoś bardzo źle.
Podjazd poszedł tak średnio...
Najpierw naddunajcowym niebieskim, potem szutrówką na Lubinkę i potem asfaltem do góry. Po drodze skręt na zielony pieszy do lasu.
fatalnie mi sie dzisiaj zjeżdżało...
Być moze dlatego, że w głowie miałam myśl: nic sobie nie zrób , jutro masz gości, więc musisz być sprawna.
Naprawdę fatalnie...
byłam wystraszona przed każdą koleiną. Jak ja bym teraz przejeżdzała zjazdy u Golonki?
Kiedy skonczył się zjazd ( konczy sie przejazdem przez potok).. nagle zrobiło mi się ciemno w oczach. Jakby sie zbliżała przemigrenowa aura.
.. O nie... powiedziałam do Tomka - tylko nie to, mam jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w domu.
Posiedziałam chwilę w lesie, zamknełam oczy, zjadłam banana.
No tak.... dzisiaj liche śniadanie, urlop co prawda, ale sprzątałam cały dzień, obiad dobry ale bardzo lekki...
Być moze to dlatego.
Mam nadzieję, bo juz mi się lepiej jeździło i ta moja niemoc dzisiejsza bardzo mnie zmartwiła.
Pojechalismy dalej zielonym, ale niestety połowę podjazdu szłam pod górę.. po prostu nie miałam siły:( i bałam się migreny, a ona zwykle u mnie przychodzi kiedy jestem głodna i bardzo zmęczona.
Kiedy skonczył sie zielony, pojechalismy w górę szutrem do lasu na Lubinkę.
Tam stwierdziłam, że wracam do domu, bo za bardzo się męczę i to nie ma sensu.
Na Lubince dośc dużo osób.
W drodze do domu spotkalismy Panią Krystynę ( bez Pana Adama:)). Jechała do Zakliczyna.
W niedzielę startuje w Strzyzowie, a potem.. Trophy.
Skąd ta kobieta ma tyle siły, to ja nie wiem, ale bardzo ją podziwiam.
Mnie ta dzisiejsza jazda podłamała...
Mam nadzieję, że to tylko efekt tego niejedzenia, a nie cos innego.
Nie jeżdżę może jakos specjalnie duzo i mocno, ale jeżdżę w miarę regularnie, powinno być juz lepiej, a jest ciągle .. byle jak.
Tęsknię za zawodami, ale prawda jest taka ze o zawodach na chwile obecną mogę tylko marzyć.
W tej chwili "boję sie" z Krysią i Adamem jechać na Jamną ( bo z nimi na Jamnej nigdy nie jest łatwo), a co tu dopiero mówić o zawodach.
- DST 36.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:49
- VAVG 19.82km/h
- VMAX 48.00km/h
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 maja 2012
"Przeszkadzajki":)
Męczący dzień.
Zabrałam się do pisania tak późno, bo czas goni nas…dzisiaj.
Ale napisać muszę, bo nie lubię mieć zaległości na blogu.
Za dużo umyka, jak się nie pisze na bieżąco.
Najpierw gonitwa po mieście, bo trzeba wysłać kartkę do Mamy na Dzień Matki ( tak, tak ja jeszcze wysyłam kartki pocztą), a potem gonitwa po sklepach obuwniczych. Ciepło się zrobiło i po zrobieniu porządków w szafie, stwierdziłam, ze obuwia letniego w zasadzie brak… to co było zniszczone, więc trzeba było wyrzucić, a ponieważ ostatnio zakupiłam kilka letnich sukienek no to w końcu do nich przecież jakieś buty trzeba mieć:)
Tak, tak… ja chociaż typ sportowy, to nie myślę tylko o kupowaniu smarów do łańcucha, łańcuchów, przerzutek itp., czasem lubię sobie kupić buty na wysokich obcasach na przykład.
W koncu przede wszystkim to jestem kobietą. Jakby nie było.
Nie najmłodszą, ale jednak:).
Dzisiaj poszłam po bandzie, bo kupiłam za jednym zamachem trzy pary, w róznych kolorach, takich jak potrzebowałam. Mam wiec spokój, nie muszę więc już latać po sklepach, czego szczerze nienawidzę.
Przyszłam do domu zmęczona, tą gonitwą i upałem, szybko zupka, woda do bidonu, przebranie się i w drogę.
Zbierało się na burzę i w okolicach Lubinki chyba lało, ale ja wybrałam dzisiaj tereny płaskie.
No bo górki były wczoraj, a poza tym to… we wtorek zgubiłam w lesie lampkę tylną.
Na Magnusie mam lampki cały rok, bo często nim jeżdzę wczesną wiosną i zimą, wiec ich nawet nie zdejmuję.
No to pojechałam w poszukiwaniu utraconej lampki.
Pomimo zmęczenia miałam szczere chęci żeby pojechać mocno, ale dzisiaj było wiele „przeszkadzajek”:)
Najpierw na ścieżce w kierunku Ostrowa dużo rowerzystów, więc trzeba było zwalniać , całkiem jak na maratonie prosić o drogę:).
Potem jak już znalazłam się na prostej drodze zaczął dzwonić telefon. Zanim wygrzebałam z kieszeni, Renatka się rozłączyła.
A jak się okazało chciała jechać na rower.
Potem nagle przed sobą zobaczyłam dwójkę bikerów, których raczej nie chciałam na chwilę obecną spotkać.
Ja jechałam bardzo szybko, oni niespecjalnie, więc zwolniłam i zatrzymałam się.
Potem , kiedy byłam w lesie znowu ktoś zadzwonił, potem ja oddzwoniłam do Reni.. i tak z szybkiego treningu, który sobie zaplanowałam wyszło byle co.
Ale lampkę znalazłam:)
Szukałam, szukałam w miejscu gdzie się przewróciłam.. nic… i nagle dojrzałam ją na środku ścieżki, w miejscu gdzie nigdy bym się jej nie spodziewała.
Troche to było jak szukanie igły w stogu siana.
I znowu sms z radosną wiadomością od mojej Eli, że jednak uda się jej wyrwać w weekend i przyjechac do mnie. Na urodziny.
Tak się ucieszyłam , że pomknełam jak oszalała przez las… zamysliłam się, zapominając, ze na tej scieżce są akurat konkretne zasadzki, czyli wyrwy, dziury takie z konarami, których nie da się przejechać.
No.. przypomniałam sobie o tym na jakiś metr przed dziurą.
Cud, że wyszłam z tego cało… po hamulcach, od razu wypiełam się z pedałów , zeskoczyłam, rower poleciał..
Gdybym nie zdązyła byłoby OTB jak nic, i chyba cało bym z tego nie wyszła.
Na moście w Ostrowie przycisnęłam, ale po wjechaniu trochę zwolniłam, bo zobaczyłam parę , której ktoś robi zdjęcia nad Dunajcem ( suknia ślubna, garnitur). Zaczęłam myślec o tym jaki to jest sens robienia zdjęć kilka dni po ślubie ( nie rozumiem tego????).
Jestem trochę jak nie z dzisiejszego świata, chyba, ale te wszystkie ślubne rytuały dzisiejsze... jakoś za bardzo odbiegając chyba od rzeczy najważniejszej w całej ceremonii.
Zdecydowanie za bardzo się dzisiaj rozpraszałam.
Nagle auto przejeżdzające obok mnie zwolniło.. Myślę sobie: ktoś znajomy…
I słyszę: co tak cienko????
widać , ze 40- stka na karku…
Mirek zwany przez niektórych Szczurasem.
Wracał z biegania w Lesie R.
Zatrzymał się, chwilę pogadalismy i do domu.
A w zasadzie na pocztę.
Dostałam dzisiaj pierwsze urodzinowe prezenty.
1. Płytę Miki Urbaniak ( nową). Zażyczyłam sobie, bo jest taka energetyczna. Będzie się fajnie przy niej sprzątąc:)
2. Płytę Soyki z piosenkami Niemena ( to już niespodzianka)
3. Przewodnik po Tatrach słowackich i polskich z mapą ( niespodzianka)
4. Piękną białą lampkę rowerową ( niespodzianka)
5. Campari ( niespodzianka).
Się obłowiłam , co nie?:)
Cieszą prezenty, ale najbardziej cieszy pamięc przyjaciół.
Ot co.
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:22
- VAVG 21.95km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 700kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 maja 2012
Mocnoooooo.....
Taki duży ładunek emocjonalny jest w tej piosence, prawda?
I taka energia.. jakaś.
Podoba mi się.
Dzisiaj spory peleton: Mirek, Tomek i ja.
No i też spora temperatura. No i spory wysiłek.
Ostatni raz tak mocno , jechałam z Mirkiem w ub poniedziałek bodajże. Z tymże dzisiaj zrobilismy zdecydowanie więcej podjazdów.
Wybór trasy pozostawiłam chłopakom. Mirek chciał jechać tak żeby zjechać żółtym pieszym do Pleśnej. Usmiechnęłam się:
eee.. my tam prawie co chwile tamtędy zjeżdżamy, może dzisiaj sobie podjedziemy?
( jak to powiedziałam, to już żałowałam, bo jadąć żółtym odwrotnie zawsze miewam mysli samobójcze i w ogóle odechciewa mi się jazdy na rowerze).
Zaczęło sie mocno, ale starałam sie pierwsze krótkie podjazdy robić "na twardo".
W końcu trzeba przestać "mielić".
No i nie było źle.
Potem było po płaskim i było szybko.. oj szybko.
Starałam się za Mirkiem nadążyć, ale łatwe to nie było, a przecież on i tak zapewne jechał na pół gwizdka.
Pojechaliśmy jakims nieznanym mi asfaltowym podjazdem ( niezła kosa była i dośc długo pod górę). wyjechaliśmy w Pleśnej.
No i do góry żółtym. Przed żółtym nawet nie najgorzej mi się podjeżdżało, chociaż bez szału.
Na żółtym zdezerterowałam... poczatek i walka o utrzymanie się na rowerze, zwłaszcza w momencie kiedy pojawiały się korzenie, kosztowało mnie mase sił.
Mirek i Tomek odjechali mi sporo, ale jak troche odpoczęłam, to starałam sie jechać mocniej. Niestety dwa razy zatrzymał mnie patyki w przerzutce.
Dojechalismy do Lubinki i tam przez las zjazdem szutrowym. Tu też fajnie, bo prawie nie dotykałam hamulców i jakos tak pewnie mi się jechało, chociaż nie cierpie takich szutrowych zjazdów.
Końcówke trasy starałam sie jechać mocno i dociskałam na podjazdach.
Czuję to teraz. Nogi bolą.
Ale .. fajnie było. Naprawdę bardzo, bardzo fajnie.
Albo mam jakieś lepsze dni, albo idzie ku lepszemu jeśli chodzi o jazdę.
Zakończyliśmy wspólnym spożyciem piwa, tak na poczet moich 40 urodzin, bo w czwartek chłopaki chyba nie będą mogli jechać na rower.
Tak siedzieliśmy sobie i wspominaliśmy z Mirkiem nasz triumf w Odysei jesiennej.
To było piękne naprawdę.
To były moje bardzo dobre dni, byłam wtedy bardzo, bardzo szczęśliwą osobą.
No cóż...
Jeszcze wczoraj myslałam o przyszłości ... źle.
Że gdzieś znikneły moje marzenia, że nie mam żadnego celu, że jakoś tak "zawiesiłam się"
A dzisiaj rozmawiając z Mirkiem pomyślałam po raz pierwszy o tak dalekiej przyszłosci...
Powiedziałam: chyba pojadę z Wami ( czyli z chłopakami i dziewczynami " z Sokołowa") na Bieg Piastów.
Najpierw pomyślałam , że tylko towarzysko, ale Mirek powiedział: jak już pojedziesz, to przecież mozesz na 10 km wystartowac.
No.. mogę. Dlaczego nie.
I tak jakoś delikatnie coś się rozjaśniło... przynajmniej na chwilę.
- DST 36.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:52
- VAVG 19.29km/h
- VMAX 58.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 150
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 maja 2012
Wypadek na Magnusie
Gorąco dzisiaj.
Mirek napisał, że dzisiaj nie może jechać, ale jutro może tak.
Więc wahałam się, jechać czy odpocząć prze jutrem.
No, ale taka ładna pogoda.. Bo ubiegłym zimnym tygodniu, to nowość, więc szkoda byłoby nie wykorzystać.
Do tego wczoraj Tomek przywiózł mi mojego przeserwisowanego Magnusa.
Magnus tak pięknie wyglądał tylko wtedy jak go przywiozłam ze sklepu.
Potem już nigdy.
Wymyty, wymienione co trzeba, lśniący. Nie do poznania.
Jak po operacji plastycznej.
Więc grzechem byłoby go dzisiaj nie wypróbowac.
No to dętka, łyżki do kieszeni.. i wyszłam z domu.
Po wyjściu z domu zorientowałam się, że nie mam pompki, więc w tył zwrot.
Niestety nie wzięłam imbusów, a zawsze je biorę kiedy jadę sama.
Niewiele potrafię zrobić przy rowerze, no ale zawsze można próbować, jakby coś.
Pierwsze ruchy korbą… jakbym na nowym rowerze jechała.
Rower przeserwisowany perfekcyjnie.
W końcu wymienione klocki, linki od przerzutek… zupełnie inna jazda.
A jaka ochota do jazdy!
Dawno takiej ochoty do jazdy nie miałam!
Dostałam jakiegos niesmowitego powera ( fakt, że chyba było nieco z wiatrem), ale w sumie bez względu w którym kierunku jechałam – jechało się świetnie.
Wreszcie poczułam moc. Nogi pracowały tak jak trzeba.
Fakt, że po płaskim, ale nawet po płaskim nie jechało mi się jeszcze tak fajnie w tym roku.
Uśmiechałam się sama do siebie. Dawno nie zdarzyło mi się, to na rowerze.
Wjechalam w Las Radłowski, na Mirka świetne ścieżki.
Tam już było ostrzeżenie.
Ścieżka jest świetna, taki leśny singiel wzdłuż potoku, ale pełno na niej patyków i gałęzi, wystających pienków.
Zawadziłam korbą chyba o jakiś pieniek, przez chwilę zrobiło się groźnie.
No, ale bez wypadków.
Do czasu.
Dojechałam do wąskiej asfaltowej drogi, po której drugiej stronie jest dalsza smakowita część lasu.
Ale żeby wjechac do niego trzeba pokonać delikatny „podjazd” obok bardzo nisko zawieszonego szlabanu.
A na podjeździe trzy wielkie korzenie.
Naprawdę nie wiem co zrobiłam.. czy zawadziłam korbą o korzeń czy o szlaban.. nie wiem. Grunt, ze się przewróciłam, a rower padł jak długi, ja zresztą też.
Oczywiście pierwsze co , zaczęłam oglądać rower. I zaraz zobaczyłam, ze nie do konca jest dobrze z przednią przerzutką.
Ramię od przerzutki ociera o oponę.. nie da się jechać, nie da się nawet prowadzić roweru.
Gdybym miała imbusy…
Zauważyłam, ze przerzutka się przekręciła i że najpewnej gdybym ją odkręciła wszystko dałoby się „naprawić”.
Próbowałam odginac to ramię, wszelkimi możliwymi sposobami.
Nic.
Srodek lasu, muchy gryzą , a ja…. Jakieś 10 km od domu.
Nagle widzę, ze z pobliskiego domu ( tak , tak na moje szczęście w tym lesie był dom) idzie człowiek i pyta: pomóc pani?
Mówię: no jeśli ma pan jakies imbusy,to tak.
Poszliśmy pod garaż i pan przerzutkę odkręcił, dokręcił i dało się jechać.
Co prawda trajkotała jak traktor, ale dojechać do domu dało się.
Pomyślałam sobie tak: niby nie wierzę w to, że jak się zrobi coś dobrego , to dostanie się coś dobrego w zamian, ale..
Wczoraj zatrzymałam się przy kobiecie, kobieta miała problem z rowerem.
Niewiele jej pomogliśmy, bo awaria była zbyt poważna.
Ale już tak mam , ze jak widzę kogoś dłubiącego przy rowerze, zwłaszcza kobiety, to się zatrzymuje.
No i proszę.. dzisiaj , ktoś pomógł mnie.
Do domu dojechalam cała i zdrowa, przerzutkę udało się reanimować.
Mirek napisał, że dzisiaj nie może jechać, ale jutro może tak.
Więc wahałam się, jechać czy odpocząć prze jutrem.
No, ale taka ładna pogoda.. Bo ubiegłym zimnym tygodniu, to nowość, więc szkoda byłoby nie wykorzystać.
Do tego wczoraj Tomek przywiózł mi mojego przeserwisowanego Magnusa.
Magnus tak pięknie wyglądał tylko wtedy jak go przywiozłam ze sklepu.
Potem już nigdy.
Wymyty, wymienione co trzeba, lśniący. Nie do poznania.
Jak po operacji plastycznej.
Więc grzechem byłoby go dzisiaj nie wypróbowac.
No to dętka, łyżki do kieszeni.. i wyszłam z domu.
Po wyjściu z domu zorientowałam się, że nie mam pompki, więc w tył zwrot.
Niestety nie wzięłam imbusów, a zawsze je biorę kiedy jadę sama.
Niewiele potrafię zrobić przy rowerze, no ale zawsze można próbować, jakby coś.
Pierwsze ruchy korbą… jakbym na nowym rowerze jechała.
Rower przeserwisowany perfekcyjnie.
W końcu wymienione klocki, linki od przerzutek… zupełnie inna jazda.
A jaka ochota do jazdy!
Dawno takiej ochoty do jazdy nie miałam!
Dostałam jakiegos niesmowitego powera ( fakt, że chyba było nieco z wiatrem), ale w sumie bez względu w którym kierunku jechałam – jechało się świetnie.
Wreszcie poczułam moc. Nogi pracowały tak jak trzeba.
Fakt, że po płaskim, ale nawet po płaskim nie jechało mi się jeszcze tak fajnie w tym roku.
Uśmiechałam się sama do siebie. Dawno nie zdarzyło mi się, to na rowerze.
Wjechalam w Las Radłowski, na Mirka świetne ścieżki.
Tam już było ostrzeżenie.
Ścieżka jest świetna, taki leśny singiel wzdłuż potoku, ale pełno na niej patyków i gałęzi, wystających pienków.
Zawadziłam korbą chyba o jakiś pieniek, przez chwilę zrobiło się groźnie.
No, ale bez wypadków.
Do czasu.
Dojechałam do wąskiej asfaltowej drogi, po której drugiej stronie jest dalsza smakowita część lasu.
Ale żeby wjechac do niego trzeba pokonać delikatny „podjazd” obok bardzo nisko zawieszonego szlabanu.
A na podjeździe trzy wielkie korzenie.
Naprawdę nie wiem co zrobiłam.. czy zawadziłam korbą o korzeń czy o szlaban.. nie wiem. Grunt, ze się przewróciłam, a rower padł jak długi, ja zresztą też.
Oczywiście pierwsze co , zaczęłam oglądać rower. I zaraz zobaczyłam, ze nie do konca jest dobrze z przednią przerzutką.
Ramię od przerzutki ociera o oponę.. nie da się jechać, nie da się nawet prowadzić roweru.
Gdybym miała imbusy…
Zauważyłam, ze przerzutka się przekręciła i że najpewnej gdybym ją odkręciła wszystko dałoby się „naprawić”.
Próbowałam odginac to ramię, wszelkimi możliwymi sposobami.
Nic.
Srodek lasu, muchy gryzą , a ja…. Jakieś 10 km od domu.
Nagle widzę, ze z pobliskiego domu ( tak , tak na moje szczęście w tym lesie był dom) idzie człowiek i pyta: pomóc pani?
Mówię: no jeśli ma pan jakies imbusy,to tak.
Poszliśmy pod garaż i pan przerzutkę odkręcił, dokręcił i dało się jechać.
Co prawda trajkotała jak traktor, ale dojechać do domu dało się.
Pomyślałam sobie tak: niby nie wierzę w to, że jak się zrobi coś dobrego , to dostanie się coś dobrego w zamian, ale..
Wczoraj zatrzymałam się przy kobiecie, kobieta miała problem z rowerem.
Niewiele jej pomogliśmy, bo awaria była zbyt poważna.
Ale już tak mam , ze jak widzę kogoś dłubiącego przy rowerze, zwłaszcza kobiety, to się zatrzymuje.
No i proszę.. dzisiaj , ktoś pomógł mnie.
Do domu dojechalam cała i zdrowa, przerzutkę udało się reanimować.
Magnus po operacji plastycznej, aż trudno uwierzyć, że ma już chyba 6 lat:)© lemuriza1972
Las Radłowski© lemuriza1972
- DST 20.00km
- Teren 4.00km
- Czas 00:55
- VAVG 21.82km/h
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 maja 2012
Puchar Tarnowa, Marcinka, Słona Góra no i żużel:)))
Najpierw na Puchar Tarnowa.
Po drodze spotkałam chłopaka na wypasionym rowerze, z wielką czarn torbą przewieszoną przez ramię.
Jechał i mówił do siebie: a teraz gdzie?
Zapytałam: a gdzie chcesz jechać?
On: na Górę św. Anny…
Pomyślałam: a to całkiem nie w tę stronę, no i kawałek drogi masz przed sobą.
Szybko się zreflektował: na Górę św. Marcina.
Pokazałam gdzie. Pojechał.
Zawody. Gorąco.
Dużo znajomych twarzy.
Rozmowy.
Pan Bogdan Banaś mówi: mało ludzi przyjechało… Kraków tak blisko…
No właśnie gdzie jesteście koledzy z Krakowa?????
Mówię: wczoraj był maraton u Golonki… pewnie tam byli.
Pogoda ładna, ale w lesie chociaż dramatu nie ma to momentami slisko.
Jedziemy oglądać.
Robię trochę zdjęć. Potem chcemy jechać na łąkę. Przed nami zjazd, sliski i pełen korzeni. Mówię: pewnie zaraz tu wydzwonię…
Nie mija kilka sekund, przednie koło grzęźnie mi w błocie, zatrzymuje się.. rower staje dęba, a ja zaliczyłam pierwszy w tym roku spektakularny upadek.
I znowu jestem poobijana, masa siniaków i trochę zadrapań.
Czyli wszystko w normie. Jak to powiedział „Jaciu” T. : sezon rozpoczęty…
No tak…
Z zawodów podjazd pod przekaźnik, czerwonym szlakiem do Radlnej i tam pod górę na Słoną.
Mozolnie i długo.
Nie mam siły. Tomek mi znowu odjeżdża bardzo, a mnie się płakać chce , że jestem taka bez sił…
Potem zjazd ze Słonej, też slisko, ale bez „niespodzianek”. Zjeżdżam.
I do domu, bo o 17 żużel.
Mecz na szczycie.
Jak ja dawno nie byłam na żużlu!
A przecież kiedyś chodziłam regularnie.
Za mną siedzi jakiś facet, który jest pierwszy raz. Strasznie się podnieca.
„Zakochałem się w tym żużlu. No popatrz.. ja już myślałem, że się przewróci, a on jakos tak się żłożył… Niesamowite. I w ogóle jakoś tak szybciej jeżdzą niż w telewizji”.
No, szybciej szybciej. To fakt, w telewizji żużel jakis taki niemrawy, no i nie ma tego hałasu i zapachu.
Gollob, Greg i Koldi – klasa sama w sobie.
Przyjemnie patrzeć. Naprawdę.
Zapraszamy do Tarnowa na Puchar Tarnowa i na żużel!
Po drodze spotkałam chłopaka na wypasionym rowerze, z wielką czarn torbą przewieszoną przez ramię.
Jechał i mówił do siebie: a teraz gdzie?
Zapytałam: a gdzie chcesz jechać?
On: na Górę św. Anny…
Pomyślałam: a to całkiem nie w tę stronę, no i kawałek drogi masz przed sobą.
Szybko się zreflektował: na Górę św. Marcina.
Pokazałam gdzie. Pojechał.
Zawody. Gorąco.
Dużo znajomych twarzy.
Rozmowy.
Pan Bogdan Banaś mówi: mało ludzi przyjechało… Kraków tak blisko…
No właśnie gdzie jesteście koledzy z Krakowa?????
Mówię: wczoraj był maraton u Golonki… pewnie tam byli.
Pogoda ładna, ale w lesie chociaż dramatu nie ma to momentami slisko.
Jedziemy oglądać.
Robię trochę zdjęć. Potem chcemy jechać na łąkę. Przed nami zjazd, sliski i pełen korzeni. Mówię: pewnie zaraz tu wydzwonię…
Nie mija kilka sekund, przednie koło grzęźnie mi w błocie, zatrzymuje się.. rower staje dęba, a ja zaliczyłam pierwszy w tym roku spektakularny upadek.
I znowu jestem poobijana, masa siniaków i trochę zadrapań.
Czyli wszystko w normie. Jak to powiedział „Jaciu” T. : sezon rozpoczęty…
No tak…
Z zawodów podjazd pod przekaźnik, czerwonym szlakiem do Radlnej i tam pod górę na Słoną.
Mozolnie i długo.
Nie mam siły. Tomek mi znowu odjeżdża bardzo, a mnie się płakać chce , że jestem taka bez sił…
Potem zjazd ze Słonej, też slisko, ale bez „niespodzianek”. Zjeżdżam.
I do domu, bo o 17 żużel.
Mecz na szczycie.
Jak ja dawno nie byłam na żużlu!
A przecież kiedyś chodziłam regularnie.
Za mną siedzi jakiś facet, który jest pierwszy raz. Strasznie się podnieca.
„Zakochałem się w tym żużlu. No popatrz.. ja już myślałem, że się przewróci, a on jakos tak się żłożył… Niesamowite. I w ogóle jakoś tak szybciej jeżdzą niż w telewizji”.
No, szybciej szybciej. To fakt, w telewizji żużel jakis taki niemrawy, no i nie ma tego hałasu i zapachu.
Gollob, Greg i Koldi – klasa sama w sobie.
Przyjemnie patrzeć. Naprawdę.
Zapraszamy do Tarnowa na Puchar Tarnowa i na żużel!
Mirek Bieniasz na zakręcie na swoim 29 calowym Jamisie© lemuriza1972
Paweł P. czyli twórca trasy maratonu tarnowskiego© lemuriza1972
Ostatni bieg meczu Unia- Stal Gorzów© lemuriza1972
- DST 37.00km
- Teren 12.00km
- Czas 02:16
- VAVG 16.32km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 172 ( 91%)
- HRavg 132 ( 70%)
- Kalorie 869kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 maja 2012
Trasa spontaniczna
Miałam w nocy sen.
Stałam z Agnieszką na jakiejs platformie widokowej w okolicy Tarnowa.
Agnieszka powiedziała: popatrz widać stąd Babią Górę.
Ja powiedziałam: tak, wiem byłam tu wczoraj z siostrą, też było widać.
I nagle.. jakby rozsunęły się chmury i ukazały się Tatry…
Tak blisko jak na wyciągnięcie ręki.
Patrzyłam jak urzeczona…
Prawie krzyczałam z radości. Ekstaza.
Obudziłam się rano, pomyślałam: to jakiś znak? Trzeba ruszyć w góry.
Babia.. dzięki niej zaczęłam chodzić po Tatrach.
Dostałam właśnie smsa od Krysi.
Wracają z maratonu w Wałbrzychu.
Podobno było b. ciężko.
Krysia wywalczyła 6 miejsce ( K3 giga), Sławek Bartnik 1 ( mega M4), Piotrek Klonowicz 3 ( mega M4).
Świetnie.
Zazdroszczę im . Tego uczucia spełnienia na mecie, tej energii „po”, ktorej wystarczy na kilka dni.
Zazdroszczę, ale… no nie nadaję się jeszcze. Tak pomyślałam jadąc dzisiaj, ze na maratonie u GG to na dzień dzisiejszy musiałabym chyba doczołgać się do mety.
Do tego podobno mam padniętego amora, więc cięzko byłoby mi zjeżdżać na tych mega cięzkich golonkowych zjazdach.
Nie wiem czy będę go reanimować… od początku było z nim coś nie tak.
Nie wiem, czy po prostu w przyszłym roku nie kupię nowego. To zależy od tego co postanowię w kwestii ewentualnych startów w przyszłym roku.
A dzisiaj wreszcie się rozpogodziło.
Piękne słońce, wysoka temperatura.
Dawno nie byłam na rowerze.
W zasadzie to ostatni raz w poniedziałek, bo w środę przejechałam się tylko ( w deszczu) do Pana Bogdana Banasia, czyli do siedziby Sokoła.
Tak bardzo dramatycznie, to mi się dzisiaj nie jechało, ale bywały momenty, że .. jak wjeżdzałam pod górę to prawie płakać mi się chciało z tej swojej niemocy.
Trasa narodziła się spontanicznie, a raczej rodziła się spontanicznie w trakcie jazdy.
Tylko jej początek miałam ściśle zaplanowany.
Błonie, Koszyce, Świebodzin, apotem ostro pod górę tym podjazdem, którym jechalam z Mirkiem.
Tam było nawet nieźle, chociaż w kulimnacyjnym momencie kiedy tętno poszło mi do 175 zadałam sobie w myślach pytanie: po co ci to kobieto?
Oczywiście myśli te wyparowały wraz z osiągnieciem szczytu.
Potem do lasu, a tam tez trochę terenowego niezbyt łatwego podjeżdżania.
Po wyjeździe z lasu, chwila zastanowienia i jedziemy w doł ze Słonej.
Asfaltem do Pleśnej.
No.. fajnie się tam zjeżdża i widoki przednie.
Potem wpadłam na pomysł, żeby pojechać do Łowczowa tym dość ostrym asfaltowym podjazdem do cmentarza Legionistów.
Tam też nie było jeszcze źle.
Potem za cmentarzem wjechaliśmy do lasu, celem odkrywania nowych ścieżek.
Wybralismy pieszy czarny szlak.
Piękny naprawdę.
Ta leśna cisza.. rozbraja mnie , tak pozytywnie…
Do tego dotarliśmy do jakiegoś strumyka.
Powiedziałam do Tomka, że w takim lesie mogłabym zostać, mieszkać….
Po wyjeździe z lasu, cudne widoki, górki, łąki, kwiaty, błękitne niebo.
To są takie chwile kiedy wiem, że trzeba żyć.
Że warto.
Potem w kierunku Lichiwna i Wału.
No i zjazd ulubionym żółtym pieszym zjazdem, było dzisiaj dosyć slisko.
W ogóle w lesie mokro, chociaż bez wielkiego błota.
W Plesnej obok kościoła ta „kosą” asfaltową na Lubinkę.
Tam miałam kryzys… odpadłam od Tomka szybko dość i płakać mi się chciało, bo za nic nie mogłam się zmusić do większego wysiłku.
Po drodze spotkalismy jakiegos straszego pana.
Usmiechnął się: co? Ciężko pod górę?
No…..
On: trzeba ćwiczyć…
Ano trzeba, trzeba. Nie ma wyjścia.
Liczę, że w końcu przyjdzie dzień, że będzie lepiej.
Robię co mogę, ale na razie jest kiepsko.
Pojechaliśmy na szczyt Lubinki, tam pod górę na skrzyżowaniu w kierunku lasu. Zjazd do Szczepanowic i zjazd szutrówką nad Dunajec.
Na Dunajcem chwila przerwy i do domu przez Buczynę.
Fajna trasa, duzo podjeżdżania.
Jutro Puchar Tarnowa, pojadę popatrzeć, a potem w jakąś trasę, bo ma być piękna pogoda, wiec trzeba to wykorzystać.
Marzy mi się wyjazd w góry.
Za tydzień nie mogę, ale może za dwa?
A to najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia:
http://www.hej.mielec.pl/sport2/pilka-reczna/art671,tauron-stal-mielec-zdobywa-brazowe-medale-mistrzostw-polski.html
Stałam z Agnieszką na jakiejs platformie widokowej w okolicy Tarnowa.
Agnieszka powiedziała: popatrz widać stąd Babią Górę.
Ja powiedziałam: tak, wiem byłam tu wczoraj z siostrą, też było widać.
I nagle.. jakby rozsunęły się chmury i ukazały się Tatry…
Tak blisko jak na wyciągnięcie ręki.
Patrzyłam jak urzeczona…
Prawie krzyczałam z radości. Ekstaza.
Obudziłam się rano, pomyślałam: to jakiś znak? Trzeba ruszyć w góry.
Babia.. dzięki niej zaczęłam chodzić po Tatrach.
Dostałam właśnie smsa od Krysi.
Wracają z maratonu w Wałbrzychu.
Podobno było b. ciężko.
Krysia wywalczyła 6 miejsce ( K3 giga), Sławek Bartnik 1 ( mega M4), Piotrek Klonowicz 3 ( mega M4).
Świetnie.
Zazdroszczę im . Tego uczucia spełnienia na mecie, tej energii „po”, ktorej wystarczy na kilka dni.
Zazdroszczę, ale… no nie nadaję się jeszcze. Tak pomyślałam jadąc dzisiaj, ze na maratonie u GG to na dzień dzisiejszy musiałabym chyba doczołgać się do mety.
Do tego podobno mam padniętego amora, więc cięzko byłoby mi zjeżdżać na tych mega cięzkich golonkowych zjazdach.
Nie wiem czy będę go reanimować… od początku było z nim coś nie tak.
Nie wiem, czy po prostu w przyszłym roku nie kupię nowego. To zależy od tego co postanowię w kwestii ewentualnych startów w przyszłym roku.
A dzisiaj wreszcie się rozpogodziło.
Piękne słońce, wysoka temperatura.
Dawno nie byłam na rowerze.
W zasadzie to ostatni raz w poniedziałek, bo w środę przejechałam się tylko ( w deszczu) do Pana Bogdana Banasia, czyli do siedziby Sokoła.
Tak bardzo dramatycznie, to mi się dzisiaj nie jechało, ale bywały momenty, że .. jak wjeżdzałam pod górę to prawie płakać mi się chciało z tej swojej niemocy.
Trasa narodziła się spontanicznie, a raczej rodziła się spontanicznie w trakcie jazdy.
Tylko jej początek miałam ściśle zaplanowany.
Błonie, Koszyce, Świebodzin, apotem ostro pod górę tym podjazdem, którym jechalam z Mirkiem.
Tam było nawet nieźle, chociaż w kulimnacyjnym momencie kiedy tętno poszło mi do 175 zadałam sobie w myślach pytanie: po co ci to kobieto?
Oczywiście myśli te wyparowały wraz z osiągnieciem szczytu.
Potem do lasu, a tam tez trochę terenowego niezbyt łatwego podjeżdżania.
Po wyjeździe z lasu, chwila zastanowienia i jedziemy w doł ze Słonej.
Asfaltem do Pleśnej.
No.. fajnie się tam zjeżdża i widoki przednie.
Potem wpadłam na pomysł, żeby pojechać do Łowczowa tym dość ostrym asfaltowym podjazdem do cmentarza Legionistów.
Tam też nie było jeszcze źle.
Potem za cmentarzem wjechaliśmy do lasu, celem odkrywania nowych ścieżek.
Wybralismy pieszy czarny szlak.
Piękny naprawdę.
Ta leśna cisza.. rozbraja mnie , tak pozytywnie…
Do tego dotarliśmy do jakiegoś strumyka.
Powiedziałam do Tomka, że w takim lesie mogłabym zostać, mieszkać….
Po wyjeździe z lasu, cudne widoki, górki, łąki, kwiaty, błękitne niebo.
To są takie chwile kiedy wiem, że trzeba żyć.
Że warto.
Potem w kierunku Lichiwna i Wału.
No i zjazd ulubionym żółtym pieszym zjazdem, było dzisiaj dosyć slisko.
W ogóle w lesie mokro, chociaż bez wielkiego błota.
W Plesnej obok kościoła ta „kosą” asfaltową na Lubinkę.
Tam miałam kryzys… odpadłam od Tomka szybko dość i płakać mi się chciało, bo za nic nie mogłam się zmusić do większego wysiłku.
Po drodze spotkalismy jakiegos straszego pana.
Usmiechnął się: co? Ciężko pod górę?
No…..
On: trzeba ćwiczyć…
Ano trzeba, trzeba. Nie ma wyjścia.
Liczę, że w końcu przyjdzie dzień, że będzie lepiej.
Robię co mogę, ale na razie jest kiepsko.
Pojechaliśmy na szczyt Lubinki, tam pod górę na skrzyżowaniu w kierunku lasu. Zjazd do Szczepanowic i zjazd szutrówką nad Dunajec.
Na Dunajcem chwila przerwy i do domu przez Buczynę.
Fajna trasa, duzo podjeżdżania.
Jutro Puchar Tarnowa, pojadę popatrzeć, a potem w jakąś trasę, bo ma być piękna pogoda, wiec trzeba to wykorzystać.
Marzy mi się wyjazd w góry.
Za tydzień nie mogę, ale może za dwa?
A to najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia:
http://www.hej.mielec.pl/sport2/pilka-reczna/art671,tauron-stal-mielec-zdobywa-brazowe-medale-mistrzostw-polski.html
Widok ze Słonej Góry© lemuriza1972
Łąka po drodze© lemuriza1972
Cmentarz Legionistów© lemuriza1972
Czarny szlak pieszy© lemuriza1972
W lesie© lemuriza1972
Strumyk w lesie© lemuriza1972
Zjazd© lemuriza1972
Leśne miejsca© lemuriza1972
Mini wodospad© lemuriza1972
Łąka łowczowska© lemuriza1972
Górki pod drodze© lemuriza1972
Widok z pieszego żółtego© lemuriza1972
- DST 62.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:47
- VAVG 16.39km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1660kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze