Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2013
Dystans całkowity: | 692.00 km (w terenie 298.00 km; 43.06%) |
Czas w ruchu: | 38:09 |
Średnia prędkość: | 16.99 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3000 m |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 156 (82 %) |
Suma kalorii: | 14251 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 38.44 km i 2h 32m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 maja 2013
Bieśnik, Ruda Kameralna, Rożnów, Jamna i dużo błota:)
No to najpierw na zachętę najładniejsze zdjęcia ( tak mi się wydaje, że są najładniejsze).
A teraz bohaterowie dzisiejszej superwycieczki czyli
Krysia, ja, Marcin, Mirek-Kolos, Staszek-Obcy, Piotrek na Jamnej
Na zdjęciu zabrakło Adama , który nam uciekł ( często nam uciekał, zwłaszcza pod górę).
A było to tak.
Od dłuższego czasu był plan na Jamną w Boże Ciało. Krysia wczoraj zaostrzyła mi apetyt, pisząc, że zahaczymy o Rożnów.
Miałam trochę wątpliwości, bo ostatnie trzy dni były dla mnie bardzo ciężkie. Zmęczenie sięgnęło zenitu, na rowerze prawie cały tydzień nie jeździłam jakoś porządnie i miałam ochotę się porządnie wyspać. Przed 8 dzwoni budzik… matko… jak nie chciało mi się wstawać. Poszłam do łazienki i usłyszałam jakieś dziwne pomruki.. burza…
Patrzę przez okno.. pada deszcz. Tak więc z kawą do łóżka, książka i wylegiwanie się. Czekamy co będzie. Ok 10 dzwoni Krysia, że zmieniamy plany i spróbujemy pokręcić w okolicy Tarnowa. O 11 pojawiam się w miejscu zbiórki, a Krysia mówi, że jednak pojedziemy na Jamną.
Bardzo odpowiada mi plan rozpoczęcie jazdy z Bieśnika, bo to oznacza, że będą nowe ścieżki. Zanim wyjeżdżamy u Krysi w domu szaleje pies dachowiec. Widzieliście coś takiego?
Zajeżdżamy ( autem) do Bieśnika. Rozpakowanie rowerów i w drogę.
Świeci słońce. Na początek ostry leśny podjazd, ale jaka piękna okolica!!!! Prawdziwie leśno-górskie klimaty.
Po wyjeździe z lasu jedziemy zboczem po jakiejś łące, piękne widoki, polne kwiaty. Ale jazda!
Wyjątkowo obrodziło dzisiaj w salamandry, spotykamy o ile policzyłam dobrze 4. Była też jedna żmija. Co prawda niektórzy twierdzą, że to był zaskroniec, ale ja będę się trzymać tego, że była to żmija.
W lesie zaczynają się mocno błotne sekwencje. Mówię do Adama, że świetna okolica, ale że gleba wisi w powietrzu, właściwie to tylko kwestia czasu ( o dziwo jednak nie było w moim wykonaniu ani jednej, dobrze mi się dzisiaj zjeżdżało).
Mówię też do Adama, że naprawdę piękna traska i że mówię mu to teraz, bo pod koniec jazdy to mogę już być mniej przychylna:).
No i kiedy wszystko idzie dobrze, a towarzystwo jest bardzo zadowolone, następuje nieoczekiwany zwrot akcji.. Podstępny patyk niszczy Adamowi przerzutkę i jest zabawa. Myślę, ze to kara za to, że zamiast iść na procesję w Boże Ciało wybrał się na rower:).
Chłopaki pracują nad tym żeby coś z tego było, Krysia w trawie znajduje coś takiego…
A w tle słychać złowrogie pomruki zwiastujące burzę.
Po drodze jest też potoczek, za którym podjazd powala mnie na kolana. Zdaje się, że potoczek był przed urwaniem przerzutki, no ale czy to ma znaczenie…?
I dalej świetne ścieżki, dom dziada- śmieciarza, masa błota… oj jakie super fajne błoto.
To dziwne właściwie.. jeszcze w sobotę patrzyłam na maratończyków w Krynicy i współczułam im, bo przecież wiem, co oznacza maraton w błocie i deszczu, a dzisiaj… dzisiaj miałam taką radość z jazdy!
Zaczął padać deszcz, rozpętała się burza ( ale nie była jakoś specjalnie groźna, chyba nam się bardzo udało, bo kiedy wróciłam do domu, usłyszałam w radiu, że w okolicach Tarnowa szalały burze, ulewy, wichury, pozrywało dachy itd.).
A my sobie jechaliśmy. Po drodze był Różnów i piękny, zapierający dech w piersiach widok z góry.
A my.. my coraz bardziej ubłoceni i uśmiechnięci. Kolos patrząc na moje zabłocone nogi, powiedział, że nie wyglądam jak kobieta…
No cóż…Kobietą się bywa. Na przykład jak się idzie do pracy, sukieneczka, obcasiki, makijaż, torebeczka. Ale od czasu do czasu bywa się ubłoconym kolarzem:).
Za Rożnowem deszcz przeszedł w ulewę, a i burza zdawała się być coraz groźniejsza. Stąd schronienie pod stodołą.
Zaczęłam opowiadać, jak w sobotę w Krynicy padał grad, Kolos spojrzał na mnie złowrogo.
Nie minęło 5 minut, zaczął padać grad i to spory.
Czarownica:).
A potem był Bukowiec, Jamna i bardziej znane ścieżki.
Świetna wycieczka . Dużo zabawy, przygody, śmiechu. Szczególne podziękowania należą się Adamowi, który 2/3 wycieczki jechał bez przerzutki. Dacie wiarę? I dał radę. I to jeszcze jak.
Świetna, piękna trasa z masą błota, przez co łatwo nie było, ale mnie to odpowiada. Gdybym to jeszcze trochę więcej siły miała, bo pod górę to jest tak sobie. Ze zjeżdżaniem było dobrze dzisiaj, NN DD niby 3 letnie, a dają jeszcze radę.
Mam nadzieję, ze kiedyś tę trasę powtórzymy.
A Kolos na koniec powiedział, że jak we wtorek nie będzie padać, to nigdzie ze Staszkiem nie jadą:).
No.. bo jak pada i jest błoto, to jakoś tak bardziej przygodowo jest przecież.
POwiedziałam do Adama, ze było super, jak na maratonie.
Adam zapytał: a przewróciłaś się?
- Nie
- No to nie było jak na maratonie:).
Widok na Rożnów© lemuriza1972
Kolos i Obcy© lemuriza1972
A teraz bohaterowie dzisiejszej superwycieczki czyli
Krysia, ja, Marcin, Mirek-Kolos, Staszek-Obcy, Piotrek na Jamnej
Na zdjęciu zabrakło Adama , który nam uciekł ( często nam uciekał, zwłaszcza pod górę).
Cała ekipa© lemuriza1972
A było to tak.
Od dłuższego czasu był plan na Jamną w Boże Ciało. Krysia wczoraj zaostrzyła mi apetyt, pisząc, że zahaczymy o Rożnów.
Miałam trochę wątpliwości, bo ostatnie trzy dni były dla mnie bardzo ciężkie. Zmęczenie sięgnęło zenitu, na rowerze prawie cały tydzień nie jeździłam jakoś porządnie i miałam ochotę się porządnie wyspać. Przed 8 dzwoni budzik… matko… jak nie chciało mi się wstawać. Poszłam do łazienki i usłyszałam jakieś dziwne pomruki.. burza…
Patrzę przez okno.. pada deszcz. Tak więc z kawą do łóżka, książka i wylegiwanie się. Czekamy co będzie. Ok 10 dzwoni Krysia, że zmieniamy plany i spróbujemy pokręcić w okolicy Tarnowa. O 11 pojawiam się w miejscu zbiórki, a Krysia mówi, że jednak pojedziemy na Jamną.
Bardzo odpowiada mi plan rozpoczęcie jazdy z Bieśnika, bo to oznacza, że będą nowe ścieżki. Zanim wyjeżdżamy u Krysi w domu szaleje pies dachowiec. Widzieliście coś takiego?
Pies dachowiec© lemuriza1972
Zajeżdżamy ( autem) do Bieśnika. Rozpakowanie rowerów i w drogę.
Przygotowania do jazdy© lemuriza1972
Żywioł dał znać o sobie© lemuriza1972
Świeci słońce. Na początek ostry leśny podjazd, ale jaka piękna okolica!!!! Prawdziwie leśno-górskie klimaty.
Początek podjazdu© lemuriza1972
Po wyjeździe z lasu jedziemy zboczem po jakiejś łące, piękne widoki, polne kwiaty. Ale jazda!
Krysia i Staszek podjeżdżają© lemuriza1972
Marcin jedzie© lemuriza1972
I jeszcze raz Marcin© lemuriza1972
Wyjątkowo obrodziło dzisiaj w salamandry, spotykamy o ile policzyłam dobrze 4. Była też jedna żmija. Co prawda niektórzy twierdzą, że to był zaskroniec, ale ja będę się trzymać tego, że była to żmija.
Żółto - czarna jak Borussia salamandra© lemuriza1972
Krysia na łące:)© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Przedzieramy się:)© lemuriza1972
W lesie zaczynają się mocno błotne sekwencje. Mówię do Adama, że świetna okolica, ale że gleba wisi w powietrzu, właściwie to tylko kwestia czasu ( o dziwo jednak nie było w moim wykonaniu ani jednej, dobrze mi się dzisiaj zjeżdżało).
Mówię też do Adama, że naprawdę piękna traska i że mówię mu to teraz, bo pod koniec jazdy to mogę już być mniej przychylna:).
Było błotniście© lemuriza1972
Widoczek po drodze© lemuriza1972
Łąka© lemuriza1972
No i kiedy wszystko idzie dobrze, a towarzystwo jest bardzo zadowolone, następuje nieoczekiwany zwrot akcji.. Podstępny patyk niszczy Adamowi przerzutkę i jest zabawa. Myślę, ze to kara za to, że zamiast iść na procesję w Boże Ciało wybrał się na rower:).
Chłopaki pracują nad tym żeby coś z tego było, Krysia w trawie znajduje coś takiego…
Znalezisko leśne© lemuriza1972
Pochyleni nad przerzutką Adama© lemuriza1972
A w tle słychać złowrogie pomruki zwiastujące burzę.
Po drodze jest też potoczek, za którym podjazd powala mnie na kolana. Zdaje się, że potoczek był przed urwaniem przerzutki, no ale czy to ma znaczenie…?
I dalej świetne ścieżki, dom dziada- śmieciarza, masa błota… oj jakie super fajne błoto.
To dziwne właściwie.. jeszcze w sobotę patrzyłam na maratończyków w Krynicy i współczułam im, bo przecież wiem, co oznacza maraton w błocie i deszczu, a dzisiaj… dzisiaj miałam taką radość z jazdy!
Zaczął padać deszcz, rozpętała się burza ( ale nie była jakoś specjalnie groźna, chyba nam się bardzo udało, bo kiedy wróciłam do domu, usłyszałam w radiu, że w okolicach Tarnowa szalały burze, ulewy, wichury, pozrywało dachy itd.).
A my sobie jechaliśmy. Po drodze był Różnów i piękny, zapierający dech w piersiach widok z góry.
A my.. my coraz bardziej ubłoceni i uśmiechnięci. Kolos patrząc na moje zabłocone nogi, powiedział, że nie wyglądam jak kobieta…
No cóż…Kobietą się bywa. Na przykład jak się idzie do pracy, sukieneczka, obcasiki, makijaż, torebeczka. Ale od czasu do czasu bywa się ubłoconym kolarzem:).
Za Rożnowem deszcz przeszedł w ulewę, a i burza zdawała się być coraz groźniejsza. Stąd schronienie pod stodołą.
Zaczęłam opowiadać, jak w sobotę w Krynicy padał grad, Kolos spojrzał na mnie złowrogo.
Nie minęło 5 minut, zaczął padać grad i to spory.
Czarownica:).
Schronienie przed burzą© lemuriza1972
Tak było© lemuriza1972
Podjeżdżają© lemuriza1972
Dunajec w dole© lemuriza1972
A potem był Bukowiec, Jamna i bardziej znane ścieżki.
Świetna wycieczka . Dużo zabawy, przygody, śmiechu. Szczególne podziękowania należą się Adamowi, który 2/3 wycieczki jechał bez przerzutki. Dacie wiarę? I dał radę. I to jeszcze jak.
Świetna, piękna trasa z masą błota, przez co łatwo nie było, ale mnie to odpowiada. Gdybym to jeszcze trochę więcej siły miała, bo pod górę to jest tak sobie. Ze zjeżdżaniem było dobrze dzisiaj, NN DD niby 3 letnie, a dają jeszcze radę.
Mam nadzieję, ze kiedyś tę trasę powtórzymy.
A Kolos na koniec powiedział, że jak we wtorek nie będzie padać, to nigdzie ze Staszkiem nie jadą:).
No.. bo jak pada i jest błoto, to jakoś tak bardziej przygodowo jest przecież.
POwiedziałam do Adama, ze było super, jak na maratonie.
Adam zapytał: a przewróciłaś się?
- Nie
- No to nie było jak na maratonie:).
- DST 52.00km
- Teren 35.00km
- Czas 04:28
- VAVG 11.64km/h
- VMAX 48.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 169 ( 89%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 2200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 maja 2013
Messi, Lewandowski....:)
Na początek zdjęcie.
Dostałam w prezencie urodzinowym od jednego małego – wielkiego kibica piłki nożnej.
Jego Mama powiedziała: Jasiu, Ciocia Iza miała urodziny, może byś jej coś narysował?
Jasiu narysował, no i w sumie trafił. Ciocia Iza lubi piłkę nożną.
Dzisiaj nie było żadnego treningu, bo jutro w planie dłuższa jazda, poza tym i czasu nie było za bardzo.
Wyjechałam tylko komunikacyjnie , do bankomatu i na myjkę, bo KTM stał brudny od wyjazdu na Jamną. Żywcem nie było czasu żeby go umyć.
Taki czas był.
Przyjemna temperatura się zrobiła, deszcz przestał padać na dobre.
Jest dobrze.
A ja dzisiaj w książce, którą czytam i o której wspominałam ( „Chustka”) znalazłam taki fragment, który jakoś tak doskonale wpasował się w wydarzenia ostatnich dni.
„ Spotkałam na swojej drodze mentalne szczurki.
Tym razem w życiu prywatnym.
Znacie ten typ?
Są z definicji żałosne – to ich sposób na zdobywanie zainteresowania świata.
Oczekują współczucia, litości. Przejmująco opowiadają o swojej niedoli, ale jednocześnie atakują ( potem mówią, że ugryzły ze strachu przed pogryzieniem).
Obiecują pomoc, która na słowach się kończy ( oooo widzisz jakie są nieszczęśliwe? Przecież tak bardzo chciały pomóc).
Zadają niby troskliwe pytania, ale faktycznie chodzi im tylko o zaspokojenie swojej próżnej ciekawości.
Pochyliłam się, przyglądałam się, obserwowałam.
Raz nakarmiłam, dwa razy pomogłam, trochę poprzytulałam.
Niestety nie da się tego k…. nijak udomowić.
Nadszedł więc czas Armagedonu.
Wyciągnęłam łopatę i zabijam. Chlusta krew, giną wścibskie zwierzątka o ohydnym wyglądzie, przebiegłym spojrzeniu i głupio-cwanym rozumku”
Mocne prawda? Niestety bardzo prawdziwe.
Dostałam w prezencie urodzinowym od jednego małego – wielkiego kibica piłki nożnej.
Jego Mama powiedziała: Jasiu, Ciocia Iza miała urodziny, może byś jej coś narysował?
Jasiu narysował, no i w sumie trafił. Ciocia Iza lubi piłkę nożną.
Prezent urodzinowy© lemuriza1972
Dzisiaj nie było żadnego treningu, bo jutro w planie dłuższa jazda, poza tym i czasu nie było za bardzo.
Wyjechałam tylko komunikacyjnie , do bankomatu i na myjkę, bo KTM stał brudny od wyjazdu na Jamną. Żywcem nie było czasu żeby go umyć.
Taki czas był.
Przyjemna temperatura się zrobiła, deszcz przestał padać na dobre.
Jest dobrze.
A ja dzisiaj w książce, którą czytam i o której wspominałam ( „Chustka”) znalazłam taki fragment, który jakoś tak doskonale wpasował się w wydarzenia ostatnich dni.
„ Spotkałam na swojej drodze mentalne szczurki.
Tym razem w życiu prywatnym.
Znacie ten typ?
Są z definicji żałosne – to ich sposób na zdobywanie zainteresowania świata.
Oczekują współczucia, litości. Przejmująco opowiadają o swojej niedoli, ale jednocześnie atakują ( potem mówią, że ugryzły ze strachu przed pogryzieniem).
Obiecują pomoc, która na słowach się kończy ( oooo widzisz jakie są nieszczęśliwe? Przecież tak bardzo chciały pomóc).
Zadają niby troskliwe pytania, ale faktycznie chodzi im tylko o zaspokojenie swojej próżnej ciekawości.
Pochyliłam się, przyglądałam się, obserwowałam.
Raz nakarmiłam, dwa razy pomogłam, trochę poprzytulałam.
Niestety nie da się tego k…. nijak udomowić.
Nadszedł więc czas Armagedonu.
Wyciągnęłam łopatę i zabijam. Chlusta krew, giną wścibskie zwierzątka o ohydnym wyglądzie, przebiegłym spojrzeniu i głupio-cwanym rozumku”
Mocne prawda? Niestety bardzo prawdziwe.
- DST 15.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 maja 2013
Krótko i znowu nie na temat:(
Napisałam, że "krótko" , bo tylko godzinka jazdy.
Napisałam, że "nie na temat" , bo taka jazda nie na temat... ani to trening ( jakie sobie obiecywałam) ani wielka radość z jazdy. No niestety.
Ot tak, żeby po tygodniu przerwy rozruszać mięśnie i rozruszać umysł.
Bo zmęczony dzisiaj. Bardzo.
Nie wystarczyło czasu , ani sił na nic więcej.
Co zrobić. To jest to o czym kiedyś pisałam - niewiele da się zaplanować w tym roku w kwestii treningu.
Inaczej . Zaplanować można, chęci są, ale możliwości realizacji czasowe niewielkie.
Pomimo tego spróbuję jeszcze przejechać jakiś maraton.
Nie będzie spektakularnych sukcesów, ani dobrych wyników zapewne, bo ciężko o to bez solidnego treningu, ale spróbuję jednak coś tam jeszcze przejechać.
Może się uda:).
I co jeszcze?
No.. dzisiaj jak dziecko nabiłam sobie guza...
Kiedy ostatnio nabiliście sobie guza?
no.. tak się spieszyłam pod koniec pracy, żeby z czymś tam jeszcze zdazyć, ze nie zauważyłam otwartych drzwiczek od szafki dokładnie na wysokości mojej głowy.
No i jest.. guz i ból głowy.
A co dobrego dzisiaj się wydarzyło?
Słońce się pokazało. I świeci:)
Napisałam, że "nie na temat" , bo taka jazda nie na temat... ani to trening ( jakie sobie obiecywałam) ani wielka radość z jazdy. No niestety.
Ot tak, żeby po tygodniu przerwy rozruszać mięśnie i rozruszać umysł.
Bo zmęczony dzisiaj. Bardzo.
Nie wystarczyło czasu , ani sił na nic więcej.
Co zrobić. To jest to o czym kiedyś pisałam - niewiele da się zaplanować w tym roku w kwestii treningu.
Inaczej . Zaplanować można, chęci są, ale możliwości realizacji czasowe niewielkie.
Pomimo tego spróbuję jeszcze przejechać jakiś maraton.
Nie będzie spektakularnych sukcesów, ani dobrych wyników zapewne, bo ciężko o to bez solidnego treningu, ale spróbuję jednak coś tam jeszcze przejechać.
Może się uda:).
I co jeszcze?
No.. dzisiaj jak dziecko nabiłam sobie guza...
Kiedy ostatnio nabiliście sobie guza?
no.. tak się spieszyłam pod koniec pracy, żeby z czymś tam jeszcze zdazyć, ze nie zauważyłam otwartych drzwiczek od szafki dokładnie na wysokości mojej głowy.
No i jest.. guz i ból głowy.
A co dobrego dzisiaj się wydarzyło?
Słońce się pokazało. I świeci:)
- DST 26.00km
- Czas 01:00
- VAVG 26.00km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 447kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 maja 2013
Nie na temat
Dzisiaj będzie nie na temat ( a bo to zawsze musi być na temat?).
Niesportowo, ale trochę… hm.. życiowo. Więc jak ktoś nie lubi jak jest niesportowo a życiowo, jak ktoś uzna, ze to niemądre, infantylne itp., niech sobie odpuści czytanie. I niech nie pyta mnie po co to napisałam.
Niesportowo..
bo nie było dzisiaj roweru ( w zamian domowe ćwiczenia). Rower był w planie nawet jeśli będzie padało. Tak postanowiłam.
Wszystko się zmieniło, bo dzień był szalenie męczący, intensywny i .. „fullniespodziankowy”… z tymże lepiej żeby takich niespodzianek nie było. Kiedy więc wreszcie dotarłam do domu , a za oknem zaczęło padać.. pomyślałam… organizm mówi mi NIE, zmęczenie sięga zenitu, na stole leży do przeczytania nowe rozporządzenie w sprawie kierowców pojazdów uprzywilejowanych, które sobie zostało ogłoszone w dniu moich urodzin ( a to ci prezent!), a weszło dzień po, więc pass…
Nie lubię TAK, nie lubię odpuszczać, ale czasem jest taka siła wyższa.
Nadrobię to. Mam nadzieję.
Deszcz, pada deszcz… pada, ciągle, przeciągle, bezustannie…
A gdzieś tam za Rzeszowem , w szpitalu, komuś do żyły „pada” trucizna, która ma leczyć.. i trzeba mieć nadzieję, że wyleczy, ale myślę o tym natrętnie i myśl ta spokoju mi nie daje.
Więc co z tego, że pada deszcz… kiedyś przestanie…
A ten KTOŚ pewnie chętnie by mókł na tym deszczu.. gdyby to było możliwe.
A dlaczego o tym piszę? No piszę… bo może przejmujecie się tym, że pada deszcz.. że zimno, że trenować się nie da, a to zawody za pasem, a co to wobec ŻYCIA jest?
Więc nie ma co się przejmować tym deszczem. Przestanie. Kiedyś.
Czytam właśnie książkę wydaną przez Znak . Książka ma tytuł „Chustka” i wydawałoby się, że jest jedną z wielu podobnych pozycji na rynku. Ktoś zachorował na raka, ktoś opisuje swoją walkę.
Tyle, ze ten ktoś już nie żyje. Ten ktoś miał 34 lata i pisał bloga. Bloga o.. odchodzeniu. Z poczuciem humoru , swadą i energią i miłością do życia, która jest wyczuwalna w każdym zdaniu. Niezwykła sprawa. A ja bardzo lubię tych co życie kochają, nawet jeśli mają je trudne. Znam takie osoby.
Ktoś zapyta: po co mi takie smutne książki?
Po to, żeby znaleźć punkt odniesienia. Jeszcze raz sobie przypomnieć, co WAŻNE i mniej ważne. Gdzie odpuścić , a gdzie walczyć. I o co.
„ Napisała do mnie maila pewna pani z pytaniem , po co piszę bloga i po co w fejsiku podaje linka do bloga. Wyczuwam w tych pytaniach nutkę irytacji i niezadowolenia.
Więc ja zapytam Panią: czy nie wypada pisać o chorowaniu, o umieraniu? A może drażni Panią, że pisze o temacie tabu? ( młodzi ludzie nie umierają , prawda? Młodzi ludzie giną w wypadkach, giną ewentualnie w wypadku awionetki).
Miła Pani blog to literatura, to świat wykreowany – nawet jeśli oparty na fragmentach rzeczywistości. Utrwalam tylko to co chcę i jak chcę.
Resztę wspomnień zabiorę ze sobą do słoika”.
Tak.. bo blog to literatura, czasem wyższych lotów, czasem z nizin, ale to literatura i tylko niewielki fragment życia w nim jest. I zazwyczaj tego lepszego życia.
„ Potem .. codziennie podglądałam życie Joanny, uczyłam się jej sposobu wykorzystywania każdej chwili. Rano nad kawą albo wieczorem przed snem zaglądałam tam, żeby dowiedzieć się co słychać. I coraz częściej żyłam . Kiedyś zapytała na blogu: a co dzisiaj u was dobrego się wydarzyło? Opowiedzcie proszę.
To pytanie czasem słyszę, gdy wpadam zdaje się w najczarniejszą dziurę. Nawet czarne jest ładne. Bo JEST”.
To co dobrego wydarzyło się dzisiaj u was?
Mnie się udało kupić pyszny niesłodzony, tłoczony sok-jabłkowo malinowy. Mało? Dużo. Bo ucieszyło.
Udało mi się porozmawiać z KIMŚ, co prawda przez telefon tylko ale zawsze, kto walczy. Kiedy zapytałam:
No i co? I jak?, usłyszałam: podają mi chemię.
Powiedziałam: ojej….
Usłyszałam: co ojej??? Po prostu…
I to jest to dobre. Ten KTOŚ walczy. Nie poddaje się, a mnie pokazuje, że tak właśnie trzeba. Nie poddawać się. Nawet jak chwilami bywa trudno.
Czego i Wam życzę.
Dużo życia w życiu.
Niesportowo, ale trochę… hm.. życiowo. Więc jak ktoś nie lubi jak jest niesportowo a życiowo, jak ktoś uzna, ze to niemądre, infantylne itp., niech sobie odpuści czytanie. I niech nie pyta mnie po co to napisałam.
Niesportowo..
bo nie było dzisiaj roweru ( w zamian domowe ćwiczenia). Rower był w planie nawet jeśli będzie padało. Tak postanowiłam.
Wszystko się zmieniło, bo dzień był szalenie męczący, intensywny i .. „fullniespodziankowy”… z tymże lepiej żeby takich niespodzianek nie było. Kiedy więc wreszcie dotarłam do domu , a za oknem zaczęło padać.. pomyślałam… organizm mówi mi NIE, zmęczenie sięga zenitu, na stole leży do przeczytania nowe rozporządzenie w sprawie kierowców pojazdów uprzywilejowanych, które sobie zostało ogłoszone w dniu moich urodzin ( a to ci prezent!), a weszło dzień po, więc pass…
Nie lubię TAK, nie lubię odpuszczać, ale czasem jest taka siła wyższa.
Nadrobię to. Mam nadzieję.
Deszcz, pada deszcz… pada, ciągle, przeciągle, bezustannie…
A gdzieś tam za Rzeszowem , w szpitalu, komuś do żyły „pada” trucizna, która ma leczyć.. i trzeba mieć nadzieję, że wyleczy, ale myślę o tym natrętnie i myśl ta spokoju mi nie daje.
Więc co z tego, że pada deszcz… kiedyś przestanie…
A ten KTOŚ pewnie chętnie by mókł na tym deszczu.. gdyby to było możliwe.
A dlaczego o tym piszę? No piszę… bo może przejmujecie się tym, że pada deszcz.. że zimno, że trenować się nie da, a to zawody za pasem, a co to wobec ŻYCIA jest?
Więc nie ma co się przejmować tym deszczem. Przestanie. Kiedyś.
Czytam właśnie książkę wydaną przez Znak . Książka ma tytuł „Chustka” i wydawałoby się, że jest jedną z wielu podobnych pozycji na rynku. Ktoś zachorował na raka, ktoś opisuje swoją walkę.
Tyle, ze ten ktoś już nie żyje. Ten ktoś miał 34 lata i pisał bloga. Bloga o.. odchodzeniu. Z poczuciem humoru , swadą i energią i miłością do życia, która jest wyczuwalna w każdym zdaniu. Niezwykła sprawa. A ja bardzo lubię tych co życie kochają, nawet jeśli mają je trudne. Znam takie osoby.
Ktoś zapyta: po co mi takie smutne książki?
Po to, żeby znaleźć punkt odniesienia. Jeszcze raz sobie przypomnieć, co WAŻNE i mniej ważne. Gdzie odpuścić , a gdzie walczyć. I o co.
„ Napisała do mnie maila pewna pani z pytaniem , po co piszę bloga i po co w fejsiku podaje linka do bloga. Wyczuwam w tych pytaniach nutkę irytacji i niezadowolenia.
Więc ja zapytam Panią: czy nie wypada pisać o chorowaniu, o umieraniu? A może drażni Panią, że pisze o temacie tabu? ( młodzi ludzie nie umierają , prawda? Młodzi ludzie giną w wypadkach, giną ewentualnie w wypadku awionetki).
Miła Pani blog to literatura, to świat wykreowany – nawet jeśli oparty na fragmentach rzeczywistości. Utrwalam tylko to co chcę i jak chcę.
Resztę wspomnień zabiorę ze sobą do słoika”.
Tak.. bo blog to literatura, czasem wyższych lotów, czasem z nizin, ale to literatura i tylko niewielki fragment życia w nim jest. I zazwyczaj tego lepszego życia.
„ Potem .. codziennie podglądałam życie Joanny, uczyłam się jej sposobu wykorzystywania każdej chwili. Rano nad kawą albo wieczorem przed snem zaglądałam tam, żeby dowiedzieć się co słychać. I coraz częściej żyłam . Kiedyś zapytała na blogu: a co dzisiaj u was dobrego się wydarzyło? Opowiedzcie proszę.
To pytanie czasem słyszę, gdy wpadam zdaje się w najczarniejszą dziurę. Nawet czarne jest ładne. Bo JEST”.
To co dobrego wydarzyło się dzisiaj u was?
Mnie się udało kupić pyszny niesłodzony, tłoczony sok-jabłkowo malinowy. Mało? Dużo. Bo ucieszyło.
Udało mi się porozmawiać z KIMŚ, co prawda przez telefon tylko ale zawsze, kto walczy. Kiedy zapytałam:
No i co? I jak?, usłyszałam: podają mi chemię.
Powiedziałam: ojej….
Usłyszałam: co ojej??? Po prostu…
I to jest to dobre. Ten KTOŚ walczy. Nie poddaje się, a mnie pokazuje, że tak właśnie trzeba. Nie poddawać się. Nawet jak chwilami bywa trudno.
Czego i Wam życzę.
Dużo życia w życiu.
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2013
Sucha Dolina, Nowy Sącz, maraton w Krynicy okiem turysty:)
Maria Pawlikowska- Jasnorzewska napisała kiedyś
Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic. Jestem może bledsza. Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. Lecz widać można żyć bez powietrza..
No… od wtorku nie widziałam roweru ( no może nie tyle co „nie widziałam”, ile nie jeździłam na nim) i co??? I nic. Żyję.
No, ale trochę bym już poodychała głębiej. Może jutro. Dzisiaj jakoś nie wystarczyło czasu , chęci i pogody.
Czasem tak jest, że trzeba iść na odwyk, dobrowolny lub przymusowy. Mój był taki pół na pół.
Najpierw dwudniowe szkolenie w Suchej Dolinie, skąd nie udałam się do Tarnowa, a wysiadłam w Nowym Sączu.
I co było dalej?
Na zachętę najpierw film, a potem będzie dalszy ciąg historii.
&feature=youtu.be
Jak już wspomniałam w czwartek wraz z większa grupą udałam się na szkolenie do Suchej Doliny, miejsce od lat doskonale mi znane, wszak góry nasze przydomowe czyli Beskid Sądecki.
Bywalcy maratonów u GG, jeśli byli w ub roku w Piwnicznej, to będą wiedzieć o co chodzi. Tam była meta i start wyścigu. Piękne miejsce.
Na chodzenie po górach czasu nie było. Jedynie krótkie spacerki na Obidzę. Dobre i to.
A w piątek miałam urodziny, więc dostałam od kolegi.. bukiet chrzanowy.
Jak już wspomniałam do domu nie wróciłam, zostałam w Sączu.
Urodzinowa kolacja w Ratuszowej i pyszne pierogi uzbeckie, a w sobotę….
W sobotę wyruszyłyśmy na szlak. Szlak łatwy , można powiedzieć lajtowy, który prowadził z Wierchomli, przez Runek, Jaworzynę , po zejściu z Jaworzyny, poszłyśmy zielonym pieszym szlakiem do Krynicy.
Mocno liczyłam na to, że uda mi się spotkać znajomych , bo tego dnia był maraton w Krynicy. Nie sądziłam, ze nastąpi to tak szybko.
Zaraz jak weszłyśmy na czarny szlak w Wierchomli zobaczyłam znajome strzałki i taśmy i buzia mi się śmiała. Za chwilę weszłyśmy w las, padał deszcz, na trasie błoto, poprzeczne belki, korzenie.. szłam sobie i myślałam: nie będzie im dzisiaj łatwo… o tutaj mogą być upadki…
To dziwne… oglądać tak maraton, w którym się jechało 3 razy, okiem turysty. Bardzo dziwne. Jakoś tak czułam empatię, jedność z tymi co jadą, bo.. bo przecież wiem co czuli, jak czuli, jak musieli być zmęczeni. Taki normalny turysta, który wyścigu takiego nie jechał, nigdy tego nie zrozumie. Patrzy i nie wie jaka tam toczy się walka z własnym organizmem, jaki jest poziom zmęczenia.
Szybko pojawiła się czołowka giga.
Bardzo mało ludzi jechało. Bardzo. I na giga i na mega, ogółem chyba 200 osób.
No cóż.. Krynica zawsze była trudnym maratonem, a jak popada robi się bardzo trudno.
Udało mi się złapać na filmiku Piotrka Klonowicza. Chwilę za nim jechała Justyna, do której krzyknęłam „ Dawaj Justyna, dawaj”, coś mówiła, ale nie bardzo wiem co, bo padał deszcz, a ona jechała.
Chwilę za nią jechała Ewelina Ortyl, a potem Ania Świrkowicz.
Za chwilę pojawiła się też Kasia Galewicz. Krzyknęłam : cześć… zrobiłam jej zdjęcie, no i poszłam dalej.
Dzwoniłam do Krysi, która była w Krynicy, z relacjami z trasy i śmiałam się , że jestem korespondentem wojennym.
Bo maraton w takich warunkach to jak wojna.
Patrzyłam jak ludzie smarują łańcuchy, ja wszystko rzęzi, skrzypi i wydaje różne dziwne dźwięki i myślałam o tym jak sama walczyłam kiedyś z tą trasą, błotem, przewyższeniem.
Pogoda pokazała nam wszystkie swoje oblicza, od deszczu, gradu, po słońce.
Po herbacie w bacówce na Wierchomli, kiedy wyruszyłyśmy w dalszą drogę , pokazało się słońce. Kiedy dochodziłyśmy do Jaworzyny zaczął padać grad, kiedy doszłyśmy do Jaworzyny była ulewa.
Natalia, córka Bożeny, zjechała gondolą, Bożena próbowała mnie też na to namówić, ale.. jak to tak.. gondolą zjeżdżać.
Powiedziałam: Bozenka..zaraz przestanie lać, a to tylko 5 km w dół.
No i poszłyśmy. Faktycznie padać przestało, a kiedy zeszłyśmy do Czarnego Potoku, znowu wyszło słońce. Potem jeszcze zielonym szlakiem pieszym do Krynicy i koniec wycieczki.
W Krynicy obiadek. Niestety było już po maratonowej dekoracji ( miałam nadzieję spotkać znajomych).
Lubię takie wyjazdy… oderwanie się od rzeczywistości, od swojego miejsca.. no a poza tym lubię ogromnie te góry nasze przydomowe, wszystkie te Wierchomle, Piwniczne, Jaworzyny, Krynice, Nowy Sącz i wszystkie te klimaty.
Bardzo lubię.
I na koniec jeszcze jeden krótki filmik
&feature=youtu.be
Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic. Jestem może bledsza. Trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca. Lecz widać można żyć bez powietrza..
No… od wtorku nie widziałam roweru ( no może nie tyle co „nie widziałam”, ile nie jeździłam na nim) i co??? I nic. Żyję.
No, ale trochę bym już poodychała głębiej. Może jutro. Dzisiaj jakoś nie wystarczyło czasu , chęci i pogody.
Czasem tak jest, że trzeba iść na odwyk, dobrowolny lub przymusowy. Mój był taki pół na pół.
Najpierw dwudniowe szkolenie w Suchej Dolinie, skąd nie udałam się do Tarnowa, a wysiadłam w Nowym Sączu.
I co było dalej?
Na zachętę najpierw film, a potem będzie dalszy ciąg historii.
&feature=youtu.be
Jak już wspomniałam w czwartek wraz z większa grupą udałam się na szkolenie do Suchej Doliny, miejsce od lat doskonale mi znane, wszak góry nasze przydomowe czyli Beskid Sądecki.
Bywalcy maratonów u GG, jeśli byli w ub roku w Piwnicznej, to będą wiedzieć o co chodzi. Tam była meta i start wyścigu. Piękne miejsce.
Na chodzenie po górach czasu nie było. Jedynie krótkie spacerki na Obidzę. Dobre i to.
W drodze na Obidzę© lemuriza1972
Widok z Obidzy© lemuriza1972
A w piątek miałam urodziny, więc dostałam od kolegi.. bukiet chrzanowy.
Urodzinowy bukiet chrzanowy© lemuriza1972
Jak już wspomniałam do domu nie wróciłam, zostałam w Sączu.
Urodzinowa kolacja w Ratuszowej i pyszne pierogi uzbeckie, a w sobotę….
W sobotę wyruszyłyśmy na szlak. Szlak łatwy , można powiedzieć lajtowy, który prowadził z Wierchomli, przez Runek, Jaworzynę , po zejściu z Jaworzyny, poszłyśmy zielonym pieszym szlakiem do Krynicy.
Mocno liczyłam na to, że uda mi się spotkać znajomych , bo tego dnia był maraton w Krynicy. Nie sądziłam, ze nastąpi to tak szybko.
Swojskie klimaty:)© lemuriza1972
Zaraz jak weszłyśmy na czarny szlak w Wierchomli zobaczyłam znajome strzałki i taśmy i buzia mi się śmiała. Za chwilę weszłyśmy w las, padał deszcz, na trasie błoto, poprzeczne belki, korzenie.. szłam sobie i myślałam: nie będzie im dzisiaj łatwo… o tutaj mogą być upadki…
To dziwne… oglądać tak maraton, w którym się jechało 3 razy, okiem turysty. Bardzo dziwne. Jakoś tak czułam empatię, jedność z tymi co jadą, bo.. bo przecież wiem co czuli, jak czuli, jak musieli być zmęczeni. Taki normalny turysta, który wyścigu takiego nie jechał, nigdy tego nie zrozumie. Patrzy i nie wie jaka tam toczy się walka z własnym organizmem, jaki jest poziom zmęczenia.
Szybko pojawiła się czołowka giga.
Bardzo mało ludzi jechało. Bardzo. I na giga i na mega, ogółem chyba 200 osób.
No cóż.. Krynica zawsze była trudnym maratonem, a jak popada robi się bardzo trudno.
Udało mi się złapać na filmiku Piotrka Klonowicza. Chwilę za nim jechała Justyna, do której krzyknęłam „ Dawaj Justyna, dawaj”, coś mówiła, ale nie bardzo wiem co, bo padał deszcz, a ona jechała.
Chwilę za nią jechała Ewelina Ortyl, a potem Ania Świrkowicz.
Za chwilę pojawiła się też Kasia Galewicz. Krzyknęłam : cześć… zrobiłam jej zdjęcie, no i poszłam dalej.
Dzwoniłam do Krysi, która była w Krynicy, z relacjami z trasy i śmiałam się , że jestem korespondentem wojennym.
Bo maraton w takich warunkach to jak wojna.
Patrzyłam jak ludzie smarują łańcuchy, ja wszystko rzęzi, skrzypi i wydaje różne dziwne dźwięki i myślałam o tym jak sama walczyłam kiedyś z tą trasą, błotem, przewyższeniem.
Pogoda pokazała nam wszystkie swoje oblicza, od deszczu, gradu, po słońce.
Po herbacie w bacówce na Wierchomli, kiedy wyruszyłyśmy w dalszą drogę , pokazało się słońce. Kiedy dochodziłyśmy do Jaworzyny zaczął padać grad, kiedy doszłyśmy do Jaworzyny była ulewa.
Natalia, córka Bożeny, zjechała gondolą, Bożena próbowała mnie też na to namówić, ale.. jak to tak.. gondolą zjeżdżać.
Powiedziałam: Bozenka..zaraz przestanie lać, a to tylko 5 km w dół.
No i poszłyśmy. Faktycznie padać przestało, a kiedy zeszłyśmy do Czarnego Potoku, znowu wyszło słońce. Potem jeszcze zielonym szlakiem pieszym do Krynicy i koniec wycieczki.
W Krynicy obiadek. Niestety było już po maratonowej dekoracji ( miałam nadzieję spotkać znajomych).
Lubię takie wyjazdy… oderwanie się od rzeczywistości, od swojego miejsca.. no a poza tym lubię ogromnie te góry nasze przydomowe, wszystkie te Wierchomle, Piwniczne, Jaworzyny, Krynice, Nowy Sącz i wszystkie te klimaty.
Bardzo lubię.
Na trasie maratonu w Krynicy© lemuriza1972
Katarzyna Galewicz spotkana na trasie© lemuriza1972
Mglisto nad górami© lemuriza1972
Jedzie KTOŚ© lemuriza1972
Jedzie Ktoś nieznany© lemuriza1972
Nieznany numer dwa© lemuriza1972
Widok z Jaworzyny© lemuriza1972
Na szlaku z Bożeną© lemuriza1972
W drodze z Jaworzyny do Krynicy© lemuriza1972
Tutaj było trochę trudnego zjeżdżania© lemuriza1972
Widok na Jaworzynę© lemuriza1972
I na koniec jeszcze jeden krótki filmik
&feature=youtu.be
- Aktywność Chodzenie
Wtorek, 21 maja 2013
Siła czyli Wał x 2
Na dzisiaj plan był ambitny. Przez chwilę został zagrożony, bo ok 14 przeszła nad Tarnowem burza i popadało solidnie. Kiedy jednak dojechałam do domu, przejaśniło się, więc zdecydowałam się wyjechać.
Po wyjeździe z domu, zawróciłam, bo okazało się, że jest… zimno. Taka nowość po ostatnich upalnych dniach. Zabrałam więc kamizelkę, bo wiedziałam , że na zjazdach może mnie przewiać.
W planie miałam zrobienie pierwszego ( jeśli tak to mogę określić) treningu tej wiosny.
Chciałam się trochę posiłować z podjazdem, długim podjazdem. Wybór padł na asfaltowy podjazd na Wał ( Rychwałd), bo on ma prawie 6 km. Postanowiłam, że podjadę go sobie dwa razy.
Zabrałam Magnusa, bo skoro asfalt, to on doskonale się nadaje. Nie był ruszany z domu chyba już z miesiąc, a przecież jemu też coś od życia się należy. W sumie to fajnie się na nim jeździ. Niby rama za duża, ale ja jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Gdyby miał jakiegoś dobrego amora, to spokojnie nadawałby się na jakieś terenowe jazdy.
No to pojechałam sobie w kierunku Wału. Pierwszy delikatny podjazd pod klasztor w Pszennej i czuję, że z nogami nie bardzo. Pierwsza myśl… eeee chyba trzeba zawrócić, bo nic z tego dzisiaj nie będzie.
Druga myśl… miałaś się tak łatwo nie poddawać! Próbuj!
No to jadę. Rzuchowa, Pleśna, jeszcze przed UG w Pleśnej zaczyna się delikatnie pod górę, a potem serpentyna za serpentyną. Jadę tak sobie w średnim tempie, nagle czuję , że ktoś za mną jedzie ( na rowerze) . Mija mnie facet na szosówce. Myślę sobie: no to żebym nie wiem co zrobiła, nie dam mu rady, na góralu i bulldogach ( bo takie opony mam w Magnusie). Ale ów szosowiec, jednak zdopingował mnie do mocniejszej jazdy. Nie odjechał mi specjalnie daleko. Jakieś 100 m może. I cały czas starałam się, żeby ta odległośc nie zwiększała się. Udało się, aż do samego szczytu.
Na zjeździe bardzo mnie przewiało. Kusiło mnie, żeby dać sobie spokój z drugim podjazdem ( tym bardziej, że przy pierwszym podjeżdżaniu dopadła mnie kolka, niestety jak się przyjeżdża do domu po 16, zanim się zrobi obiad.. nie ma szans żeby zjeść na godzinę przed wyjazdem.. a jeść muszę… z pustym żołądkiem nie wyjadę, bo nie dam rady jechać).
No, ale nie dałam sobie spokoju, podjechałam drugi raz i nawet na końcówce przyspieszyłam.
No i jestem zadowolona z siebie, że zrealizowałam plan.
Dwa ponad 5 km podjazdy podjechane, do tego kilka mniejszych po drodze.
Zdjęcie tylko jedno ze szczytu, bo jak trening to trening. Na zdjęciu widoczny wóz konny, który jechał za mną jak podjeżdżałam drugi raz… słyszałam stukot kopyt i myślałam… o rany koń mnie wyprzedzi…
No ale dałam radę:).
Jakby mnie koń wyprzedził pod górę.. to podrażniłby moją ambicję.
Po wyjeździe z domu, zawróciłam, bo okazało się, że jest… zimno. Taka nowość po ostatnich upalnych dniach. Zabrałam więc kamizelkę, bo wiedziałam , że na zjazdach może mnie przewiać.
W planie miałam zrobienie pierwszego ( jeśli tak to mogę określić) treningu tej wiosny.
Chciałam się trochę posiłować z podjazdem, długim podjazdem. Wybór padł na asfaltowy podjazd na Wał ( Rychwałd), bo on ma prawie 6 km. Postanowiłam, że podjadę go sobie dwa razy.
Zabrałam Magnusa, bo skoro asfalt, to on doskonale się nadaje. Nie był ruszany z domu chyba już z miesiąc, a przecież jemu też coś od życia się należy. W sumie to fajnie się na nim jeździ. Niby rama za duża, ale ja jakoś się do tego przyzwyczaiłam. Gdyby miał jakiegoś dobrego amora, to spokojnie nadawałby się na jakieś terenowe jazdy.
No to pojechałam sobie w kierunku Wału. Pierwszy delikatny podjazd pod klasztor w Pszennej i czuję, że z nogami nie bardzo. Pierwsza myśl… eeee chyba trzeba zawrócić, bo nic z tego dzisiaj nie będzie.
Druga myśl… miałaś się tak łatwo nie poddawać! Próbuj!
No to jadę. Rzuchowa, Pleśna, jeszcze przed UG w Pleśnej zaczyna się delikatnie pod górę, a potem serpentyna za serpentyną. Jadę tak sobie w średnim tempie, nagle czuję , że ktoś za mną jedzie ( na rowerze) . Mija mnie facet na szosówce. Myślę sobie: no to żebym nie wiem co zrobiła, nie dam mu rady, na góralu i bulldogach ( bo takie opony mam w Magnusie). Ale ów szosowiec, jednak zdopingował mnie do mocniejszej jazdy. Nie odjechał mi specjalnie daleko. Jakieś 100 m może. I cały czas starałam się, żeby ta odległośc nie zwiększała się. Udało się, aż do samego szczytu.
Na zjeździe bardzo mnie przewiało. Kusiło mnie, żeby dać sobie spokój z drugim podjazdem ( tym bardziej, że przy pierwszym podjeżdżaniu dopadła mnie kolka, niestety jak się przyjeżdża do domu po 16, zanim się zrobi obiad.. nie ma szans żeby zjeść na godzinę przed wyjazdem.. a jeść muszę… z pustym żołądkiem nie wyjadę, bo nie dam rady jechać).
No, ale nie dałam sobie spokoju, podjechałam drugi raz i nawet na końcówce przyspieszyłam.
No i jestem zadowolona z siebie, że zrealizowałam plan.
Dwa ponad 5 km podjazdy podjechane, do tego kilka mniejszych po drodze.
Zdjęcie tylko jedno ze szczytu, bo jak trening to trening. Na zdjęciu widoczny wóz konny, który jechał za mną jak podjeżdżałam drugi raz… słyszałam stukot kopyt i myślałam… o rany koń mnie wyprzedzi…
No ale dałam radę:).
Jakby mnie koń wyprzedził pod górę.. to podrażniłby moją ambicję.
Koniec podjazdu na Wał - miejscowość Rychwałd, gm. Pleśna© lemuriza1972
- DST 46.00km
- Czas 02:09
- VAVG 21.40km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 850kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 maja 2013
taki sobie rozjazd...
Miałam trochę ambitniejsze plany, ale kiedy właśnie szykowałam się do wyjścia z domu, nadciągnęły czarne chmury, a wraz z nimi burza.
Na szczęście nie trwała długo, ale czasu zrobiło się mało, bo pod szlabanem , gdzie umówiłam się z Mirkiem , byłam o 18.10.
Po całodniowym upale, zrobiło się nagle chłodno, a kiedy dojechalismy do Wierzchosławic, zaczęło padać. Na szczęście to był tylko deszcz przelotny.
Trochę kręcenia po lesie, ale bardzo spokojnego, bo chociaż niby po wczorajszym nie odczuwałam ani zmęczenia ani żadnych boleści:) ( zmęczenie było podczas jazdy, zwłaszcza pod jej koniec), to jednak nogi jakoś specjalnie kręcić nie chciały.
Taka więc spokojna dość jazda. Może i dobrze. Czasem trzeba odpocząć.
Dowiedziałam się od Mirka , że te przejścia dla zwierzaków, nad naszą autostradą, to największe przejścia dla zwierząt w Europie.
Czyżbyśmy mieli w Lesie Radłowskim tak wiele zwierzaków?:)
Na szczęście nie trwała długo, ale czasu zrobiło się mało, bo pod szlabanem , gdzie umówiłam się z Mirkiem , byłam o 18.10.
Po całodniowym upale, zrobiło się nagle chłodno, a kiedy dojechalismy do Wierzchosławic, zaczęło padać. Na szczęście to był tylko deszcz przelotny.
Trochę kręcenia po lesie, ale bardzo spokojnego, bo chociaż niby po wczorajszym nie odczuwałam ani zmęczenia ani żadnych boleści:) ( zmęczenie było podczas jazdy, zwłaszcza pod jej koniec), to jednak nogi jakoś specjalnie kręcić nie chciały.
Taka więc spokojna dość jazda. Może i dobrze. Czasem trzeba odpocząć.
Dowiedziałam się od Mirka , że te przejścia dla zwierzaków, nad naszą autostradą, to największe przejścia dla zwierząt w Europie.
Czyżbyśmy mieli w Lesie Radłowskim tak wiele zwierzaków?:)
- DST 31.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:29
- VAVG 20.90km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 150 ( 79%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 520kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 maja 2013
Poważniejsze jeżdżenie czyli dużą grupą na Jamną
Najpierw bohaterowie tego wpisu i zarazem dzisiejszej wycieczki:
Od lewej: Marcin, Krysia, Tomek, Piotrek, ja, Adam i Darek.
Byłam przekonana, że dzisiaj wielu zdjęć nie zrobię, mając w pamięci wycieczki z Krysią i Adamem ( wiedziałam, że jakoś specjalnie często zatrzymywać się nie będziemy). Cześć zdjęć robiłam „ z roweru”, więc aż się dziwię , że są w miarę dobre. Obawiam się, ze kiedyś przypłacę to jakimś upadkiem.
Krysia namawiała mnie na tę wyprawę. Cały ub rok nie dałam się namówić. Czułam się za słaba, a przecież byłam już z nimi na Jamnej i wiedziałam, że będzie sporo terenu i dużo przewyższenia. Nie czułam się na siłach, nie chciałam być balastem dla grupy.
Tej wyprawy nie byłam pewna, bo niestety trochę obowiązków było. No, ale , że udało mi się wczoraj wcześniej wstać i co nieco załatwić – zdecydowałam się. Pomyślałam, ze skoro chce przejechać kilka maratonów, muszę w końcu zacząć jeździć trasy z większym przewyższeniem, bo inaczej to nic z tego nie będzie.
Krysia powiedziała też: jedzie Darek Drobot, ilość endorfin gwarantowana.
Haha… ja nie wiem co miała na myśli ( pewnie poczucie humoru), ale jedno wiem – rację miała.
Ale o tym potem.
No to pojechaliśmy. Rowery zapakowane do auta i do Zakliczyna. Komu wyda się to dziwne, a nie był na wycieczce z Adamem i Krysią, wyjaśniam, że raczej ciężko byłoby dojechać do Zakliczyna i wrócić po takiej trasie jak ta , którą zrobiliśmy na Jamnej. Chociaż i może tacy killerzy by się znaleźli.
Bo trasa jest słuszna, prawie w 100% terenowa, z terenem niełatwym momentami i bardzo dużą ilością podjazdów, a także sporą ilością dość wymagających zjazdów.
Oczywiście kierownik wycieczki – Pan Adam.
No to sobie jedziemy… słońce praży niemiłosiernie, podjazd za podjazdem, las jest wytchnieniem tylko pod względem cienia, bo zazwyczaj leśne kawałki łatwe nie są, więc trzeba być czujnym jak ważka, zwłaszcza na zjazdach. No właśnie.. straciłam tę czujność na moment. Tuż przed wyjazdem zapytałam Krysi , gdzie tak posiniaczyła kolano ( na Brzance). Z dumą powiedziałam, że ja w tym roku jeszcze nic.. ale za chwilę powiedziałam…. Ale pewnie dzisiaj.
No i przydarzyło się. Ciemny las, nie zdjęłam moich ciemnych okularów, a w nich kiepsko widzę. Sekwencja korzeni, duża prędkość.. chyba ich nie zauważyłam.. coś źle zrobiłam.. albo przyhamowałam, albo pod złym kątem wjechałam. No i leżę. No i jak zwykle, jak się podniosłam , to pierwsze co to oglądałam hak i przerzutkę.
Generalnie to ja na zjazdach bardzo odstawałam od grupy, no ale zjazdowcem to nigdy nie byłam, a roczna przerwa od maratonów zrobiła swoje. Jakby na nowo muszę się uczyć. Ale mimo wszystko jestem zadowolona, bo dzisiaj było trochę zjazdów, niełatwych, więc trochę poćwiczyłam.
No to sobie wjechaliśmy na Jamną. Raz i drugi, bo Adam robi pętle. Takie słuszne, naprawdę. Kto jechał to wie.
Cóż.. początek to mi się nadzwyczaj dobrze podjeżdżało. Potem było trochę gorzej, gdzieś po 2/3 trasy zaczęłam tracić siły. To zapewne efekt słabej jazdy przez ostatni rok, mało tras długich, wytrzymałościowych. Ale też chyba zbyt mało jadłam, niby jakiejś odcinki prądu nie czułam, ale myślę, że to też mogło mieć znaczenie.
Na nielicznych asfaltowych podjazdach podjeżdżało mi się naprawdę dobrze, w terenie było gorzej. Może ja na szosę powinnam się przerzucić?
Zahaczyliśmy o Bukowiec czyli gościnnie w powiecie nowosądeckim.
Perełką tej wycieczki okazał się nowo odkryty skrót ochrzczony przeze mnie Skrótem im. Pana Adama.
Zjazd z taką ilością błota, kolein, rowów, że miód dla tych na fullach i tych, którzy kochają zjazdy.
No z tymże nie wszyscy mieli okazję pokonać go bezkolizyjnie. Przepiękną, malowniczą, spektakularną glebę zaliczył Darek. I rzeczywiście jak obiecała Krysia, dostarczył nam niezliczoną ilość endorfin, bo śmiechu było dosyć dużo, jak Darek padł jak ukrzyżowany i nie mógł się z tego błota wydostać.
Adam na koniec zachował się tak jakby pobierał nauki u Grzegorza Golonki, bo kiedy wszyscy zaczynali być już nieco zmęczeni, zafundował nam niemiłosiernie długi, w dużej części terenowy podjazd w pełnym słońcu.
Podobną minę miałam straszną na szczycie. No pewnie tak.. bo mnie wyssał z sił ten podjazd.
Ale szybko mi przeszło. Wiecie jak to jest… najpierw trochę zmęczenia, złości, że ciężko, a potem radość.
No i na koniec znowu słuszny terenowy podjazd, a właściwie to w moim wykonaniu już wypych rowera i siebie do góry.
No… ale to już było….
Fajnie było.
Potrzeba mi takich wyjazdów z dużym przewyższeniem ( Tomek twierdzi, że było 2000 m) , na 60 km ( bo 66 km , które podaję to razem z dojazdem do Krysi i od).
Takie Golonkowe przewyższenie. Dobrze.
Potrzebne było mi coś takiego, żeby przekonać samą siebie, że organizm jeszcze może, daje radę. Że potrafię go zmusić do takiego wysiłku.
I teraz czas zająć się jakimś treningiem i wtedy będzie lepiej.
I jeszcze taka jedna mała refleksja – piękne mamy okolice i pod względem widoków, ale też i pod względem terenu, jest gdzie poćwiczyć żeby się przygotować do startów.
Dzisiaj.. to błękitne, niebo, górki i zaśnieżone Tatry w tle.. to po prostu była bajka…
Są tak mocni, że auto nie ma szans:)
Od lewej: Marcin, Krysia, Tomek, Piotrek, ja, Adam i Darek.
Cała okazała ekipa:)© lemuriza1972
Byłam przekonana, że dzisiaj wielu zdjęć nie zrobię, mając w pamięci wycieczki z Krysią i Adamem ( wiedziałam, że jakoś specjalnie często zatrzymywać się nie będziemy). Cześć zdjęć robiłam „ z roweru”, więc aż się dziwię , że są w miarę dobre. Obawiam się, ze kiedyś przypłacę to jakimś upadkiem.
Krysia namawiała mnie na tę wyprawę. Cały ub rok nie dałam się namówić. Czułam się za słaba, a przecież byłam już z nimi na Jamnej i wiedziałam, że będzie sporo terenu i dużo przewyższenia. Nie czułam się na siłach, nie chciałam być balastem dla grupy.
Tej wyprawy nie byłam pewna, bo niestety trochę obowiązków było. No, ale , że udało mi się wczoraj wcześniej wstać i co nieco załatwić – zdecydowałam się. Pomyślałam, ze skoro chce przejechać kilka maratonów, muszę w końcu zacząć jeździć trasy z większym przewyższeniem, bo inaczej to nic z tego nie będzie.
Krysia powiedziała też: jedzie Darek Drobot, ilość endorfin gwarantowana.
Haha… ja nie wiem co miała na myśli ( pewnie poczucie humoru), ale jedno wiem – rację miała.
Ale o tym potem.
No to pojechaliśmy. Rowery zapakowane do auta i do Zakliczyna. Komu wyda się to dziwne, a nie był na wycieczce z Adamem i Krysią, wyjaśniam, że raczej ciężko byłoby dojechać do Zakliczyna i wrócić po takiej trasie jak ta , którą zrobiliśmy na Jamnej. Chociaż i może tacy killerzy by się znaleźli.
Bo trasa jest słuszna, prawie w 100% terenowa, z terenem niełatwym momentami i bardzo dużą ilością podjazdów, a także sporą ilością dość wymagających zjazdów.
Oczywiście kierownik wycieczki – Pan Adam.
No to sobie jedziemy… słońce praży niemiłosiernie, podjazd za podjazdem, las jest wytchnieniem tylko pod względem cienia, bo zazwyczaj leśne kawałki łatwe nie są, więc trzeba być czujnym jak ważka, zwłaszcza na zjazdach. No właśnie.. straciłam tę czujność na moment. Tuż przed wyjazdem zapytałam Krysi , gdzie tak posiniaczyła kolano ( na Brzance). Z dumą powiedziałam, że ja w tym roku jeszcze nic.. ale za chwilę powiedziałam…. Ale pewnie dzisiaj.
No i przydarzyło się. Ciemny las, nie zdjęłam moich ciemnych okularów, a w nich kiepsko widzę. Sekwencja korzeni, duża prędkość.. chyba ich nie zauważyłam.. coś źle zrobiłam.. albo przyhamowałam, albo pod złym kątem wjechałam. No i leżę. No i jak zwykle, jak się podniosłam , to pierwsze co to oglądałam hak i przerzutkę.
Generalnie to ja na zjazdach bardzo odstawałam od grupy, no ale zjazdowcem to nigdy nie byłam, a roczna przerwa od maratonów zrobiła swoje. Jakby na nowo muszę się uczyć. Ale mimo wszystko jestem zadowolona, bo dzisiaj było trochę zjazdów, niełatwych, więc trochę poćwiczyłam.
No to sobie wjechaliśmy na Jamną. Raz i drugi, bo Adam robi pętle. Takie słuszne, naprawdę. Kto jechał to wie.
Cóż.. początek to mi się nadzwyczaj dobrze podjeżdżało. Potem było trochę gorzej, gdzieś po 2/3 trasy zaczęłam tracić siły. To zapewne efekt słabej jazdy przez ostatni rok, mało tras długich, wytrzymałościowych. Ale też chyba zbyt mało jadłam, niby jakiejś odcinki prądu nie czułam, ale myślę, że to też mogło mieć znaczenie.
Na nielicznych asfaltowych podjazdach podjeżdżało mi się naprawdę dobrze, w terenie było gorzej. Może ja na szosę powinnam się przerzucić?
Zahaczyliśmy o Bukowiec czyli gościnnie w powiecie nowosądeckim.
Perełką tej wycieczki okazał się nowo odkryty skrót ochrzczony przeze mnie Skrótem im. Pana Adama.
Zjazd z taką ilością błota, kolein, rowów, że miód dla tych na fullach i tych, którzy kochają zjazdy.
No z tymże nie wszyscy mieli okazję pokonać go bezkolizyjnie. Przepiękną, malowniczą, spektakularną glebę zaliczył Darek. I rzeczywiście jak obiecała Krysia, dostarczył nam niezliczoną ilość endorfin, bo śmiechu było dosyć dużo, jak Darek padł jak ukrzyżowany i nie mógł się z tego błota wydostać.
Adam na koniec zachował się tak jakby pobierał nauki u Grzegorza Golonki, bo kiedy wszyscy zaczynali być już nieco zmęczeni, zafundował nam niemiłosiernie długi, w dużej części terenowy podjazd w pełnym słońcu.
Podobną minę miałam straszną na szczycie. No pewnie tak.. bo mnie wyssał z sił ten podjazd.
Ale szybko mi przeszło. Wiecie jak to jest… najpierw trochę zmęczenia, złości, że ciężko, a potem radość.
No i na koniec znowu słuszny terenowy podjazd, a właściwie to w moim wykonaniu już wypych rowera i siebie do góry.
No… ale to już było….
Fajnie było.
Potrzeba mi takich wyjazdów z dużym przewyższeniem ( Tomek twierdzi, że było 2000 m) , na 60 km ( bo 66 km , które podaję to razem z dojazdem do Krysi i od).
Takie Golonkowe przewyższenie. Dobrze.
Potrzebne było mi coś takiego, żeby przekonać samą siebie, że organizm jeszcze może, daje radę. Że potrafię go zmusić do takiego wysiłku.
I teraz czas zająć się jakimś treningiem i wtedy będzie lepiej.
I jeszcze taka jedna mała refleksja – piękne mamy okolice i pod względem widoków, ale też i pod względem terenu, jest gdzie poćwiczyć żeby się przygotować do startów.
Dzisiaj.. to błękitne, niebo, górki i zaśnieżone Tatry w tle.. to po prostu była bajka…
Przygotowania do drogi© lemuriza1972
Są tak mocni, że auto nie ma szans:)
Krysia i Tomek na podjeździe© lemuriza1972
Darek i Marcin© lemuriza1972
Krysia podjeżdża, bardzo zadowolona© lemuriza1972
Piotrek podjeżdża© lemuriza1972
Na rozstaju dróg© lemuriza1972
Piotrek podjeżdża© lemuriza1972
I znowu rzut oka na górki© lemuriza1972
Ja podjeżdżam© lemuriza1972
Tatry w oddali© lemuriza1972
Wejście do jaskini w Bukowcu© lemuriza1972
Widoczki po drodze© lemuriza1972
I jeszcze trochę widoczków© lemuriza1972
I znowu widoki© lemuriza1972
Góry jak na dłoni© lemuriza1972
Robią wrażenie© lemuriza1972
Podjazd jak na Ochodzitą w Istebnej© lemuriza1972
Darek zbiera się po miękkim lądowaniu© lemuriza1972
I zbliżenie na "nieszczęśnik":)© lemuriza1972
Po wyjeździe ze Skrótu im. Pana Adama© lemuriza1972
- DST 66.00km
- Teren 50.00km
- Czas 05:09
- VAVG 12.82km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 2193kcal
- Podjazdy 2000m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 maja 2013
Po prostu sobotnia wycieczka:)
Na początek zaległe zdjęcie zrobione po maratonie w Wojniczu.
I jeszcze tęcza, która pokazała się po wiosennym deszczu
Dzisiaj była wycieczka. Po prostu wycieczka. Taka jaka lubię. Słoneczko, ciepełko, dużo przyrody, dużo terenu , rower i dobre towarzystwo.
Ponieważ na jutro zaplanowana jest bardziej ambitna trasa, postanowiłam dzisiaj pojechać coś nie krótkiego, ale jednak nie bardzo wymagającego jeśli chodzi o przewyższenia. Po prostu żeby się zbyt nie zmęczyć.
Wybór padł na szlak , który już kiedyś przejechałam. Tyle , że samotnie. Dzisiaj miałam towarzystwo: Tomek i Alek.
Zaczęliśmy od wału przy Białej, potem Marcinka szutrem. Specjalnie szybko nie jechaliśmy, ale jakoś tak chyba bardzo dobrze mi się jechało podjazd.
A może dlatego, że specjalnie się nie spieszyłam?
Na szczycie Marcinki czekał na nas Tomek i pojechaliśmy zielonym pieszym szlakiem. Czyli marcinkowe okolice, trochę fajnego zjeżdżania, trochę fajnego podjeżdżania. Teren, trochę technicznych kawałków, zieleń.
Superrrrr……
Kiedy dojechaliśmy do Kruka, spod wiaty dochodziły jakieś głosy. Powiedziałam do Tomka, ze chyba jest słynny Rajd Skrzyszowski i może podejdziemy i zobaczymy, czy nie ma jakiś znajomych.
No i zaraz podeszła do nas Asia Dychtoń w cywilnym ubranku, bo była tam służbowo. Chwila rozmowy i dalej w drogę.
W Kruku „przesiadamy się” na czerwony szlak pieszy.
Jeszcze kawałek fajniej jazdy przez Kruka. Tomek zjeżdża jakimś zjazdem, dojeżdżam do niego i mówię : o nie…
Jadę w inną stronę, a tam .. przepaść w dół, z korzeniami i drzewem na samym dole. Krótka myśl: Nie!
Za chwilę: a co tam… spróbuję.
No i udaje się! Jaka przyjemność, znowu zjechać jakiś stromy, korzeniasty zjazd. Śmieje się do Tomka, ze sobie „ułatwiłam” zadanie, wybierając.. trudniejszy wariant.
Po wyjeździe z Kruka , wertepiasta łąka, potem jeszcze dość stromy podjazd i można powiedzieć jesteśmy na nizinnej części szlaku.
Cały czas terenowo, cały czas zielono, cały czas słonecznie i spokojnie, bo z dala od asfaltu, aut itd.
Przyjemnie….
Dojeżdżamy do Woli Rzędzińskiej, potem do Lipia. W Lipiu spotykamy Krzyśka Łuczkowca, który właśnie wybiera się na objazd trasy czerwcowego Rajdu Sokołów. Rajd 30 czerwca więc już zapraszamy!
Z Lipia dalej czerwonym szlakiem pieszym przez łąki, pola, Krzyż, Klikową.
Szlak w 90% terenowy. Bardzo przyjemny. Polecam na weekendową wycieczkę, jeśli nie będziecie mieli ochoty za bardzo się zmęczyć, a popatrzeć na przyrodę.
Z kolegami z Sokoła po maratonie w Wojniczu© lemuriza1972
I jeszcze tęcza, która pokazała się po wiosennym deszczu
Tęcza widoczna z mojego okna© lemuriza1972
Dzisiaj była wycieczka. Po prostu wycieczka. Taka jaka lubię. Słoneczko, ciepełko, dużo przyrody, dużo terenu , rower i dobre towarzystwo.
Ponieważ na jutro zaplanowana jest bardziej ambitna trasa, postanowiłam dzisiaj pojechać coś nie krótkiego, ale jednak nie bardzo wymagającego jeśli chodzi o przewyższenia. Po prostu żeby się zbyt nie zmęczyć.
Wybór padł na szlak , który już kiedyś przejechałam. Tyle , że samotnie. Dzisiaj miałam towarzystwo: Tomek i Alek.
Zaczęliśmy od wału przy Białej, potem Marcinka szutrem. Specjalnie szybko nie jechaliśmy, ale jakoś tak chyba bardzo dobrze mi się jechało podjazd.
A może dlatego, że specjalnie się nie spieszyłam?
Na szczycie Marcinki czekał na nas Tomek i pojechaliśmy zielonym pieszym szlakiem. Czyli marcinkowe okolice, trochę fajnego zjeżdżania, trochę fajnego podjeżdżania. Teren, trochę technicznych kawałków, zieleń.
Superrrrr……
Kiedy dojechaliśmy do Kruka, spod wiaty dochodziły jakieś głosy. Powiedziałam do Tomka, ze chyba jest słynny Rajd Skrzyszowski i może podejdziemy i zobaczymy, czy nie ma jakiś znajomych.
No i zaraz podeszła do nas Asia Dychtoń w cywilnym ubranku, bo była tam służbowo. Chwila rozmowy i dalej w drogę.
W Kruku „przesiadamy się” na czerwony szlak pieszy.
Jeszcze kawałek fajniej jazdy przez Kruka. Tomek zjeżdża jakimś zjazdem, dojeżdżam do niego i mówię : o nie…
Jadę w inną stronę, a tam .. przepaść w dół, z korzeniami i drzewem na samym dole. Krótka myśl: Nie!
Za chwilę: a co tam… spróbuję.
No i udaje się! Jaka przyjemność, znowu zjechać jakiś stromy, korzeniasty zjazd. Śmieje się do Tomka, ze sobie „ułatwiłam” zadanie, wybierając.. trudniejszy wariant.
Po wyjeździe z Kruka , wertepiasta łąka, potem jeszcze dość stromy podjazd i można powiedzieć jesteśmy na nizinnej części szlaku.
Cały czas terenowo, cały czas zielono, cały czas słonecznie i spokojnie, bo z dala od asfaltu, aut itd.
Przyjemnie….
Dojeżdżamy do Woli Rzędzińskiej, potem do Lipia. W Lipiu spotykamy Krzyśka Łuczkowca, który właśnie wybiera się na objazd trasy czerwcowego Rajdu Sokołów. Rajd 30 czerwca więc już zapraszamy!
Z Lipia dalej czerwonym szlakiem pieszym przez łąki, pola, Krzyż, Klikową.
Szlak w 90% terenowy. Bardzo przyjemny. Polecam na weekendową wycieczkę, jeśli nie będziecie mieli ochoty za bardzo się zmęczyć, a popatrzeć na przyrodę.
Tomek i Alek© lemuriza1972
W lesie Kruk - Tomek jedzie© lemuriza1972
Chłopaki na podjeździe© lemuriza1972
Znalezisko© lemuriza1972
Na nizinnej części szlaku© lemuriza1972
Krótka chwila relaksu© lemuriza1972
Jedziemy ku koniom© lemuriza1972
Koń z bliska:)© lemuriza1972
Górki w oddali© lemuriza1972
Zdjęcie dla Marianny© lemuriza1972
Gdzieś tam w oddali Mościce, widoczne z Krzyża© lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 40.00km
- Czas 03:09
- VAVG 16.19km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1400kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 16 maja 2013
Panieńska Góra, Las Milowski czyli solidne kilometry
Dawno nie było mnie w wojnickich okolicach haha...
No, ale cóż.. polubiłam te klimaty leśne, polubiłam te widoki i na pewno będę tam często teraz, szukając nowych fajnych ścieżek.
Tak nieoczekiwanie wyszły dzisiaj solidne kilometry. No bo i trochę pod górę i sporo terenu.
Początkowo w planie miałam Panieńską Górą i zjazd Panieńską i może powrót końcówką trasy maratonu.
Ale jak już z Tomkiem znaleźliśmy się na Panieńskiej, to postanowiliśmy pojechać czarnym szlakiem pieszym do Lasu Milowskiego.
W Lesie Milowskim „przerzuciliśmy się” na szlak pieszy niebieski, a nim do Jaworska.
W lesie i na Panieńskiej i w Milowskim, fajne klimaty.
Nawet udało się zobaczyć lisa.
Storczyków na Panieńskiej jeszcze nie ma, a może już nie ma?
Ciekawe przez jak długi czas kwitną?
Końcówkę zrobiliśmy pierwszymi 15 km maratonu, więc pojechaliśmy sobie myślę tak w sumie 2/3 trasy, tyle, ze odwrotnie.
Ale też fajnie.
Nie był to może trening, ale raczej wycieczka, ale myślę, że w kwestii formy, coś tam mi dała.
Przez weekend będą wycieczki, a jak okoliczności pozwolą to w przyszłym tygodniu coś się potrenuje.
Zapomniałam dodać , że dzisiaj było widać zarys Tatr..
Uwielbiam to.
A forma? Średnia raczej, ale.. najgorzej nie jest biorąc pod uwagę, ze ostatnie dni miałam nie najlepsze pod każdym względem.
Jedzenia ( mało ), spanie, stres.
Jedyna korzyść z tej sytuacji to to, ze w ekspresowym tempie zeszłam do wagi.. pożądanej i upragnionej:).
Powinno się za jakiś czas , dużo lepiej wjeżdżać.
Ale takiej diety to raczej nikomu nie polecam jednak:(.
Wczoraj jakoś tak .. myślałam, że znowu nie będzie siły ani ochoty na jeżdżenie.
Ale nie dam się... będę jeździć. mimo wszystko. Po prostu się nie dam:).
A maratony?
no to zobaczymy.
Mam nadzieję, ze się uda coś jeszcze przejechać w tym roku, ale to już nie tylko ode mnie zależy.
Trzymajcie kciuki!
PS trasę maratonu można przejechać, wszędzie są jeszcze strzałki, taśmy i rzecz jasna napisy na asfalcie.
No, ale cóż.. polubiłam te klimaty leśne, polubiłam te widoki i na pewno będę tam często teraz, szukając nowych fajnych ścieżek.
Tak nieoczekiwanie wyszły dzisiaj solidne kilometry. No bo i trochę pod górę i sporo terenu.
Początkowo w planie miałam Panieńską Górą i zjazd Panieńską i może powrót końcówką trasy maratonu.
Ale jak już z Tomkiem znaleźliśmy się na Panieńskiej, to postanowiliśmy pojechać czarnym szlakiem pieszym do Lasu Milowskiego.
W Lesie Milowskim „przerzuciliśmy się” na szlak pieszy niebieski, a nim do Jaworska.
W lesie i na Panieńskiej i w Milowskim, fajne klimaty.
Nawet udało się zobaczyć lisa.
Storczyków na Panieńskiej jeszcze nie ma, a może już nie ma?
Ciekawe przez jak długi czas kwitną?
Końcówkę zrobiliśmy pierwszymi 15 km maratonu, więc pojechaliśmy sobie myślę tak w sumie 2/3 trasy, tyle, ze odwrotnie.
Ale też fajnie.
Nie był to może trening, ale raczej wycieczka, ale myślę, że w kwestii formy, coś tam mi dała.
Przez weekend będą wycieczki, a jak okoliczności pozwolą to w przyszłym tygodniu coś się potrenuje.
Zapomniałam dodać , że dzisiaj było widać zarys Tatr..
Uwielbiam to.
A forma? Średnia raczej, ale.. najgorzej nie jest biorąc pod uwagę, ze ostatnie dni miałam nie najlepsze pod każdym względem.
Jedzenia ( mało ), spanie, stres.
Jedyna korzyść z tej sytuacji to to, ze w ekspresowym tempie zeszłam do wagi.. pożądanej i upragnionej:).
Powinno się za jakiś czas , dużo lepiej wjeżdżać.
Ale takiej diety to raczej nikomu nie polecam jednak:(.
Wczoraj jakoś tak .. myślałam, że znowu nie będzie siły ani ochoty na jeżdżenie.
Ale nie dam się... będę jeździć. mimo wszystko. Po prostu się nie dam:).
A maratony?
no to zobaczymy.
Mam nadzieję, ze się uda coś jeszcze przejechać w tym roku, ale to już nie tylko ode mnie zależy.
Trzymajcie kciuki!
PS trasę maratonu można przejechać, wszędzie są jeszcze strzałki, taśmy i rzecz jasna napisy na asfalcie.
Górki po drodze© lemuriza1972
W Lesie Milowskim© lemuriza1972
Tarnów i Marcinka w oddali© lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:20
- VAVG 17.70km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 1500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze