Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2014
Dystans całkowity: | 340.00 km (w terenie 141.00 km; 41.47%) |
Czas w ruchu: | 21:02 |
Średnia prędkość: | 15.93 km/h |
Liczba aktywności: | 10 |
Średnio na aktywność: | 34.00 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 29 września 2014
Lubinka
Usłyszane dzisiaj w Radiu Kraków, w audycji Pauliny Bisztygi.
Zabawne i dużo radości w tej muzyce.
Dunajec jesienny już © lemuriza1972
Widok z podjazdu od Szczepanowic © lemuriza1972
Jesienny park w Mościcach © lemuriza1972
Spotkane po drodze, koty cztery © lemuriza1972
Dobre, bo polskie:) © lemuriza1972
Zachód słońca na Lubinice © lemuriza1972
Zjazd z Lubinki © lemuriza1972
No i stało się. Zatęskniłam.
Skusiła mnie piękna słoneczna pogoda. W niedzielę było również pięknie, ale byłam w Mielcu, więc okazji do jazdy nie było.
Wyjechałam więc dzisiaj. Na przekór zmęczeniu (taki dość trudny dzień to był), niewysypaniu…
Dawno nie miałam takiego długiego kontaktu z naturą i nie zauważyłam coraz wyraźniejszych symptomów jesieni, a już są. Dzisiaj dostrzegłam.
Taką jesień lubię.. ciepłą, słoneczną, piękną. Niedługo będą w lasach bajkowe kolory. Nie mogę się ich doczekać.
Jazda bezstresowa i spokojna. Czasu wiele nie było, bo przecież ok. 18.30 jest już niemalże ciemno, a wyjechałam z domu o 17. Pojechałam niebieskim przez Buczynę (sporo błota) i dalej wzdłuż Dunajca (dalej sporo błota). Miałam się przejechać w kierunku Janowic, ale zmieniłam zdanie i podjechałam na Lubinkę od Szczepanowic, od kościoła. Nawet dość dobrze się podjeżdżało, biorąc pod uwagę fakt, ze od 13 wrzesnia byłam na rowerze tylko raz. Tam też prawie na szczycie skręciłam w nieznaną drogę. Niestety zawróciło mnie z niej ujadanie psów, które gdzieś w niedalekiej odległości ostrzegały mnie. Było ich kilka, jednego nawet zdołałam zobaczyć pomimo słabego wzroku:). Zawróciłam więc i pojechałam do góry przez las na Lubince do szlabanu. Stamtąd już zjazd z Lubinki serpentynami przy zachodzącym słońcu. Powrót do domu przy waniliowym niebie (tak nazywam niebo różowo-żółte). Takie vanilla sky… Piękne.
Wyjechałam więc dzisiaj. Na przekór zmęczeniu (taki dość trudny dzień to był), niewysypaniu…
Dawno nie miałam takiego długiego kontaktu z naturą i nie zauważyłam coraz wyraźniejszych symptomów jesieni, a już są. Dzisiaj dostrzegłam.
Taką jesień lubię.. ciepłą, słoneczną, piękną. Niedługo będą w lasach bajkowe kolory. Nie mogę się ich doczekać.
Jazda bezstresowa i spokojna. Czasu wiele nie było, bo przecież ok. 18.30 jest już niemalże ciemno, a wyjechałam z domu o 17. Pojechałam niebieskim przez Buczynę (sporo błota) i dalej wzdłuż Dunajca (dalej sporo błota). Miałam się przejechać w kierunku Janowic, ale zmieniłam zdanie i podjechałam na Lubinkę od Szczepanowic, od kościoła. Nawet dość dobrze się podjeżdżało, biorąc pod uwagę fakt, ze od 13 wrzesnia byłam na rowerze tylko raz. Tam też prawie na szczycie skręciłam w nieznaną drogę. Niestety zawróciło mnie z niej ujadanie psów, które gdzieś w niedalekiej odległości ostrzegały mnie. Było ich kilka, jednego nawet zdołałam zobaczyć pomimo słabego wzroku:). Zawróciłam więc i pojechałam do góry przez las na Lubince do szlabanu. Stamtąd już zjazd z Lubinki serpentynami przy zachodzącym słońcu. Powrót do domu przy waniliowym niebie (tak nazywam niebo różowo-żółte). Takie vanilla sky… Piękne.
Dunajec jesienny już © lemuriza1972
Widok z podjazdu od Szczepanowic © lemuriza1972
Jesienny park w Mościcach © lemuriza1972
Spotkane po drodze, koty cztery © lemuriza1972
Dobre, bo polskie:) © lemuriza1972
Zachód słońca na Lubinice © lemuriza1972
Zjazd z Lubinki © lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:45
- VAVG 17.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 września 2014
Z pamiętnika ...urzędnika:) cd
Zaczynam nieznacznie tęsknić za sportem…
Powstrzymuję się jednak… bo chcę żeby organizm wypoczął totalnie, no i chcę zatęsknić jeszcze bardziej.
No i… jeszcze mam parę rzeczy do zrobienia, parę zadań do wykonania.
Malowanie różnych rzeczy w kuchni zakończone, ale to tylko pierwszy etap prac porządkowych.
To moje kuchenne, ulubione miejsce. Odświeżone. Pomalowane na nowo. To teraz moje sukcesy:). Moje domowe roboty. Własnoręczne.
To moje kuchenne, ulubione miejsce. Odświeżone. Pomalowane na nowo. To teraz moje sukcesy:). Moje domowe roboty. Własnoręczne.
Moje ulubione miejsce:) w nowej szacie © lemuriza1972
Tak wiem…kolorowe, nienowoczesne, mało trendy. Wiem:).
Cóż…nie gonię za trendami. Ma być kolorowo, trochę bajkowo i przytulnie. Nie musi być tak modnie, jak u wszystkich.
Czytając Sonię Raduńską, natknęłam się na taki cytat z książki Z. Baumanna:
„Masowy wybór w magiczny sposób uszlachetnia wybrany przedmiot. Ten przedmiot musi być piękny, bo inaczej nie wybrałoby go tak wielu ludzi. Piękno tkwi w bestsellerowych nakładach, w rekordach kasowych, platynowych płytach, zawrotnych wskaźnikach oglądalności. O tym co jest piękne rozstrzyga dzisiejsza moda, dlatego piękne musi zmienić się w szpetne wraz ze zmianą panującej mody, która to zmiana z pewnością nastąpi”.
U mnie zmienia się tylko kolor stołu, bo sam stół niezmiennie od wielu lat jest ze mną, a wcześniej był z moją Babcią. Stał na nim wielki kolorowy telewizor Rubin. Co działo się z nim zanim Rubin pojawił się w mieszkaniu Babci? Nie mam pojęcia. Nie pamiętam niestety i nikt mi już nie powie. Ale pamiętam jak wyglądał. Jaki miał kolor.
Cieszę się, że zostało ze mną kilka drobiazgów po Babci. Wazon, który stoi na stole w kuchni, świecznik i książka.. moja ukochana „Ania z Zielonego Wzgórza”.
A cytat... no coś na rzeczy jest. Zwłaszcza jeśli chodzi o ubrania.
Pojawia się COŚ. Nieważne czy ładne czy nie. Wszyscy noszą to samo, bo modne. Noszą przez chwilę, a potem oglądając zdjęcia sprzed lat śmieją się, że nosili takie COŚ.
Wczoraj 5 km na rowerze. Wow! Jest o czym pisać haha.
Rower posłużył mi jako środek lokomocji. Do Agnieszki i z powrotem. Bliźniaki rosną. Życie.
A na koniec … muszę Wam powiedzieć, że technika zjazdów trenowana przez Staszka doczekała się swojej definicji. Dzisiaj coś takiego miałam okazję przeczytać:
" Deklaruje werbalnie, że czuje się winny, ale wtedy jechał na rowerze jak na hulajnodze, to znaczy odbijał się lewą nogą od ziemi, a prawą trzymał na pedale".
Staszku, wygląda na to, że chociaż to sposób coraz bardziej popularny, to chyba jednak nie do końca bezpieczny, skoro ten KTOŚ czuje się winny. Przemyśl sprawę:).
- DST 5.00km
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 września 2014
Z pamiętnika ...urzędnika:)
„ … i dobrze, że tak jest. Że ta krucha, złotawa jesień ciągle jeszcze budzi tkliwe struny naszych niespokojnych i złaknionych światła serduszek. Niechaj będzie, że sentymentalnych i krowich. Niechaj będzie”.
Tak zakończył swój felieton w ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra profesor Zbigniew Mikołejko.
Dzisiaj „u mnie” też będzie nieco sentymentalnie , a co tam.:).
Jesień co prawda mało złota, można powiedzieć listopadowa końcem września, ale od czego są ciepłe, przytulne, domowe kuchnie, od czego są herbaty z sokiem....Od czego jest dobry humor.
Słowa do piosenki poniżej napisał Wojtek Waglewski.
Wcale to nie jest tak, że „nie chce mi się dzisiaj nic” (chce mi się dużo rzeczy robić, postanowiłam nawet kilka słów tutaj napisać, żeby nie zapomnieć jak się pisze:)).
Piosenka po prostu mi się podoba.
I nie chce mi się dzisiaj nic… robić sportowo.
Nie potrzebuję na razie. Odpoczywam. Wiem, że zatęsknię (pewnie już wkrótce), ale na razie robię masę innych rzeczy i nacieszyć się nie mogę, że mam wreszcie więcej czasu na ich robienie.
Tak zakończył swój felieton w ostatnich Wysokich Obcasach Ekstra profesor Zbigniew Mikołejko.
Dzisiaj „u mnie” też będzie nieco sentymentalnie , a co tam.:).
Jesień co prawda mało złota, można powiedzieć listopadowa końcem września, ale od czego są ciepłe, przytulne, domowe kuchnie, od czego są herbaty z sokiem....Od czego jest dobry humor.
Słowa do piosenki poniżej napisał Wojtek Waglewski.
Wcale to nie jest tak, że „nie chce mi się dzisiaj nic” (chce mi się dużo rzeczy robić, postanowiłam nawet kilka słów tutaj napisać, żeby nie zapomnieć jak się pisze:)).
Piosenka po prostu mi się podoba.
I nie chce mi się dzisiaj nic… robić sportowo.
Nie potrzebuję na razie. Odpoczywam. Wiem, że zatęsknię (pewnie już wkrótce), ale na razie robię masę innych rzeczy i nacieszyć się nie mogę, że mam wreszcie więcej czasu na ich robienie.
To co robię?
Zajmuje się moim domem. On potrzebuję trochę uwagi w końcu, a ja lubię żeby był taki jaki.. lubię, żeby miał klimat, żeby był kolorowy, przytulny i żebym się w nim dobrze czuła. Nie trzeba mi drogich sprzętów, wielkich telewizorów, ale muszą być np. takie rzeczy…. jak ta półka, którą ostatnio właśnie pomalowałam i cieszę się nią od niedzieli (bardzo się cieszę).
Półka, która od lat byłam moim niezrealizowanym marzeniem. Tak prostym do zrealizowania, że aż trudno uwierzyć, ze tyle lat niezrealizowanym.
Kupiłam farbę (oj ile Andrzej się "namieszał", żeby trafić na kolor pożądany...), pomalowałam, wbiłam gwoździe i ... JEST.
Półka zielarki:) © lemuriza1972
Czytam.
Nareszcie mam niemalże nieograniczone możliwości czytania.
Nie tylko w autobusie do i z pracy, nie tylko w chwilach skradzionych pomiędzy najczęściej wieczornymi chwilami kiedyś coś się musi, coś trzeba… ( biografia Poświatowskiej akutalnie "Uparte serce". Warto, naprawdę...warto).
Nareszcie mam niemalże nieograniczone możliwości czytania.
Nie tylko w autobusie do i z pracy, nie tylko w chwilach skradzionych pomiędzy najczęściej wieczornymi chwilami kiedyś coś się musi, coś trzeba… ( biografia Poświatowskiej akutalnie "Uparte serce". Warto, naprawdę...warto).
Gotuję… (kiedyś.. w zimie Kolos zbeształ mnie, że nic nie piszę… powiedziałam, że nie mam o czym pisać skoro sportowo nic nie robię… powiedział: to napisz chociaż co na obiad ugotowałaś:)).
Od dwóch tygodni namiętnie gotuję. Lubię to.
Od jakiegoś czasu, bardzo lubię. Próbki moich potraw zanoszę dziewczynom do pracy. Powiedziały żebym założyła kulinarnego bloga. Powiedziałam, że nie, dwóch blogów nie pociągnę:), a poza tym takich „kucharzy” jak ja są miliony.
Powiedziały więc, żebym na swoim blogu zrobiła kącik kulinarny.
Pomyślałam: no czemu nie? czasem....
No to zaczynamy…
Ogrzewam się w kuchni, bo w domu zimnoooooo…… i gotuję bardzo prostą potrawę. Pierś z kurczaka, papryka, pieczarki, cebula. Pierś najpierw do marynaty własnej roboty (oliwa, czosnek, estragon, lubczyk, tymianek, papryka)… a potem wszystko ładnie pokrojone i uduszone. Trochę mąki, dużo przypraw (jak wiadomo jestem amatorem ziół i mięsne przyprawy oraz zupy bez tymianku, estragonu, lubczyka – ostatnio świeżego, nie istnieją dla mnie).
A do tego włoski makaron o nazwie Casarecce. Będzie? No pewnie, że będzie:).
Tym razem nie mam makaronowstrętu po sezonie. Nie jadłam go dużo.
No… póki co nie jeżdżę na rowerze (ale jeszcze na pewno będę), póki co cieszę innymi rzeczami. Życiem się cieszę. Zwyczajnym. Codziennym.
Po co to piszę? Piszę po to żebyście czasem wyjrzeli poza kierownicę roweru – zrobili coś innego, zauważyli coś innego.
Świat to nie tylko rower.. chociaż bez niego byłby zdecydowanie mniej ciekawy.
A na koniec cytat z książki Sonii Raduńskiej „ Kartki z białego zeszytu” (lubię jej refleksyjne, sentymentalne pisanie, jej radość życia i kolorową, wesołą duszę, polecam te książki mocno, może momentami zbyt egzaltowane, może czasem odrobinę drażniące, ale kojące, ciepłe i dające dużo przyjemności).
„ Wszakże moją absolutną idolką jest od kilku lat Pippi Langstrump. I nie jestem jedyną jej fanką, o nie. Jednym z zasadniczych powodów dla których czytuje „Tygodnik Powszechny”, są felietony Jacka Podsiadły, na ogół poety, a tu również, albo przede wszystkim, mojego Brata w Miłości do Pippi oraz do Astrid Lindgren. Jacek P. napisał o naszej idolce: „ Pippi jest normalna, bo nikt nie mówi jej, co ma robić i jak ma żyć, dlatego wszystkie reguły, jakimi się kieruje, bierze prościutko od absolutu, z samego jądra człowieczeństwa. Nie można powiedzieć, że jest dobra, bo bywa znęcającym się nad innymi potworem. Nie można powiedzieć, że jest mądra, bo popełnia ogromną ilość głupstw. Szczera do bólu, co parę stron musi strasznie nakłamać. Dzięki temu jest osobowością pełną i prawdziwą, a nie papierową”.
Czego zawsze zazdrościłam Pippi? Odwagi.
No i tego, że rzuciła w kogoś tam (nie pamiętam kogo) … tortem.
Tarnów, listopadowy wieczór we wrześniu
Iza na ogół rowerzystka (ale też urzędnik, czytelnik, kucharka). Po prostu kobieta w wieku średnim:).
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 19 września 2014
GeoGomola
Pamiętacie taki węgierski serial „Tajemnica Abigel”?
Powstał na podstawie książki świetnej węgierskiej pisarki, o której kiedyś wspominałam, Magdy Szabo.
Kiedy obejrzałam „Zamknięte drzwi” (film na podstawie książki Szabo), potem przeczytałam książkę, postanowiłam wrócić do lat dzieciństwa. Kupiłam „Tajemnicę Abigel”. Niby książka dla młodzieży, ale ci którzy pamiętają serial, myślę z przyjemnością do niej wrócą. Pensja Matuli, Gina, tajemnice, wojna w tle. No i te listy skrywane w posągu ogrodowym. Trochę jak z naszą dzisiejszą zabawą. Polecam:).
Bo dzisiaj też miałam jakby powrót do dzieciństwa. I teraz nastąpi rozwikłanie zagadki, którą mieli Labu, Krzysiek i Olek, kiedy nas spotkali. Myślałam, że się domyślą co robimy, a jednak chyba się nie domyślili.
O tej „zabawie” usłyszałam ponad dwa lata temu, kiedy byłam w Toskanii. Opowiedział mi o tym Rafał, którego brat już wtedy „bawił się” w odkrywanie skrytek (robili to również w Italii).
(Geocaching jest to zabawa w poszukiwanie skarbów za pomocą odbiornika GPS. Ideą przewodnią jest znalezienie ukrytego wcześniej w terenie pojemnika (nazywanego "geocache") i odnotowanie tego faktu na specjalnej stronie internetowej. Geocaching jest zabawą międzynarodową kierowaną do poszukiwaczy przygód w każdym wieku. Jej uczestnicy utrzymują ze sobą kontakty i organizują cykliczne spotkania. Ważna jest również dla nich ochrona środowiska).
W zabawę wciągnął nas Tomek. Tomek na nasze spotkanie przyjechał bez kasku (ale kto widział jego kask, będzie wiedział dlaczego). Nie do końca nam się to spodobało, ale odpuściłyśmy mu, bo miał taki oto plecak:
Powstał na podstawie książki świetnej węgierskiej pisarki, o której kiedyś wspominałam, Magdy Szabo.
Kiedy obejrzałam „Zamknięte drzwi” (film na podstawie książki Szabo), potem przeczytałam książkę, postanowiłam wrócić do lat dzieciństwa. Kupiłam „Tajemnicę Abigel”. Niby książka dla młodzieży, ale ci którzy pamiętają serial, myślę z przyjemnością do niej wrócą. Pensja Matuli, Gina, tajemnice, wojna w tle. No i te listy skrywane w posągu ogrodowym. Trochę jak z naszą dzisiejszą zabawą. Polecam:).
Bo dzisiaj też miałam jakby powrót do dzieciństwa. I teraz nastąpi rozwikłanie zagadki, którą mieli Labu, Krzysiek i Olek, kiedy nas spotkali. Myślałam, że się domyślą co robimy, a jednak chyba się nie domyślili.
O tej „zabawie” usłyszałam ponad dwa lata temu, kiedy byłam w Toskanii. Opowiedział mi o tym Rafał, którego brat już wtedy „bawił się” w odkrywanie skrytek (robili to również w Italii).
(Geocaching jest to zabawa w poszukiwanie skarbów za pomocą odbiornika GPS. Ideą przewodnią jest znalezienie ukrytego wcześniej w terenie pojemnika (nazywanego "geocache") i odnotowanie tego faktu na specjalnej stronie internetowej. Geocaching jest zabawą międzynarodową kierowaną do poszukiwaczy przygód w każdym wieku. Jej uczestnicy utrzymują ze sobą kontakty i organizują cykliczne spotkania. Ważna jest również dla nich ochrona środowiska).
W zabawę wciągnął nas Tomek. Tomek na nasze spotkanie przyjechał bez kasku (ale kto widział jego kask, będzie wiedział dlaczego). Nie do końca nam się to spodobało, ale odpuściłyśmy mu, bo miał taki oto plecak:
Jak z Gomolami, to trzeba mieć ich barwy © lemuriza1972
Po wjechaniu na Marcinkę nadszedł czas przygotowań. Trwały krótko i przystąpiliśmy do dzieła.
Zaczynamy zabawę - Tomek ustawia GPS © lemuriza1972
Z pierwszą skrytką poszło łatwo. Odnalazł ją Tomek.
Pierwsza skrytka © lemuriza1972
Koci element © lemuriza1972
Druga była również na Marcince, w zupełnie zapomnianym miejscu. Ciekawe czy ktoś wie gdzie to jest???
Druga skrytka © lemuriza1972
Kiedy siedzieliśmy w krzakach, usłyszałam jakieś głosy i ujrzałam trójkę kolarzy, którzy wspinali się na Marcinkę. Dawid kiedy zobaczył jak wychodzimy z krzaków, zapytał czy szukamy tam zielska? (tak prawdę mówić zielska było sporo, zwłaszcza tego, które ma w sobie dużo żelaza i kąsa po nogach).
Nie zdradziliśmy naszej tajemnicy. Druga skrytka również padła łupem Tomka.
Spotkani po drodze © lemuriza1972
Kolejne szukanie na słupie przy ulicy Towarowej, zakończyło się niepowodzeniem. Znaleźliśmy sporo rzeczy, ale nie to czego pożądaliśmy. Musieliśmy też wyglądać dość osobliwie w kolarskich ubraniach, kaskach, kiedy przeczesywaliśmy ulicę i grzebaliśmy w różnych dziwnych miejscach. Potem przejazd przez miasto i na Starodąbrowskiej udaje mi się odkryć następny skarb:).
W miejskiej dżungli © lemuriza1972
Potem były tereny za Osiedlem Zielonym. Kambodża do potęgi. Mirek Sz byłby wniebowzięty. Kolejna skrytka również dla mnie.
Zapadł zmrok © lemuriza1972
Trzecia skrytka © lemuriza1972
Na Zielonym jeszcze jeden skarb (Tomek). No i udajemy się do Mościc. Tam odbyły się nafajniesze poszukiwania.
Ciemność, lasek, krzaki, trzaski łamanych gałęzi. No i wreszcie udaje się Pani Krystynie. Dobrze, że Tomek zabrał nas ze sobą, bo bez nas by sobie nie poradził:).
No dobra, może by sobie poradził... Na pewno nie byłoby mu jednak tak wesoło.
Ale czy jest zadowolony? No nie wiem. Od tego śmiania się mogły mu się zrobić kurze łapki , a jak powszechnie wiadomo to jest dopiero... dramat. Tomek koniecznie obejrzyj się jutro dokładnie w lustrze.
Zapadł zmrok © lemuriza1972
Kolejna skrytka © lemuriza1972
Udało się © lemuriza1972
Pajęcza sieć © lemuriza1972
A potem ja pojechałam do domu na kolację, a oni jeszcze włóczyli się po Mościcach. Za czas jakiś dostałam smsa, że w kolekcji tego dnia – 10 skarbów.
Fajny „rylaks”(jak mawia Piotrek Żyła) po sezonie.
Przy okazji sprawdziłam nową lampkę – nagrodę z Cyklokarpat.
Świeci. Głównie po oczach:).
(Jakiś pan na ścieżce rowerowej bardzo mnie okrzyczał, że mu świeci po oczach. Pani Krystyna też krzyczała kilka razy).
Dawno nie wyjeździłam 30 km nie wyjeżdżając poza granice miasta.
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:14
- VAVG 13.43km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 września 2014
Piwniczna MTB MARATHON -relacja
To będzie długa opowieść, więc musicie wykazać sporo cierpliwości przy jej czytaniu. Musi być długa bo to był maraton wyjątkowy.
Mój 13 w tym sezonie, ostatni potrzebny mi do zamknięcia generalki w MTB Marathonie, ale też (wszystko na to wskazuje) mój ostatni w tym cyklu, który NIESETY zniknie (jak niesie wieść gminna) z maratonowej mapy Polski w przyszłym roku. Smutne to bardzo, bo jak to napisał kiedyś Sufa to jedyny cykl w Polsce bez kompromisów, z esencją mtb.
Jestem szczęśliwa, że od 2007r. (z przerwą w roku 2011) miałam odwagę, żeby mierzyć się z tymi trasami, bo to na tych trasach przyszło mi toczyć prawdziwe boje z własnym organizmem i własnymi umiejętnościami. To tutaj nauczyłam się najwięcej. Wspomnienia z tych tras zostaną ze mną jako te najcenniejsze z mojego maratonowego jeżdżenia. Głuszyca, Karpacz, Istebna, Krynica, Szczawnica, Złoty Stok, Rabka, Piwniczna…. TO BYŁY TRASY. Kto nie przejechał chociaż jednej z nich, niech żałuje. Bardzo żałuje. Przez te wszystkie lata dużo było sporów na temat tych tras (wg mnie zupełnie zbytecznych, bo to że są najlepszymi i najtrudniejszymi trasami maratonowymi w Polsce, w ogóle nie podlega żadnej dyskusji). W Piwnicznej położonej jakieś 1,5 godz. jazdy od Tarnowa pojawiło się o ile dobrze liczę 10 osób z Tarnowa. Krysia, Adam, Andrzej, Monika, Mateusz, Marcin, Jacek Topór i jego syn Michał, Rafał, jedyny z drużyny BB Oshee Team i ja. Skromnie jak na dość dużą ilość osób, które w ogóle w maratonach startują. Myślę więc, że między bajki należy włożyć argument (często powtarzany w tarnowskim środowisku mtb) o tym, że tarnowianie nie jeżdżą u GG , bo edycje są zbyt daleko organizowane od naszego miasta. Było blisko, a pomimo tego tarnowska frekwencja taka skromna. Żałujcie, bo okazji już nie będzie. Został jeden jedyny maraton w Istebnej, no ale Istebna daleko od Tarnowa…
A teraz będzie o wyścigu.
Maraton nr 55
MTB MARATHON PIWNICZNA
Miejsce w kategorii K3 – 8
Przewyższenie 1960 m
Km: 51
Czas jazdy: 4 godz 59 min.
Jechałam na ten wyścig pełna obaw. W głowie pozostała trauma z ubiegłorocznej zimnej i deszczowej Piwnicznej, była więc obawa, że może być powtórka z rozrywki. Przygotowałam się więc lepiej. Wzięłam ze sobą na trasę zapasowe klocki hamulcowe i nawet mini-kombinerki, bo bez nich zmiana nie byłaby możliwa, wzięłam więcej ubrań.
Trauma z ub roku okazała się przydatna, bo nic nie wzmacnia psychiki tak, jak świadomość, że dało się radę przejechać wyścig w takich ekstremalnych warunkach.
Na trasie często mówiłam sama do siebie: spokojnie w ubiegłym roku było zdecydowanie ciężej, a dałaś radę.
Obawy były bo w niedzielnym wyścigu w Dukli jechało mi się źle, widać było wyraźny spadek możliwości fizycznych i psychicznych również , a tu o wiele trudniejszy technicznie wyścig z o wiele większym przewyższeniem.
Do tego miał to być tegoroczny wyścig nr 13 , 13 września:).
Prognozy pogody nie zapowiadały dobrej pogody. Zmartwił mnie Adam, mówiąc, że kiedy sprawdzał prognozę rano wyglądało na to, że zacznie padać dokładnie ok 11 czyli wtedy kiedy będziemy startować. Zakładałam, że będę jechać ok 5 godzin, przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych czas ten wydłużyłby się znacznie, no i pewnie były kłopoty z napędem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce zaczęło mżyć. Minę miałam więc nietęgą. Sufa powiedział mi przed startem – więcej entuzjazmu Iza. Uśmiechnęłam się, ale o entuzjazm było naprawdę ciężko.
O 10 ruszyło skromne giga („skromne” bo 50 osób w tym cyklu to naprawdę mało). O 11 my.
Na starcie Adam miał pecha, zerwał łańcuch i ruszył na giga z co najmniej 10 minutową stratą. Ale pomimo tego nie poddał się, ruszył do walki i udało mu się nawet kilka osób wyprzedzić.
Na mega też było bardzo mało osób (ok 200), a pamiętam wyścigi gdzie jechało ok 400, 500 osób, nie wspomnę już o rekordowym Krakowie gdzie zwykle było na mega ok 1000 osób.
Założyłam sobie taki plan skromny że za wszelką ceną mam dojechać do mety. Spokojnie, uważnie, że by nie było żadnych upadków, po prostu dojechać. Założyłam sobie, żeby nie szarpać na pierwszym niełatwym podjeździe, nikogo nie gonić, po prostu jechać swoim tempem. Rozłożyć dobrze siły. Na samą myśl o rozkładaniu sił, uśmiechałam się sama do siebie. „ Co tu rozkładać jak tych sił niewiele”.
Założyłam sobie, że będę jechać bez złych myśli. Że będę je odganiać. Założenia wykonałam niemalże w 100%.
Pierwszy podjazd. Kto jechał Piwniczną, albo kiedykolwiek podjazd w kierunku Obidzy, wie jak jest. Długo, mozolnie i stromo momentami. Start i od razu pod górę. Bez kompromisów. Kiedy byłam tutaj w ub roku na szkoleniu, moje koleżanki i koledzy z pracy narzekali, że tak stromo pod górę się idzie.
Hm… podchodzić jest znacznie łatwiej niż pokonać ten podjazd na rowerze.
Jadę powoli, nie szarpię. W ubiegłym roku mam wrażenie jechałam tam znacznie szybciej. Wczoraj wyprzedziła mnie na tym podjeździe masa osób. Stąd jednak złe myśli się pojawiły (jako jedyne tego dnia na trasie). Okropne zmęczenie, oddech przyspieszony maksymalnie, łydki pięką i myśli pt: po co mi to? Zachciało mi się maratonów.. niech to szlag…
Wyprzedza mnie Sufa pokrzykując coś w tym stylu: dlaczego pani tak brzydko mówi?
Sufa talenty ma rozliczne, ale nie wiedziałam, że potrafi czytać w myślach:).
Obok schroniska w Obidzy wyprzedza mnie Ania z Bydgoszczy, a potem Jacek Topór mówiąc: Dzień dobry Wasza GOMOLSKOŚĆ. Uśmiech na mojej twarzy.
Najpierw po asfalcie i płytach, potem po jakichś 2 km podjazd zrobił się terenowy i trwał ok 5 km. Ale kiedy płyty się skończyły i zrobiło się mniej stromo, zaczęło mi się jechać lepiej. Nawet zaczęłam się uśmiechać patrząc na piękne widoki i miałam radość z jazdy w moim ulubionym Beskidzie Sądeckim.
Pogoda? No cóż kiedy startowaliśmy mżyło, chmur sporo, temperatura średnia. Nie zapowiadało się dobrze, a jednak było dobrze, bo chwilami tylko mżyło. Deszczu nie było. Na podjazdach ciepło (zsuwałam rękawki), na zjazdach bywało chłodno, ale nie jakoś specjalnie zimno (miałam na sobie kamizelkę, więc ona chyba mnie ochroniła).
Były jednak spore ilości błota, ale nie jechało się w nim jakoś specjalnie ciężko, trzeba było tylko wykazać czujność na zjazdach i mozolnie mocno kręcić na podjazdach i płaskim. Zjazy nie były jak na GG ekstremalnie trudne, ale porównując do Cyklokarpat, to .. inna bajka. Trasa mtb powinna właśnie tak wyglądać, bo to jednak łatwe zjazdy nie były. Sporo kamieni, korzeni.. czyli tego co naprawdę daje radość przy zjeżdżaniu. Nawet szutrowy zjazd w kierunku Jaworek, z ostrymi zakrętami wymagał koncentracji i umiejętności.
Były takie, których nie zjechałam. Np. zjazd na którym dwa lata temu mamba złamała rękę. Myślę, ze wczoraj był do zjechania, bo błoto tam było dość „przyjazne” i nie było go tak dużo jak w ub roku. Nie próbowałam jednak zjeżdżać mając w pamięci wypadek mamby i wielką chęć dojechania cało do mety. Na tym zjeździe schodząca obok mnie dziewczyna zapytała czy będę jeszcze takie trudne zjazdy dalej na trasie. Powiedziałam: nie chyba nie, nie pamiętam dobrze, ale raczej chyba nie.
Myliłam się, bo trochę jeszcze tych zjazdów było. Zwłaszcza ostatni do mety do najłatwiejszych nie należał. Zjazd do Rytra. Ostry szutrowy zakręt w lewo, jestem ostrożna, bo tam 2 lata temu widziałam wiele wypadków. Ostrzegam też koleżankę jadącą przede mną żeby uważała.Potem przejazd przez podwórka, łatwiejszy niż w ub roku, bo mniej błotnisty. Przypominam sobie Staszka, który tam w ub roku jechał przede mną i bardzo hulajnogował:). Potem wiem co będzie – masakrycznie długi podjazd w kierunku Rogacza (chyba ok 12 km). Mówię dziewczynie jadącej obok (tej która bała się zjazdów): koniec zjazdów, można będzie odpocząć, teraz podjazd. Jakieś 12 km.
Żeby nie tracić wigoru póki mam siły uśmiecham się do każdego kibicującego na trasie i mówię: Dzień dobry… To budzi fajne reakcje, bo uśmiechy są odwzajemniane.
Umawiam się sama ze sobą, że muszę ten podjazd znieść cierpliwie. Nie denerowować się kiedy za następnym zakrętem podjazd będzie się wznosił wyżej i wyżej. Psychicznie bowiem ten podjazd jest trudny do udźwignięcia. Niby nie trudny technicznie, ale strasznie długiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii….. Podśpiewuję sobie więc przez cały podjazd „Kostuchnę” Gutka, przypominając sobie jak dobrze mi się na wiosnę z tą piosenką trenowało.
Zaraz na początku podjazdu na poboczu widzę grupę ludzi, wśród nich Przemka Knapa z GTA. Pytam : co się stało? Przemek mówi: jedź, jedź. Dziewczyna zasłabła, ale jest już ok.
Kiedy po kilku minutach Przemek mnie wyprzedza mówi, że dziewczyna spadła prawie z roweru. Jadę dalej. Obawiałam się, że w obliczu małej ilości startujących w tym maratonie osób, będę jechać w zupełniej samotności. Obawiałam się, że mogę przyjechać na metę ostatnia. Nie jechałam sama, nie przyjechałam ostatnia, trochę osób udało się pokonać. Przede mną na podjeździe widzę kilka osób. Trzymam się chłopaka przede mną, jadę cały podjazd nieznacznie za nim. W pewnym momencie wyprzedzam go, ambitny jest, dociska korbę i znowu jest przede mną. Przed samym szczytem jest już jednak bardzo zmęczony i udaje mi się wyprzedzić. Podjazd mam za sobą, w trakcie jazdy przypominam sobie jak w ubiegłym roku jechałam go z migreną, mroczkami przed oczami. Brrrr…. To było straszne.
Po wjeździe na szczyt jest kilka zjazdów i znowu wspinaczka do góry. Najpierw da się jechać, ale potem jest taki fragment, że trzeba zejść i wędrować. Stromo pod górę, dużo kamieni, wąsko. Nie dopuszczam do siebie złych myśli. Wyprzedza mnie Wojtek Markiewka z GTA (jedzie giga) i mówi: Iza, jeszcze tylko 25 km. Mówię: no…. On: no naprawdę, czemu mi nie wierzysz? Mówię: wierzę, tylko ja wiem co TO ZA KILOMETRY. Wojtek: no górek trochę będzie.
Ha.. trochę górek. Co tam…
Dochodzi do mnie jakaś dziewczyna i mówi: - Czy ja czegoś nie pomyliłam? Jakiegoś rozjazdu nie przegapiłam? Pytam: a jaki dystans miałaś jechać? - Mini. -Hm.. jedziesz mega.
Ups… niby mini było trudne tego dnia (33 km 1100 m przewyższenia), ale jednak mega prawie dwa razy więcej przewyższenia i km więcej prawie 20. Delikatna różnica.
Na zjeździe wyprzedza mnie Marcin, rzucając szybkie „Dzień dobry”. Jedzie szybko i o mało nie wpada w dziewczynę z mini, która zaklinowała się w błocie. Na szybkim szutrowym zjeździe, tam gdzie stoją GOPROWCY, przestrzelam zakręt i muszę wracać. GOPROWCY krzyczą: to nie tam… Uśmiecham się , mówiąc : wiem… Oni: o… to pani, to jak pani, to może pani z nami zostać… Mówię: dziękuję, jednak pojadę dalej.
Zjeżdżamy do Jaworek, chwila asfaltu, a potem znowu pod górę w terenie. Tam widzę Marcina jak stoi i pije czy je żela. Potem szybko wsiada na rower i tyle go widziałam.
Przejazd przez Rezerwat w Białej Wodzie to dla tych, którzy tutaj nigdy nie byli, gratka. Piękne miejsce po prostu. Przy drodze stoi dwóch małych chłopców i wyciągają dłonie. Przybijam piątkę, odjeżdżam i słyszę głos pełen rozczarowania: Eeee…. To baba była.
No Rafałem Majką to ja nie jestem:). Przykro mi, że „ ja sem baba” (jak to kiedyś powiedziała na maratonie krakowskim słynna Ludmiła Dankova, która poprosiła Jacka Gila o wymianę klocków, a kiedy ten jej powiedział, żeby sobie sama wymieniała, usłyszał właśnie: ja sem baba…”) No ja sem baba, nie jeżdżę tak szybko jak panowie, ale jeżdżę…
I znowu mozolnie pod górę. Wiem, że te końcowe 15 km nie jest łatwe. Sporo pod górę. Wiem też jednak, że jestem coraz bliżej upragnionej mety. Bliżej niż dalej.
Kiedy wyjeżdżamy na słynną łąkę ( w ubiegłym roku napęd mi tak szwankował, że musiałam ją podchodzić), przypominam sobie słowa Adama, który kiedyś wspomniał, że na łące tylko giga jedzie, a ludzie z mega, którzy jadą w jego towarzystwie zawsze idą. Myślę: udowodnię, że ludzie z ogona mega też potrafią podjechać tę łąkę.
Jest ciężko, podjazd wysysający siły, ale mniej nasiąknięty wodą niż w ubiegłym roku. Jadę mozolnie przede mną wszyscy idą. Wyprzedza mnie jadący Dawid Piątek z GTA. Jedzie. Pyta: jak idzie? Mówię: mozolnie.
Za łąką las, delikatnie pod górę, ale zaraz pojawia się ścianka. Nie mam już sił walczyć z kamieniami na podjeździe. Wyprzedza mnie Kaśka Galewicz (giga). Podjeżdża całość. To jest moc. Zachować tyle sił na giga i tak ładnie, rytmicznie podjeżdżać! Szacunek.
I jeszcze kilka kilometrów lasem. Sporo błota, fajnych zjazdów, singli i wyjeżdżamy już w okolice Obidzy. Wiem jednak , że zamiast w lewo płytami, będziemy zjeżdżać lasem. Tam jeszcze trochę pod górę, a potem seria fajnych, niełatwych bo błotnistych zjazdów. Te ostatnie fragmenty jadę w towarzystwie starszego pana. Kiedy pojawia się ostatni stromy i bardzo błotnisty zjazd, pan schodzi z roweru. Pytam: co? Jakiś trudny zjazd? Patrzę w dół. Tak jest. Jadę, zjeżdżam połowę i jednak schodzę. Zjazd jest stromy i mega błotnisty. Wiem, że do mety jakieś 500 m, nie chcę zrobić sobie krzywdy. Wyjeżdżam na asfalt. Słyszę głośne: Iza, Iza.. Odwracam się. Jacek Topór. Krzyczę: dziękuję Ci bardzo i jadę mozolnie pod górę.
Start był pod górę, meta pod górę. Jadę powoli, ale jadę ile sił w nogach, nie daje się wyprzedzić starszemu panu. Na mecie Marek Mróz mówi: o.. dzień dobry… Uśmiecham się i to .. to już jest koniec.
Kiedy do mety miałam kilka kilometrów, uśmiechałam się sama do siebie. Trochę się ganiłam w myślach mówiąc, poczekaj, spokojnie, zachowaj koncentrację, jeszcze nie jesteś na mecie. Ale w duszy wszystko śpiewało i myślałam: teraz nawet jak uszkodzę rower, to dojdę, doczołgam się i skończę te generalkę.
Udało się! Dla takich chwil naprawdę warto się męczyć na trasie. Kto chociaż raz w życiu przeżył coś takiego, to będzie wiedział o czym piszę.
A jeśli chodzi o wyniki zawodników Gomola Trans Airco w tym wyścigu (mocno obsadzonym przez naszych zawodników) to sporo osób znalazło się na podium. Brawo. Szczególne słowa uznania dla dziewczyn (Agnieszka 3 na mega w K3), a wielkie brawa dla dziewczyn z giga Wioli i Krysi, zwłaszcza dla Pani Krystyny, która zapobiegła zejściu Wioli z trasy (bo Wiola miała takie myśli). Wspierała ją duchowo, żelowo, dziewczyny dojechały do mety razem. To się nazywa DRUŻYNA!
Mój 13 w tym sezonie, ostatni potrzebny mi do zamknięcia generalki w MTB Marathonie, ale też (wszystko na to wskazuje) mój ostatni w tym cyklu, który NIESETY zniknie (jak niesie wieść gminna) z maratonowej mapy Polski w przyszłym roku. Smutne to bardzo, bo jak to napisał kiedyś Sufa to jedyny cykl w Polsce bez kompromisów, z esencją mtb.
Jestem szczęśliwa, że od 2007r. (z przerwą w roku 2011) miałam odwagę, żeby mierzyć się z tymi trasami, bo to na tych trasach przyszło mi toczyć prawdziwe boje z własnym organizmem i własnymi umiejętnościami. To tutaj nauczyłam się najwięcej. Wspomnienia z tych tras zostaną ze mną jako te najcenniejsze z mojego maratonowego jeżdżenia. Głuszyca, Karpacz, Istebna, Krynica, Szczawnica, Złoty Stok, Rabka, Piwniczna…. TO BYŁY TRASY. Kto nie przejechał chociaż jednej z nich, niech żałuje. Bardzo żałuje. Przez te wszystkie lata dużo było sporów na temat tych tras (wg mnie zupełnie zbytecznych, bo to że są najlepszymi i najtrudniejszymi trasami maratonowymi w Polsce, w ogóle nie podlega żadnej dyskusji). W Piwnicznej położonej jakieś 1,5 godz. jazdy od Tarnowa pojawiło się o ile dobrze liczę 10 osób z Tarnowa. Krysia, Adam, Andrzej, Monika, Mateusz, Marcin, Jacek Topór i jego syn Michał, Rafał, jedyny z drużyny BB Oshee Team i ja. Skromnie jak na dość dużą ilość osób, które w ogóle w maratonach startują. Myślę więc, że między bajki należy włożyć argument (często powtarzany w tarnowskim środowisku mtb) o tym, że tarnowianie nie jeżdżą u GG , bo edycje są zbyt daleko organizowane od naszego miasta. Było blisko, a pomimo tego tarnowska frekwencja taka skromna. Żałujcie, bo okazji już nie będzie. Został jeden jedyny maraton w Istebnej, no ale Istebna daleko od Tarnowa…
A teraz będzie o wyścigu.
Maraton nr 55
MTB MARATHON PIWNICZNA
Miejsce w kategorii K3 – 8
Przewyższenie 1960 m
Km: 51
Czas jazdy: 4 godz 59 min.
Jechałam na ten wyścig pełna obaw. W głowie pozostała trauma z ubiegłorocznej zimnej i deszczowej Piwnicznej, była więc obawa, że może być powtórka z rozrywki. Przygotowałam się więc lepiej. Wzięłam ze sobą na trasę zapasowe klocki hamulcowe i nawet mini-kombinerki, bo bez nich zmiana nie byłaby możliwa, wzięłam więcej ubrań.
Trauma z ub roku okazała się przydatna, bo nic nie wzmacnia psychiki tak, jak świadomość, że dało się radę przejechać wyścig w takich ekstremalnych warunkach.
Na trasie często mówiłam sama do siebie: spokojnie w ubiegłym roku było zdecydowanie ciężej, a dałaś radę.
Obawy były bo w niedzielnym wyścigu w Dukli jechało mi się źle, widać było wyraźny spadek możliwości fizycznych i psychicznych również , a tu o wiele trudniejszy technicznie wyścig z o wiele większym przewyższeniem.
Do tego miał to być tegoroczny wyścig nr 13 , 13 września:).
Prognozy pogody nie zapowiadały dobrej pogody. Zmartwił mnie Adam, mówiąc, że kiedy sprawdzał prognozę rano wyglądało na to, że zacznie padać dokładnie ok 11 czyli wtedy kiedy będziemy startować. Zakładałam, że będę jechać ok 5 godzin, przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych czas ten wydłużyłby się znacznie, no i pewnie były kłopoty z napędem.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce zaczęło mżyć. Minę miałam więc nietęgą. Sufa powiedział mi przed startem – więcej entuzjazmu Iza. Uśmiechnęłam się, ale o entuzjazm było naprawdę ciężko.
O 10 ruszyło skromne giga („skromne” bo 50 osób w tym cyklu to naprawdę mało). O 11 my.
Na starcie Adam miał pecha, zerwał łańcuch i ruszył na giga z co najmniej 10 minutową stratą. Ale pomimo tego nie poddał się, ruszył do walki i udało mu się nawet kilka osób wyprzedzić.
Na mega też było bardzo mało osób (ok 200), a pamiętam wyścigi gdzie jechało ok 400, 500 osób, nie wspomnę już o rekordowym Krakowie gdzie zwykle było na mega ok 1000 osób.
Założyłam sobie taki plan skromny że za wszelką ceną mam dojechać do mety. Spokojnie, uważnie, że by nie było żadnych upadków, po prostu dojechać. Założyłam sobie, żeby nie szarpać na pierwszym niełatwym podjeździe, nikogo nie gonić, po prostu jechać swoim tempem. Rozłożyć dobrze siły. Na samą myśl o rozkładaniu sił, uśmiechałam się sama do siebie. „ Co tu rozkładać jak tych sił niewiele”.
Założyłam sobie, że będę jechać bez złych myśli. Że będę je odganiać. Założenia wykonałam niemalże w 100%.
Pierwszy podjazd. Kto jechał Piwniczną, albo kiedykolwiek podjazd w kierunku Obidzy, wie jak jest. Długo, mozolnie i stromo momentami. Start i od razu pod górę. Bez kompromisów. Kiedy byłam tutaj w ub roku na szkoleniu, moje koleżanki i koledzy z pracy narzekali, że tak stromo pod górę się idzie.
Hm… podchodzić jest znacznie łatwiej niż pokonać ten podjazd na rowerze.
Jadę powoli, nie szarpię. W ubiegłym roku mam wrażenie jechałam tam znacznie szybciej. Wczoraj wyprzedziła mnie na tym podjeździe masa osób. Stąd jednak złe myśli się pojawiły (jako jedyne tego dnia na trasie). Okropne zmęczenie, oddech przyspieszony maksymalnie, łydki pięką i myśli pt: po co mi to? Zachciało mi się maratonów.. niech to szlag…
Wyprzedza mnie Sufa pokrzykując coś w tym stylu: dlaczego pani tak brzydko mówi?
Sufa talenty ma rozliczne, ale nie wiedziałam, że potrafi czytać w myślach:).
Obok schroniska w Obidzy wyprzedza mnie Ania z Bydgoszczy, a potem Jacek Topór mówiąc: Dzień dobry Wasza GOMOLSKOŚĆ. Uśmiech na mojej twarzy.
Najpierw po asfalcie i płytach, potem po jakichś 2 km podjazd zrobił się terenowy i trwał ok 5 km. Ale kiedy płyty się skończyły i zrobiło się mniej stromo, zaczęło mi się jechać lepiej. Nawet zaczęłam się uśmiechać patrząc na piękne widoki i miałam radość z jazdy w moim ulubionym Beskidzie Sądeckim.
Pogoda? No cóż kiedy startowaliśmy mżyło, chmur sporo, temperatura średnia. Nie zapowiadało się dobrze, a jednak było dobrze, bo chwilami tylko mżyło. Deszczu nie było. Na podjazdach ciepło (zsuwałam rękawki), na zjazdach bywało chłodno, ale nie jakoś specjalnie zimno (miałam na sobie kamizelkę, więc ona chyba mnie ochroniła).
Były jednak spore ilości błota, ale nie jechało się w nim jakoś specjalnie ciężko, trzeba było tylko wykazać czujność na zjazdach i mozolnie mocno kręcić na podjazdach i płaskim. Zjazy nie były jak na GG ekstremalnie trudne, ale porównując do Cyklokarpat, to .. inna bajka. Trasa mtb powinna właśnie tak wyglądać, bo to jednak łatwe zjazdy nie były. Sporo kamieni, korzeni.. czyli tego co naprawdę daje radość przy zjeżdżaniu. Nawet szutrowy zjazd w kierunku Jaworek, z ostrymi zakrętami wymagał koncentracji i umiejętności.
Były takie, których nie zjechałam. Np. zjazd na którym dwa lata temu mamba złamała rękę. Myślę, ze wczoraj był do zjechania, bo błoto tam było dość „przyjazne” i nie było go tak dużo jak w ub roku. Nie próbowałam jednak zjeżdżać mając w pamięci wypadek mamby i wielką chęć dojechania cało do mety. Na tym zjeździe schodząca obok mnie dziewczyna zapytała czy będę jeszcze takie trudne zjazdy dalej na trasie. Powiedziałam: nie chyba nie, nie pamiętam dobrze, ale raczej chyba nie.
Myliłam się, bo trochę jeszcze tych zjazdów było. Zwłaszcza ostatni do mety do najłatwiejszych nie należał. Zjazd do Rytra. Ostry szutrowy zakręt w lewo, jestem ostrożna, bo tam 2 lata temu widziałam wiele wypadków. Ostrzegam też koleżankę jadącą przede mną żeby uważała.Potem przejazd przez podwórka, łatwiejszy niż w ub roku, bo mniej błotnisty. Przypominam sobie Staszka, który tam w ub roku jechał przede mną i bardzo hulajnogował:). Potem wiem co będzie – masakrycznie długi podjazd w kierunku Rogacza (chyba ok 12 km). Mówię dziewczynie jadącej obok (tej która bała się zjazdów): koniec zjazdów, można będzie odpocząć, teraz podjazd. Jakieś 12 km.
Żeby nie tracić wigoru póki mam siły uśmiecham się do każdego kibicującego na trasie i mówię: Dzień dobry… To budzi fajne reakcje, bo uśmiechy są odwzajemniane.
Umawiam się sama ze sobą, że muszę ten podjazd znieść cierpliwie. Nie denerowować się kiedy za następnym zakrętem podjazd będzie się wznosił wyżej i wyżej. Psychicznie bowiem ten podjazd jest trudny do udźwignięcia. Niby nie trudny technicznie, ale strasznie długiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii….. Podśpiewuję sobie więc przez cały podjazd „Kostuchnę” Gutka, przypominając sobie jak dobrze mi się na wiosnę z tą piosenką trenowało.
Zaraz na początku podjazdu na poboczu widzę grupę ludzi, wśród nich Przemka Knapa z GTA. Pytam : co się stało? Przemek mówi: jedź, jedź. Dziewczyna zasłabła, ale jest już ok.
Kiedy po kilku minutach Przemek mnie wyprzedza mówi, że dziewczyna spadła prawie z roweru. Jadę dalej. Obawiałam się, że w obliczu małej ilości startujących w tym maratonie osób, będę jechać w zupełniej samotności. Obawiałam się, że mogę przyjechać na metę ostatnia. Nie jechałam sama, nie przyjechałam ostatnia, trochę osób udało się pokonać. Przede mną na podjeździe widzę kilka osób. Trzymam się chłopaka przede mną, jadę cały podjazd nieznacznie za nim. W pewnym momencie wyprzedzam go, ambitny jest, dociska korbę i znowu jest przede mną. Przed samym szczytem jest już jednak bardzo zmęczony i udaje mi się wyprzedzić. Podjazd mam za sobą, w trakcie jazdy przypominam sobie jak w ubiegłym roku jechałam go z migreną, mroczkami przed oczami. Brrrr…. To było straszne.
Po wjeździe na szczyt jest kilka zjazdów i znowu wspinaczka do góry. Najpierw da się jechać, ale potem jest taki fragment, że trzeba zejść i wędrować. Stromo pod górę, dużo kamieni, wąsko. Nie dopuszczam do siebie złych myśli. Wyprzedza mnie Wojtek Markiewka z GTA (jedzie giga) i mówi: Iza, jeszcze tylko 25 km. Mówię: no…. On: no naprawdę, czemu mi nie wierzysz? Mówię: wierzę, tylko ja wiem co TO ZA KILOMETRY. Wojtek: no górek trochę będzie.
Ha.. trochę górek. Co tam…
Dochodzi do mnie jakaś dziewczyna i mówi: - Czy ja czegoś nie pomyliłam? Jakiegoś rozjazdu nie przegapiłam? Pytam: a jaki dystans miałaś jechać? - Mini. -Hm.. jedziesz mega.
Ups… niby mini było trudne tego dnia (33 km 1100 m przewyższenia), ale jednak mega prawie dwa razy więcej przewyższenia i km więcej prawie 20. Delikatna różnica.
Na zjeździe wyprzedza mnie Marcin, rzucając szybkie „Dzień dobry”. Jedzie szybko i o mało nie wpada w dziewczynę z mini, która zaklinowała się w błocie. Na szybkim szutrowym zjeździe, tam gdzie stoją GOPROWCY, przestrzelam zakręt i muszę wracać. GOPROWCY krzyczą: to nie tam… Uśmiecham się , mówiąc : wiem… Oni: o… to pani, to jak pani, to może pani z nami zostać… Mówię: dziękuję, jednak pojadę dalej.
Zjeżdżamy do Jaworek, chwila asfaltu, a potem znowu pod górę w terenie. Tam widzę Marcina jak stoi i pije czy je żela. Potem szybko wsiada na rower i tyle go widziałam.
Przejazd przez Rezerwat w Białej Wodzie to dla tych, którzy tutaj nigdy nie byli, gratka. Piękne miejsce po prostu. Przy drodze stoi dwóch małych chłopców i wyciągają dłonie. Przybijam piątkę, odjeżdżam i słyszę głos pełen rozczarowania: Eeee…. To baba była.
No Rafałem Majką to ja nie jestem:). Przykro mi, że „ ja sem baba” (jak to kiedyś powiedziała na maratonie krakowskim słynna Ludmiła Dankova, która poprosiła Jacka Gila o wymianę klocków, a kiedy ten jej powiedział, żeby sobie sama wymieniała, usłyszał właśnie: ja sem baba…”) No ja sem baba, nie jeżdżę tak szybko jak panowie, ale jeżdżę…
I znowu mozolnie pod górę. Wiem, że te końcowe 15 km nie jest łatwe. Sporo pod górę. Wiem też jednak, że jestem coraz bliżej upragnionej mety. Bliżej niż dalej.
Kiedy wyjeżdżamy na słynną łąkę ( w ubiegłym roku napęd mi tak szwankował, że musiałam ją podchodzić), przypominam sobie słowa Adama, który kiedyś wspomniał, że na łące tylko giga jedzie, a ludzie z mega, którzy jadą w jego towarzystwie zawsze idą. Myślę: udowodnię, że ludzie z ogona mega też potrafią podjechać tę łąkę.
Jest ciężko, podjazd wysysający siły, ale mniej nasiąknięty wodą niż w ubiegłym roku. Jadę mozolnie przede mną wszyscy idą. Wyprzedza mnie jadący Dawid Piątek z GTA. Jedzie. Pyta: jak idzie? Mówię: mozolnie.
Za łąką las, delikatnie pod górę, ale zaraz pojawia się ścianka. Nie mam już sił walczyć z kamieniami na podjeździe. Wyprzedza mnie Kaśka Galewicz (giga). Podjeżdża całość. To jest moc. Zachować tyle sił na giga i tak ładnie, rytmicznie podjeżdżać! Szacunek.
I jeszcze kilka kilometrów lasem. Sporo błota, fajnych zjazdów, singli i wyjeżdżamy już w okolice Obidzy. Wiem jednak , że zamiast w lewo płytami, będziemy zjeżdżać lasem. Tam jeszcze trochę pod górę, a potem seria fajnych, niełatwych bo błotnistych zjazdów. Te ostatnie fragmenty jadę w towarzystwie starszego pana. Kiedy pojawia się ostatni stromy i bardzo błotnisty zjazd, pan schodzi z roweru. Pytam: co? Jakiś trudny zjazd? Patrzę w dół. Tak jest. Jadę, zjeżdżam połowę i jednak schodzę. Zjazd jest stromy i mega błotnisty. Wiem, że do mety jakieś 500 m, nie chcę zrobić sobie krzywdy. Wyjeżdżam na asfalt. Słyszę głośne: Iza, Iza.. Odwracam się. Jacek Topór. Krzyczę: dziękuję Ci bardzo i jadę mozolnie pod górę.
Start był pod górę, meta pod górę. Jadę powoli, ale jadę ile sił w nogach, nie daje się wyprzedzić starszemu panu. Na mecie Marek Mróz mówi: o.. dzień dobry… Uśmiecham się i to .. to już jest koniec.
Kiedy do mety miałam kilka kilometrów, uśmiechałam się sama do siebie. Trochę się ganiłam w myślach mówiąc, poczekaj, spokojnie, zachowaj koncentrację, jeszcze nie jesteś na mecie. Ale w duszy wszystko śpiewało i myślałam: teraz nawet jak uszkodzę rower, to dojdę, doczołgam się i skończę te generalkę.
Udało się! Dla takich chwil naprawdę warto się męczyć na trasie. Kto chociaż raz w życiu przeżył coś takiego, to będzie wiedział o czym piszę.
A jeśli chodzi o wyniki zawodników Gomola Trans Airco w tym wyścigu (mocno obsadzonym przez naszych zawodników) to sporo osób znalazło się na podium. Brawo. Szczególne słowa uznania dla dziewczyn (Agnieszka 3 na mega w K3), a wielkie brawa dla dziewczyn z giga Wioli i Krysi, zwłaszcza dla Pani Krystyny, która zapobiegła zejściu Wioli z trasy (bo Wiola miała takie myśli). Wspierała ją duchowo, żelowo, dziewczyny dojechały do mety razem. To się nazywa DRUŻYNA!
A na koniec jeszcze jedno. Dowiedziałam się, że Marek Mróz ma do mnie żal, że na forum u GG po maratonie w Stroniu napisałam… że makaron był niedobry.
Zdumiało mnie to, bo mój post zupełnie innej sprawy dotyczył. Zadałam kilka pytań (zresztą nie tylko ja), na które organizator nie raczył odpowiedź. Ograniczył się jedynie do zamknięcia forum, które zamknięte jest do dzisiaj.
Jeśli to czytasz przypadkiem Marku… Nie mogłam pisać o niedobrym makaronie, bo zwyczajnie makaronu na tej edycji nie było.
Mój post dotyczył nieszczęsnych nieporozumień podczas dekoracji a co do posiłku regeneracyjnego, to owszem wspomniałam, że go … nie było.
Odpowiedzi się nie doczekałam. W dalszym ciągu nie rozumiem, czym my panie z K4 ( i na mega i na giga) zasłużyłyśmy sobie na ten „przywilej”, ze w momencie kiedy nie jedzie nas w wyścigu 6 jesteśmy dekorowane z młodszą kategorią.
Dlaczego akurat my, skoro innych słabo również obsadzonych kategorii (co pokazała edycja w Piwnicznej) ten zapis regulaminu nie dotyczy. W niektórych wystartowało dwóch panów i byli dekorowani. Do dzisiaj nie wiem jak wobec tego będę nam liczone punkty do generalki. Nie zmienia to mojej opinii co do tras, które wytyczaliście przez te wszystkie lata. Było po prostu najlepsze. Za możliwość ich przejechania DZIĘKUJĘ!
A trasa w Piwnicznej była naprawdę super. Poczułam dawną radość z przemierzania golonkowych tras. To uczucie, które pamiętam z pierwszych startów już nigdy nie wróci, bo nie może, tak mogło być tylko przy tych pierwszych startach, ale wczoraj było naprawdę fajnie.
Liczyłam na to, że końska maść da mi.. końską siłę na pierwszym podjeździe:). Jednak na samej maści się nie pojedzie:).
A trasa w Piwnicznej była naprawdę super. Poczułam dawną radość z przemierzania golonkowych tras. To uczucie, które pamiętam z pierwszych startów już nigdy nie wróci, bo nie może, tak mogło być tylko przy tych pierwszych startach, ale wczoraj było naprawdę fajnie.
Liczyłam na to, że końska maść da mi.. końską siłę na pierwszym podjeździe:). Jednak na samej maści się nie pojedzie:).
Na rogrzewkę © lemuriza1972
Gomole na starcie giga © lemuriza1972
I jeszcze trochę Gomoli © lemuriza1972
Pani Krystyna na starcie © lemuriza1972
Pan Adam © lemuriza1972
Jadą © lemuriza1972
Na rozgrzewce © lemuriza1972
Sufa robił za sierotkę na Tomboli.
Jak widać buff z Cyklo dobrze spełniał swoje zadanie:).
Sufa w roli tombolowej sierotki © lemuriza1972
A na koniec zdjęcie dla Mirka Wójcika i Jacka Badury.
Chłopaki noc przed maratonem postanowili spędzić w namiocie rozbitym w Suchej Dolinie. Kiedy zapytałam jak się im spało, Mirek powiedział, że nie wyspał się za bardzo bo jakaś krowa ryczała całą noc. Po maratonie powiedział mi, że mieli sporo szczęścia, bo jak mu powiedział Jacek GIL to nie była krowa a zapewne jeleń w rui.
Mirek był zadowolony, że jeleń im nie zagroził. No nie wiem Mirku.. a jeśli to np. był taki jeleń?
Chłopaki noc przed maratonem postanowili spędzić w namiocie rozbitym w Suchej Dolinie. Kiedy zapytałam jak się im spało, Mirek powiedział, że nie wyspał się za bardzo bo jakaś krowa ryczała całą noc. Po maratonie powiedział mi, że mieli sporo szczęścia, bo jak mu powiedział Jacek GIL to nie była krowa a zapewne jeleń w rui.
Mirek był zadowolony, że jeleń im nie zagroził. No nie wiem Mirku.. a jeśli to np. był taki jeleń?
Jeleń grasujący w okolicy Suchej Doliny © lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 44.00km
- Czas 04:59
- VAVG 10.23km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 września 2014
The end
To już jest koniec.
Koniec maratonowego sezonu 2014r.
Zaliczyłam drugą generalkę w tym sezonie i chociaż wystarczyło do niej tylko 4 maratony, a nie jak w Cyklokaraptach 6, to jest dla mnie dużo bardziej wartościowa, bo po prostu maratony w MTB MArathon były zdecydowanie trudniejsze niż te w CYKLO.
Tylko Stronie Śląskie odbiegło nieco poziomem od tras w Złotym, Karpaczu i Piwnicznej.
13 maratonów w 3 cyklach (bo była jeszcze Wisła w Bike Maratonie).
Niezależnie do wyników w poszczególnych wyścigach (bo one imponujące nie są), to uważam, że przejechanie tych 13 maratonów w mojej obecnej formie i zrobienie dwóch generalek to już jest COŚ.
Jestem szczęśliwa, dawno nie dojeżdżałam do mety taka uradowana, bo dzisiejszy maraton ze sporą ilością błota i prawie 2 tys metrów przewyższenia na 50 km łatwy nie był.
Jechałam 5 godzin. To jest dla mnie naprawde spory wysiłek.
Cieszę się bardzo, że sie udało.
Gratuluję wszystkim, którzy mieli odwagę zmierzyć się z tą trasą, zwłaszcza tym z dystansu giga. Szczególne gratulacje dla Pani Krystyny.
Na dystansie mega (w kategorii w której zostałam skalsyfikowana czyli w K3) maraton ukończyło tylko 9 kobiet. Byłam wśród tych, które ukończyły przedostania, ale to naprawdę nie ma w tej chwili dla mnie znaczenia.
Jestem szczęśliwa, już trochę poświętowaliśmy z Krysią i Adamem, a jutro część dalsza świętowania.
I jeszcze taka mała refleksja.
Najlpeszą moją inwestycją tego sezonu był zakup FOXA. Dziękuję Tomkowi za pomoc wyborze, zakupie, zamontowaniu.
Jedziło mi się na zjazdach dużo pewniej, FOX dawał radę tam, gdzie Reba nie poradziłaby sobie.
Nie zaliczałam upadków (co w ub sezonach zdarzało się dość często).
Opłaciło się wydać sporo pieniędzy, żeby lepiej zjeżdżać i mieć z tego więcej radości.
Podjazdy to inna bajka, bo nie miałam w tym roku siły żeby pokonywać je tak jak kiedyś.
Ale pomimo tego jestem BARDZO ZADOWOLONA.
NAJWIĘKSZĄ WARTOŚCIĄ TEGO SEZONU JEST JEDNAK DLA MNIE BYCIE CZŁONKIEM GOMOLA TRANS AIRCO.
DZIĘKUJĘ WAM BARDZO KOLEŻANKI I KOLEDZY, ŻE DALIŚCIE MI SZANSĘ BYĆ CZĘŚCIĄ TAKIEGO CUDOWNEGO TEAMU!
ALE O TYM JESZCZE BĘDĘ PISAĆ.
W ISTEBNEJ POJAWIĘ SIĘ JUŻ TYLKO W ROLI KIBICA, ALE BĘDĘ TAM, ŻEBY ŚWIĘTOWAĆ ZAKOŃCZENIE SEZONU.
Koniec maratonowego sezonu 2014r.
Zaliczyłam drugą generalkę w tym sezonie i chociaż wystarczyło do niej tylko 4 maratony, a nie jak w Cyklokaraptach 6, to jest dla mnie dużo bardziej wartościowa, bo po prostu maratony w MTB MArathon były zdecydowanie trudniejsze niż te w CYKLO.
Tylko Stronie Śląskie odbiegło nieco poziomem od tras w Złotym, Karpaczu i Piwnicznej.
13 maratonów w 3 cyklach (bo była jeszcze Wisła w Bike Maratonie).
Niezależnie do wyników w poszczególnych wyścigach (bo one imponujące nie są), to uważam, że przejechanie tych 13 maratonów w mojej obecnej formie i zrobienie dwóch generalek to już jest COŚ.
Jestem szczęśliwa, dawno nie dojeżdżałam do mety taka uradowana, bo dzisiejszy maraton ze sporą ilością błota i prawie 2 tys metrów przewyższenia na 50 km łatwy nie był.
Jechałam 5 godzin. To jest dla mnie naprawde spory wysiłek.
Cieszę się bardzo, że sie udało.
Gratuluję wszystkim, którzy mieli odwagę zmierzyć się z tą trasą, zwłaszcza tym z dystansu giga. Szczególne gratulacje dla Pani Krystyny.
Na dystansie mega (w kategorii w której zostałam skalsyfikowana czyli w K3) maraton ukończyło tylko 9 kobiet. Byłam wśród tych, które ukończyły przedostania, ale to naprawdę nie ma w tej chwili dla mnie znaczenia.
Jestem szczęśliwa, już trochę poświętowaliśmy z Krysią i Adamem, a jutro część dalsza świętowania.
I jeszcze taka mała refleksja.
Najlpeszą moją inwestycją tego sezonu był zakup FOXA. Dziękuję Tomkowi za pomoc wyborze, zakupie, zamontowaniu.
Jedziło mi się na zjazdach dużo pewniej, FOX dawał radę tam, gdzie Reba nie poradziłaby sobie.
Nie zaliczałam upadków (co w ub sezonach zdarzało się dość często).
Opłaciło się wydać sporo pieniędzy, żeby lepiej zjeżdżać i mieć z tego więcej radości.
Podjazdy to inna bajka, bo nie miałam w tym roku siły żeby pokonywać je tak jak kiedyś.
Ale pomimo tego jestem BARDZO ZADOWOLONA.
NAJWIĘKSZĄ WARTOŚCIĄ TEGO SEZONU JEST JEDNAK DLA MNIE BYCIE CZŁONKIEM GOMOLA TRANS AIRCO.
DZIĘKUJĘ WAM BARDZO KOLEŻANKI I KOLEDZY, ŻE DALIŚCIE MI SZANSĘ BYĆ CZĘŚCIĄ TAKIEGO CUDOWNEGO TEAMU!
ALE O TYM JESZCZE BĘDĘ PISAĆ.
W ISTEBNEJ POJAWIĘ SIĘ JUŻ TYLKO W ROLI KIBICA, ALE BĘDĘ TAM, ŻEBY ŚWIĘTOWAĆ ZAKOŃCZENIE SEZONU.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 września 2014
LAS
Jutro ma znowu padać, więc dzisiaj była ostatnia szansa pokręcić przed Piwniczną.
Pętla po Lesie Radłowskim. Bez większej historii.
A że w Dukli było fajnie, to jeszcze kilka zdjęć.
Przez góry i lasy © lemuriza1972
Babiniec © lemuriza1972
To już jest koniec © lemuriza1972
Zacna widownia © lemuriza1972
" Wypiła mi całego szampana!!!":) © lemuriza1972
Z Dziewczynami © lemuriza1972
Przez góry i lasy © lemuriza1972
Babiniec © lemuriza1972
To już jest koniec © lemuriza1972
Zacna widownia © lemuriza1972
" Wypiła mi całego szampana!!!":) © lemuriza1972
Z Dziewczynami © lemuriza1972
- DST 35.00km
- Teren 14.00km
- Czas 01:25
- VAVG 24.71km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 9 września 2014
DUKLA FOTORELACJA
I co ja Wam będę pisać?
Żadne słowa nie oddadzą atmosfery tamtego dnia. Gdybym umiała śpiewać (przynajmniej tak jak Sufa), to bym zaśpiewała: Tak się bawi, tak się bawi GOMOLA!
Raz jeszcze dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za ten cudny dzień w Dukli. A resztę niech dopowiedzą zdjęcia.
Jest moc w drużynie:) © lemuriza1972
Przed startem © lemuriza1972
Prawie wszyscy startujący w DUKLI © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Przygotowania © lemuriza1972
Pod teamowym namiotem © lemuriza1972
Chwila rozmowy © lemuriza1972
Przed maratonem © lemuriza1972
Ruszamy © lemuriza1972
Na mecie © lemuriza1972
Zaczynamy zabawę © lemuriza1972
Z Gomolami:) © lemuriza1972
Trochę nas było © lemuriza1972
Wyczekiwanie © lemuriza1972
Mirkowi smakowało:) © lemuriza1972
Czekamy na dekorację © lemuriza1972
KTM zmęczony © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Miałam najlepsze towarzystwo:) © lemuriza1972
Z dziewczynami na podium © lemuriza1972
I zapadła ciemność © lemuriza1972
Wszyscy wstrzymali oddech - da radę czy nie? © lemuriza1972
Szampańska zabawa by GTA © lemuriza1972
Dekoracja klasyfikacji generalnej © lemuriza1972
Kąpiel w szampanie © lemuriza1972
Po kąpieli w szampanie wygląda się właśnie tak © lemuriza1972
Sufa demonstruje przydatność buffa © lemuriza1972
Można i tak © lemuriza1972
Marcin na podium © lemuriza1972
Żadne słowa nie oddadzą atmosfery tamtego dnia. Gdybym umiała śpiewać (przynajmniej tak jak Sufa), to bym zaśpiewała: Tak się bawi, tak się bawi GOMOLA!
Raz jeszcze dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za ten cudny dzień w Dukli. A resztę niech dopowiedzą zdjęcia.
Jest moc w drużynie:) © lemuriza1972
Przed startem © lemuriza1972
Prawie wszyscy startujący w DUKLI © lemuriza1972
Zbiorczo © lemuriza1972
Przygotowania © lemuriza1972
Pod teamowym namiotem © lemuriza1972
Chwila rozmowy © lemuriza1972
Przed maratonem © lemuriza1972
Ruszamy © lemuriza1972
Na mecie © lemuriza1972
Zaczynamy zabawę © lemuriza1972
Z Gomolami:) © lemuriza1972
Trochę nas było © lemuriza1972
Wyczekiwanie © lemuriza1972
Mirkowi smakowało:) © lemuriza1972
Czekamy na dekorację © lemuriza1972
KTM zmęczony © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Miałam najlepsze towarzystwo:) © lemuriza1972
Z dziewczynami na podium © lemuriza1972
I zapadła ciemność © lemuriza1972
Wszyscy wstrzymali oddech - da radę czy nie? © lemuriza1972
Szampańska zabawa by GTA © lemuriza1972
Dekoracja klasyfikacji generalnej © lemuriza1972
Kąpiel w szampanie © lemuriza1972
Po kąpieli w szampanie wygląda się właśnie tak © lemuriza1972
Sufa demonstruje przydatność buffa © lemuriza1972
Można i tak © lemuriza1972
Marcin na podium © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 8 września 2014
Cyklokarpaty DUKLA -finał
To był wyjątkowy maraton.
Zwykle w Cyklokarpatach jeździmy we czwórkę (Krysia, Andrzej, Marcin i ja). „Gościnnie” w Sanoku był też Sławek Bartnik i w Polańczyku Filip Kuźniak.
Tym razem pojawiła się mocna grupa pod wezwaniem GTA. I chociaż kilka osób miało pecha (awarie: Jacek Gil, Marcin, Sławek Bartnik), to pozwoliło nam to zająć 3 miejsce w klasyfikacji drużynowej podczas tej edycji. Pokazuje to, że mocna z nas grupa (a przecież była nas tylko połowa z tej grupy). Wynik sportowy wynikiem sportowym, ale po raz kolejny przekonałam się, że mam to szczęście i ten honor być członkiem nie tylko najliczniejszej amatorskiej drużyny kolarskiej w Polsce, ale i wspaniale zorganizowanej, sympatycznej, wesołej:), bardzo zgranej. Jednym słowem NAJ.
Zwykle w Cyklokarpatach jeździmy we czwórkę (Krysia, Andrzej, Marcin i ja). „Gościnnie” w Sanoku był też Sławek Bartnik i w Polańczyku Filip Kuźniak.
Tym razem pojawiła się mocna grupa pod wezwaniem GTA. I chociaż kilka osób miało pecha (awarie: Jacek Gil, Marcin, Sławek Bartnik), to pozwoliło nam to zająć 3 miejsce w klasyfikacji drużynowej podczas tej edycji. Pokazuje to, że mocna z nas grupa (a przecież była nas tylko połowa z tej grupy). Wynik sportowy wynikiem sportowym, ale po raz kolejny przekonałam się, że mam to szczęście i ten honor być członkiem nie tylko najliczniejszej amatorskiej drużyny kolarskiej w Polsce, ale i wspaniale zorganizowanej, sympatycznej, wesołej:), bardzo zgranej. Jednym słowem NAJ.
Maraton nr 54 Dukla Cyklokarpaty
Miejsce: kategoria 5/9
Kobiety open 9/15
Czas: 4 h 14 min
Dystans: 59 km
Do tego wyścigu przygotowaliśmy się szczególnie. Chcieliśmy zaakcentować nasz start podczas tej edycji. Krysia upiekła kilka pysznych ciast, które były poczęstunkiem nie tylko dla naszej grupy, ale i dla naszych przyjaciół z Cyklokarpat, ze szczególnym uwzględnieniem organizatorów, fotografów i wszystkich, którzy w jakiś sposób przyczynili się do powodzenia całego cyklu. W tym też celu sobotnie popołudnie spędziłyśmy z Krysią na przygotowywaniu paczek, które wyglądały tak:
Prezenty dla przyjaciół:) © lemuriza1972
No i my z prezentami © lemuriza1972
Specjalną paczkę dostała zaprzyjaźniona drużyna, od której zaczęła się akcja pt STREFA ZRZUTU na Cyklokarapatach. Szkoda, że nie docenili trudu Krysi i nie poczęstowali się tylko paczkę oddali komu innemu (tak słyszałyśmy). Na szczęście KTOŚ INNY skorzystał. Smakowało.
Paczka dla zaprzyjaźnionego teamu © lemuriza1972
Prucek dostał też zdjęcie, które przygotował Marcin,a które zaprezentowałam w poprzednim wpisie.
Z powyższych powodów niektórym to się nie do końca spodobało (chyba, ze to miał być żart) i nazwano nas niezbyt ładnie. Trochę nie rozumiem – cóż złego jest w woli sprawienia innym przyjemności i w ten sposób złożeniu podziękowań za cały sezon?
Ale przejdźmy do rzeczy. Był to ostatni wyścig w Cyklokarpatach w tym roku. Wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo ostatni tydzień psychicznie mnie dość wyczerpał, na trenowanie też ostatnio nie było ani siły ani czasu zbyt wiele.
Chciałam jednak powalczyć o jak najlepszą pozycję w generalce. 4 miejsca nie utrzymałam, ale to było raczej przesądzone jeśli Gośka Budzyńska ukończyłaby ten wyścig. Musiałabym z nią znacznie wygrać, a do tej pory udało mi sie to tylko raz i nieznacznie. Zakończyłam na 5 w kategorii i na 8 wśród kobiet open. Na podsumowania przyjdzie czas po sezonie, a on zakończył się dla mnie w Cyklokarpatach, ale nie w MTB Marathonie u GG. Czeka nas jeszcze Piwniczna już w sobotę.
Dukla przywitała nas słoneczną pogodą. Powitania z Gomolami, które przyjechały do nas ze Śląska, z Wisły i z Krakowa. Miło. Wszystkim pięknie dziękujemy, że przyjechali z tak daleka, czym sprawili nam masę radości.
Na rozgrzewkę nie było czasu, bo powitania, roznoszenie podarunków, zdjęcie teamowe zbiorcze.
Była 10.40 kiedy ruszyliśmy z Sufą na mini rozgrzewkę. Jeden podjazd i to wszystko. No i już wiedziałam, że nogi znowu takie niemrawe (jak przed Komańczą) i że będzie ciężko. Postanowiłam jednak za dużo o tym nie myśleć, tylko starać się robić swoje.
Potem powędrowaliśmy do sektora. Miło było widzieć tyle GOMOLI na starcie.
Na starcie dopingują nas Marcin, nasz dyrektor sportowy z żoną Kasią i córkami. Jest też nasz Prezes Darek, który co prawda nie startował, ale przyjechał wesprzeć nas duchowo. Fajnie się startuje jak się słyszy taki doping. Pomimo tego dopisngu szybki start, ogromnie mnie zmęczył. Tysiąc złych myśli, pomimo tego, że Sufa co chwilę pokrzykuje do mnie, że... bez złych myśli Iza, myśl pozytwnie. Jakoś ciężko było o to tego dnia.
Sufa też pokrzykiwał na i do innych. Niestety nie wiedział, że niektórzy to Słowacy i nie bardzo rozumieli jego „Nie mam hamulców” itp. Generalnie umilał mi tę maratonową drogę śpiewając, recytując wiersze, krzycząc „Widziałem orła cień”, wydając z siebie dźwięki, które wydają pojazdy uprzywilejowane, tudzież zagadując moje przeciwniczki.
Jedną nawet straszył konsekwencjami za wyrzucenie skórki od banana. Kiedy powiedziała, że to się przecież rozłoży, podobno jej powiedział, że nieprawda, bo to ma jakiś inny skład, jakieś inne bakterie, bo to produkt nie z Polski i wcale się nie rozłoży. Kazał jej wrócić po skórkę. Nie posłuchała.
Proponował mi też modlitwę wspólną, kiedy na długim asfaltowym podjeździe ujrzeliśmy kapliczkę. Szkoda tylko, że nie bardzo miałam siłę na rozmowy z nim (zresztą cały czas powtarzał: Ty nic nie mów, ty jedź, ja będę gadał).
Kiedy zaczęły się pierwsze błotne fragmenty, już wiadomo było, że łatwo nie będzie. Ot znowu błoto z gatunku gliniastych, wysysające siły i oblepiające opony. Na zjazdach ok , udawało mi się kontrolować rower, cały czas w myślach powtarzałam sobie: nie naciskaj przedniego hamulca. Działało (tylko dwie drobne wywrotki, jedna właściwie nie na zjeździe, a druga po przejechaniu poprzecznej belki, na którą wjechałam trochę źle i owszem przejechałam ją , ale z rozpędu wpadłam w wielką gałąź leżącą na ścieżce i było delikatne lądowanie, bo gałąź przytrzymała rower).
Na tym pierwszym błotnistym fragmencie zobaczyłam Jacka Gila, który wracał do mety. Powiedział, że coś z łożyskami. Za chwilę szła Agnieszka. Myślałam, że coś się stało, ale Agnieszka po prostu się wycofała. Pewnie już jest zmęczona sezonem, sporo wyścigów przejechała. Pomyślałam: no to pięknie… dwie Gomole mniej na trasie.
Przed sobą na podjeździe zobaczyłam Gośkę Budzyńską. Szła, hamulce jej dziwnie piszczały. Mnie udało się akurat tam jechać i wyprzedziłam ją. Zaczął się zjazd i wiedziałam, że to jest moja szansa. Gdzieś po drodze zagubił się Sufa. Agnieszka zapytała mnie: gdzie mi się zgubił Sufa? Powiedziałam, że właśnie nie wiem i martwię się czy aby coś się nie stało. Sufa odnalazł się na bufecie, dojechał, mówiąc, że zerwał łańcuch.
Na tym bufecie był również Romek i dalej jechaliśmy razem. Panowie dopingowali mnie jak mogli, na niewiele to jednak się zdało (chociaż ich towarzystwo było bardzo miłe ), bo tego dnia bardzo ciężko mi się jechało. Dużo podjazdów podchodziłam, bo nie miałam już siły kręcić w tym gliniastym błocie. Za bufetem wyprzedziła mnie Gośka i mocno pojechała do przodu. Asfalt to nie jest to co lubię na maratonach, a było go całkiem sporo. Jeśli mam szansę coś nadrobić, to tylko wtedy jak są jakieś bardziej technicznie zjazdy. A takich było chyba tylko dwa.
Piękne beskidoniskie widoki. Piękna pogoda. Nawet chyba za bardzo upalnie momentami było, ale lepsze to niż deszcz. Niestety złapała mnie kolka, kolejny raz w tym roku. Jechało się więc fatalnie. W którymś momencie Sufa zapytał mnie : jak tam? Powiedziałam, że ok, kolka przeszła. Powiedział więc, że mi pośpiewa. Byli więc „Czterej pancerni”, piosenka o komarze. Powiedziałam, że kolka wraca, Sufa na to: ok… to już nie śpiewam: powiem wiersz.
No i zaczął recytować: Litwo ojczyzno moja, no ale wiek robi swoje i w pamięci Sufy niewiele zostało poza pierwszym wersem:). Asfaltowy bardzo długi podjazd robimy w czwórkę z kolegą ze Strzyżowa. Męczę się tam okrutnie. Gdzieś po drodze stoi Prezes z żoną Mirka Wójcika. Dopingują. Miło.
Do mety coraz bliżej, a ja coraz bardziej zmęczona, a tutaj podjazdy w lesie, wysysające siły. Część musze podchodzić. Wyprzedza mnie kolega ze Strzyżowa, mówiąc: baterie się skończyły? Nawet nie mam siły odpowiadać, uśmiecham się tylko.
Gdzieś tam w lesie wyprzedza mnie Paulina z JMP, ona jedzie, ja idę. Za chwilę słyszę za sobą kobiecy głos. Idzie Danka. Myślę: o nie, no nie mogę dać się wyprzedzić kilka kilometrów przed metą Dance z którą jeszcze nigdy nie przegrałam.
Wsiadam na rower i wyprzedzam Paulinę. Na moje szczęście zaczyna się nie do końca łatwy zjazd. Jadę najszybciej jak mogę, trochę chyba szarżując. Sufa gdzieś tam zostaje, Romek mi odjechał. Wyjeżdżam na łąkę, widzę Romka, na asfalcie dojeżdżam do niego mówiąc: teraz ciśniemy, bo stracę dzisiejsze 5 miejsce.
Jedziemy szybko. Nagle odzyskuje siły, a jednak oddech rywalki na plecach dopinguje. Jadę najmocniej jak mogę. Romek się odwraca, mówi: spokojnie, nikogo za nami nie ma. Skręcamy w prawo i wiem, że już blisko mety, delikatnie asfaltem pod górę, jadę co sił w nogach, przede mną mam kolegę ze Strzyżowa, mówi: no proszę… Wyprzedzam i pędzę do mety.
Jesteśmy na mecie, dziękujemy sobie z Romkiem, za chwilę Sufa (pomagał koleżance, która urwała łańcuch – Paulina z JMP).
Autor trasy z Dukli dziękuje nam za strefy zrzutu, chwali pomysł.
Trasa niestety zdecydowanie mniej mtb niż w ub roku. Ubiegłoroczna była dużo fajniejsza. Mało technicznych kawałków. Właściwie chyba tylko dwa fajniejsze zjazdy, gdzie trzeba było zachować dużą koncentrację. Dużo przejazdów przez potoki, które do końca bezpieczne nie były (śliskie płyty). Ale mnie one nie przeszkadzały, udało się pokonać je bezpiecznie.
No i już po maratonie, a potem zaczyna się fiesta, która trwa długo. To w końcu zakończenie sezonu, jest więc dekoracja klasyfikacji generalnej. Bardzo miło jest świętować w takim teamowym towarzystwie, nawet „kąpiel” w szampanie pozostanie na długo w naszej pamięci. Mnie się „dostało” na podium, oberwałam solidnie (taka niespodzianka od drużyny).
Specjalnie gratulacje należą się Pani Krystynie. Jako jedyna kobieta, w tym cyklu decydowała się na przejeżdżanie wyścigów na dystansie giga. Moja drużyna jest z niej dumna, ale myślę, że powinni być dumni wszyscy kolarze z Tarnowa i okolic. W każdym bądź razie ja jestem bardzo dumna i bardzo doceniam jej wysiłek.
Z tego świętowania będzie osobna galeria, ale to w terminie późniejszym. Na pewno ją zaprezentuję.
Przygotowania © lemuriza1972
Z powyższych powodów niektórym to się nie do końca spodobało (chyba, ze to miał być żart) i nazwano nas niezbyt ładnie. Trochę nie rozumiem – cóż złego jest w woli sprawienia innym przyjemności i w ten sposób złożeniu podziękowań za cały sezon?
Ale przejdźmy do rzeczy. Był to ostatni wyścig w Cyklokarpatach w tym roku. Wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo ostatni tydzień psychicznie mnie dość wyczerpał, na trenowanie też ostatnio nie było ani siły ani czasu zbyt wiele.
Chciałam jednak powalczyć o jak najlepszą pozycję w generalce. 4 miejsca nie utrzymałam, ale to było raczej przesądzone jeśli Gośka Budzyńska ukończyłaby ten wyścig. Musiałabym z nią znacznie wygrać, a do tej pory udało mi sie to tylko raz i nieznacznie. Zakończyłam na 5 w kategorii i na 8 wśród kobiet open. Na podsumowania przyjdzie czas po sezonie, a on zakończył się dla mnie w Cyklokarpatach, ale nie w MTB Marathonie u GG. Czeka nas jeszcze Piwniczna już w sobotę.
Dukla przywitała nas słoneczną pogodą. Powitania z Gomolami, które przyjechały do nas ze Śląska, z Wisły i z Krakowa. Miło. Wszystkim pięknie dziękujemy, że przyjechali z tak daleka, czym sprawili nam masę radości.
Na rozgrzewkę nie było czasu, bo powitania, roznoszenie podarunków, zdjęcie teamowe zbiorcze.
Była 10.40 kiedy ruszyliśmy z Sufą na mini rozgrzewkę. Jeden podjazd i to wszystko. No i już wiedziałam, że nogi znowu takie niemrawe (jak przed Komańczą) i że będzie ciężko. Postanowiłam jednak za dużo o tym nie myśleć, tylko starać się robić swoje.
Potem powędrowaliśmy do sektora. Miło było widzieć tyle GOMOLI na starcie.
Na starcie dopingują nas Marcin, nasz dyrektor sportowy z żoną Kasią i córkami. Jest też nasz Prezes Darek, który co prawda nie startował, ale przyjechał wesprzeć nas duchowo. Fajnie się startuje jak się słyszy taki doping. Pomimo tego dopisngu szybki start, ogromnie mnie zmęczył. Tysiąc złych myśli, pomimo tego, że Sufa co chwilę pokrzykuje do mnie, że... bez złych myśli Iza, myśl pozytwnie. Jakoś ciężko było o to tego dnia.
Sufa też pokrzykiwał na i do innych. Niestety nie wiedział, że niektórzy to Słowacy i nie bardzo rozumieli jego „Nie mam hamulców” itp. Generalnie umilał mi tę maratonową drogę śpiewając, recytując wiersze, krzycząc „Widziałem orła cień”, wydając z siebie dźwięki, które wydają pojazdy uprzywilejowane, tudzież zagadując moje przeciwniczki.
Jedną nawet straszył konsekwencjami za wyrzucenie skórki od banana. Kiedy powiedziała, że to się przecież rozłoży, podobno jej powiedział, że nieprawda, bo to ma jakiś inny skład, jakieś inne bakterie, bo to produkt nie z Polski i wcale się nie rozłoży. Kazał jej wrócić po skórkę. Nie posłuchała.
Proponował mi też modlitwę wspólną, kiedy na długim asfaltowym podjeździe ujrzeliśmy kapliczkę. Szkoda tylko, że nie bardzo miałam siłę na rozmowy z nim (zresztą cały czas powtarzał: Ty nic nie mów, ty jedź, ja będę gadał).
Kiedy zaczęły się pierwsze błotne fragmenty, już wiadomo było, że łatwo nie będzie. Ot znowu błoto z gatunku gliniastych, wysysające siły i oblepiające opony. Na zjazdach ok , udawało mi się kontrolować rower, cały czas w myślach powtarzałam sobie: nie naciskaj przedniego hamulca. Działało (tylko dwie drobne wywrotki, jedna właściwie nie na zjeździe, a druga po przejechaniu poprzecznej belki, na którą wjechałam trochę źle i owszem przejechałam ją , ale z rozpędu wpadłam w wielką gałąź leżącą na ścieżce i było delikatne lądowanie, bo gałąź przytrzymała rower).
Na tym pierwszym błotnistym fragmencie zobaczyłam Jacka Gila, który wracał do mety. Powiedział, że coś z łożyskami. Za chwilę szła Agnieszka. Myślałam, że coś się stało, ale Agnieszka po prostu się wycofała. Pewnie już jest zmęczona sezonem, sporo wyścigów przejechała. Pomyślałam: no to pięknie… dwie Gomole mniej na trasie.
Przed sobą na podjeździe zobaczyłam Gośkę Budzyńską. Szła, hamulce jej dziwnie piszczały. Mnie udało się akurat tam jechać i wyprzedziłam ją. Zaczął się zjazd i wiedziałam, że to jest moja szansa. Gdzieś po drodze zagubił się Sufa. Agnieszka zapytała mnie: gdzie mi się zgubił Sufa? Powiedziałam, że właśnie nie wiem i martwię się czy aby coś się nie stało. Sufa odnalazł się na bufecie, dojechał, mówiąc, że zerwał łańcuch.
Na tym bufecie był również Romek i dalej jechaliśmy razem. Panowie dopingowali mnie jak mogli, na niewiele to jednak się zdało (chociaż ich towarzystwo było bardzo miłe ), bo tego dnia bardzo ciężko mi się jechało. Dużo podjazdów podchodziłam, bo nie miałam już siły kręcić w tym gliniastym błocie. Za bufetem wyprzedziła mnie Gośka i mocno pojechała do przodu. Asfalt to nie jest to co lubię na maratonach, a było go całkiem sporo. Jeśli mam szansę coś nadrobić, to tylko wtedy jak są jakieś bardziej technicznie zjazdy. A takich było chyba tylko dwa.
Piękne beskidoniskie widoki. Piękna pogoda. Nawet chyba za bardzo upalnie momentami było, ale lepsze to niż deszcz. Niestety złapała mnie kolka, kolejny raz w tym roku. Jechało się więc fatalnie. W którymś momencie Sufa zapytał mnie : jak tam? Powiedziałam, że ok, kolka przeszła. Powiedział więc, że mi pośpiewa. Byli więc „Czterej pancerni”, piosenka o komarze. Powiedziałam, że kolka wraca, Sufa na to: ok… to już nie śpiewam: powiem wiersz.
No i zaczął recytować: Litwo ojczyzno moja, no ale wiek robi swoje i w pamięci Sufy niewiele zostało poza pierwszym wersem:). Asfaltowy bardzo długi podjazd robimy w czwórkę z kolegą ze Strzyżowa. Męczę się tam okrutnie. Gdzieś po drodze stoi Prezes z żoną Mirka Wójcika. Dopingują. Miło.
Do mety coraz bliżej, a ja coraz bardziej zmęczona, a tutaj podjazdy w lesie, wysysające siły. Część musze podchodzić. Wyprzedza mnie kolega ze Strzyżowa, mówiąc: baterie się skończyły? Nawet nie mam siły odpowiadać, uśmiecham się tylko.
Gdzieś tam w lesie wyprzedza mnie Paulina z JMP, ona jedzie, ja idę. Za chwilę słyszę za sobą kobiecy głos. Idzie Danka. Myślę: o nie, no nie mogę dać się wyprzedzić kilka kilometrów przed metą Dance z którą jeszcze nigdy nie przegrałam.
Wsiadam na rower i wyprzedzam Paulinę. Na moje szczęście zaczyna się nie do końca łatwy zjazd. Jadę najszybciej jak mogę, trochę chyba szarżując. Sufa gdzieś tam zostaje, Romek mi odjechał. Wyjeżdżam na łąkę, widzę Romka, na asfalcie dojeżdżam do niego mówiąc: teraz ciśniemy, bo stracę dzisiejsze 5 miejsce.
Jedziemy szybko. Nagle odzyskuje siły, a jednak oddech rywalki na plecach dopinguje. Jadę najmocniej jak mogę. Romek się odwraca, mówi: spokojnie, nikogo za nami nie ma. Skręcamy w prawo i wiem, że już blisko mety, delikatnie asfaltem pod górę, jadę co sił w nogach, przede mną mam kolegę ze Strzyżowa, mówi: no proszę… Wyprzedzam i pędzę do mety.
Jesteśmy na mecie, dziękujemy sobie z Romkiem, za chwilę Sufa (pomagał koleżance, która urwała łańcuch – Paulina z JMP).
Autor trasy z Dukli dziękuje nam za strefy zrzutu, chwali pomysł.
Trasa niestety zdecydowanie mniej mtb niż w ub roku. Ubiegłoroczna była dużo fajniejsza. Mało technicznych kawałków. Właściwie chyba tylko dwa fajniejsze zjazdy, gdzie trzeba było zachować dużą koncentrację. Dużo przejazdów przez potoki, które do końca bezpieczne nie były (śliskie płyty). Ale mnie one nie przeszkadzały, udało się pokonać je bezpiecznie.
No i już po maratonie, a potem zaczyna się fiesta, która trwa długo. To w końcu zakończenie sezonu, jest więc dekoracja klasyfikacji generalnej. Bardzo miło jest świętować w takim teamowym towarzystwie, nawet „kąpiel” w szampanie pozostanie na długo w naszej pamięci. Mnie się „dostało” na podium, oberwałam solidnie (taka niespodzianka od drużyny).
Specjalnie gratulacje należą się Pani Krystynie. Jako jedyna kobieta, w tym cyklu decydowała się na przejeżdżanie wyścigów na dystansie giga. Moja drużyna jest z niej dumna, ale myślę, że powinni być dumni wszyscy kolarze z Tarnowa i okolic. W każdym bądź razie ja jestem bardzo dumna i bardzo doceniam jej wysiłek.
Z tego świętowania będzie osobna galeria, ale to w terminie późniejszym. Na pewno ją zaprezentuję.
Przed maratonem pod teamowym namiotem © lemuriza1972
Patrycja i Dominika © lemuriza1972
Gdzieś tam na zjeździe © lemuriza1972
Rosną następcy © lemuriza1972
Pan Sufa © lemuriza1972
Na trasie © lemuriza1972
W obiektywie Basi © lemuriza1972
Jedziemy © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:14
- VAVG 13.94km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 września 2014
To już jest koniec
I już po.
Cyklokarpaty na ten rok zakończone. Niestety to był mój najsłabszy tegoroczny występ na Cyklo, pomimo tego, że starałam się nie poddawać. Jechało się jednak ciężko. Miejsce w generalce 5. Realnie patrząc w obecnej formie, a raczej przy jej braku, na więcej mnie nie było stać. Cieszę się jednak, że "objechałam" w tym cyklu 8 wyścigów.
Dzisiaj za to piękny wynik drużynowy – miejsce 3. Fajne gomolowe spotkanie. Było nas dużo.
Drużynowo zakończyliśmy generalkę na miejscu 11, co biorąc pod uwagę fakt, że większość sezonu jeździliśmy we czwórkę ( Krysia, Marcin, Andrzej i ja), uważam jest dobrym wynikiem. A takie niespodzianki przygotowaliśmy na dzisiejsze zakńczenie sezonu w Cyklokarpatach.
Cyklokarpaty na ten rok zakończone. Niestety to był mój najsłabszy tegoroczny występ na Cyklo, pomimo tego, że starałam się nie poddawać. Jechało się jednak ciężko. Miejsce w generalce 5. Realnie patrząc w obecnej formie, a raczej przy jej braku, na więcej mnie nie było stać. Cieszę się jednak, że "objechałam" w tym cyklu 8 wyścigów.
Dzisiaj za to piękny wynik drużynowy – miejsce 3. Fajne gomolowe spotkanie. Było nas dużo.
Drużynowo zakończyliśmy generalkę na miejscu 11, co biorąc pod uwagę fakt, że większość sezonu jeździliśmy we czwórkę ( Krysia, Marcin, Andrzej i ja), uważam jest dobrym wynikiem. A takie niespodzianki przygotowaliśmy na dzisiejsze zakńczenie sezonu w Cyklokarpatach.
.
Niespodzianki:) dla przyjaciół z Cyklokarpat © lemuriza1972
To były własnoręcznie upieczone przez Panią Krystynę ciasta i własnoręcznie przez nas zapakowane:)
A zdjęcie dostał Prucek, fajnie oprawione. Autorem jest Marcin.
Niespodzianka dla Prucka:) © lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze