Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2010
Dystans całkowity: | 585.00 km (w terenie 180.00 km; 30.77%) |
Czas w ruchu: | 27:19 |
Średnia prędkość: | 19.88 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 158 (84 %) |
Suma kalorii: | 8723 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 41.79 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Piątek, 30 kwietnia 2010
Kierunek KARPACZ
za chwilę wyjazd.
Nigdy nie jechałam w Karpaczu.
Mam obawy bo forma jeszcze nie górska.
Ale moze jakoś przemęczymy : ja i KTM:)
Nerwowe dni ostatnio. W pracy wszystko na zapalenie płuc, po poludniu wczoraj tysiąc załatwień, przygotowywanie roweru, zakupy, sprzatanie:), dzisiaj rano do Mirka Bieniasza wymienić linkę od blokady amora... Gonitwa:)
ale jakoś damy radę:)
Relacja z Daleszyc:
Maraton nr 20
25 kwietnia 2010
Daleszyce Swiętokorzyska Liga Rowerowa
Czas: 5 h 17
Dystnas giga
Miejsce open 4
Kategoria 1 ( jechałam jako jedyna starsza pani)
Dopiero na mecie przypomniałam sobie, ze to był mój jubileuszowy 20 maraton.
Nie miałam w planach tego maratonu, ale ze względu na żałobę narodową wypadł maraton w Murowanej Goslinie i tak jakoś nagle niespodzianie „pojawiły się „ na horyzoncie Daleszyce.
Zanim zdecydowałam się na dystans podpytywałam Krysię, która jechała w ubieglym roku , jaka to trasa czy dam radę na długim.
Powiedziała, ze tak ze to takie krakowskie mega golonkowe.
No to ok.
Do tego jeszcze Monika z Mateuszem , z którymi jechalam do Dalszyc utwierdzili mnie w przekonaniu, ze tylko długi dystans, bo to będzie dobry trening przed Karapaczem.
Mateuesz powiedział: niepokoi mnie tylko jedno.. oni tam na tym swoim forum napisali, że to będzie dobry trening przed giga w Karpaczu…
Tak.. ja też na to zwróciłam uwagę, ale postanowiłam zaryzykować.
Przekonałam też Łukasza żeby jechał na długi.
Chłopaki z Sokoła Tarnów śmiali się, że robię to specjalnie, bo chce z kimś wygrać.
Myślałam raczej o tym, żeby mieć znajome towarzystwo w czasie jazdy:)
No to pojechalismy… na długi….
Miało być 68 km.
No trochę dużo, ale w pamieci miałam ubiegloroczny Przemyśl i tamto łatwe giga. O naiwna , myslałam, ze będzie podobnie.
Start jakis taki honorowy, wolny…
Potem chwila po asfalcie i mocne „grzanie”, ale cięzko bo pod wiatr.
Minęła mnie Monika.. ale pomyślałam: niech jedzie… ja tu przyjechałam na trening… nie będę się zyłować przed Karpaczem.
No i odjechała mi po raz pierwszy chyba podczas wspolnych startów i to bardzo dużooooo…
Łukasz mnie minął, ale pomyslałam: tak łatwo nie oddam pola…
I tasowalismy się z Łukaszem do 20 km… ale pomyslałam wtedy:oj Łukasz chyba za mocno zaczynasz…
Dośc szybko wjazd do lasu i zaczęło się…
Wertepki, ścieżki, patyczki, trochę błotka, czasem piach, podmokłe łąki.. góreczki, drzewa w poprzek drogi, kilka strumyczków, jedna rzeczka ( woda tak powyzej duzo powyzej kostek, trzeba było iść z rowerem, tak wiec buty pełne wody).
Co tam jeszcze było…singielki naprawdę fajne, jak w górach, a jeden taki jakimś zboczem góry ze naprawde myślałam, ze spadnę..
Ok. 20 km miałam serdecznie dość… pomyślałam ze to dopiero 1/.3 trasy i co dalej będzie?
Łukasz mi odjechal , straciłam go z pola widzenia. Pomyslałam: trudno…
Wygra ze mna po raz drugi….w historii naszych wspólnych startów
Naprawdę było ciężko.
Niespodziewanie ciężko.
Około polowy dystansu już wiedziałam, ze chyba ten maraton z krakowskim golonkowym mega jednak niedużo ma wspólnego.
Gdybym wiedziała wtedy ile „złego” jeszcze przede mną….
Od rozjazdu na giga jechałam dlugą bardzo dlugą chwilę samotnie…. No ale do tego to ja się już przyzywczaiłam. W końcu jeżdżę w ogonie .
W którymś momencie dojechałam do dwóch chłopaków. Minęłam ich pod górę i usłyszałam jak jeden mówi do drugiego:
Ty to widziałeś? Rany boskie…
I zaczęli się śmiać.
Musiałam podrażnić ich ambicję bo na jakimś zjeździe odjechali mi skutecznie.
Technicznie nie było aż tak bardzo trudno.
Ale to podłoże.. wyssyało siły.
Gdzieś po 40 km w lesie spotkałam człowieka. Powiedział:
Pani.. teraz będzie taki zjazd z takiej wielgachnej góry…
I był:)
Długi, bardzo, bardzo stromy zjazd …
Jeszcze nigdy chyba az tak długo nie jechałam takiego stromego zjazdu.
Pupa na tylnej oponie niemalże, hample zaciśniete prawie do konca i tylko czekałam kiedy będzie otb.
Ale nie było. Udało się.
Radocha:), uśmiechnęłam sie do siebie.
Nie było wiele trudnych zjazdów, ale ze dwa takie, których nie zaryzkowałam się zjechać.
Generalnie dośc dobrze mi się zjeżdzało, starałam się pamietac żeby nie panikować, puszczać hamulce, nie reagować nerwowo.
Trasa bardzo malownicza, naprawdę ładna, szkoda tylko, ze jak zwykle nie bardzo było jak podziwiać.
Około 50 km zobaczyłam w oddali podjazd a na nim Łukasza.
Pomyslałam: no to jeszcze nie koniec walki i trochę przycisnełam.
Podjechalam ( oj wiem, wiem jak to strasznie wkurza, jak się przed kimś ucieka i nagle ten ktoś nie wiadomo skąd dojeżdza do ciebie). Powiedziałam:
Jak jest Łukasz? Ja ledwie jadę..
Wyminęłam Łukasza, ale on jeszcze zdobył się na chyba ostatni zryw, wyminął mnie.
I znowu ja jego.
A potem zaczęła się gehnna, bardzo długi odcinek po blocie, bardzo ciężko przejezdnym.
I mozolne kręcenie, bardzo mozolne. I Łukasz został gdzieś z tyłu.
Potem znowu jakiś podjazd, potem piach, wertepy.
I pamietam tylko tyle, ze zachcialo mi się sikać… po raz pierwszy na wyścigu.
I pamietam swoje myśli podczas tej mojej jazdy… nie… nie.. to koniec.. konczę tę zabawę z maratonami.. przecież to nie ma sensu… taka męczarnia…
I myśli: a może sobie usiądę.. odpocznę…
Ale zaraz kontra: nie… nie można, nie można się poddawać. Jedziemy dalej Iza, jedziemy.
Kiedy dojechałam do 65 km i zaczął się asfalt pomyslałam: to teraz już luzik.. 3 km do mety, pewnie po asfalcie..
O kobieto naiwna…
Owszem był kawałek asfaltu, a potem znowu pod górę przez las… i coś takiego.. cos takiego gdzie nie dałam rady już jechać…wąska ścieżka najeżona kamieniami….
A u mnie siły już wyraźnie nadwątlone.
I wtedy poczułam ssanie w brzuchu… okropne..
Pomyślałam: za chwile odetnie mi prąd i co ja zrobię? No co?
Ani jednego żelka w kieszonce. Wzięłam 3. Tyle zwykle wystarcza mi na 4 h jazdy.
Nie przewidziałam, ze będę jechać grubo ponad 5.
No i wyjęłam tubkę z zelem i wyciskałam z niej ostatnie kropelki …
Jakos się wyratowałam.
W koncu pojawił się asfalt… i wiedziałam, ze teraz to już musi być koniec.
Na mecie czekali chłopaki z Sokoła.
A ja pomyslałam sobie tylko: no to sobie urządziłam niezłe przetracie przed Karpaczem:)
Licznik pokazał 76… z czego zdecydowana wiekoszośc ( myslę, ze tak jakoś 90% to był teren).
Na mecie dostałam smsa: miejsce w kategorii 1.
Niestety regulamin taki, że jeśli nie jedzie 3 zawodniczki z kategorii , spadam do młodszej.
Dostałam dyplom za 5 miejsce.
Tak naprawdę nie wiem dlaczego, bo czas miałam 4.
ale to mało ważne, psychicznie trochę sie podbudowałam przed Karpaczem.
Nigdy nie jechałam w Karpaczu.
Mam obawy bo forma jeszcze nie górska.
Ale moze jakoś przemęczymy : ja i KTM:)
Nerwowe dni ostatnio. W pracy wszystko na zapalenie płuc, po poludniu wczoraj tysiąc załatwień, przygotowywanie roweru, zakupy, sprzatanie:), dzisiaj rano do Mirka Bieniasza wymienić linkę od blokady amora... Gonitwa:)
ale jakoś damy radę:)
Relacja z Daleszyc:
Maraton nr 20
25 kwietnia 2010
Daleszyce Swiętokorzyska Liga Rowerowa
Czas: 5 h 17
Dystnas giga
Miejsce open 4
Kategoria 1 ( jechałam jako jedyna starsza pani)
Dopiero na mecie przypomniałam sobie, ze to był mój jubileuszowy 20 maraton.
Nie miałam w planach tego maratonu, ale ze względu na żałobę narodową wypadł maraton w Murowanej Goslinie i tak jakoś nagle niespodzianie „pojawiły się „ na horyzoncie Daleszyce.
Zanim zdecydowałam się na dystans podpytywałam Krysię, która jechała w ubieglym roku , jaka to trasa czy dam radę na długim.
Powiedziała, ze tak ze to takie krakowskie mega golonkowe.
No to ok.
Do tego jeszcze Monika z Mateuszem , z którymi jechalam do Dalszyc utwierdzili mnie w przekonaniu, ze tylko długi dystans, bo to będzie dobry trening przed Karapaczem.
Mateuesz powiedział: niepokoi mnie tylko jedno.. oni tam na tym swoim forum napisali, że to będzie dobry trening przed giga w Karpaczu…
Tak.. ja też na to zwróciłam uwagę, ale postanowiłam zaryzykować.
Przekonałam też Łukasza żeby jechał na długi.
Chłopaki z Sokoła Tarnów śmiali się, że robię to specjalnie, bo chce z kimś wygrać.
Myślałam raczej o tym, żeby mieć znajome towarzystwo w czasie jazdy:)
No to pojechalismy… na długi….
Miało być 68 km.
No trochę dużo, ale w pamieci miałam ubiegloroczny Przemyśl i tamto łatwe giga. O naiwna , myslałam, ze będzie podobnie.
Start jakis taki honorowy, wolny…
Potem chwila po asfalcie i mocne „grzanie”, ale cięzko bo pod wiatr.
Minęła mnie Monika.. ale pomyślałam: niech jedzie… ja tu przyjechałam na trening… nie będę się zyłować przed Karpaczem.
No i odjechała mi po raz pierwszy chyba podczas wspolnych startów i to bardzo dużooooo…
Łukasz mnie minął, ale pomyslałam: tak łatwo nie oddam pola…
I tasowalismy się z Łukaszem do 20 km… ale pomyslałam wtedy:oj Łukasz chyba za mocno zaczynasz…
Dośc szybko wjazd do lasu i zaczęło się…
Wertepki, ścieżki, patyczki, trochę błotka, czasem piach, podmokłe łąki.. góreczki, drzewa w poprzek drogi, kilka strumyczków, jedna rzeczka ( woda tak powyzej duzo powyzej kostek, trzeba było iść z rowerem, tak wiec buty pełne wody).
Co tam jeszcze było…singielki naprawdę fajne, jak w górach, a jeden taki jakimś zboczem góry ze naprawde myślałam, ze spadnę..
Ok. 20 km miałam serdecznie dość… pomyślałam ze to dopiero 1/.3 trasy i co dalej będzie?
Łukasz mi odjechal , straciłam go z pola widzenia. Pomyslałam: trudno…
Wygra ze mna po raz drugi….w historii naszych wspólnych startów
Naprawdę było ciężko.
Niespodziewanie ciężko.
Około polowy dystansu już wiedziałam, ze chyba ten maraton z krakowskim golonkowym mega jednak niedużo ma wspólnego.
Gdybym wiedziała wtedy ile „złego” jeszcze przede mną….
Od rozjazdu na giga jechałam dlugą bardzo dlugą chwilę samotnie…. No ale do tego to ja się już przyzywczaiłam. W końcu jeżdżę w ogonie .
W którymś momencie dojechałam do dwóch chłopaków. Minęłam ich pod górę i usłyszałam jak jeden mówi do drugiego:
Ty to widziałeś? Rany boskie…
I zaczęli się śmiać.
Musiałam podrażnić ich ambicję bo na jakimś zjeździe odjechali mi skutecznie.
Technicznie nie było aż tak bardzo trudno.
Ale to podłoże.. wyssyało siły.
Gdzieś po 40 km w lesie spotkałam człowieka. Powiedział:
Pani.. teraz będzie taki zjazd z takiej wielgachnej góry…
I był:)
Długi, bardzo, bardzo stromy zjazd …
Jeszcze nigdy chyba az tak długo nie jechałam takiego stromego zjazdu.
Pupa na tylnej oponie niemalże, hample zaciśniete prawie do konca i tylko czekałam kiedy będzie otb.
Ale nie było. Udało się.
Radocha:), uśmiechnęłam sie do siebie.
Nie było wiele trudnych zjazdów, ale ze dwa takie, których nie zaryzkowałam się zjechać.
Generalnie dośc dobrze mi się zjeżdzało, starałam się pamietac żeby nie panikować, puszczać hamulce, nie reagować nerwowo.
Trasa bardzo malownicza, naprawdę ładna, szkoda tylko, ze jak zwykle nie bardzo było jak podziwiać.
Około 50 km zobaczyłam w oddali podjazd a na nim Łukasza.
Pomyslałam: no to jeszcze nie koniec walki i trochę przycisnełam.
Podjechalam ( oj wiem, wiem jak to strasznie wkurza, jak się przed kimś ucieka i nagle ten ktoś nie wiadomo skąd dojeżdza do ciebie). Powiedziałam:
Jak jest Łukasz? Ja ledwie jadę..
Wyminęłam Łukasza, ale on jeszcze zdobył się na chyba ostatni zryw, wyminął mnie.
I znowu ja jego.
A potem zaczęła się gehnna, bardzo długi odcinek po blocie, bardzo ciężko przejezdnym.
I mozolne kręcenie, bardzo mozolne. I Łukasz został gdzieś z tyłu.
Potem znowu jakiś podjazd, potem piach, wertepy.
I pamietam tylko tyle, ze zachcialo mi się sikać… po raz pierwszy na wyścigu.
I pamietam swoje myśli podczas tej mojej jazdy… nie… nie.. to koniec.. konczę tę zabawę z maratonami.. przecież to nie ma sensu… taka męczarnia…
I myśli: a może sobie usiądę.. odpocznę…
Ale zaraz kontra: nie… nie można, nie można się poddawać. Jedziemy dalej Iza, jedziemy.
Kiedy dojechałam do 65 km i zaczął się asfalt pomyslałam: to teraz już luzik.. 3 km do mety, pewnie po asfalcie..
O kobieto naiwna…
Owszem był kawałek asfaltu, a potem znowu pod górę przez las… i coś takiego.. cos takiego gdzie nie dałam rady już jechać…wąska ścieżka najeżona kamieniami….
A u mnie siły już wyraźnie nadwątlone.
I wtedy poczułam ssanie w brzuchu… okropne..
Pomyślałam: za chwile odetnie mi prąd i co ja zrobię? No co?
Ani jednego żelka w kieszonce. Wzięłam 3. Tyle zwykle wystarcza mi na 4 h jazdy.
Nie przewidziałam, ze będę jechać grubo ponad 5.
No i wyjęłam tubkę z zelem i wyciskałam z niej ostatnie kropelki …
Jakos się wyratowałam.
W koncu pojawił się asfalt… i wiedziałam, ze teraz to już musi być koniec.
Na mecie czekali chłopaki z Sokoła.
A ja pomyslałam sobie tylko: no to sobie urządziłam niezłe przetracie przed Karpaczem:)
Licznik pokazał 76… z czego zdecydowana wiekoszośc ( myslę, ze tak jakoś 90% to był teren).
Na mecie dostałam smsa: miejsce w kategorii 1.
Niestety regulamin taki, że jeśli nie jedzie 3 zawodniczki z kategorii , spadam do młodszej.
Dostałam dyplom za 5 miejsce.
Tak naprawdę nie wiem dlaczego, bo czas miałam 4.
ale to mało ważne, psychicznie trochę sie podbudowałam przed Karpaczem.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 kwietnia 2010
Górki
Z Mirkiem.
Podjazd na Wał asfaltem ( 6 km). Oj cięzko, cięzko, no ale w normie.
I zjazd ulubiony terenowy z Wału.
Niestety dosyć wolno, jeszcze mnie chyba jakaś taka blokada pozimowa trzyma.
No ale najwazniejsze ze bez przygód.
Tak więc jeden długi podjazd i kilka króciutkich pomniejszych.
W sobotę.. Karpacz:). Oj będzie sie działo.
Znowu będzie walka o przetrwanie, bo wciaż czuję mało mocy.
Podjazd na Wał asfaltem ( 6 km). Oj cięzko, cięzko, no ale w normie.
I zjazd ulubiony terenowy z Wału.
Niestety dosyć wolno, jeszcze mnie chyba jakaś taka blokada pozimowa trzyma.
No ale najwazniejsze ze bez przygód.
Tak więc jeden długi podjazd i kilka króciutkich pomniejszych.
W sobotę.. Karpacz:). Oj będzie sie działo.
Znowu będzie walka o przetrwanie, bo wciaż czuję mało mocy.
- DST 33.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:27
- VAVG 22.76km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 174 ( 92%)
- HRavg 150 ( 79%)
- Kalorie 845kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 27 kwietnia 2010
Płasko
Dzisiaj płasko i nie do konca szybko, ale tak tylko dla rozruszania kości po maratonie.
Płaska, głownie asfaltowa trasa.
Poczatek wertepami nad Dunajcem, potem Komorów , trochę szutru ( ale niedługo juz tamtędy nie przejedziemy, autostradę budują), Siedlec, Łąka czy Łęka Siedlecka, Radłów, Niwka, Rudka, Ostrów, Tarnów
Płaska, głownie asfaltowa trasa.
Poczatek wertepami nad Dunajcem, potem Komorów , trochę szutru ( ale niedługo juz tamtędy nie przejedziemy, autostradę budują), Siedlec, Łąka czy Łęka Siedlecka, Radłów, Niwka, Rudka, Ostrów, Tarnów
- DST 31.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:15
- VAVG 24.80km/h
- VMAX 41.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 25 kwietnia 2010
Daleszyce maraton Swiętokrzyska Liga Rowerowa
Zastanawialismy sie w czasie drogi dlaczego Pan Maziejuk napisał na forum, ze to bedzie dobry trening dla tych co jadą giga w Karpaczu. Teraz już wiem dlaczego:)
Dane wg mojego licznika ( organizator twierdził, ze trasa ma 68 km), ale jakos nam wszystkim liczniki pokazały ok 76...
Niby było "tylko" ok 1400 m przewyższenia...ale teren bardzo trudny, duzo wertepów, łąk podmokłych, ciezkich ścieżek w lesie, piachu,rzeczek, drzew do sforsowania po drodze ( i to na zjazdach, wiec ciekawie było).
Piekna, ale ogromnie wymagająca trasa.. ogromnie..
Moge chyba z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, ze przejechałam swoje pierwsze giga...
Wobec małej ilości km zrobionych przeze mnie w terenie w tym roku.. to bylo porywanie sie z motyką na słonce.
Najdłuzej na rowerze byłam w tym sezonie niecałe 3 h.. dzisiaj spedziłam na nim 5 h 16 min i to prawie w całości w terenie.
Było mi bardzo ciezko i za swój największy sukces chyba musze uznac to , ze nie zdezerterowałam i dojechałam do mety.
Nie jestem jeszcze gotowa do tak długich dystansów.
Idę spać.. spać.. spać...
relacja jutro.
Aha, byłam pierwsza w swojej kategorii ale regulamin jest taki, że jeśli nie wystartuje co najmniej 3 zawodniczki w danej kategorii to niestety ja wędruję w klasyfikacji do tych młodszych ode mnie nawet o .. 18 lat...
cóż...
Tak wiec było miejsce mozna powiedzieć 5 open.
Miejsce nieważne, wazne ze było solidne przetracie przed Karpaczem.
Spaliłam 3000 kalorii!!! ha dobre:)
Dane wg mojego licznika ( organizator twierdził, ze trasa ma 68 km), ale jakos nam wszystkim liczniki pokazały ok 76...
Niby było "tylko" ok 1400 m przewyższenia...ale teren bardzo trudny, duzo wertepów, łąk podmokłych, ciezkich ścieżek w lesie, piachu,rzeczek, drzew do sforsowania po drodze ( i to na zjazdach, wiec ciekawie było).
Piekna, ale ogromnie wymagająca trasa.. ogromnie..
Moge chyba z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, ze przejechałam swoje pierwsze giga...
Wobec małej ilości km zrobionych przeze mnie w terenie w tym roku.. to bylo porywanie sie z motyką na słonce.
Najdłuzej na rowerze byłam w tym sezonie niecałe 3 h.. dzisiaj spedziłam na nim 5 h 16 min i to prawie w całości w terenie.
Było mi bardzo ciezko i za swój największy sukces chyba musze uznac to , ze nie zdezerterowałam i dojechałam do mety.
Nie jestem jeszcze gotowa do tak długich dystansów.
Idę spać.. spać.. spać...
relacja jutro.
Aha, byłam pierwsza w swojej kategorii ale regulamin jest taki, że jeśli nie wystartuje co najmniej 3 zawodniczki w danej kategorii to niestety ja wędruję w klasyfikacji do tych młodszych ode mnie nawet o .. 18 lat...
cóż...
Tak wiec było miejsce mozna powiedzieć 5 open.
Miejsce nieważne, wazne ze było solidne przetracie przed Karpaczem.
Spaliłam 3000 kalorii!!! ha dobre:)
- DST 76.00km
- Teren 65.00km
- Czas 05:16
- VAVG 14.43km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 3000kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 24 kwietnia 2010
Puchar Tarnowa
Przeejażdżka w tempie spacerowym do i z Lipia żeby obejrzeć Puchar Tarnowa.
z powrotem via myjnia via Frazes:) i zieleniak na Krakowskiej:) i trochę kluczenia po mieście.
Piekna pogoda, piekna frekwencja na zawodach, masa znajomych i żal.. ze na dzisiaj zabrakło mi odwagi zeby wystartować. No ale też to dla mnie byloby zbyt wiele. dzisiaj i jutro.
a jutro.. będzie chwila prawdy i zobaczymy jak to z tą formą jest.
P.S wszystkim startującym jutro w róznych wyścigach znajomym zyczę powodzenia.
szczególnie mocno zyczę powodzenia Sławkowi N, startującemu w swoim pierwszym w zyciu maratonie biegowym.
Bardzo podziwiam jego hart ducha.
Pomimo złamanych kilka tygodni zeber, co zakłociło jego cykl treningowy, postanowil wystartować.
kilka miesięcy przygotowywał się z wielką determinacją do tego startu. Wierzę, ze ten maraton ukonczy!
z powrotem via myjnia via Frazes:) i zieleniak na Krakowskiej:) i trochę kluczenia po mieście.
Piekna pogoda, piekna frekwencja na zawodach, masa znajomych i żal.. ze na dzisiaj zabrakło mi odwagi zeby wystartować. No ale też to dla mnie byloby zbyt wiele. dzisiaj i jutro.
a jutro.. będzie chwila prawdy i zobaczymy jak to z tą formą jest.
P.S wszystkim startującym jutro w róznych wyścigach znajomym zyczę powodzenia.
szczególnie mocno zyczę powodzenia Sławkowi N, startującemu w swoim pierwszym w zyciu maratonie biegowym.
Bardzo podziwiam jego hart ducha.
Pomimo złamanych kilka tygodni zeber, co zakłociło jego cykl treningowy, postanowil wystartować.
kilka miesięcy przygotowywał się z wielką determinacją do tego startu. Wierzę, ze ten maraton ukonczy!
- DST 25.00km
- Teren 1.00km
- Czas 01:29
- VAVG 16.85km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 23 kwietnia 2010
próbne xc:)
Tak mnie ciągnie do spróbowania xc.. ciągnie..
ale boję się bo na Puchar Tarnowa przyjeżdzają nie bylejakie zawodniczki i by pewnie mnie staranowały po drodze.
Mirek namówił mnie dzisiaj na rekonesans po Lipiu. Jutro są zawody.
Jak się cieszę, ze pojechałam!
odzyskałam radosc jeżdzenia!
przyszła chęć startów...
Lipie to fajny lasek... są króciutkie zjazdy i 3 krótkie ale strome ( dla mnie tylko na młynku do zrobienia i to po włozeniu w to maksimum wysiłku) podjazdy, są zakręty takie ze hoho.. można sie poduczyć techniki.
zrobilismy dwie pętle ( akurat tyle ile wynosi dystans dla kobiet). No moze niezupełne, bo cała trasa nie byla jeszcze otaśmowana, ale najważniejsze fragmenty przejechalismy.
Strasznie mi sie spodobało.
Przyszła chęć startu..
Kto wie, moze na drugi rok?
Jutro nie mogę, bo są plany na niedzielę i musze sie oszczedzac.
Pojechalismy szlakiem pieszym od Klikowej do Lipia, także było troche wytyrpy, stąd średnia nierewelacyjna.
No ale w samym Lipiu to wiecej niż 10 km/h nie dałam rady pociągnąć.
super było!!!!
to jest jeżdzenie.
MTB po prostu, nie takie jeżdzenie po Lesie Radłowskim , gdzie mozna gnać 30 km/ha i zero technicznych "przeszkód"
ale boję się bo na Puchar Tarnowa przyjeżdzają nie bylejakie zawodniczki i by pewnie mnie staranowały po drodze.
Mirek namówił mnie dzisiaj na rekonesans po Lipiu. Jutro są zawody.
Jak się cieszę, ze pojechałam!
odzyskałam radosc jeżdzenia!
przyszła chęć startów...
Lipie to fajny lasek... są króciutkie zjazdy i 3 krótkie ale strome ( dla mnie tylko na młynku do zrobienia i to po włozeniu w to maksimum wysiłku) podjazdy, są zakręty takie ze hoho.. można sie poduczyć techniki.
zrobilismy dwie pętle ( akurat tyle ile wynosi dystans dla kobiet). No moze niezupełne, bo cała trasa nie byla jeszcze otaśmowana, ale najważniejsze fragmenty przejechalismy.
Strasznie mi sie spodobało.
Przyszła chęć startu..
Kto wie, moze na drugi rok?
Jutro nie mogę, bo są plany na niedzielę i musze sie oszczedzac.
Pojechalismy szlakiem pieszym od Klikowej do Lipia, także było troche wytyrpy, stąd średnia nierewelacyjna.
No ale w samym Lipiu to wiecej niż 10 km/h nie dałam rady pociągnąć.
super było!!!!
to jest jeżdzenie.
MTB po prostu, nie takie jeżdzenie po Lesie Radłowskim , gdzie mozna gnać 30 km/ha i zero technicznych "przeszkód"
- DST 29.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:41
- VAVG 17.23km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 178 ( 94%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 998kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 22 kwietnia 2010
Zimny .. prawie maj
Piosenka Maanamu mi sie przypomniała...
Bo to przecież juz prawie maj a zimno tak, ze szok.
Nogi mi zmarzły!!!
dzisiaj miałam mało czasu, dopiero po 17 byłam w domu, więc krótka trasa do Lasu Radłowskiego.
W lesie predkość od 23-31 km/h.
Bez rewelacji ale też nie było najgorzej.
Chyba jak na ten stopień mojego wyjeżdzenia, to w miarę.
No i najważniejsze, że dzisiaj chyba jest pierwszy dzien od 5 tygodni kiedy nic mnie nie boli.
Ani gardło, ani uszy.
Hurraaaa!!!!
Bo to przecież juz prawie maj a zimno tak, ze szok.
Nogi mi zmarzły!!!
dzisiaj miałam mało czasu, dopiero po 17 byłam w domu, więc krótka trasa do Lasu Radłowskiego.
W lesie predkość od 23-31 km/h.
Bez rewelacji ale też nie było najgorzej.
Chyba jak na ten stopień mojego wyjeżdzenia, to w miarę.
No i najważniejsze, że dzisiaj chyba jest pierwszy dzien od 5 tygodni kiedy nic mnie nie boli.
Ani gardło, ani uszy.
Hurraaaa!!!!
- DST 30.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:09
- VAVG 26.09km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 21 kwietnia 2010
Mycie razy dwa
nie wiem czy ja kiedykolwiek nauczę sie odpoczywać..
Po prostu odpoczywać.
Przyszłam z pracy bardzo zmęczona.
Na 17 umówiłam sie na trening z Mirkiem.
ale zaczeło mocno padać..
no bywało , ze nam deszcz nie przeszkadzał i jeździlismy, ale.. ja wciaż walcząca z jakąś bakterią a Mirek też dzisiaj cos mówił ze katar ma i kiepsko sie czuje.
Wiec nie pojechalismy. W sumie troche załowałam , ze sama nie pojechałam, bo przed 18 przestało padać. Mozna było z godzinke pojeździć.
No to w takim razie zeby nie marnować czasu wzięłam sie za rowery...
Odpięłam koła.. wymyłam ramy ( wannie):).. wyczysciłam kasety, łancuchy... popsikałam amorki Brunoxem i tak nie wiedzieć kiedy dwie godziny minęły.
No ale mnie to wszystko wolno idzie, nie jestem w tym biegła.
Jutro dentysta, wiec nie wiem czy zdążę jakis trening zrobić.
P.S I tak sobie pomyslałam, że musze sobie chyba jakiś zestaw narzedziowy kupić.
Bo tak patrzyłam dzisiaj na Magnusa i przecież klocki z tyłu to sama bym spokojnie zmieniła...( chyba).
Kiedyś niepojete było dla mnie ze mozna umieć zmieniać dętkę, oponę.. a teraz robię to.. wolno, bo wolno ale jakoś sie udaje:)
Po prostu odpoczywać.
Przyszłam z pracy bardzo zmęczona.
Na 17 umówiłam sie na trening z Mirkiem.
ale zaczeło mocno padać..
no bywało , ze nam deszcz nie przeszkadzał i jeździlismy, ale.. ja wciaż walcząca z jakąś bakterią a Mirek też dzisiaj cos mówił ze katar ma i kiepsko sie czuje.
Wiec nie pojechalismy. W sumie troche załowałam , ze sama nie pojechałam, bo przed 18 przestało padać. Mozna było z godzinke pojeździć.
No to w takim razie zeby nie marnować czasu wzięłam sie za rowery...
Odpięłam koła.. wymyłam ramy ( wannie):).. wyczysciłam kasety, łancuchy... popsikałam amorki Brunoxem i tak nie wiedzieć kiedy dwie godziny minęły.
No ale mnie to wszystko wolno idzie, nie jestem w tym biegła.
Jutro dentysta, wiec nie wiem czy zdążę jakis trening zrobić.
P.S I tak sobie pomyslałam, że musze sobie chyba jakiś zestaw narzedziowy kupić.
Bo tak patrzyłam dzisiaj na Magnusa i przecież klocki z tyłu to sama bym spokojnie zmieniła...( chyba).
Kiedyś niepojete było dla mnie ze mozna umieć zmieniać dętkę, oponę.. a teraz robię to.. wolno, bo wolno ale jakoś sie udaje:)
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 20 kwietnia 2010
Lubinka razy dwa
Trasa
Tarnów-Koszyce-Zgłobice-Rzuchowa-Szczepanowice-Lubinka-Janowice i z powrotem Janowice-Lubinka-Szczepanowice-Błonie-Zgłobice-Zbylitowska Góra.
Dzisiaj samotnie.
I znowu .. źle.
Co prawda plan zrealizowany tzn Lubinka podjazd od Rzuchowej, zjazd do Janowic i podjazd od Janowic czyli razem to jakies 11 km podjazdu, dodać kilka pomniejszych pod drodze... no to trochę tych podjeżdzanych km było.
Ale cięzko mi się jechało, bardzo ciężko.
Fakt, ze wiatr był,fakt ze dzisiaj znowu mocno nerwowy dzień w pracy, ale czy to wszystko tłumaczy? Czy z tą moją formą tak źle?
Po drodze jeden spotkany kolarz, albo kolarka.. nie zauważyłam. Zauwazyłam tylko niebieskie ciuchy Kellys.
Na Lubinkę od Rzuchowej odpuściłam z blatu, bo ostatnio bardzo mnie bolało kolano.
ale załozyłam ze nie wolno mi zejść poniżej 12 km/h. Nie zeszłam poniżej 12,5 km.
Od Janowic jechałam za blatu, ale niestety założenie niezejscia ponizej 15 km/ha nie udało się. Dwa razy przez chwilę było 14 km/h:).
Jak ktos patrzy z boku to chyba żałośnie wygląda.. no bo co to jest 15 km/h?
Tempo żółwie, ale ja nie potrafię mocniej pod górki.
Jak przyjechałam do domu na twarzy byłam blada.. jakbym giga przejechała...
nie wiem co sie ze mną dzieje, przecież co to za dystans 44 km.. po asfalcie.
Wiadomo górki ale jednak tylko 44 km...
Nie żebym była jakaś wyczerpana nie... ale ta blada twarz... cos mi sie to nie podoba wszystko...
ale nie tracę nadziei, ze będzie lepiej.
Musi być!
Tarnów-Koszyce-Zgłobice-Rzuchowa-Szczepanowice-Lubinka-Janowice i z powrotem Janowice-Lubinka-Szczepanowice-Błonie-Zgłobice-Zbylitowska Góra.
Dzisiaj samotnie.
I znowu .. źle.
Co prawda plan zrealizowany tzn Lubinka podjazd od Rzuchowej, zjazd do Janowic i podjazd od Janowic czyli razem to jakies 11 km podjazdu, dodać kilka pomniejszych pod drodze... no to trochę tych podjeżdzanych km było.
Ale cięzko mi się jechało, bardzo ciężko.
Fakt, ze wiatr był,fakt ze dzisiaj znowu mocno nerwowy dzień w pracy, ale czy to wszystko tłumaczy? Czy z tą moją formą tak źle?
Po drodze jeden spotkany kolarz, albo kolarka.. nie zauważyłam. Zauwazyłam tylko niebieskie ciuchy Kellys.
Na Lubinkę od Rzuchowej odpuściłam z blatu, bo ostatnio bardzo mnie bolało kolano.
ale załozyłam ze nie wolno mi zejść poniżej 12 km/h. Nie zeszłam poniżej 12,5 km.
Od Janowic jechałam za blatu, ale niestety założenie niezejscia ponizej 15 km/ha nie udało się. Dwa razy przez chwilę było 14 km/h:).
Jak ktos patrzy z boku to chyba żałośnie wygląda.. no bo co to jest 15 km/h?
Tempo żółwie, ale ja nie potrafię mocniej pod górki.
Jak przyjechałam do domu na twarzy byłam blada.. jakbym giga przejechała...
nie wiem co sie ze mną dzieje, przecież co to za dystans 44 km.. po asfalcie.
Wiadomo górki ale jednak tylko 44 km...
Nie żebym była jakaś wyczerpana nie... ale ta blada twarz... cos mi sie to nie podoba wszystko...
ale nie tracę nadziei, ze będzie lepiej.
Musi być!
- DST 44.00km
- Teren 1.00km
- Czas 01:49
- VAVG 24.22km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 155 ( 82%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 850kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 kwietnia 2010
Ukradli mi rower...
Na szczęscie tylko we śnie.
Ale był to sen koszmarny. Obudziłam się z płaczem.
Myślałam w tym śnie: co ja teraz zrobię? No co zrobię? Przecież nie kupię nowego.. przecież tego jeszcze nie spłaciłam… jeszcze sporo rat mi zostało… trzeba będzie wyremontować Magnusa…
Obudziłam się z wielką ulgą.
Zastanawiam się co się dzieje z moim organizmem.
Od 5 tygodni albo i dłużej ciagle coś mi jest: jak nie gardło, to uszy, przeszły uszy, znowu gardło. Do tego podczas dzisiejszej jazdy rozbolał mnie brzuch…
Ale jakoś dojechałam do domu.
Łykam wciąż bezustannie albo aplikuję sobie inne leki: polopiryna, bioporax, maśc do uszu z antybiotykiem… i inne "świnistwa". Nic nie pomaga.
I nie wiem czy to jest przyczyna tego, ze tak słabo mi się podjeżdża, czy po prostu jestem jeszcze niewyjeżdzona.
Podjeżdza mi się jednak fatalnie i kiepsko widzę ten mój sezon.
A przeciez miało być lepiej.
Tamta wiosna była fatalna, miałam mnóstwo dodatkowych zajęć i mało czasu na treningi i głowę zaprzątniętą tyloma sprawami do załatwienia.
A jednak dałam radę i przygotowałam się do sezonu.
Teraz czuję wyraźny brak formy.
Niedziela.. piękna pogoda… słoneczko, zieleń cudowna.
I fajna trasa.
Koszyce- Swiebodzin- Woźniczna- Pleśna- Łowczówek-Rychwałd-Jurasówka-szlak niebieski nad Dunajcem- Błonie- Zgłobice-Zb. Góra-Tarnów.
Pojechalismy moimi ulubionymi trasami .. czyli wzdłuż Białej, Pleśna i okolice.
Tam zaczynałam moje rowerowanie. Tam często jezdziłam sama, siadałam sobie za Relaxem nad Białą i patrzyłam na świat.
Cudne widoki, górki w przepięknej zieleni.
Pierwszy podjazd do Łowczówka asfaltowy ale długi.
Potem pokazałam Towarzystwu ( Andzelika, Tomek, Łukasz) Cmentarz Legionistów w Łowczówku . A potem zaryzykowalismy jadąc czarnym pieszym szlakiem przez las ( nie wiedziałam gdzie wyjedziemy, bo pierwszy raz tamtędy jechałam).
Zjazdy fajne, aczkolwiek troche niebezpieczne, dużo liści i patyków.
I tam właśnie zaliczyłam malownicze otb.
Korzen, dziura a ja popełniłam jakiś błąd.. albo za wolno w tę dziurę wjechałam, albo przyhamowałam (!!!!), no i przednie koło staneło dęba, a ja nakryłam się rowerem.
Na szczescie tylko trochę siniaków.
W lesie jakis cudny strumyczek... lasy pełne zawilców.. przepięknie..
Potem wyjechalismy na drogę do Rychwałdu i mozolnie do góry na Wał.
Niestety droga do Chaty pod Wałem jest już całkowicie wyasfaltowana.
Tam zrobilismy chwile przerwy.. popatrzylismy na panoramę górek ze szczytu..
Tam widać wszystko:) i Tatry przy dobrej pogodzie i Runek i Jaworzynę i Radziejową i inne góry , których nazw nie pamiętam.
Potem Jurasówka , wiec jeszcze jeden podjazd.
Z Jurasówki szybki zjazd ( 65 km/h, mój tegoroczny rekord).
A potem tradycyjnie – niebieskim wzdłuż Dunajca.
Na ostatnim podjeździe do Błoń.. miałam już serdecznie dość.. nogi bolały.
Naprawde kiepsko mi się podjeżdza:(((
Ale był to sen koszmarny. Obudziłam się z płaczem.
Myślałam w tym śnie: co ja teraz zrobię? No co zrobię? Przecież nie kupię nowego.. przecież tego jeszcze nie spłaciłam… jeszcze sporo rat mi zostało… trzeba będzie wyremontować Magnusa…
Obudziłam się z wielką ulgą.
Zastanawiam się co się dzieje z moim organizmem.
Od 5 tygodni albo i dłużej ciagle coś mi jest: jak nie gardło, to uszy, przeszły uszy, znowu gardło. Do tego podczas dzisiejszej jazdy rozbolał mnie brzuch…
Ale jakoś dojechałam do domu.
Łykam wciąż bezustannie albo aplikuję sobie inne leki: polopiryna, bioporax, maśc do uszu z antybiotykiem… i inne "świnistwa". Nic nie pomaga.
I nie wiem czy to jest przyczyna tego, ze tak słabo mi się podjeżdża, czy po prostu jestem jeszcze niewyjeżdzona.
Podjeżdza mi się jednak fatalnie i kiepsko widzę ten mój sezon.
A przeciez miało być lepiej.
Tamta wiosna była fatalna, miałam mnóstwo dodatkowych zajęć i mało czasu na treningi i głowę zaprzątniętą tyloma sprawami do załatwienia.
A jednak dałam radę i przygotowałam się do sezonu.
Teraz czuję wyraźny brak formy.
Niedziela.. piękna pogoda… słoneczko, zieleń cudowna.
I fajna trasa.
Koszyce- Swiebodzin- Woźniczna- Pleśna- Łowczówek-Rychwałd-Jurasówka-szlak niebieski nad Dunajcem- Błonie- Zgłobice-Zb. Góra-Tarnów.
Pojechalismy moimi ulubionymi trasami .. czyli wzdłuż Białej, Pleśna i okolice.
Tam zaczynałam moje rowerowanie. Tam często jezdziłam sama, siadałam sobie za Relaxem nad Białą i patrzyłam na świat.
Cudne widoki, górki w przepięknej zieleni.
Pierwszy podjazd do Łowczówka asfaltowy ale długi.
Potem pokazałam Towarzystwu ( Andzelika, Tomek, Łukasz) Cmentarz Legionistów w Łowczówku . A potem zaryzykowalismy jadąc czarnym pieszym szlakiem przez las ( nie wiedziałam gdzie wyjedziemy, bo pierwszy raz tamtędy jechałam).
Zjazdy fajne, aczkolwiek troche niebezpieczne, dużo liści i patyków.
I tam właśnie zaliczyłam malownicze otb.
Korzen, dziura a ja popełniłam jakiś błąd.. albo za wolno w tę dziurę wjechałam, albo przyhamowałam (!!!!), no i przednie koło staneło dęba, a ja nakryłam się rowerem.
Na szczescie tylko trochę siniaków.
W lesie jakis cudny strumyczek... lasy pełne zawilców.. przepięknie..
Potem wyjechalismy na drogę do Rychwałdu i mozolnie do góry na Wał.
Niestety droga do Chaty pod Wałem jest już całkowicie wyasfaltowana.
Tam zrobilismy chwile przerwy.. popatrzylismy na panoramę górek ze szczytu..
Tam widać wszystko:) i Tatry przy dobrej pogodzie i Runek i Jaworzynę i Radziejową i inne góry , których nazw nie pamiętam.
Potem Jurasówka , wiec jeszcze jeden podjazd.
Z Jurasówki szybki zjazd ( 65 km/h, mój tegoroczny rekord).
A potem tradycyjnie – niebieskim wzdłuż Dunajca.
Na ostatnim podjeździe do Błoń.. miałam już serdecznie dość.. nogi bolały.
Naprawde kiepsko mi się podjeżdza:(((
- DST 59.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:59
- VAVG 19.78km/h
- VMAX 65.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze