Piątek, 30 kwietnia 2010
Kierunek KARPACZ
za chwilę wyjazd.
Nigdy nie jechałam w Karpaczu.
Mam obawy bo forma jeszcze nie górska.
Ale moze jakoś przemęczymy : ja i KTM:)
Nerwowe dni ostatnio. W pracy wszystko na zapalenie płuc, po poludniu wczoraj tysiąc załatwień, przygotowywanie roweru, zakupy, sprzatanie:), dzisiaj rano do Mirka Bieniasza wymienić linkę od blokady amora... Gonitwa:)
ale jakoś damy radę:)
Relacja z Daleszyc:
Maraton nr 20
25 kwietnia 2010
Daleszyce Swiętokorzyska Liga Rowerowa
Czas: 5 h 17
Dystnas giga
Miejsce open 4
Kategoria 1 ( jechałam jako jedyna starsza pani)
Dopiero na mecie przypomniałam sobie, ze to był mój jubileuszowy 20 maraton.
Nie miałam w planach tego maratonu, ale ze względu na żałobę narodową wypadł maraton w Murowanej Goslinie i tak jakoś nagle niespodzianie „pojawiły się „ na horyzoncie Daleszyce.
Zanim zdecydowałam się na dystans podpytywałam Krysię, która jechała w ubieglym roku , jaka to trasa czy dam radę na długim.
Powiedziała, ze tak ze to takie krakowskie mega golonkowe.
No to ok.
Do tego jeszcze Monika z Mateuszem , z którymi jechalam do Dalszyc utwierdzili mnie w przekonaniu, ze tylko długi dystans, bo to będzie dobry trening przed Karapaczem.
Mateuesz powiedział: niepokoi mnie tylko jedno.. oni tam na tym swoim forum napisali, że to będzie dobry trening przed giga w Karpaczu…
Tak.. ja też na to zwróciłam uwagę, ale postanowiłam zaryzykować.
Przekonałam też Łukasza żeby jechał na długi.
Chłopaki z Sokoła Tarnów śmiali się, że robię to specjalnie, bo chce z kimś wygrać.
Myślałam raczej o tym, żeby mieć znajome towarzystwo w czasie jazdy:)
No to pojechalismy… na długi….
Miało być 68 km.
No trochę dużo, ale w pamieci miałam ubiegloroczny Przemyśl i tamto łatwe giga. O naiwna , myslałam, ze będzie podobnie.
Start jakis taki honorowy, wolny…
Potem chwila po asfalcie i mocne „grzanie”, ale cięzko bo pod wiatr.
Minęła mnie Monika.. ale pomyślałam: niech jedzie… ja tu przyjechałam na trening… nie będę się zyłować przed Karpaczem.
No i odjechała mi po raz pierwszy chyba podczas wspolnych startów i to bardzo dużooooo…
Łukasz mnie minął, ale pomyslałam: tak łatwo nie oddam pola…
I tasowalismy się z Łukaszem do 20 km… ale pomyslałam wtedy:oj Łukasz chyba za mocno zaczynasz…
Dośc szybko wjazd do lasu i zaczęło się…
Wertepki, ścieżki, patyczki, trochę błotka, czasem piach, podmokłe łąki.. góreczki, drzewa w poprzek drogi, kilka strumyczków, jedna rzeczka ( woda tak powyzej duzo powyzej kostek, trzeba było iść z rowerem, tak wiec buty pełne wody).
Co tam jeszcze było…singielki naprawdę fajne, jak w górach, a jeden taki jakimś zboczem góry ze naprawde myślałam, ze spadnę..
Ok. 20 km miałam serdecznie dość… pomyślałam ze to dopiero 1/.3 trasy i co dalej będzie?
Łukasz mi odjechal , straciłam go z pola widzenia. Pomyslałam: trudno…
Wygra ze mna po raz drugi….w historii naszych wspólnych startów
Naprawdę było ciężko.
Niespodziewanie ciężko.
Około polowy dystansu już wiedziałam, ze chyba ten maraton z krakowskim golonkowym mega jednak niedużo ma wspólnego.
Gdybym wiedziała wtedy ile „złego” jeszcze przede mną….
Od rozjazdu na giga jechałam dlugą bardzo dlugą chwilę samotnie…. No ale do tego to ja się już przyzywczaiłam. W końcu jeżdżę w ogonie .
W którymś momencie dojechałam do dwóch chłopaków. Minęłam ich pod górę i usłyszałam jak jeden mówi do drugiego:
Ty to widziałeś? Rany boskie…
I zaczęli się śmiać.
Musiałam podrażnić ich ambicję bo na jakimś zjeździe odjechali mi skutecznie.
Technicznie nie było aż tak bardzo trudno.
Ale to podłoże.. wyssyało siły.
Gdzieś po 40 km w lesie spotkałam człowieka. Powiedział:
Pani.. teraz będzie taki zjazd z takiej wielgachnej góry…
I był:)
Długi, bardzo, bardzo stromy zjazd …
Jeszcze nigdy chyba az tak długo nie jechałam takiego stromego zjazdu.
Pupa na tylnej oponie niemalże, hample zaciśniete prawie do konca i tylko czekałam kiedy będzie otb.
Ale nie było. Udało się.
Radocha:), uśmiechnęłam sie do siebie.
Nie było wiele trudnych zjazdów, ale ze dwa takie, których nie zaryzkowałam się zjechać.
Generalnie dośc dobrze mi się zjeżdzało, starałam się pamietac żeby nie panikować, puszczać hamulce, nie reagować nerwowo.
Trasa bardzo malownicza, naprawdę ładna, szkoda tylko, ze jak zwykle nie bardzo było jak podziwiać.
Około 50 km zobaczyłam w oddali podjazd a na nim Łukasza.
Pomyslałam: no to jeszcze nie koniec walki i trochę przycisnełam.
Podjechalam ( oj wiem, wiem jak to strasznie wkurza, jak się przed kimś ucieka i nagle ten ktoś nie wiadomo skąd dojeżdza do ciebie). Powiedziałam:
Jak jest Łukasz? Ja ledwie jadę..
Wyminęłam Łukasza, ale on jeszcze zdobył się na chyba ostatni zryw, wyminął mnie.
I znowu ja jego.
A potem zaczęła się gehnna, bardzo długi odcinek po blocie, bardzo ciężko przejezdnym.
I mozolne kręcenie, bardzo mozolne. I Łukasz został gdzieś z tyłu.
Potem znowu jakiś podjazd, potem piach, wertepy.
I pamietam tylko tyle, ze zachcialo mi się sikać… po raz pierwszy na wyścigu.
I pamietam swoje myśli podczas tej mojej jazdy… nie… nie.. to koniec.. konczę tę zabawę z maratonami.. przecież to nie ma sensu… taka męczarnia…
I myśli: a może sobie usiądę.. odpocznę…
Ale zaraz kontra: nie… nie można, nie można się poddawać. Jedziemy dalej Iza, jedziemy.
Kiedy dojechałam do 65 km i zaczął się asfalt pomyslałam: to teraz już luzik.. 3 km do mety, pewnie po asfalcie..
O kobieto naiwna…
Owszem był kawałek asfaltu, a potem znowu pod górę przez las… i coś takiego.. cos takiego gdzie nie dałam rady już jechać…wąska ścieżka najeżona kamieniami….
A u mnie siły już wyraźnie nadwątlone.
I wtedy poczułam ssanie w brzuchu… okropne..
Pomyślałam: za chwile odetnie mi prąd i co ja zrobię? No co?
Ani jednego żelka w kieszonce. Wzięłam 3. Tyle zwykle wystarcza mi na 4 h jazdy.
Nie przewidziałam, ze będę jechać grubo ponad 5.
No i wyjęłam tubkę z zelem i wyciskałam z niej ostatnie kropelki …
Jakos się wyratowałam.
W koncu pojawił się asfalt… i wiedziałam, ze teraz to już musi być koniec.
Na mecie czekali chłopaki z Sokoła.
A ja pomyslałam sobie tylko: no to sobie urządziłam niezłe przetracie przed Karpaczem:)
Licznik pokazał 76… z czego zdecydowana wiekoszośc ( myslę, ze tak jakoś 90% to był teren).
Na mecie dostałam smsa: miejsce w kategorii 1.
Niestety regulamin taki, że jeśli nie jedzie 3 zawodniczki z kategorii , spadam do młodszej.
Dostałam dyplom za 5 miejsce.
Tak naprawdę nie wiem dlaczego, bo czas miałam 4.
ale to mało ważne, psychicznie trochę sie podbudowałam przed Karpaczem.
Nigdy nie jechałam w Karpaczu.
Mam obawy bo forma jeszcze nie górska.
Ale moze jakoś przemęczymy : ja i KTM:)
Nerwowe dni ostatnio. W pracy wszystko na zapalenie płuc, po poludniu wczoraj tysiąc załatwień, przygotowywanie roweru, zakupy, sprzatanie:), dzisiaj rano do Mirka Bieniasza wymienić linkę od blokady amora... Gonitwa:)
ale jakoś damy radę:)
Relacja z Daleszyc:
Maraton nr 20
25 kwietnia 2010
Daleszyce Swiętokorzyska Liga Rowerowa
Czas: 5 h 17
Dystnas giga
Miejsce open 4
Kategoria 1 ( jechałam jako jedyna starsza pani)
Dopiero na mecie przypomniałam sobie, ze to był mój jubileuszowy 20 maraton.
Nie miałam w planach tego maratonu, ale ze względu na żałobę narodową wypadł maraton w Murowanej Goslinie i tak jakoś nagle niespodzianie „pojawiły się „ na horyzoncie Daleszyce.
Zanim zdecydowałam się na dystans podpytywałam Krysię, która jechała w ubieglym roku , jaka to trasa czy dam radę na długim.
Powiedziała, ze tak ze to takie krakowskie mega golonkowe.
No to ok.
Do tego jeszcze Monika z Mateuszem , z którymi jechalam do Dalszyc utwierdzili mnie w przekonaniu, ze tylko długi dystans, bo to będzie dobry trening przed Karapaczem.
Mateuesz powiedział: niepokoi mnie tylko jedno.. oni tam na tym swoim forum napisali, że to będzie dobry trening przed giga w Karpaczu…
Tak.. ja też na to zwróciłam uwagę, ale postanowiłam zaryzykować.
Przekonałam też Łukasza żeby jechał na długi.
Chłopaki z Sokoła Tarnów śmiali się, że robię to specjalnie, bo chce z kimś wygrać.
Myślałam raczej o tym, żeby mieć znajome towarzystwo w czasie jazdy:)
No to pojechalismy… na długi….
Miało być 68 km.
No trochę dużo, ale w pamieci miałam ubiegloroczny Przemyśl i tamto łatwe giga. O naiwna , myslałam, ze będzie podobnie.
Start jakis taki honorowy, wolny…
Potem chwila po asfalcie i mocne „grzanie”, ale cięzko bo pod wiatr.
Minęła mnie Monika.. ale pomyślałam: niech jedzie… ja tu przyjechałam na trening… nie będę się zyłować przed Karpaczem.
No i odjechała mi po raz pierwszy chyba podczas wspolnych startów i to bardzo dużooooo…
Łukasz mnie minął, ale pomyslałam: tak łatwo nie oddam pola…
I tasowalismy się z Łukaszem do 20 km… ale pomyslałam wtedy:oj Łukasz chyba za mocno zaczynasz…
Dośc szybko wjazd do lasu i zaczęło się…
Wertepki, ścieżki, patyczki, trochę błotka, czasem piach, podmokłe łąki.. góreczki, drzewa w poprzek drogi, kilka strumyczków, jedna rzeczka ( woda tak powyzej duzo powyzej kostek, trzeba było iść z rowerem, tak wiec buty pełne wody).
Co tam jeszcze było…singielki naprawdę fajne, jak w górach, a jeden taki jakimś zboczem góry ze naprawde myślałam, ze spadnę..
Ok. 20 km miałam serdecznie dość… pomyślałam ze to dopiero 1/.3 trasy i co dalej będzie?
Łukasz mi odjechal , straciłam go z pola widzenia. Pomyslałam: trudno…
Wygra ze mna po raz drugi….w historii naszych wspólnych startów
Naprawdę było ciężko.
Niespodziewanie ciężko.
Około polowy dystansu już wiedziałam, ze chyba ten maraton z krakowskim golonkowym mega jednak niedużo ma wspólnego.
Gdybym wiedziała wtedy ile „złego” jeszcze przede mną….
Od rozjazdu na giga jechałam dlugą bardzo dlugą chwilę samotnie…. No ale do tego to ja się już przyzywczaiłam. W końcu jeżdżę w ogonie .
W którymś momencie dojechałam do dwóch chłopaków. Minęłam ich pod górę i usłyszałam jak jeden mówi do drugiego:
Ty to widziałeś? Rany boskie…
I zaczęli się śmiać.
Musiałam podrażnić ich ambicję bo na jakimś zjeździe odjechali mi skutecznie.
Technicznie nie było aż tak bardzo trudno.
Ale to podłoże.. wyssyało siły.
Gdzieś po 40 km w lesie spotkałam człowieka. Powiedział:
Pani.. teraz będzie taki zjazd z takiej wielgachnej góry…
I był:)
Długi, bardzo, bardzo stromy zjazd …
Jeszcze nigdy chyba az tak długo nie jechałam takiego stromego zjazdu.
Pupa na tylnej oponie niemalże, hample zaciśniete prawie do konca i tylko czekałam kiedy będzie otb.
Ale nie było. Udało się.
Radocha:), uśmiechnęłam sie do siebie.
Nie było wiele trudnych zjazdów, ale ze dwa takie, których nie zaryzkowałam się zjechać.
Generalnie dośc dobrze mi się zjeżdzało, starałam się pamietac żeby nie panikować, puszczać hamulce, nie reagować nerwowo.
Trasa bardzo malownicza, naprawdę ładna, szkoda tylko, ze jak zwykle nie bardzo było jak podziwiać.
Około 50 km zobaczyłam w oddali podjazd a na nim Łukasza.
Pomyslałam: no to jeszcze nie koniec walki i trochę przycisnełam.
Podjechalam ( oj wiem, wiem jak to strasznie wkurza, jak się przed kimś ucieka i nagle ten ktoś nie wiadomo skąd dojeżdza do ciebie). Powiedziałam:
Jak jest Łukasz? Ja ledwie jadę..
Wyminęłam Łukasza, ale on jeszcze zdobył się na chyba ostatni zryw, wyminął mnie.
I znowu ja jego.
A potem zaczęła się gehnna, bardzo długi odcinek po blocie, bardzo ciężko przejezdnym.
I mozolne kręcenie, bardzo mozolne. I Łukasz został gdzieś z tyłu.
Potem znowu jakiś podjazd, potem piach, wertepy.
I pamietam tylko tyle, ze zachcialo mi się sikać… po raz pierwszy na wyścigu.
I pamietam swoje myśli podczas tej mojej jazdy… nie… nie.. to koniec.. konczę tę zabawę z maratonami.. przecież to nie ma sensu… taka męczarnia…
I myśli: a może sobie usiądę.. odpocznę…
Ale zaraz kontra: nie… nie można, nie można się poddawać. Jedziemy dalej Iza, jedziemy.
Kiedy dojechałam do 65 km i zaczął się asfalt pomyslałam: to teraz już luzik.. 3 km do mety, pewnie po asfalcie..
O kobieto naiwna…
Owszem był kawałek asfaltu, a potem znowu pod górę przez las… i coś takiego.. cos takiego gdzie nie dałam rady już jechać…wąska ścieżka najeżona kamieniami….
A u mnie siły już wyraźnie nadwątlone.
I wtedy poczułam ssanie w brzuchu… okropne..
Pomyślałam: za chwile odetnie mi prąd i co ja zrobię? No co?
Ani jednego żelka w kieszonce. Wzięłam 3. Tyle zwykle wystarcza mi na 4 h jazdy.
Nie przewidziałam, ze będę jechać grubo ponad 5.
No i wyjęłam tubkę z zelem i wyciskałam z niej ostatnie kropelki …
Jakos się wyratowałam.
W koncu pojawił się asfalt… i wiedziałam, ze teraz to już musi być koniec.
Na mecie czekali chłopaki z Sokoła.
A ja pomyslałam sobie tylko: no to sobie urządziłam niezłe przetracie przed Karpaczem:)
Licznik pokazał 76… z czego zdecydowana wiekoszośc ( myslę, ze tak jakoś 90% to był teren).
Na mecie dostałam smsa: miejsce w kategorii 1.
Niestety regulamin taki, że jeśli nie jedzie 3 zawodniczki z kategorii , spadam do młodszej.
Dostałam dyplom za 5 miejsce.
Tak naprawdę nie wiem dlaczego, bo czas miałam 4.
ale to mało ważne, psychicznie trochę sie podbudowałam przed Karpaczem.
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!