Niedziela, 2 maja 2010
Karpacz PORAŻKA
No tak.. porażka...
wiedziałam, że nie jestem w formie i wiedziałam, że będzie mi wyjątkowo cięzko.
Niestety te 5 tyg marnego trenowania spowodowanego bynajmniej nie moim lenistwem a chorobą , daja teraz takie "mierne" efekty.
Zanotowałam jeden z najgorszych moich występów. Podczas jazdy mysli były bardzo zdecydowane:) : muszę powiedzieć Krysi, ze ja już konczę przygodę z Poweradem w tym roku. To dla mnie za trudne maratony jak na moja obecną formę.
Jak Krysia przyjechała na metę powiedziała mi: zastanawiałam się jak Ci powiedzieć. że już nie będe jeździć....
Tak więc obawiałam się tego wystepu, ale jak wstałam rano w sobotę pomyślałam sobie: Iza.. jest dobrze... masz nowy rower... z nowym, dobrym amorem, będzie sie lepiej zjeżdzać..
Chyba nie powinnam mieć takich mysli.. bo prowokuję nimi późniejsze zdarzenia, nie do konca przyjemne.
Po 5 km podjeździe na początek ( podczas którego równiez czarne mysli mnie dobiegały), a podjazd nie byl taki trudny... długi, ale niespecjalnie nastromiony..
Tak wiec po wjeździe w las i pierwszych zjazdach czyli na samym początku maratonu zorientowałam się , ze stało sie to czego sie obawiałam czyli ze zablokowałam sie manetka do blokady amora i koniec... amor nie działa!
I wtedy myślałam , ze sie rozpłaczę... kompletnie mnie to psychicznie rozwaliło... pomyslałam sobie: jak ja mam teraz zjezdzać? tutaj w górach... kamienie korzenie i co teraz...
Zaraz też zanotowałam upadek i to totalnie mnie rozwaliło. Upadek nie był groźny.. ale rozumek powiedział: no to koniec.. juz nie dasz rady zjezdzac na sztwyniaku przecież..
I tu mam żal do siebie bo trzeba to było olać i próbować... a ja zaczełam spokojnie schodzic pierwsze trudniejsze zjazdy.. wszystkich przepuszczać...
Po prostu zrezygnowałam...
A trzeba było nawet schodzić szybciej te zjazdy... ( bo zbiegać to raczej byłoby cieżko.. wielkie kamerdolce, buty mi sie ślizgały).
I dopiero jakoś tak na 25 km pomyslałam sobie: pierd... tego amora.. zjazdzam.
No i zaczełam zjezdzać. Było trudno bo zjazdy jak dla mnie i myślę ze nie tylko dla mnie:) ciężkie... bardzo dużo dużych kamieni...
Ręce bolały mnie tak że szok...
czułam sie jakbym miała w rękach młot pneumatyczny.
Dojechałam. Sponiewairana fizycznie i psychicznie. Objechały mnie rywalki, które objechać nie powinny!!!
ale tuż za metą, już tuż za meta powiedziałam sobie: o nie... nie zrezygnuję.. pomścimy to i ja i KTM.
Muszę tylko doprowadzić do porządku swoją forme i KTM.
Nie może tak być zeby mój czas poświecony w zimie na przygotowania i finanse poświecone na nowy sprzet poszły na marne.
Pomyslałam też:
porazki też sie przydają.. po ub. Krynicy pojechałam nieźle w Tarnowie i Gluszycy i całkiem dobrze w Krakowie.
Więc będzie dobrze!
Pozdrowienia dla kolegów bodjaże z Poznania, którzy "zaczepili" mówiąć: o koleżanka z bikestas...
Myslałam ze mnie z kimś pomylili.. bo jakos tak nie zapomniało mi sie ze piszę bloga na bikestas:).
a teraz dwa dni przerwy od roweru, musze zaraz jechać do Mielca
P.S Słowko o trasie. Trasa piekna , malownicza, górska , golnkowa po prostu.
Dwa czy trzy długie kilkukilometrowe podjazdy ( łatwiejsze technicznie) i reszta takich krótkich, technicznych, siłowych, zjazdy... jak to w górach.. nieławte.. duża ilośc kamieni, dużych kamieni:) a na koniec.. prawdziwy hardcore... na dosyć sporej długości.. telewizory... skapitulowałam gdzieś w połowie.. pewnie byli tacy co przejechali całość. Szacunek.
Górski maraton to górski maraton.
To jest mtb;)
wiedziałam, że nie jestem w formie i wiedziałam, że będzie mi wyjątkowo cięzko.
Niestety te 5 tyg marnego trenowania spowodowanego bynajmniej nie moim lenistwem a chorobą , daja teraz takie "mierne" efekty.
Zanotowałam jeden z najgorszych moich występów. Podczas jazdy mysli były bardzo zdecydowane:) : muszę powiedzieć Krysi, ze ja już konczę przygodę z Poweradem w tym roku. To dla mnie za trudne maratony jak na moja obecną formę.
Jak Krysia przyjechała na metę powiedziała mi: zastanawiałam się jak Ci powiedzieć. że już nie będe jeździć....
Tak więc obawiałam się tego wystepu, ale jak wstałam rano w sobotę pomyślałam sobie: Iza.. jest dobrze... masz nowy rower... z nowym, dobrym amorem, będzie sie lepiej zjeżdzać..
Chyba nie powinnam mieć takich mysli.. bo prowokuję nimi późniejsze zdarzenia, nie do konca przyjemne.
Po 5 km podjeździe na początek ( podczas którego równiez czarne mysli mnie dobiegały), a podjazd nie byl taki trudny... długi, ale niespecjalnie nastromiony..
Tak wiec po wjeździe w las i pierwszych zjazdach czyli na samym początku maratonu zorientowałam się , ze stało sie to czego sie obawiałam czyli ze zablokowałam sie manetka do blokady amora i koniec... amor nie działa!
I wtedy myślałam , ze sie rozpłaczę... kompletnie mnie to psychicznie rozwaliło... pomyslałam sobie: jak ja mam teraz zjezdzać? tutaj w górach... kamienie korzenie i co teraz...
Zaraz też zanotowałam upadek i to totalnie mnie rozwaliło. Upadek nie był groźny.. ale rozumek powiedział: no to koniec.. juz nie dasz rady zjezdzac na sztwyniaku przecież..
I tu mam żal do siebie bo trzeba to było olać i próbować... a ja zaczełam spokojnie schodzic pierwsze trudniejsze zjazdy.. wszystkich przepuszczać...
Po prostu zrezygnowałam...
A trzeba było nawet schodzić szybciej te zjazdy... ( bo zbiegać to raczej byłoby cieżko.. wielkie kamerdolce, buty mi sie ślizgały).
I dopiero jakoś tak na 25 km pomyslałam sobie: pierd... tego amora.. zjazdzam.
No i zaczełam zjezdzać. Było trudno bo zjazdy jak dla mnie i myślę ze nie tylko dla mnie:) ciężkie... bardzo dużo dużych kamieni...
Ręce bolały mnie tak że szok...
czułam sie jakbym miała w rękach młot pneumatyczny.
Dojechałam. Sponiewairana fizycznie i psychicznie. Objechały mnie rywalki, które objechać nie powinny!!!
ale tuż za metą, już tuż za meta powiedziałam sobie: o nie... nie zrezygnuję.. pomścimy to i ja i KTM.
Muszę tylko doprowadzić do porządku swoją forme i KTM.
Nie może tak być zeby mój czas poświecony w zimie na przygotowania i finanse poświecone na nowy sprzet poszły na marne.
Pomyslałam też:
porazki też sie przydają.. po ub. Krynicy pojechałam nieźle w Tarnowie i Gluszycy i całkiem dobrze w Krakowie.
Więc będzie dobrze!
Pozdrowienia dla kolegów bodjaże z Poznania, którzy "zaczepili" mówiąć: o koleżanka z bikestas...
Myslałam ze mnie z kimś pomylili.. bo jakos tak nie zapomniało mi sie ze piszę bloga na bikestas:).
a teraz dwa dni przerwy od roweru, musze zaraz jechać do Mielca
P.S Słowko o trasie. Trasa piekna , malownicza, górska , golnkowa po prostu.
Dwa czy trzy długie kilkukilometrowe podjazdy ( łatwiejsze technicznie) i reszta takich krótkich, technicznych, siłowych, zjazdy... jak to w górach.. nieławte.. duża ilośc kamieni, dużych kamieni:) a na koniec.. prawdziwy hardcore... na dosyć sporej długości.. telewizory... skapitulowałam gdzieś w połowie.. pewnie byli tacy co przejechali całość. Szacunek.
Górski maraton to górski maraton.
To jest mtb;)
- DST 53.00km
- Teren 47.00km
- Czas 05:12
- VAVG 10.19km/h
- VMAX 45.00km/h
- Temperatura 12.0°C
- HRmax 174 ( 92%)
- HRavg 155 ( 82%)
- Kalorie 3000kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Miło było Ciebie poznać :)
Po przeczytaniu tej relacji z prawdziwie MTB-owskiego maratonu napiszę jedno - następnym razem będzie lepiej :)
Mi poszło nieźle, karkonoskie tereny są moimi ulubionymi :)
Pozdrawiam :) JPbike - 06:33 poniedziałek, 3 maja 2010 | linkuj
Po przeczytaniu tej relacji z prawdziwie MTB-owskiego maratonu napiszę jedno - następnym razem będzie lepiej :)
Mi poszło nieźle, karkonoskie tereny są moimi ulubionymi :)
Pozdrawiam :) JPbike - 06:33 poniedziałek, 3 maja 2010 | linkuj
Gdy się czuje oddech rywala na plecach to jazda jest mniej efektywna.Mięśnie robią się jak z waty i nic na to poradzić nie możemy.Oczywiście awaria roweru się do tego przyczyniła bo nie można skupić się na jeździe tylko na tym czy kontynuować jazdę czy się poddać.Rywale wykorzystują naszą słabość i oni z kolei dostają dodatkowego kopa.Nie warto wówczas gonić na siłę bo spalimy resztki energii.Potraktować to należy treningowo i odbić się następnym razem.Jak to mówią nie nogi lecz głowa kręci i należy o tym pamiętać.
kondor - 19:43 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Karla dzięki za dobre słowo:)
Maks również pozdrawiam i do zobaczenia. Mój nastepny cel Złoty STOK:)
Iza - 19:14 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Maks również pozdrawiam i do zobaczenia. Mój nastepny cel Złoty STOK:)
Iza - 19:14 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
a właśnie,że jest czego gratulować!:)
jakby nie było jeszcze wiele maratonów przed Tobą i Twoją furką!:)zemsta będzię słodka:)i ostra:)
Będzie dobrze! Anonimowa karla76 - 18:02 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
jakby nie było jeszcze wiele maratonów przed Tobą i Twoją furką!:)zemsta będzię słodka:)i ostra:)
Będzie dobrze! Anonimowa karla76 - 18:02 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
widzisz Kondorze... amor amorem.. to fakt, skutecznie mnie psychicznie zniechęcił do jazdy zaraz na początku maratonu i na zjazdach na których tracę zawsze straciłam podwójnie, ale na podjazdach też nie było dobrze.
A to podjazdy zawsze były moja mocną stroną.
Wiec to nie tylko awaria ale i moja słaba forma po prostu.Objechały mnie dziewczyny, które to zwykle ja objeżdżałam i to czasem po pól godziny. Stąd mój lekki niepokój.
Czuję brak mocy, ale tak.. masz rację.. ja liczę na to ze kolejny raz będzie lepszy. To był pierwszy start w górach i ja wierzę, ze to zaprocentuję. Musze sobie przypomnieć jak sie jeździ maratony w górach. A jeździ się często.
Musze wreszcie zacząć porządnie trenować w terenie w tym sezonie, bo było tego dramatycznie mało.
Jeśli chodzi o przewyższenie to było coś ok 1700 m.
Głuszyca dajmy na to w tamtym roku miała 2000 m na 56 km ( jechałam 5 h 6 min). Trochę sie pocieszam, ze to był poczatek sierpnia i bylam w szczycie formy.
Trasa karpacka podobno zmieniona ( trudniejsza niż w ub latach). Bardzo ładna, duzo ciezkich zjazdów, technicznych bardzo. Piękne góry, piękne widoki. Chciałabym kiedys pojeździć sobie po takich górkach tak turystycznie.
Będzie lepiej, musi być.
Koledze GraLO dziękuję za gratulacje, chociaż nie ma czego szczerze mówiąc gratulować.
Jeśli już to chyba tylko tego ze wytrzymałam to psychicznie i nie rzuciłam gdzieś rowerem w krzaki:). Iza - 15:14 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
A to podjazdy zawsze były moja mocną stroną.
Wiec to nie tylko awaria ale i moja słaba forma po prostu.Objechały mnie dziewczyny, które to zwykle ja objeżdżałam i to czasem po pól godziny. Stąd mój lekki niepokój.
Czuję brak mocy, ale tak.. masz rację.. ja liczę na to ze kolejny raz będzie lepszy. To był pierwszy start w górach i ja wierzę, ze to zaprocentuję. Musze sobie przypomnieć jak sie jeździ maratony w górach. A jeździ się często.
Musze wreszcie zacząć porządnie trenować w terenie w tym sezonie, bo było tego dramatycznie mało.
Jeśli chodzi o przewyższenie to było coś ok 1700 m.
Głuszyca dajmy na to w tamtym roku miała 2000 m na 56 km ( jechałam 5 h 6 min). Trochę sie pocieszam, ze to był poczatek sierpnia i bylam w szczycie formy.
Trasa karpacka podobno zmieniona ( trudniejsza niż w ub latach). Bardzo ładna, duzo ciezkich zjazdów, technicznych bardzo. Piękne góry, piękne widoki. Chciałabym kiedys pojeździć sobie po takich górkach tak turystycznie.
Będzie lepiej, musi być.
Koledze GraLO dziękuję za gratulacje, chociaż nie ma czego szczerze mówiąc gratulować.
Jeśli już to chyba tylko tego ze wytrzymałam to psychicznie i nie rzuciłam gdzieś rowerem w krzaki:). Iza - 15:14 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Iza.Nie ma się co zamartwiać.To nie przez złą formę lecz przez awarię sprzętu.
Sama sobie powiedziałaś że kolejny raz będzie lepszy i tak trzymaj.
Jak masz dane z przewyższenia na trasie to je podaj.Ciekawi mnie to. kondor - 12:48 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Sama sobie powiedziałaś że kolejny raz będzie lepszy i tak trzymaj.
Jak masz dane z przewyższenia na trasie to je podaj.Ciekawi mnie to. kondor - 12:48 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Gratuluje i powodzenia szkoda że bez zdjęć. Nie można się poddawać, pech z tym amorem:) pzodrawiam
GraLo - 07:26 niedziela, 2 maja 2010 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!