Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2013
Dystans całkowity: | 433.00 km (w terenie 139.00 km; 32.10%) |
Czas w ruchu: | 27:29 |
Średnia prędkość: | 15.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 58.00 km/h |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 36.08 km i 2h 17m |
Więcej statystyk |
Niedziela, 27 października 2013
Danielka by Gomola czyli akcja ratunkowa x 3
To jest tzw trailer.
Kto chce zobaczyć film, musi dotrwać do końca wpisu.
Warto. To będzie prawdziwe kino akcji.
Tarnowską frakcją Gomola Trans Airco wybraliśmy się w ten miniony już prawie weekend, daleko, daleko czyli w Beskid Żywiecki ( nazwa taka bardziej piwna, więc nam pasowało) na tzw zakończenie sezonu.
Ponieważ mieliśmy dotrzeć do Chałupy Chemika zwanej Danielką, a Pani Krystyna nie ufa tej koleżance Marcina, co ją Marcin wozi zawsze ze sobą, bo pani tej zdarza się czasem złośliwie skierować nas na złą drogę, to wyruszyliśmy odpowiednio wcześnie, aby za dnia pod Chatę zajechać. Trud nasz okazał się daremny, bo co prawda prawie za dnia dotarliśmy, to jednak zastaliśmy zamknięte drzwi.
A że upału nie było, to ulokowaliśmy się w aucie. Marcin panią wyłączył, bo gdyby dalej gadała, kto wie co byłoby i oczekując na Prezesa i resztę, zrobiliśmy sobie kameralną imprezę w aucie.
Było kameralnie ale bogato, tak to można określić. Była i przechodnia piersiówka ( a nawet dwie a potem dołączył jeszcze ulubieniec Sufy czyli JD) i nawet przechodnia bułka była. Była pewna obawa czy dotrwamy do przyjazdu Prezesa, ale udało się, wszak wiadomo twardziele jesteśmy. Z niejednego pieca ( maratonowego rzecz jasna) chleb się jadało, to co tam taka piersióweczka, a nawet dwie plus JD i bułeczka.
Dalsza część wieczoru była mniej kameralna, ale również „ na bogato”. Przy czym muszę powiedzieć, że zostałam oddelegowana do robienia kolacji. Rzecz to była przyjemna, bo w towarzystwie asystenta Sufy to się odbyło. Poszło nam to sprawnie i z sukcesem. Największym sukcesem ( w soleniu) wykazał się Sufa, co zostało bardzo docenione i nasze kanapki rozeszły się jak świeże bułeczki.
Na dzień drugi znowu musiałam robić śniadanie. Pomogła tym razem Pani Gryzia ( zapomniałam wspomnieć, że tę nową , wdzięczną ksywę otrzymała poprzedniego dnia podczas kameralnej imprezy samochodowej, bynajmniej nie dlatego że kogoś pogryzła, a dlatego, ze Andrzej próbował ją namówić do przegryzienia bułeczką).
No i wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila.
Niektórzy ( zaznaczam , ze tylko „niektórzy”) odważyli się wyruszyć w góry. Jak wiadomo nie wszyscy są odważni na tyle, co widać było np. podczas maratonu w Piwnicznej.
Bo nie lada odwagi trzeba, żeby wyruszyć w góry z Prezesem, który ma skłonność do wędrówek po bieszczadzkich połoninach i na dodatek wygląda tak:
Zaczęło się bardzo dobrze, ponieważ Lucy znana specjalistka od rękodzieła, bardzo szybko skręciła coś zielonego. Byłyśmy więc w swoich klimatach.
Bardzo szybko okazało się, że biorąc pod uwagę skłonności Prezesa naprawdę było się czego obawiać, bo Prezes wymyślił drogę na skróty.
Jak widać umiłowanie do skrótów to nie tylko domena pana Adama i Mirka.
Skrót był nieco pionowy, mocno terenowy i bez wątpienia żadnego szlaku tam nie było, to wiem na pewno chociaż w sumie niewiele widziałam, bo pot zalewał mi oczy.
Z cyklu " Wypijmy za błędy"
Miło jednak bardzo było, pogoda słoneczna, widoki przednie, bo i Tatry było widać, co wartością jest samą w sobie, jak wiadomo.
I szliśmy i szliśmy i szliśmy, a końca widać nie było.
I znowu nuda jak na polskim filmie czyli…
Aż w końcu dotarliśmy do schroniska pod Rycerzową, gdzie przyszedł czas na….
Wędrówka obfitowała w wydarzenia różne, zdarzyła się nawet akcja dydaktyczna, kiedy to na jednej ze ścieżek spotkaliśmy dziewczę na rowerze. Dziewczę rower miało, ale nie miało kasku….
Zawstydziło się kiedy dostało małą reprymendę, ale za to potem bardzo dziękowało za miłe spotkanie, rady, porady i nasze niewątpliwie jedyne w swoim rodzaju towarzystwo.
Tego dnia zresztą każdy spotkany przez nas na szlaku było bardzo miło i ciepło witany i nawet częstowany.
Aż nadszedł czas dramatycznych wydarzeń, które wcale nie zapowiadały się na aż tak dramatyczne. Wracaliśmy sobie w kierunku domu, z nadzieją na pizzę w Rajczy. Zrobiły się grupy i podgrupy. Mnie przypadła przyjemność być w trzyosobowej grupie Prezesa. Gdzieś nam na chwilę reszta zniknęła z pola widzenia, a Prezes jak to Prezes postanowił iść na skróty.
Skróty okazały się trochę ekstremalne, bo i stromo w dół było, ale też masa kamieni była i potok jakiś środkiem płynął.
No ale jak Prezes każe to się idzie, no bo jak inaczej.
To poszliśmy.
Doszliśmy w końcu gdzieś na dół, asfalt się zaczął, gdzieś skręcaliśmy i szliśmy tak sobie z 5 km pewnie, kiedy nagle Prezes się ocknął i powiedział:
OOOO…. Chyba powinniśmy tam na tym rozejściu skręcić w lewo ( zaznaczam, ze to lewo było jakieś 5 km wstecz).
No więc telefony w dłoń i pozostał nam telefon do Przyjaciela.
Ale Sufa nie chciał odebrać ( no dobraaaaa...... tak naprawdę był kłopot z zasięgiem).
W końcu jednak się udało i dotarliśmy do pizzerii w Rajczy, gdzie okazało się, że zaczęto nasze poszukiwania i długo nas w górach szukano, czyli nasi współtowarzysze wracali do góry, do góry i do góry..myśląc , ze gdzieś tam jesteśmy i potrzebujemy pomocy.
To nie była ostatnia akcja ratunkowa tego weekendu jak się okazało nieco później.
A wieczorem były ognisko z którego zdjęć nie ma, bo z imprez zdjęć przecież się nie robi.
Był własnoręczny bigos Prezesa i był też Sufa raper ze swoim przebojem pt Cegła. Czy ktoś to nagrał????
A potem był pokaz filmów różnych, w tym słynnego ujęcia erotycznego z objazdu Hołda Race:)
Na koniec kiedy towarzystwo się wykruszyło, było jeszcze „ W starym kinie”, bo Sufa zapodał nam zdjęcia z maratonów z lat 2008, 2009 m.in. Bike Maratonu w Tarnowie i widzieliśmy wielu znajomych. Chcieliście to zobaczyć:)>
I tak o to na placu boju zostałam ja, Pani Gryzia, Sufa i Barszczu. Trzeba było czuwać bo w międzyczasie do kuchni zakradał się jeden pan, co nam bezczelnie bigos z garnka wyjadał , myśląc, że nikt tego nie widzi, a zapomniał ów pan, że kuchnię widać z jadalni przez okienko. Trochę się wystraszył kiedy mu przyświeciłam czołówką i powiedziałam głośno „ Bigosowym skrytożercom mówimy : nie”. Ale to pomogło tylko na chwilę, bo znowu był się zakradł. Tyle tylko, że wtedy bigos był już na ganku bo go z Lucy tam wyniosłyśmy ( to była druga akcja ratunkowa tego weekendu).
Długi to był wieczór, ale w końcu udało się iść spać, ale zanim zasnęłyśmy to prowadziłyśmy jeszcze z Panią Gryzią nocne Polek rozmowy przy świetle czołówki, ponieważ po ciemku jak rozmów prowadzić nie lubię, tak więc musiałam uruchomić „światło”, czym spowodowałam u Pani Gryzi atak śmiechu tak głośny, że obudziłyśmy Marcina.
I nadszedł czas pożegnań, ale zanim nadszedł, to była jeszcze jajecznica ( chyba z 80 jajek). Skroiłam chyba kilogram cebuli co dla mnie jest rekordem i chyba musimy poważnie z Sufą pomyśleć o jakimś programie typu Master coś tam ( nazwy nie znam, ale coś o gotowaniu to jest). Myślę, ze się nadajemy.
A potem jeszcze trzeba było przysiąść przed podróżą. To najpierw usiadła Gryzia na ławeczce, do niej dosiadłam się ja, potem przyszedł Darek z Mamrotem co udawał wódkę i tak nagle wkoło zrobiło się bardzo, bardzo gwarnie, a zaczęło się jak zwykle kameralnie.
W międzyczasie przyjechał jakiś pan w obcisłym na rowerze.
I Darek mu powiedział: ale fajniiieee…. Na rowerze pan tak jeździ…. Ale super… podziwiam pana, brawo…
A dużo kilometrów pan tak jeździ? 90??? O brawo, podziwiam pana…
A co trzeba robić żeby tak jeździć?
( Pan wkręcony zaczął opowiadać: najlepiej od Jury zacząć, tam takie pagórki, a jak już zaczniesz to złapiesz takiego bakcyla, że bez roweru żyć nie dasz rady)
Darek: Marcin to może by my spróbowali???
( a ja patrzyłam na minę Filipa co to niejedną etapówkę już skończył, a jedną nawet w Australii … i na koszuli kolegów różne… MTB Trophy, Hołda Race, Salzkammergut itd., pan widocznie miał słaby wzrok, że tego nie widział). Dał się podejść. Kiedy się dowiedział, że wszyscy jeździmy, dość szybko się pożegnał i pojechał.
No i pojechaliśmy również my. Byliśmy prawie w domu… kiedy na autostradzie A4, auto Marcina sprawiło nam nie lada niespodziankę i przestało jechać.
No i trzeba było zrobić akcję ratunkową numer 3 tego weekendu.
A że w oczekiwaniu na przemiłego pana z pomocy drogowej ( na pożegnanie powiedziałam mu: do zobaczenia, możemy się jeszcze zobaczyć, bo my często wyjeżdżamy), trochę się nam nudziło,
to zainicjowałam niewielki performance. Wzięłam walizkę Andrzeja i przechadzałam się z nią wzdłuż autostrady, a potem to już była naprawdę przednia zabawa.
PS Dorota odpowiadając na Twoje pytanie na FB muszę z żalem przyznać, że nie mam takich skarpetek.
Ale je na pewno zakupię.
A teraz obiecane kino akcji ( ale z elementami komediowymi)
Scenariusz , reżyseria i zdjęcia to ja, aktorzy.. najlepsi.
PS2 W sumie scenariusz napisało życie.
Uwaga: film zawiera lokowanie produktu
&feature=youtu.be
Kto chce zobaczyć film, musi dotrwać do końca wpisu.
Warto. To będzie prawdziwe kino akcji.
Performance by Gomola Trans Airco ( Frakcja tarnowska)© lemuriza1972
Tarnowską frakcją Gomola Trans Airco wybraliśmy się w ten miniony już prawie weekend, daleko, daleko czyli w Beskid Żywiecki ( nazwa taka bardziej piwna, więc nam pasowało) na tzw zakończenie sezonu.
Ponieważ mieliśmy dotrzeć do Chałupy Chemika zwanej Danielką, a Pani Krystyna nie ufa tej koleżance Marcina, co ją Marcin wozi zawsze ze sobą, bo pani tej zdarza się czasem złośliwie skierować nas na złą drogę, to wyruszyliśmy odpowiednio wcześnie, aby za dnia pod Chatę zajechać. Trud nasz okazał się daremny, bo co prawda prawie za dnia dotarliśmy, to jednak zastaliśmy zamknięte drzwi.
A że upału nie było, to ulokowaliśmy się w aucie. Marcin panią wyłączył, bo gdyby dalej gadała, kto wie co byłoby i oczekując na Prezesa i resztę, zrobiliśmy sobie kameralną imprezę w aucie.
Było kameralnie ale bogato, tak to można określić. Była i przechodnia piersiówka ( a nawet dwie a potem dołączył jeszcze ulubieniec Sufy czyli JD) i nawet przechodnia bułka była. Była pewna obawa czy dotrwamy do przyjazdu Prezesa, ale udało się, wszak wiadomo twardziele jesteśmy. Z niejednego pieca ( maratonowego rzecz jasna) chleb się jadało, to co tam taka piersióweczka, a nawet dwie plus JD i bułeczka.
Dalsza część wieczoru była mniej kameralna, ale również „ na bogato”. Przy czym muszę powiedzieć, że zostałam oddelegowana do robienia kolacji. Rzecz to była przyjemna, bo w towarzystwie asystenta Sufy to się odbyło. Poszło nam to sprawnie i z sukcesem. Największym sukcesem ( w soleniu) wykazał się Sufa, co zostało bardzo docenione i nasze kanapki rozeszły się jak świeże bułeczki.
Na dzień drugi znowu musiałam robić śniadanie. Pomogła tym razem Pani Gryzia ( zapomniałam wspomnieć, że tę nową , wdzięczną ksywę otrzymała poprzedniego dnia podczas kameralnej imprezy samochodowej, bynajmniej nie dlatego że kogoś pogryzła, a dlatego, ze Andrzej próbował ją namówić do przegryzienia bułeczką).
No i wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila.
Niektórzy ( zaznaczam , ze tylko „niektórzy”) odważyli się wyruszyć w góry. Jak wiadomo nie wszyscy są odważni na tyle, co widać było np. podczas maratonu w Piwnicznej.
Śmiałkowie:)© lemuriza1972
Bo nie lada odwagi trzeba, żeby wyruszyć w góry z Prezesem, który ma skłonność do wędrówek po bieszczadzkich połoninach i na dodatek wygląda tak:
Prezes i jego świta© lemuriza1972
Sufa junior© lemuriza1972
Prawie jak na Lubince© lemuriza1972
Pierwsze widoki© lemuriza1972
Frakcja tarnowska© lemuriza1972
Zaczęło się bardzo dobrze, ponieważ Lucy znana specjalistka od rękodzieła, bardzo szybko skręciła coś zielonego. Byłyśmy więc w swoich klimatach.
Zielnoświątkowcy© lemuriza1972
Zielonego święta ciąg dalszy© lemuriza1972
Góry nieprzydomowe© lemuriza1972
Widoków ciąg dalszy© lemuriza1972
Trotyl vel Ortyl wielu imion w każdym bądź razie pies Prezesa© lemuriza1972
Bardzo szybko okazało się, że biorąc pod uwagę skłonności Prezesa naprawdę było się czego obawiać, bo Prezes wymyślił drogę na skróty.
Jak widać umiłowanie do skrótów to nie tylko domena pana Adama i Mirka.
Skrót był nieco pionowy, mocno terenowy i bez wątpienia żadnego szlaku tam nie było, to wiem na pewno chociaż w sumie niewiele widziałam, bo pot zalewał mi oczy.
Skrót im. Prezesa© lemuriza1972
Peleton jedzie:)© lemuriza1972
Z cyklu " Wypijmy za błędy"
Barszczu na tle Pani Gryzi i Marcina© lemuriza1972
Andrzej I Wytrwały:)© lemuriza1972
Miło jednak bardzo było, pogoda słoneczna, widoki przednie, bo i Tatry było widać, co wartością jest samą w sobie, jak wiadomo.
Tatry też były© lemuriza1972
Nawet kilka razy© lemuriza1972
I szliśmy i szliśmy i szliśmy, a końca widać nie było.
A droga długa jest© lemuriza1972
Musieli chyba coś skręcać:), coś zielonego:)© lemuriza1972
I znowu nuda jak na polskim filmie czyli…
Znowu te Tatry© lemuriza1972
Aż w końcu dotarliśmy do schroniska pod Rycerzową, gdzie przyszedł czas na….
Bufet czyli posiłek regeneracyjny i izotoniki© lemuriza1972
W schronisku pod Rycerzową© lemuriza1972
Gryzia i Marcin© lemuriza1972
Widoki dla odmiany© lemuriza1972
Po zdobyciu szczytu© lemuriza1972
Wędrówka obfitowała w wydarzenia różne, zdarzyła się nawet akcja dydaktyczna, kiedy to na jednej ze ścieżek spotkaliśmy dziewczę na rowerze. Dziewczę rower miało, ale nie miało kasku….
Zawstydziło się kiedy dostało małą reprymendę, ale za to potem bardzo dziękowało za miłe spotkanie, rady, porady i nasze niewątpliwie jedyne w swoim rodzaju towarzystwo.
Tego dnia zresztą każdy spotkany przez nas na szlaku było bardzo miło i ciepło witany i nawet częstowany.
Akcja dydaktyczna by Prezes© lemuriza1972
Aż nadszedł czas dramatycznych wydarzeń, które wcale nie zapowiadały się na aż tak dramatyczne. Wracaliśmy sobie w kierunku domu, z nadzieją na pizzę w Rajczy. Zrobiły się grupy i podgrupy. Mnie przypadła przyjemność być w trzyosobowej grupie Prezesa. Gdzieś nam na chwilę reszta zniknęła z pola widzenia, a Prezes jak to Prezes postanowił iść na skróty.
Skróty okazały się trochę ekstremalne, bo i stromo w dół było, ale też masa kamieni była i potok jakiś środkiem płynął.
No ale jak Prezes każe to się idzie, no bo jak inaczej.
To poszliśmy.
Doszliśmy w końcu gdzieś na dół, asfalt się zaczął, gdzieś skręcaliśmy i szliśmy tak sobie z 5 km pewnie, kiedy nagle Prezes się ocknął i powiedział:
OOOO…. Chyba powinniśmy tam na tym rozejściu skręcić w lewo ( zaznaczam, ze to lewo było jakieś 5 km wstecz).
No więc telefony w dłoń i pozostał nam telefon do Przyjaciela.
Ale Sufa nie chciał odebrać ( no dobraaaaa...... tak naprawdę był kłopot z zasięgiem).
W końcu jednak się udało i dotarliśmy do pizzerii w Rajczy, gdzie okazało się, że zaczęto nasze poszukiwania i długo nas w górach szukano, czyli nasi współtowarzysze wracali do góry, do góry i do góry..myśląc , ze gdzieś tam jesteśmy i potrzebujemy pomocy.
To nie była ostatnia akcja ratunkowa tego weekendu jak się okazało nieco później.
Skrót im Prezesa nr 2© lemuriza1972
A wieczorem były ognisko z którego zdjęć nie ma, bo z imprez zdjęć przecież się nie robi.
Był własnoręczny bigos Prezesa i był też Sufa raper ze swoim przebojem pt Cegła. Czy ktoś to nagrał????
A potem był pokaz filmów różnych, w tym słynnego ujęcia erotycznego z objazdu Hołda Race:)
Na koniec kiedy towarzystwo się wykruszyło, było jeszcze „ W starym kinie”, bo Sufa zapodał nam zdjęcia z maratonów z lat 2008, 2009 m.in. Bike Maratonu w Tarnowie i widzieliśmy wielu znajomych. Chcieliście to zobaczyć:)>
I tak o to na placu boju zostałam ja, Pani Gryzia, Sufa i Barszczu. Trzeba było czuwać bo w międzyczasie do kuchni zakradał się jeden pan, co nam bezczelnie bigos z garnka wyjadał , myśląc, że nikt tego nie widzi, a zapomniał ów pan, że kuchnię widać z jadalni przez okienko. Trochę się wystraszył kiedy mu przyświeciłam czołówką i powiedziałam głośno „ Bigosowym skrytożercom mówimy : nie”. Ale to pomogło tylko na chwilę, bo znowu był się zakradł. Tyle tylko, że wtedy bigos był już na ganku bo go z Lucy tam wyniosłyśmy ( to była druga akcja ratunkowa tego weekendu).
Długi to był wieczór, ale w końcu udało się iść spać, ale zanim zasnęłyśmy to prowadziłyśmy jeszcze z Panią Gryzią nocne Polek rozmowy przy świetle czołówki, ponieważ po ciemku jak rozmów prowadzić nie lubię, tak więc musiałam uruchomić „światło”, czym spowodowałam u Pani Gryzi atak śmiechu tak głośny, że obudziłyśmy Marcina.
I nadszedł czas pożegnań, ale zanim nadszedł, to była jeszcze jajecznica ( chyba z 80 jajek). Skroiłam chyba kilogram cebuli co dla mnie jest rekordem i chyba musimy poważnie z Sufą pomyśleć o jakimś programie typu Master coś tam ( nazwy nie znam, ale coś o gotowaniu to jest). Myślę, ze się nadajemy.
A potem jeszcze trzeba było przysiąść przed podróżą. To najpierw usiadła Gryzia na ławeczce, do niej dosiadłam się ja, potem przyszedł Darek z Mamrotem co udawał wódkę i tak nagle wkoło zrobiło się bardzo, bardzo gwarnie, a zaczęło się jak zwykle kameralnie.
Ławeczka:)© lemuriza1972
To nie było do Filipa:)© lemuriza1972
Gruppen© lemuriza1972
W międzyczasie przyjechał jakiś pan w obcisłym na rowerze.
I Darek mu powiedział: ale fajniiieee…. Na rowerze pan tak jeździ…. Ale super… podziwiam pana, brawo…
A dużo kilometrów pan tak jeździ? 90??? O brawo, podziwiam pana…
A co trzeba robić żeby tak jeździć?
( Pan wkręcony zaczął opowiadać: najlepiej od Jury zacząć, tam takie pagórki, a jak już zaczniesz to złapiesz takiego bakcyla, że bez roweru żyć nie dasz rady)
Darek: Marcin to może by my spróbowali???
( a ja patrzyłam na minę Filipa co to niejedną etapówkę już skończył, a jedną nawet w Australii … i na koszuli kolegów różne… MTB Trophy, Hołda Race, Salzkammergut itd., pan widocznie miał słaby wzrok, że tego nie widział). Dał się podejść. Kiedy się dowiedział, że wszyscy jeździmy, dość szybko się pożegnał i pojechał.
No i pojechaliśmy również my. Byliśmy prawie w domu… kiedy na autostradzie A4, auto Marcina sprawiło nam nie lada niespodziankę i przestało jechać.
No i trzeba było zrobić akcję ratunkową numer 3 tego weekendu.
A że w oczekiwaniu na przemiłego pana z pomocy drogowej ( na pożegnanie powiedziałam mu: do zobaczenia, możemy się jeszcze zobaczyć, bo my często wyjeżdżamy), trochę się nam nudziło,
to zainicjowałam niewielki performance. Wzięłam walizkę Andrzeja i przechadzałam się z nią wzdłuż autostrady, a potem to już była naprawdę przednia zabawa.
PS Dorota odpowiadając na Twoje pytanie na FB muszę z żalem przyznać, że nie mam takich skarpetek.
Ale je na pewno zakupię.
Ich troje:)© lemuriza1972
A teraz obiecane kino akcji ( ale z elementami komediowymi)
Scenariusz , reżyseria i zdjęcia to ja, aktorzy.. najlepsi.
PS2 W sumie scenariusz napisało życie.
Uwaga: film zawiera lokowanie produktu
&feature=youtu.be
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 października 2013
O dzielnych kobietach
tytuł piosenki TRZEBA TAK
Jak to u IB pozytywnie, energetycznie, melodyjnie i z tym głosseeeemmmm Gutka.
Można słuchać bez końca…
Żeby móc się życiem cieszyć… można trochę tej muzyki posłuchać:).
Trzeba tak:).
Trzeba wykorzystywać każdą chwilę. Bezwzględnie każdą. I pamiętać, że wszystko jest takie kruche.
Odchodzi KTOŚ bardzo ważny dla KOGOŚ ważnego dla mnie. Trudne to bardzo doświadczenie.
Ale bardzo uświadamia wiele spraw. Znowu przypomina.
A dzisiaj ciąg dalszy słonecznej pogody. Miałam biegać, ale pomyślałam, że na bieganie przyjdzie jeszcze czas jak będzie zimno, ciemno i ponuro, a teraz… szybkie jedzenie po pracy, szybkie wskoczenie w rowerowe „obcisłe” i … nie takie znowu szybkie jeżdżenie.
No.. wiatr był ( dużyyyyy) i ja bez formy, nie ma co. Kompletnie już bez formy.
Ale jakoś mnie to nie martwi, korzystam jeszcze z tej słonecznej pogody, ale powoli będę rower odstawiać, żeby sobie od niego odpocząć. Trzeba tak.
Bo chyba już jestem nim nieco znużona:) ( może to nie jest właściwie słowo) i marzy mi się inna aktywność sportowa.
A dzisiaj będzie trochę o bardzo dzielnych kobietach. Bo dzielnych kobiet na świecie trochę jest, a że to blog jakby sportowy , to będzie o tych dzielnych sportowo.
Czytam teraz książkę „Dzika droga”. Z okładki książki.
(Gdy grzeczne dziewczynki zaczytywały się w „Jedz, módl się, kochaj”, Cheryl naprawdę postanowiła coś zmienić.
Jej życie nie było pasmem sukcesów. Wręcz przeciwnie. Najpierw zaczęło sypać się małżeństwo, potem nastąpiła seria miłosnych wpadek, a na końcu spadł na nią prawdziwy cios – straciła najbliższą osobę. Zawsze miała w życiu pod górkę, ale tym razem los grubo przesadził. Zła i rozżalona, rozpaczliwie szukała wyjścia z sytuacji, nowej drogi życiowej.
Jak to zwykle bywa, zadecydował przypadek.
Impulsem do zmian okazała się podróż życia. Podróż szlakiem wiodącym wzdłuż Ameryki Północnej. Podróż w głąb siebie. Co prawda nie wszystko poszło tak, jak sobie wyobrażała. Miało być rozgwieżdżone niebo i zapach łąki, a nie przeprawa w jednym bucie i tachanie ciężkiego plecaka z piłą. Ale się opłaciło.
Bo zgodnie z zasadą co nas nie zabije, to nas wzmocni – Cheryl wygrała. Ruszyła w podróż jako dziewczynka, wróciła jako dojrzała kobieta. Pewna siebie, silna, gotowa zawalczyć o siebie i o swoje życie.
Udowodniła, że DROGĘ warto wybrać sobie samemu.)"
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Dziewczyna, która nigdy nie chodziła po górach, ba która nigdy nie uprawiała sportu, wybrała się na wędrówkę z plecakiem ważącym połowę tego co ona. Wybrała się samotnie szlakiem zwanym Pacific Crest Trail (Pacific Crest National Scenic Trail w skrócie Pacific Crest Trail – pieszy szlak turystyczny w Stanach Zjednoczonych. Mimo że szlak został ustanowiony decyzją Kongresu Stanów Zjednoczonych i włączony w Narodowy System Szlaków w 1968 roku, jego budowa została ukończona dopiero w 1993 roku. Szlak ma przybliżoną długość 2 650 mil (4 265 km) i wiedzie przez trzy amerykańskie stany, z południa na północ:Kalifornia, Oregon i Waszyngton.).
4 tys km samotnie….
Przeczytałam dopiero 100 stron.. ale już nie mogę się doczekać czytania o tym jak to się jej udało.
To kolejny przykład na to, że wiele możemy.
Ona poszła, bo była w głębokiej depresji po śmierci ukochanej matki. I ta podróż pomogła.
Ostatnio też czytałam też artykuł o kobiecie, która nazywa się Chrissie Wellington i jeśli ktoś interesuje się triathlonem, to wie kto to jest.
Zaczęła biegać po 30-stce, również wcześniej nie uprawiała żadnego sportu, a po roku treningów wygrała Ironmana – 180 km na rowerze, 42 km biegu, 4 km pływania.
I tak po 30 roku życia pani ta rozpoczęła profesjonalną karierę sportową. Pobiła kilka rekordów, wygrała chyba już trzykrotnie Ironmana.
Bohaterka reportażu wspomina o amerykańskiej zakonnicy ( Madonna Buder), która w pierwszym triathlonie wystartowała mając 48 lat, Ironmana ukończyła mając 55. Dzisiaj ma 83 ,a biega dalej.
Wyobrażacie sobie???
- DST 27.00km
- Teren 6.00km
- Czas 01:20
- VAVG 20.25km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 października 2013
Jatata
I oto nadszedł TEN dzień.
Mam w rękach nową płytę Indios Bravos, na którą czekałam baaardzzzzoooooooo….. Płyta nosi tytuł Jatata.
I cóż… jestem jak zwykle zauroczona. Może w warstwie literackiej to nieco słabsze utwory niż na poprzednich płytach, ale muzycznie, energetycznie jest po prostu super… no i ten głos GUTKA.
Bez konkurencji po prostu.
Zrobię wszystko, żeby pojechać na koncert. Kiedyś już byłam i wiem , ze to jest PRZEŻYCIE.
Dzisiaj piosenka w wersji koncertowej. Ta z płyty brzmi dużo lepiej, bo tutaj jednak słaba jakość nagrania.
Ale to jest piosenka, która spodobała mi się od pierwszego słyszenia:).
Rzadko tak z piosenkami jest, ale czasem się zdarza.
Tak więc przygotujcie się.. przez jakiś czas będę Was „katować” Indiosami.
A dzisiaj był leniwy rowerek. Ciepło i las nadal w jesiennych barwach.
Bez historii, takie sobie jesienne, powolne, posezonowe jeżdżenie. Żeby mięśnie nie zapomniały jak to jest, ale żeby jednocześnie odpoczęły przed zimą. W zimie bowiem nie będzie dla nich litości. Będą musiały się napracować:).
- DST 30.00km
- Teren 8.00km
- Czas 01:30
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 października 2013
Przehyba
Tatry© lemuriza1972
Zaczęłam zdjęciem widoku zaśnieżonych Tatr z Przehyby, bo to był najpiękniejszy widok soboty.
Wybrałam się na weekend do Bożeny, do Nowego Sącza, bo planowałyśmy wyjście w góry już od dawna, ale ciągle nam coś „przeszkadzało”. A to Bożena robiła remont, a to ja byłam na maratonie, a to Bożena była chora.
W końcu się udało.
Uświadomiłam sobie, że w tym roku jestem w górach ( bez roweru) dopiero drugi raz.
Pobyt w Sączu zaczął się jednak od sauny, na który namówiła mnie Bożena, która od wielu lat aktywna jest sportowo ( głownie na siłowni).
Przeżyłam szok, bo sauna była koedukacyjna i kiedy owinięta ręcznikiem zobaczyłam panów, chciałam uciekać. Bożena się ze mnie śmiała, no ale ja do tej pory miałam do czynienia wyłącznie z sauną, gdzie bywały same panie.
Na szczęście panowie saunę opuścili i mogłam wejść bez obaw. Potem przeniosłyśmy się do drugiej kabiny i chwilę byłyśmy tam same, ale po chwili weszło dwóch panów w rozmiarach xxl. Jeden z nich powiedział: nie wiem czy się zmieścimy, bo my jesteśmy trochę więksi niż panie…
Bożena powiedziała: no panowie to jakby was czterech było…:)
Na drugi dzień pobudka dość wcześnie rano, ale cóż to oznacza w obliczu wędrówki po górach.
Wybrałam szlak niebieski na Przehybę, bo kiedyś już nim schodziłam ( kiedy byłam w ub roku na Przehybie z Tomkiem) .
Tak więc dojazd do Rytra autobusem i z Rytra na Przehybę. To Rytro.. ogromnie je lubię. Mam do niego duży sentyment.
Hm… górskie klimaty, górskie ścieżki…. To jest to. I jeszcze rozmowy, rozmowy, rozmowy.
Szlak niestety jest mocno zaleśniony, więc widoków wielkich nie było. Dopiero kiedy dotarłyśmy na Przehybę pokazały nam się Tatry z zaśnieżonymi wierzchołkami.
W schronisku krótka przerwa na jedzenie i herbatkę i w dalszą drogę.
A dalsza droga była do Szczawnicy, wciąż niebieskim szlakiem. I znowu mało widoków, bo dużo lasu. Szlak momentami wymagał sporej koncentracji ( kamienie i dość stromo). Niestety kolano dawało mi się we znaki, ale przeżyło:).
Do Szczawnicy dotarłyśmy w dobrej kondycji ( tak myślę). Przeszłyśmy 21 km w około 6 godzin.
Szłyśmy dość wolno, ale mnie to akurat odpowiadało. Nie lubię „biegania” po górach.
Lubię Beskid Sądecki, lubię Rytro, Szczawnicę, cieszę się, że tam byłam, ale niebawem będą całkiem nowe góry i bardzo się cieszę, że zobaczę coś nowego.
Wieczorem zafundowałyśmy sobie jeszcze kino ( „ Z miłości do…). Bardzo ciepły, wzruszający film. Taki słodko-gorzki w dobrym stylu . Brytyjczycy potrafią takie robić.
Polecam.
A teraz trochę obrazków z soboty.
Jakieś krzaczki w Nowym Sączu ( bardzo ładne)© lemuriza1972
Początek niebieskiego szlaku na Przehybę© lemuriza1972
Bożena na szlaku© lemuriza1972
Śpiąca królewna i jej koleżanka© lemuriza1972
Jesiennie© lemuriza1972
Topole:)© lemuriza1972
Górskie krajobrazy© lemuriza1972
My dwie:)© lemuriza1972
I znowu my dwie© lemuriza1972
Schodzimy do Szczawnicy© lemuriza1972
Ot wskazówka© lemuriza1972
Ja i Tatry© lemuriza1972
Góry jesienne© lemuriza1972
I już w Szczawnicy© lemuriza1972
- DST 21.00km
- Teren 18.00km
- Czas 06:00
- VAVG 17:08km/h
- Aktywność Chodzenie
Czwartek, 17 października 2013
Przygoda
Będzie o „przygodzie”.. przygodzie , która teoretycznie przydarzyć się nie powinna ( gdzieżbym się spodziewała:)), a jednak….
Dzisiaj jazda miała być krótka. Miałyśmy z Krysią jedną konkretną sprawę do załatwienia – obejrzeć pewne miejsce na Dwudniakach i wrócić.
Krysia miała dzień „szalony” , przyjechała do mnie po całym dniu „biegania” i powiedziała:
Poszłam dzisiaj na żywioł.. nie mam dętki, nie mam nic.. spieszyłam się….
Zaśmiałam się i powiedziałam: ja też.. pomyślałam, że jedziemy tak blisko, nawet jak się coś stanie to dopompujemy i dojedziemy do domu.
Skutkiem tego nie wzięłam też mojego „worka” z łyżkami, spinką, zapasowym hakiem.
No dobrze..
Pojechałyśmy.. obejrzałyśmy miejsce ( piękne i cudowne jest i już nie mogę się doczekać jak tam zawitamy). Zdążyłam jeszcze pokazać Krysi część mtbowskiej leśnoradłowskiej ścieżki Mirka ( powstał przy niej jakiś nowy drewniany most!), no i pojechałyśmy dalej ku domowi.
I wjeżdżając na wiadukt w Gosławicach.. usłyszałam zgrzyt.. pokręciłam pedałami, rower zatrzymał się w miejscu, spojrzałam w dół.. łańcuch wisi…
Ooooo…… nie ma spinki, nie ma skuwacza, nie ma nic, bo przecież jechałyśmy blisko haha…
No gdyby ktoś słyszał jak same z siebie się śmiałyśmy…. Już widziałam siebie wracającą sobie te 5 km do domu ( chwilę by zeszło). Ale dokładnie oględziny łancucha i okazuje się, że nie urwany tylko.. spinka się rozpięła….
A jednak to się zdarza! Pierwszy raz mi się to przydarzyło…
Niestety jednej jej części nie było….
Na szczęście Krysia miała swoją super lampkę i spinkę znalazłyśmy. A że umiejętności Krysi jako mechanika są znacznie większe niż moje.. to poradziła sobie świetnie i mogłam jechać dalej.
Jak zawsze można na nią liczyć i jak zawsze kobiety nawet w takich sprawach potrafią sobie poradzić:).
Chyba już jednak nigdy nie wyjadę bez tych wszystkich szpejów, nawet jak jadę 10 km od domu, bo po raz kolejny ( tzn drugi okazuje się, że jak coś ma się przydarzyć, to przydarza się tylko wtedy kiedy nie bierze ze sobą całego oprzyrządowania:))
A na koniec jeszcze jedna sprawa.
Któregoś dnia fotografując Bozie pomyślałam: ciekawe czy ktokolwiek zadał sobie trochę trudu żeby je policzyć, chociaż w jednej gminie.
I oto niespodzianka…. Dostałam od Krysi wydawnictwo. Nie dość, że policzone , to jeszcze sfotografowane.
Gmina Pleśna, Powiat Tarnowski.
Dzisiaj jazda miała być krótka. Miałyśmy z Krysią jedną konkretną sprawę do załatwienia – obejrzeć pewne miejsce na Dwudniakach i wrócić.
Krysia miała dzień „szalony” , przyjechała do mnie po całym dniu „biegania” i powiedziała:
Poszłam dzisiaj na żywioł.. nie mam dętki, nie mam nic.. spieszyłam się….
Zaśmiałam się i powiedziałam: ja też.. pomyślałam, że jedziemy tak blisko, nawet jak się coś stanie to dopompujemy i dojedziemy do domu.
Skutkiem tego nie wzięłam też mojego „worka” z łyżkami, spinką, zapasowym hakiem.
No dobrze..
Pojechałyśmy.. obejrzałyśmy miejsce ( piękne i cudowne jest i już nie mogę się doczekać jak tam zawitamy). Zdążyłam jeszcze pokazać Krysi część mtbowskiej leśnoradłowskiej ścieżki Mirka ( powstał przy niej jakiś nowy drewniany most!), no i pojechałyśmy dalej ku domowi.
I wjeżdżając na wiadukt w Gosławicach.. usłyszałam zgrzyt.. pokręciłam pedałami, rower zatrzymał się w miejscu, spojrzałam w dół.. łańcuch wisi…
Ooooo…… nie ma spinki, nie ma skuwacza, nie ma nic, bo przecież jechałyśmy blisko haha…
No gdyby ktoś słyszał jak same z siebie się śmiałyśmy…. Już widziałam siebie wracającą sobie te 5 km do domu ( chwilę by zeszło). Ale dokładnie oględziny łancucha i okazuje się, że nie urwany tylko.. spinka się rozpięła….
A jednak to się zdarza! Pierwszy raz mi się to przydarzyło…
Niestety jednej jej części nie było….
Na szczęście Krysia miała swoją super lampkę i spinkę znalazłyśmy. A że umiejętności Krysi jako mechanika są znacznie większe niż moje.. to poradziła sobie świetnie i mogłam jechać dalej.
Jak zawsze można na nią liczyć i jak zawsze kobiety nawet w takich sprawach potrafią sobie poradzić:).
Chyba już jednak nigdy nie wyjadę bez tych wszystkich szpejów, nawet jak jadę 10 km od domu, bo po raz kolejny ( tzn drugi okazuje się, że jak coś ma się przydarzyć, to przydarza się tylko wtedy kiedy nie bierze ze sobą całego oprzyrządowania:))
A na koniec jeszcze jedna sprawa.
Któregoś dnia fotografując Bozie pomyślałam: ciekawe czy ktokolwiek zadał sobie trochę trudu żeby je policzyć, chociaż w jednej gminie.
I oto niespodzianka…. Dostałam od Krysi wydawnictwo. Nie dość, że policzone , to jeszcze sfotografowane.
Gmina Pleśna, Powiat Tarnowski.
Takie o to wydawnictwo:)© lemuriza1972
Dunajec jesienny nieco przymglony© lemuriza1972
- DST 31.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:28
- VAVG 21.14km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 października 2013
Sezon biegowy rozpoczęty
Dzisiaj otworzyłam sezon biegowy. Z czego bardzo się cieszę, bo przyznam się lubię to, podoba mi się to, przynosi dużo radości, ale jakoś w sezonie rowerowym nie było kiedy.
To nie oznacza, że zamykam sezon rowerowy, nie. Ale pewnie ograniczę jazdy bo jeżdżenie po nocy to już nie to.
Dla mnie jedną z wartości jeżdżenia na rowerze są widoki, górki, Dunajec itd., a w ciemnościach, no to nie doświadczy się akurat tego.
Tak więc będę powoli sobie zaczynać przygotowania do następnego sezonu. Na razie spokojnie, potem ustali się jakiś plan.
Mam nadzieję na bieganie, basen, biegówki. Mam nadzieję na góry, może Tatry znowu zimą jak pogoda pozwoli.
No to sobie pobiegłam, najpierw przez Park w Mościcach, który jesienny sprawia naprawdę fajne wrażenie.
Nie są te moje Mościce może i bardzo piękne ( chociaż kilka ładnych miejsc jest), ale na pewno są unikatowe. No bo to taka dzielnica , a właściwie miasto ( bo dopiero od lat 50 przyłączono Mościce do Tarnowa), które podobnie jak Nowa Huta powstało przy dużym zakładzie, jako dzielnica mieszkaniowa dla pracowników.
I w związku z tym mają ciekawą architekturę, rozplanowanie. Takie trochę jakby osobne, samowystarczalne miasto ( chociaż np. szewca chyba nie ma, ot co…:))
I mieszkało tu wiele ciekawych osób, Kwiatkowski, Mościcki bywał, Wilhelm Sasnal, Paweł Huelle.
No dobrze, ale dość o Mościcach, kto mieszka w Tarnowie to wie, kto nie mieszka , to jak będzie, to przy okazji zapraszam do Mościc.
Potem pobiegłam do mostu w Ostrowie i z powrotem. Byłam pozytywnie zaskoczona, bo nie było źle. Jak na bieganie po takiej długiej przerwie.
Czas może nierewelacyjny, 40 min , ok 7 km, ale wróciłam do domu ogromnie zadowolona.
A jutro będą ogromne zakwasy. Już czuję:).
Przeczytałam w Zwierciadle felieton Macieja Stuhra pt Kilometry nowego życia. Opisuje w nim swój pierwszy start w triathlonie.
„ Biegnę dalej. Czym jest to ostatnie 1,5 godz w porównaniu z ostatnimi miesiącami treningów? Setkami godzin wyrzeczeń, potu i łez ? Się dobiegnie.
No i się dobiegło. 5 godz 50 min. Dziesięć miesięcy. Trenowałem wszędzie. Warszawa, Kraków, Tarnów, Kazimierz, Wrocław, Rabka, Cieszyn, Sopot, Janske Lazne, Malta… Triathlon. Wielka wspaniała przygoda. 113 km nowego życia”
To fajnie, że ludzie TAK to czują.
Może to czasem irytuje, że różne znane osoby, aktorzy, celebryci nagle wszyscy się za triathlon wzięli…. I ciągle się o tym pisze.
Ale myślę, że to jednak dobrze. Im więcej się będzie mówić i pisać o dobroczynnym działaniu sportu, tym większe prawdopodobieństwo, ze ludzie porzucą swoje telewizory, komputery, założą buty, pójdą pobiegać, wyciągną rower z piwnicy.
Bo to jest naprawdę… NOWE życie. Bardzo fajne życie:).
A teraz jeszcze mała dygresja, bo chciałabym się podzielić swoimi wrażeniami.
Pewnie dla kinomanów to będzie zdziwienie, ze taka "opóźniona" jestem ( tak zareagowała moja znajoma Ela : to ty tego jeszcze nie widziałaś???)
No nie. Nie widziałam.
Mowa o filmach:
Przed wschodem słońca,Przed zachodem słońca, Przed Północą.
Obejrzałam w weekend i do dzisiaj jestem pod ogromnym wrażeniem i polecam, polecam gorąco.
Dawno nie oglądałam filmów, które by zrobiły na mnie takie wrażenie.
Niby nic się nie dzieje, dwójka ludzi przez te trzy filmy po prostu rozmawia.
A dzieje się tak wiele.
A tutaj można poczytać więcej:
http://film.onet.pl/recenzje/przed-polnoca-dorosly-romantyzm/fwr3t
To nie oznacza, że zamykam sezon rowerowy, nie. Ale pewnie ograniczę jazdy bo jeżdżenie po nocy to już nie to.
Dla mnie jedną z wartości jeżdżenia na rowerze są widoki, górki, Dunajec itd., a w ciemnościach, no to nie doświadczy się akurat tego.
Tak więc będę powoli sobie zaczynać przygotowania do następnego sezonu. Na razie spokojnie, potem ustali się jakiś plan.
Mam nadzieję na bieganie, basen, biegówki. Mam nadzieję na góry, może Tatry znowu zimą jak pogoda pozwoli.
No to sobie pobiegłam, najpierw przez Park w Mościcach, który jesienny sprawia naprawdę fajne wrażenie.
Nie są te moje Mościce może i bardzo piękne ( chociaż kilka ładnych miejsc jest), ale na pewno są unikatowe. No bo to taka dzielnica , a właściwie miasto ( bo dopiero od lat 50 przyłączono Mościce do Tarnowa), które podobnie jak Nowa Huta powstało przy dużym zakładzie, jako dzielnica mieszkaniowa dla pracowników.
I w związku z tym mają ciekawą architekturę, rozplanowanie. Takie trochę jakby osobne, samowystarczalne miasto ( chociaż np. szewca chyba nie ma, ot co…:))
I mieszkało tu wiele ciekawych osób, Kwiatkowski, Mościcki bywał, Wilhelm Sasnal, Paweł Huelle.
No dobrze, ale dość o Mościcach, kto mieszka w Tarnowie to wie, kto nie mieszka , to jak będzie, to przy okazji zapraszam do Mościc.
Potem pobiegłam do mostu w Ostrowie i z powrotem. Byłam pozytywnie zaskoczona, bo nie było źle. Jak na bieganie po takiej długiej przerwie.
Czas może nierewelacyjny, 40 min , ok 7 km, ale wróciłam do domu ogromnie zadowolona.
A jutro będą ogromne zakwasy. Już czuję:).
Przeczytałam w Zwierciadle felieton Macieja Stuhra pt Kilometry nowego życia. Opisuje w nim swój pierwszy start w triathlonie.
„ Biegnę dalej. Czym jest to ostatnie 1,5 godz w porównaniu z ostatnimi miesiącami treningów? Setkami godzin wyrzeczeń, potu i łez ? Się dobiegnie.
No i się dobiegło. 5 godz 50 min. Dziesięć miesięcy. Trenowałem wszędzie. Warszawa, Kraków, Tarnów, Kazimierz, Wrocław, Rabka, Cieszyn, Sopot, Janske Lazne, Malta… Triathlon. Wielka wspaniała przygoda. 113 km nowego życia”
To fajnie, że ludzie TAK to czują.
Może to czasem irytuje, że różne znane osoby, aktorzy, celebryci nagle wszyscy się za triathlon wzięli…. I ciągle się o tym pisze.
Ale myślę, że to jednak dobrze. Im więcej się będzie mówić i pisać o dobroczynnym działaniu sportu, tym większe prawdopodobieństwo, ze ludzie porzucą swoje telewizory, komputery, założą buty, pójdą pobiegać, wyciągną rower z piwnicy.
Bo to jest naprawdę… NOWE życie. Bardzo fajne życie:).
A teraz jeszcze mała dygresja, bo chciałabym się podzielić swoimi wrażeniami.
Pewnie dla kinomanów to będzie zdziwienie, ze taka "opóźniona" jestem ( tak zareagowała moja znajoma Ela : to ty tego jeszcze nie widziałaś???)
No nie. Nie widziałam.
Mowa o filmach:
Przed wschodem słońca,Przed zachodem słońca, Przed Północą.
Obejrzałam w weekend i do dzisiaj jestem pod ogromnym wrażeniem i polecam, polecam gorąco.
Dawno nie oglądałam filmów, które by zrobiły na mnie takie wrażenie.
Niby nic się nie dzieje, dwójka ludzi przez te trzy filmy po prostu rozmawia.
A dzieje się tak wiele.
A tutaj można poczytać więcej:
http://film.onet.pl/recenzje/przed-polnoca-dorosly-romantyzm/fwr3t
- DST 7.00km
- Czas 00:40
- VAVG 5:42km/h
- Aktywność Bieganie
Poniedziałek, 14 października 2013
Dobry wieczór:)
Wyjechałam z domu o 17.10, a już zbierało się na zachód słońca... ciemnawo...
ale dość ciepło.
Przez Buczynę do mostu w Zgłobicach, a tam Łukanowice, Isep i do Wojnicza.
Z Wojnicza przez Dębinę, Łętowice, Wierzchosławice i dalej ku domowi, ale do domu nie pojechałam, tylko do Krysi i Adama pojechałam. I jakoś tak zeszło, że wyjechałam od nich grubo po 22.
Dołączył do nas jeszcze Marcin, no i się zasiedzieliśmy.
Dawno nie wracałam do domu tak późno na rowerze. Na klatce minęłam się z sąsiadem , który znosił rower, którym jak mniemam jechał do pracy na II zmianę:).
Bardzo miły, dobry wieczór. I wesoły rzecz jasna:).
Było.. moherowo:)
ale dość ciepło.
Przez Buczynę do mostu w Zgłobicach, a tam Łukanowice, Isep i do Wojnicza.
Z Wojnicza przez Dębinę, Łętowice, Wierzchosławice i dalej ku domowi, ale do domu nie pojechałam, tylko do Krysi i Adama pojechałam. I jakoś tak zeszło, że wyjechałam od nich grubo po 22.
Dołączył do nas jeszcze Marcin, no i się zasiedzieliśmy.
Dawno nie wracałam do domu tak późno na rowerze. Na klatce minęłam się z sąsiadem , który znosił rower, którym jak mniemam jechał do pracy na II zmianę:).
Bardzo miły, dobry wieczór. I wesoły rzecz jasna:).
Było.. moherowo:)
- DST 37.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:44
- VAVG 21.35km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 października 2013
Wszystkie barwy jesieni
Jesienna Dolina Izy raz jeszcze© lemuriza1972
„ Człowiek wmówił sobie, że ma za krótkie życie, w związku z czym zwykł się tłumaczyć ustawicznym brakiem czasu. Tylko powiedzmy, gdyby żył dwa razy dłużej, miałby go więcej?. Wątpię. Jesliby komus udało się skonstruować zegar, który odmierzałby człowiekowi czas zmarnowany, pusty i czas pełny poświęcony jakiemuś pożytkowi, choćby własnemu, okazałoby się, że większość życia zmarnował. Więc może i tak to życie jest dane nam w nadmiarze.”
W. Myśliwski „ Ostatnie rozdanie”
Nie chciałam dzisiaj zmarnować czasu, pogody, słońca, chociaż może rozsądniej byłoby jeszcze się „podleczyć”.
Ale i tak zrezygnowałam z jazdy z ekipą na Jamną, bo stwierdziłam , że nie będę mieć siły na wariacje na Jamnej. Podobno Adam martwił się, że mnie nie ma i nie będzie kto miał piwa dowieźć na bufet.
Ot zabrakło im dzisiaj bufetowej…
Ja myślę, że on martwił się, że mnie nie ma, ale z zupełnie innego powodu. Pewnie jakieś nowe skróty wynalazł i martwił się, że nie usłyszy moich komentarzy ani nie zobaczy wyrazu twarzy.
Wyjechałam więc dzisiaj samotnie. Z założeniem, że będzie bardzo spokojniutko i powoli. Bez jakiegoś wielkiego planu, była więc improwizacja. Wiedziałam tylko, że chcę dojechać do Doliny Izy.
Moja znajoma była ostatnio we włoskim Sorrento. Napisała mi, że była tak zachwycona widokami, że bez przerwy robi zdjęcia.
Ja dzisiaj miałam tak samo. I znowu żałuję, że zdjęcia nie oddają tego co widziałam, bo naprawdę świat dzisiaj był wyjątkowo piękny w tym słońcu i w tych jesiennych barwach,
Zatrzymywałam się co chwilę, wyciągałam telefon i robiłam zdjęcia.
Zaczęłam sobie od Buczyny i już tam kolory dosłownie mnie powaliły. Tydzień temu jeszcze nie było tak pięknie.
A potem Dunajec. Jesienny Dunajec to jest coś.
I jazda niebieskim naddunajcowym szlakiem, bardzo powolna, można powiedzieć dostojna, bo po prostu chciałam popatrzeć.
Podjazd za krzyżem w kierunku uroczyska w Janowicach, a stamtąd widoki takie, że… no możecie mi zazdrościć. Naprawdę. I do lasu, za szlabanem zjazd do Doliny Izy. Zjazd wolno i asekuracyjnie, ale masa liści , a pod nimi nie wiadomo co ( koleiny, kamienie, korzenie.. kto to wie?). Na szczęście liście suche, więc aż tak niebezpiecznie nie było.
W Dolinie przejazd potokiem i już jestem na szerokiej szutrówce i podjeżdżam do góry. Kolory bajeczne, aż nie chce się stamtąd wyjeżdżać. Po drodze ludzie spotkani z koszami pełnymi grzybów.
Wyjazd z lasu i na szczyt Lubinki, tam kawałek główną drogą i za szlabanem zjeżdżam lasem w dół, a potem na zielony pieszy szlak. Tam też mało bezpiecznie, jeszcze więcej liści, bo las mało nasłoneczniony i wyraźnie dużo bardziej drzewa pozbawione już liści. Generalnie bardziej smutno i buro niż w Dolinie.
Wyjazd z lasu i w dół do domu, zjazd z Lubinki zielonym szlakiem rowerowym, znowu piękne widoki na Dunajec. No i do domu znowu naddunacjowym niebieskim i przez Buczynę.
Być może to było ostatni taki ciepły weekend…
Więcej nie ma co pisać, wystarczy popatrzeć.
Dobry dzień, bardzo dobry.
Rozlewisko nad Dunajcem© lemuriza1972
Dunajec jesienny© lemuriza1972
W Buczynie© lemuriza1972
Obrazki naddunajcowe© lemuriza1972
I jeszcze raz Dunajec© lemuriza1972
Barwy jesieni - Dąbrówka Szczepanowska© lemuriza1972
Janowice© lemuriza1972
Gdzieś po drodze© lemuriza1972
Dunajec© lemuriza1972
Górki w jesiennych barwach© lemuriza1972
Widok z okolic winnicy© lemuriza1972
Widok na Dunajec z góry© lemuriza1972
Kolory© lemuriza1972
I jeszcze trochę kolorów© lemuriza1972
Zjazd do Doliny Izy© lemuriza1972
Kolory i błękit:)© lemuriza1972
W Dolinie Izy© lemuriza1972
Jesienna Dolina Izy© lemuriza1972
Raz jeszcze© lemuriza1972
Takie tam© lemuriza1972
W Lesie na Lubince© lemuriza1972
Zielony pieszy szlak© lemuriza1972
Na zielonym pieszym szlaku© lemuriza1972
I jeszcze trochę jesieni© lemuriza1972
Widok z zielonego szlaku rowerowego© lemuriza1972
Dunajec w dole© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 21.00km
- Czas 03:00
- VAVG 16.67km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 października 2013
Kasztelan:)
Byłam wczoraj w Krakowie. Kraków jak wiadomo blisko Tarnowa jest położony, a odkąd mamy autostradę, to jakby jeszcze bliżej.
Kraków jesienny zawsze był moim ulubionym. Kiedy wracałam w październiku na studia, to ( będzie patos w tym dzisiejszym wpisie) jakbym oddychała pełniej. Bo Kraków jest piękny, ale jesienią jest najpiękniejszy.
Planty w kolorach jesieni, te wszystkie wrzosy, rośliny, powystawiane w doniczkach przed sklepami, kawiarniami. Te bukiety na Rynku... ( przywiozłam jeden do domu). Zachwycam się po prostu:).
Tak sobie szłam przez Rynek i myślałam, że tutaj życie płynie inaczej… że ludzie jakby się mniej spieszą, a wszystko jest takie jakieś łatwiejsze, piękniejsze.
Ot.. jakieś takie czułe struny Kraków we mnie porusza. Żal tylko, że mało czasu miałam, wszak byłam tam służbowo.
I tyle o Krakowie, a teraz będzie o okolicach Tarnowa, bo też piękne są , a o tej porze roku wyjątkowo.
Dzisiaj sprzyjała pogoda, a ja po 6 dniach nic nierobienia sportowego zdecydowałam się wyruszyć na rower. Zdrowa to ja jeszcze całkiem nie jestem, ale żal było tego pięknego słońca.
Dzisiaj z Mirkiem, a z Mirkiem jazda zawsze bywa wyjątkowo interesująca. Raz, że jest świetnym rozmówcą ( pogadaliśmy sobie dzisiaj o życiu, książkach, filmach i muzyce, a nawet piłce nożnej, co o tyle dziwne jest, że Mirek jej nie ogląda, czyli pogadaliśmy na moje ulubione tematy), dwa, że jazda z nim to zawsze zapowiedź przygody, bo rzadko kiedy zmierza uczęszczanymi szlakami.
Tak było i tym razem… oj przedzieraliśmy się przez jakieś pola i przez To..pole też, kartofliska, kopalnie żwiru i nie wiem co tam jeszcze. Skróty godne Pana Adama:).
W końcu dojechaliśmy tam gdzie chcieliśmy czyli do drogi, gdzie zaczynał się maraton wojnicki.
A tam stał jakiś pan ( na środku drogi). Miał stolik, na nim wazony z kwiatami i coś jeszcze. Mirek powiedział:
No takiego przywitania to się nie spodziewałem…
Kiedy podjechaliśmy do Pana okazało się, że wśród wazonów stoi święty obraz ( Matka Boska Częstochowska).
Pan powiedział: jeźdźcie tam dalej, zróbcie bramę to dostaniecie coś bo wesele jest..
Zapytałam: a piwo dają?
On: piwo to może nie, ale wódkę może dostaniecie.
Nie skorzystaliśmy:), bo jednak wolimy piwo..
Pierwszy raz widziałam bramę ze świętym obrazem.
No a potem to już las, piękny las.. kolory nie z tej ziemi, przejście dla zwierzaków nad autostradą, powrót serwisówką wzdłuż autostrady i walka z wiatrem.
No i na zakończenie posiadówka z Kasztelanem w Kępie, bo jak to powiedział Mirek, gdyby nie ten Kasztelan to by mu się nawet z domu wyjeżdżać nie chciało…:)
Kraków jesienny zawsze był moim ulubionym. Kiedy wracałam w październiku na studia, to ( będzie patos w tym dzisiejszym wpisie) jakbym oddychała pełniej. Bo Kraków jest piękny, ale jesienią jest najpiękniejszy.
Planty w kolorach jesieni, te wszystkie wrzosy, rośliny, powystawiane w doniczkach przed sklepami, kawiarniami. Te bukiety na Rynku... ( przywiozłam jeden do domu). Zachwycam się po prostu:).
Tak sobie szłam przez Rynek i myślałam, że tutaj życie płynie inaczej… że ludzie jakby się mniej spieszą, a wszystko jest takie jakieś łatwiejsze, piękniejsze.
Ot.. jakieś takie czułe struny Kraków we mnie porusza. Żal tylko, że mało czasu miałam, wszak byłam tam służbowo.
I tyle o Krakowie, a teraz będzie o okolicach Tarnowa, bo też piękne są , a o tej porze roku wyjątkowo.
Dzisiaj sprzyjała pogoda, a ja po 6 dniach nic nierobienia sportowego zdecydowałam się wyruszyć na rower. Zdrowa to ja jeszcze całkiem nie jestem, ale żal było tego pięknego słońca.
Dzisiaj z Mirkiem, a z Mirkiem jazda zawsze bywa wyjątkowo interesująca. Raz, że jest świetnym rozmówcą ( pogadaliśmy sobie dzisiaj o życiu, książkach, filmach i muzyce, a nawet piłce nożnej, co o tyle dziwne jest, że Mirek jej nie ogląda, czyli pogadaliśmy na moje ulubione tematy), dwa, że jazda z nim to zawsze zapowiedź przygody, bo rzadko kiedy zmierza uczęszczanymi szlakami.
Tak było i tym razem… oj przedzieraliśmy się przez jakieś pola i przez To..pole też, kartofliska, kopalnie żwiru i nie wiem co tam jeszcze. Skróty godne Pana Adama:).
W końcu dojechaliśmy tam gdzie chcieliśmy czyli do drogi, gdzie zaczynał się maraton wojnicki.
A tam stał jakiś pan ( na środku drogi). Miał stolik, na nim wazony z kwiatami i coś jeszcze. Mirek powiedział:
No takiego przywitania to się nie spodziewałem…
Kiedy podjechaliśmy do Pana okazało się, że wśród wazonów stoi święty obraz ( Matka Boska Częstochowska).
Pan powiedział: jeźdźcie tam dalej, zróbcie bramę to dostaniecie coś bo wesele jest..
Zapytałam: a piwo dają?
On: piwo to może nie, ale wódkę może dostaniecie.
Nie skorzystaliśmy:), bo jednak wolimy piwo..
Pierwszy raz widziałam bramę ze świętym obrazem.
No a potem to już las, piękny las.. kolory nie z tej ziemi, przejście dla zwierzaków nad autostradą, powrót serwisówką wzdłuż autostrady i walka z wiatrem.
No i na zakończenie posiadówka z Kasztelanem w Kępie, bo jak to powiedział Mirek, gdyby nie ten Kasztelan to by mu się nawet z domu wyjeżdżać nie chciało…:)
Mój ulubiony domek w jesiennych barwach© lemuriza1972
To...pole:)© lemuriza1972
Mirek się przedziera© lemuriza1972
Prawie jak na Hołda Race© lemuriza1972
Na czerwono© lemuriza1972
Na żółto© lemuriza1972
Jesienny Dunajec© lemuriza1972
Jesienny Las Radłowski© lemuriza1972
- DST 32.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:35
- VAVG 20.21km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 października 2013
Przeczekując...
Mela Koteluk dzisiaj.
Spodobała mi się wiele, wiele miesięcy temu ( a może to był już rok?), kiedy usłyszałam tę piosenkę oczywiście w Radiu Kraków.
Potem kupiłam płytę, a potem Mela dostała dwa Fryderyki.
Podobno podobnie do Kaśki śpiewa.
No, fakt, głos momentami podobny i Mela podobnie jak Kaśka fajną kobietą jest, dużo ma do powiedzenia. Właśnie czytałam wywiad dzisiaj z nią. Ciekawy.
Fragment:
" Gdyby miała ocaleć jedna wartość, co byś ocaliła?
Czułość w sensie czynu, nie teorii. Przyniesienie komuś drożdzówki z serem, a nie z truskawkami, bo taką ktoś woli. To taka miłość, która ujawnia się w detalach, cała reszta to skamieliny, przedwczesne podsumowania, myślenie życzeniowe".
A w niedzielę dwa fajne wydarzenia się wydarzyły. Janusz Kołodziej został IMP. Miałam ochotę iść na ten finał i nawet jak wracałam z roweru, to jeszcze bilety sprzedawali, ale zmęczona byłam, nogi bolały i nie chciało mi się ruszać z domu. Potem żałowałam. Ostatniego biegu słuchałam przy otwartych oknach i powiem Wam, że pięknie potem na całe Mościce niosło się kibicowskie „ Janusz Kołodzieeeejjjjjjjjjjjjjjjj”.
Wzruszające:).
Tego samego dnia Joanna Bator dostała Nagrodę Nike za książkę o której tutaj pisałam kiedyś czyli „Ciemno, prawie noc”.
Trochę byłam zaskoczona, bo książka dobra, czyta się świetnie, ale czy aż na Nike? No tego to nie jestem pewna, ale ciężko się wypowiadać, ponieważ nie czytałam żadnej innej spośród tegorocznych książek –finalistek. Podobno poprzednie książki Pani Bator lepsze. Nie wiem, nie znam, ale zamierzam sprawdzić.
A jeśli chodzi o sport, to zero sportu od niedzieli.
No niestety dopadło mnie coś co dopaść w końcu musiało, po wielu miesiącach przerwy. Jakieś choróbsko, przeziębienie, więc zamiast korzystać z pięknej pogody, to leżę w łóżku.. ech… Pewnie to efekt ostatniego zimna i przewiania na zjazdach. Takie ryzyko niestety ( chociaż ubierałam się ciepło).
No cóż „ przeczekać trzeba mi”. Nie ma wyjścia. Przeczekam.
I jeszcze kilka zdjęć z niedzieli. Mogę sobie tylko z perspektywy łóżka powspominać i powzdychać do widoków i wspomnień.
Autorem zdjęć jest Krzysiek Łu.
Niedzielna ekipa© lemuriza1972
Gdzieś tam.. nie wiadomo gdzie© lemuriza1972
Na Kokoczu© lemuriza1972
I gdzie oni tak patrzą?© lemuriza1972
Na Kokoczu 2© lemuriza1972
Z Panią Krystyną na Kokoczu© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze