Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 1049.00 km (w terenie 196.00 km; 18.68%) |
Czas w ruchu: | 49:20 |
Średnia prędkość: | 21.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 65.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 180 (95 %) |
Maks. tętno średnie: | 162 (86 %) |
Suma kalorii: | 18979 kcal |
Liczba aktywności: | 21 |
Średnio na aktywność: | 49.95 km i 2h 20m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 kwietnia 2011
Złoty Stok przejechany... bardzo słabo:(
no tak niestety....
Stało się to czego się obawiałam... Głowa niestety nie pozwoliła na więcej:(
Bałam sie tego startu.. dziwnie się bałam...
Niestety wypadki środowe były zbyt blisko soboty, zeby je tak całkiem wyrzucić z głowy... moze to i jest możliwe , ale mnie sie nie udało niestety.
Wszystko było ok i pogoda i Kateemek ( spisał sie super), i moje kolanko chociaż nie w pełni sprawne dzielnie pedałowało.
Niestety moja głowa mówiła : nie... a ja z nią walczyłam, ale dopiero mniej wiecej od połowy dystansu udało mi sie powiedzieć jej : basta.
A wcześniej.. wczesniej zleszczony pierwszy podjazd na którym mineli mnie chyba Wszyscy.
Pierwsze zjazdy w moim wykonaniu to była jakaś masakra, katastrofa , totalna porażka.
jakbym w ogóle nie umiała zjeżdzać, jakbym pierwszy raz była na maratonie u GG.
Totalna asekruacja, dawania po klamkach tam gdzie wcale nie było to konieczne, a nawet o zgrozo schodzenie z roweru w miejscach gdzie w ub roku w zyciu nie zeszłabym!
Niestety... to chyba nie tylko mój problem, wiekszość bikerów tak chyba ma, ze po powąznych upadkach jednak przez jakąś chwilę czai sie strach i aż czuje sie ból patrząc na zjazdy.
Na szczescie mam to już chyba za sobą, bo w koncu opieprzyłam sama siebie i kazałam sobie przypomnieć jak sie jeździ i z Borówkowej już jechałam po tych kamorach i korzeniach, bez blokady.
Cóż.. koszmarny czas, koszmarne miejsce (12!!!!), przegrana z dziewczynami, z którymi nie powinnam byłam przegrać, ale nie płaczę i nie rozpaczam.
Ten start nie był dla mnie łatwy ze względu na ten srodowy wypadek i dolegliwości fizyczne.
Czaił sie we mnie strach, zeby gdzies solidnie nie wydzownić.
Udało się trase( chociaż krótką to trudną technicznie, 40 km i 1500 m przewyższenia, masa trudnych zjazdów) przejechac bez upadku i uważam, ze to jest mój sukces na dzien dzisiejszy i stan mojego organizmu.
Zadowolona z siebie jednak być nie mogę, bo psychicznie nie poradziłam sobie.
Nie płaczę, nie rozpaczam, tylko myślę juz o stracie w Zabierzowie.
Romek Pietruszka mówił dzisiaj, ze to będzie maraton podobny do krakowskiego z tymże trudniejszy.
Mnie trasy interwałowe odpowiadają, Kraków dobrze mi sie jeździ zawsze, więc myslę ze pomszczę ten swój dzisiejszy start.
I cieszę się, ze tak myślę... ze własciwie zaraz po wjechaniu na metę nie pozwoliłam sobie na biadolenie ( a na początku trasy to były juz myśli zeby zakonczyć jazdy w tym sezonie:)), tylko od razu pomyslałam: jeszcze pokażemy na na co nas stać, w Zabierzowie...:)
P.S Wartością samą w sobie było spotkanie wszystkich znajomych:)
Chłopaków z Poznania, chłopaków ze Śląska , dziewczyn ze Śląska i z Bydgoszczy:), całej druzyny AZS Subaru z Romkiem na czele no bo on mielczanini, wiec szczególnym sentymentem go darzę, no i rzecz jasna i najważniejsza: chłopaków z Rowerowania. Szkoda, że nie mielismy okazji pogadać dłużej, ale myślę, ze w Zabierzowie będzie inaczej.
Pozdrawiam wszystkich!
Stało się to czego się obawiałam... Głowa niestety nie pozwoliła na więcej:(
Bałam sie tego startu.. dziwnie się bałam...
Niestety wypadki środowe były zbyt blisko soboty, zeby je tak całkiem wyrzucić z głowy... moze to i jest możliwe , ale mnie sie nie udało niestety.
Wszystko było ok i pogoda i Kateemek ( spisał sie super), i moje kolanko chociaż nie w pełni sprawne dzielnie pedałowało.
Niestety moja głowa mówiła : nie... a ja z nią walczyłam, ale dopiero mniej wiecej od połowy dystansu udało mi sie powiedzieć jej : basta.
A wcześniej.. wczesniej zleszczony pierwszy podjazd na którym mineli mnie chyba Wszyscy.
Pierwsze zjazdy w moim wykonaniu to była jakaś masakra, katastrofa , totalna porażka.
jakbym w ogóle nie umiała zjeżdzać, jakbym pierwszy raz była na maratonie u GG.
Totalna asekruacja, dawania po klamkach tam gdzie wcale nie było to konieczne, a nawet o zgrozo schodzenie z roweru w miejscach gdzie w ub roku w zyciu nie zeszłabym!
Niestety... to chyba nie tylko mój problem, wiekszość bikerów tak chyba ma, ze po powąznych upadkach jednak przez jakąś chwilę czai sie strach i aż czuje sie ból patrząc na zjazdy.
Na szczescie mam to już chyba za sobą, bo w koncu opieprzyłam sama siebie i kazałam sobie przypomnieć jak sie jeździ i z Borówkowej już jechałam po tych kamorach i korzeniach, bez blokady.
Cóż.. koszmarny czas, koszmarne miejsce (12!!!!), przegrana z dziewczynami, z którymi nie powinnam byłam przegrać, ale nie płaczę i nie rozpaczam.
Ten start nie był dla mnie łatwy ze względu na ten srodowy wypadek i dolegliwości fizyczne.
Czaił sie we mnie strach, zeby gdzies solidnie nie wydzownić.
Udało się trase( chociaż krótką to trudną technicznie, 40 km i 1500 m przewyższenia, masa trudnych zjazdów) przejechac bez upadku i uważam, ze to jest mój sukces na dzien dzisiejszy i stan mojego organizmu.
Zadowolona z siebie jednak być nie mogę, bo psychicznie nie poradziłam sobie.
Nie płaczę, nie rozpaczam, tylko myślę juz o stracie w Zabierzowie.
Romek Pietruszka mówił dzisiaj, ze to będzie maraton podobny do krakowskiego z tymże trudniejszy.
Mnie trasy interwałowe odpowiadają, Kraków dobrze mi sie jeździ zawsze, więc myslę ze pomszczę ten swój dzisiejszy start.
I cieszę się, ze tak myślę... ze własciwie zaraz po wjechaniu na metę nie pozwoliłam sobie na biadolenie ( a na początku trasy to były juz myśli zeby zakonczyć jazdy w tym sezonie:)), tylko od razu pomyslałam: jeszcze pokażemy na na co nas stać, w Zabierzowie...:)
P.S Wartością samą w sobie było spotkanie wszystkich znajomych:)
Chłopaków z Poznania, chłopaków ze Śląska , dziewczyn ze Śląska i z Bydgoszczy:), całej druzyny AZS Subaru z Romkiem na czele no bo on mielczanini, wiec szczególnym sentymentem go darzę, no i rzecz jasna i najważniejsza: chłopaków z Rowerowania. Szkoda, że nie mielismy okazji pogadać dłużej, ale myślę, ze w Zabierzowie będzie inaczej.
Pozdrawiam wszystkich!
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 kwietnia 2011
Do serwisu przed Złotym Stokiem:)
taka sobie piosenka na pobudzenie.
Lubię ją.
Piłka nożna… no piękny sport naprawdę.
Kiedys byłam zapalonym kibicem mojej Stali Mielec, żadnen chłopak nie zagiąłby mnie jeśli chodzi o polską i nie tylko ligę.
No bo miałam przecież swój ukochany klub zagraniczny również czyli AC Milan.
Mocno im kibicowałam. Zawsze około moich urodzin jest Finał LM i kiedyś pamietam dokłądnie w moje urodziny Milan wygrał ten najwazniejszy klubowy finał.
Teraz pewnie przyjdzie kibicować Barcelonie ( bo zdaje się , ze sa blisko finału).
Z chłopakami wiec fajnie mi się zawsze kolegowało. Ze względu na tę piłkę.
To były czasy…
Mecz w Mielcu był dla mnie świętem…. Trochę żal , ze przeminęło.
Wsiadłam dzisiaj na rower ( do serwisu pojechałam) i jest tak jak myślałam.
KOLANO PRZY PEDAŁOWANIU NIE BOLI. Ot cud roweru.
Jak chodzę boli, jak pedałuję nie!
Tak mi się fajnie jechało.
Zrobiłam sobie delikatne podjazdy, jeden asfaltowy zjazd , tak na przełamanie.
Bo muszę walczyć z głową teraz, To najwazniejsze. Żeby mi moja głowa nie zepsuła tego startu, żebym się psychicznie nie przyblokowała i nie zaczęła robić głupot np hamować na korzeniach itd.
Boli tylko łokieć prze wertepach, ale taki ból to jest nic. Naprawdę. Można zacisnąc zęby i to przezyć/.
Kuba przysłał mi wczoraj taki cytat :
„ BÓL ZAWSZE PRZEMIJA, SKUTKI REZYGNACJI .. NIGDY”
( Lance Armstrong).
No to trzymajcie kciuki. Czuję się lepiej, klocków dużo ( Kuba w serwisie sprawdził, tak mi się wydawało jak wczoraj patrzyłam, ale chciałam żeby fachowiec rzucił okiem).
Już się cieszę na ten wyjazd, na wspolną drogę z Monią, Mateuszem i Rafałem i resztą ekipy SUBARU AZS ( w której od tego roku jeździ również mój "krajanin" z Mielca czyli Romek Pietruszka.
- DST 25.00km
- Czas 01:15
- VAVG 20.00km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 kwietnia 2011
POupadkowe refleksje
Klosiu w komentarzu do poprzedniego mojego wpisu „zapodał” linka:
http://www.sport.pl/kolarstwo/1,64993,9501675,Kolarstwo_gorskie__Paula_Gorycka_wie__co_to_krew_.html
Dzielna ta Paula prawda? Bardzo.
Inni napiszą, że głupia.
A ja uważam , ze dzielna.
Kiedys na Rowerowaniu rozgorzała dyskusja na temat nieodpowiedzialności Mirka ( że niby na Rysy poszedł sam, ze to nie odwaga, a szalenstwo itd.).
Versus napisał wtedy, ze gdyby nie „szaleni” ludzie to nie byłoby postępu.
No właśnie. I piosenka mi się przypomniała…jedna z moich ulubionych. Przemawia do mnie zwłaszcza ta koncówka o Ikarze
Przez kolejne grudnie, maje
Człowiek goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam co chwilę
W skwar czy w upał, w zimie, w lecie
Szans nie dostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś ranka odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz na końcu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią piękne sny, marzenia plany
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie, długo nie
Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie
„Na każdym wyścigu zastanawiam się, po co mi to wszystko - opowiadała "Gazecie" najlepsza polska kolarka Maja Włoszczowska. - Odpowiedź nasuwa się na mecie, kiedy przekraczam ją jako pierwsza i unoszę rower do góry. Dziękuję mu w ten sposób, że mnie nie zawiódł. Jestem szczęśliwa, widzę sens swojej pracy. Rany pozostają, ale się szybko goją.”
Popatrzcie Ona też tak ma?:) Ona wielka Maja, tez w czasie wyścigu zastanawia się po co to wszystko… i Ona też wie.. na mecie:)
„ Rany pozostają, ale szybko się goją”.
Jestem obolała, wstałam obolała, tysiące maści, specyfików.
Stłuczenia bolą mniej już, kolano niestety.. kiepsko. Trochę się martwię.
No cóż.. może jestem naiwna, ale myślę, ze na rowerze będzie lepiej. Chodzenie bardziej obciąza staw.
Boli mnie miejsce po łąkotce. Bardzo boli. Ale walczę ze swoją głową, żeby o tym bólu zapomniała. I pakuję się. Do Złotego Stoku.
Jeszcze cała długa noc, cały długi dzien i następna noc. Dużo czasu:)
Trener Piątek, który z podziwem patrzył, jak Gorycka jedzie na jednej nodze, dodaje: - To jest właśnie kolarstwo, szkoła charakteru, szkoła życia.
„Nie ma tego złego, co by nie na dobre wyszło. W RPA okazało się, że potrafię naprawdę dużo wytrzymać. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona z osiągnięcia mety. Wygrałam ze sobą i z bólem, a walka była naprawdę ciężka. Myślę, że sport rzeczywiście kształtuje charakter. Uczy człowieka pracy nad sobą i walki z własnymi słabościami. A czasem pokazuje nam, że nawet nie wiemy, jak wiele jesteśmy w stanie wytrzymać - kończy z uśmiechem Gorycka.”
Twarde te dziewuchy.. Paula, Maja...ale do kolarstwa "miękkie" dziewczyny nie trafiają w koncu. Prawda Mamba, Paulina...? (i inne moje drogie Panie z tego portalu).
Niepotrzebnie dzisiaj spojrzałam na listę rywalek w Złotym..
Pomyslałam od razu: ojoj.. jak się zmieszczę w dziesiątce w moim obecnym obolałym stanie to będzie sukces.
Napisała do mnie Ania z Bydgoszczy:
„ widziałaś jakie dziewczyny zgłoszone? Będzie bardzo cięzko i jeszcze ma padać”
No… ma padać? Na to nie jestem przygotowana. Nawet klocków dobrze nie sprawdziłam. Cos tam ich jest, ale chyba jednak jutro pojadę do chłopaków do serwisu rano.
Ania napisała, ze jedyny sposób zebysmy osiągnęły przyzwoity wynik i nie miały wielkiej straty do pierwszej to : ja będę uciekać a ona mnie gonić:)
No.. gdybym była w normalnej dyspozycji.. to bym uciekała:)
Rywalki? Przemyślałam sprawę i napisałam do Ani:
Zostawmy rywalki. Skupmy się na sobie.
Trzeba jechać najlepiej jak się potrafi i wtedy będzie się zwycięzcą, bez względu na miejsce.
Jak to kiedyś napisałam po maratonie w Krakowie:
Nie nagroda jest szczęsciem, SZCZĘSCIE JEST NAGRODĄ.
O to szczęscie na mecie własnie chodzi.
P.S
Poszłam do apteki rano. Nakupowałam różnych specyfików, ale miałam ubaw...
Tłumaczyłam pani co chce na
.. udo, kolano, łokieć.. a ona patrzyła na mnie i coraz szerzej otwierała oczy...
a jak zobaczyła moje udo to myślałam , ze zemdleje
( pewnie pomyślała: bo zupa była za słona... a to tylko KTM:))
http://www.sport.pl/kolarstwo/1,64993,9501675,Kolarstwo_gorskie__Paula_Gorycka_wie__co_to_krew_.html
Dzielna ta Paula prawda? Bardzo.
Inni napiszą, że głupia.
A ja uważam , ze dzielna.
Kiedys na Rowerowaniu rozgorzała dyskusja na temat nieodpowiedzialności Mirka ( że niby na Rysy poszedł sam, ze to nie odwaga, a szalenstwo itd.).
Versus napisał wtedy, ze gdyby nie „szaleni” ludzie to nie byłoby postępu.
No właśnie. I piosenka mi się przypomniała…jedna z moich ulubionych. Przemawia do mnie zwłaszcza ta koncówka o Ikarze
Przez kolejne grudnie, maje
Człowiek goni jak szalony
A za nami pozostaje
Sto okazji przegapionych
Ktoś wytyka nam co chwilę
W skwar czy w upał, w zimie, w lecie
Szans nie dostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecież
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś ranka odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz na końcu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowa
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią piękne sny, marzenia plany
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie, długo nie
Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strychu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar co nie raz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął
Jeszcze w zielone gramy, choć życie nam doskwiera
Gramy w nim swoje role naturszczycy bez suflera
W najróżniejszych sztukach gramy, lecz w tej, co się skończy źle
Jeszcze nie, długo nie
„Na każdym wyścigu zastanawiam się, po co mi to wszystko - opowiadała "Gazecie" najlepsza polska kolarka Maja Włoszczowska. - Odpowiedź nasuwa się na mecie, kiedy przekraczam ją jako pierwsza i unoszę rower do góry. Dziękuję mu w ten sposób, że mnie nie zawiódł. Jestem szczęśliwa, widzę sens swojej pracy. Rany pozostają, ale się szybko goją.”
Popatrzcie Ona też tak ma?:) Ona wielka Maja, tez w czasie wyścigu zastanawia się po co to wszystko… i Ona też wie.. na mecie:)
„ Rany pozostają, ale szybko się goją”.
Jestem obolała, wstałam obolała, tysiące maści, specyfików.
Stłuczenia bolą mniej już, kolano niestety.. kiepsko. Trochę się martwię.
No cóż.. może jestem naiwna, ale myślę, ze na rowerze będzie lepiej. Chodzenie bardziej obciąza staw.
Boli mnie miejsce po łąkotce. Bardzo boli. Ale walczę ze swoją głową, żeby o tym bólu zapomniała. I pakuję się. Do Złotego Stoku.
Jeszcze cała długa noc, cały długi dzien i następna noc. Dużo czasu:)
Trener Piątek, który z podziwem patrzył, jak Gorycka jedzie na jednej nodze, dodaje: - To jest właśnie kolarstwo, szkoła charakteru, szkoła życia.
„Nie ma tego złego, co by nie na dobre wyszło. W RPA okazało się, że potrafię naprawdę dużo wytrzymać. Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak zadowolona z osiągnięcia mety. Wygrałam ze sobą i z bólem, a walka była naprawdę ciężka. Myślę, że sport rzeczywiście kształtuje charakter. Uczy człowieka pracy nad sobą i walki z własnymi słabościami. A czasem pokazuje nam, że nawet nie wiemy, jak wiele jesteśmy w stanie wytrzymać - kończy z uśmiechem Gorycka.”
Twarde te dziewuchy.. Paula, Maja...ale do kolarstwa "miękkie" dziewczyny nie trafiają w koncu. Prawda Mamba, Paulina...? (i inne moje drogie Panie z tego portalu).
Niepotrzebnie dzisiaj spojrzałam na listę rywalek w Złotym..
Pomyslałam od razu: ojoj.. jak się zmieszczę w dziesiątce w moim obecnym obolałym stanie to będzie sukces.
Napisała do mnie Ania z Bydgoszczy:
„ widziałaś jakie dziewczyny zgłoszone? Będzie bardzo cięzko i jeszcze ma padać”
No… ma padać? Na to nie jestem przygotowana. Nawet klocków dobrze nie sprawdziłam. Cos tam ich jest, ale chyba jednak jutro pojadę do chłopaków do serwisu rano.
Ania napisała, ze jedyny sposób zebysmy osiągnęły przyzwoity wynik i nie miały wielkiej straty do pierwszej to : ja będę uciekać a ona mnie gonić:)
No.. gdybym była w normalnej dyspozycji.. to bym uciekała:)
Rywalki? Przemyślałam sprawę i napisałam do Ani:
Zostawmy rywalki. Skupmy się na sobie.
Trzeba jechać najlepiej jak się potrafi i wtedy będzie się zwycięzcą, bez względu na miejsce.
Jak to kiedyś napisałam po maratonie w Krakowie:
Nie nagroda jest szczęsciem, SZCZĘSCIE JEST NAGRODĄ.
O to szczęscie na mecie własnie chodzi.
P.S
Poszłam do apteki rano. Nakupowałam różnych specyfików, ale miałam ubaw...
Tłumaczyłam pani co chce na
.. udo, kolano, łokieć.. a ona patrzyła na mnie i coraz szerzej otwierała oczy...
a jak zobaczyła moje udo to myślałam , ze zemdleje
( pewnie pomyślała: bo zupa była za słona... a to tylko KTM:))
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 kwietnia 2011
Bardzo długa historia mojego upadku ( upadków dwóch) i jeszcze o Grossglockner:))))
Spotkałam dzisiaj w pracy znajomego.
Zapytał co slychać?
Powiedziałam: jakos leci, nie jest źle:)
Powiedział: ludzie u nas to narzekają.. zamiast się cieszyć ze są zdrowi np.
Powiedziałam: masz rację, ja często sobie powtarzam, ze muszę się cieszyć jak wstaje rano i nic nie boli.
Czy to brak pokory? Czy to kuszenie losu? Nie wiem…
Ale mocno wierzę, zę w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój cel.
Ja już wiem jaki jest cel dzisiejszych wydarzeń, ale to musi pozostać moją tajemnicą.
No to zacznę od tego, ze byłam już gotowa do wyjścia , dopomowałam kółko i nagle słyszę… sssssss….. uchodzi powietrze z wentylka.
Hmm… myślę – brać Magnusa? Nie.. musze wybróbować KTM-a po regulacji przerzutek, założeniu haka itd.
Wymieniamy.
Do tego pomyslałam: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wczoraj Krysia przyniosła mi Geaxa, wiec pomyślałam , ze sobie wymienię od razu ( bo do mojego Bulldoga nie mogłam się dostać, piwnica dalej nieczynna). Zrobiłam to w tak ekspresowym tempie w jakim chyba nigdy nie udało mi się zmienić opony.
Jakieś 5 min:) Duma.
Wychodzę z rowerem idzie sąsiad z góry.
- Już, już, już nosi.. w rejs… co za kobieta… nie utrzyma w domu…
Ja: ano nie utrzyma….
Lepiej byloby pewnie dla mnie gdybym dzisiaj w domu została.
Miała być regeneracja i może to kara za to, ze nie trzymałam się planu.
Bo przecież są 3 rodzaje zawodników, a ci co nie trzymają się planu nic nie osiagają.
Wspominałam o tym Mirkowi jakies 10 min przed wydarzeniem, kiedy śmiał się ze mnie, ze przejmuje się zbyt wysokim tętnem.
Tyle, ze mówiłam, o tych co planu się trzymają i ci sa zwycięzcami.
Podkusiło mnie żeby pojechac na zjazd w Błoniu do lasu.
Pojechaliśmy ( bo dzisiaj był spory peleton: Mirek, Alek, Angela, Tomek).
Zjeżdzałam.. dośc ostrożnie bo patyków co nie miara, a wiadomo lepiej nie wywoływać patyka z lasu, bo patyk lubi haki unicestwiać.
Żle wybrałam ścieżkę, wjechałam w koleinę.. zarzuciło mną, próbowałam się ratowąc, spadłam na moje kolano bez więzadła… i puściło… nie wytrzymało tej siły…
Bóllll…. A rower bezlitośnie pognał w dół ciągnąc mnie za sobą…
Przeszywający ból.. Mamba będzie wiedzieć jaki…
To było ostrzeżenie. Od Opatrzności ( takiego zdania jest Kuba ale bynajmniej nie o rower chodzi:). Ma rację.
Ból przy pedałowaniu.
Towarzystwo mówi, ze może wracamy?
Nie – mówię- muszę rozruszać nogę.
Jedziemy , niebieskim wzdłuż Dunajca, a potem od Janowic podjazd na Lubinkę. Kolano boli. Bardzo.
Jadę.
Koncówkę Lubinki wjeżdzam dośc szybko – jak się to ma do planu????
Namawiam Mirka na zjazd lasem. W sumie dla Tomka, który ma fulla stworzonego do terenu i jazda po asfalcie zupełnie go nie kręci.
Alek mówi: może lepiej zjechać asfaltem, bo znowu sobie coś zrobisz…
Mówię: nie…
Jadę… jadę.. uważam… i co z tego?
Najeżdzam na jakiś kamien i lece jak długa.. szlifuję łokciem, uderzam udem, wstaje… i jak staje na kolano, ono znowu nie wytrzymuje.. podcina mnie… Ból…. Aż do łez prawie.
Jęczę sobie cichooooo… i powtarzam w myslach: Iza za chwilę nie będzie boleć, zaraz przestanie.
Chłopaki mówią, ze lepiej wrócic do góry i zjechać asfaltem , bo jak zjedziemy lasem będę miała podjazd i mogę nie dać rady.
Mówię: nie..
Ja muszę zjechać, nawet ostrożnie ale musze i podjechać też.. trzeba strach i ból wyrzucić z głowy.
Dostałam od Opatrzności żółtą kartkę. Pierwszą.
Do czerwonej na szczęście mam nadzieję jeszcze daleko.
Zjechałam , podjazd zrobiłam dośc mocno. Chciałam sobie udowodnić, ze dam radę pomimo bólu.
Bo przecież ani przez chwilę nie pomyslałam, ze zrezygnuję ze startu w sobotę.
Gdzieś w Błoniu wyprzedził nas jakiś biker na crossowym rowerze.
Powiedziałam do Mirka: tak nie może być…
Mirek: ale trening, regeneracja..
Pomyslałam: eeee… teraz to już… nieważne…
Powiedziałam do Mirka: dajesz…
Ruszył ( biker był już daleko), ja zanim . Tempo szalencze.
Pod górkę poszlismy 39 km/h.
Biker chyba się zdziwił.
Jak powiedział mi Mirek , siedział mi potem cały czas na kole i dośc długo się „wiózł”
W koncu mnie minął.
Pomyslałam: phi.. tez mi wyczyn, wyminąć taką porozbijaną dziewuchę na regenarycjnym treningu???? I to mając crossowy rower z dużymi kołami…
W koncu gdzieś skręcił. Mirka rzecz jasna nie dopadł.
W domu dezynfekowanie ran i oglądanie.
Nie jest dobrze. Cała lewa strona przedziarana. Od łydki po łokieć..
Najbardziej boli b. mocno stłuczone udo, kolano rzecz jasna. Łokieć rozbity konkretnie… bardzo głebokie rozcięcie..
Bolliiiiiiii wszystko okropnie.
Ledwie chodzę.
Ale ja wiem, ze dam rade skonczyc ten maraton. Po prostu wiem.
Przejechałam blotną Szczawnicę z podkręcona kostką, przejechałam mega trudną Gluszycę po tygodniu zmagania się z grypą żołądkową, odwodnieniu itd… dam rade i Zlotemu Stokowi, nawet taka porozbijana.
Nie odpuszczę, bo nie mam tego w naturze.
Pewnie się znajdą tacy, którzy powiedzą: to głupie…
Ale ja już tak mam, po prostu nie odpuszczam z takich powodów.
Ból? Da się go znieść. Naprawdę.
Jak przychodzi adrenalina, boli mniej.
Może będzie gorszy wynik, ale jak skonczę ten maraton to będzie taki mój Everest prawda?
A tak w ogóle to żyję trochę czymś innym też już trochę.
Grossgclokner.. tak nazywa się ten szczyt… najwyższy szczyt austriackich Alp.
To pomysł Mirka.
I my tam pójdziemy.
Tylko musimy znaleźć przewodnika. Mirek ma kolegów wspinaczy, więc może ktoś się skusi.
Marzyłam od dawna, żeby zobaczyć jakieś wyższe góry niż Tatry. Marzyłam żeby chociaż Alpy zobaczyć.
Spełnienie marzenia jest blisko, bardzo blisko.
Niewiele rzeczy daje mi tyle radości co stawania na szczycie wielkiej góry.
Cięzko opisać tę ekstazę.
Zrobimy to!
Tęsknię za Tatrami... bardzo tęsknię!!!!!!!!!!! mam nadzieję, ze w lecie uda mi sie pojechac, ze będzie jakas okazja.
Bollliiiii… wszystko strasznie boli. Schodziłam własnie po schodach. Ból, ale liczę na to, ze na rowerze będzie bolało mniej.
Pomyslałam dzisiaj: przecież weszłam na Kozi Wierch z obolałym jeszcze kolanem. Pomyslałam: skonczyłam dzisiaj czytać książkę o wyprawie niepełnosprawnych na Kilimandżaro, wiec ja mam sobie nie dać rady ze śmiesznym maratonem w Złotym Stoku?
No ja wiem, wiem… „ śmieszny „ to złe okręslnie, ale wiadomo ze to nie to samo co Kilimandżaro w wykonaniu niepełnosprawnych.
Andżelika napisała: wiem, ze jestes bardzo dzielna. Bo kto ma dać rade jak nie Ty!
To dodaje sił i motywacji.
Jasiek Mela: od celu, do którego dążmy o wiele bardziej istotna jest droga jaką pokonalismy, żeby cel osiągnąć”
I tak własnie i ja myślę.
I ja tę droge jakoś pokonam w sobotę:) i bede się usmiechać na mecie, ze sie udało.
Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki!
Zapytał co slychać?
Powiedziałam: jakos leci, nie jest źle:)
Powiedział: ludzie u nas to narzekają.. zamiast się cieszyć ze są zdrowi np.
Powiedziałam: masz rację, ja często sobie powtarzam, ze muszę się cieszyć jak wstaje rano i nic nie boli.
Czy to brak pokory? Czy to kuszenie losu? Nie wiem…
Ale mocno wierzę, zę w życiu nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój cel.
Ja już wiem jaki jest cel dzisiejszych wydarzeń, ale to musi pozostać moją tajemnicą.
No to zacznę od tego, ze byłam już gotowa do wyjścia , dopomowałam kółko i nagle słyszę… sssssss….. uchodzi powietrze z wentylka.
Hmm… myślę – brać Magnusa? Nie.. musze wybróbować KTM-a po regulacji przerzutek, założeniu haka itd.
Wymieniamy.
Do tego pomyslałam: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wczoraj Krysia przyniosła mi Geaxa, wiec pomyślałam , ze sobie wymienię od razu ( bo do mojego Bulldoga nie mogłam się dostać, piwnica dalej nieczynna). Zrobiłam to w tak ekspresowym tempie w jakim chyba nigdy nie udało mi się zmienić opony.
Jakieś 5 min:) Duma.
Wychodzę z rowerem idzie sąsiad z góry.
- Już, już, już nosi.. w rejs… co za kobieta… nie utrzyma w domu…
Ja: ano nie utrzyma….
Lepiej byloby pewnie dla mnie gdybym dzisiaj w domu została.
Miała być regeneracja i może to kara za to, ze nie trzymałam się planu.
Bo przecież są 3 rodzaje zawodników, a ci co nie trzymają się planu nic nie osiagają.
Wspominałam o tym Mirkowi jakies 10 min przed wydarzeniem, kiedy śmiał się ze mnie, ze przejmuje się zbyt wysokim tętnem.
Tyle, ze mówiłam, o tych co planu się trzymają i ci sa zwycięzcami.
Podkusiło mnie żeby pojechac na zjazd w Błoniu do lasu.
Pojechaliśmy ( bo dzisiaj był spory peleton: Mirek, Alek, Angela, Tomek).
Zjeżdzałam.. dośc ostrożnie bo patyków co nie miara, a wiadomo lepiej nie wywoływać patyka z lasu, bo patyk lubi haki unicestwiać.
Żle wybrałam ścieżkę, wjechałam w koleinę.. zarzuciło mną, próbowałam się ratowąc, spadłam na moje kolano bez więzadła… i puściło… nie wytrzymało tej siły…
Bóllll…. A rower bezlitośnie pognał w dół ciągnąc mnie za sobą…
Przeszywający ból.. Mamba będzie wiedzieć jaki…
To było ostrzeżenie. Od Opatrzności ( takiego zdania jest Kuba ale bynajmniej nie o rower chodzi:). Ma rację.
Ból przy pedałowaniu.
Towarzystwo mówi, ze może wracamy?
Nie – mówię- muszę rozruszać nogę.
Jedziemy , niebieskim wzdłuż Dunajca, a potem od Janowic podjazd na Lubinkę. Kolano boli. Bardzo.
Jadę.
Koncówkę Lubinki wjeżdzam dośc szybko – jak się to ma do planu????
Namawiam Mirka na zjazd lasem. W sumie dla Tomka, który ma fulla stworzonego do terenu i jazda po asfalcie zupełnie go nie kręci.
Alek mówi: może lepiej zjechać asfaltem, bo znowu sobie coś zrobisz…
Mówię: nie…
Jadę… jadę.. uważam… i co z tego?
Najeżdzam na jakiś kamien i lece jak długa.. szlifuję łokciem, uderzam udem, wstaje… i jak staje na kolano, ono znowu nie wytrzymuje.. podcina mnie… Ból…. Aż do łez prawie.
Jęczę sobie cichooooo… i powtarzam w myslach: Iza za chwilę nie będzie boleć, zaraz przestanie.
Chłopaki mówią, ze lepiej wrócic do góry i zjechać asfaltem , bo jak zjedziemy lasem będę miała podjazd i mogę nie dać rady.
Mówię: nie..
Ja muszę zjechać, nawet ostrożnie ale musze i podjechać też.. trzeba strach i ból wyrzucić z głowy.
Dostałam od Opatrzności żółtą kartkę. Pierwszą.
Do czerwonej na szczęście mam nadzieję jeszcze daleko.
Zjechałam , podjazd zrobiłam dośc mocno. Chciałam sobie udowodnić, ze dam radę pomimo bólu.
Bo przecież ani przez chwilę nie pomyslałam, ze zrezygnuję ze startu w sobotę.
Gdzieś w Błoniu wyprzedził nas jakiś biker na crossowym rowerze.
Powiedziałam do Mirka: tak nie może być…
Mirek: ale trening, regeneracja..
Pomyslałam: eeee… teraz to już… nieważne…
Powiedziałam do Mirka: dajesz…
Ruszył ( biker był już daleko), ja zanim . Tempo szalencze.
Pod górkę poszlismy 39 km/h.
Biker chyba się zdziwił.
Jak powiedział mi Mirek , siedział mi potem cały czas na kole i dośc długo się „wiózł”
W koncu mnie minął.
Pomyslałam: phi.. tez mi wyczyn, wyminąć taką porozbijaną dziewuchę na regenarycjnym treningu???? I to mając crossowy rower z dużymi kołami…
W koncu gdzieś skręcił. Mirka rzecz jasna nie dopadł.
W domu dezynfekowanie ran i oglądanie.
Nie jest dobrze. Cała lewa strona przedziarana. Od łydki po łokieć..
Najbardziej boli b. mocno stłuczone udo, kolano rzecz jasna. Łokieć rozbity konkretnie… bardzo głebokie rozcięcie..
Bolliiiiiiii wszystko okropnie.
Ledwie chodzę.
Ale ja wiem, ze dam rade skonczyc ten maraton. Po prostu wiem.
Przejechałam blotną Szczawnicę z podkręcona kostką, przejechałam mega trudną Gluszycę po tygodniu zmagania się z grypą żołądkową, odwodnieniu itd… dam rade i Zlotemu Stokowi, nawet taka porozbijana.
Nie odpuszczę, bo nie mam tego w naturze.
Pewnie się znajdą tacy, którzy powiedzą: to głupie…
Ale ja już tak mam, po prostu nie odpuszczam z takich powodów.
Ból? Da się go znieść. Naprawdę.
Jak przychodzi adrenalina, boli mniej.
Może będzie gorszy wynik, ale jak skonczę ten maraton to będzie taki mój Everest prawda?
A tak w ogóle to żyję trochę czymś innym też już trochę.
Grossgclokner.. tak nazywa się ten szczyt… najwyższy szczyt austriackich Alp.
To pomysł Mirka.
I my tam pójdziemy.
Tylko musimy znaleźć przewodnika. Mirek ma kolegów wspinaczy, więc może ktoś się skusi.
Marzyłam od dawna, żeby zobaczyć jakieś wyższe góry niż Tatry. Marzyłam żeby chociaż Alpy zobaczyć.
Spełnienie marzenia jest blisko, bardzo blisko.
Niewiele rzeczy daje mi tyle radości co stawania na szczycie wielkiej góry.
Cięzko opisać tę ekstazę.
Zrobimy to!
Tęsknię za Tatrami... bardzo tęsknię!!!!!!!!!!! mam nadzieję, ze w lecie uda mi sie pojechac, ze będzie jakas okazja.
Bollliiiii… wszystko strasznie boli. Schodziłam własnie po schodach. Ból, ale liczę na to, ze na rowerze będzie bolało mniej.
Pomyslałam dzisiaj: przecież weszłam na Kozi Wierch z obolałym jeszcze kolanem. Pomyslałam: skonczyłam dzisiaj czytać książkę o wyprawie niepełnosprawnych na Kilimandżaro, wiec ja mam sobie nie dać rady ze śmiesznym maratonem w Złotym Stoku?
No ja wiem, wiem… „ śmieszny „ to złe okręslnie, ale wiadomo ze to nie to samo co Kilimandżaro w wykonaniu niepełnosprawnych.
Andżelika napisała: wiem, ze jestes bardzo dzielna. Bo kto ma dać rade jak nie Ty!
To dodaje sił i motywacji.
Jasiek Mela: od celu, do którego dążmy o wiele bardziej istotna jest droga jaką pokonalismy, żeby cel osiągnąć”
I tak własnie i ja myślę.
I ja tę droge jakoś pokonam w sobotę:) i bede się usmiechać na mecie, ze sie udało.
Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki!
- DST 45.00km
- Teren 6.00km
- Czas 02:07
- VAVG 21.26km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 873kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 kwietnia 2011
Kamyk...:) i ostatni solidny trening przed sobotnim startem
Jakie to fajne…jakby o Mnie, o Tobie, o Nas…
Jakby o zyciu, ale też o maratonach…
Bo maraton jest jak zycie… masz jakiś cel, chcesz dojechać… ale po drodze tyle trudności… tyle chwil zwątpienia, tyle walki..
I czasem jest nagroda na mecie, a czasem łzy bezsilności kiedy się nie udaje…
Ze zmiennym szczęściem toczę się
Czasami z drogi zniesie mnie
Czasem zwolnię w jakimś błocie
Jednak do przodu wciąż się toczę
A tocząc się tę wiarę mam
Choć ta naraża mnie na kpiny
Że kamyk mały tak jak ja
Przyczyną może być lawiny
Dzisiaj ostatni solidny trening przed startem w Złotym Stoku.
Jutro jeszcze „poregujemy”, w piątek rano mała stymulacja i w sobote start.
Kuba jak rozpisał mi plan na ten tydzien to napisał:
Poniedziałek: swobodne krecenie
Wtorek : Tabata i interwały 5 x 2 min
Środa: Rege
Piątek: trening wg schematu przed Gośliną
Sobota: start i podium!
Usmiechnęłam się jak to przeczytałam. Zadanie bardzo trudne, nawet to szerokie podium.
Ale.. walczyć będę, oczywiście.
Tym razem jakoś bardzo spokojnie i bez „napinki” podchodzę do tego startu. Może to przyniesie efekt? Jak tak na luzie trochę podejde do sprawy?
Cel: jak najmniejsza strata do pierwszej i tym samym duża ilość punktów.
Miejsce jest sprawą drugorzędną w tym momencie.
Chciałabym też utrzymać II sektor, będzie o to bardzo trudno, ale kto powiedział, ze to niemożliwe?
Wszystko zalezy od warunków, jeśli nie będzie duzo błota, będzie ok., jeśli będzie duzo błota.. wtedy nie jedzie mis ie zazwyczaj dobrze, ubiegly sezon pokazał, ze takie warunki powodują, ze jadę bardzo długo.
W dodatku nie mogę dostać się do piwnicy ( kłodka się zacięła), a tam mam bulldoga…
Dzisiaj z Andżeliką i Alkiem.
Uprzedziłam ich , ze robie Tabatę i interwały.
Andżelika zapytała Tomka co to za góra ta Tabata, bo Iza pisała ze będzie ciezko.
Tomek powiedział: nie wiem….:)
Przy tabacie towarzystwo trochę wymiękło, ale interwały jechali niemalże równo ze mną ( oprócz ostatniego).
Poza tym sprytnie wozili mi się na kole ( chociaż Alek ma tyle siły… ze trzy razy by nas objechał).
Ale pomyślałam… ok. nie ma sprawy:)
Kiedyś Jacek K opowiadał jak trenował z Mirkiem Bieniaszem i Kiszonem.
Siedzieli Kiszonowi na kole przez cały trening, Kiszon na nich pracował a na koncówce go wyprzedzali, bo nie miał siły.
Jacek do Kiszona: Kiszon.. no i widzisz .. cały trening jak frajer prowadziłes a potem cię robilismy jak chcieliśmy.,
Kiszon: ale to jest trening Jacek… trening:)
I tak samo ja podeszłam do sprawy dzisiaj prowadząc peleton.
Poza tym był wiatr i cały czas myslałam: wiatr przyjacielem kolarza…:)
No własnie .. kolarza…?
Nie myslę o sobie w ten sposób, a dzisiaj jak wyprzedzalismy dwóch chłopaków na rowerach, usłyszałam jak mówili:
O kolarze…
Poczułam się dumna…
Wyglądam jak kolarz!
P.S dśc dobra średnia prędkość dzisiaj, czułam wysiłek duży... pieczenie w gardle, bolące uda...
Co prawda to nie taka przyjemnośc jak jazda w górkach, ale .. ja lubię taki ból treningowy i to też sprawia mi przyjemność.
zapomniałam dodać, że trening zakonczony wypicie Tyskiego:)
ale teraz już grzecznie popijam sok z buraków:)
- DST 55.00km
- Czas 02:03
- VAVG 26.83km/h
- VMAX 38.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 989kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 kwietnia 2011
Erwina Ryś - Ferens
To jest piosenka, której słucham od kilku dni.
Zakochałam się. Łatwo zakochuję się w pieknych piosenkach, a jeszcze jak śpiewa je ktoś taki jak Gutek, to już w ogóle.
Podśpiewuję ją sobie wciąż. W sobotę przez 3 godziny jazdy śpiewałam.
„ Nieistotny dysonans”… tak bardzo „spodobało” mi się to . Piękne chociaż smutne określenie na pewne sytuacje.
Posłuchajcie. Warto. Gutek śpiewa to lepiej niż Pidżama.
Takie moje i nie tylko moje zdanie.
No i prawie po świętach.
I dobrze. Święta to u mnie zwykle niestety zły czas, nie inaczej było i tym razem.
Do tego doszedł pogrzeb w sobotę, a to zawsze budzi masę refleksji .
I tak sobie myślę, myślę o wielu sprawach…
Wróciłam z krótkiej przejażdzki, ot tak dla rozruszania kości… i od razu udało mi się pozbyć złych myśli . To nie oddali problemów, ale pomaga .
Być może dla niektórych rzeczywiście nie jestem do konca normalna z tym rowerem, Tatrami, nartami i innymi rzeczami, ale ja swoje wiem.
Dzięki temu JESTEM.
Na szczęscie są też tacy co rozumieją.
Ktoś powiedział mi w sobotę: rower najprawdopodobniej uratował mnie od … samobójstwa.
Niebywałe prawda? A jednak.
I ja to rozumiem.
Dzisiaj króciutko i spokojniutko, więcej rozmowy niż jazdy, ale i tak czasem po prostu trzeba.
A kości rozruszane, umysł zresetowany.
Oglądałam u siostry jakąś gazetkę z modą i zwróciłam uwagę na komenatrz do zdjecia jednej z piosenkarek
„Sukienka za krótka, zbyt umięsnione uda zwracają uwagę”.
O rany… przypomniała mi się jedna historia, którą opowiadała mi jedna bikerka.
Jeden z kolegów powiedział jej: masz uda jak Erwina Ryś- Ferens.
To jak to jest Panowie co?
Żle i nieładne, takie mięśnie u kobiety?
My bikerki robiące po kilka tysięcy kilometrów rocznie.. cóż… no wlasnie tak wyglądmy.
Jakos nigdy specjalnie mi to nie przeszkadzało…
Dziewczyny a WY? Jak z Wami? Przeszkadza Wam to?
Bo ja jakoś nie myślę o tym… tyle radości daje mi jazda na rowerze, maratony, ze wszystkie efekty uboczne mam .. w nosie.
Nawet blizny i porozbijane kolana.
Ale czasem trzeba "być" kobietą ( nawet nie czasem a codziennie np w pracy). Lubię sukienki, spódnice, kobiece ubranka.
Przestałam się przejmować bliznami itd. Przedtem jak miałam jakieś siniaki, obtarcia , nie chodziłam w spódnicach, sukienkach... a że miałam czasem na okragło, to zostawały spodnie. Teraz nie przejmuję się tym.
Cóż z tego, że ludzie się patrzą. trudno. Niech się patrzą:)
a jak u Was Dziewczyny?
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:19
- VAVG 22.78km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 15.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 137 ( 72%)
- Kalorie 542kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 kwietnia 2011
Do Czchowa
Plan - 3 h wytrzymałości.
Zeby zdążyć ze wszystkim , musiałam wyjechać o 8.00. Wyjechałam.
Nie miałam planu gdzie jechać. Pomyślałam: może pojadę do Zakliczyna, a potem trochę dalej w kierunku Czchowa?
Miałam jechac cały czas niebieskim wzdłuż Dunajca, ale potem pomyślałam: za płasko.
No to pojechałam przez Lubinkę:).
Lubinkę zrobiłam swobodnie, nie spieszyłam się za bardzo.
Cisza... jeszcze pusto na drogach, potem zaczęły pojawiać się osoby idące do Koscioła. Zieleń nieprawdopodobna... zapachy, cud.
Jak tak jechałam patrząc na swiat pomyslałam: uwielbiam takie chwile.. wtedy nic mnie nie obchodzi, nie ma żadnych kłopotów, rozterek, refleksji... Tylko ja i górki.
To właśnie one powodują taki stan.
Dojechałam do Zakliczyna, i pomyślałam : jadę dalej. Tym oto sposobem dojechałam do Czchowa.
Przyjemnie, trochę podjazdów po drodze.
Forma? Nie najgorzej, ale trochę sie zmęczyłam, no ale w koncu zrobiłam 78 km.
Zeby zdążyć ze wszystkim , musiałam wyjechać o 8.00. Wyjechałam.
Nie miałam planu gdzie jechać. Pomyślałam: może pojadę do Zakliczyna, a potem trochę dalej w kierunku Czchowa?
Miałam jechac cały czas niebieskim wzdłuż Dunajca, ale potem pomyślałam: za płasko.
No to pojechałam przez Lubinkę:).
Lubinkę zrobiłam swobodnie, nie spieszyłam się za bardzo.
Cisza... jeszcze pusto na drogach, potem zaczęły pojawiać się osoby idące do Koscioła. Zieleń nieprawdopodobna... zapachy, cud.
Jak tak jechałam patrząc na swiat pomyslałam: uwielbiam takie chwile.. wtedy nic mnie nie obchodzi, nie ma żadnych kłopotów, rozterek, refleksji... Tylko ja i górki.
To właśnie one powodują taki stan.
Dojechałam do Zakliczyna, i pomyślałam : jadę dalej. Tym oto sposobem dojechałam do Czchowa.
Przyjemnie, trochę podjazdów po drodze.
Forma? Nie najgorzej, ale trochę sie zmęczyłam, no ale w koncu zrobiłam 78 km.
Wyciąg na Lubince wiosną:)))© lemuriza1972
Dunajec© lemuriza1972
Najpiękniejsza rzeka w Polsce ( jak dla mnie) czyli Dunajec© lemuriza1972
- DST 78.00km
- Teren 7.00km
- Czas 03:16
- VAVG 23.88km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 1420kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Wał x 2 czyli bardzo podjazdowo ( odjazdowo)?
taka piosenka na początek. KTOŚ mi pokazał, a mnie się spodobało, słucham sobie ostatnio i kombinuję jakby tu zdobyć płytę pt Pomarańcza:), bo nigdzie jej nie ma:(
Odjazdowo dzisiaj było... to tak haha, bo Mirek mi tak odjechał, że nawet go nie widziałam i wspinałam się samotnie.
A tak swoją drogą dzisiaj Mirek wspomniał coś o wyprawie na jakiś najwyższy niemiecki szczyt ( gdzie podobno piłkarze niemieccy wchodzili przed MŚ w ramach ćwiczenia psychiki).
Powiedziałam: jasne..
A Mirek: ale ja nie żartuję..
Ja: no wiem... ja też przecież:)
W planie dzisiaj były podjazdy. Podobno ( Ania Suś mi napisała), Złoty Stok zaczyna się 8 km podjazdem. Pomyślałam więc... ojoj.. trzeba coś długiego zrobić.
Plan był taki : Wał podjechać dwa razy.
Koncówka na maksa.
No łatwo nie było, tak powiem... średnio mi się wjeżdzało, tempo raczej takie sobie . Chyba bywało lepiej.
Wał to podjazd 6 kilometrowy. Wjechaliśmy raz, zjechaliśmy i jeszcze raz.
Czyli razem 12 km, oprócz tego kilka króciutkich podjazdów po drodze.
A potem wyzwanie - zjazd pieszym z Wału. Dlaczego "wyzwanie"? Bo na Magnusie z wytłuczonym amorem i oponach z przodu Race King Continental z tyłu Panaracer Speed Blaster, to naprawdę było wyzwanie.
Ale udało się i jestem z siebie zadowolona.
Różnica jest jednak ogromna, Reba łyka korzenie , koleiny cudnie. Dzisiaj miałam wrażenie , że trzymam w rękach młot pneumatyczny a nie kierownicę.
Mówi się , ze rower sam nie jeździ, ale jednak jak powiedział Mirek: są pewne niuanse..
Amortyzator, hamulce.. to własnie te niuanse:)
Ale dało się, z tymże na maraton to bym się tak jechać nie odważyła:)
- DST 44.00km
- Teren 7.00km
- Czas 02:06
- VAVG 20.95km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 180 ( 95%)
- HRavg 148 ( 78%)
- Kalorie 943kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 kwietnia 2011
Zdjęcia Cioci Izy....:))))
Trasa: do miasta, do Mirka do sklepu na Rydza - Śmigłego, do chłopaków do sklepu na Słoneczną, ze Słonecznej w kierunku Woli Rzędzińskiej, z Woli do Lipia, w Lipiu trochę kręcenia, potem z Lipia czerwonym pieszym do Klikowej, Biała, Mościce.
Muszę wziąc się za siebie, za treningi porządne, a nie kręcenie takie bez planu, za suplementy, bo ostatnio tyle się działo ze zapominam o witaminach, odzywkach, magnezie. Jedynie sok z buraków - jestem mu wierna:).
Dzisiaj z Andżeliką, dzielnie trzyma się mi na kole. Jeszcze chwila i to ja się jej będę wozić na kole:), jak się utrzymam:).
Mirek miał hak!!! I to jest najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia.
Co prawda nie jest to hak oryginalny od KTM-a, a taki jaki poprzednio mi zamontował, no ale pasuje...
Ufff...
Pokręciłysmy z Andżeliką dość fajnie. Zwłaszcza ta jazda po terenie przynosi masę satysfakcji. Noga dzisiaj podawała mi fajnie, naprawdę fajnie, a średnia byle jaka dlatego, ze dużo jechałysmy przez miasto, a jak sie jedzie przez miasto.. wiadomo.
Opowiadałam Kubie , jak byłysmy na Słonecznej, jak to wczoraj jechałam i pomyślałam : trzeba uważać na te patyki.
Kuba powiedział: no i wywołałaś patyka z lasu...
No dokładnie:)))
Fragment maila od mojej przyjaciółki z Krakowa:
"Właśnie zobaczyłam, że przysłałaś zdjęcia, zapytałam Kubę (nie poszedł do przedszkola, ma trochę chrypę i boję się, że przed świętami się rozłoży a mamy jechać do Zakopanego) czy chce zobaczyć zdjęcia cioci Izy, a on na to-"Widziałem już, to ta ubłocona".
Muszę wziąc się za siebie, za treningi porządne, a nie kręcenie takie bez planu, za suplementy, bo ostatnio tyle się działo ze zapominam o witaminach, odzywkach, magnezie. Jedynie sok z buraków - jestem mu wierna:).
Dzisiaj z Andżeliką, dzielnie trzyma się mi na kole. Jeszcze chwila i to ja się jej będę wozić na kole:), jak się utrzymam:).
Mirek miał hak!!! I to jest najlepsza wiadomość dzisiejszego dnia.
Co prawda nie jest to hak oryginalny od KTM-a, a taki jaki poprzednio mi zamontował, no ale pasuje...
Ufff...
Pokręciłysmy z Andżeliką dość fajnie. Zwłaszcza ta jazda po terenie przynosi masę satysfakcji. Noga dzisiaj podawała mi fajnie, naprawdę fajnie, a średnia byle jaka dlatego, ze dużo jechałysmy przez miasto, a jak sie jedzie przez miasto.. wiadomo.
Opowiadałam Kubie , jak byłysmy na Słonecznej, jak to wczoraj jechałam i pomyślałam : trzeba uważać na te patyki.
Kuba powiedział: no i wywołałaś patyka z lasu...
No dokładnie:)))
Fragment maila od mojej przyjaciółki z Krakowa:
"Właśnie zobaczyłam, że przysłałaś zdjęcia, zapytałam Kubę (nie poszedł do przedszkola, ma trochę chrypę i boję się, że przed świętami się rozłoży a mamy jechać do Zakopanego) czy chce zobaczyć zdjęcia cioci Izy, a on na to-"Widziałem już, to ta ubłocona".
- DST 41.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:59
- VAVG 20.67km/h
- VMAX 40.00km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 775kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 19 kwietnia 2011
Jak to mi Marcinka hak urwała....
Raz jeszcze ta piosenka… cóż… podoba mi się.
Ale nie, nie… nie płaczę…
Już się oduczyłam lamentowania… i marudzenia. Po prostu .Dzieje się i trudno. I do przodu trzeba. Radzić sobie.
No to po kolei.. Kobieto:)
Najpierw była myśl.. może trzeba odpocząć? Potem.. e nie, dobrze się czuję, jest ładna pogoda, więc
plan dzisiaj był taki żeby jechać do Błonia, potem może do Buczyny poćwiczyć technikę.
Ale gdzieś w połowie dnia pomyślałam.. e tam .. a może na Marcinkę? Wjadę sobie.. zmierzę czas, a potem do lasu na Marcinkę i poćwiczę technikę.
I zaczęłam strasznie się cieszyć na tę Marcinkę.
Więc gnałam jak głupia przez miasto , żeby jak najszybciej być u jej szczytu… tej…( strasznie brzydko nazywam ją w myślach), bo wyssya siły tym swoim nastromieniem, bo drwi sobie… bo weryfikuje jak żadna inna, moc kolarza…a może jej brak?
No więc stanełam przed ostatnim progiem zwalniającym przed wiaduktem i ruszyłam.
Czas mierzymy od progu do schodów kościółka w Zawadzie. Jakies 2 km chyba.
Ale za to jakie 2 km… o mój Boże…
Ruszyłam. Ciężko.
Nie mierzyłam sobie czasu od 2009r. Oczywiście jechałam ten podjazd w ub roku i na maratonie i na treningu, ale czasu nie mierzyłam.
Czas z 2009 11 min 23 sek.
O mój Boże.. tętno 177… oddech mocno przyspieszony…
Pomyślałam: eeee… nie mierzę czasu, tak sobie przejadę.. nie chce mi się, nie mam siły…
No, no.. piękne odpuszczanie…
W połowie bruku… miałam serdecznie dość.. pomyslałam :skręcam do lasu…
Ale.. za chwilę: Iza… nie, no tak nie wolno, jedź dalej.
Restauracja… no i wiadomo co się zaczyna za restauracją… O Jezu.. Ludzie tam ledwie włażą na piechotkę…
Dobra, jadę , przecież do diabła, nieraz tu wjeżdzałam.
Ok., wjechałam.. zwolnilam na chwilę i znowu pomyslałam.. nie jadę dalej..
Za chwilę..: jedziesz..
Pojechałam.. ale bądżmy szczerzy tak na 80%.
Czas 10 min 48 sek. Jest poprawa, ale zadowolona z siebie być nie mogę.
Ale jak tylko naprawię Kateema, to jadę znowu. Będę się poprawiać. Chciałabym zejśc ponizej 10 min. Może kiedyś się uda.
No to zjechałam na dół, ktos podjeżdzał pod góre, mocno… patrzę Adam. W ostatniej chwili go poznałam.. jechał bez kasku, w innej koszulce niż na maratonach. On pewnie mnie nie poznał, bo ja też w innej koszulce.
Wjechałam do lasu… nawet dość nieźle się zjeżdzało… chociaż ziemia miekka, dużo liści, patyków, niebezpiecznie. Potem troche podjazdów…
Usmiechałam się do siebie, tak było fajnie… potem znowu zjazd.. pomyslałam… cholera trzeba uważać na te patyki.. niebzpieczne bardzo.
Mineło może 50 sek, zgrzyt z tyłu koła… zatrzymuję się, przerzutka oczywiście w miejscu mocno nienaturalnym dla przerzutek… patrzę hak urwany w pół …
Lekkie niedowierzanie… wyciągam patyk… taki patyk to uczynił?????
I zaraz pierwsza myśl…. O kur… przecież to hak…. Ten hak niestandardowy… tyle było już z nim problemów? Ale będzie jazda… znowu Mirek nie będzie miał i trzeba będzie kombinować.. a maraton w przyszłym tygodniu i na czym ja technike poćwiczę? Magnus się nie nadaje… No bo nie, wytłuczony amor, hample takie sobie.
Więc pojadę na żywca do Złotego. A tak chciałam zjazdy poćwiczyć!!!!
No i tak pochyliłam się na tym hakiem i myślę co tu robić….
Do kogo dzwonić? Do domu, jakieś 10 km….
Jezu.. znowu dzwonić… kogo prosić o pomoc. wstyd. dopiero co mnie Tomek "ściągał" z Lubinki.
Więc pomyslałam: trudno , idę na piechotę.
Zadzwoniłam tylko do Tomka czy jest w domu, żeby mi hak odkręcił i zebym miała z czym iść do Mirka., bo musi go widzieć.. żeby wiedzieć co i jak. Już wiem co było poprzednim razem.
Próbowałam odkręcić, ale te narzędzia , które miałam przy sobie na nic…
Tomek był akurat u taty obok Almy, wiec tam się umówilismy. No to poszłam, w doł na szczęscie, ale kawałek spory, w spd… średnia przyjemność, stopy mi obtarło.
Gdzieś po drodze spotkałam Filipa, zjeżdzał z Marcinki.
Powiedział: tak.. Marcinka jest zdradliwa….
Jest , oczywiście, ze jest.. zdradliwa, złosliwa, męcząca i drwiąca, ale ja jej jeszcze pokażę. Jak tylko będę miała na czym. Odegram się!
No.. sporo się dzisiaj nachodziłam.
A jutro trzeba po pracy gnać do Mirka i sprobowac coś załatwić.
Jak dobrze, ze mam Magnusa i nie zostaje bez roweru.
A mówiła mi Krysia, skoro masz taki niestandardowy hak, zamów drugi.. nie posłuchałam, zapomniałam, wiec mam za swoje.
Mam nadzieję, ze limit pecha awaryjnego na ten rok wyczerpał się już… Nie chciałabym dostać tytułu tarnowskiego kolarskiego pechowca sezonu.
Pomyslałam też: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wreszcie porządnie wyczyszczę łancuch, przerzutke, kółka od przerzutek. Łańcuch już się moczy…
Mały patyczek a tyle szkody narobił...© lemuriza1972
Tarnów ze zbocza Marcinki© lemuriza1972
- DST 12.00km
- Teren 1.00km
- Czas 00:43
- VAVG 16.74km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze