Wtorek, 19 kwietnia 2011
Jak to mi Marcinka hak urwała....
Raz jeszcze ta piosenka… cóż… podoba mi się.
Ale nie, nie… nie płaczę…
Już się oduczyłam lamentowania… i marudzenia. Po prostu .Dzieje się i trudno. I do przodu trzeba. Radzić sobie.
No to po kolei.. Kobieto:)
Najpierw była myśl.. może trzeba odpocząć? Potem.. e nie, dobrze się czuję, jest ładna pogoda, więc
plan dzisiaj był taki żeby jechać do Błonia, potem może do Buczyny poćwiczyć technikę.
Ale gdzieś w połowie dnia pomyślałam.. e tam .. a może na Marcinkę? Wjadę sobie.. zmierzę czas, a potem do lasu na Marcinkę i poćwiczę technikę.
I zaczęłam strasznie się cieszyć na tę Marcinkę.
Więc gnałam jak głupia przez miasto , żeby jak najszybciej być u jej szczytu… tej…( strasznie brzydko nazywam ją w myślach), bo wyssya siły tym swoim nastromieniem, bo drwi sobie… bo weryfikuje jak żadna inna, moc kolarza…a może jej brak?
No więc stanełam przed ostatnim progiem zwalniającym przed wiaduktem i ruszyłam.
Czas mierzymy od progu do schodów kościółka w Zawadzie. Jakies 2 km chyba.
Ale za to jakie 2 km… o mój Boże…
Ruszyłam. Ciężko.
Nie mierzyłam sobie czasu od 2009r. Oczywiście jechałam ten podjazd w ub roku i na maratonie i na treningu, ale czasu nie mierzyłam.
Czas z 2009 11 min 23 sek.
O mój Boże.. tętno 177… oddech mocno przyspieszony…
Pomyślałam: eeee… nie mierzę czasu, tak sobie przejadę.. nie chce mi się, nie mam siły…
No, no.. piękne odpuszczanie…
W połowie bruku… miałam serdecznie dość.. pomyslałam :skręcam do lasu…
Ale.. za chwilę: Iza… nie, no tak nie wolno, jedź dalej.
Restauracja… no i wiadomo co się zaczyna za restauracją… O Jezu.. Ludzie tam ledwie włażą na piechotkę…
Dobra, jadę , przecież do diabła, nieraz tu wjeżdzałam.
Ok., wjechałam.. zwolnilam na chwilę i znowu pomyslałam.. nie jadę dalej..
Za chwilę..: jedziesz..
Pojechałam.. ale bądżmy szczerzy tak na 80%.
Czas 10 min 48 sek. Jest poprawa, ale zadowolona z siebie być nie mogę.
Ale jak tylko naprawię Kateema, to jadę znowu. Będę się poprawiać. Chciałabym zejśc ponizej 10 min. Może kiedyś się uda.
No to zjechałam na dół, ktos podjeżdzał pod góre, mocno… patrzę Adam. W ostatniej chwili go poznałam.. jechał bez kasku, w innej koszulce niż na maratonach. On pewnie mnie nie poznał, bo ja też w innej koszulce.
Wjechałam do lasu… nawet dość nieźle się zjeżdzało… chociaż ziemia miekka, dużo liści, patyków, niebezpiecznie. Potem troche podjazdów…
Usmiechałam się do siebie, tak było fajnie… potem znowu zjazd.. pomyslałam… cholera trzeba uważać na te patyki.. niebzpieczne bardzo.
Mineło może 50 sek, zgrzyt z tyłu koła… zatrzymuję się, przerzutka oczywiście w miejscu mocno nienaturalnym dla przerzutek… patrzę hak urwany w pół …
Lekkie niedowierzanie… wyciągam patyk… taki patyk to uczynił?????
I zaraz pierwsza myśl…. O kur… przecież to hak…. Ten hak niestandardowy… tyle było już z nim problemów? Ale będzie jazda… znowu Mirek nie będzie miał i trzeba będzie kombinować.. a maraton w przyszłym tygodniu i na czym ja technike poćwiczę? Magnus się nie nadaje… No bo nie, wytłuczony amor, hample takie sobie.
Więc pojadę na żywca do Złotego. A tak chciałam zjazdy poćwiczyć!!!!
No i tak pochyliłam się na tym hakiem i myślę co tu robić….
Do kogo dzwonić? Do domu, jakieś 10 km….
Jezu.. znowu dzwonić… kogo prosić o pomoc. wstyd. dopiero co mnie Tomek "ściągał" z Lubinki.
Więc pomyslałam: trudno , idę na piechotę.
Zadzwoniłam tylko do Tomka czy jest w domu, żeby mi hak odkręcił i zebym miała z czym iść do Mirka., bo musi go widzieć.. żeby wiedzieć co i jak. Już wiem co było poprzednim razem.
Próbowałam odkręcić, ale te narzędzia , które miałam przy sobie na nic…
Tomek był akurat u taty obok Almy, wiec tam się umówilismy. No to poszłam, w doł na szczęscie, ale kawałek spory, w spd… średnia przyjemność, stopy mi obtarło.
Gdzieś po drodze spotkałam Filipa, zjeżdzał z Marcinki.
Powiedział: tak.. Marcinka jest zdradliwa….
Jest , oczywiście, ze jest.. zdradliwa, złosliwa, męcząca i drwiąca, ale ja jej jeszcze pokażę. Jak tylko będę miała na czym. Odegram się!
No.. sporo się dzisiaj nachodziłam.
A jutro trzeba po pracy gnać do Mirka i sprobowac coś załatwić.
Jak dobrze, ze mam Magnusa i nie zostaje bez roweru.
A mówiła mi Krysia, skoro masz taki niestandardowy hak, zamów drugi.. nie posłuchałam, zapomniałam, wiec mam za swoje.
Mam nadzieję, ze limit pecha awaryjnego na ten rok wyczerpał się już… Nie chciałabym dostać tytułu tarnowskiego kolarskiego pechowca sezonu.
Pomyslałam też: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… wreszcie porządnie wyczyszczę łancuch, przerzutke, kółka od przerzutek. Łańcuch już się moczy…
Mały patyczek a tyle szkody narobił...© lemuriza1972
Tarnów ze zbocza Marcinki© lemuriza1972
- DST 12.00km
- Teren 1.00km
- Czas 00:43
- VAVG 16.74km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!