Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2014
Dystans całkowity: | 718.00 km (w terenie 289.00 km; 40.25%) |
Czas w ruchu: | 41:58 |
Średnia prędkość: | 17.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 72.00 km/h |
Liczba aktywności: | 17 |
Średnio na aktywność: | 42.24 km i 2h 28m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 28 lipca 2014
Maraton nr 50 - Cyklokarpaty WOJNICZ
Maraton nr 50!!!
Cyklokarpaty Wojnicz
Czas: 3 h 38 minut
Kategoria m 5/7
Kobiety open: 8/12
Przewyższenie 1200m
Km: 51
Kiedy odwołano majowy Wojnicz i pojawił się nowy lipcowy termin (niestety „kolidujący” z terminem maratonu w Stroniu) zaczęłam nieśmiało myśleć o przejechaniu na drugi dzień Wojnicza.
Plany były nieśmiałe ponieważ tylko raz jechałam zawody dzień po dniu (ale były to zawody na orientację, ze znacznie łatwiejszymi trasami, no i nie jechałam sama, ale w parze z Mirkiem, a wtedy jedzie się łatwiej).
Pomysł trochę mniej mi się zaczął podobać po ubiegłotygodniowym mega upalnym Jaśle. Pomyślałam, że jeśli w następny weekend będzie podobny upał, po prostu nie dam rady przejechać dwóch maratonów pod rząd. Ale myśl ciągle w głowie „siedziała”.
Decyzję uzależniałam od stanu organizmu i roweru po przejechaniu maratonu w Stroniu. W sumie długo się nie zastanawiałam, bo cała tarnowska frakcja GTA plus Adam zamierzali Wojnicz przejechać. Stwierdziłam więc, że nie będę się wyłamywać i spróbuję. Poza tym bardzo chciałam w taki sposób (startując) podziękować Marcinowi Bialikowi i jego pomocnikom za trud włożony w organizację maratonu. Pomyślałam: najwyżej się nie uda ( ale myśli, że się nie uda, skoro już zdecydowałam , że stanę na starcie, jakoś do siebie jednak za bardzo nie dopuszczałam), w myśl zasady: lepiej żałować, że się spróbowało niż żałować, że się nie spróbowało.
W Stroniu było b. ciepło, ale nie tak upalnie jak w Jaśle. Wojnicz zapowiadał się gorzej, bo prognozy pogody przewidywały bardzo wysokie temperatury. 5 godzinna podróż ze Stronia też była dość męcząca, powrót do Tarnowa późny.
Na szczęście obudziłam się w dobrej kondycji. Postanowiłam sprawdzić klocki ( na jakieś większe serwisowanie roweru nie było czasu, więc tylko smarowanie łańcucha). Okazało się, że z tyłu jest ich niewiele, a ponieważ spodziewałam się , że na wojnickiej trasie może być błotnie, postanowiłam klocki zmienić. Było z tym trochę problemów. Był moment, że pomyślałam, że to koniec, coś nie tak jest z hamulcem i z takim nie działającym na pewno nie pojadę. Udało się. W końcu stwierdziłam, że wszystko działa ok, wiec jadę do Wojnicza.
Przez te nerwy śniadanie byle jakie, na szybko, więc obawiam się, że wielkiej mocy nie będzie. W ogóle byłam bardzo, bardzo ciekawa jak zareaguje mój organizm na taki wysiłek dzień po dniu, jak będą pracowały nogi. W dodatku w takim upale. I co?
I niespodzianka. Naprawdę było ok. Jechałam jak każdy inny maraton, a może nawet lepiej, bo przez całą trasę ostro walczyłam z Magdą Winiarczyk (ostatecznie poległam 13 sekund, co nie zmienia nic , bo mam poczucie ogromnej satysfakcji po ukończeniu tego maratonu i po takiej walce na trasie. Bo nie odpuszczałam ani na chwilę).
Start i jest bardzo szybko.. Bałam się takiego właśnie tempa. Jak ja sobie dam radę tym razem? Na zmęczeniu. Ale jadę. Noga podaje. Pierwszy podjazd, którego się obawiałam ( że ludzie będą „spadać” z rowerów), idzie sprawnie. Jest w dużo lepszym stanie niż kiedy jechałam tutaj dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu było sporo błota, słaba przyczepność, masa luźnych kamieni. Teraz nie jest tak źle. Na tym podjeździe mija mnie Magda i pierwsza myśl… nie gonię, bo się zagotuję, zabraknie mi sił i nie dojadę do mety. Ale jednak ambicja to ambicja i trzymam się tuż za nią. Zaczyna się zjazd przez las i Magda jeździe coraz wolniej, a ja korzystam z pierwszej okazji i wyprzedzam. Bardzo długo Magdy nie widzę i sądzę, że ją zgubiłam, ale jak się potem okazuje… jest uparta. W którymś momencie na śliskim zjeździe, gdzie rower mi nieznacznie się przechyla odpina mi się koło. Oj jest mało przyjemnie. Ustawiam rower na boku i zapinam koło. Obok przejeżdża kilku panów, ale żaden nawet nie zapytał, co się stało i czy trzeba pomóc.
Przez jakiś czas jadę asekuracyjnie ( wyobraźnia działa, myślę co byłoby gdybym koło odpięło się na jakimś szybkim zjeździe). Postanawiam na bufecie sprawdzić jeszcze raz czy wszystko na pewno jest w porządku. Dlaczego się odpięło? Widocznie nie zapięłam go zbyt mocno wymieniając klocki.
Przed wjazdem do lasu, tuż przed Melsztynem Magda mija mnie na podjeździe. Wiem, ze zaraz będzie niełatwy zjazd w lesie a dzisiaj dodatkowo śliski, więc myślę sobie, że będzie to moja szansa. Tak jest. Magda schodzi z roweru, ja jadę ( łatwo nie jest, bo jest bardzo ślisko, a wszystko mega rozjeżdżone). Jeszcze mały wypadek, wielki patyk wkręca mi się w szprychy, na szczęście w porę go zauważam i wyjmuję, nie ma żadnych szkód. Gdybym go nie zauważyła i pojechała dalej, to pewnie byłby koniec maratonu. Potem jest bufet , sprawdzam koło raz jeszcze, nalewam picie i jadę dalej.
Ostro pod górę po asfalcie w kierunku ruin w Melsztynie. Do ruin podchodzę, bo wiem, co mnie tam czeka. Zwykle tam zjeżdżam i jak jest ślisko to nie jest łatwo. Dość stromo, wiec wiem , że z podjechaniem będzie problemem. Magda tuż za mną. Zjeżdżam z ruin i mocno do przodu, wiem, że zaraz będzie wąwóz, z którym Magda pewnie będzie mieć problem.
Wąwóz ( krótki odcinek, ale zdecydowanie jak na cyklokarapackie trasy dość trudny – kamienie, koleiny, do tego ślisko) zjeżdżam i jadę dalej. Nie wiem ile razy potem wyprzedzała Magda mnie (zwykle na podjazdach), albo ja ją (na zjazdach). Było tego dużo. Na ostrym zakręcie Magda mówi: jedź, jedź i tak mnie wyprzedzisz na zjeździe. Mówię, że siły mam nadwątlone, bo wczoraj maraton, ona mówi, że wczoraj jechała jakiś szosowy wyścig i mówi mi, że generalnie jeździ na szosie, więc kompletnie nie potrafi zjeżdżać i czasem jej wstyd. No więc jak się okazuje obydwie jedziemy wyścig dzień po dniu. W którymś momencie (jest delikatnie pod górę po szutrze) widzę Marcina Bialika, pyta mnie czy mnie polać wodą, mówię, że tak. Pyta mnie: a tobie co? Zapierd… jak maszyna. Popsułaś się?
Śmieje się i mówię: uciekam:).
Ale Magda mnie dochodzi i wyprzedza. W lesie na zjeździe trzymam się jej, ale jest trudno. Na jakieś 4 km przed metą odchodzi mi trochę na asfalcie, ale obiecuję sobie nie odpuszczać. Wiem, że będzie trudno, widać szosowe przygotowanie Magdy, ma sporo pary. A do mety już prawie tylko asfalt. Potem myślę: po co ci to? Miałaś tutaj tylko dojechać do mety, to miał być sukces po wczorajszym maratonie – dojechanie do mety. Ambicja nie pozwala jednak na odpuszczanie. To jadę i gonię , jedziemy bardzo , bardzo szybko. Kiedy wpadamy na starą czwórkę, na liczniku mam grubo ponad 40 km/h. Zawsze mnie to dziwi, skąd pod koniec maratonu człowiek ma jeszcze tyle sił. Zbliżam się do niej, ale wiem, że już nie zdążę bo do mety jest jakieś 500 m. Gdyby było trochę więcej to kto wie. Być może by się udało.
Na mecie jest 13 sekund przede mną, ale obie jesteśmy zadowolone, dziękujemy sobie. Miło, fajnie, przyjemnie. Nie ma żadnej „złości”, że to ona wygrała.
Dla mnie samo ukończenie tego maratonu to spora satysfakcja. Nie dość, ze dzień po innym starcie, to jeszcze ten jubileusz. 50 maratonów , to może nie jest jakaś super imponująca liczba, ale to już coś.
A trasa? Marcin Bialik i spółka postarali się. Zmienili trasę w stosunku do tej z ubiegłego roku. Stała się naprawdę ciekawsza i dużo bardziej wymagająca. Niektóre odcinki w lesie takie naprawdę górskie. Pewnie sporo osób było mocno zdziwionych skąd w okolicach Wojnicza takie „góry”. Tym razem były też widoki, bo mgła i deszcz z ubiegłego roku, to tylko wspomnienie. Sporo smaku dodały trasie również śliskie zjazdy (a to nie było takie fajne błoto jak w Pruchniku, tylko śliska glina, trzeba było bardzo uważać). Do tego upał zrobił swoje. Na szczęście trasa w 2/3 pewnie biegła przez las, więc upał nie był tak odczuwalny jak np. w Jaśle. Dużo fajniej się jechało. Ja sama jestem zdziwiona, ze jechało mi się tak dobrze, że wynik punktowo taki sam jak w Jaśle, a przecież jechałam na zmęczeniu. To mnie bardzo podbudowało. No i maraton numer 50 ukończony, fajnie było to świętować na własnych śmieciach.
Organizacja bez zarzutu. Niektórzy skarżą się na oznaczenie trasy, ale nie bardzo wiem o co chodzi, bo ani przez moment nie miałam żadnych wątpliwości. I jeszcze muszę wspomnieć o kibicującej na trasie Pani, która wymachiwała polską flagą, a jak mnie zobaczyła to krzyczała: brawo dziewczyna!!!
Dekoracja, miejsce 5 , tym razem satysfakcjonuję mnie, bo o 4 walczyłam dzielnie. Nie udało się, ale nie mam sobie nic do zarzucenia. Podczas dekoracji, ktoś mówi do burmistrza: a to jest ta pani, co tak ładnie o nas pisze. Miło.
Pisze i pisać będzie, bo wojnickie tereny są piękne, mają duży potencjał i naprawdę kolarze z Tarnowa powinni pojawiać się tam częściej.
Cała nasza tarnowska frakcja GTA plus Adam, dzielnie stanęła na starcie na drugi dzień po maratonie i po męczącej podróży. Wyniki dobre, satysfakcjonujące nas ( Krysia jak zwykle jako jedyna kobieta przejechała giga, Marcin w końcu zdobył upragnione trzecie miejsce, Andrzej był 6).
I jeszcze słówko o śmieceniu na trasie. Nasza akcja chyba zaczyna przynosić spodziewane efekty. Śmieci na trasie chyba było mniej ( ale były!!!).
Nie do wszystkich dociera to, że wyrzucając je postępują źle. Na starcie , w sektorze stał obok mnie zawodnik, od którego cała akcja się zaczęła. Ten sam, który na trasie w Pruchniku wyrzucił butelkę. Ktoś podawał mu butelkę z jednym z bardziej znanych izotoników, a on (wyraźnie pod moim adresem) powiedział do tej osoby: daj, daj.. będzie czym rzucać. Czy rzucał , nie wiem. Nie widziałam, ale pozostawię to bez komentarza, bo takim zachowaniem daje świadectwo o sobie i podejściu do tematu. Zero refleksji. Szkoda tylko, że nie zdaje sobie sprawy, że "pracuje" nie tylko na swoje konto, ale również na konto teamu, w którym jeździ.
Pozostałym, którzy czynnie przyłączyli się do naszej akcji, bardzo dziękujemy!
Marcin © lemuriza1972
Cyklokarpaty Wojnicz
Czas: 3 h 38 minut
Kategoria m 5/7
Kobiety open: 8/12
Przewyższenie 1200m
Km: 51
Kiedy odwołano majowy Wojnicz i pojawił się nowy lipcowy termin (niestety „kolidujący” z terminem maratonu w Stroniu) zaczęłam nieśmiało myśleć o przejechaniu na drugi dzień Wojnicza.
Plany były nieśmiałe ponieważ tylko raz jechałam zawody dzień po dniu (ale były to zawody na orientację, ze znacznie łatwiejszymi trasami, no i nie jechałam sama, ale w parze z Mirkiem, a wtedy jedzie się łatwiej).
Pomysł trochę mniej mi się zaczął podobać po ubiegłotygodniowym mega upalnym Jaśle. Pomyślałam, że jeśli w następny weekend będzie podobny upał, po prostu nie dam rady przejechać dwóch maratonów pod rząd. Ale myśl ciągle w głowie „siedziała”.
Decyzję uzależniałam od stanu organizmu i roweru po przejechaniu maratonu w Stroniu. W sumie długo się nie zastanawiałam, bo cała tarnowska frakcja GTA plus Adam zamierzali Wojnicz przejechać. Stwierdziłam więc, że nie będę się wyłamywać i spróbuję. Poza tym bardzo chciałam w taki sposób (startując) podziękować Marcinowi Bialikowi i jego pomocnikom za trud włożony w organizację maratonu. Pomyślałam: najwyżej się nie uda ( ale myśli, że się nie uda, skoro już zdecydowałam , że stanę na starcie, jakoś do siebie jednak za bardzo nie dopuszczałam), w myśl zasady: lepiej żałować, że się spróbowało niż żałować, że się nie spróbowało.
W Stroniu było b. ciepło, ale nie tak upalnie jak w Jaśle. Wojnicz zapowiadał się gorzej, bo prognozy pogody przewidywały bardzo wysokie temperatury. 5 godzinna podróż ze Stronia też była dość męcząca, powrót do Tarnowa późny.
Na szczęście obudziłam się w dobrej kondycji. Postanowiłam sprawdzić klocki ( na jakieś większe serwisowanie roweru nie było czasu, więc tylko smarowanie łańcucha). Okazało się, że z tyłu jest ich niewiele, a ponieważ spodziewałam się , że na wojnickiej trasie może być błotnie, postanowiłam klocki zmienić. Było z tym trochę problemów. Był moment, że pomyślałam, że to koniec, coś nie tak jest z hamulcem i z takim nie działającym na pewno nie pojadę. Udało się. W końcu stwierdziłam, że wszystko działa ok, wiec jadę do Wojnicza.
Przez te nerwy śniadanie byle jakie, na szybko, więc obawiam się, że wielkiej mocy nie będzie. W ogóle byłam bardzo, bardzo ciekawa jak zareaguje mój organizm na taki wysiłek dzień po dniu, jak będą pracowały nogi. W dodatku w takim upale. I co?
I niespodzianka. Naprawdę było ok. Jechałam jak każdy inny maraton, a może nawet lepiej, bo przez całą trasę ostro walczyłam z Magdą Winiarczyk (ostatecznie poległam 13 sekund, co nie zmienia nic , bo mam poczucie ogromnej satysfakcji po ukończeniu tego maratonu i po takiej walce na trasie. Bo nie odpuszczałam ani na chwilę).
Start i jest bardzo szybko.. Bałam się takiego właśnie tempa. Jak ja sobie dam radę tym razem? Na zmęczeniu. Ale jadę. Noga podaje. Pierwszy podjazd, którego się obawiałam ( że ludzie będą „spadać” z rowerów), idzie sprawnie. Jest w dużo lepszym stanie niż kiedy jechałam tutaj dwa tygodnie temu. Dwa tygodnie temu było sporo błota, słaba przyczepność, masa luźnych kamieni. Teraz nie jest tak źle. Na tym podjeździe mija mnie Magda i pierwsza myśl… nie gonię, bo się zagotuję, zabraknie mi sił i nie dojadę do mety. Ale jednak ambicja to ambicja i trzymam się tuż za nią. Zaczyna się zjazd przez las i Magda jeździe coraz wolniej, a ja korzystam z pierwszej okazji i wyprzedzam. Bardzo długo Magdy nie widzę i sądzę, że ją zgubiłam, ale jak się potem okazuje… jest uparta. W którymś momencie na śliskim zjeździe, gdzie rower mi nieznacznie się przechyla odpina mi się koło. Oj jest mało przyjemnie. Ustawiam rower na boku i zapinam koło. Obok przejeżdża kilku panów, ale żaden nawet nie zapytał, co się stało i czy trzeba pomóc.
Przez jakiś czas jadę asekuracyjnie ( wyobraźnia działa, myślę co byłoby gdybym koło odpięło się na jakimś szybkim zjeździe). Postanawiam na bufecie sprawdzić jeszcze raz czy wszystko na pewno jest w porządku. Dlaczego się odpięło? Widocznie nie zapięłam go zbyt mocno wymieniając klocki.
Przed wjazdem do lasu, tuż przed Melsztynem Magda mija mnie na podjeździe. Wiem, ze zaraz będzie niełatwy zjazd w lesie a dzisiaj dodatkowo śliski, więc myślę sobie, że będzie to moja szansa. Tak jest. Magda schodzi z roweru, ja jadę ( łatwo nie jest, bo jest bardzo ślisko, a wszystko mega rozjeżdżone). Jeszcze mały wypadek, wielki patyk wkręca mi się w szprychy, na szczęście w porę go zauważam i wyjmuję, nie ma żadnych szkód. Gdybym go nie zauważyła i pojechała dalej, to pewnie byłby koniec maratonu. Potem jest bufet , sprawdzam koło raz jeszcze, nalewam picie i jadę dalej.
Ostro pod górę po asfalcie w kierunku ruin w Melsztynie. Do ruin podchodzę, bo wiem, co mnie tam czeka. Zwykle tam zjeżdżam i jak jest ślisko to nie jest łatwo. Dość stromo, wiec wiem , że z podjechaniem będzie problemem. Magda tuż za mną. Zjeżdżam z ruin i mocno do przodu, wiem, że zaraz będzie wąwóz, z którym Magda pewnie będzie mieć problem.
Wąwóz ( krótki odcinek, ale zdecydowanie jak na cyklokarapackie trasy dość trudny – kamienie, koleiny, do tego ślisko) zjeżdżam i jadę dalej. Nie wiem ile razy potem wyprzedzała Magda mnie (zwykle na podjazdach), albo ja ją (na zjazdach). Było tego dużo. Na ostrym zakręcie Magda mówi: jedź, jedź i tak mnie wyprzedzisz na zjeździe. Mówię, że siły mam nadwątlone, bo wczoraj maraton, ona mówi, że wczoraj jechała jakiś szosowy wyścig i mówi mi, że generalnie jeździ na szosie, więc kompletnie nie potrafi zjeżdżać i czasem jej wstyd. No więc jak się okazuje obydwie jedziemy wyścig dzień po dniu. W którymś momencie (jest delikatnie pod górę po szutrze) widzę Marcina Bialika, pyta mnie czy mnie polać wodą, mówię, że tak. Pyta mnie: a tobie co? Zapierd… jak maszyna. Popsułaś się?
Śmieje się i mówię: uciekam:).
Ale Magda mnie dochodzi i wyprzedza. W lesie na zjeździe trzymam się jej, ale jest trudno. Na jakieś 4 km przed metą odchodzi mi trochę na asfalcie, ale obiecuję sobie nie odpuszczać. Wiem, że będzie trudno, widać szosowe przygotowanie Magdy, ma sporo pary. A do mety już prawie tylko asfalt. Potem myślę: po co ci to? Miałaś tutaj tylko dojechać do mety, to miał być sukces po wczorajszym maratonie – dojechanie do mety. Ambicja nie pozwala jednak na odpuszczanie. To jadę i gonię , jedziemy bardzo , bardzo szybko. Kiedy wpadamy na starą czwórkę, na liczniku mam grubo ponad 40 km/h. Zawsze mnie to dziwi, skąd pod koniec maratonu człowiek ma jeszcze tyle sił. Zbliżam się do niej, ale wiem, że już nie zdążę bo do mety jest jakieś 500 m. Gdyby było trochę więcej to kto wie. Być może by się udało.
Na mecie jest 13 sekund przede mną, ale obie jesteśmy zadowolone, dziękujemy sobie. Miło, fajnie, przyjemnie. Nie ma żadnej „złości”, że to ona wygrała.
Dla mnie samo ukończenie tego maratonu to spora satysfakcja. Nie dość, ze dzień po innym starcie, to jeszcze ten jubileusz. 50 maratonów , to może nie jest jakaś super imponująca liczba, ale to już coś.
A trasa? Marcin Bialik i spółka postarali się. Zmienili trasę w stosunku do tej z ubiegłego roku. Stała się naprawdę ciekawsza i dużo bardziej wymagająca. Niektóre odcinki w lesie takie naprawdę górskie. Pewnie sporo osób było mocno zdziwionych skąd w okolicach Wojnicza takie „góry”. Tym razem były też widoki, bo mgła i deszcz z ubiegłego roku, to tylko wspomnienie. Sporo smaku dodały trasie również śliskie zjazdy (a to nie było takie fajne błoto jak w Pruchniku, tylko śliska glina, trzeba było bardzo uważać). Do tego upał zrobił swoje. Na szczęście trasa w 2/3 pewnie biegła przez las, więc upał nie był tak odczuwalny jak np. w Jaśle. Dużo fajniej się jechało. Ja sama jestem zdziwiona, ze jechało mi się tak dobrze, że wynik punktowo taki sam jak w Jaśle, a przecież jechałam na zmęczeniu. To mnie bardzo podbudowało. No i maraton numer 50 ukończony, fajnie było to świętować na własnych śmieciach.
Organizacja bez zarzutu. Niektórzy skarżą się na oznaczenie trasy, ale nie bardzo wiem o co chodzi, bo ani przez moment nie miałam żadnych wątpliwości. I jeszcze muszę wspomnieć o kibicującej na trasie Pani, która wymachiwała polską flagą, a jak mnie zobaczyła to krzyczała: brawo dziewczyna!!!
Dekoracja, miejsce 5 , tym razem satysfakcjonuję mnie, bo o 4 walczyłam dzielnie. Nie udało się, ale nie mam sobie nic do zarzucenia. Podczas dekoracji, ktoś mówi do burmistrza: a to jest ta pani, co tak ładnie o nas pisze. Miło.
Pisze i pisać będzie, bo wojnickie tereny są piękne, mają duży potencjał i naprawdę kolarze z Tarnowa powinni pojawiać się tam częściej.
Cała nasza tarnowska frakcja GTA plus Adam, dzielnie stanęła na starcie na drugi dzień po maratonie i po męczącej podróży. Wyniki dobre, satysfakcjonujące nas ( Krysia jak zwykle jako jedyna kobieta przejechała giga, Marcin w końcu zdobył upragnione trzecie miejsce, Andrzej był 6).
I jeszcze słówko o śmieceniu na trasie. Nasza akcja chyba zaczyna przynosić spodziewane efekty. Śmieci na trasie chyba było mniej ( ale były!!!).
Nie do wszystkich dociera to, że wyrzucając je postępują źle. Na starcie , w sektorze stał obok mnie zawodnik, od którego cała akcja się zaczęła. Ten sam, który na trasie w Pruchniku wyrzucił butelkę. Ktoś podawał mu butelkę z jednym z bardziej znanych izotoników, a on (wyraźnie pod moim adresem) powiedział do tej osoby: daj, daj.. będzie czym rzucać. Czy rzucał , nie wiem. Nie widziałam, ale pozostawię to bez komentarza, bo takim zachowaniem daje świadectwo o sobie i podejściu do tematu. Zero refleksji. Szkoda tylko, że nie zdaje sobie sprawy, że "pracuje" nie tylko na swoje konto, ale również na konto teamu, w którym jeździ.
Pozostałym, którzy czynnie przyłączyli się do naszej akcji, bardzo dziękujemy!
Pan Adam © lemuriza1972
Gdzieś tam w wojnickich trawach © lemuriza1972
Andrzej w wąwozie © lemuriza1972 Andrzej na trasie © lemuriza1972
Na trasie © lemuriza1972
Pani Krystyna zjeżdża © lemuriza1972
I do mety © lemuriza1972
Pani Krystyna na mecie © lemuriza1972
Jeszcze jedno zdjęcie z dekoracji © lemuriza1972
Twórca trasy - Marcin Be © lemuriza1972
Foto Marian:) © lemuriza1972
Z Magdą na mecie © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
Marcin na podium © lemuriza1972
- DST 51.00km
- Teren 40.00km
- Czas 03:38
- VAVG 14.04km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 28 lipca 2014
Rozjazd
Dopołudniowy mały rozjazd.
Najpierw na myjkę, a potem niebieskim naddunajcowym do Janowic. Tam chwilka nad Dunajcem i powrót do domu.
spokojna jazda, bardzo spokojna, ale nogi nawet dość fajnie kręciły:).
Najpierw na myjkę, a potem niebieskim naddunajcowym do Janowic. Tam chwilka nad Dunajcem i powrót do domu.
spokojna jazda, bardzo spokojna, ale nogi nawet dość fajnie kręciły:).
- DST 44.00km
- Teren 7.00km
- Czas 02:14
- VAVG 19.70km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 lipca 2014
Stronie Śląskie - MTB MARATHON
Maraton nr 49
Mtb Marathon Stronie Śląskie
Przewyższenie : 1200 m
Km :40
Czas : 2 godziny 52 minuty.
Miejsce w kategorii niby 3, ale jak się później okazało nie do końca (ale o tym potem).
Open: 185/225
Gomole na starcie giga © lemuriza1972
Sławek, Andrzej, Szczepan i ja © lemuriza1972
Darek, Sławek, Andrzej i Szczepan © lemuriza1972
Zbiornik w Starej Morawie, a w oddali moi koledzy z GTA © lemuriza1972
Mtb Marathon Stronie Śląskie
Przewyższenie : 1200 m
Km :40
Czas : 2 godziny 52 minuty.
Miejsce w kategorii niby 3, ale jak się później okazało nie do końca (ale o tym potem).
Open: 185/225
To był bardzo ważny dla mnie start.
3 maraton w tym roku u GG, zostało ich jeszcze 3 (razem ze Stroniem), żeby zrobić generalkę muszę mieć przejechane 4, a ponieważ dwa następne to Piwniczna (niełatwa podobno w tym roku z przewyższeniem na 50 km 2 tys m) no i Istebna, która jaka jest to wie każdy kto jechał, tak więc zależało mi żeby Stronie zostało „zrobione”.
Do Stronia jest daleko (5 godzin jazdy). Dopiero kiedy jechałam z Krysią do biura zawodów zorientowałam się, że już tutaj kiedyś byłam. Poznałam po sklepie z minerałami, gdzie robiłam kiedyś zakupy.
Pomimo, że trasa jak na GG zapowiadała się na stosunkowo łatwą, to obawiałam się upału.
Po starcie giga pojechałam na rozgrzewkę, obejrzałam zbiornik w Starej Morawie i jadąc nagle usłyszałam donośne krzyki
( okazało się, że jedzie spora Gomolowa grupa), więc dalszą część rozgrzewki robiliśmy razem.
Start z 2 sektora, w którym widzę dziewczynę, której nie znam, ale ponieważ przeglądnęłam listę zgłoszeń, wiedziałam, że to dziewczyna z mojej kategorii ( poznałam ją po nazwie teamu). Postanawiam ją pilnować.
Start przez miasto, więc jesteśmy co chwilę stopowani. Staram się jechać szybko i ciągle mieć na oku koleżankę z kategorii. Ale jedzie mocno. Stawka aż do pierwszego podjazdu nierozciągnięta, przez chwilę jadę obok Agi Sobczak, a nawet ją wyprzedzam, ale wiem, że tak będzie przez chwilę.
Potem na podjeździe Aga mnie wyprzedza.
Wyprzedzam Anię z Bydgoszczy. Pierwszy podjazd chociaż technicznie nietrudny (szeroka szutrówka) jedzie się dość ciężko, sporo słońca (które na szczęście od czasu do czasu chowa się za chmurami). Koleżanka z kategorii jedzie mocno i już widzę, że będzie problem żeby ją wyprzedzić ( na mecie ostatecznie chyba 2 minuty przede mną). Ania z Bydgoszczy, z którą kiedyś rywalizowałyśmy w kategorii K3 ciągle gdzieś z tyłu. W pewnym momencie jednak odwracam się i widzę ją kilkanaście metrów za sobą. Jadę. Podjazd ciągnie się i ciągnie. Wciąż szeroka szutrówka. Trochę się wypłaszcza, jest chyba jakiś 13 km trasy, dojeżdża do mnie Ania i wyprzedza mnie. Nie jest w mojej kategorii, ale myślę sobie: o nie, nie… nie poddam się tak łatwo. Wyprzedzam. Potem Ania mnie i tak sobie jedziemy przez dłuższą chwilę.
Zjazdy szutrowe z mocno wynoszącymi zakrętami. Trzeba bardzo uważać, bo na takich zakrętach można się „przejechać”. Ale jakoś sprawnie idzie, zjeżdżam szybko, zakręty też jakoś "łapie".
Maksymalna prędkość z tego maratonu to 62 km/h, więc zjeżdżam jak na mnie szybko. Ania odchodzi mi na podjeździe w lesie. Na mecie chyba ok 10 min przede mną. I zaczyna się przygraniczny szlak, o którym wspominał Adam.
I już wiem o czym mówił. Kilka kilometrów wąską ścieżynką między jagodami, korzeń za korzeniem, błotko, dość technicznie. To jest bardzo wyczerpujący fragment. Daje mocno w kość. Kiedy się kończy czuję ulgę. Ale zanim się kończy, dubluje mnie dwóch panów z giga (na pewno Dominik Grządziel i chyba Bartek Janowski).
Nie mam im jak się usunąć, nie ma gdzie, jest zbyt wąsko, więc włażę w jagody, zatrzymuje się i przepuszczam ich, bo wiem, że nie mogę ich tak zatrzymywać, a przecież nie jestem w stanie jechać tam szybko. Ten maraton to kilka długich szutrowych podjazdów, kilka bardzo szybkich szutrowych zjazdów, szlak nadgraniczny i jeden techniczny zjazd w stylu GG. Tam udaje mi się kilka osób wyprzedzić, trochę gorzej sobie radzą. Upał nie doskwiera bardzo, słońce zachodzi, poza tym jest sporo drzew. Piję, polewam się wodą (ale nie tak obficie jak w Jaśle), po prostu nie ma takiej potrzeby.
Doskwierają mi za to długie podjazdy. Mało takich robionych w tym roku (z przestrachem myślę o kolosalnie długim – jakieś 12 km podjazdu podjeździe w Piwnicznej). Kręgosłup boli, modlę się o jakieś zjazdy i o 35 km, bo Andrzej mi powiedział, że od 35 km jest już w dół.
I rzeczywiście jest w dół, ale nie tak znowu prosto, szybkie szutrówki, jakaś łąką z wieloma wertepami. Jadę tam naprawdę szybko. Przepiękny widok ze zjazdu. To są po prostu GÓRY. Widoki zapierają dech w piersiach. Ktoś jedzie za mną i krzyczy: Ale pięknie… jaka piękna trasa. To fakt.. jest pięknie. Mam wrażenie, ze 2/3 maratonu jadę Doliną Izy (ona zawsze przypominała mi sudeckie szlaki).
Tuż przed metą, małe potknięcie. Na metę wjeżdża się po bardzo wysokim krawężniku. Jadę tak szybko, że kiedy strażak pokazuje mi , ze mam skręcić, nie wyhamowuje i nie najeżdżam na krawężnik tylko się od niego odbijam. Efekt? Spadł łańcuch i zanim z powrotem wraca na swoje miejsce, mija mnie kilku zawodników. No cóż… trudno.
Na metę wjeżdżam zadowolona – kolejny krok w kierunku generalki uczyniony. Miejsce w kategorii 3, ale jechało nas tylko 3, więc z tego powodu wielkiej radości nie ma, ale czuję satysfakcję, ze 7 maraton w tym sezonie mam zaliczony.
Satysfakcja po kilku godzinach ustępuje miejsca złości.
A było to tak. Wychodzimy na dekorację, ja i dwie koleżanki. Dostajemy puchary, pani mówi: proszę iść za kulisy (dekoracja odbywa się w amfiteatrze) tam odbierzecie nagrody. Wchodzimy za kulisy, a pani patrzy na nas zdziwiona i mówi: ale Wy dostaniecie nagród, tylko puchary, bo nie jechało was 6 , taki jest zapis w regulaminie. Patrzę zdumiona, ponieważ na dwóch poprzednich edycjach nie jechało nas 6 a nagrody odbierałam. Zapala mi się światełko i pytam: czyli, ze jeżeli generalki nie zrobi 6 również nie będziemy klasyfikowane? Słyszę: tak… Pytam więc dlaczego w Złotym i Karpaczu była klasyfikacja a teraz jej nie ma? Odpowiedzi nie ma, ktoś idzie dzwonić do GG. Marek Mróz (spiker) mówi: ja czytam to co mi dali na kartce ( kiedy pytamy dlaczego wobec tego wołano nas na dekorację). Po chwili odbierają nam również puchary. Jakaś pani przychodzi i mówi: Grzesiek powiedział, że jak was nie jechało 6 to nie ma kategorii, a jak chcecie pogadać to on jest na basenie. Ot co. Nie mam ochoty na wizytę na basenie i opuszczam amfiteatr. Jeżdżę głównie dla własnej satysfakcji, dla udowodnienia sobie, że jestem w stanie przejechać trudne maratony, niemniej jednak całe to zamieszanie, budzi wielki niesmak.
Do domu wracam nieco przygnębiona, ale że droga trwa 5 godzin, to po jakimś czasie mi przechodzi. Trochę psychicznie zgnębiona, myślę sobie… nie jadę jutro Wojnicza, nie chce mi się. Ale zaraz potem przychodzi myśl: a właśnie , ze przejadę, nie złamie mnie byle co. Przejeżdżam, ku swojej wielkiej radości. Ale o tym już w następnym odcinku.
Smutno ponadto, że to pewnie ostatnie podrygi tego cyklu. Cyklu bezsprzecznie oferującego najlepsze w Polsce trasy, cyklu gdzie najwięcej można się nauczyć jeśli chodzi o MTB, cyklu który wielu przynosił masę satysfakcji. Cieszę się więc, że przez kilka sezonów mojej zabawy w MTB miałam okazję przejechać sporo, naprawdę trudnych maratonów. To na zawsze zostanie we wspomnieniach.
A co dalej? Miejmy nadzieję, że Bike Maraton utrzyma poziom tras np. z Wisły czy Myślenic. Może chociaż tam będzie można poczuć namiastkę MTB przez duże M. A jak nie, to pozostaną wycieczki w góry, tak żeby poczuć trochę MTB.
Pani Krystyna na starcie giga © lemuriza1972
Do Stronia jest daleko (5 godzin jazdy). Dopiero kiedy jechałam z Krysią do biura zawodów zorientowałam się, że już tutaj kiedyś byłam. Poznałam po sklepie z minerałami, gdzie robiłam kiedyś zakupy.
Pomimo, że trasa jak na GG zapowiadała się na stosunkowo łatwą, to obawiałam się upału.
Po starcie giga pojechałam na rozgrzewkę, obejrzałam zbiornik w Starej Morawie i jadąc nagle usłyszałam donośne krzyki
( okazało się, że jedzie spora Gomolowa grupa), więc dalszą część rozgrzewki robiliśmy razem.
Start z 2 sektora, w którym widzę dziewczynę, której nie znam, ale ponieważ przeglądnęłam listę zgłoszeń, wiedziałam, że to dziewczyna z mojej kategorii ( poznałam ją po nazwie teamu). Postanawiam ją pilnować.
Start przez miasto, więc jesteśmy co chwilę stopowani. Staram się jechać szybko i ciągle mieć na oku koleżankę z kategorii. Ale jedzie mocno. Stawka aż do pierwszego podjazdu nierozciągnięta, przez chwilę jadę obok Agi Sobczak, a nawet ją wyprzedzam, ale wiem, że tak będzie przez chwilę.
Potem na podjeździe Aga mnie wyprzedza.
Wyprzedzam Anię z Bydgoszczy. Pierwszy podjazd chociaż technicznie nietrudny (szeroka szutrówka) jedzie się dość ciężko, sporo słońca (które na szczęście od czasu do czasu chowa się za chmurami). Koleżanka z kategorii jedzie mocno i już widzę, że będzie problem żeby ją wyprzedzić ( na mecie ostatecznie chyba 2 minuty przede mną). Ania z Bydgoszczy, z którą kiedyś rywalizowałyśmy w kategorii K3 ciągle gdzieś z tyłu. W pewnym momencie jednak odwracam się i widzę ją kilkanaście metrów za sobą. Jadę. Podjazd ciągnie się i ciągnie. Wciąż szeroka szutrówka. Trochę się wypłaszcza, jest chyba jakiś 13 km trasy, dojeżdża do mnie Ania i wyprzedza mnie. Nie jest w mojej kategorii, ale myślę sobie: o nie, nie… nie poddam się tak łatwo. Wyprzedzam. Potem Ania mnie i tak sobie jedziemy przez dłuższą chwilę.
Zjazdy szutrowe z mocno wynoszącymi zakrętami. Trzeba bardzo uważać, bo na takich zakrętach można się „przejechać”. Ale jakoś sprawnie idzie, zjeżdżam szybko, zakręty też jakoś "łapie".
Maksymalna prędkość z tego maratonu to 62 km/h, więc zjeżdżam jak na mnie szybko. Ania odchodzi mi na podjeździe w lesie. Na mecie chyba ok 10 min przede mną. I zaczyna się przygraniczny szlak, o którym wspominał Adam.
I już wiem o czym mówił. Kilka kilometrów wąską ścieżynką między jagodami, korzeń za korzeniem, błotko, dość technicznie. To jest bardzo wyczerpujący fragment. Daje mocno w kość. Kiedy się kończy czuję ulgę. Ale zanim się kończy, dubluje mnie dwóch panów z giga (na pewno Dominik Grządziel i chyba Bartek Janowski).
Nie mam im jak się usunąć, nie ma gdzie, jest zbyt wąsko, więc włażę w jagody, zatrzymuje się i przepuszczam ich, bo wiem, że nie mogę ich tak zatrzymywać, a przecież nie jestem w stanie jechać tam szybko. Ten maraton to kilka długich szutrowych podjazdów, kilka bardzo szybkich szutrowych zjazdów, szlak nadgraniczny i jeden techniczny zjazd w stylu GG. Tam udaje mi się kilka osób wyprzedzić, trochę gorzej sobie radzą. Upał nie doskwiera bardzo, słońce zachodzi, poza tym jest sporo drzew. Piję, polewam się wodą (ale nie tak obficie jak w Jaśle), po prostu nie ma takiej potrzeby.
Doskwierają mi za to długie podjazdy. Mało takich robionych w tym roku (z przestrachem myślę o kolosalnie długim – jakieś 12 km podjazdu podjeździe w Piwnicznej). Kręgosłup boli, modlę się o jakieś zjazdy i o 35 km, bo Andrzej mi powiedział, że od 35 km jest już w dół.
I rzeczywiście jest w dół, ale nie tak znowu prosto, szybkie szutrówki, jakaś łąką z wieloma wertepami. Jadę tam naprawdę szybko. Przepiękny widok ze zjazdu. To są po prostu GÓRY. Widoki zapierają dech w piersiach. Ktoś jedzie za mną i krzyczy: Ale pięknie… jaka piękna trasa. To fakt.. jest pięknie. Mam wrażenie, ze 2/3 maratonu jadę Doliną Izy (ona zawsze przypominała mi sudeckie szlaki).
Tuż przed metą, małe potknięcie. Na metę wjeżdża się po bardzo wysokim krawężniku. Jadę tak szybko, że kiedy strażak pokazuje mi , ze mam skręcić, nie wyhamowuje i nie najeżdżam na krawężnik tylko się od niego odbijam. Efekt? Spadł łańcuch i zanim z powrotem wraca na swoje miejsce, mija mnie kilku zawodników. No cóż… trudno.
Na metę wjeżdżam zadowolona – kolejny krok w kierunku generalki uczyniony. Miejsce w kategorii 3, ale jechało nas tylko 3, więc z tego powodu wielkiej radości nie ma, ale czuję satysfakcję, ze 7 maraton w tym sezonie mam zaliczony.
Satysfakcja po kilku godzinach ustępuje miejsca złości.
A było to tak. Wychodzimy na dekorację, ja i dwie koleżanki. Dostajemy puchary, pani mówi: proszę iść za kulisy (dekoracja odbywa się w amfiteatrze) tam odbierzecie nagrody. Wchodzimy za kulisy, a pani patrzy na nas zdziwiona i mówi: ale Wy dostaniecie nagród, tylko puchary, bo nie jechało was 6 , taki jest zapis w regulaminie. Patrzę zdumiona, ponieważ na dwóch poprzednich edycjach nie jechało nas 6 a nagrody odbierałam. Zapala mi się światełko i pytam: czyli, ze jeżeli generalki nie zrobi 6 również nie będziemy klasyfikowane? Słyszę: tak… Pytam więc dlaczego w Złotym i Karpaczu była klasyfikacja a teraz jej nie ma? Odpowiedzi nie ma, ktoś idzie dzwonić do GG. Marek Mróz (spiker) mówi: ja czytam to co mi dali na kartce ( kiedy pytamy dlaczego wobec tego wołano nas na dekorację). Po chwili odbierają nam również puchary. Jakaś pani przychodzi i mówi: Grzesiek powiedział, że jak was nie jechało 6 to nie ma kategorii, a jak chcecie pogadać to on jest na basenie. Ot co. Nie mam ochoty na wizytę na basenie i opuszczam amfiteatr. Jeżdżę głównie dla własnej satysfakcji, dla udowodnienia sobie, że jestem w stanie przejechać trudne maratony, niemniej jednak całe to zamieszanie, budzi wielki niesmak.
Do domu wracam nieco przygnębiona, ale że droga trwa 5 godzin, to po jakimś czasie mi przechodzi. Trochę psychicznie zgnębiona, myślę sobie… nie jadę jutro Wojnicza, nie chce mi się. Ale zaraz potem przychodzi myśl: a właśnie , ze przejadę, nie złamie mnie byle co. Przejeżdżam, ku swojej wielkiej radości. Ale o tym już w następnym odcinku.
Smutno ponadto, że to pewnie ostatnie podrygi tego cyklu. Cyklu bezsprzecznie oferującego najlepsze w Polsce trasy, cyklu gdzie najwięcej można się nauczyć jeśli chodzi o MTB, cyklu który wielu przynosił masę satysfakcji. Cieszę się więc, że przez kilka sezonów mojej zabawy w MTB miałam okazję przejechać sporo, naprawdę trudnych maratonów. To na zawsze zostanie we wspomnieniach.
A co dalej? Miejmy nadzieję, że Bike Maraton utrzyma poziom tras np. z Wisły czy Myślenic. Może chociaż tam będzie można poczuć namiastkę MTB przez duże M. A jak nie, to pozostaną wycieczki w góry, tak żeby poczuć trochę MTB.
Gomole na starcie giga © lemuriza1972
Sławek, Andrzej, Szczepan i ja © lemuriza1972
Darek, Sławek, Andrzej i Szczepan © lemuriza1972
Zbiornik w Starej Morawie, a w oddali moi koledzy z GTA © lemuriza1972
- DST 40.00km
- Teren 30.00km
- Czas 02:52
- VAVG 13.95km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 27 lipca 2014
Zadanie wykonane:)
Maraton nr 50 stał się moim udziałem.
Tym bardziej mi przyjemnie, że stało się to w przydomowym Wojniczu.
Tym bardziej mi przyjemnie, że przejechałam go tuż po przejechaniu maratonu w Stroniu Śląskim i dodatkowo po 5 godzinnym powrocie do domu.
Cóż mogę powiedzieć... jestem z siebie dumna:). Bardzo się cieszę.
A o samym maratonie pewnie jutro, bo najpierw muszę napisać o Stroniu:).
Gratulacje dla wszystkich, którzy wczoraj wraz ze mną byli w Stroniu:
dla Krysi, Adama, Marcina i Andrzeja , bo wszyscy dzisiaj stanęliśmy na starcie maratonu w Wojniczu i wszyscy go ukończyliśmy z naprawdę fajnymi rezultatami.
Jestem z Was dumna.
Tym bardziej mi przyjemnie, że stało się to w przydomowym Wojniczu.
Tym bardziej mi przyjemnie, że przejechałam go tuż po przejechaniu maratonu w Stroniu Śląskim i dodatkowo po 5 godzinnym powrocie do domu.
Cóż mogę powiedzieć... jestem z siebie dumna:). Bardzo się cieszę.
A o samym maratonie pewnie jutro, bo najpierw muszę napisać o Stroniu:).
Gratulacje dla wszystkich, którzy wczoraj wraz ze mną byli w Stroniu:
dla Krysi, Adama, Marcina i Andrzeja , bo wszyscy dzisiaj stanęliśmy na starcie maratonu w Wojniczu i wszyscy go ukończyliśmy z naprawdę fajnymi rezultatami.
Jestem z Was dumna.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 lipca 2014
Stronie Śląskie.
No i jest maraton nr 49.
do godziny 16 z minutami, czułam dużą satysfakcję, że zrobiłam kolejny krok do generalki, późniejsze wydarzenia niestety satysfakcję zamieniły w złość.
Ale o tym kiedy indziej.
Trasa krótka, dystansowo i przewyższeniowo taka cyklokarpatowa ( 40 km i 1200 m przewyższenia).
Technicznie mało skomplikowana. Jedynie jeden zjazd był nieco karkołomny:) (czytaj: dość wymagający ), no i odcinek graniczny (kilka kilometrów po sporych korzeniach z elementami kamieni i odrobiną błota wąskim singlem, naprawdę dało się odczuć).
Tak sobie jechałam i myślałam co byłoby gdyby taki odcinek pojawił się na Cyklo.. co działoby się w mojej części stawki.
Byłyby korki jak w Warszawie w godzinach szczytu:). po moich obserwacjach tegorocznych, to nie widzę tego dobrze.
No tam, było dość wymagająco i mocno męcząco.
Dużo szutrowych, bardzo szybkich zjazdów z niebezpiecznie wynoszącymi zakrętami (ale obyło się bez przygód).
Trasa malownicza, jak to w górach, zjazd do mety z przepięknych widokiem.
No ale ten dystans i przewyższenie dość mizerne. W porównaniu do Piwnicznej , gdzie ma być 2000m na 50 km , to zbyt duża dysproporcja.
Nie wiem skąd taka decyzja, ale może chodziło o to, ze jutro zaczyna się Challenge i sporo osób startuje też tam, no a organizator chciał sobie dzisiaj zaoszczędzić roboty.
ale to chyba niezbyt słuszna decyzja, może wielu zrazić.. Ja na samą trasę nie narzekam, przynajmniej było sporo terenu i to zacienionego, więc nie jechało się jak w Jaśle w pełnym słońcu.. No ale nieco więcej bardziej technicznych zjazdów by się przydało.
do godziny 16 z minutami, czułam dużą satysfakcję, że zrobiłam kolejny krok do generalki, późniejsze wydarzenia niestety satysfakcję zamieniły w złość.
Ale o tym kiedy indziej.
Trasa krótka, dystansowo i przewyższeniowo taka cyklokarpatowa ( 40 km i 1200 m przewyższenia).
Technicznie mało skomplikowana. Jedynie jeden zjazd był nieco karkołomny:) (czytaj: dość wymagający ), no i odcinek graniczny (kilka kilometrów po sporych korzeniach z elementami kamieni i odrobiną błota wąskim singlem, naprawdę dało się odczuć).
Tak sobie jechałam i myślałam co byłoby gdyby taki odcinek pojawił się na Cyklo.. co działoby się w mojej części stawki.
Byłyby korki jak w Warszawie w godzinach szczytu:). po moich obserwacjach tegorocznych, to nie widzę tego dobrze.
No tam, było dość wymagająco i mocno męcząco.
Dużo szutrowych, bardzo szybkich zjazdów z niebezpiecznie wynoszącymi zakrętami (ale obyło się bez przygód).
Trasa malownicza, jak to w górach, zjazd do mety z przepięknych widokiem.
No ale ten dystans i przewyższenie dość mizerne. W porównaniu do Piwnicznej , gdzie ma być 2000m na 50 km , to zbyt duża dysproporcja.
Nie wiem skąd taka decyzja, ale może chodziło o to, ze jutro zaczyna się Challenge i sporo osób startuje też tam, no a organizator chciał sobie dzisiaj zaoszczędzić roboty.
ale to chyba niezbyt słuszna decyzja, może wielu zrazić.. Ja na samą trasę nie narzekam, przynajmniej było sporo terenu i to zacienionego, więc nie jechało się jak w Jaśle w pełnym słońcu.. No ale nieco więcej bardziej technicznych zjazdów by się przydało.
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 lipca 2014
Podziękowania dla Rafała
Gomola wyhodowała sobie zawodniczkę o dwóch głowach (bo takie rzeczy to tylko w Gomoli).
Zastanawiam się tylko co zrobimy jak pojawi się rozjazd mega/giga?:)
Co dwie głowy to nie jedna:) © lemuriza1972
Pani Krystyna po dzisiejszej jeździe powiedziała, że dziękuję mi, że ją wyciągnęłam na rower. Powiedziałam, że musi podziękować Rafałowi Majce, bo to on mnie zdopingował do wyjścia, pomimo, że nad Tarnowem i okolicą wisiały czarne chmury. Jaka przyjemna była dzisiaj jazda! W bardzo przyjemnej (ok 20 stopni) temperaturze. Tak to można jeździć! Zrobiłyśmy sobie rundkę przez Trzy Kopce (Pleśna, Łowczów, Łowczówek), a dojechałyśmy dzisiaj tam nietypowo bo przez Nowodworze, Świebodzin. Bardzo spokojna jazda, bo przecież w sobotę wyścig.
Co dwie głowy to nie jedna:) © lemuriza1972
Pani Krystyna po dzisiejszej jeździe powiedziała, że dziękuję mi, że ją wyciągnęłam na rower. Powiedziałam, że musi podziękować Rafałowi Majce, bo to on mnie zdopingował do wyjścia, pomimo, że nad Tarnowem i okolicą wisiały czarne chmury. Jaka przyjemna była dzisiaj jazda! W bardzo przyjemnej (ok 20 stopni) temperaturze. Tak to można jeździć! Zrobiłyśmy sobie rundkę przez Trzy Kopce (Pleśna, Łowczów, Łowczówek), a dojechałyśmy dzisiaj tam nietypowo bo przez Nowodworze, Świebodzin. Bardzo spokojna jazda, bo przecież w sobotę wyścig.
- DST 44.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:02
- VAVG 21.64km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 lipca 2014
Jasło - Cyklokarpaty relacja
Takiego dopingu w Jaśle, jak miały Gomole na trasie, nie miał nikt.
Mamie i siostrze Marcina, bardzo dziękujemy!
Mając taki doping ... jak można nie jechać:) © lemuriza1972
Przyjaźń wojnicko-gomolowa © lemuriza1972
Gomolątko w towarzystwie autografu Rafała Majki © lemuriza1972
Z panią Krystyną © lemuriza1972
Na rundach xc © lemuriza1972
Marcin na podjeździe na Liwocz © lemuriza1972
Andrzej na podjeździe na Liwocz © lemuriza1972
Andrzej na zjeździe © lemuriza1972
Gomole na zjeździe © lemuriza1972
I znowu Gomole © lemuriza1972
Początek zjazdu z Liwocza © lemuriza1972
Zjazd z Liwocza © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
I jeszcze raz Pani Krystyna © lemuriza1972
Pani Krystyna w zastępstwie Pana Adam i Marcin © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
Mamie i siostrze Marcina, bardzo dziękujemy!
Mając taki doping ... jak można nie jechać:) © lemuriza1972
Maraton nr 48
Cyklokarpaty Jasło
Czas : 4 h 12 min
Przewyższenie ok 1300 m
Miejsce open: 148/188
Kategoria: 4/6
Kobiety open 6/10
Ze względu na warunki pogodowe (upał…. kiedy staliśmy na starcie ktoś powiedział… jest 36 stopni) zapowiadał się trudny wyścig. Takim też był.
Jasło to nie jest trudna technicznie trasa, przewyższenie na mega (ok 1300 m na 62 km) też niezbyt imponujące, ale ja już tutaj jechałam i wiedziałam, że trasa ma sporo odcinków, które prowadzą w otwartym terenie, więc było wiadomo… będzie mocno grzać.
Na maraton jedziemy w składzie: Adam, Krysia, Marcin, Paweł Szubert i ja.
No i jest gorąco, od samego rana.
Z powodu tego upału, nawet nie bardzo chce mi się rozgrzewać. Robimy z Krysią tylko rundkę po wale i na start.
Startuję z 4 sektora, a początek to przejazd przez kładkę, więc jesteśmy „puszczani” grupami. Myślę, więc, że będzie mi ciężko dojechać do moich bezpośrednich rywalek, które startują z 3 sektora. Chodziło mi zwłaszcza o to, żeby dojechać do Magdy Winiarczyk, bo wiedziałam, że to z nią przyjdzie mi stoczyć bój o któreś tam miejsce ( zakładałam, że 4 i tak było). Na szczęście start przez miasto jest prowadzony rozsądnie i stawka się wyrównuje. Wyprzedzam Magdę Winiarczyk, a nawet Magdę Piróg ( z którą do Liwocza tasujemy się).
Magda Winiarczyk, gdzieś po drodze mnie wyprzedza (mocno jedzie pod górę), ale potem udaje mi się ją dojść. Staram się trzymać tempo, bo wiem, że moją szansą będą rundy xc w lesie (pamiętam je z tamtego roku, jako coś co wyraźnie dodało smaku temu wyścigowi).
Na jednym z szutrowych zjazdów widzę Magdę przed sobą. Zjeżdża dość asekuracyjnie. Wyprzedzam i potem już jej nie widzę na trasie.
Za to ciągle mam gdzieś przed sobą, albo tuż za sobą Magdę Piróg. Raz ona z przodu raz ja. Początek jedzie mi się naprawdę dobrze, rundy xc w lesie jedziemy razem z Krysią i jedzie się fajnie, bo raczej nie mamy tam problemów, a przed nami nikt nie jedzie, nikt nie blokuje więc jest fajnie.
Tempo dobre. Jeszcze przed początkiem podjazdu na Liwocz Krysia mi odjeżdża, a właściwie odchodzi na błotnym podjeściu.
Podjazd na Liwocz nie jest ciężki, ale w tym upale… uff…. Nigdy mnie jeszcze tak nie zmęczył ten podjazd jak tego dnia. Początek asfalt, w pełnym słońcu, który potem przechodzi w szuter. Na szutrze jadę coraz słabiej. Na bufecie przed kulminacyjnym punktem podjazdu (najbardziej nastromionym) stoi Piotrek Brich ( że też chciało mu się jechać w ten upał z Tarnowa na Liwocz). Pomaga nalewać wodę. Mówi: Kryśkę masz 3 minuty przed sobą.
Tego dnia wyjątkowo do drugiego bidonu nalewam wodę i co chwilę się nią polewam. To mnie uratowało. Kulminacyjny punkt podjazdu. Po raz pierwszy jadąc tutaj myślę: chyba zejdę z roweru… Ale widzę przed sobą Magdę Piróg, która jedzie. Obok niej wielu panów.. idą. Myślę sobie: o nie, nie… ja też to wjadę. Jadę. Gdzieś po drodze stoi dziewczynka i krzyczy do każdego z przejeżdżających: dojedziesz, dojedziesz… ( świetnie dopinguje).
Kiedy widzi mnie krzyczy: kobiety górą!!! ( górą i już na górze:))
Pomimo tego, że jestem bardzo zmęczona, uśmiecham się.
Na szczycie turyści patrzą na nas ze współczuciem. Też sobie współczuję:) i myślę: trzeba być szaleńcem, żeby podczas takiego upału jeździć maratony.
Zjazd z Liwocza przechodzi bezproblemowo (nie jest jakiś bardzo trudny, chociaż niektórzy nazwali go karkołomnym, karkołomne to były zjazdy w Karpaczu, ten wymaga jedynie wzmożonej koncentracji) . Jadę go jednak chyba trochę za szybko, ale udaje się przejechać bez szwanku.
Jeszcze sporo fragmentów leśnych. Cieszę się, bo wiem, że ostatnie 20 km to będzie szuter, łąki i dużo asfaltu czyli znowu pełne słońce.
Polewam się wodą, dużo piję, jem żele. Ale przychodzi trochę złych myśli. Myślę: O matko, jeszcze 30 km w tym upale.. . Jak ja to dojadę???
Staram się te myśli odpędzać jak najdalej od siebie. Nie pomaga mi też fakt, że właściwie za Liwoczem jadę już często zupełnie sama. To nie pomaga, kiedy nikogo się przed sobą nie widzi i nikt nie siedzi na ogonie.
No, ale jadę i walczę ze złymi myślami. Powtarzam sobie: jedź, dojedziesz.. przecież dasz radę!
Ale podjazdy idą mi mozolnie i raczej na nich nikogo nie wyprzedzam, a na kilku ostatnich asfaltowych podjazdach wyprzedza mnie kilku panów. W którymś momencie przejeżdżamy przez jakieś podwórko. Na podwórku siedzi sobie starzy pan i pani.
Pan mówi: coś słabo kręcisz…
Mam ochotę powiedzieć: dam panu rower niech pan spróbuje...
( i myślę: czy pan wie, że to naprawdę ciężki sport i wymaga wiele wysiłku i samozaparcia, zwłaszcza w taką pogodę?).
Pani kontruje: ale to jest kobieta!!!
No właśnie... jestem kobietą jedną z dziesięciu na tym dystansie ( i w dodatku najstarszą). Tylko tyle ma odwagę zmierzyć się z trasą. A na giga tylko jedna pani: Pani Krystyna !
Gdzieś tam pod drodze pan leje na nas wodę z kerchera. Jaka ulga. Uśmiecham się i dziękuję. Podobnie jak każdemu kibicującemu na trasie. Pomimo zmęczenia mówię wszystkim : dziękuję! Bo to bardzo miłe, że komuś się chce stać w takim upale, bić brawo, krzyczeć.
Na tym maratonie zadebiutowały gomolowe strefy zrzutu śmieci przy bufetach ( czyli oznaczone miejsca, początek i koniec gdzie można wyrzucać niepotrzebne opakowania). Sprawia to mnie i Pani Krystynie wielką radość (spiker podczas dekoracji dziękuję nam za podjęcie tematu). No cóż.. nie do wszystkich jednak idea dociera. Na którymś podjeździe widzę zawodnika wyrzucającego opakowanie po żelu. Jestem zmęczona (to podjazd) nie bardzo mam siły mówić, ale patrzę na niego wymownie, na niego i opakowanie , które leży obok ( bo on wcale nie jechał, stał sobie, więc jakim problemem było włożyć to opakowanie do kieszonki?). Widząc mój wzrok i wymowną minę mówi: ojejej…
Koszulka jasielskiego teamu… nieładnie tak wyrzucać śmieci na własnych śmieciach. Wyjątkowo nieładnie. Uważajcie, Prucek zapowiedział od następnego maratonu bezwzględne dyskwalifikacje!
Początek strefy zrzutu © lemuriza1972
Koniec strefy zrzutu © lemuriza1972
Końcówkę jedzie się już ciężko. Wiem, ze czeka mnie jeszcze niezbyt przeze mnie lubiane torowisko. Nie jedzie się tam fajnie. Nie lubię go. Na torowisku czeka na mnie przeszkoda jakiej nie miałam okazji jeszcze pokonywać na maratonie. Ścieżka wąska, a ścieżką idzie pan… Idzie to jednak za dużo powiedziane. Próbuje iść, próbuje utrzymać równowagę. Impreza weekendowa chyba się przedłużyła.
Nie bardzo wiem co robić, bo nie ma go jak wyprzedzić. Krzyczę więc głośno: Jadę!!!. Pomaga. Pan zatrzymuje się i udaje mu się przez chwilę utrzymać równowagę. Przejeżdżam.
Koniec torowiska i już do mety. A tam w rzece pod mostem pławi się Paweł, który urwał przerzutkę i skończył wyścig na Liwoczu. Schodzę do niego i siadam sobie w rzece. Podobno to Wisłoka, czyli moja rzeka domowa, mielecka. Po jakiejś chwili ku naszemu zdumieniu dołącza do nas Dawid-Labudu, który przyjechał do Jasła na rowerze z Tarnowa. Miło.
To był dość ciężki dzień. Nie mam organizmu, który dobrze znosi upały. Rzadko kto chyba taki ma, ale znam takich co lubią jeździć w upałach. Ja do takich osób zdecydowanie nie należę. Ale takie wyścigi w dość ekstremalnych warunkach pamięta się najdłużej. Wynik jest dość satysfakcjonujący, niby czas nieco gorszy od ubiegłorocznego ( 6 minut), ale w zasadzie dotyczy to wszystkich, którzy jechali w ubiegłym roku i tym. Punktowo to mój najlepszy występ na Cyklo w tym roku, więc chyba mogę być zadowolona. To i tak był można powiedzieć tylko trening przed Stroniem Śląskim u GG, na którym to wyścigu bardzo mi zależy.
I jeszcze słowo o rowerze, bo jemu też coś się należy. Spisał się bez zarzutu. Jak na taki upał, nawet nie był zbyt leniwy.
Brawo:).
Czas : 4 h 12 min
Przewyższenie ok 1300 m
Miejsce open: 148/188
Kategoria: 4/6
Kobiety open 6/10
Ze względu na warunki pogodowe (upał…. kiedy staliśmy na starcie ktoś powiedział… jest 36 stopni) zapowiadał się trudny wyścig. Takim też był.
Jasło to nie jest trudna technicznie trasa, przewyższenie na mega (ok 1300 m na 62 km) też niezbyt imponujące, ale ja już tutaj jechałam i wiedziałam, że trasa ma sporo odcinków, które prowadzą w otwartym terenie, więc było wiadomo… będzie mocno grzać.
Na maraton jedziemy w składzie: Adam, Krysia, Marcin, Paweł Szubert i ja.
No i jest gorąco, od samego rana.
Z powodu tego upału, nawet nie bardzo chce mi się rozgrzewać. Robimy z Krysią tylko rundkę po wale i na start.
Startuję z 4 sektora, a początek to przejazd przez kładkę, więc jesteśmy „puszczani” grupami. Myślę, więc, że będzie mi ciężko dojechać do moich bezpośrednich rywalek, które startują z 3 sektora. Chodziło mi zwłaszcza o to, żeby dojechać do Magdy Winiarczyk, bo wiedziałam, że to z nią przyjdzie mi stoczyć bój o któreś tam miejsce ( zakładałam, że 4 i tak było). Na szczęście start przez miasto jest prowadzony rozsądnie i stawka się wyrównuje. Wyprzedzam Magdę Winiarczyk, a nawet Magdę Piróg ( z którą do Liwocza tasujemy się).
Magda Winiarczyk, gdzieś po drodze mnie wyprzedza (mocno jedzie pod górę), ale potem udaje mi się ją dojść. Staram się trzymać tempo, bo wiem, że moją szansą będą rundy xc w lesie (pamiętam je z tamtego roku, jako coś co wyraźnie dodało smaku temu wyścigowi).
Na jednym z szutrowych zjazdów widzę Magdę przed sobą. Zjeżdża dość asekuracyjnie. Wyprzedzam i potem już jej nie widzę na trasie.
Za to ciągle mam gdzieś przed sobą, albo tuż za sobą Magdę Piróg. Raz ona z przodu raz ja. Początek jedzie mi się naprawdę dobrze, rundy xc w lesie jedziemy razem z Krysią i jedzie się fajnie, bo raczej nie mamy tam problemów, a przed nami nikt nie jedzie, nikt nie blokuje więc jest fajnie.
Tempo dobre. Jeszcze przed początkiem podjazdu na Liwocz Krysia mi odjeżdża, a właściwie odchodzi na błotnym podjeściu.
Podjazd na Liwocz nie jest ciężki, ale w tym upale… uff…. Nigdy mnie jeszcze tak nie zmęczył ten podjazd jak tego dnia. Początek asfalt, w pełnym słońcu, który potem przechodzi w szuter. Na szutrze jadę coraz słabiej. Na bufecie przed kulminacyjnym punktem podjazdu (najbardziej nastromionym) stoi Piotrek Brich ( że też chciało mu się jechać w ten upał z Tarnowa na Liwocz). Pomaga nalewać wodę. Mówi: Kryśkę masz 3 minuty przed sobą.
Tego dnia wyjątkowo do drugiego bidonu nalewam wodę i co chwilę się nią polewam. To mnie uratowało. Kulminacyjny punkt podjazdu. Po raz pierwszy jadąc tutaj myślę: chyba zejdę z roweru… Ale widzę przed sobą Magdę Piróg, która jedzie. Obok niej wielu panów.. idą. Myślę sobie: o nie, nie… ja też to wjadę. Jadę. Gdzieś po drodze stoi dziewczynka i krzyczy do każdego z przejeżdżających: dojedziesz, dojedziesz… ( świetnie dopinguje).
Kiedy widzi mnie krzyczy: kobiety górą!!! ( górą i już na górze:))
Pomimo tego, że jestem bardzo zmęczona, uśmiecham się.
Na szczycie turyści patrzą na nas ze współczuciem. Też sobie współczuję:) i myślę: trzeba być szaleńcem, żeby podczas takiego upału jeździć maratony.
Zjazd z Liwocza przechodzi bezproblemowo (nie jest jakiś bardzo trudny, chociaż niektórzy nazwali go karkołomnym, karkołomne to były zjazdy w Karpaczu, ten wymaga jedynie wzmożonej koncentracji) . Jadę go jednak chyba trochę za szybko, ale udaje się przejechać bez szwanku.
Jeszcze sporo fragmentów leśnych. Cieszę się, bo wiem, że ostatnie 20 km to będzie szuter, łąki i dużo asfaltu czyli znowu pełne słońce.
Polewam się wodą, dużo piję, jem żele. Ale przychodzi trochę złych myśli. Myślę: O matko, jeszcze 30 km w tym upale.. . Jak ja to dojadę???
Staram się te myśli odpędzać jak najdalej od siebie. Nie pomaga mi też fakt, że właściwie za Liwoczem jadę już często zupełnie sama. To nie pomaga, kiedy nikogo się przed sobą nie widzi i nikt nie siedzi na ogonie.
No, ale jadę i walczę ze złymi myślami. Powtarzam sobie: jedź, dojedziesz.. przecież dasz radę!
Ale podjazdy idą mi mozolnie i raczej na nich nikogo nie wyprzedzam, a na kilku ostatnich asfaltowych podjazdach wyprzedza mnie kilku panów. W którymś momencie przejeżdżamy przez jakieś podwórko. Na podwórku siedzi sobie starzy pan i pani.
Pan mówi: coś słabo kręcisz…
Mam ochotę powiedzieć: dam panu rower niech pan spróbuje...
( i myślę: czy pan wie, że to naprawdę ciężki sport i wymaga wiele wysiłku i samozaparcia, zwłaszcza w taką pogodę?).
Pani kontruje: ale to jest kobieta!!!
No właśnie... jestem kobietą jedną z dziesięciu na tym dystansie ( i w dodatku najstarszą). Tylko tyle ma odwagę zmierzyć się z trasą. A na giga tylko jedna pani: Pani Krystyna !
Gdzieś tam pod drodze pan leje na nas wodę z kerchera. Jaka ulga. Uśmiecham się i dziękuję. Podobnie jak każdemu kibicującemu na trasie. Pomimo zmęczenia mówię wszystkim : dziękuję! Bo to bardzo miłe, że komuś się chce stać w takim upale, bić brawo, krzyczeć.
Na tym maratonie zadebiutowały gomolowe strefy zrzutu śmieci przy bufetach ( czyli oznaczone miejsca, początek i koniec gdzie można wyrzucać niepotrzebne opakowania). Sprawia to mnie i Pani Krystynie wielką radość (spiker podczas dekoracji dziękuję nam za podjęcie tematu). No cóż.. nie do wszystkich jednak idea dociera. Na którymś podjeździe widzę zawodnika wyrzucającego opakowanie po żelu. Jestem zmęczona (to podjazd) nie bardzo mam siły mówić, ale patrzę na niego wymownie, na niego i opakowanie , które leży obok ( bo on wcale nie jechał, stał sobie, więc jakim problemem było włożyć to opakowanie do kieszonki?). Widząc mój wzrok i wymowną minę mówi: ojejej…
Koszulka jasielskiego teamu… nieładnie tak wyrzucać śmieci na własnych śmieciach. Wyjątkowo nieładnie. Uważajcie, Prucek zapowiedział od następnego maratonu bezwzględne dyskwalifikacje!
Początek strefy zrzutu © lemuriza1972
Koniec strefy zrzutu © lemuriza1972
Końcówkę jedzie się już ciężko. Wiem, ze czeka mnie jeszcze niezbyt przeze mnie lubiane torowisko. Nie jedzie się tam fajnie. Nie lubię go. Na torowisku czeka na mnie przeszkoda jakiej nie miałam okazji jeszcze pokonywać na maratonie. Ścieżka wąska, a ścieżką idzie pan… Idzie to jednak za dużo powiedziane. Próbuje iść, próbuje utrzymać równowagę. Impreza weekendowa chyba się przedłużyła.
Nie bardzo wiem co robić, bo nie ma go jak wyprzedzić. Krzyczę więc głośno: Jadę!!!. Pomaga. Pan zatrzymuje się i udaje mu się przez chwilę utrzymać równowagę. Przejeżdżam.
Koniec torowiska i już do mety. A tam w rzece pod mostem pławi się Paweł, który urwał przerzutkę i skończył wyścig na Liwoczu. Schodzę do niego i siadam sobie w rzece. Podobno to Wisłoka, czyli moja rzeka domowa, mielecka. Po jakiejś chwili ku naszemu zdumieniu dołącza do nas Dawid-Labudu, który przyjechał do Jasła na rowerze z Tarnowa. Miło.
To był dość ciężki dzień. Nie mam organizmu, który dobrze znosi upały. Rzadko kto chyba taki ma, ale znam takich co lubią jeździć w upałach. Ja do takich osób zdecydowanie nie należę. Ale takie wyścigi w dość ekstremalnych warunkach pamięta się najdłużej. Wynik jest dość satysfakcjonujący, niby czas nieco gorszy od ubiegłorocznego ( 6 minut), ale w zasadzie dotyczy to wszystkich, którzy jechali w ubiegłym roku i tym. Punktowo to mój najlepszy występ na Cyklo w tym roku, więc chyba mogę być zadowolona. To i tak był można powiedzieć tylko trening przed Stroniem Śląskim u GG, na którym to wyścigu bardzo mi zależy.
I jeszcze słowo o rowerze, bo jemu też coś się należy. Spisał się bez zarzutu. Jak na taki upał, nawet nie był zbyt leniwy.
Brawo:).
Przyjaźń wojnicko-gomolowa © lemuriza1972
Gomolątko w towarzystwie autografu Rafała Majki © lemuriza1972
Z panią Krystyną © lemuriza1972
Na rundach xc © lemuriza1972
Marcin na podjeździe na Liwocz © lemuriza1972
Andrzej na podjeździe na Liwocz © lemuriza1972
Andrzej na zjeździe © lemuriza1972
Gomole na zjeździe © lemuriza1972
I znowu Gomole © lemuriza1972
Początek zjazdu z Liwocza © lemuriza1972
Zjazd z Liwocza © lemuriza1972
Pani Krystyna na podium © lemuriza1972
I jeszcze raz Pani Krystyna © lemuriza1972
Pani Krystyna w zastępstwie Pana Adam i Marcin © lemuriza1972
Dekoracja © lemuriza1972
- DST 62.00km
- Teren 40.00km
- Czas 04:12
- VAVG 14.76km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 lipca 2014
Rozjazd
Po upalnym dniu, słońce przykryły chmury, zrobiło się przyjemniej i chłodniej.
Tak to można jeździć.
Na myjkę, a potem krótka, spokojna jazda do Lasu Radłowskiego. W lesie krótka pętla i do domu. W tym tygodniu na jazdę czasu będzie mało, a i większego sensu to nie ma, bo trzeba się zregenerować przed sobotnim wyścigiem.
Oby upał w ten weekend trochę odpuścił.
Tak to można jeździć.
Na myjkę, a potem krótka, spokojna jazda do Lasu Radłowskiego. W lesie krótka pętla i do domu. W tym tygodniu na jazdę czasu będzie mało, a i większego sensu to nie ma, bo trzeba się zregenerować przed sobotnim wyścigiem.
Oby upał w ten weekend trochę odpuścił.
- DST 25.00km
- Teren 7.00km
- Czas 01:06
- VAVG 22.73km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 lipca 2014
Jasło
No i mam kolejny wyścig w tym roku za sobą.
6 już.
w ubiegłym roku tyle wyścigów ukończyłam w całym sezonie.
w tym - mam nadzieję, że będzie ich więcej.
Zbliżam sie powoli do jubileuszowego 50 wyścigu.
Gdyby udało się przejechać Stronie, a na drugi dzień Wojnicz, to właśnie Wojnicz byłby tym 50. Byłoby fajnie jubileusz świętować na własnych śmieciach.
Ale jeśli następny weekend będzie taki upalny również, raczej na start w Wojniczu nie zdecyduję się.
Dlaczego?
Bo w upale nie jeździ mi się jakoś specjalnie fajnie, więc dzień po dniu takie upalne maratony... to mogłoby się skończyć źle.
No, ale zobaczymy.
a dzisiaj?
Dzisiaj .. uczucia mam mieszane.
Upał był.. straszliwy, biorąc pod uwagę fakt, że sporą część trasy trzeba było przejechać w otwartym terenie z palącym słońcem, które sprzymierzeńcem raczej nie było.
Ale do jakiegoś 27 km jechało mi się naprawdę bardzo fajnie. Nadspodziewanie fajnie. Dużo lepiej niż w ub roku. Na podjeździe na Liwocz siły mnie stopniowo opuszczały.
Miejsce... 4... Takiego się spodziewałam w najlepszym wypadku (biorąc pod uwagę obsadę i to, że 3 dziewczyny przede mną w poprzednich wyścigach jechały lepiej ode mnie). Wiedziałam jednak, że o to 4 miejsce też nie będzie łatwo i trzeba będzie zawalczyć. Udało się.
Gdyby maraton konczył się przed Liwoczem, byłabym trzecia, bo Magda Piróg wyprzedziła mnie na Liwoczu. No ale to nie jest dystans mini.
Miałam taki cel, żeby poprawić czas z ub roku. Nie udało się. Pojechałam 6 minut gorzej, ale myślę, że tutaj decydujące znaczenie miał upał.
Punktowo pojechałam lepiej niż w Pruchniku, chociaż warunki mi nie sprzyjały. Mało błota i mało technicznych kawałków, dużo asfaltów i dużo łatwych zjazdów.
ale udało mi się, wyprzedzić więcej osób open niż w Pruchniku, więc chyba powinnam być zadowolona. No i chyba jestem, bo dzisiaj niełatwo w tym upale było dojechać do mety i naprawdę miałam chwilę zwątpienia.
Walczymy dalej:).
W sobotę w Stroniu Śląskim (daleko i spore góry) i to będzie dla mnie bardzo ważny start, bo u GG mam kategorię K4 i mam spore szanse na dobre miejsce w generalce.
a wrażenia z trasy - jutro.
I jeszcze dodam, że jestem dumna z mojej drużyny czyli Gomola Trans Airco (Pani Krystyna objechała giga, co dzisiaj przy tym upale naprawdę jest wyczynem. Jako jedyna kobieta na giga).
Poza tym w drużynówce zajęliśmy miejsce 10, co biorąc pod uwagę fakt, że jeździ nas tutaj tylko czwórka, myślę, że jest dobrym wynikiem.
No i bardzo ważna rzecz - dzisiaj na Cyklo zadebiutowały gomolowe strefy zrzutu.
Niestety nie do wszystkich przesłanie dotarło, ale o tym też jutro.
6 już.
w ubiegłym roku tyle wyścigów ukończyłam w całym sezonie.
w tym - mam nadzieję, że będzie ich więcej.
Zbliżam sie powoli do jubileuszowego 50 wyścigu.
Gdyby udało się przejechać Stronie, a na drugi dzień Wojnicz, to właśnie Wojnicz byłby tym 50. Byłoby fajnie jubileusz świętować na własnych śmieciach.
Ale jeśli następny weekend będzie taki upalny również, raczej na start w Wojniczu nie zdecyduję się.
Dlaczego?
Bo w upale nie jeździ mi się jakoś specjalnie fajnie, więc dzień po dniu takie upalne maratony... to mogłoby się skończyć źle.
No, ale zobaczymy.
a dzisiaj?
Dzisiaj .. uczucia mam mieszane.
Upał był.. straszliwy, biorąc pod uwagę fakt, że sporą część trasy trzeba było przejechać w otwartym terenie z palącym słońcem, które sprzymierzeńcem raczej nie było.
Ale do jakiegoś 27 km jechało mi się naprawdę bardzo fajnie. Nadspodziewanie fajnie. Dużo lepiej niż w ub roku. Na podjeździe na Liwocz siły mnie stopniowo opuszczały.
Miejsce... 4... Takiego się spodziewałam w najlepszym wypadku (biorąc pod uwagę obsadę i to, że 3 dziewczyny przede mną w poprzednich wyścigach jechały lepiej ode mnie). Wiedziałam jednak, że o to 4 miejsce też nie będzie łatwo i trzeba będzie zawalczyć. Udało się.
Gdyby maraton konczył się przed Liwoczem, byłabym trzecia, bo Magda Piróg wyprzedziła mnie na Liwoczu. No ale to nie jest dystans mini.
Miałam taki cel, żeby poprawić czas z ub roku. Nie udało się. Pojechałam 6 minut gorzej, ale myślę, że tutaj decydujące znaczenie miał upał.
Punktowo pojechałam lepiej niż w Pruchniku, chociaż warunki mi nie sprzyjały. Mało błota i mało technicznych kawałków, dużo asfaltów i dużo łatwych zjazdów.
ale udało mi się, wyprzedzić więcej osób open niż w Pruchniku, więc chyba powinnam być zadowolona. No i chyba jestem, bo dzisiaj niełatwo w tym upale było dojechać do mety i naprawdę miałam chwilę zwątpienia.
Walczymy dalej:).
W sobotę w Stroniu Śląskim (daleko i spore góry) i to będzie dla mnie bardzo ważny start, bo u GG mam kategorię K4 i mam spore szanse na dobre miejsce w generalce.
a wrażenia z trasy - jutro.
I jeszcze dodam, że jestem dumna z mojej drużyny czyli Gomola Trans Airco (Pani Krystyna objechała giga, co dzisiaj przy tym upale naprawdę jest wyczynem. Jako jedyna kobieta na giga).
Poza tym w drużynówce zajęliśmy miejsce 10, co biorąc pod uwagę fakt, że jeździ nas tutaj tylko czwórka, myślę, że jest dobrym wynikiem.
No i bardzo ważna rzecz - dzisiaj na Cyklo zadebiutowały gomolowe strefy zrzutu.
Niestety nie do wszystkich przesłanie dotarło, ale o tym też jutro.
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 lipca 2014
Przedwyścigowo
Jako, że jutro wyścig, to tylko "kilka" kilometrów w spokojnym tempie. Bardzo spokojnym.
Najpierw z KTM-em na myjkę, potem przesiadka na Magnusa i Ostrów, Bogumiłowice, wałem wzdłuż Dunajca, chwila nad Dunajcem (gorąco, gorąco...) i powrót do domu.
Jutro ma być jeszcze bardziej ciepło, co zważywszy na fakt, że trasa w Jaśle do zacienionych nie należy, zapowiada niełatwy wyścig.
No, ale mam nadzieję, że jakoś damy rady.
Rafał Majka powiedział dzisiaj, że uwielbia duże góry i że fajnie było tak 34 km jechać pod górę:).
Jutro zaczyna się intensywny okres wyścigowy.
Jasło, potem Stronie Śląskie, dzień po Stroniu Wojnicz (czy pojadę Wojnicz zadecyduję po Stroniu wieczorem), a potem sierpień i Komańcza, Wierchomla, Sanok.
Wrzesień finałowa Dukla na Cyklo i Piwniczna którą zapowiadają jako najcięższą w Polsce pod względem kondycyjnym trasę w tym sezonie.
No... prawie 2000 m przewyższenia na 50 km. Będzie co jechać. Podobno trasa zmieniona w stosunku do tej ubiegłorocznej ( wszystkich z okolic Tarnowa namawiam do pojechania, blisko.. góry... przygoda, warto się wybrać).
A na zakończenie sezonu.. Istebna. kto jechał to wie, co oferuje Istebna.
Mam nadzieję, że uda się ten sezon dokończyć.
Najpierw z KTM-em na myjkę, potem przesiadka na Magnusa i Ostrów, Bogumiłowice, wałem wzdłuż Dunajca, chwila nad Dunajcem (gorąco, gorąco...) i powrót do domu.
Jutro ma być jeszcze bardziej ciepło, co zważywszy na fakt, że trasa w Jaśle do zacienionych nie należy, zapowiada niełatwy wyścig.
No, ale mam nadzieję, że jakoś damy rady.
Rafał Majka powiedział dzisiaj, że uwielbia duże góry i że fajnie było tak 34 km jechać pod górę:).
Jutro zaczyna się intensywny okres wyścigowy.
Jasło, potem Stronie Śląskie, dzień po Stroniu Wojnicz (czy pojadę Wojnicz zadecyduję po Stroniu wieczorem), a potem sierpień i Komańcza, Wierchomla, Sanok.
Wrzesień finałowa Dukla na Cyklo i Piwniczna którą zapowiadają jako najcięższą w Polsce pod względem kondycyjnym trasę w tym sezonie.
No... prawie 2000 m przewyższenia na 50 km. Będzie co jechać. Podobno trasa zmieniona w stosunku do tej ubiegłorocznej ( wszystkich z okolic Tarnowa namawiam do pojechania, blisko.. góry... przygoda, warto się wybrać).
A na zakończenie sezonu.. Istebna. kto jechał to wie, co oferuje Istebna.
Mam nadzieję, że uda się ten sezon dokończyć.
- DST 20.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:20
- VAVG 15.00km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze