Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2013
Dystans całkowity: | 1056.00 km (w terenie 262.00 km; 24.81%) |
Czas w ruchu: | 55:30 |
Średnia prędkość: | 19.03 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 147 (78 %) |
Suma kalorii: | 7175 kcal |
Liczba aktywności: | 22 |
Średnio na aktywność: | 48.00 km i 2h 31m |
Więcej statystyk |
Środa, 31 lipca 2013
Tour de Pologne w Tarnowie:))))
Na pamiątkę:)© lemuriza1972
Takie zdjęcie pamiątkowe, bo taka okazja w Tarnowie już się może się nie powtórzyć.
Kiedy wyjechałam z domu przed 10, czuć było, że w mieście coś dużego się dzieje.
Sporo ludzi na rowerach podążało w kierunku Kapłanówki, bo tam miał być start honorowy ( start ostry z Łęgu Tarnowskiego).
Tarnów jak na polski biegun ciepła przystało przywitał kolarzy piękną, słoneczną pogodą, a w zasadzie .. upałem ( i zapowiada się, ze tak będzie do soboty…. Aż cierpnę na tę myśl, bo jakoś źle ostatnio znoszę te upały, więc nie wiem jak „objadę” tę Komańczę).
Na Kapłanówce masa ludzi i masa rowerowych znajomych.
To niesamowite tak pochodzić między tymi kolarzami, których ogląda się w tv, między tymi teamowymi autobusami, samochodami serwisowymi.
Rowerów fajnych co nie miara.
Kolarze , niesamowicie „wylajtowani”, ale to dla mnie żadna nowość, na maratonach czołówka też tak wygląda. Jak niedożywione chłopaki:). No, ale cóż, taki to już sport. Trzeba mieć jak najmniej " na sobie" do wwożenia pod górę.
Start wygląda podobnie jak na maratonach, no tylko więcej superwypaśnych rowerów:).
Jak wystartowali próbowaliśmy z Labudu dotrzeć jeszcze na Kilkowską żeby zobaczyć jak jadą. Obrałam najkrótszą drogę. Niestety jechał z nami kolega na szosówce, a była dość długa szutrowa droga i jechał bardzo powoli. No i spóźniliśmy się o sekundy. Szkoda.
Resztę obejrzałam już w tv. Ładny atak tuż przed metą.
Żeby nie tracić dnia pojechałam w kierunku Łęgu, do Żabna, docelowo na Kakałko.
W Łegu masa ludzi przy drodze jeszcze , z flagami, wymalowanymi twarzami. Fajnie, że ludzie tak kibicują kolarzom.
Na Kakałku zrobiłam sobie postój i chwilę posiedziałam. Pustki. Gdzie te czasy, kiedy masa ludzi tam w upalne dni przyjeżdżała? Podupadł ten ośrodek i zalew jakiś jakby brudniejszy.
Potem do domu przez Glów, Radłów, naddunajcowe wertepy zaliczyłam również. Na chwilę zatrzymałam się nad Dunajcem.
Jazda.. bez werwy. Dzisiaj niby tylko 35 stopni w słońcu, więc dało się jechać żwawiej, ale jakoś tak chyba niespecjalnie mi się chciało.
Rozleniwia mnie ten urlop. I jakoś mało mocy czuję.
Ale w sumie…. Cóż..
Krysia mnie kiedyś zapytała: Iza, a czy ty zrobiłaś w tym roku chociaż jeden trening?
No.. dwa zrobiłam.
Dwa zaplanowane siłowe treningi, kiedy to na Wał wjeżdżałam dwukrotnie.
I tyle. Reszta to takie jazdy wycieczkowe. Niby dużo tego jeżdżenia, bo mija lipiec a zrobiłam w lipcu 1000 km , ale to tylko takie jazdy… żeby jeździć.
Bez planu, bez treningu, bez specjalnego "żyłowania się". Wystarczy popatrzeć na średnie. Jak sobie porównam z tymi z 2009, 2010r., to wiem, skąd wtedy była forma.
A tam… przecież ten rok i tak miał być niemaratonowy.
Więc i tak jestem jakby ponad planem:).
Skąd niby ta moc ma być, jak zima taka sportowo rekreacyjna.
&feature=c4-overview&list=UUefwO7UzxsE_nRMFsYLpfpg
Autobus Astany© lemuriza1972
Miłosz P.:)© lemuriza1972
Marco Pinotti, wicemistrz świata
Miłosz rozpoczyna akcję zbierania autografów© lemuriza1972
Miłosz akcji cd© lemuriza1972
Hiszpan, Garikoitz Bravo
I jeszcze jeden© lemuriza1972
A to Polak we włoskiej grupie, Maciej Paterski
Nie tylko Miłosz zbierał autografy:)© lemuriza1972
Labudu też był© lemuriza1972
Powoli ustawiają się na starcie© lemuriza1972
Dunajec dzisiaj© lemuriza1972
- DST 59.00km
- Teren 3.00km
- Czas 02:40
- VAVG 22.12km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 30 lipca 2013
W deszczu oglądać TdP
&feature=c4-overview&list=UUefwO7UzxsE_nRMFsYLpfpg
&feature=youtu.be
Natura bywa przewrotna.
Po wczorajszym upale przyszło ochłodzenie, ale to była dobra kolarska pogoda .
Ok. 11. 30 zadzwonił Labudu z pytaniem co planuję. W planie miałam Zakliczyn przez Lubinkę, obejrzenie TdP i może jeszcze Czchów. Umówiliśmy się więc w Zbylitowskiej Górze.
Kiedy wyjeżdżałam z domu było ciepło, więc nie przypuszczałam, że dzisiaj .. zmarznę.
A jednak:).
Tuż przed Zbylitowską Górą zaczęło padać. Deszcz był jednak niegroźny, no i ciepło, więc jadę dalej.
W Zbylitowskiej Górze czekam na Labudu. Jedzie jakaś dwójka kolarzy na szosówkach ( mężczyzna i kobieta). Pomyślałam sobie: pewnie jadą tam gdzie my. Oni pojechali, ja czekam na Labudu.
W Błoniu, na górce dojrzeliśmy ich. Powiedziałam Labudu, ze już ich widziałam i że mieli nad nami co najmniej 5 minut przewagi , jeśli nie więcej, więc jak na szosowców, to chyba nie jadą szybko. Na Lubince ich minęliśmy. Dość sprawnie pokonaliśmy Lubinkę. Bez wielkiego spinania się, ale też nie mozolnie. A deszcz padał coraz bardziej. Kiedy zjeżdżaliśmy z Lubinki do Janowic, lało już konkretnie. Zatrzymujemy się w sklepie i biorę worki, żeby zabezpieczyć telefony.
Do Zakliczyna dojeżdżamy szybko, jest jeszcze dużo czasu do przejazdu wyścigu, więc decydujemy się jechać w kierunku Czchowa. Leje. Ciuchy przemoczone. A w Radiu mówili, że nie będzie padać i że będzie świecić słońce. Hmm…
Na 4 km przed Czchowem decydujemy się wrócić, żeby przypadkiem nie przegapić wyścigu.
Wracamy, więc na rondo w Zakliczynie i czekamy ok 40 min, niestety solidnie marznąc. Mówię do Labudu, że zawsze mogę skoczyć po worki na śmieci na stację benzynową:). Doświadczenie w jeździe w worku już mam:)>
Jakoś jednak wytrzymujemy … Zaczyna się coś dziać. Najpierw podjeżdżają samochody sponsorów. Wybiegają z nich ludzie i rozdają… skarpetki, czapki, wodę i inne rzeczy.
Ot cała machina. I w końcu są.. kolarze. 4 osobowa ucieczka ( właśnie z bólem serca oglądałam w tv jak peleton połknął ją tuż przed metą).
Potem jeszcze jedzie peleton, chwila moment i po wszystkim.
Wracamy do domu, dość szybko nam to idzie. Deszcz znowu zaczyna mocno padać tuż przed Tarnowem.
Jutro jednak powinna być już piękna pogoda, właśnie wyszło słońce.
A to ważne jaka będzie pogoda w Tarnowie, bo jutro TdP rusza z Tarnowa.
Jutro etap z Tarnowa do Katowic, więc na pewno pojadę oglądać start.
&feature=youtu.be
Natura bywa przewrotna.
Po wczorajszym upale przyszło ochłodzenie, ale to była dobra kolarska pogoda .
Ok. 11. 30 zadzwonił Labudu z pytaniem co planuję. W planie miałam Zakliczyn przez Lubinkę, obejrzenie TdP i może jeszcze Czchów. Umówiliśmy się więc w Zbylitowskiej Górze.
Kiedy wyjeżdżałam z domu było ciepło, więc nie przypuszczałam, że dzisiaj .. zmarznę.
A jednak:).
Tuż przed Zbylitowską Górą zaczęło padać. Deszcz był jednak niegroźny, no i ciepło, więc jadę dalej.
W Zbylitowskiej Górze czekam na Labudu. Jedzie jakaś dwójka kolarzy na szosówkach ( mężczyzna i kobieta). Pomyślałam sobie: pewnie jadą tam gdzie my. Oni pojechali, ja czekam na Labudu.
W Błoniu, na górce dojrzeliśmy ich. Powiedziałam Labudu, ze już ich widziałam i że mieli nad nami co najmniej 5 minut przewagi , jeśli nie więcej, więc jak na szosowców, to chyba nie jadą szybko. Na Lubince ich minęliśmy. Dość sprawnie pokonaliśmy Lubinkę. Bez wielkiego spinania się, ale też nie mozolnie. A deszcz padał coraz bardziej. Kiedy zjeżdżaliśmy z Lubinki do Janowic, lało już konkretnie. Zatrzymujemy się w sklepie i biorę worki, żeby zabezpieczyć telefony.
Do Zakliczyna dojeżdżamy szybko, jest jeszcze dużo czasu do przejazdu wyścigu, więc decydujemy się jechać w kierunku Czchowa. Leje. Ciuchy przemoczone. A w Radiu mówili, że nie będzie padać i że będzie świecić słońce. Hmm…
Na 4 km przed Czchowem decydujemy się wrócić, żeby przypadkiem nie przegapić wyścigu.
Wracamy, więc na rondo w Zakliczynie i czekamy ok 40 min, niestety solidnie marznąc. Mówię do Labudu, że zawsze mogę skoczyć po worki na śmieci na stację benzynową:). Doświadczenie w jeździe w worku już mam:)>
Jakoś jednak wytrzymujemy … Zaczyna się coś dziać. Najpierw podjeżdżają samochody sponsorów. Wybiegają z nich ludzie i rozdają… skarpetki, czapki, wodę i inne rzeczy.
Ot cała machina. I w końcu są.. kolarze. 4 osobowa ucieczka ( właśnie z bólem serca oglądałam w tv jak peleton połknął ją tuż przed metą).
Potem jeszcze jedzie peleton, chwila moment i po wszystkim.
Wracamy do domu, dość szybko nam to idzie. Deszcz znowu zaczyna mocno padać tuż przed Tarnowem.
Jutro jednak powinna być już piękna pogoda, właśnie wyszło słońce.
A to ważne jaka będzie pogoda w Tarnowie, bo jutro TdP rusza z Tarnowa.
Jutro etap z Tarnowa do Katowic, więc na pewno pojadę oglądać start.
W okolicach Czchowa© lemuriza1972
Labudu w Zakliczynie© lemuriza1972
Zaczyna się© lemuriza1972
Skandia? Tylko do zdjęcia:)© lemuriza1972
Nadjeżdżają© lemuriza1972
Ucieczka z kolarzem CCC© lemuriza1972
Peleton© lemuriza1972
Peleton© lemuriza1972
- DST 70.00km
- Teren 2.00km
- Czas 02:58
- VAVG 23.60km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 lipca 2013
Piekło:)
Jeśli wczoraj był upał, to dzisiaj było… piekło.
Wyjechałam z domu o 10.30 i nie było czym oddychać. Zatykało. Zastanawiam się czy dzisiaj byłabym w stanie podjechać jakikolwiek podjazd, bo nawet wjazd na most w Gosławicach sprawił mi nieco trudności.
Pojechałam do Radłowa. Tam bardzo przyjemnie. Nad wodą upału nie czuć, tym bardziej, że co chwilę wchodziłam do wody popływać. Jakie to przyjemne.. taka chłodna woda i pływanie:).
Niestety powrót już taki fajny nie był.
Żar, afrykański żar. Dzisiaj to chyba było 45 stopni w słońcu.
Wlokłam się niemiłosiernie. Nie byłam w stanie rozwinąć jakiejś większej prędkości, ani mi się specjalnie nie chciało.
W Rudce zatrzymałam się w sklepie, bo nie miałam już nic do picia i po tym "bufecie" jakoś dowlokłam się do domu.
Jutro na szczęście temperatura ma ponoć spaść znacząco, więc będzie można zrobić jakąś dłuższą jazdę.
Tour de Pologne jutro jedzie przez nasz piękny powiat tarnowski, więc kto wie, może pojadę popatrzeć.
Zobaczymy. W środę mają start z Tarnowa ( do kolejnego etapu), więc też będzie można pooglądać.
Hm… w sobotę maraton w Komańczy. Temperatura ma być wysoka. Jeśli będzie tak wysoka jak dzisiaj to nie bardzo sobie to wyobrażam.
Zdarzało mi się jechać w bardzo wysokiej temperaturze ( powyżej 30 stopni), np. maratony w Tarnowie, maraton w Ustroniu, Głuszycy, ale tylko raz zdarzyło mi się jechać maraton w temperaturze powyżej 40 stopni w słońcu.
I to było przeżycie traumatyczne.
Pisałam nie raz już o tym. To były Michałowice 2008. Łatwy technicznie maraton, ale niestety w 90% trasa w otwartych polach. Słońce grzało tak, że trudno to sobie wyobrazić.
Miałam już dreszcze, momenty załamania takie, że myślałam, że usiądę i nie pojadę dalej.. ale nie było drzew, cienia i nie było gdzie usiąść:), więc trzeba było jechać…
Miałam wtedy jechać dystans 70 km ( dwie pętle). Skonczyłam po pierwszej pętli, zresztą nie tylko ja, większość skończyła.
O ile dobrze pamiętam 7 osób pojechało na ten długi dystans, a Furman ( bo to chyba on) o ile dobrze pamiętam wylądował w karetce.
Więc oby takiej temperatury nie było. 30 stopni można przeżyć. 40 stopni, myślę, że będzie bardzo ciężko.
Po Michałowicach pytałam Mirka, co można zrobić, jak się przygotować na taką temperaturę.
Mirek powiedział: nie przygotujesz się za bardzo… jeden organizm lepiej to znosi, drugi gorzej… i na to wielkiego wpływu nie masz.
No oczywiście można byłoby próbować jeździć w takich temperaturach, przyzwyczajać organizm do takiego wysiłku.
Ja staram się cały tydzień przed takim wyścigiem bardzo, bardzo dużo pić.
I koniecznie Litorsal.
Jakieś inne pomysły?
Wyjechałam z domu o 10.30 i nie było czym oddychać. Zatykało. Zastanawiam się czy dzisiaj byłabym w stanie podjechać jakikolwiek podjazd, bo nawet wjazd na most w Gosławicach sprawił mi nieco trudności.
Pojechałam do Radłowa. Tam bardzo przyjemnie. Nad wodą upału nie czuć, tym bardziej, że co chwilę wchodziłam do wody popływać. Jakie to przyjemne.. taka chłodna woda i pływanie:).
Niestety powrót już taki fajny nie był.
Żar, afrykański żar. Dzisiaj to chyba było 45 stopni w słońcu.
Wlokłam się niemiłosiernie. Nie byłam w stanie rozwinąć jakiejś większej prędkości, ani mi się specjalnie nie chciało.
W Rudce zatrzymałam się w sklepie, bo nie miałam już nic do picia i po tym "bufecie" jakoś dowlokłam się do domu.
Jutro na szczęście temperatura ma ponoć spaść znacząco, więc będzie można zrobić jakąś dłuższą jazdę.
Tour de Pologne jutro jedzie przez nasz piękny powiat tarnowski, więc kto wie, może pojadę popatrzeć.
Zobaczymy. W środę mają start z Tarnowa ( do kolejnego etapu), więc też będzie można pooglądać.
Hm… w sobotę maraton w Komańczy. Temperatura ma być wysoka. Jeśli będzie tak wysoka jak dzisiaj to nie bardzo sobie to wyobrażam.
Zdarzało mi się jechać w bardzo wysokiej temperaturze ( powyżej 30 stopni), np. maratony w Tarnowie, maraton w Ustroniu, Głuszycy, ale tylko raz zdarzyło mi się jechać maraton w temperaturze powyżej 40 stopni w słońcu.
I to było przeżycie traumatyczne.
Pisałam nie raz już o tym. To były Michałowice 2008. Łatwy technicznie maraton, ale niestety w 90% trasa w otwartych polach. Słońce grzało tak, że trudno to sobie wyobrazić.
Miałam już dreszcze, momenty załamania takie, że myślałam, że usiądę i nie pojadę dalej.. ale nie było drzew, cienia i nie było gdzie usiąść:), więc trzeba było jechać…
Miałam wtedy jechać dystans 70 km ( dwie pętle). Skonczyłam po pierwszej pętli, zresztą nie tylko ja, większość skończyła.
O ile dobrze pamiętam 7 osób pojechało na ten długi dystans, a Furman ( bo to chyba on) o ile dobrze pamiętam wylądował w karetce.
Więc oby takiej temperatury nie było. 30 stopni można przeżyć. 40 stopni, myślę, że będzie bardzo ciężko.
Po Michałowicach pytałam Mirka, co można zrobić, jak się przygotować na taką temperaturę.
Mirek powiedział: nie przygotujesz się za bardzo… jeden organizm lepiej to znosi, drugi gorzej… i na to wielkiego wpływu nie masz.
No oczywiście można byłoby próbować jeździć w takich temperaturach, przyzwyczajać organizm do takiego wysiłku.
Ja staram się cały tydzień przed takim wyścigiem bardzo, bardzo dużo pić.
I koniecznie Litorsal.
Jakieś inne pomysły?
Urlop:)))© lemuriza1972
Zalew w Radłowie© lemuriza1972
Dunajec© lemuriza1972
- DST 31.00km
- Teren 4.00km
- Czas 01:34
- VAVG 19.79km/h
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 lipca 2013
84 km UPAŁU czyli na Jamną
Kiedy tuż po 8 wyszłam z domu wyrzucić śmieci i zalało mnie słońce, żar, duchota itd..pomyślałam: rany… rozsądniej byłoby dzisiaj odpuścić taką długą jazdę.
Ale zaraz pomyślałam: damy radę…
A jednak nie okazało się to takie proste.
Nad ranem sen: jakimś wałem jedzie człowiek na rowerze i nagle spada z tego wału, zalicza ogromne OTB, uderza głową o asfalt, biegnę do niego… dzwonię na pogotowie i nie mogę się dodzwonić…
( sen pewnie spowodowany był tym, że oglądałam wieczorem cudowny francuski film „ Jeszcze dalej na północ”. Gorąco polecam. W tym filmie była taka scenka jak to naczelnik poczty ze swoim pracownikiem pojechali na rowerach rozwozić listy. Pojechali razem, bo listonosz nie potrafił odmawiać i kiedy rozwoził listy to mieszkańcy miasteczka częstowali go alkoholem. Wracał na pocztę kompletnie pijany. Naczelnik postanowił więc nauczyć go odmawiania. Skończyło się tak… że obydwaj wracali na pocztę pijani i na tych żółtych , pocztowych rowerach, uciekali przed policją).
Ten sen był z pewnością zapowiedzią mojej dzisiejszej niedyspozycji.. dziwnych zdarzeń, które mi się przytrafiały na trasie ( a to na zjeździe zahaczyłam kierownicą o patyk i skończyło się upadkiem na szczęście niegroźnym, a to na zjeździe do rzeczki , który nie jest łatwy, na rozjeździe kiedy Kra.Tomasz zapytał w którą stronę jechać, przyhamowałam żeby mu odpowiedzieć, w tak niefortunnym miejscu – znowu wielki patyk, którego nie zauważyłam i rower stanął dęba a ja dostałam kierownicą w brzuch.. oj bolałooooo….)
Na początek niespodzianka – dostajemy od Marcina ( ja i Krysia) piękne zdjęcia z maratonu w Dukli.
Fajnieeeeee……..
Dzisiaj bardzo liczna ekipa:
Krysia, Adam, Marcin, Tomek, Kra.Tomasz, Bracia Labudu, Dywan, Olek i ja.
Miał być jeszcze Tata Olka czyli Piotrek, ale coś tam podziało się z rowerem.
Dzisiaj jedziemy na Jamną z Tarnowa, bez dojeżdżania samochodem. Pierwsze chyba 30 km jedzie mi się nadspodziewanie dobrze jak na taki potężny upał ( mój licznik pokazuje 40 stopni w słońcu).
Dywan co chwilę powtarza: ale tutaj jest piękniiieeeee….
To dość osobliwe"), bo przecież jest z Tarnowa. No, ale tak to jest jak przez lata jeździ się w wyścigach i trenuje do utarty tchu na jedynej górce na terenie miasta czyli Marcince:).
Nie ma czasu na wycieczki i oglądanie naszej pięknej okolicy. No, ale Dywanowi się odmieniło, dał sobie spokój z wyścigami, może teraz pozna okolicę.
Bo rzeczywiście jest piękna.
Dla nas droga na Jamną standardowa, wielokrotnie przebywana, więc już aż tak nie zachwyca.
Pytam Kra. Tomasza skąd decyzja o startach u GG, a on mówi: przez twojego bloga…
Ot niespodzianka. No miło… że mój blog stał się inspiracją.
Chyba musze pomyśleć o jakiejś prowizji od GG:).
Tomasz dobrze sobie radzi pod górę, a z tego co mówił jeździ dopiero od dwóch lat. No to szacunek.
Po 30 km czuję jak opadam kompletnie z sił i ciężko mi sobie wyobrazić jak pod dojechaniu na Jamną, wrócę z niej do Tarnowa.
Z każdym następnym podjazdem, na którym słonce praży niemiłosiernie, jest ze mną coraz gorzej.
A tak się fajnie jechało na początku…. Zaczynam mieć dreszcze i myślę sobie: ohooo niedobrze… chyba trzeba będzie wrócić z Jamnej najłatwiejszą asfaltową drogą przez Zakliczyn ( a to i tak 40 km).
Przypomina mi się maraton z 2008r. w Michałowicach, kiedy upał był podobny i kiedy na trasie było mi już przeraźliwie zimnoooooo…. Objawy udaru... A po dojechaniu na metę miałam takie skurcze, że nie pamiętam, zebym takie kiedykolwiek miała.
Niby mawia się, że nie ma złej pogody dla kolarzy. Ta dzisiejsza jednak była chyba nie dla mnie. Nie na taką długą trasę, w 2/3 prowadzącą otwartymi podjazdami.
Lasu było zbyt mało, nie było się gdzie schronić.
Ale do Jamnej jakoś się doczołguję, chociaż z trudem. Ostatni podjazd to już walka o życie i już tam wiem, że to wszystko na co mnie stać tego dnia.
Pod Domem św. Jacka pijemy oranżadę, Adam proponuje krótką pętlę po Jamnej, ja rezygnuję od razu , bo wiem, ze to by mnie zabiło i tylko kłopot by ze mną mieli.
Tomek jest tego samego zdania, więc oni jadą dalej, a my jedziemy do Bacówki i tam postanawiamy na nich zaczekać.
Nie ma tego złego co nie wyszłoby na dobre ( chociaż szczerze mówiąc czuję delikatny niesmak , że zdezerterowałam) , dawno nie siedziałam sobie tak długo w pięknych okolicznościach przyrody na Jamnej, a do tego przyjeżdżają na szosówkach Asia i Rafał Dychtoniowie.
Siedzimy, jest miło, po jakimś czasie dojeżdża nasza ekipa. Trwają rozmowy o drodze powrotnej. Jeszcze się przez chwilę łudzę, że dam radę wrócić razem ze wszystkimi, ale po pierwszych kilometrach , kiedy uświadamiam sobie, ze Adam planuje jeszcze długi , szutrowy podjazd przez las, to wiem, że to byłoby za dużo, jak dla mnie tego dnia.
Jeszcze więc tylko zjeżdżam zjazd do rzeczki ( a właściwie nie w całości, bo dzisiaj jest okropnie sucho.. nie lubię jeździć po takim suchym, niepewnie się czuję i przytrafiają mi się tam dwie małe wpadki, no ale to nie jest łatwy zjazd) i potem decyduję się na zjazd do Paleśnicy. Wraz ze mną Tomek i Krzysiek , reszta jedzie pod górę. Ot twardziele.
Ja jednak chyba wolę zimno i deszcz zdecydowanie, fizycznie, pomimo przeraźliwego zimna, lepiej czułam się podczas maratonu w Piwnicznej.
Wracamy asfaltem . Do pokonania ok 40 km. Nie są to łatwe km, pomimo tego, że płaskie właściwie. Rozgrzany asfalt, palące słońce i zupełny brak drzew przy drodze.
Ale pomimo tego jedziemy dość sprawnie i w nie najgorszym tempie jak na ten upał. Polewam się co chwilę wodą z bidonu.
W pewnym momencie jednak zaczyna mnie boleć stłuczony brzuch i myślę sobie: niedobrze…
Ale przechodzi na szczęście.
W takim upale jeszcze w tym roku nie jechałam. Mówię potem do Tomka: można jeździć taką trasę jak jest 30 stopni, ale nie 40…
Bo szczerze mówiąc chociaż pod względem towarzyskim było jak zwykle super, to jazda dla mnie nie była dzisiaj przyjemna ( z wyjątkiem pierwszych 30 km). Potem nie miałam już siły na podziwianie widoków, robienie zdjęć, czołgałam się na Jamną jak zombi.
Dzisiaj to idealny byłby cień lasu i wtedy można byłoby jeździć.
Ale te 84 km w takim upale i przy tak palącym słońcu, i do tego ze sporą ilością podjazdów, to jak dla mnie było zdecydowanie za dużo.
Końcówkę pojechałam sobie terenem ( niebieski nad Dunajcem) i Buczyna. Jaka to ulga zboczyć z asfaltu
Bilans dzisiejszy: wypite 4 bidony, oranżada na Jamnej, małe piwo w Bacówce.
Dawno nie wracałam z taką radością do domu. A w domu wanna pełna zimnej wody. Co za ulga…
Jutro pływam, czytam, odpoczywam.. a rower tylko jako środek lokomocji do Radłowa i z powrotem.
PS Pomimo, że było ciężko, to jednak nie żałuję, że pojechałam.
Zawsze to w nogach te km zostają:)
Jedzie czołówka© lemuriza1972
Krysia i Marcin© lemuriza1972
Marcinka w oddali© lemuriza1972
Krysia, Marcin, Tomek i Dywan na Lubince© lemuriza1972
Krysia i Tomek© lemuriza1972
Dywan na żółtym szlaku pieszym© lemuriza1972
Jedziemy dalek© lemuriza1972
Kurz unosi się za Dywanem© lemuriza1972
Krótka przerwa - kierownik wycieczki na pierwszym planie© lemuriza1972
Odpoczynek na Jamnej© lemuriza1972
Jak dobrze posiedzieć w cieniu© lemuriza1972
Na pierwszym planie Tomek, Rafał i Asia© lemuriza1972
Ekipa wyjazdowa© lemuriza1972
Ekipa wyjazdowa 2© lemuriza1972
Jest nadzieja na lepszą formę:)© lemuriza1972
I jeszcze krótki filmik
&feature=youtu.be
- DST 84.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:38
- VAVG 18.13km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 40.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 2010kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 lipca 2013
Urlop:))))))))
I nadeszła wiekopomna chwila.
Doczekałam się URLOPU. Wyczekiwanego tak długo i wytęsknionego.
To był ciężki rok w pracy ( dziewczyny na macierzyńskich, nowa ustawa), a poprzedni urlop z racji wypadku Mamy był jaki był, więc czułam bardzo duże zmęczenie.
„ Lubię ten stan cisza , ja i czas”
Cisza i czas… masa wolnego czasu. Będzie można się wyspać, poczytać, pojeździć na rowerze, popływać… cokolwiek, ale zupełnie inaczej niż na co dzień.
Tak więc dzisiaj dzień pierwszy i wyjazd do Radłowa na pływanie.
Po raz pierwszy w tym roku. Jak przyjemnie znowu popływać na powietrzu , nie na basenie.
Dojazd rowerem, a jakże.
Jutro koniec „opieprzania się”, trzeba wziąć się do roboty, bo kolejny maraton za tydzień, więc jutro będzie rower.
Zimna, ale przyjemna do pływania© lemuriza1972
Życie trzeba sobie umilać tak bardzo jak się tylko da.
Ja sobie lubię je umilać takimi drobiazgami. Kupiłam dzisiaj lawendę. Prawda, że piękna?
Lawendowa przyjemność© lemuriza1972
- DST 29.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:19
- VAVG 22.03km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 lipca 2013
Filmy z Dukli
Dwa filmiki z Dukli.
Nawet udało mi się "załapać":)
Nawet udało mi się "załapać":)
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 25 lipca 2013
Podwieczorek MTB:)
Pod znakiem zapytania stał mój dzisiejszy udział w Podwieczorku MTB, ale jednak udało się i nawet jako tako się przejechało, bez wielkiego bólu, chociaż dzisiaj myślałam, że może być ciężej.
EPO nie było, ale była No-spa. Na „nospie” jak się okazało też nieźle się jedzie.
Ale jednak kobieta zrozumie kobietę i Krysia postanowiła się w pełni ze mną zsolidaryzować… Było więc łatwiej. Jedno spojrzenie na siebie, jedno hasło i jest bardzo wesoło.
Skład właściwie już stały, czasem nieznaczne zmiany następują, ale trzon ten sam:
Krysia, Bracia Labudu, Marcin i ja.
Dzwonił dzisiaj do mnie też Marcin Be, miał przyjechać. Nie przyjechał, niech żałuje .
Planu jazdy nie mamy, rodzi się więc spontanicznie. Mianujemy kierownikiem wyprawy Marcina, a on prowadzi nas ścieżkami maratonu tarnowskiego.
Gdzieś jeszcze przed zjazdem do Lasu Tuchowskiego , zatrzymujemy się na rozstaju dróg. Tam stoi taksówka. Labudu pyta:
Kto już nie może dalej jechać? Kto zamówił taksówkę?
Chcemy aby Pan taksówkarz zrobił nam zdjęcie zbiorowe, ale on mówi, że czeka na klienta i nie wie czy czegoś nie pomylił, bo klienta nie ma.
Za chwilę nadjeżdża traktor i klientów aż dwóch. Biorą od taksówkarza butelkę wódki i z powrotem na traktor.
Ot polskie klimaty..
A my jedziemy dalej. Piekiełko. Tarnowianie i bywalcy tarnowskiego maratonu, wiedzą, ze tam się trzeba sprężyć żeby wyjechać. Dzisiaj nie jest mokro, więc jest łatwiej.
W sumie to wpisuję się nieświadomie w ten wyjazd, bo mam na sobie koszulkę z Bike maratonu tarnowskiego, którą to udało mi się w 2008r. dostać jaką jedną z nagród. Fajna pamiątka.
Z Piekiełka do Lasu Tuchowskiego, najpierw z niego wyjeżdżamy, potem wracamy drogą mi nieznaną. W końcu „lądujemy” na czarnym pieszym szlaku i zjeżdżamy lasem do jeziorek. Fajny zjazd .
Dzisiaj dużo zjazdów, ale zdecydowana większość to te mniej przeze mnie lubiane czyli szutrowe.
Z jeziorek podjeżdżamy do góry, potem znowu zjazd lasem i kierujemy się w stronę Słonej Góry.
Ze Słonej zjazdem Kolosa i w Świebodzinie spotykamy chłopaków ze Świebo Team , na szosach. Jadą z nami aż do Mościc.
Na pożegnanie wznosimy toast bidonami z IZO, bo Krzysiek ma dzisiaj imieniny.
Wszystkiego najlepszego!
Dość sporo przewyższenia jak na popracową jazdę ( ponad 1000 m chyba wyszło).
Kilka górek było na czele z Marcinką i Słoną.
PS Krzysiek debiutował dzisiaj w SPD, tak więc Labudu tylko czekał na .. wiadomo co.
Kiedy w koncu się stało... trzeba było zobaczyć jak się śmiał.
Nie ma to jak liczyć na zrozumienie rodziny:)
Scenka taka się odbyła.
Aneta: teraz cicho bo dzwonię do Miejskiej Komendy Policji i mam ważną rozmowę…
Wchodzi Agata, przez nieostrożność nadeptuje na kabel telefonu i telefon staje się.. bezprzewodowy.
Nastaje spokój o który tak prosiła Aneta, a my wreszcie mamy telefon bezprzewodowy!
EPO nie było, ale była No-spa. Na „nospie” jak się okazało też nieźle się jedzie.
Ale jednak kobieta zrozumie kobietę i Krysia postanowiła się w pełni ze mną zsolidaryzować… Było więc łatwiej. Jedno spojrzenie na siebie, jedno hasło i jest bardzo wesoło.
Skład właściwie już stały, czasem nieznaczne zmiany następują, ale trzon ten sam:
Krysia, Bracia Labudu, Marcin i ja.
Dzwonił dzisiaj do mnie też Marcin Be, miał przyjechać. Nie przyjechał, niech żałuje .
Planu jazdy nie mamy, rodzi się więc spontanicznie. Mianujemy kierownikiem wyprawy Marcina, a on prowadzi nas ścieżkami maratonu tarnowskiego.
Gdzieś jeszcze przed zjazdem do Lasu Tuchowskiego , zatrzymujemy się na rozstaju dróg. Tam stoi taksówka. Labudu pyta:
Kto już nie może dalej jechać? Kto zamówił taksówkę?
Chcemy aby Pan taksówkarz zrobił nam zdjęcie zbiorowe, ale on mówi, że czeka na klienta i nie wie czy czegoś nie pomylił, bo klienta nie ma.
Za chwilę nadjeżdża traktor i klientów aż dwóch. Biorą od taksówkarza butelkę wódki i z powrotem na traktor.
Ot polskie klimaty..
A my jedziemy dalej. Piekiełko. Tarnowianie i bywalcy tarnowskiego maratonu, wiedzą, ze tam się trzeba sprężyć żeby wyjechać. Dzisiaj nie jest mokro, więc jest łatwiej.
W sumie to wpisuję się nieświadomie w ten wyjazd, bo mam na sobie koszulkę z Bike maratonu tarnowskiego, którą to udało mi się w 2008r. dostać jaką jedną z nagród. Fajna pamiątka.
Z Piekiełka do Lasu Tuchowskiego, najpierw z niego wyjeżdżamy, potem wracamy drogą mi nieznaną. W końcu „lądujemy” na czarnym pieszym szlaku i zjeżdżamy lasem do jeziorek. Fajny zjazd .
Dzisiaj dużo zjazdów, ale zdecydowana większość to te mniej przeze mnie lubiane czyli szutrowe.
Z jeziorek podjeżdżamy do góry, potem znowu zjazd lasem i kierujemy się w stronę Słonej Góry.
Ze Słonej zjazdem Kolosa i w Świebodzinie spotykamy chłopaków ze Świebo Team , na szosach. Jadą z nami aż do Mościc.
Na pożegnanie wznosimy toast bidonami z IZO, bo Krzysiek ma dzisiaj imieniny.
Wszystkiego najlepszego!
Dość sporo przewyższenia jak na popracową jazdę ( ponad 1000 m chyba wyszło).
Kilka górek było na czele z Marcinką i Słoną.
PS Krzysiek debiutował dzisiaj w SPD, tak więc Labudu tylko czekał na .. wiadomo co.
Kiedy w koncu się stało... trzeba było zobaczyć jak się śmiał.
Nie ma to jak liczyć na zrozumienie rodziny:)
.. dzisiaj opalam dłonie© lemuriza1972
Ale nogi:)© lemuriza1972
Czwórka wspaniałych:)© lemuriza1972
Pani Krystyna© lemuriza1972
Wszystkie drogi prowadzą na .. basen© lemuriza1972
Krysia i Marcin© lemuriza1972
Krysia , Marcin i Krzysiek© lemuriza1972
Krzysiek i Marcin© lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim© lemuriza1972
W Lesie Tuchowskim 2© lemuriza1972
Scenka taka się odbyła.
Aneta: teraz cicho bo dzwonię do Miejskiej Komendy Policji i mam ważną rozmowę…
Wchodzi Agata, przez nieostrożność nadeptuje na kabel telefonu i telefon staje się.. bezprzewodowy.
Nastaje spokój o który tak prosiła Aneta, a my wreszcie mamy telefon bezprzewodowy!
Najnowszy model telefonu bezprzewodowego:)© lemuriza1972
- DST 61.00km
- Teren 25.00km
- Czas 03:15
- VAVG 18.77km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 lipca 2013
Dziki
Właściwie nie byłoby o czym pisać ( trasa bardzo standardowa po Lesie Radłowskim), gdyby nie to, że wyjeżdżając z lasu natknęłam się na COŚ.
Usłyszałam szum, spojrzałam w lewo, a tam stado dzików.. bardzo blisko mnie. Zafascynowana zatrzymałam się, w nadziei na zdjęcie i....
spostrzegłam, że jest jeden duży i stado małych i już.. wiedziałam: trzeba brać nogi za pas.
Locha spojrzała na mnie przeciągle i groźnie, a że była blisko, to zdjęcie sobie odpuściłam:).
Usłyszałam szum, spojrzałam w lewo, a tam stado dzików.. bardzo blisko mnie. Zafascynowana zatrzymałam się, w nadziei na zdjęcie i....
spostrzegłam, że jest jeden duży i stado małych i już.. wiedziałam: trzeba brać nogi za pas.
Locha spojrzała na mnie przeciągle i groźnie, a że była blisko, to zdjęcie sobie odpuściłam:).
- DST 44.00km
- Teren 17.00km
- Czas 01:52
- VAVG 23.57km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 lipca 2013
Maraton w Dukli - relacja
&feature=youtu.be
Maraton nr 39
Cyklokarpaty Dukla
dystans mega
miejsce kategoria 4
Kobiety open 6/9
Kiedy rozmawiałyśmy z Anią z Rzeszowa po maratonie, Ania powiedziała, ze maraton w Strzyżowie ( który był jej jak dotąd najcięższym przejechanym maratonem), bardzo ją wzmocnił i po tym maratonie , żaden jej już niestraszny. I że tamto doświadczenie było jej bardzo potrzebne.
A z tego co wiem ( z opowieści Krysi, która z Anią rozmawiała po tamtym maratonie), to Anię bardzo ciężko doświadczył tamten maraton.
Tak to działa. Widocznie tak to już działa, w myśl zasady „ co nas nie zabije to nas wzmocni”.
Podobne odczucie miałam po maratonie w Piwnicznej.
Kiedy stałam na starcie w Wojniczu , miałam duże obawy, jak po takiej przerwie odnajdę się na mtbowskich, maratonowych trasach. Stojąc na starcie w Piwnicznej bałam się jak odnajdę się na trudnych trasach u GG, stojąc na starcie w Dukli bałam się już tylko tego , żeby nie przytrafiła się jakaś awaria lub upadek, które uniemożliwiłyby mi dotarcie do mety.
Bo po Piwnicznej wiedziałam, że wiele jestem w stanie wytrzymać. Tamto doświadczenie bardzo mnie wzmocniło, dodało wiele wiary we własne, tegoroczne możliwości, ale też pomogło w jakimś sensie COŚ nieuchwytnego, czego dokładnie wytłumaczyć nie potrafię, odnaleźć w sobie.
Do Dukli wyruszyliśmy w 4 osobowym składzie: Krysia, Amelka ( dyżurna fotografka na CK) I Marcin. Przyjechaliśmy bardzo wcześnie.
Auto parkujemy obok Sławka Nosala. Poznajemy jego Tatę, sympatycznego Pana o bardzo wyostrzonym dowcipie ( np. kiedy Krysia piła magnez znienacka podszedł , stanowczo mówiąc: kontrola antydopingowa, do mnie podszedł z aparatem kiedy przebierałam się w aucie). Mamy dużo czasu, więc tym razem rozgrzewka jest bardzo długa.
Jak to zwykle przed maratonem, dużo rozmów ze znajomymi z różnych stron. Chociaż w tym cyklu , większość znajomych raczej z południa Polski.
Podczas rozgrzewki robimy pierwszy podjazd maratonu. Trzeba powiedzieć dość wymagający, o sporym nastromieniu. Kiedy go pokonujemy mówię do Krysi ( mając w pamięci podjazd na Obidzę w Piwnicznej): zobaczysz co tu będzie się działo… ludzie będą spadać z rowerów i będzie kłopot. Bo to zwykle jest duży kłopot jak się jedzie w takim tłumie.
Start.. staram się jechać szybko, żeby się jakoś dobrze odnaleźć przed tym pierwszym podjazdem i zająć dobrą pozycję wyjściową do ataku na szczyt, no ale że startujemy z 4 sektora, to nie jest takie proste.
Krysia na tym podjeździe idzie bardzo mocno i już jest sporo przede mną. JA staram się jechać rytmicznie żeby czasem gdzieś o kogoś nie zahaczyć i nie spaść z roweru.
No niestety .. z roweru spada ktoś przede mną i muszę bardzo się spinać, żeby zdążyć się wypiąć. Nie ma za bardzo też jak z powrotem wsiąść na rower, bo nie ma miejsca, trzeba uważać, żeby to przeze mnie tym razem ktoś nie spadł. Myślę sobie: no nie.. tutaj zaraz stoi Amelka.. ale będzie zdjęcie… jak rower prowadzę na pierwszym podjeździe…
Ale jakoś udaje się wsiąść. Macham do Amelki, która krzyczy CZEŚĆ RODZYNKI ( oj coś czuję, że to do nas przylgnie) i jadę dalej. Wkraczamy do strefy lasu i strefy błota.
Mija mnie Marcin mówiąc coś o tym : co też ci ludzie w tym błocie robią..
Błoto niestety jest z gatunku tych oblepiających wszystko co się da. Większość osób niestety dość kiepsko sobie z nim radzi i co chwilę jest zsiadanie z roweru.
Zaczyna też się problem ze zbieraniem błota spod podkowy amora. Muszę co chwilę się zatrzymywać i wyciągać ręką błoto bo błoto blokuje koło.
No ale niestety pomiędzy podkową a oponą mam bardzo mało przestrzeni i to jest mój stały problem na bardzo błotnych maratonach, na który większej rady nie ma.
Ale cóż.. tak to już jest. Pocieszam się, że z tego co pamiętam z opisu trasy , błoto niebawem się skończy. Na maratonie w Krynicy w 2010 r. ten problem miałam przez 2/3 trasy, więc to tutaj to niewielki problem.
Ale pierwszy fragment trasy ( pierwsze 10 km) jedzie się bardzoooooo długo.
Podjazdy jak to powiedziała Krysia po maratonie.. syte. Nietrudne technicznie, ale siłowe, wymagające dużo samozaparcia, mozolne.
Pogoda piękna, świeci słońce, jest ciepło.
Beskid Niski.. kiedy byłam tutaj jesienią zafascynował mnie swoją odmiennością, spokojem. Podobnie jest teraz… cerkwie, przepiękne łąki pełne kwiatów, owce biegające gdzieś po zboczach, przejazdy przez niezliczone rzeczki, potoczki.
Jakaś taka sielskość…
Aż się prosi żeby robić zdjęcia… No niestety nie tym razem.
Przed bardzo długim podjazdem łąką… dochodzę jakąś dziewczynę. Nie znam jej, bo oprócz Aśki Dychtoń, Natalii Dubaj i Ani z Rzeszowa, nie znam dziewczyn z tego cyklu.
No , ale próbuję walczyć. Dziewczyna nie odpuszcza, siedzi mi na kole, potem mija. Jedziemy podczas gdy panowie obok idą.
No, a my tak sobie jedziemy. Po jakimś czasie odjeżdża mi. Wydaje mi się, że jedzie bardziej rytmicznie, z lepszą kadencją. Ja jadę, ale męczę się bardzo.
Jak się potem okazało była 3 na podium w mojej kategorii, 6 minut przede mną na mecie, a więc sporo.
Zjazd stokiem narciarskim, bardzo długi, widokowy. Przypomina mi trochę jeden ze zjazdów chyba w Głuszycy . Podobny był też o ile sobie dobrze przypominam w Istebnej. Fajny aczkolwiek trzeba zachować czujność, bo w takiej trawie łatwo o jakieś niespodzianki, a prędkość duża, więc wiadomo co może być.
Technicznie trasa nie jest trudna. Nie ma trudnych zjazdów, podjazdy w 95% podjeżdżam, wymagają dużo siły, ale nie trzeba specjalnie walczyć o zachowanie przyczepności.
Na drugim bufecie dosmarowuje łańcuch, bo trochę już świszczy. No i jadę dalej. Do mety jest już „tylko” 13 km.
Na jakieś 7 km przed metą wyjeżdżamy na asfalt z cerkiewką po prawej. Wydaje mi się, że już tędy jechałam. Pytam chłopaka obok: dobrze jedziemy, chyba już tutaj byliśmy?
On: dobrze, dobrze, to się tak zapętla, teraz już w dół asfaltem do mety.
Mówię: ok i jedziemy.
Nagle pojawia się zakręt w prawo pod górę i zaczyna się podjazd w terenie. Chłopak mówi: ha, chyba cię oszukałem.. musieli coś dołożyć.
Mówię: w porządku. Dobrze. Inaczej byłoby zdecydowanie za łatwo.
Jedziemy. Mijam jego, potem jeszcze jednego kolegę z przodu. Są zmęczeni. Nagle z daleka ktoś stojący przy dróżce krzyczy:
Wody Izo?
Myślę sobie: a skąd on mnie zna? Ja go nie znam….
Zdumienie.
Za chwilę następny krzyczy:
Wody Izo?
I wtedy uświadamiam sobie , ze chodzi o Izotonik, a nie moje imię. Uśmiecham się do siebie.
Na koniec jeszcze fajny zjazd terenowy, dość długi , gdzieś na dole stoi Amelka. Potem wyjazd na asfalt i już co sił w nogach do mety. Przed metą jest nieznaczny podjazd , tam sprężam się i na tym podjeździe mijam jakiegoś chłopaka.
Meta.
Krótko. Treściwie.
Trasa piękna widokowo. Niespecjalnie trudna, ale mnie jakoś ciężko się jechało. Mięśnie jakieś takie mało elastyczne.
Ale jest kolejny przejechany wyścig i bez przygód, upadków, awarii, a to chyba najważniejsze.
Po maratonie, jak to po maratonie. Rozmowy, makaron itd.
Kiedy stoimy z Anią czekając aż się zwolni myjka, jakiś chłopak zagaduje do nas podpytując o starty. Patrzy na mnie i pyta: a ty co w jakiejś folii jechałaś???
Myślę: Przebóg… poznał mnie z Piwnicznej!!!!! Jak to się stało?
Patrzę na niego i mówię: dlaczego w folii?
On: bo taka czysta jesteś..
Uśmiecham się mówiąc: aaa…. Bo ja już się wykąpałam.
Czekam na Krysię i Marcina ( jadą giga)
Marcin przyjeżdża, ale przywożą go strażacy… niestety złapany kapeć, urwany wentyl od dętki.. kłopoty.
Ma pecha, ale do trzech razy sztuka. Następne giga na pewno będzie jego.
I jeszcze jedna rzecz.
Krysia składa protest. Zgłasza sędziom , że jej koleżanka z trasy giga, po raz kolejny ustawia się w sektorze startowym nie przysługującym jej.
W regulaminie stoi , że to powinno być ukarane dyskwalifikacją. I tak powinno być uczynione, dla przykładu, bo to ponoć zachowania częste.
Ale koleżanka dostaje 1,5 minuty kary, kończy maraton z ilością pkt jak za zwycięstwo.
To nie tak. Do tego na forum CK wybucha burzliwa dyskusja. Posądzanie Krysi o to, ze nie potrafi przegrywać jest mocno nie na miejscu.
Nie na miejscu, bo Krysia akurat w swoim dorobku ma tyle ciężkich wyścigów, dających o wiele więcej satysfakcji niż maraton w Dukli, że ktoś kto ją zna i zna jej dorobek, myślę, ze doskonale o tym wie.
Po maratonie rozmawiamy o tym, dowiaduję się, że w mojej kategorii na mega jest też dziewczyna, która notorycznie robi to samo.
No cóż…
Tak to niestety jest jak sektory przed startem nie są w jakiś sposób ogrodzone.
Historia tego oto zdjęcia jest taka, że wpadły mi pod auto pieniądze. Niestety w takie miejsce, ze musiałam się ( jak widać sporo nagimnastykować żeby je wydostać). Kiedy się tak gimanstykowałam usłyszałam jak ktoś mówi: no tak jak się schowało tak kluczyki, to teraz trzeba szukać…
Krysia jak zobaczyła to zdjęcie powiedziała:
Można pomyśleć że przecinasz przewody hamulcowe konkurencyjnemu teamowi…
No fakt, zdjęcie dość osobliwe.
Maraton nr 39
Cyklokarpaty Dukla
dystans mega
miejsce kategoria 4
Kobiety open 6/9
Kiedy rozmawiałyśmy z Anią z Rzeszowa po maratonie, Ania powiedziała, ze maraton w Strzyżowie ( który był jej jak dotąd najcięższym przejechanym maratonem), bardzo ją wzmocnił i po tym maratonie , żaden jej już niestraszny. I że tamto doświadczenie było jej bardzo potrzebne.
A z tego co wiem ( z opowieści Krysi, która z Anią rozmawiała po tamtym maratonie), to Anię bardzo ciężko doświadczył tamten maraton.
Tak to działa. Widocznie tak to już działa, w myśl zasady „ co nas nie zabije to nas wzmocni”.
Podobne odczucie miałam po maratonie w Piwnicznej.
Kiedy stałam na starcie w Wojniczu , miałam duże obawy, jak po takiej przerwie odnajdę się na mtbowskich, maratonowych trasach. Stojąc na starcie w Piwnicznej bałam się jak odnajdę się na trudnych trasach u GG, stojąc na starcie w Dukli bałam się już tylko tego , żeby nie przytrafiła się jakaś awaria lub upadek, które uniemożliwiłyby mi dotarcie do mety.
Bo po Piwnicznej wiedziałam, że wiele jestem w stanie wytrzymać. Tamto doświadczenie bardzo mnie wzmocniło, dodało wiele wiary we własne, tegoroczne możliwości, ale też pomogło w jakimś sensie COŚ nieuchwytnego, czego dokładnie wytłumaczyć nie potrafię, odnaleźć w sobie.
Do Dukli wyruszyliśmy w 4 osobowym składzie: Krysia, Amelka ( dyżurna fotografka na CK) I Marcin. Przyjechaliśmy bardzo wcześnie.
Auto parkujemy obok Sławka Nosala. Poznajemy jego Tatę, sympatycznego Pana o bardzo wyostrzonym dowcipie ( np. kiedy Krysia piła magnez znienacka podszedł , stanowczo mówiąc: kontrola antydopingowa, do mnie podszedł z aparatem kiedy przebierałam się w aucie). Mamy dużo czasu, więc tym razem rozgrzewka jest bardzo długa.
Jak to zwykle przed maratonem, dużo rozmów ze znajomymi z różnych stron. Chociaż w tym cyklu , większość znajomych raczej z południa Polski.
Podczas rozgrzewki robimy pierwszy podjazd maratonu. Trzeba powiedzieć dość wymagający, o sporym nastromieniu. Kiedy go pokonujemy mówię do Krysi ( mając w pamięci podjazd na Obidzę w Piwnicznej): zobaczysz co tu będzie się działo… ludzie będą spadać z rowerów i będzie kłopot. Bo to zwykle jest duży kłopot jak się jedzie w takim tłumie.
Start.. staram się jechać szybko, żeby się jakoś dobrze odnaleźć przed tym pierwszym podjazdem i zająć dobrą pozycję wyjściową do ataku na szczyt, no ale że startujemy z 4 sektora, to nie jest takie proste.
Krysia na tym podjeździe idzie bardzo mocno i już jest sporo przede mną. JA staram się jechać rytmicznie żeby czasem gdzieś o kogoś nie zahaczyć i nie spaść z roweru.
No niestety .. z roweru spada ktoś przede mną i muszę bardzo się spinać, żeby zdążyć się wypiąć. Nie ma za bardzo też jak z powrotem wsiąść na rower, bo nie ma miejsca, trzeba uważać, żeby to przeze mnie tym razem ktoś nie spadł. Myślę sobie: no nie.. tutaj zaraz stoi Amelka.. ale będzie zdjęcie… jak rower prowadzę na pierwszym podjeździe…
Ale jakoś udaje się wsiąść. Macham do Amelki, która krzyczy CZEŚĆ RODZYNKI ( oj coś czuję, że to do nas przylgnie) i jadę dalej. Wkraczamy do strefy lasu i strefy błota.
Mija mnie Marcin mówiąc coś o tym : co też ci ludzie w tym błocie robią..
Błoto niestety jest z gatunku tych oblepiających wszystko co się da. Większość osób niestety dość kiepsko sobie z nim radzi i co chwilę jest zsiadanie z roweru.
Zaczyna też się problem ze zbieraniem błota spod podkowy amora. Muszę co chwilę się zatrzymywać i wyciągać ręką błoto bo błoto blokuje koło.
No ale niestety pomiędzy podkową a oponą mam bardzo mało przestrzeni i to jest mój stały problem na bardzo błotnych maratonach, na który większej rady nie ma.
Ale cóż.. tak to już jest. Pocieszam się, że z tego co pamiętam z opisu trasy , błoto niebawem się skończy. Na maratonie w Krynicy w 2010 r. ten problem miałam przez 2/3 trasy, więc to tutaj to niewielki problem.
Ale pierwszy fragment trasy ( pierwsze 10 km) jedzie się bardzoooooo długo.
Podjazdy jak to powiedziała Krysia po maratonie.. syte. Nietrudne technicznie, ale siłowe, wymagające dużo samozaparcia, mozolne.
Pogoda piękna, świeci słońce, jest ciepło.
Beskid Niski.. kiedy byłam tutaj jesienią zafascynował mnie swoją odmiennością, spokojem. Podobnie jest teraz… cerkwie, przepiękne łąki pełne kwiatów, owce biegające gdzieś po zboczach, przejazdy przez niezliczone rzeczki, potoczki.
Jakaś taka sielskość…
Aż się prosi żeby robić zdjęcia… No niestety nie tym razem.
Przed bardzo długim podjazdem łąką… dochodzę jakąś dziewczynę. Nie znam jej, bo oprócz Aśki Dychtoń, Natalii Dubaj i Ani z Rzeszowa, nie znam dziewczyn z tego cyklu.
No , ale próbuję walczyć. Dziewczyna nie odpuszcza, siedzi mi na kole, potem mija. Jedziemy podczas gdy panowie obok idą.
No, a my tak sobie jedziemy. Po jakimś czasie odjeżdża mi. Wydaje mi się, że jedzie bardziej rytmicznie, z lepszą kadencją. Ja jadę, ale męczę się bardzo.
Jak się potem okazało była 3 na podium w mojej kategorii, 6 minut przede mną na mecie, a więc sporo.
Zjazd stokiem narciarskim, bardzo długi, widokowy. Przypomina mi trochę jeden ze zjazdów chyba w Głuszycy . Podobny był też o ile sobie dobrze przypominam w Istebnej. Fajny aczkolwiek trzeba zachować czujność, bo w takiej trawie łatwo o jakieś niespodzianki, a prędkość duża, więc wiadomo co może być.
Technicznie trasa nie jest trudna. Nie ma trudnych zjazdów, podjazdy w 95% podjeżdżam, wymagają dużo siły, ale nie trzeba specjalnie walczyć o zachowanie przyczepności.
Na drugim bufecie dosmarowuje łańcuch, bo trochę już świszczy. No i jadę dalej. Do mety jest już „tylko” 13 km.
Na jakieś 7 km przed metą wyjeżdżamy na asfalt z cerkiewką po prawej. Wydaje mi się, że już tędy jechałam. Pytam chłopaka obok: dobrze jedziemy, chyba już tutaj byliśmy?
On: dobrze, dobrze, to się tak zapętla, teraz już w dół asfaltem do mety.
Mówię: ok i jedziemy.
Nagle pojawia się zakręt w prawo pod górę i zaczyna się podjazd w terenie. Chłopak mówi: ha, chyba cię oszukałem.. musieli coś dołożyć.
Mówię: w porządku. Dobrze. Inaczej byłoby zdecydowanie za łatwo.
Jedziemy. Mijam jego, potem jeszcze jednego kolegę z przodu. Są zmęczeni. Nagle z daleka ktoś stojący przy dróżce krzyczy:
Wody Izo?
Myślę sobie: a skąd on mnie zna? Ja go nie znam….
Zdumienie.
Za chwilę następny krzyczy:
Wody Izo?
I wtedy uświadamiam sobie , ze chodzi o Izotonik, a nie moje imię. Uśmiecham się do siebie.
Na koniec jeszcze fajny zjazd terenowy, dość długi , gdzieś na dole stoi Amelka. Potem wyjazd na asfalt i już co sił w nogach do mety. Przed metą jest nieznaczny podjazd , tam sprężam się i na tym podjeździe mijam jakiegoś chłopaka.
Meta.
Krótko. Treściwie.
Trasa piękna widokowo. Niespecjalnie trudna, ale mnie jakoś ciężko się jechało. Mięśnie jakieś takie mało elastyczne.
Ale jest kolejny przejechany wyścig i bez przygód, upadków, awarii, a to chyba najważniejsze.
Po maratonie, jak to po maratonie. Rozmowy, makaron itd.
Kiedy stoimy z Anią czekając aż się zwolni myjka, jakiś chłopak zagaduje do nas podpytując o starty. Patrzy na mnie i pyta: a ty co w jakiejś folii jechałaś???
Myślę: Przebóg… poznał mnie z Piwnicznej!!!!! Jak to się stało?
Patrzę na niego i mówię: dlaczego w folii?
On: bo taka czysta jesteś..
Uśmiecham się mówiąc: aaa…. Bo ja już się wykąpałam.
Czekam na Krysię i Marcina ( jadą giga)
Marcin przyjeżdża, ale przywożą go strażacy… niestety złapany kapeć, urwany wentyl od dętki.. kłopoty.
Ma pecha, ale do trzech razy sztuka. Następne giga na pewno będzie jego.
I jeszcze jedna rzecz.
Krysia składa protest. Zgłasza sędziom , że jej koleżanka z trasy giga, po raz kolejny ustawia się w sektorze startowym nie przysługującym jej.
W regulaminie stoi , że to powinno być ukarane dyskwalifikacją. I tak powinno być uczynione, dla przykładu, bo to ponoć zachowania częste.
Ale koleżanka dostaje 1,5 minuty kary, kończy maraton z ilością pkt jak za zwycięstwo.
To nie tak. Do tego na forum CK wybucha burzliwa dyskusja. Posądzanie Krysi o to, ze nie potrafi przegrywać jest mocno nie na miejscu.
Nie na miejscu, bo Krysia akurat w swoim dorobku ma tyle ciężkich wyścigów, dających o wiele więcej satysfakcji niż maraton w Dukli, że ktoś kto ją zna i zna jej dorobek, myślę, ze doskonale o tym wie.
Po maratonie rozmawiamy o tym, dowiaduję się, że w mojej kategorii na mega jest też dziewczyna, która notorycznie robi to samo.
No cóż…
Tak to niestety jest jak sektory przed startem nie są w jakiś sposób ogrodzone.
Przygotowania do maratonu© lemuriza1972
Na rozgrzewce© lemuriza1972
Na rozgrzewce z Krysią© lemuriza1972
Pierwszy podjazd maratonu© lemuriza1972
Pierwszy podjazd© lemuriza1972
Jadę© lemuriza1972
Do mety© lemuriza1972
Aśka, Piotrek, Rafał i ja© lemuriza1972
Po maratonie© lemuriza1972
Historia tego oto zdjęcia jest taka, że wpadły mi pod auto pieniądze. Niestety w takie miejsce, ze musiałam się ( jak widać sporo nagimnastykować żeby je wydostać). Kiedy się tak gimanstykowałam usłyszałam jak ktoś mówi: no tak jak się schowało tak kluczyki, to teraz trzeba szukać…
Krysia jak zobaczyła to zdjęcie powiedziała:
Można pomyśleć że przecinasz przewody hamulcowe konkurencyjnemu teamowi…
No fakt, zdjęcie dość osobliwe.
Poszukiwania© lemuriza1972
- DST 41.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:05
- VAVG 13.30km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 lipca 2013
Rozjazd
Bardzo króciutki rozjazd ( bo nie było za dużo czasu), zakończony bufetem u Krysi i Adama.
Z tego też względu napisane relacji z Dukli, muszę chyba przełożyć na .. zdecydowanie później.
Z tego też względu napisane relacji z Dukli, muszę chyba przełożyć na .. zdecydowanie później.
- DST 16.00km
- Czas 00:43
- VAVG 22.33km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze