Niedziela, 28 lipca 2013
84 km UPAŁU czyli na Jamną
Kiedy tuż po 8 wyszłam z domu wyrzucić śmieci i zalało mnie słońce, żar, duchota itd..pomyślałam: rany… rozsądniej byłoby dzisiaj odpuścić taką długą jazdę.
Ale zaraz pomyślałam: damy radę…
A jednak nie okazało się to takie proste.
Nad ranem sen: jakimś wałem jedzie człowiek na rowerze i nagle spada z tego wału, zalicza ogromne OTB, uderza głową o asfalt, biegnę do niego… dzwonię na pogotowie i nie mogę się dodzwonić…
( sen pewnie spowodowany był tym, że oglądałam wieczorem cudowny francuski film „ Jeszcze dalej na północ”. Gorąco polecam. W tym filmie była taka scenka jak to naczelnik poczty ze swoim pracownikiem pojechali na rowerach rozwozić listy. Pojechali razem, bo listonosz nie potrafił odmawiać i kiedy rozwoził listy to mieszkańcy miasteczka częstowali go alkoholem. Wracał na pocztę kompletnie pijany. Naczelnik postanowił więc nauczyć go odmawiania. Skończyło się tak… że obydwaj wracali na pocztę pijani i na tych żółtych , pocztowych rowerach, uciekali przed policją).
Ten sen był z pewnością zapowiedzią mojej dzisiejszej niedyspozycji.. dziwnych zdarzeń, które mi się przytrafiały na trasie ( a to na zjeździe zahaczyłam kierownicą o patyk i skończyło się upadkiem na szczęście niegroźnym, a to na zjeździe do rzeczki , który nie jest łatwy, na rozjeździe kiedy Kra.Tomasz zapytał w którą stronę jechać, przyhamowałam żeby mu odpowiedzieć, w tak niefortunnym miejscu – znowu wielki patyk, którego nie zauważyłam i rower stanął dęba a ja dostałam kierownicą w brzuch.. oj bolałooooo….)
Na początek niespodzianka – dostajemy od Marcina ( ja i Krysia) piękne zdjęcia z maratonu w Dukli.
Fajnieeeeee……..
Dzisiaj bardzo liczna ekipa:
Krysia, Adam, Marcin, Tomek, Kra.Tomasz, Bracia Labudu, Dywan, Olek i ja.
Miał być jeszcze Tata Olka czyli Piotrek, ale coś tam podziało się z rowerem.
Dzisiaj jedziemy na Jamną z Tarnowa, bez dojeżdżania samochodem. Pierwsze chyba 30 km jedzie mi się nadspodziewanie dobrze jak na taki potężny upał ( mój licznik pokazuje 40 stopni w słońcu).
Dywan co chwilę powtarza: ale tutaj jest piękniiieeeee….
To dość osobliwe"), bo przecież jest z Tarnowa. No, ale tak to jest jak przez lata jeździ się w wyścigach i trenuje do utarty tchu na jedynej górce na terenie miasta czyli Marcince:).
Nie ma czasu na wycieczki i oglądanie naszej pięknej okolicy. No, ale Dywanowi się odmieniło, dał sobie spokój z wyścigami, może teraz pozna okolicę.
Bo rzeczywiście jest piękna.
Dla nas droga na Jamną standardowa, wielokrotnie przebywana, więc już aż tak nie zachwyca.
Pytam Kra. Tomasza skąd decyzja o startach u GG, a on mówi: przez twojego bloga…
Ot niespodzianka. No miło… że mój blog stał się inspiracją.
Chyba musze pomyśleć o jakiejś prowizji od GG:).
Tomasz dobrze sobie radzi pod górę, a z tego co mówił jeździ dopiero od dwóch lat. No to szacunek.
Po 30 km czuję jak opadam kompletnie z sił i ciężko mi sobie wyobrazić jak pod dojechaniu na Jamną, wrócę z niej do Tarnowa.
Z każdym następnym podjazdem, na którym słonce praży niemiłosiernie, jest ze mną coraz gorzej.
A tak się fajnie jechało na początku…. Zaczynam mieć dreszcze i myślę sobie: ohooo niedobrze… chyba trzeba będzie wrócić z Jamnej najłatwiejszą asfaltową drogą przez Zakliczyn ( a to i tak 40 km).
Przypomina mi się maraton z 2008r. w Michałowicach, kiedy upał był podobny i kiedy na trasie było mi już przeraźliwie zimnoooooo…. Objawy udaru... A po dojechaniu na metę miałam takie skurcze, że nie pamiętam, zebym takie kiedykolwiek miała.
Niby mawia się, że nie ma złej pogody dla kolarzy. Ta dzisiejsza jednak była chyba nie dla mnie. Nie na taką długą trasę, w 2/3 prowadzącą otwartymi podjazdami.
Lasu było zbyt mało, nie było się gdzie schronić.
Ale do Jamnej jakoś się doczołguję, chociaż z trudem. Ostatni podjazd to już walka o życie i już tam wiem, że to wszystko na co mnie stać tego dnia.
Pod Domem św. Jacka pijemy oranżadę, Adam proponuje krótką pętlę po Jamnej, ja rezygnuję od razu , bo wiem, ze to by mnie zabiło i tylko kłopot by ze mną mieli.
Tomek jest tego samego zdania, więc oni jadą dalej, a my jedziemy do Bacówki i tam postanawiamy na nich zaczekać.
Nie ma tego złego co nie wyszłoby na dobre ( chociaż szczerze mówiąc czuję delikatny niesmak , że zdezerterowałam) , dawno nie siedziałam sobie tak długo w pięknych okolicznościach przyrody na Jamnej, a do tego przyjeżdżają na szosówkach Asia i Rafał Dychtoniowie.
Siedzimy, jest miło, po jakimś czasie dojeżdża nasza ekipa. Trwają rozmowy o drodze powrotnej. Jeszcze się przez chwilę łudzę, że dam radę wrócić razem ze wszystkimi, ale po pierwszych kilometrach , kiedy uświadamiam sobie, ze Adam planuje jeszcze długi , szutrowy podjazd przez las, to wiem, że to byłoby za dużo, jak dla mnie tego dnia.
Jeszcze więc tylko zjeżdżam zjazd do rzeczki ( a właściwie nie w całości, bo dzisiaj jest okropnie sucho.. nie lubię jeździć po takim suchym, niepewnie się czuję i przytrafiają mi się tam dwie małe wpadki, no ale to nie jest łatwy zjazd) i potem decyduję się na zjazd do Paleśnicy. Wraz ze mną Tomek i Krzysiek , reszta jedzie pod górę. Ot twardziele.
Ja jednak chyba wolę zimno i deszcz zdecydowanie, fizycznie, pomimo przeraźliwego zimna, lepiej czułam się podczas maratonu w Piwnicznej.
Wracamy asfaltem . Do pokonania ok 40 km. Nie są to łatwe km, pomimo tego, że płaskie właściwie. Rozgrzany asfalt, palące słońce i zupełny brak drzew przy drodze.
Ale pomimo tego jedziemy dość sprawnie i w nie najgorszym tempie jak na ten upał. Polewam się co chwilę wodą z bidonu.
W pewnym momencie jednak zaczyna mnie boleć stłuczony brzuch i myślę sobie: niedobrze…
Ale przechodzi na szczęście.
W takim upale jeszcze w tym roku nie jechałam. Mówię potem do Tomka: można jeździć taką trasę jak jest 30 stopni, ale nie 40…
Bo szczerze mówiąc chociaż pod względem towarzyskim było jak zwykle super, to jazda dla mnie nie była dzisiaj przyjemna ( z wyjątkiem pierwszych 30 km). Potem nie miałam już siły na podziwianie widoków, robienie zdjęć, czołgałam się na Jamną jak zombi.
Dzisiaj to idealny byłby cień lasu i wtedy można byłoby jeździć.
Ale te 84 km w takim upale i przy tak palącym słońcu, i do tego ze sporą ilością podjazdów, to jak dla mnie było zdecydowanie za dużo.
Końcówkę pojechałam sobie terenem ( niebieski nad Dunajcem) i Buczyna. Jaka to ulga zboczyć z asfaltu
Bilans dzisiejszy: wypite 4 bidony, oranżada na Jamnej, małe piwo w Bacówce.
Dawno nie wracałam z taką radością do domu. A w domu wanna pełna zimnej wody. Co za ulga…
Jutro pływam, czytam, odpoczywam.. a rower tylko jako środek lokomocji do Radłowa i z powrotem.
PS Pomimo, że było ciężko, to jednak nie żałuję, że pojechałam.
Zawsze to w nogach te km zostają:)
Jedzie czołówka© lemuriza1972
Krysia i Marcin© lemuriza1972
Marcinka w oddali© lemuriza1972
Krysia, Marcin, Tomek i Dywan na Lubince© lemuriza1972
Krysia i Tomek© lemuriza1972
Dywan na żółtym szlaku pieszym© lemuriza1972
Jedziemy dalek© lemuriza1972
Kurz unosi się za Dywanem© lemuriza1972
Krótka przerwa - kierownik wycieczki na pierwszym planie© lemuriza1972
Odpoczynek na Jamnej© lemuriza1972
Jak dobrze posiedzieć w cieniu© lemuriza1972
Na pierwszym planie Tomek, Rafał i Asia© lemuriza1972
Ekipa wyjazdowa© lemuriza1972
Ekipa wyjazdowa 2© lemuriza1972
Jest nadzieja na lepszą formę:)© lemuriza1972
I jeszcze krótki filmik
&feature=youtu.be
- DST 84.00km
- Teren 20.00km
- Czas 04:38
- VAVG 18.13km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 40.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 147 ( 78%)
- Kalorie 2010kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Silna ekipa, w grupie zawsze raźniej i nie groźne są upały :)))
Nefre - 20:21 wtorek, 30 lipca 2013 | linkuj
no właśnie wydawało mi się że to bardziej kwestia blokady psychicznej niż techniki i widzę że sam zdajesz sobie z tego sprawę a to już dobrze :)
labudu - 14:11 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj
odnośnie mojej dyspozycji na zjazdach pracuje nadtym od marca ale wczoraj doszły dwie rzeczy pierwsze nowe klocki które trzeba dotrzeć bo wogóle niehamowały tylko spowalniały a druga to sen Izy jak mi go opowiedziała to już miałem dość ponieważ kilka ładnych lat temu zaliczyłem niezłego dzwona i właśnie potrzebna była kartetka. Wiec wspomnienia wróciły i założyła sie blokada :D nienawidze jeżdzić w dół po wąskich asfaltach i szutrach
maku87 - 13:29 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj
Kra.Tomasz pod górkę rzeczywiście bardzo fajnie podjeżdża, ale w moim odczuciu bardzo dużo traci na zjazdach. Szkoda bo część tego co wypracuje na podjeździe straci na pierwszym zjeździe, ale i tak fajnie jeździ. Górki musi mieć wytrenowane, przecież mieszka w zasadzie na Brzance.
Dzięki za wspólna jazde, dziś przynajmniej nie było błota :P labudu - 19:59 niedziela, 28 lipca 2013 | linkuj
Dzięki za wspólna jazde, dziś przynajmniej nie było błota :P labudu - 19:59 niedziela, 28 lipca 2013 | linkuj
Raz jechałem tylko w takim upale ale to asfaltami. Gdyby nie ten upał było by idealnie.
Tuannika - 18:46 niedziela, 28 lipca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!