Wpisy archiwalne w miesiącu
Czerwiec, 2011
Dystans całkowity: | 814.00 km (w terenie 164.00 km; 20.15%) |
Czas w ruchu: | 39:35 |
Średnia prędkość: | 21.05 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 178 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (91 %) |
Suma kalorii: | 16455 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 45.22 km i 2h 05m |
Więcej statystyk |
Czwartek, 30 czerwca 2011
Regeneracja
Takie było założenie po wczorajszych 80 km i chyba było to słuszne podejście.
Pewnie gdybysmy załozyły ciężki trening jakos dałybysmy radę, ale czy to byłoby mądre? raczej nie.
Trasa do Wojnicza i z powrotem, bocznymi drogami rzecz jasna.
Potem jeszcze na myjkę. Potem na kolację do Andżeliki.
jutro raczej wolne. W Mościcach jest jutro koncert The Scorpions. Nawet moja mała , kameralna ulica Kasztanowa ma byc wyłączona z ruchu.
No to moze pójdę trochę posłuchać?:)
w koncu to jakieś 500 m od domu.
A moze nawet nie trzeba będzie wychodzić? pewnie wystarczy otworzyć okno:)
Pewnie gdybysmy załozyły ciężki trening jakos dałybysmy radę, ale czy to byłoby mądre? raczej nie.
Trasa do Wojnicza i z powrotem, bocznymi drogami rzecz jasna.
Potem jeszcze na myjkę. Potem na kolację do Andżeliki.
jutro raczej wolne. W Mościcach jest jutro koncert The Scorpions. Nawet moja mała , kameralna ulica Kasztanowa ma byc wyłączona z ruchu.
No to moze pójdę trochę posłuchać?:)
w koncu to jakieś 500 m od domu.
A moze nawet nie trzeba będzie wychodzić? pewnie wystarczy otworzyć okno:)
- DST 40.00km
- Czas 01:48
- VAVG 22.22km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 161 ( 85%)
- HRavg 131 ( 69%)
- Kalorie 708kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 czerwca 2011
" Błogosławiony ten rower"
&feature=fvwrel
7.00 rano. Kawa kusi zapachem i smakiem, Siergiej otwiera komputer… Dzień dobry!:)
Ta piosenka powyżej to ze specjalną dedykacją dla kolegi Siergieja, Anioła Stróża naszego:) Andżeliki i mojego.
Siergiej co prawda powiedział ostatnio , że ta muza, którą tu prezentuję beznadziejna jest, ale powiedziałam , że ona nie jest do szaleństw na "dancefloorze", ale do słuchania.
Siergiej lubi zjeżdżać na rowerze po schodach na klatkach schodowych no to w teledysku i takie sekwencje są.
To jak Siergiejku kiedy jakaś LongIsland:)? Ewentualnie „Dotyk Anioła”?:)
Koniec tej prywaty już:). Przejdźmy do rzeczy.
Dzisiaj w planie była wytrzymałość. Pogoda chciała nam popsuć te plany, bo paskudnie lało od rana. Napisałam jednak do Andżeliki: bez względu na wszystko, jadę. Najwyzej zmoknę, w koncu nie raz zmokłam.
Ale niebiosa okazały się łaskawe. Około 16 słonce wyjrzało zza chmur i zrobiło się pięknie. Co prawda gdzieś tam w okolicy Marcinki majaczyły na horyzoncie czarne chmurzyska, ale pomimo tego podjęłam decyzję: jedziemy do Czchowa. Do Czchowa jest 40 km, tam i z powrotem 80. Szybko obliczyłam , że jeśli pojedziemy w miarę dobrze to przed zmrokiem spokojnie zdążymy.
Pojechałysmy w miarę dobrze:). Bez szału, ale w normie. Dobre tempo. Równo.
Andżelika nie wiedziała gdzie jedziemy, więc kiedy dojechałyśmy do zapory w Czchowie usmiechneła się z radości. No bo widok przed nami był co tu dużo mówić piękny.
Do tego te zapachy z lasów otaczających zalew. Prawdziwie górskie zapachy. Super.
Szkoda, ze nie miałysmy czasu, żeby dłużej tam „zabawić” bo to naprawdę cudne miejsce i aż się nie chciało wracać do domu.
Jechałysmy cały czas niebieskim szlakiem rowerowym, który bardzo polecam, bo ruch znikomy. Droga bez specjalnie duzych podjazdów aczkolwiek kilka jest, a ponieważ jakoś specjalnie nie oszczędzałyśmy się na podjazdach, to wysiłek był odczuwalny.
Niestety za mało picia miałysmy i musiałysmy ratować się wodą z kranu na stacji benzynowej w Zakliczynie.
Trochę się zmęczyłam w koncu 3 godziny jazdy w dośc dobrym tempie z kilkoma podjazdami to nie byle co:) Czuję nogi, czuję, że żyję:) To jest fajne uczucie:)
Wczoraj Aneta z Krakowa ( której nakazałam wyciagnięcie roweru z czeluści piwnicy i jazdy terapeutyczne) , napisała mi: błogosławiony ten rower…
Zakochała się szybciutko w swoim 20 letnim Bianchi.
Wcale się jej nie dziwię.
Bo cóż… rower pomaga, rower uzależnia, rower poprawia samopoczucie, rower czasem nawet ratuje życie….
Niech będzie błogosławiony więc….
7.00 rano. Kawa kusi zapachem i smakiem, Siergiej otwiera komputer… Dzień dobry!:)
Ta piosenka powyżej to ze specjalną dedykacją dla kolegi Siergieja, Anioła Stróża naszego:) Andżeliki i mojego.
Siergiej co prawda powiedział ostatnio , że ta muza, którą tu prezentuję beznadziejna jest, ale powiedziałam , że ona nie jest do szaleństw na "dancefloorze", ale do słuchania.
Siergiej lubi zjeżdżać na rowerze po schodach na klatkach schodowych no to w teledysku i takie sekwencje są.
To jak Siergiejku kiedy jakaś LongIsland:)? Ewentualnie „Dotyk Anioła”?:)
Koniec tej prywaty już:). Przejdźmy do rzeczy.
Dzisiaj w planie była wytrzymałość. Pogoda chciała nam popsuć te plany, bo paskudnie lało od rana. Napisałam jednak do Andżeliki: bez względu na wszystko, jadę. Najwyzej zmoknę, w koncu nie raz zmokłam.
Ale niebiosa okazały się łaskawe. Około 16 słonce wyjrzało zza chmur i zrobiło się pięknie. Co prawda gdzieś tam w okolicy Marcinki majaczyły na horyzoncie czarne chmurzyska, ale pomimo tego podjęłam decyzję: jedziemy do Czchowa. Do Czchowa jest 40 km, tam i z powrotem 80. Szybko obliczyłam , że jeśli pojedziemy w miarę dobrze to przed zmrokiem spokojnie zdążymy.
Pojechałysmy w miarę dobrze:). Bez szału, ale w normie. Dobre tempo. Równo.
Andżelika nie wiedziała gdzie jedziemy, więc kiedy dojechałyśmy do zapory w Czchowie usmiechneła się z radości. No bo widok przed nami był co tu dużo mówić piękny.
Do tego te zapachy z lasów otaczających zalew. Prawdziwie górskie zapachy. Super.
Szkoda, ze nie miałysmy czasu, żeby dłużej tam „zabawić” bo to naprawdę cudne miejsce i aż się nie chciało wracać do domu.
Jechałysmy cały czas niebieskim szlakiem rowerowym, który bardzo polecam, bo ruch znikomy. Droga bez specjalnie duzych podjazdów aczkolwiek kilka jest, a ponieważ jakoś specjalnie nie oszczędzałyśmy się na podjazdach, to wysiłek był odczuwalny.
Niestety za mało picia miałysmy i musiałysmy ratować się wodą z kranu na stacji benzynowej w Zakliczynie.
Trochę się zmęczyłam w koncu 3 godziny jazdy w dośc dobrym tempie z kilkoma podjazdami to nie byle co:) Czuję nogi, czuję, że żyję:) To jest fajne uczucie:)
Wczoraj Aneta z Krakowa ( której nakazałam wyciagnięcie roweru z czeluści piwnicy i jazdy terapeutyczne) , napisała mi: błogosławiony ten rower…
Zakochała się szybciutko w swoim 20 letnim Bianchi.
Wcale się jej nie dziwię.
Bo cóż… rower pomaga, rower uzależnia, rower poprawia samopoczucie, rower czasem nawet ratuje życie….
Niech będzie błogosławiony więc….
widoczek© lemuriza1972
Z moim starym Magnusem w Czchowie© lemuriza1972
Na zaporze© lemuriza1972
Andżelika na zaporze w Czchowie© lemuriza1972
a nad nami niebo błękitne...© lemuriza1972
- DST 80.00km
- Teren 2.00km
- Czas 03:06
- VAVG 25.81km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 171 ( 90%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 1474kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 czerwca 2011
Pasja a życie rodzinne
Wciąż jestem na etapie czytania książki Olgi Morawskiej „ Góry na opak”. Książka jest ogromnie ciekawa i właściwie można ją przeczytać w ciągu jednego dnia, ale mam mało czasu ostatnio, stąd tak długo to trwa.
Zastanowiło mnie jedno zdanie z wywiadu z Anną Milewską, wdową po Andrzeju Zawadzie.
Dlaczego?
Bo często słyszę rozmowy na ten temat.
Ja tego problemu nie mam, ale inni tak. To znaczy realizowanie pasji a .. partner, rodzina.
Wiadomo pasja wymaga czasu, nakładów finansowych i często trudno to pogodzić z zyciem rodzinnym. Trzeba szukać kompromisów.
Milewska powiedziała jednak coś niezwykle mądrego:
„ – Ważne było dla ciebie to, że się wspina?
- Ważne bo wiedziałam, ze to jego buduje. I ze to kocha, ze to jest jego życie. Dlatego nigdy bym nie zaprotestowała”
gdzieś w dalszej części wywiadu Anna Milewska powiedziała, ze bez wspinania Andrzej nie byłby tą osobą, którą pokochała.
Ładne prawda?
Ale wiadomo nie jest łatwo pogodzić pasję z zyciem rodzinnym. wielu z nas ma ten problem, czasem jest on bardzo poważny.
Najfajniej byłoby dzielić pasję z partnerem, ale wiadomo.. to nie wszystko, bo są jeszcze obowiązki, dzieci, dom.
W sobotę poznałam kolejne ciekawe osoby i stwierdzam, ze naprawdę jest ich wiele wkoło nas. Ludzie robią ciekawe rzeczy w zyciu.
Poznałam dwóch panów, którzy się wspinają, wiec to dla mnie szczególnie cenne, bo lubię słuchać o wspinaniu się.
Ale poznałam też młodego człowieka, który jest szefem kuchni w tarnowskiej restauracji , a że akurat tuż przed wyjsciem na Rynek obejrzałam fragment programu Magdy Gessler to miałam 100 pytan do:). Fajnie jest czasem pogadać o czymś innym niż rower:))).
A dzisiaj.. dzisiaj wróciłam ogromnie zmęczona z pracy, do tego wczoraj wieczorem dopadła mnie moja zmora – ogromna migrena, znowu rozmazany obraz… i ogromny ból głowy przez cały dzisiejszy dzień. Do tego od 14 zaczęło lać jak z cebra, więc z dzisiejszego treningu .. nic nie wyszło.
Tylko trochę ćwiczeń w domu… ale one nie dają tyle radości.
I jeszcze trochę zdjęć z wyjazdu niedzielnego.
y
Zastanowiło mnie jedno zdanie z wywiadu z Anną Milewską, wdową po Andrzeju Zawadzie.
Dlaczego?
Bo często słyszę rozmowy na ten temat.
Ja tego problemu nie mam, ale inni tak. To znaczy realizowanie pasji a .. partner, rodzina.
Wiadomo pasja wymaga czasu, nakładów finansowych i często trudno to pogodzić z zyciem rodzinnym. Trzeba szukać kompromisów.
Milewska powiedziała jednak coś niezwykle mądrego:
„ – Ważne było dla ciebie to, że się wspina?
- Ważne bo wiedziałam, ze to jego buduje. I ze to kocha, ze to jest jego życie. Dlatego nigdy bym nie zaprotestowała”
gdzieś w dalszej części wywiadu Anna Milewska powiedziała, ze bez wspinania Andrzej nie byłby tą osobą, którą pokochała.
Ładne prawda?
Ale wiadomo nie jest łatwo pogodzić pasję z zyciem rodzinnym. wielu z nas ma ten problem, czasem jest on bardzo poważny.
Najfajniej byłoby dzielić pasję z partnerem, ale wiadomo.. to nie wszystko, bo są jeszcze obowiązki, dzieci, dom.
W sobotę poznałam kolejne ciekawe osoby i stwierdzam, ze naprawdę jest ich wiele wkoło nas. Ludzie robią ciekawe rzeczy w zyciu.
Poznałam dwóch panów, którzy się wspinają, wiec to dla mnie szczególnie cenne, bo lubię słuchać o wspinaniu się.
Ale poznałam też młodego człowieka, który jest szefem kuchni w tarnowskiej restauracji , a że akurat tuż przed wyjsciem na Rynek obejrzałam fragment programu Magdy Gessler to miałam 100 pytan do:). Fajnie jest czasem pogadać o czymś innym niż rower:))).
A dzisiaj.. dzisiaj wróciłam ogromnie zmęczona z pracy, do tego wczoraj wieczorem dopadła mnie moja zmora – ogromna migrena, znowu rozmazany obraz… i ogromny ból głowy przez cały dzisiejszy dzień. Do tego od 14 zaczęło lać jak z cebra, więc z dzisiejszego treningu .. nic nie wyszło.
Tylko trochę ćwiczeń w domu… ale one nie dają tyle radości.
I jeszcze trochę zdjęć z wyjazdu niedzielnego.
Rajd Sokoła ciąg dalszy© lemuriza1972
Czekamy na dojazd częsci grupy:)© lemuriza1972
Jak zwykle z Andżeliką© lemuriza1972
jedziemy© lemuriza1972
zdjęcie zbiorowe na ruinach© lemuriza1972
nasza górska trójka treningowa czy Andżelika, Mirek i ja© lemuriza1972
y
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 czerwca 2011
Siatkówka:)))))))
Krócitko ale fajniiiiieeeeeeeeee:)))))
Nie ma to jak siatkówka. Naprawdę fajny sport pod warunkiem, że trochę się potrafi grać. Andżelika powiedziała juz po: nie ma jak rower, cieszę się , ze jutro pojedziemy na rower.
Powiedziałam: siatkówka jest lepsza, gdybyś umiała grać ( bez urazy dla Andżeliki, ale wiadomo , ze siatkówka do łatwych sportów nie należy i nauka techniki zajmuje bardzo dużo czasu), to wtedy naprawdę bys polubiła.
Bo to jest tak... jak sie już ma trochę techniki to naprawdę ta gra cieszy bardzo, te wszystkie kombinacje, zagrania.
No ale to jest sport którego nie da się nauczyć w rok. To zajmuje lata zmudnej pracy. Na rowerze łatwiej nauczyć się jeżdzić i nauka techniki ( np zjazdu) naprawdę zajmuje sporo mniej czasu niż technika siatkówki. W rowerze oczywiście liczy się siła, kondycja, wytrzymałość, ale to można wypracować w znacznie krótszym okresie niż nauka techniki gry w siatkówkę.
Wiadomo rower wymaga wiecje samozaparcia i odwagi jeśli chodzi o zjazdy np.
ale reasumując znacznie szybciej można dojść do w miare przyzowitego poziomu na rowerze.
Zresztą zupełnie inny rodzaj sportu - nie ma co porównywać.
dla mnie siatkówka zawsze będzie numerem jeden.
dzisiaj moja nóżka juz o wiele sprawniejsza, więc mogłam pobiegać i więcej poruszać sie w polu, trochę fajnych piłek obronić ( Andżelika się śmiała: jesteś mistrzynią fikołajków - chodziło jej o obronę piłek z wypadem i przewrotem przez bark). Odwazyłam się nawet troszeczkę poatakować o ile atakiem to nazwać mozna, bo właściwie atakowałam z miejsca, bez właściwego naskoku - tego się boję i już chyba nigdy sie nie odważę. Boję sie o kolano, kostkę. Mogłabym sobie krzywdę zrobić.
dzisiaj była juz całkiem fajna gra, bo były trzy dziewczyny, które trenują albo trenowały. jedna nawet w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Mielcu:).
Było fajnie naprawdę. Radość. Dużo endorfinek.
A jutro najpierw ciężki dzień w pracy, a potem trening własciwy czyli rower. Jutro chcemy zrobić trochę wytrzymałości i pojechać na jakąś długą trasę.
Nie ma to jak siatkówka. Naprawdę fajny sport pod warunkiem, że trochę się potrafi grać. Andżelika powiedziała juz po: nie ma jak rower, cieszę się , ze jutro pojedziemy na rower.
Powiedziałam: siatkówka jest lepsza, gdybyś umiała grać ( bez urazy dla Andżeliki, ale wiadomo , ze siatkówka do łatwych sportów nie należy i nauka techniki zajmuje bardzo dużo czasu), to wtedy naprawdę bys polubiła.
Bo to jest tak... jak sie już ma trochę techniki to naprawdę ta gra cieszy bardzo, te wszystkie kombinacje, zagrania.
No ale to jest sport którego nie da się nauczyć w rok. To zajmuje lata zmudnej pracy. Na rowerze łatwiej nauczyć się jeżdzić i nauka techniki ( np zjazdu) naprawdę zajmuje sporo mniej czasu niż technika siatkówki. W rowerze oczywiście liczy się siła, kondycja, wytrzymałość, ale to można wypracować w znacznie krótszym okresie niż nauka techniki gry w siatkówkę.
Wiadomo rower wymaga wiecje samozaparcia i odwagi jeśli chodzi o zjazdy np.
ale reasumując znacznie szybciej można dojść do w miare przyzowitego poziomu na rowerze.
Zresztą zupełnie inny rodzaj sportu - nie ma co porównywać.
dla mnie siatkówka zawsze będzie numerem jeden.
dzisiaj moja nóżka juz o wiele sprawniejsza, więc mogłam pobiegać i więcej poruszać sie w polu, trochę fajnych piłek obronić ( Andżelika się śmiała: jesteś mistrzynią fikołajków - chodziło jej o obronę piłek z wypadem i przewrotem przez bark). Odwazyłam się nawet troszeczkę poatakować o ile atakiem to nazwać mozna, bo właściwie atakowałam z miejsca, bez właściwego naskoku - tego się boję i już chyba nigdy sie nie odważę. Boję sie o kolano, kostkę. Mogłabym sobie krzywdę zrobić.
dzisiaj była juz całkiem fajna gra, bo były trzy dziewczyny, które trenują albo trenowały. jedna nawet w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Mielcu:).
Było fajnie naprawdę. Radość. Dużo endorfinek.
A jutro najpierw ciężki dzień w pracy, a potem trening własciwy czyli rower. Jutro chcemy zrobić trochę wytrzymałości i pojechać na jakąś długą trasę.
- Czas 00:55
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 345kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 czerwca 2011
Rajd Sokoła
taka piosenka dla bywalców MTB Powerade Suzuki Marathon:)
Usłyszałam ją tydzien temu w jednej z mieleckich „knajp” i pomyslałam: o rany… ale już chciałabym stanąć na starcie.
Ta muzyka do konca zycia będzie mi się kojarzyć z maratonami u GG.
Dzisiaj w czasie jazdy miałam myśli zgoła odmienne. Ciężko mi się wjeżdzało pod górę. Mocy dalej nie czuję i myślałam już: koniec.. koniec z tymi startami… nie idzie, mocy nie ma, po co się męczyć?
Ale to wiadomo są mysli chwilowe, bo potem pojawia się duch walki i nadzieja, że cała praca treningowa nie może iść na marne, ze w koncu musi pojawić się ten moment, że będzie lepiej.
I wierzę w to.
Zwłaszcza, ze lepiej mi się zjeżdza. Naprawdę puszcza już ta powypadkowa blokada, a wraz z nią i ja puszczam hamulce i coraz mniej się boję.
Dzisiaj jednak w pewnym momencie zrobiło mi się ufff.. gorąco.
Był b. szybki asfaltowy zjazd. Poszłam na tym zjeździe bez hamulców zupełnie. Prędkość była coś ok. 60 km/h i w pewnym momencie skonczył się asfalt a zaczęły się kamienie. Jakoś zupełnie bez sensu nacisnełam na hamulce i rowerem zatelepało tak, że prawie mnie tylne koło wyprzedziło. Nie wiem co zrobiłam ale coś tam zrobiłam i się jakoś wyratowałam. Najpewniej w ostatniej chwili puściłam hamulce.
Rajd Sokoła był bardzo udany.
Zbiórka na naszym pięknym tarnowskim Rynku. Znaczne grono rowerzystów. Większość dobrzy znajomi. Podzielilismy się na dwie grupy, jedna pojechała trasą trudniejszą, druga trasą łatwiejszą.
Miałam trochę obaw, jak to będzie bo wczoraj z Andżeliką jakos zapomniałysmy o tym żeby zapewnić sobie solidną dawkę węglowodanów. Długo też zabawiłysmy na Rynku wczoraj, a śniadanie dzisiaj też nie było zbyt obfite.
Trasa na szczęście nie okazała się zbyt trudna. Nie zmienia to faktu, że nie podjeżdżało mi się dobrze naprawdę , stąd myśli rózne takie nieuczesane.. o koncu startów itp.
Trasa ładna, muszę powiedzieć , że momentami nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. Może dlatego, ze w tamte rejony jeżdżę rzadko. Moje tereny treningowe to wiadomo.. Lubinka, Wał.. po prostu z Mościc mam bliżej, wiec w stronę Trzemesnej, Marcinki zapuszczam się raczej rzadko.
Dużo asfaltu, ale też i trochę terenu. Był nawet jeden całkiem fajny zjazd. Nie wiem czy to był jeszcze las trzemeski czy już Kruk.
Tam było trochę adrenalinki, chociaż technicznie bardzo trudny nie był, ale trzeba było uważać bo mokro i masa patyków.
Potem pojechalismy na ruiny zamku, tam wspolna pamiątkowa fotografia, a potem zjazd na taras restauracji i wspolne biesiadowanie.
Miło, bardzo miło.
Jutro odpozzynek. Idziemy grać w siatkówkę. Następny trening we wtorek.
Do maratonu w Ustroniu zostało 2 tygodnie. Co będzie z moją mocą? Przyjdzie na czas? Mam nadzieję.
Tarnowskie bikerki na pięknym tarnowskim Rynku© lemuriza1972
Gdzieś na trasie© lemuriza1972
Z kolegami z Sokoła i nie tylko z Sokoła© lemuriza1972
Na ruinach zamku na Górze św. Marcina© lemuriza1972
Mirek w barwach Sokoła, Iza w krakowskich barawach bikeholików:)© lemuriza1972
Wieprzek wyglądał ładnie tylko chwilę:)© lemuriza1972
I piwo lokalne:) czyli Okocim© lemuriza1972
- DST 62.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:30
- VAVG 17.71km/h
- VMAX 60.00km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 178 ( 94%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1500kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 czerwca 2011
" Jedna z tych ziemskich chwil..."
Trafił się nam wolny dzień w środku tygodnia, wiec trzeba go było dobrze wykorzystać.
Rano nie było zbyt ciepło i trochę kropiło, ale pomimo tego zdecydowaliśmy się wyjechać i jak się okazało, to była słuszna decyzja.
Bo to był dobry dzień.
Skład: Andżelika , Tomek i ja.
Zostałam kierownikiem wycieczki. Odpowiedzialna funkcja:) Pomysł trasy jakoś tak spontanicznie narodził się w mojej głowie. Chciałam żeby było jak najwiecej terenu.
Zaczeliśmy więc niebieskim nad Dunajcem do Dąbrówki Szczepanowskiej. Potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. Tomek jak zobaczył gdzie skręcamy z głownej drogi, powiedział:
o… nie…
Andżelika zapytała o co chodzi.
Usmiechnęłam się i powiedziałam: Tomek już wie co go czeka.
Wspinaczka bowiem nie jest może b. długa, ale dość mozolna i z walką o zachowanie przyczepności. Za to nagroda w postaci widoków z góry – gwarantowana.
Potem skręt na zielony pieszy w las na Lubince.
Tam dużo wiecej błota niż dnia poprzedniego, ale przejezdne.
Na skrzyżowaniu Zakliczyn- Rychwałd za przystankiem dalej zielonym czyli w wąwozik. Znowu fajny , terenowy zjazd. Potem już mozolna wspinaczka asfaltem na Wał. Jest co podjeżdzać.
Na Wale skrecamy w stronę kamieniołomu i jedziemy świetnym szlakiem przez las. Głownie zjazd ( ale wymagający), ale też i podjazdy. Świetny teren, piękne widoki.
Dojeżdzamy do działki Agnieszki w Siemiechowie i tam orientuję się, ze.. nie mam telefonu. Wypadł.
Andżelika mówi:wracamy, wiemy którędy jechalismy, szlak przez las nieuczęszczany, wiec jest szansa ze nikt go nie znalazł. Będziemy cały czas dzwonić.
Wspinanmy się wiec do góry.. jadąc bardzo powoli i wypatrując mojego phona:)
Długo, długo nic, aż w koncu słyszę go. Dzwoni. Krzyczę do Andżeliki żeby jeszcze dzwoniła bo go gdzieś słyszę. Znajduję. Cud. W tym lesie, trawie, kałużach, wertepach, to trochę jak poszukiwanie igły w stogu siana. Jest mocno pokiereszowany ( to był bardzo wertepiasty zjazd), ale najważniejsze, ze jest. Humor się mi poprawia i jedziemy dalej. Postanawiamy skręcić w nieznaną drogę i to jest strzał w dziesiątkę, bo eksplorujemy bardzo fajny, nowy dla nas szlak.
Wyjeżdzamy wprost na Chatę pod Wałem i tam robimy odpoczynek.
W międzyczasie wyszło piękne słonce.
Jemy lody, a ja zaprzyjaźniam się z małym kociakiem. Potem idziemy na sam szczyt Wału, żeby podziwać panoramę.
Nie wiem czy gdzieś w okolicy jest taki piękny widok. Tatr tym razem niestety nie widać.
Wygrzewamy się na słoneczku. Pięknie, miło. To jest jedna z takich chwil, kiedy myślę:
Jestem bezgranicznie szczęsliwa.
Jak to pisała Szymborska?
„ jedna z tych ziemskich chwil, proszonych żeby trwały”
Jakoś tak to było.
Niczego więcej do szczęscia nie trzeba.
Wracamy . I znowu teren czyli zjazd z Wału i Lubinki żółtym pieszym. Frajda!
Jestem zadowolona, coraz lepiej idzie mi na zjazdach.
Puszcza powypadkowa blokada.
Potem jeszcze obiad u Andżeliki i Tomka i w domu jestem o 19.30 ( wyjechaliśmy o 11)
Nie wiem kiedy minął ten dzień.
Dobry dzień. Nawet bardzo dobry dzień.
Oby więcej takich w życiu.
Rano nie było zbyt ciepło i trochę kropiło, ale pomimo tego zdecydowaliśmy się wyjechać i jak się okazało, to była słuszna decyzja.
Bo to był dobry dzień.
Skład: Andżelika , Tomek i ja.
Zostałam kierownikiem wycieczki. Odpowiedzialna funkcja:) Pomysł trasy jakoś tak spontanicznie narodził się w mojej głowie. Chciałam żeby było jak najwiecej terenu.
Zaczeliśmy więc niebieskim nad Dunajcem do Dąbrówki Szczepanowskiej. Potem szutrowym podjazdem na Lubinkę. Tomek jak zobaczył gdzie skręcamy z głownej drogi, powiedział:
o… nie…
Andżelika zapytała o co chodzi.
Usmiechnęłam się i powiedziałam: Tomek już wie co go czeka.
Wspinaczka bowiem nie jest może b. długa, ale dość mozolna i z walką o zachowanie przyczepności. Za to nagroda w postaci widoków z góry – gwarantowana.
Potem skręt na zielony pieszy w las na Lubince.
Tam dużo wiecej błota niż dnia poprzedniego, ale przejezdne.
Na skrzyżowaniu Zakliczyn- Rychwałd za przystankiem dalej zielonym czyli w wąwozik. Znowu fajny , terenowy zjazd. Potem już mozolna wspinaczka asfaltem na Wał. Jest co podjeżdzać.
Na Wale skrecamy w stronę kamieniołomu i jedziemy świetnym szlakiem przez las. Głownie zjazd ( ale wymagający), ale też i podjazdy. Świetny teren, piękne widoki.
Dojeżdzamy do działki Agnieszki w Siemiechowie i tam orientuję się, ze.. nie mam telefonu. Wypadł.
Andżelika mówi:wracamy, wiemy którędy jechalismy, szlak przez las nieuczęszczany, wiec jest szansa ze nikt go nie znalazł. Będziemy cały czas dzwonić.
Wspinanmy się wiec do góry.. jadąc bardzo powoli i wypatrując mojego phona:)
Długo, długo nic, aż w koncu słyszę go. Dzwoni. Krzyczę do Andżeliki żeby jeszcze dzwoniła bo go gdzieś słyszę. Znajduję. Cud. W tym lesie, trawie, kałużach, wertepach, to trochę jak poszukiwanie igły w stogu siana. Jest mocno pokiereszowany ( to był bardzo wertepiasty zjazd), ale najważniejsze, ze jest. Humor się mi poprawia i jedziemy dalej. Postanawiamy skręcić w nieznaną drogę i to jest strzał w dziesiątkę, bo eksplorujemy bardzo fajny, nowy dla nas szlak.
Wyjeżdzamy wprost na Chatę pod Wałem i tam robimy odpoczynek.
W międzyczasie wyszło piękne słonce.
Jemy lody, a ja zaprzyjaźniam się z małym kociakiem. Potem idziemy na sam szczyt Wału, żeby podziwać panoramę.
Nie wiem czy gdzieś w okolicy jest taki piękny widok. Tatr tym razem niestety nie widać.
Wygrzewamy się na słoneczku. Pięknie, miło. To jest jedna z takich chwil, kiedy myślę:
Jestem bezgranicznie szczęsliwa.
Jak to pisała Szymborska?
„ jedna z tych ziemskich chwil, proszonych żeby trwały”
Jakoś tak to było.
Niczego więcej do szczęscia nie trzeba.
Wracamy . I znowu teren czyli zjazd z Wału i Lubinki żółtym pieszym. Frajda!
Jestem zadowolona, coraz lepiej idzie mi na zjazdach.
Puszcza powypadkowa blokada.
Potem jeszcze obiad u Andżeliki i Tomka i w domu jestem o 19.30 ( wyjechaliśmy o 11)
Nie wiem kiedy minął ten dzień.
Dobry dzień. Nawet bardzo dobry dzień.
Oby więcej takich w życiu.
Widok z góry Wał© lemuriza1972
Panorama z Wału© lemuriza1972
Miłość od pierwszego wejrzenia© lemuriza1972
Uczucia ciąg dalszy© lemuriza1972
Gdzieś tam po drodze...© lemuriza1972
Andżelika i Tomek na podjeździe na Wał© lemuriza1972
Andżelika podjeżdża© lemuriza1972
Wąwóz© lemuriza1972
- DST 60.00km
- Teren 30.00km
- Czas 03:58
- VAVG 15.13km/h
- VMAX 54.00km/h
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1600kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 czerwca 2011
" Bo to jest nasze życie" plus fotorelacja
„ Czy pan boi się śmierci idąc w góry?
- Jakiej śmierci? W góry idziemy po życie. Bo to jest nasze życie”.
Idziemy w góry, jedziemy na maraton… BO TO JEST NASZE ŻYCIE.
Myślimy o niebezpieczeństwie?
Tak… czasem stojąc na starcie maratonu myślę: ciekawe jak wygląda trasa? Jakie są zjazdy? Oby przejechać bezpiecznie.
Idąc w góry ubieram raki… bo jest bezpiecznej…
Ale jadę, idę… wiem, może się skonczyć różnie, ale idę, bo to jest moje życie i ja innego sobie już nie wyobrażam.
Tak.. coś stać się może…
Wiem.
Ale to jest to moje życie mierzone nie liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach.
I wciąż czekam na spełnienie kolejnych marzeń.
Teraz na liście numerem jeden są skałki. Wspinaczka w skałkach. Zrobię to. Spróbuję.
A dzisiaj.. dzisiaj był bardzo fajny trening z Andżeliką.
Zaczęło się tak sobie… Mocy szczególnej nie było, ani motywacji, ale potem sobie przypomniałam: no tak.. przecież ja wczoraj byłam na imprezie integracyjnej, tanczyłam jakieś .. hm….6 godzin własciwie bez przerwy ( stąd dzisiaj uczucie nieco cięzkich nóg i delikatny ból w kostce). Spałam jakieś 4 godziny, potem ciężki dzien w pracy.
Zaczęłysmy niebieskim szlakiem nad Dunajcem. Teren. Fajnie. Trasa była niespodzianką dla Andżeliką.
Potem była Gologota. Andżelika szybko pognała do góry, a mnie zabrakło sił i motywacji żeby ją gonić. No a poza tym postanowiłam robić zdjęcia.
Zdjęcia nie oddają ani piękna krajobrazów ani nastromienia Golgoty.
Łatwo nie było, bo upał…
A potem w las, Panie w las, na piękny zielony pieszy na Lubince. Wiedziałam , że Andżelika będzie zachwycona.
Nie mogę być zadowolona z mocy a raczej jej braku na podjazdach, ale za to na zjazdach było lepiej.
Niestety wciąż mam wrażenie jakbym się uczyła od nowa.
Jadę jakąś sekwencję i mam już ochotę się zatrzymać.. bo wydaje mi się za trudne, ale jadę.. przejeżdzam i myślę: to byłot akie proste.. Iza.. przecież Ty to wszystko umiałaś…
Jeden podjazd zakonczony korzeniem robiłysmy do jego pokonania. Za pierwszym razem się nie udało, za drugim bardzo mocno dociązyłam przód i dałam radę.
Było świetnie.
Na koniec jechałam za Andżela i motywowałam ją do szybszej jazdy krzycząc:
Mocniej, dasz radę, pełny obrót, mocniej na pedały.
Na jednym podjeździe ścigałysmy się mocno.. myślałam, ze moje serce tego nie przetrzyma.
Czuję nogi.
Jutro wolne i mamy w planach długą i piekną trasę.
Jaką? Jeszcze nie wiadomo. Coś wymyślimy.
Mamy taką piekną okolice, ze gdzie nie pojedziemy będzie fajnie.
Po treningu byłam na kolacji u Andżeliki i Tomka. Wracałam o 23 i fajnie jest w Mościcach, o tej porze. Wesoło i gwarno, chłopaki z Azotów konczą II zmianę:)
- Jakiej śmierci? W góry idziemy po życie. Bo to jest nasze życie”.
Idziemy w góry, jedziemy na maraton… BO TO JEST NASZE ŻYCIE.
Myślimy o niebezpieczeństwie?
Tak… czasem stojąc na starcie maratonu myślę: ciekawe jak wygląda trasa? Jakie są zjazdy? Oby przejechać bezpiecznie.
Idąc w góry ubieram raki… bo jest bezpiecznej…
Ale jadę, idę… wiem, może się skonczyć różnie, ale idę, bo to jest moje życie i ja innego sobie już nie wyobrażam.
Tak.. coś stać się może…
Wiem.
Ale to jest to moje życie mierzone nie liczbą oddechów, ale liczbą momentów zapierających dech w piersiach.
I wciąż czekam na spełnienie kolejnych marzeń.
Teraz na liście numerem jeden są skałki. Wspinaczka w skałkach. Zrobię to. Spróbuję.
A dzisiaj.. dzisiaj był bardzo fajny trening z Andżeliką.
Zaczęło się tak sobie… Mocy szczególnej nie było, ani motywacji, ale potem sobie przypomniałam: no tak.. przecież ja wczoraj byłam na imprezie integracyjnej, tanczyłam jakieś .. hm….6 godzin własciwie bez przerwy ( stąd dzisiaj uczucie nieco cięzkich nóg i delikatny ból w kostce). Spałam jakieś 4 godziny, potem ciężki dzien w pracy.
Zaczęłysmy niebieskim szlakiem nad Dunajcem. Teren. Fajnie. Trasa była niespodzianką dla Andżeliką.
Potem była Gologota. Andżelika szybko pognała do góry, a mnie zabrakło sił i motywacji żeby ją gonić. No a poza tym postanowiłam robić zdjęcia.
Zdjęcia nie oddają ani piękna krajobrazów ani nastromienia Golgoty.
Łatwo nie było, bo upał…
A potem w las, Panie w las, na piękny zielony pieszy na Lubince. Wiedziałam , że Andżelika będzie zachwycona.
Nie mogę być zadowolona z mocy a raczej jej braku na podjazdach, ale za to na zjazdach było lepiej.
Niestety wciąż mam wrażenie jakbym się uczyła od nowa.
Jadę jakąś sekwencję i mam już ochotę się zatrzymać.. bo wydaje mi się za trudne, ale jadę.. przejeżdzam i myślę: to byłot akie proste.. Iza.. przecież Ty to wszystko umiałaś…
Jeden podjazd zakonczony korzeniem robiłysmy do jego pokonania. Za pierwszym razem się nie udało, za drugim bardzo mocno dociązyłam przód i dałam radę.
Było świetnie.
Na koniec jechałam za Andżela i motywowałam ją do szybszej jazdy krzycząc:
Mocniej, dasz radę, pełny obrót, mocniej na pedały.
Na jednym podjeździe ścigałysmy się mocno.. myślałam, ze moje serce tego nie przetrzyma.
Czuję nogi.
Jutro wolne i mamy w planach długą i piekną trasę.
Jaką? Jeszcze nie wiadomo. Coś wymyślimy.
Mamy taką piekną okolice, ze gdzie nie pojedziemy będzie fajnie.
Po treningu byłam na kolacji u Andżeliki i Tomka. Wracałam o 23 i fajnie jest w Mościcach, o tej porze. Wesoło i gwarno, chłopaki z Azotów konczą II zmianę:)
Gdzieś w połowie Golgoty© lemuriza1972
Dunajec wiadomo:)))) najpiękniejsza rzeka w Polsce© lemuriza1972
Góreczki i Dunajec© lemuriza1972
Pieszy szlak zielony na Lubince© lemuriza1972
Andżelika:)© lemuriza1972
zjeżdżam:)© lemuriza1972
Andżelika na podjeździe© lemuriza1972
- DST 50.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:45
- VAVG 18.18km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 175 ( 93%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 1200kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 czerwca 2011
Thank God it's bicycle:
Jest taka piosenka Queenu... Thank God it's Christmas....
Trochę zmieniłam słowa... ale tak dzisiaj pomyślałam wchodząc do domu po jeździe...
Taki to był dzień... dziwny... sampoczucie może nie najgorsze, ale też dalekie do ideału. Niby poszłam wcześnie spać a obudziłam sie niewyspana... i tak jakoś dziwnie.
I na rower jechać mi się nie do konca chciało.. ale pomyslałam: jutro nie mogę ( impreza integracyjna po południu), wiec trzeba dzisiaj jechać. Trzeba "trenić", bo samo nie przyjdzie.
Pojechałam wiec. Nogi cięzkie na początku, ale sie rozkręciłam. Srednia nierwelacyjna, ale troche jeździlismy z Mirkiem po wertepach, a ja na koniec sobie pojeździłam trochę po parku w Mościcach. Całkiem konkretne zjazdy tam są i jeden taki podjazd zakonczony korzeniem, którego jeszcze nie udało mi sie podjechać.
dzisiaj byłam blisko, jeszcze tylko tylne koło buksuje, ale ja kiedyś tam wjadę:)
Generalnie dobrze mi sie jechało.
Wróciłam odmieniona, inna, szczęśliwsza.
Wyczytałam dzisiaj w książce Olgi Morawskiej takie zdanie:
W góry idzie się po życie...
Ma wrażenie, ze jeżdząć na rowerze odzyskuję dużo życia.
Jak to kiedyś Olga napisała o swoim życiu z Piotrem?
"Mieliśmy duzo zycia w życiu"
No własnie.. jak jeżdzę na rowerze, jak chodzę po górach MAM WIĘCEJ ŻYCIA W ZYCIU.
Czy ktos zgadnie co my tam robimy?:)
Trochę zmieniłam słowa... ale tak dzisiaj pomyślałam wchodząc do domu po jeździe...
Taki to był dzień... dziwny... sampoczucie może nie najgorsze, ale też dalekie do ideału. Niby poszłam wcześnie spać a obudziłam sie niewyspana... i tak jakoś dziwnie.
I na rower jechać mi się nie do konca chciało.. ale pomyslałam: jutro nie mogę ( impreza integracyjna po południu), wiec trzeba dzisiaj jechać. Trzeba "trenić", bo samo nie przyjdzie.
Pojechałam wiec. Nogi cięzkie na początku, ale sie rozkręciłam. Srednia nierwelacyjna, ale troche jeździlismy z Mirkiem po wertepach, a ja na koniec sobie pojeździłam trochę po parku w Mościcach. Całkiem konkretne zjazdy tam są i jeden taki podjazd zakonczony korzeniem, którego jeszcze nie udało mi sie podjechać.
dzisiaj byłam blisko, jeszcze tylko tylne koło buksuje, ale ja kiedyś tam wjadę:)
Generalnie dobrze mi sie jechało.
Wróciłam odmieniona, inna, szczęśliwsza.
Wyczytałam dzisiaj w książce Olgi Morawskiej takie zdanie:
W góry idzie się po życie...
Ma wrażenie, ze jeżdząć na rowerze odzyskuję dużo życia.
Jak to kiedyś Olga napisała o swoim życiu z Piotrem?
"Mieliśmy duzo zycia w życiu"
No własnie.. jak jeżdzę na rowerze, jak chodzę po górach MAM WIĘCEJ ŻYCIA W ZYCIU.
Czy ktos zgadnie co my tam robimy?:)
Buszujące w trawie:)© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:26
- VAVG 20.93km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 580kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 19 czerwca 2011
Mielec- Tarnów, o dyskotece:) i górach ( znowu):)
Spodobały mi się słowa tej piosenki. Taka fajna obserwacja rzeczywistości.
Znam takie osoby . Naprawdę znam!
Nie ubiorą nic niemarkowego , nic taniego…
Trochę tego nie rozumiem, chociaż w przypadku roweru ( częsci, ubrań) jestem przywiązana do pewnych marek i wydaje dużo pieniedzy, ale to zupełnie inna historia..
Żeby było smieszniej piszę te słowa ubrana w koszulkę i spodnie marki Adidas haha:)
Wróciłam do domu, słońce zagląda do okien, a ja sobie myslę, że jestem szczęściarą , bo mam takie przytulne mieszkanie i miło się w nim spędza czas, chociaż ja tak naprawdę to tu rzadko bywam, bo wciąż gdzieś tam jestem, głownie na rowerze, na maratonach, w górach, w Mielcu, u Andżeliki i w pracy rzecz jasna.
Dzisiejsza jazda już nie była taka przyjemna jak wczorajsza.
Powód ? No jeden taki był, ale pisać o nim nie będę, ale to już potwierdzone, na podstawie moich obserwacji, że w takich dniach jeździ mi się fatalnie.
Do tego wiał wiaterek w mordkę prosto, wiec trzeba było się siłować. Powtarzałam sobie całą drogę: wiatr przyjacielem kolarza.
Powtarzałam sobie: Iza, odbudowujesz formę. Trzeba się starać. Coś z siebie dać.
Dzisiaj dużo bardziej bolały mnie plecy. Kiedy przyjechałam do domu , zważyłam plecak – 6 kg.
No mało to nie jest….
Więc tak sobie pomyślałam… jak uda mi się do Ustronia zrzucić ze 3 kg ( moim zdaniem konieczne jest to), to będzie naprawdę znacznie fajniej pod górę.
Wczoraj moja siostra powiedziała: O Jezu, ale ty masz łapę. Jakie mieśnie!!! Jak jakaś lekkoatletka.
Fakt.. trochę w zimie machałam hantlami, trochę wiosłowałam, ale nie myślałam, ze to aż tak widać!
Inna sprawa, że ona ma łapki jak patyczki,zero mięśnia, wiec w porównaniu z moimi to jest różnica…
Jechałam i jechałam dzisiaj , cały czas w towarzystwie ciemnych chmur i myślałam sobie: kiedy dopadnie mnie deszcz?
Dopadł już w samym Tarnowie, ale ostatnie 8 km jechałam w wielkiej ulewie z odgłosami burzy w oddali.
Na początku pomyslałam: no nie… teraz?
Potem pomyślałam: dobrze, ze dopiero teraz.
A potem.. potem byłam już tak mokra, ze aż się śmiałam z siebie i wjeżdzałam we wszystkie kałuże.
I wszystko byłoby ok., gdyby nie to, że nie zmyłam makijażu przed wyjazdem i jak woda zaczeła płynąć po mojej twarzy to wraz z nią tusz najwidoczniej nie wododporny.
Jak to piecze, wiedzą tylko kobiety:)
Wczoraj jadąc do Mielca, gdzieś w połowie drogi spotkałam sakwiarza. Podniosłam rękę, powiedziałam : Dzien dobry.
Dzisiaj znowu się spotkalismy na przejściu dla pieszych w Tarnowie.
Widocznie miał podobny weekendowy wypad rowerowy jak ja, bo kierował się na drogę na Mielec. Ciekawe skąd jechał?
A na koniec jeszcze taki fragment z książki Olgi Morawskiej
„ – Panie Stefanie, jak pan myśli, dlaczego góry, tak przyciagają ludzi do siebie?
- Na to pytanie genialnie odpowiedział Mallory, chodzi się w góry bo są.
- Tak, ale dla niektórych stają się najważniejsze w życiu.
- To chyba zależy od cech psychofizycznych człowieka. Na przykład ja kiedy jestem w górach, czuję się zupełnie inaczej niż tu, szczególnie w pracy w Warszawie. Tam człowiek zyje pełnią życia… tu jest jakiś przyklapnięty. Nie wiem czy pani to widziała.. jest taki krzyż w drodze na Ornak. Stoi obok scieżki i jest na nim napisane: „ I nic ponad Boga” Człowiek czuje się zupełnie innym w górach niż na dole i Bóg jest bliżej”
Właśnie… ja kiedys sobie pomyslałam…. W górach, na rowerze, na maratonach ja staje się inna. Naprawdę inna.
Radośniejsza, bardziej otwarta, mam jeszcze więcej energii.. mam wrażenie, że lubie wszystkich i wszystko i ważne są tylko te chwile, kiedy tak właśnie czuję.
Tęsknię za Tatrami, za łażeniem po górach, ale chyba jeszcze chwilę musze poczekać.
Moja noga doszła do siebie w bardzo szybkim tempie ( lekarz powiedział, ze to będzie miesiąc albo i dłużej, a ja po 2 tygodniach już siedziałam na rowerze, to prawda, ze my sportowcy jesteśmy narażeni na kontuzje, ale jak już się przydarza, to szybciej dochodzimy od siebie w porównaniu do niesportowców), ale na chodzenie kilkugodzinne w górach chyba jeszcze za wcześnie,.
Cierpliwości Iza.. nadejdzie dzień, ze znowu staniesz na jakimś tatrzańskim szczycie i będzie miała ochotę krzyczeć: jestem królową życia!!!!
- DST 56.00km
- Czas 02:18
- VAVG 24.35km/h
- VMAX 39.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 980kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 18 czerwca 2011
Tarnów- Mielec i o zakończeniu sezonu w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Mielcu:)))
Dzisiaj moja zwyczajowa droga do Mielca. Postanowiłam podejść do niej spokojnie i nie szarżować , a jechać w miarę spokojnie.
Ostatnio jak jechałam do Mielca, to byłam dzień po ciężkim treningu i jechalo mi sie bardzo ciężko. Dzisiaj było inaczej , pomimo , ze miałam na plecach dość cięzki plecak.
Fajnie się jechało, średnia też przyzwoita, chociaż do mojego rekordu ( czyli 30 km/h) to mi daleko.
Może kiedys jeszcze się z nim zmierzę. Na razie nie czuję takiej potrzeby. Już sobie udowodniłam, że się da.
Po południu fajna impreza:))). Poszłam z moją siostrą na zakończenie sezonu piłkarskiego drużyny mojego siostrzeńca.
Gra w Stali Mielec, chodzi do Szkoły Mistrzostwa Sportowego . Gra rzecz jasna w piłkę nożną.
Jestem z niego dumna.
Do tego robi się z niego taki przystojny ( moim zdaniem najprzystojniejszy z całej drużyny), dbający o siebie chłopak ( dzisiaj poczułam taki ładnyyyy zapach, siostra mi zdradziła jaki):)).Powiedziałam nawet Patrykowi: ale świetny zapach.. na co on syknął tylko: cichoooo.....
Było bardzo fajnie. Spotkanie było na mojej ukochanej hali, w kawiarni z widokiem na basen. trener mówił o sukcesie drużyny ( mistrzostwo Podkarpacia), o planach treningowych, obozach, na które jadą w lecie.
Przypomniały mi się czasy , kiedy grałam w siatkówkę.
Na koniec był turniej dziecko w parze z rodzicem w piłkarzyki. Siostra nie chciała, wiec zagrałam z Patrykiem. przegraliśmy co prawda 5: 7,ale była niezła zabawa, a Patryk był ze mnie wyraźnie zadowolony i powiedział, że była walka.
Gdyby mecz trwał dłużej jestem pewna, ze wygralibyśmy:), bo bardzo się rozkręcaliśmy z minuty na minutę.
Fajnie było:)
Ostatnio jak jechałam do Mielca, to byłam dzień po ciężkim treningu i jechalo mi sie bardzo ciężko. Dzisiaj było inaczej , pomimo , ze miałam na plecach dość cięzki plecak.
Fajnie się jechało, średnia też przyzwoita, chociaż do mojego rekordu ( czyli 30 km/h) to mi daleko.
Może kiedys jeszcze się z nim zmierzę. Na razie nie czuję takiej potrzeby. Już sobie udowodniłam, że się da.
Po południu fajna impreza:))). Poszłam z moją siostrą na zakończenie sezonu piłkarskiego drużyny mojego siostrzeńca.
Gra w Stali Mielec, chodzi do Szkoły Mistrzostwa Sportowego . Gra rzecz jasna w piłkę nożną.
Jestem z niego dumna.
Do tego robi się z niego taki przystojny ( moim zdaniem najprzystojniejszy z całej drużyny), dbający o siebie chłopak ( dzisiaj poczułam taki ładnyyyy zapach, siostra mi zdradziła jaki):)).Powiedziałam nawet Patrykowi: ale świetny zapach.. na co on syknął tylko: cichoooo.....
Było bardzo fajnie. Spotkanie było na mojej ukochanej hali, w kawiarni z widokiem na basen. trener mówił o sukcesie drużyny ( mistrzostwo Podkarpacia), o planach treningowych, obozach, na które jadą w lecie.
Przypomniały mi się czasy , kiedy grałam w siatkówkę.
Na koniec był turniej dziecko w parze z rodzicem w piłkarzyki. Siostra nie chciała, wiec zagrałam z Patrykiem. przegraliśmy co prawda 5: 7,ale była niezła zabawa, a Patryk był ze mnie wyraźnie zadowolony i powiedział, że była walka.
Gdyby mecz trwał dłużej jestem pewna, ze wygralibyśmy:), bo bardzo się rozkręcaliśmy z minuty na minutę.
Fajnie było:)
- DST 56.00km
- Czas 02:08
- VAVG 26.25km/h
- Temperatura 27.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 145 ( 77%)
- Kalorie 980kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze