Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2011
Dystans całkowity: | 77.00 km (w terenie 1.00 km; 1.30%) |
Czas w ruchu: | 62:40 |
Średnia prędkość: | 23.69 km/h |
Maksymalna prędkość: | 33.50 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 171 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 157 (83 %) |
Suma kalorii: | 10462 kcal |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 38.50 km i 3h 17m |
Więcej statystyk |
Poniedziałek, 31 stycznia 2011
Spinning ( 18) i o podnoszeniu morale
Powrót do aktywności fizycznej po 3 właściwie dniach przerwy ( wczorajsze ćwiczenia to tylko taki.. Aperitif):)
Przydało mi się trochę wysiłku po dzisiejszym czytaniu ustawy o zbiorowym transporcie publicznym ( a w kolejce czeka jeszcze nowa ustawa o kierujących:)). Pisze nasz Parlament przepisy w pospiechu. Jedna nowa ustawa za drugą. Trudno nadążyć. To gorsze niż ściganie rywalek na maratonie. Nie wiem jak to wszystko ogarnę.. ale jakoś dam sobie radę chyba:). Skoro na maratonie daje radę, to nie dam się.. Parlamentowi.
Dzisiaj też dostałam wreszcie przesyłkę z zamówionym Stingiem ( płyta i dvd z koncertu w Berlinie) oraz książką – eksperymentem.
Wyczytałam pochlebne recenzje i zaryzykowałam. Książka francuskiego rezysera, od wielu lat ulubiona książka Francuzów, o dziecinstwie autora spędzonym w Prowansji. Podobno w klimacie Mikołajka.
A płyty słucham ( na dvd czas będzie dopiero w weekend pewnie, doczekać się nie mogę bo koleżanka bardzo mi polecała).
Słucham i nucę sobie:
„ Be yourself no matter what they say”
Uczę sie tego, uczę wciąż i myślę, że jestem na dobrej drodze.
Swietny ten Sting naprawdę, fajny klimat tej płyty.
No i rzecz jasna Jaśka Melę dalej zgłębiam i zadziwia mnie ten chłopak coraz bardziej.
Do maratonu nowojorskiego przygotowywał się pół roku. Biegł 6, 5 godziny, uwierała go proteza ( nie przeznaczona do biegania), ale dał radę.
I coraz bardziej przekonuję się, ze moje maratony to jest nic…
No owszem to dla mnie wysiłek, to wyrzeczenia… bo żeby się do nich przygotować muszę się napracować, muszę tak organizować swój czas żeby był czas na trening i często to wszystko w biegu się odbywa, w pośpiechu. Żeby w nich startować trzeba pamietać o wielu rzeczach – typu dieta, osprzęt , organizacja wyjazdu itp.. Koszty są duże wiadomo. Czasu dla siebie mało, bo cały czas pochłania rower.
Pewnie.. ze to też coś, jak to kiedyś ktos napisał na forum GG, że zasługuje na podziw każdy, któremu chce się tak męczyć, bo mógłby leżec na kanapie w tym czasie i popijać piwo. No tak….mogłabym w tym czasie oglądać seriale czy czytać gazetki, z których dowiedziałabym się kto z kim się związał, rozwiódł , ożenił…albo plotkować z koleżanką.
Wybieram inne rozrywki, tylko ze dla mnie to po prostu wielka pasja. Nie moge tego traktować jak obowiązek, wielkie wyrzeczenie, bo to PASJA.
No i oprócz tego ze czasem pocierpię z bólu ( noga, kregosłup), ze czasem organizm jest doprowadzony do krancowego zmeczenia.., ze przewrócę sie i poobijam, to jednak nie muszę pokonywać takich barier jak te niepełnosprawne osoby. I mój wysiłek skromny jest wobec tego ich wysiłku.
A poza tym to często myślę, ze największymi bohaterami są ci za zamknietymi drzwiami swoich domów.. mozolnie dzien po dniu zmagający się ze swoimi chorobami, chorobami, swoich bliskich, brakiem pieniedzy, samotnym wychowywaniem dzieci…
To jest prawdziwe wyzwanie - żyć , kiedy wiatr w oczy, tak bardzo wieje…
Kim wobec tego jest nawet najwspanialszy sportowiec , nawet ten z tytułem mistrza świata?
Z drugiej strony ci sportowcy bardzo są nam potrzebni prawda?
Bo ich sukces, jest jakby trochę naszym, przynosi radosć, dumę i wiarę , ze skoro oni wiele mogą, to i my możemy.
Dzisiaj trochę krótszy trening, bo przyjechałysmy z Andżelika późno.
10 min ( 2000 m ) na rozgrzewkę wioseł. Jestem zadowolona! Wreszcie chyba załapałam o co w tym chodzi. Avg wyszło mi 110 wat, a doszłam nawet do 157 wat, co tydzien temu wydawało mi się niemożliwe.
Potem 10 min na orbitreku i dalej już spinning.
Na Spinningu 6 przyspieszen po 30 sekund i w przerwie już tradycyjnie – „jedna nóżka, druga nóżka”.
A teraz będzie o tym jak podnieśc swoje morale.
Mówię do Andżeliki:
- Wiesz, ze Furman w tym roku już ponad 1000 km przejechał?
Andżelika: no.. my też… na wiosłach:))))
no .. powiedzmy:), trochę się Andzęlice metry z km pomyliły, ale nieistotne, bo przez chwilę czułam się podbudowana:)
Przydało mi się trochę wysiłku po dzisiejszym czytaniu ustawy o zbiorowym transporcie publicznym ( a w kolejce czeka jeszcze nowa ustawa o kierujących:)). Pisze nasz Parlament przepisy w pospiechu. Jedna nowa ustawa za drugą. Trudno nadążyć. To gorsze niż ściganie rywalek na maratonie. Nie wiem jak to wszystko ogarnę.. ale jakoś dam sobie radę chyba:). Skoro na maratonie daje radę, to nie dam się.. Parlamentowi.
Dzisiaj też dostałam wreszcie przesyłkę z zamówionym Stingiem ( płyta i dvd z koncertu w Berlinie) oraz książką – eksperymentem.
Wyczytałam pochlebne recenzje i zaryzykowałam. Książka francuskiego rezysera, od wielu lat ulubiona książka Francuzów, o dziecinstwie autora spędzonym w Prowansji. Podobno w klimacie Mikołajka.
A płyty słucham ( na dvd czas będzie dopiero w weekend pewnie, doczekać się nie mogę bo koleżanka bardzo mi polecała).
Słucham i nucę sobie:
„ Be yourself no matter what they say”
Uczę sie tego, uczę wciąż i myślę, że jestem na dobrej drodze.
Swietny ten Sting naprawdę, fajny klimat tej płyty.
No i rzecz jasna Jaśka Melę dalej zgłębiam i zadziwia mnie ten chłopak coraz bardziej.
Do maratonu nowojorskiego przygotowywał się pół roku. Biegł 6, 5 godziny, uwierała go proteza ( nie przeznaczona do biegania), ale dał radę.
I coraz bardziej przekonuję się, ze moje maratony to jest nic…
No owszem to dla mnie wysiłek, to wyrzeczenia… bo żeby się do nich przygotować muszę się napracować, muszę tak organizować swój czas żeby był czas na trening i często to wszystko w biegu się odbywa, w pośpiechu. Żeby w nich startować trzeba pamietać o wielu rzeczach – typu dieta, osprzęt , organizacja wyjazdu itp.. Koszty są duże wiadomo. Czasu dla siebie mało, bo cały czas pochłania rower.
Pewnie.. ze to też coś, jak to kiedyś ktos napisał na forum GG, że zasługuje na podziw każdy, któremu chce się tak męczyć, bo mógłby leżec na kanapie w tym czasie i popijać piwo. No tak….mogłabym w tym czasie oglądać seriale czy czytać gazetki, z których dowiedziałabym się kto z kim się związał, rozwiódł , ożenił…albo plotkować z koleżanką.
Wybieram inne rozrywki, tylko ze dla mnie to po prostu wielka pasja. Nie moge tego traktować jak obowiązek, wielkie wyrzeczenie, bo to PASJA.
No i oprócz tego ze czasem pocierpię z bólu ( noga, kregosłup), ze czasem organizm jest doprowadzony do krancowego zmeczenia.., ze przewrócę sie i poobijam, to jednak nie muszę pokonywać takich barier jak te niepełnosprawne osoby. I mój wysiłek skromny jest wobec tego ich wysiłku.
A poza tym to często myślę, ze największymi bohaterami są ci za zamknietymi drzwiami swoich domów.. mozolnie dzien po dniu zmagający się ze swoimi chorobami, chorobami, swoich bliskich, brakiem pieniedzy, samotnym wychowywaniem dzieci…
To jest prawdziwe wyzwanie - żyć , kiedy wiatr w oczy, tak bardzo wieje…
Kim wobec tego jest nawet najwspanialszy sportowiec , nawet ten z tytułem mistrza świata?
Z drugiej strony ci sportowcy bardzo są nam potrzebni prawda?
Bo ich sukces, jest jakby trochę naszym, przynosi radosć, dumę i wiarę , ze skoro oni wiele mogą, to i my możemy.
Dzisiaj trochę krótszy trening, bo przyjechałysmy z Andżelika późno.
10 min ( 2000 m ) na rozgrzewkę wioseł. Jestem zadowolona! Wreszcie chyba załapałam o co w tym chodzi. Avg wyszło mi 110 wat, a doszłam nawet do 157 wat, co tydzien temu wydawało mi się niemożliwe.
Potem 10 min na orbitreku i dalej już spinning.
Na Spinningu 6 przyspieszen po 30 sekund i w przerwie już tradycyjnie – „jedna nóżka, druga nóżka”.
A teraz będzie o tym jak podnieśc swoje morale.
Mówię do Andżeliki:
- Wiesz, ze Furman w tym roku już ponad 1000 km przejechał?
Andżelika: no.. my też… na wiosłach:))))
no .. powiedzmy:), trochę się Andzęlice metry z km pomyliły, ale nieistotne, bo przez chwilę czułam się podbudowana:)
- Czas 02:04
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 887kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 30 stycznia 2011
Trochę ćwiczeń i trochę cytatów
Czasu niewiele, więc 20 minut ćwiczeń ( brzuszki, hantle, pompki itp) i 15 min u siostry na steperze ( w przerwie gotowania obiadu).
Wczoraj byłysmy w sklepie kosmetycznym i wdałysmy się w rozmowę z właścicielem- sklepu -gawędziarzem.
otworzyli w Mielcu dwa Rossmany i pan własciciel, chyba niezadowolony.
Mówię mu: ja tam chodzę po jedzenie dla kota, bo jest dużo tansze...
On: to nie lepiej tu iść do.. ( i padła nazwa sklepu).
Ja: ale ja nie jestem z Mielca, bede tu całą torbę jedzenia kupować i wozić do Tarnowa.
On: a jaki to problem do samochodu wrzucić?
Ja: ale ja nie mam samochodu.
On: to co ma? ( zdziwienie ogromne)
Ja: rower
On: hahaha.. i moze to Tarnowa tym rowerem?
Ja: NO:)))
( rzecz jasna w zimie to nie jeżdzę, ale wiosną, latem to mi sie zdarza często).
I rozmowa studentów w autobusie ( o filmach)
- Oglądałeś "Braci"?
- no super, film
( wtrąca się dziewczyna)
- ja tam nie lubię takich filmów. smutny jakiś taki. Nie lubię smutnych filmów.
Chłopak: to se "Kiepskich" obejrzyj.
I dialog zasłyszany w jakims filmie dzisiaj:
- Czemu pan tak biega?
- a Pani czemu oddycha?
- a jaki pan ma cel?
- wygrać maraton wojewódzki
- a potem?
- potem to może krajowy
- a potem?
- potem jechać do Los Angeles może..
- co dalej?
- zawsze się jakaś meta znajdzie:))))
a w ogóle to ja myślę, że nie przegrywa ten co pada na deski, tylko ten co się z nich nie podnosi.
Czytam książkę Jaśka Meli. Imponujące jest jak przygotowywał się do zdobycia bieguna. Nie do uwierzenia.
To jest prawdziwy przykład jak dążyć do tej.. mety.
Bo tak naprawdę najważniejsza jest.. Droga:)
P.S Jak znowu kiedys usłyszę pytanie: po co jeździsz na maratony? to chyba będę mieć gotową odpowiedź:)
Wczoraj byłysmy w sklepie kosmetycznym i wdałysmy się w rozmowę z właścicielem- sklepu -gawędziarzem.
otworzyli w Mielcu dwa Rossmany i pan własciciel, chyba niezadowolony.
Mówię mu: ja tam chodzę po jedzenie dla kota, bo jest dużo tansze...
On: to nie lepiej tu iść do.. ( i padła nazwa sklepu).
Ja: ale ja nie jestem z Mielca, bede tu całą torbę jedzenia kupować i wozić do Tarnowa.
On: a jaki to problem do samochodu wrzucić?
Ja: ale ja nie mam samochodu.
On: to co ma? ( zdziwienie ogromne)
Ja: rower
On: hahaha.. i moze to Tarnowa tym rowerem?
Ja: NO:)))
( rzecz jasna w zimie to nie jeżdzę, ale wiosną, latem to mi sie zdarza często).
I rozmowa studentów w autobusie ( o filmach)
- Oglądałeś "Braci"?
- no super, film
( wtrąca się dziewczyna)
- ja tam nie lubię takich filmów. smutny jakiś taki. Nie lubię smutnych filmów.
Chłopak: to se "Kiepskich" obejrzyj.
I dialog zasłyszany w jakims filmie dzisiaj:
- Czemu pan tak biega?
- a Pani czemu oddycha?
- a jaki pan ma cel?
- wygrać maraton wojewódzki
- a potem?
- potem to może krajowy
- a potem?
- potem jechać do Los Angeles może..
- co dalej?
- zawsze się jakaś meta znajdzie:))))
a w ogóle to ja myślę, że nie przegrywa ten co pada na deski, tylko ten co się z nich nie podnosi.
Czytam książkę Jaśka Meli. Imponujące jest jak przygotowywał się do zdobycia bieguna. Nie do uwierzenia.
To jest prawdziwy przykład jak dążyć do tej.. mety.
Bo tak naprawdę najważniejsza jest.. Droga:)
P.S Jak znowu kiedys usłyszę pytanie: po co jeździsz na maratony? to chyba będę mieć gotową odpowiedź:)
- Czas 00:35
- HRmax 115 ( 61%)
- HRavg 99 ( 52%)
- Kalorie 60kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 28 stycznia 2011
Jasiek Mela w Tarnowie
„Umiem sznurować buty, prowadzić samochód, robić na drutach, szyć na maszynie, zmywać naczynia, malować. Jeżdżę na rowerze, pływam, chodzę po górach. Raczej trudno byłoby mi strzelać z łuku, ale nie jest mi to potrzebne. Gdybym musiał, pewnie bym się nauczył.
Nie mam lewej nogi , a z prawej ręki, została połowa przedramienia. To skutek wypadku – porażenia prądem.
Po wypadku spędziłem ponad trzy miesiące w szpitalu. Gdy wróciłem do domu, miałem poczucie, że życie mnie omija. Oczywiście nikt mi nie mówił „ Jesteś kaleką, spadaj”.
Ale też nikt nie zapraszał. Minęło dużo czasu, zanim nauczyłem się przenieść z kuchni kubek z herbatą czy samodzielnie zejść po schodach. Ale jeszcze więcej, zanim potrafiłem pomyśleć o sobie „ jestem spoko”. Zanim na wrażenie, że czegoś nie da się zrobić, zacząłem reagować buntem: „ A właśnie , że się da, udowodnię to”.
Byli ze mną wówczas rodzice, który przez cały czas pokazywali mi, że trzeba żyć – co ważniejsze – można zyć pełnią życia nawet bez ręki i nogi. Mama zorganizowała moje spotkanie z Markiem Kamińskim, a on wpadł na pomysł wspólnej wyprawy na biegun północny. Być może gdyby nie te wyprawy – potem też zdobylismy biegun południowy, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Chociaż jednak jest tak, że nawet jak się spotka Marka Kamińskiego albo samego Boga, to on daje tylko szansę. Przez lodową pustynię trzeba przejść samemu. A lodową pustynią może być wszystko – dla osoby niepełnosprawnej przejście z pokoju do łazienki, dla zdrowej decyzja o zmianie pracy. Dzisiaj ja chce pokazywać innym, że warto tę pustynię pokonać, podejmować wyzwania, nie przegapić swojej szansy. Dlatego też załozyłem Fundację Poza horyzonty, która na co dzień zbiera pieniądze na protezy, a od święta organizuje dalsze i bliższe wyprawy. Dlatego też piszę tę książkę. Żeby dodać otuchy innym i zachęcić do działania.
A z tym sznurowaniem butów to trochę się przechwalam. Umiem, owszem, ale zajmuje mi to mnóstwo czasu. Przeważnie muszę prosić o pomoc. Czego zresztą też musiałem się nauczyć.”
To wstęp do ksiązki Jaśka Meli, od której z trudem się oderwałam, żeby „popełnić” ten wpis, bo popełnić go muszę. I to teraz , zaraz na gorąco.
Spotkanie z Jaśkiem rozpoczeło się od wystawy zdjęć z jego wypraw. Chyba nie muszę mówić jakie wrażenia robią na mnie takie zdjęcia.. zwłaszcza te ze zdobywania Elbrusa.
Potem był krótki film o zdobywaniu biegunów, a potem pojawił się ON. Jasiek. Uśmiechnięty chłopak, na pozór nie różniący się niczym od chłopaków w jego wieku. A jednak różniący się tak bardzo.
Usmiechem, twarzą z której emanuje radość zycia, energią.
Moja koleżanka powiedziała: gdyby nie ten wypadek to Jasiek może piłby własnie piwo z kolegami…
Może.. chociaż wątpię. Przy tak mądrych rodzicach… chyba nie miałby szans na takie marnowanie życia.
Bo musieli być bardzo mądrymi rodzicami skoro nastolatka bez ręki i nogi wypuścili z domu.. na biegun. Jeden, Drugi.
No ilu rodziców stać byłoby na coś takiego?
Słuchałam, słuchałam Jaśka i usmiechałam się sama do siebie.
Bo czasem jakbym swoich mysli słuchała…
Chciałam powiedzieć na głos, wielokrotnie: Tak Jaśku, własnie tak.. masz rację. Tak trzeba żyć. Tak trzeba o zyciu myśleć.
Ile siły w tym chłopaku, ile radości, ile planów i marzeń.
Zacytował Stachurę.
„ Od stania w miejscu niejeden już zginął”
No właśnie. Trzeba być w drodze. Ciagle w drodze.
Powiedział, że męczy go odpoczywanie.
No właśnie. Mam ten sam problem:)
Powiedział, ze lubi swoje zycie.
Pomyslałam: Jaśku, kilka miesięcy temu doszłam do tego samego wniosku….
Po długim, bardzo długim okresie kiedy miałam wrażenie, ze slizgam się po powierzchni zycia ( Ty nazwałeś to inaczej, czułeś, ze zycie cie omija), polubiłam swoje życie.
Bardzo polubiłam.
Ja wiem, może ktoś kto mnie zna, zna moją historię, historię mojej rodziny, rózne takie zagrożenia, które nade mną wiszą, pomysli, ze to nieprawda, co piszę.
Bo jak można byłoby lubić takie życie. Ale ja je lubię , naprawdę i naprawdę czekam na każdy dzień z radością.
Jasiek mówił o marzeniach. Że trzeba je spełniać, że trzeba je mieć…
Opowiadał o swoich przyjaciołach.. niewidomym Łukaszu, z którym zdobywał Elbrus.
Mówił o tym jak ważni są ludzie, których spotykamy na swojej drodze. To prawda.
I ja często tak myślę – mam szczęście do ludzi. Naprawdę duże szczęście.
Gdybym chciała o kilku osobach napisać , musiałabym im tu poświęcić sporo , sporo miejsca. Może kiedyś, chociaż nie mam pewności czy chciałby takiej "sławy", bo przeciez nie dla sławy są takimi osobami jakimi są.
Mówił o wielu, bardzo wielu ważnych rzeczach.
Półtorej godziny, a tyle mądrości.
I wszystko to z ujmującym uśmiechem, lekkością, pokorą.
I wiecie co w tym wszystkim jest budujące najbardziej? Cała sala zapełniona była ludżmi, a wśród nich wiele młodzieży, a nawet dzieci, przyprowadzonych przez rodziców zapewne.
Jak to dobrze, że są jeszcze dzieci, dla których bohaterami nie są wyłącznie fikcyjne postacie typu Spiderman i jak to dobrze, że mają takich rodziców, którzy przyprowadzają je na takie właśnie spotkania.
I wiecie jakie jest jedno z moich marzeń? Mieć tyle siły i tyle optymizmu co tacy ludzie jak Jasiek. Pracuję nad tym. Bezustannie.
A przecież marzenia trzeba zamieniać w cele prawda?
A na koniec oddam jeszcze głos Jaśkowi, bo warto:
"Życie jest cudem. Zawsze. Nawet, gdy jest cholernie trudne. Ja straciłem bardzo wiele. Oglądałem pożar rodzinnego domu, młodszy brat utonął na moich oczach, a ja sam w wypadku straciłem rękę i nogę. Niby wiele straciłem, ale zyskałem dużo więcej i uważam się za szczęściarza. Staram się doceniać to, co mam, a mam piękne życie. Tak chcę je widzieć i tego życzę każdemu z Was.
Każdy sam decyduje o kolorach swojego życia, każdy ma paletę farb. Polecam kolor niebieski.
Ta książka to zbiór kolorów, które widziałem w życiu. Czasem wydawało mi się, że to same szarości. A teraz? Sami zobaczcie."
Nie mam lewej nogi , a z prawej ręki, została połowa przedramienia. To skutek wypadku – porażenia prądem.
Po wypadku spędziłem ponad trzy miesiące w szpitalu. Gdy wróciłem do domu, miałem poczucie, że życie mnie omija. Oczywiście nikt mi nie mówił „ Jesteś kaleką, spadaj”.
Ale też nikt nie zapraszał. Minęło dużo czasu, zanim nauczyłem się przenieść z kuchni kubek z herbatą czy samodzielnie zejść po schodach. Ale jeszcze więcej, zanim potrafiłem pomyśleć o sobie „ jestem spoko”. Zanim na wrażenie, że czegoś nie da się zrobić, zacząłem reagować buntem: „ A właśnie , że się da, udowodnię to”.
Byli ze mną wówczas rodzice, który przez cały czas pokazywali mi, że trzeba żyć – co ważniejsze – można zyć pełnią życia nawet bez ręki i nogi. Mama zorganizowała moje spotkanie z Markiem Kamińskim, a on wpadł na pomysł wspólnej wyprawy na biegun północny. Być może gdyby nie te wyprawy – potem też zdobylismy biegun południowy, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Chociaż jednak jest tak, że nawet jak się spotka Marka Kamińskiego albo samego Boga, to on daje tylko szansę. Przez lodową pustynię trzeba przejść samemu. A lodową pustynią może być wszystko – dla osoby niepełnosprawnej przejście z pokoju do łazienki, dla zdrowej decyzja o zmianie pracy. Dzisiaj ja chce pokazywać innym, że warto tę pustynię pokonać, podejmować wyzwania, nie przegapić swojej szansy. Dlatego też załozyłem Fundację Poza horyzonty, która na co dzień zbiera pieniądze na protezy, a od święta organizuje dalsze i bliższe wyprawy. Dlatego też piszę tę książkę. Żeby dodać otuchy innym i zachęcić do działania.
A z tym sznurowaniem butów to trochę się przechwalam. Umiem, owszem, ale zajmuje mi to mnóstwo czasu. Przeważnie muszę prosić o pomoc. Czego zresztą też musiałem się nauczyć.”
To wstęp do ksiązki Jaśka Meli, od której z trudem się oderwałam, żeby „popełnić” ten wpis, bo popełnić go muszę. I to teraz , zaraz na gorąco.
Spotkanie z Jaśkiem rozpoczeło się od wystawy zdjęć z jego wypraw. Chyba nie muszę mówić jakie wrażenia robią na mnie takie zdjęcia.. zwłaszcza te ze zdobywania Elbrusa.
Potem był krótki film o zdobywaniu biegunów, a potem pojawił się ON. Jasiek. Uśmiechnięty chłopak, na pozór nie różniący się niczym od chłopaków w jego wieku. A jednak różniący się tak bardzo.
Usmiechem, twarzą z której emanuje radość zycia, energią.
Moja koleżanka powiedziała: gdyby nie ten wypadek to Jasiek może piłby własnie piwo z kolegami…
Może.. chociaż wątpię. Przy tak mądrych rodzicach… chyba nie miałby szans na takie marnowanie życia.
Bo musieli być bardzo mądrymi rodzicami skoro nastolatka bez ręki i nogi wypuścili z domu.. na biegun. Jeden, Drugi.
No ilu rodziców stać byłoby na coś takiego?
Słuchałam, słuchałam Jaśka i usmiechałam się sama do siebie.
Bo czasem jakbym swoich mysli słuchała…
Chciałam powiedzieć na głos, wielokrotnie: Tak Jaśku, własnie tak.. masz rację. Tak trzeba żyć. Tak trzeba o zyciu myśleć.
Ile siły w tym chłopaku, ile radości, ile planów i marzeń.
Zacytował Stachurę.
„ Od stania w miejscu niejeden już zginął”
No właśnie. Trzeba być w drodze. Ciagle w drodze.
Powiedział, że męczy go odpoczywanie.
No właśnie. Mam ten sam problem:)
Powiedział, ze lubi swoje zycie.
Pomyslałam: Jaśku, kilka miesięcy temu doszłam do tego samego wniosku….
Po długim, bardzo długim okresie kiedy miałam wrażenie, ze slizgam się po powierzchni zycia ( Ty nazwałeś to inaczej, czułeś, ze zycie cie omija), polubiłam swoje życie.
Bardzo polubiłam.
Ja wiem, może ktoś kto mnie zna, zna moją historię, historię mojej rodziny, rózne takie zagrożenia, które nade mną wiszą, pomysli, ze to nieprawda, co piszę.
Bo jak można byłoby lubić takie życie. Ale ja je lubię , naprawdę i naprawdę czekam na każdy dzień z radością.
Jasiek mówił o marzeniach. Że trzeba je spełniać, że trzeba je mieć…
Opowiadał o swoich przyjaciołach.. niewidomym Łukaszu, z którym zdobywał Elbrus.
Mówił o tym jak ważni są ludzie, których spotykamy na swojej drodze. To prawda.
I ja często tak myślę – mam szczęście do ludzi. Naprawdę duże szczęście.
Gdybym chciała o kilku osobach napisać , musiałabym im tu poświęcić sporo , sporo miejsca. Może kiedyś, chociaż nie mam pewności czy chciałby takiej "sławy", bo przeciez nie dla sławy są takimi osobami jakimi są.
Mówił o wielu, bardzo wielu ważnych rzeczach.
Półtorej godziny, a tyle mądrości.
I wszystko to z ujmującym uśmiechem, lekkością, pokorą.
I wiecie co w tym wszystkim jest budujące najbardziej? Cała sala zapełniona była ludżmi, a wśród nich wiele młodzieży, a nawet dzieci, przyprowadzonych przez rodziców zapewne.
Jak to dobrze, że są jeszcze dzieci, dla których bohaterami nie są wyłącznie fikcyjne postacie typu Spiderman i jak to dobrze, że mają takich rodziców, którzy przyprowadzają je na takie właśnie spotkania.
I wiecie jakie jest jedno z moich marzeń? Mieć tyle siły i tyle optymizmu co tacy ludzie jak Jasiek. Pracuję nad tym. Bezustannie.
A przecież marzenia trzeba zamieniać w cele prawda?
A na koniec oddam jeszcze głos Jaśkowi, bo warto:
"Życie jest cudem. Zawsze. Nawet, gdy jest cholernie trudne. Ja straciłem bardzo wiele. Oglądałem pożar rodzinnego domu, młodszy brat utonął na moich oczach, a ja sam w wypadku straciłem rękę i nogę. Niby wiele straciłem, ale zyskałem dużo więcej i uważam się za szczęściarza. Staram się doceniać to, co mam, a mam piękne życie. Tak chcę je widzieć i tego życzę każdemu z Was.
Każdy sam decyduje o kolorach swojego życia, każdy ma paletę farb. Polecam kolor niebieski.
Ta książka to zbiór kolorów, które widziałem w życiu. Czasem wydawało mi się, że to same szarości. A teraz? Sami zobaczcie."
Jasiek Mela© lemuriza1972
Moj egzemplarz z autografem:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 27 stycznia 2011
Siłownia czyli wiosła i orbitrek
nie było miejsc na spinning ( jak sie potem okazało, ktoś nie przyszedł i były), wiec pojechałam do Q10 po 19 z zamiarem poćwiczenia trochę na siłowni.
Może i dobrze.. czasem trzeba odpocząć od pedałowania, a poza tym przynajmniej trochę dłuzej byłam w domu i posprzątałam.
Czytam "Biblię" ( głownie w autobusie, jadąć do Q10, a że jadę pół godziny, wiec mam duzo czasu na czytanie) i próbuję jak najwięcej z tego czytania wyciągnąć dla siebie, ale wiem, ze tak łatwo nie będzie.
Friel tak szczegółowo pisze o planowaniu treningu, a przecież to chyba tak się nie da ... zaplanować może i tak, ale zrealizować?
a to bardzo leje np przez tydzien, a to trzeba w pracy zostać, a to pojedzie się na trening z kims komu nie bedzie sie chciało np 3 razy wjeżdzać tego samego podjazdu.
różnie może być.
Być moze za bardzo do tego ostrożnie podchodzę, ale poprzednie dwa sezony też szczegółowo sobie planowałam np przynajmniej raz w tygodniu jeden techniczny trening na Marcince.
W ub roku nie zrobiłam ani jednego.
Może za mało we mnie determinacji?
Muszę to przemyśleć.
W każdym bądz razie z moich postanowień na nowy rok udaje mi sie na razie wypełniać co najmniej dwa.
Tzn staram sie zdecydowanie lepiej odżywiać ( wiecej warzyw, owoców, soczek z buraczków itd).
No i udało mi sie też juz pozbyć trochę tego tłuszczu co to sie niepotrzebnie pojawił ( cóż.. jadłam słodycze.. dosyc dużo, takie niepotrzebne puste kalorie).
Dzisiaj pół godziny wiosłe ( wyszło jakieś 6000 m) i godzina na orbitreku.
Niestety tętno wyszło mi ciut za wysokie, wszystko przez te wiosła:), bo na orbitreku było ok.
Starałam sie wiosłować wg wskazówek Krzyśka, ale jakos za mało mocy generowałam niestety.
Krzysiek przykazał mi wiosłować " na 130 wat", ale rzadko mi sie to udawało.
Srednia ok 105 wat.
wiem, ze stać mnie na więcej.
w szatni pani, która sprzątała powiedziała: pani też dzisiaj długo trenowała..
powiedziałam: nie, tylko 1,5 godz.
Pani w recepcji powiedziała: Pani Izabela dzisiaj krótko była...
Haha.. pomyslałam: jak różny moze byc punkt widzenia.
Mnie dzisiaj wystarczyło.
Teraz przymusowa 3 dniowa regeneracja.
Na jutro mam inne plany - czasem trzeba w życiu zrobić coś innego, a w sobotę do Mielca:)
Spodobał mi sie ten cytat z Friela:
" KOLARSTWO GÓRSKIE NIE JEST ŁATWYM SPORTEM. ŁATWA MOŻE BYĆ NIEDZIELNA PRZEJAŻDZKA. TO NIGDY SIE NIE ZMIENI. ZA TO ZMIENIAJĄ SIĘ WYŚCIGI - SĄ CORAZ TRUDNIEJSZE".
Lubię niedzielne przejażdżki i lubię coraz trudniejsze wyścigi.
Może i dobrze.. czasem trzeba odpocząć od pedałowania, a poza tym przynajmniej trochę dłuzej byłam w domu i posprzątałam.
Czytam "Biblię" ( głownie w autobusie, jadąć do Q10, a że jadę pół godziny, wiec mam duzo czasu na czytanie) i próbuję jak najwięcej z tego czytania wyciągnąć dla siebie, ale wiem, ze tak łatwo nie będzie.
Friel tak szczegółowo pisze o planowaniu treningu, a przecież to chyba tak się nie da ... zaplanować może i tak, ale zrealizować?
a to bardzo leje np przez tydzien, a to trzeba w pracy zostać, a to pojedzie się na trening z kims komu nie bedzie sie chciało np 3 razy wjeżdzać tego samego podjazdu.
różnie może być.
Być moze za bardzo do tego ostrożnie podchodzę, ale poprzednie dwa sezony też szczegółowo sobie planowałam np przynajmniej raz w tygodniu jeden techniczny trening na Marcince.
W ub roku nie zrobiłam ani jednego.
Może za mało we mnie determinacji?
Muszę to przemyśleć.
W każdym bądz razie z moich postanowień na nowy rok udaje mi sie na razie wypełniać co najmniej dwa.
Tzn staram sie zdecydowanie lepiej odżywiać ( wiecej warzyw, owoców, soczek z buraczków itd).
No i udało mi sie też juz pozbyć trochę tego tłuszczu co to sie niepotrzebnie pojawił ( cóż.. jadłam słodycze.. dosyc dużo, takie niepotrzebne puste kalorie).
Dzisiaj pół godziny wiosłe ( wyszło jakieś 6000 m) i godzina na orbitreku.
Niestety tętno wyszło mi ciut za wysokie, wszystko przez te wiosła:), bo na orbitreku było ok.
Starałam sie wiosłować wg wskazówek Krzyśka, ale jakos za mało mocy generowałam niestety.
Krzysiek przykazał mi wiosłować " na 130 wat", ale rzadko mi sie to udawało.
Srednia ok 105 wat.
wiem, ze stać mnie na więcej.
w szatni pani, która sprzątała powiedziała: pani też dzisiaj długo trenowała..
powiedziałam: nie, tylko 1,5 godz.
Pani w recepcji powiedziała: Pani Izabela dzisiaj krótko była...
Haha.. pomyslałam: jak różny moze byc punkt widzenia.
Mnie dzisiaj wystarczyło.
Teraz przymusowa 3 dniowa regeneracja.
Na jutro mam inne plany - czasem trzeba w życiu zrobić coś innego, a w sobotę do Mielca:)
Spodobał mi sie ten cytat z Friela:
" KOLARSTWO GÓRSKIE NIE JEST ŁATWYM SPORTEM. ŁATWA MOŻE BYĆ NIEDZIELNA PRZEJAŻDZKA. TO NIGDY SIE NIE ZMIENI. ZA TO ZMIENIAJĄ SIĘ WYŚCIGI - SĄ CORAZ TRUDNIEJSZE".
Lubię niedzielne przejażdżki i lubię coraz trudniejsze wyścigi.
- Czas 01:30
- HRmax 166 ( 88%)
- HRavg 151 ( 80%)
- Kalorie 683kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 26 stycznia 2011
Spinning ( 17), siłownia... i śnieg
I znowu cały wieczór w Q10. Jak tak dalej pójdzie , to tam zamieszkam.
Najpierw 35 min na siłowni ( 10 min wiosła i 25 oribitrek), potem spinning.
Kiedy wiosłowałam podszedł do mnie Krzysiek Ł. i powiedział, że wiosłuje źle.
Że na za duzym obciążeniu i w ogóle.. żle. Że bez sensu i takie wiosłowanie nic mi nie da.
I wytłumaczył mi co źle robię.
Starałam się robić wg jego wskazówek, ale nie do konca mi to wychodziło.
Muszę próbować dalej, bo wiem, ze on wie co mówi i zna się na treningu.
Pomyslałam sobie: ile rzeczy jeszcze robię źle?
Pewnie całe mnóstwo. Mam tego świadomość, ale.. nie łatwo jest być sobie trenerem, dietetykiem , czasem mechanikiem i jednocześnie pracować, robić zakupy, sprzątać, prać, gotować.
No nie jest łatwo , co tu dużo mówić, ale.. sie nie poddam i będę się starać bardziej.
Na spinningu starałam sie trzymać tętna i udawało się.
Robię sobie też przyspieszenia 30 sekundowe z bardzo wysoką kadencją na lekkich przełożeniach.
Czy dobrze? No nie wiem.. Jacek K , tak doradzał:)
A wracając ze spinningu nie mogłam się nacieszyć pięknym sniegiem, który pada i pada i wygląda bajkowo.
Mam nadzieję, ze wkrótce przypnę nartki i będe śmigać:)
Brakuje mi biegania na nartkach.
Czy zastanawialiście sie kiedyś na bohaterstwem tych wszystkich odważnych co to jeżdżą w zimie na rowerze do pracy dajmy na to?
Oponki cieniutkie, łancuchy pordzewiałe, a oni mkną...
Odwaga to czy głupota?
Bo jak patrzę na te cieniutkie oponki to aż boję sie patrzeć na to co może się stać.
Dzisiaj zajechała pod blok pani listonoszka, na różowym "mieszczuchu" z tak cieniutkimi oponkami, ze pomyslałam: oto bohaterka.
Pomyślałam nawet,ze dałabym jej w nagrodę mój różowy koszyk na bidon.
Dałabym, ale wcześniej obiecałam go Jackowi K, bo jemu swietnie bedzie wspołgrał z różowym amortyzatorem .
a u mnie leżał, bo nie pasował do żadnego rowerka:)
Tak więc koszyk ( pamiatka po Cyyklokarpatach), ma nowego właściciela.
A śnieg pada i pada i pada.. i gdyby nie to ze trzeba do łóżka.. siedziałabym w kuchni przy stole i patrzyła przez okno na ten padający śnieg.
ale cóż.. dobranoc!
Najpierw 35 min na siłowni ( 10 min wiosła i 25 oribitrek), potem spinning.
Kiedy wiosłowałam podszedł do mnie Krzysiek Ł. i powiedział, że wiosłuje źle.
Że na za duzym obciążeniu i w ogóle.. żle. Że bez sensu i takie wiosłowanie nic mi nie da.
I wytłumaczył mi co źle robię.
Starałam się robić wg jego wskazówek, ale nie do konca mi to wychodziło.
Muszę próbować dalej, bo wiem, ze on wie co mówi i zna się na treningu.
Pomyslałam sobie: ile rzeczy jeszcze robię źle?
Pewnie całe mnóstwo. Mam tego świadomość, ale.. nie łatwo jest być sobie trenerem, dietetykiem , czasem mechanikiem i jednocześnie pracować, robić zakupy, sprzątać, prać, gotować.
No nie jest łatwo , co tu dużo mówić, ale.. sie nie poddam i będę się starać bardziej.
Na spinningu starałam sie trzymać tętna i udawało się.
Robię sobie też przyspieszenia 30 sekundowe z bardzo wysoką kadencją na lekkich przełożeniach.
Czy dobrze? No nie wiem.. Jacek K , tak doradzał:)
A wracając ze spinningu nie mogłam się nacieszyć pięknym sniegiem, który pada i pada i wygląda bajkowo.
Mam nadzieję, ze wkrótce przypnę nartki i będe śmigać:)
Brakuje mi biegania na nartkach.
Czy zastanawialiście sie kiedyś na bohaterstwem tych wszystkich odważnych co to jeżdżą w zimie na rowerze do pracy dajmy na to?
Oponki cieniutkie, łancuchy pordzewiałe, a oni mkną...
Odwaga to czy głupota?
Bo jak patrzę na te cieniutkie oponki to aż boję sie patrzeć na to co może się stać.
Dzisiaj zajechała pod blok pani listonoszka, na różowym "mieszczuchu" z tak cieniutkimi oponkami, ze pomyslałam: oto bohaterka.
Pomyślałam nawet,ze dałabym jej w nagrodę mój różowy koszyk na bidon.
Dałabym, ale wcześniej obiecałam go Jackowi K, bo jemu swietnie bedzie wspołgrał z różowym amortyzatorem .
a u mnie leżał, bo nie pasował do żadnego rowerka:)
Tak więc koszyk ( pamiatka po Cyyklokarpatach), ma nowego właściciela.
A śnieg pada i pada i pada.. i gdyby nie to ze trzeba do łóżka.. siedziałabym w kuchni przy stole i patrzyła przez okno na ten padający śnieg.
ale cóż.. dobranoc!
- Czas 02:30
- HRmax 168 ( 89%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 1020kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 25 stycznia 2011
Ćwiczenia domowe
To jest to co niespecjalnie lubię, ale muszę wzmacniać i brzuch i grzbiet i obręcz barkową i trochę sie porozciagać.
Były więc pompki ( wyczytałam u Friela, ze dla kobiety najlepsze na wzmocnienie obręczy, bo powinno się robić coś co jednoczesnie wzmocni też brzuch, czyli wynika z tego , ze w ub roku trochę intuicyjnie te pompki robiłam, ale jak sie okazało bardzo się przydało), brzuszki, cwiczenia na grzebiet, stretching, no i machanie hantalami.
Taką radę wyczytałam dla siebie na ten rok ( w gazecie:)):
Sporządzić listę priorytetów! Nie rozpraszać sił na sprawy drugorzędne. Zachować optymizm i niezachwianą wiarę we własne umiejetności.
No to do dzieła!:), teraz idę się wyspać, bo jak pisze Damian musi być 8 godzin... niestety rzadko mi sie to udaje, a własciwie oprócz weekendów to prawie nigdy.
Były więc pompki ( wyczytałam u Friela, ze dla kobiety najlepsze na wzmocnienie obręczy, bo powinno się robić coś co jednoczesnie wzmocni też brzuch, czyli wynika z tego , ze w ub roku trochę intuicyjnie te pompki robiłam, ale jak sie okazało bardzo się przydało), brzuszki, cwiczenia na grzebiet, stretching, no i machanie hantalami.
Taką radę wyczytałam dla siebie na ten rok ( w gazecie:)):
Sporządzić listę priorytetów! Nie rozpraszać sił na sprawy drugorzędne. Zachować optymizm i niezachwianą wiarę we własne umiejetności.
No to do dzieła!:), teraz idę się wyspać, bo jak pisze Damian musi być 8 godzin... niestety rzadko mi sie to udaje, a własciwie oprócz weekendów to prawie nigdy.
- Czas 30:00
- HRmax 122 ( 64%)
- HRavg 88 ( 46%)
- Kalorie 41kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 24 stycznia 2011
Spinning ( 16) , siłownia i jeszcze trochę o szczęściu...
bo sie go tyle nagromadziło we mnie dzięki tej wyprawie na Babią Górę...,
że kiedy weszłam dzisiaj do pokoju ( w pracy) powiedziałam do mojej koleżanki Reni:
RENIU JESTEM BARDZO SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM
( Renia spojrzała rozbawiona z zaciekawieniem czekając na ciąg dalszy)
BO WIDZIAŁAM TAKIE RZECZY, KTÓRYCH WIĘKSZOŚĆ LUDZI NIGDY NIE ZOBACZY!
Szczęscie po tej wyprawie, energia pozytywna mnie rozpiera... Jestem tak naładowana jak po maratonie.
Renia oglądając zdjęcia powiedziała: jakie szczęście.. jak Ci się buzia śmieje...
Tak, tak własnie wygląda szczęscie:)
Jeden z moich kolegów ( po przesłaniu mu zdjęć z wyprawy), napisał:
"Kiedys - jeszcze za czasów młodości ;) bylem na Łomnicy w takich wlasnie watunkach - pod spodem mgla u u gory slonce, mroz, ludzie, ech...Do dzis to pamietam, to bylo lepsze niz... seks ;)"
Niezłe stwierdzenie prawda?
I pomyślałam sobie, ze pewnie do dzisiaj bym nie chodziła po górach, gdyby nie pewien przypadek ( a może to nie był przypadek, może tak miało być).
Mirek miał na zbyciu buty górskie, a że miałam w planach wyjazd na Małysza, to wiedziałam, ze takie buty by mi sie przydały.
Do tej pory jakos nie potrzebowałam - zimy nie lubiłam ( tak, tak nie lubiłam zimy, co przypomniał mi Mirek w sobotę pytając: a kto to kiedys mówił, ze zimy nie lubi?), ale wiedziałam, ze zeby wytrzymać pod skocznią , to muszę mieć obuwie porządne.
a jak juz miałam obuwie, to nie tylko na Małysza pojechałam, ale poszłam pierwszy raz na Marcinkę, na Jamną, na Brzankę, w zimie , w sniegu po kolana..
a po drodze jeszcze ksiązki górskie były i tak to sie zaczeło...
Gdyby nie te buty, pewnie do dzisiaj siedziałabym w domu i złorzeczyła, ze zima taka zła...
A zima, zima znowu przyszła. Kiedy wracałam ze spinningu śnieg padał sobie delikatnie jak w hoolywodzkim filmie o Bożym Narodzeniu.
jest szansa na nartki:)
A dzisiaj poza tym był powrót do rzeczywistości, praca, spinning.
Spinning i orbitrek ( 20 min) i wiosła 10 min.
spokojnie.
A pod powiekami wciąż widoki z Babiej...
że kiedy weszłam dzisiaj do pokoju ( w pracy) powiedziałam do mojej koleżanki Reni:
RENIU JESTEM BARDZO SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM
( Renia spojrzała rozbawiona z zaciekawieniem czekając na ciąg dalszy)
BO WIDZIAŁAM TAKIE RZECZY, KTÓRYCH WIĘKSZOŚĆ LUDZI NIGDY NIE ZOBACZY!
Szczęscie po tej wyprawie, energia pozytywna mnie rozpiera... Jestem tak naładowana jak po maratonie.
Renia oglądając zdjęcia powiedziała: jakie szczęście.. jak Ci się buzia śmieje...
Tak, tak własnie wygląda szczęscie:)
Jeden z moich kolegów ( po przesłaniu mu zdjęć z wyprawy), napisał:
"Kiedys - jeszcze za czasów młodości ;) bylem na Łomnicy w takich wlasnie watunkach - pod spodem mgla u u gory slonce, mroz, ludzie, ech...Do dzis to pamietam, to bylo lepsze niz... seks ;)"
Niezłe stwierdzenie prawda?
I pomyślałam sobie, ze pewnie do dzisiaj bym nie chodziła po górach, gdyby nie pewien przypadek ( a może to nie był przypadek, może tak miało być).
Mirek miał na zbyciu buty górskie, a że miałam w planach wyjazd na Małysza, to wiedziałam, ze takie buty by mi sie przydały.
Do tej pory jakos nie potrzebowałam - zimy nie lubiłam ( tak, tak nie lubiłam zimy, co przypomniał mi Mirek w sobotę pytając: a kto to kiedys mówił, ze zimy nie lubi?), ale wiedziałam, ze zeby wytrzymać pod skocznią , to muszę mieć obuwie porządne.
a jak juz miałam obuwie, to nie tylko na Małysza pojechałam, ale poszłam pierwszy raz na Marcinkę, na Jamną, na Brzankę, w zimie , w sniegu po kolana..
a po drodze jeszcze ksiązki górskie były i tak to sie zaczeło...
Gdyby nie te buty, pewnie do dzisiaj siedziałabym w domu i złorzeczyła, ze zima taka zła...
A zima, zima znowu przyszła. Kiedy wracałam ze spinningu śnieg padał sobie delikatnie jak w hoolywodzkim filmie o Bożym Narodzeniu.
jest szansa na nartki:)
A dzisiaj poza tym był powrót do rzeczywistości, praca, spinning.
Spinning i orbitrek ( 20 min) i wiosła 10 min.
spokojnie.
A pod powiekami wciąż widoki z Babiej...
- Czas 02:25
- HRmax 167 ( 88%)
- HRavg 140 ( 74%)
- Kalorie 981kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 23 stycznia 2011
Babia Góra part 2
Postanowiłam zamieścić jeszcze kilka zdjęć z wczorajszej wyprawy, bo te widoki są tak piękne, ze nie będę ich ukrywać dla siebie.
Idąc na Babią, tuż przed szczytem było mi już ciezko. Spore wysokości, trudny teren, zimno.
Myślałam wtedy o tych bohaterach, którzy przemiarzają szlaki w wysokich górach, którzy wspinają się na najwyższe szczyty świata.
Pomyslałam też o tych wszystkich, którzy w jakis tam sposób dyskredytują sukcesy takich osób jak Martyna Wojciechowska.
Być może i nie jest prawdziwą himalaistką, ale jest dzielną kobietą bo żeby przebywać, żeby maszerować cały dzien, w sniegu na takich wysokościach trzeba niebywałej odwagi , siły, kondycji, wytrzymałosci.
Ogromnej.
Wystarczy wyjść na taką Babią w zimie, zmęczyć się, zobaczyć jak zmienia się pogoda, jak jest slisko, jak momentami niebezpiecznie może być, żeby zrozumieć jak bardzo dzielne i mocne są osoby probujące się z górami wysokimi.
Patrząc wczoraj na te przecudowne widoki, przypomniałam sobie fragment z ksiazki Piotra i Olgi Morawskich.
„ Rano poszliśmy do Tengboche. Jest tam klasztor i widok, który nagle pojawia się po kilkugodzinnej wspinaczce. Doszłam do bram klasztoru i nagle zobaczyłam Everest, Lhotse i Ama Dablam, najpiękniejszy widok świata, stojąc, patrząc , tam zrozumiałam, że świat jest piękny. I pomyslałam, ze skoro świat jest piękny, to zycie musi być piękne. I pomimo tego, ze jestem skazana na ciężką próbę, piękno tego świata przekonuje mnie, żeby spróbować zyć”.
Patrząc wczoraj na widoki z Babiej myslałam, że to jest najpiękniejszy widok jaki przyszło mi zobaczyć i że własnie między innymi dla takich chwil, naprawdę warto żyć.
I mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni najpiękniejszy widok..
Że może będą jeszcze piekniejsze, chociaż dzisiaj trudno mi uwierzyć, ze może być cos piękniejszego.
Idąc na Babią, tuż przed szczytem było mi już ciezko. Spore wysokości, trudny teren, zimno.
Myślałam wtedy o tych bohaterach, którzy przemiarzają szlaki w wysokich górach, którzy wspinają się na najwyższe szczyty świata.
Pomyslałam też o tych wszystkich, którzy w jakis tam sposób dyskredytują sukcesy takich osób jak Martyna Wojciechowska.
Być może i nie jest prawdziwą himalaistką, ale jest dzielną kobietą bo żeby przebywać, żeby maszerować cały dzien, w sniegu na takich wysokościach trzeba niebywałej odwagi , siły, kondycji, wytrzymałosci.
Ogromnej.
Wystarczy wyjść na taką Babią w zimie, zmęczyć się, zobaczyć jak zmienia się pogoda, jak jest slisko, jak momentami niebezpiecznie może być, żeby zrozumieć jak bardzo dzielne i mocne są osoby probujące się z górami wysokimi.
Patrząc wczoraj na te przecudowne widoki, przypomniałam sobie fragment z ksiazki Piotra i Olgi Morawskich.
„ Rano poszliśmy do Tengboche. Jest tam klasztor i widok, który nagle pojawia się po kilkugodzinnej wspinaczce. Doszłam do bram klasztoru i nagle zobaczyłam Everest, Lhotse i Ama Dablam, najpiękniejszy widok świata, stojąc, patrząc , tam zrozumiałam, że świat jest piękny. I pomyslałam, ze skoro świat jest piękny, to zycie musi być piękne. I pomimo tego, ze jestem skazana na ciężką próbę, piękno tego świata przekonuje mnie, żeby spróbować zyć”.
Patrząc wczoraj na widoki z Babiej myslałam, że to jest najpiękniejszy widok jaki przyszło mi zobaczyć i że własnie między innymi dla takich chwil, naprawdę warto żyć.
I mam nadzieję, że to nie jest mój ostatni najpiękniejszy widok..
Że może będą jeszcze piekniejsze, chociaż dzisiaj trudno mi uwierzyć, ze może być cos piękniejszego.
W bieli© lemuriza1972
Na Babiej© lemuriza1972
Widok na Tatry z Babiej© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Baby w drodze na Babią© lemuriza1972
W drodze bez wytchnienia© lemuriza1972
Choinki© lemuriza1972
Sokolica© lemuriza1972
Mirek© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 22 stycznia 2011
BABIA MOUNTAIN WINTER EXPEDITION
Tak naszą wyprawę nazwał Mirek.
Planowana była od kilku tygodni, ale wciąż coś stało na przeszkodzie. Dzisiaj w końcu udało się zrealizować plany.
2,5 jazdy samochodem i jesteśmy na parkingu w Krowiarkach. Mirek pyta parkingowego czy gdzieś tutaj jest może wc, a Pan parkingowy ( na głowie wielka futrzana czapa) mówi: o tam za tym autem można….
No tak… pomijając już brak intymności, no to jednak jest trochę zimno.
Mnóstwo śniegu, co ogromnie nas cieszy, bo przecież u nas nie ma go prawie w ogóle.
Ruszamy.
Krysia, Mirek i ja.
Nie ukrywam, że miałam obawy przed tą wyprawą. Nie mam przecież doświadczenia w górach prawie w ogóle, a już o doświadczeniu w górach zimą – mogę tylko pomarzyć. Chodzenie po Marcince, Jamnej czy Brzance, moze dać kondycję, ale doświadczenia potrzebnego na takich górskich szlakach mi nie da.
No i to moje kolano… czy wytrzyma? No i ten mój kręgosłup.. czy da radę? Często podczas długiego chodzenia niestety dają o sobie znać, a Mirek zapowiada 7 godzinną wędrówkę.
Pogoda taka sobie. Nie ma wielkiego mrozu, ale nie ma też słonca, niebo jest zachmurzone, więc nie zapowiada się zebysmy mieli piękne widoki.
Wchodzimy do lasu i od razu robi się bardzo stromo pod górę. Jak się chodzi po sniegu to każdy wie, jak się chodzi po sniegu pod górę może nie każdy wie.
Chodzi się ciężko.
Pierwsze metry ciężkie, bo jest bardzo stromo pod górę, tętno szaleje i zaczynają się głupie myśli w głowie pt:
Kobieto co Ty tu robisz? Jest jak na pierwszym podjeżdzie na maratonie.. cięzko, ogromnie ciężko…
Coraz stromiej. Zimno mi w palce u nóg i myślę sobie: o Jezu.. a to dopiero początek.. przecież odmrożę sobie palce…
Ale potem palce się rozgrzewają, a las robi się coraz piękniejszy. Jest biało, tak snieżniobiało, cicho…
Pierwszy punkt widokowy Sokolica… ( 1300 m npm) Niewiele widać ( mgła), ale i tak wpadam i krzyczę: Jak pięknie…..
Robimy zdjęcia i idziemy dalej bo robi się zimno.
Mirek nie forsuje tempa, wiadomo gdyby narzucił tempo takie na jakie go stać, z pewnością byłoby nam trudno je wytrzymać. No ale idziemy dzielnie:)
Po drodze żartujemy , ze to taka prawie kobieca wyprawa, a własciwie babska na Babią Górę.
Już lepiej się idzie. Tętno się wyrównało, organizm przestawił na wysiłek. Jest dobrze, jest pięknie, cudownie.
Jestesmy coraz wyżej, co widać po coraz niższej rosliności, która mnie zachwyca. Jak dzieło artysty, tak wyglądają te drzewka przykryte śniegiem.
Im bliżej szczytu tym robi się zimniej, wiec wkładam kurtkę i opatulam się, coraz ciezej się też idzie, coraz słabsza widoczność…
Zaczynam się czuć trochę jak himalaista.. bo robi się trochę ekstremalnie. Ledwie widzę Mirka przed sobą, ale to ze zaczyna się cięzej , trudniej cieszy mnie:)
Dużo lodu pod sniegiem i trzeba naprawdę uważać, bo jest momentami niebezpiecznie. Mgła ograniczająca widoczność, zawiewa wiatrem. No spacerek po Krupówkach to to nie jest:), a pomimo tego serce sie raduje, nogi mnie niosą...
Mówię do Krysi: ale fajnie….
Krysia: dobrze, ze nie słyszy tego ktoś normalny…
Ja: no i własnie dlatego nie mówię tego do nikogo normalnego.
Idę, jestem już trochę zmęczona.. ale ogromnie szczęsliwa i w tym momencie myślę sobie, ze teraz jeszcze bardziej rozumiem ludzi gór. Dlaczego idą tak wysoko.
Mirek mówi: to prawda, że w górach jest wolność….
Jest. To prawda.
Oprócz nas na szlaku spotykamy dosłownie kilka osób, wiec rzeczywiście jest cisza, spokój.
My i góry.
Im bliżej szczytu, tym trudniej, zimniej i jakoś tak nawet trochę starszno… Jak w horrorze... szaro , buro... pusto... i tylko my i nasze oddechy.
Są momenty że buty zeslizguja mi się ze skałek, mam problemy..
Jestesmy prawie na szczycie i wtedy cos niesmowitego.. chmury się przesuwają.. na chwile wychodzi słonce i widać przez ułamek sekundy panoramę Tatr.
Krzyczę, krzyczę ze szczęscia, bo to jest COŚ tak niewiarygodnie pięknego, że ja wiem, ze czegos takiego jeszcze nie widziałam.
Ta biel, to słonce, te chmury, te Tatry… To jest jak jakiś obraz kosmiczny, jak coś zupełnie nierzeczywistego, jak jakis inny świat.
BO TO JEST INNY ŚWIAT. TAM NA GÓRZE JEST ZUPEŁNIE INNY ŚWIAT. ODMIENNY OD TEGO NA DOLE. JEDYNY W SWOIM RODZAJU.
Docieramy na szczyt.
Jest zimno, odczuwalna temperatura pewnie około minus 15. Kiedy wyciagam termos i zdejmuję rękawiczki palce momentalnie mi marzną.
Dalej jest mgła… ale co jakis czas chmury przechodzą i pokazują się Tatry. To są sekundy i polujemy na nie żeby zrobić zdjęcie.
Widoki są tak niewiarygodne, ze za każdym razem kiedy widać Tatry piszczę jak dziecko.
Nie potrafię w sobie poskromić tej naturalnej, dzieciecej jakies takiej zupełnie pierwotnej radości.
I zdarza się cud. Wychodzi zza chmur słonce. Pokazują się niesamowite widoki, przepiękne kolory ( biel najbielsza i błękit nieba). Mogłabym stac i stać i patrzeć.
Jestem na wysokosci 1700 m nmp, na najwyższym polskim szczycie poza Tatrami. W zimie. Czy to nie jest piękne???
Jest zimno. I co z tego? Warto marznać żeby to wszystko zobaczyć.
Zejście jest trudne. Jest ślisko, są skały, przewracam się kilka razy.
Po trudnym kawałku, schodzimy na łatwiejsze tereny, idzie się przyjemniej, pomimo tego trzeba uważać, duzo lodu pod spodem. Widzimy kilka osób w rakach. Czasem zjeżdza się w dół, prawie jak na nartach.
Dochodzimy do schroniska ( nie pamietam gdzie). Przed schroniskiem kilka osób. Widzę, ze jeden bardzo okutany człowiek przygląda mi się. Nagle mówi:
Izka???
Przypatruje mu się i rozpoznaje w „Okutanym” Mariusza vel Sąsiada, znajomego z maratonów ( tarnowianina z urodzenia, teraz mieszka w Krakowie). Jeździ na giga, w ub sezonie w Bydzia Power, teraz będzie jeździł w rowerowaniu. Są z nim koledzy z rowerowania.
Po prostu smiejemy się Krysią głosno bo jeszcze na parkingu w Krowiarkach wspominałysmy Mariusza, a tu proszę… dosłownie kilkanaście osób spotkanych dzisiaj na szlaku i wśród nich Mariusz.
Krótka pogawędka, wspolne zdjęcia i idziemy na herbatkę do schroniska, a potem dalej w drogę.
Mirek narzuca dosyć ostre tempo.
I dlatego trasę robimy nie w 7 godzin ( tak było zakładane) a w niecałe 5.
Wczoraj Adam Małysz powiedział: dla takich chwil się żyję…
Kiedy stałam dzisiaj na szczycie Babiej Góry, a widoki miałam takie jakie dotąd widziałam tylko na zdjęciach, pomyslałam: tak Adam, własnie tak.. dla takich chwil się żyję.
To był CZAS SPEŁNIENIA
I fotorelacja:
„ NA POCZĄTKU JEST NAJŁATWIEJ, GDY SIE W PEŁNI SIŁ I WIARY”
„ BYKA CHWYTA SIĘ ZA ROGI, Z ŻYCIEM BIERZE SIĘ ZA BARY”
POTEM JEST NIESTETY TRUDNIEJ
SIŁY MNIEJSZE, MARNA WIARA
JUŻ SIĘ NIE GNA TAK DO PRZODU, WCIĄŻ SIĘ JEDNAK CZŁOWIEK STARA
JAK TO DALEJ BĘDZIE NIE WIEM, JESTEM GDZIEŚ W POŁOWIE DROGI
JESZCZE CHCE MI SIĘ WĘDROWAĆ, LECZ JUŻ TROCHĘ BOLĄ NOGI
Planowana była od kilku tygodni, ale wciąż coś stało na przeszkodzie. Dzisiaj w końcu udało się zrealizować plany.
2,5 jazdy samochodem i jesteśmy na parkingu w Krowiarkach. Mirek pyta parkingowego czy gdzieś tutaj jest może wc, a Pan parkingowy ( na głowie wielka futrzana czapa) mówi: o tam za tym autem można….
No tak… pomijając już brak intymności, no to jednak jest trochę zimno.
Mnóstwo śniegu, co ogromnie nas cieszy, bo przecież u nas nie ma go prawie w ogóle.
Ruszamy.
Krysia, Mirek i ja.
Nie ukrywam, że miałam obawy przed tą wyprawą. Nie mam przecież doświadczenia w górach prawie w ogóle, a już o doświadczeniu w górach zimą – mogę tylko pomarzyć. Chodzenie po Marcince, Jamnej czy Brzance, moze dać kondycję, ale doświadczenia potrzebnego na takich górskich szlakach mi nie da.
No i to moje kolano… czy wytrzyma? No i ten mój kręgosłup.. czy da radę? Często podczas długiego chodzenia niestety dają o sobie znać, a Mirek zapowiada 7 godzinną wędrówkę.
Pogoda taka sobie. Nie ma wielkiego mrozu, ale nie ma też słonca, niebo jest zachmurzone, więc nie zapowiada się zebysmy mieli piękne widoki.
Wchodzimy do lasu i od razu robi się bardzo stromo pod górę. Jak się chodzi po sniegu to każdy wie, jak się chodzi po sniegu pod górę może nie każdy wie.
Chodzi się ciężko.
Pierwsze metry ciężkie, bo jest bardzo stromo pod górę, tętno szaleje i zaczynają się głupie myśli w głowie pt:
Kobieto co Ty tu robisz? Jest jak na pierwszym podjeżdzie na maratonie.. cięzko, ogromnie ciężko…
Coraz stromiej. Zimno mi w palce u nóg i myślę sobie: o Jezu.. a to dopiero początek.. przecież odmrożę sobie palce…
Ale potem palce się rozgrzewają, a las robi się coraz piękniejszy. Jest biało, tak snieżniobiało, cicho…
Pierwszy punkt widokowy Sokolica… ( 1300 m npm) Niewiele widać ( mgła), ale i tak wpadam i krzyczę: Jak pięknie…..
Robimy zdjęcia i idziemy dalej bo robi się zimno.
Mirek nie forsuje tempa, wiadomo gdyby narzucił tempo takie na jakie go stać, z pewnością byłoby nam trudno je wytrzymać. No ale idziemy dzielnie:)
Po drodze żartujemy , ze to taka prawie kobieca wyprawa, a własciwie babska na Babią Górę.
Już lepiej się idzie. Tętno się wyrównało, organizm przestawił na wysiłek. Jest dobrze, jest pięknie, cudownie.
Jestesmy coraz wyżej, co widać po coraz niższej rosliności, która mnie zachwyca. Jak dzieło artysty, tak wyglądają te drzewka przykryte śniegiem.
Im bliżej szczytu tym robi się zimniej, wiec wkładam kurtkę i opatulam się, coraz ciezej się też idzie, coraz słabsza widoczność…
Zaczynam się czuć trochę jak himalaista.. bo robi się trochę ekstremalnie. Ledwie widzę Mirka przed sobą, ale to ze zaczyna się cięzej , trudniej cieszy mnie:)
Dużo lodu pod sniegiem i trzeba naprawdę uważać, bo jest momentami niebezpiecznie. Mgła ograniczająca widoczność, zawiewa wiatrem. No spacerek po Krupówkach to to nie jest:), a pomimo tego serce sie raduje, nogi mnie niosą...
Mówię do Krysi: ale fajnie….
Krysia: dobrze, ze nie słyszy tego ktoś normalny…
Ja: no i własnie dlatego nie mówię tego do nikogo normalnego.
Idę, jestem już trochę zmęczona.. ale ogromnie szczęsliwa i w tym momencie myślę sobie, ze teraz jeszcze bardziej rozumiem ludzi gór. Dlaczego idą tak wysoko.
Mirek mówi: to prawda, że w górach jest wolność….
Jest. To prawda.
Oprócz nas na szlaku spotykamy dosłownie kilka osób, wiec rzeczywiście jest cisza, spokój.
My i góry.
Im bliżej szczytu, tym trudniej, zimniej i jakoś tak nawet trochę starszno… Jak w horrorze... szaro , buro... pusto... i tylko my i nasze oddechy.
Są momenty że buty zeslizguja mi się ze skałek, mam problemy..
Jestesmy prawie na szczycie i wtedy cos niesmowitego.. chmury się przesuwają.. na chwile wychodzi słonce i widać przez ułamek sekundy panoramę Tatr.
Krzyczę, krzyczę ze szczęscia, bo to jest COŚ tak niewiarygodnie pięknego, że ja wiem, ze czegos takiego jeszcze nie widziałam.
Ta biel, to słonce, te chmury, te Tatry… To jest jak jakiś obraz kosmiczny, jak coś zupełnie nierzeczywistego, jak jakis inny świat.
BO TO JEST INNY ŚWIAT. TAM NA GÓRZE JEST ZUPEŁNIE INNY ŚWIAT. ODMIENNY OD TEGO NA DOLE. JEDYNY W SWOIM RODZAJU.
Docieramy na szczyt.
Jest zimno, odczuwalna temperatura pewnie około minus 15. Kiedy wyciagam termos i zdejmuję rękawiczki palce momentalnie mi marzną.
Dalej jest mgła… ale co jakis czas chmury przechodzą i pokazują się Tatry. To są sekundy i polujemy na nie żeby zrobić zdjęcie.
Widoki są tak niewiarygodne, ze za każdym razem kiedy widać Tatry piszczę jak dziecko.
Nie potrafię w sobie poskromić tej naturalnej, dzieciecej jakies takiej zupełnie pierwotnej radości.
I zdarza się cud. Wychodzi zza chmur słonce. Pokazują się niesamowite widoki, przepiękne kolory ( biel najbielsza i błękit nieba). Mogłabym stac i stać i patrzeć.
Jestem na wysokosci 1700 m nmp, na najwyższym polskim szczycie poza Tatrami. W zimie. Czy to nie jest piękne???
Jest zimno. I co z tego? Warto marznać żeby to wszystko zobaczyć.
Zejście jest trudne. Jest ślisko, są skały, przewracam się kilka razy.
Po trudnym kawałku, schodzimy na łatwiejsze tereny, idzie się przyjemniej, pomimo tego trzeba uważać, duzo lodu pod spodem. Widzimy kilka osób w rakach. Czasem zjeżdza się w dół, prawie jak na nartach.
Dochodzimy do schroniska ( nie pamietam gdzie). Przed schroniskiem kilka osób. Widzę, ze jeden bardzo okutany człowiek przygląda mi się. Nagle mówi:
Izka???
Przypatruje mu się i rozpoznaje w „Okutanym” Mariusza vel Sąsiada, znajomego z maratonów ( tarnowianina z urodzenia, teraz mieszka w Krakowie). Jeździ na giga, w ub sezonie w Bydzia Power, teraz będzie jeździł w rowerowaniu. Są z nim koledzy z rowerowania.
Po prostu smiejemy się Krysią głosno bo jeszcze na parkingu w Krowiarkach wspominałysmy Mariusza, a tu proszę… dosłownie kilkanaście osób spotkanych dzisiaj na szlaku i wśród nich Mariusz.
Krótka pogawędka, wspolne zdjęcia i idziemy na herbatkę do schroniska, a potem dalej w drogę.
Mirek narzuca dosyć ostre tempo.
I dlatego trasę robimy nie w 7 godzin ( tak było zakładane) a w niecałe 5.
Wczoraj Adam Małysz powiedział: dla takich chwil się żyję…
Kiedy stałam dzisiaj na szczycie Babiej Góry, a widoki miałam takie jakie dotąd widziałam tylko na zdjęciach, pomyslałam: tak Adam, własnie tak.. dla takich chwil się żyję.
To był CZAS SPEŁNIENIA
I fotorelacja:
„ NA POCZĄTKU JEST NAJŁATWIEJ, GDY SIE W PEŁNI SIŁ I WIARY”
„ BYKA CHWYTA SIĘ ZA ROGI, Z ŻYCIEM BIERZE SIĘ ZA BARY”
Na szlaku© lemuriza1972
POTEM JEST NIESTETY TRUDNIEJ
Momentami widoczność była kiepska© lemuriza1972
SIŁY MNIEJSZE, MARNA WIARA
JUŻ SIĘ NIE GNA TAK DO PRZODU, WCIĄŻ SIĘ JEDNAK CZŁOWIEK STARA
JAK TO DALEJ BĘDZIE NIE WIEM, JESTEM GDZIEŚ W POŁOWIE DROGI
JESZCZE CHCE MI SIĘ WĘDROWAĆ, LECZ JUŻ TROCHĘ BOLĄ NOGI
Baba na szczycie Babiej:)© lemuriza1972
Wierzchołki Tatr© lemuriza1972
- Czas 04:55
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 1998kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 21 stycznia 2011
Adam!!!
Adam jest dla mnie wzorem, obiektem kultu niemalże, bo to osoba wyjątkowa.
Więc cieszę sie niezmiernie, ze dzisiaj wygrał.
Siedząc przed tv zazdrościłam tym, którzy są w Zakopanem. Kto był tam chociaż raz, wie o czym mówię.
Byłam na wielu imprezach sportowych, ale takiej atmosfery jaka jest w Zakopanem , nie ma nigdzie.
To co mówią komentatorzy, o pewnej magii Zakopanego to prawda. To jest niesamowite..
Tam to COŚ wyczuwa się na każdym kroku. Tam przez te kilka dni oddycha się, zyje sie inaczej.
Dzisiaj w tv prof Żołądź powiedział, ze Adam jest zawodnikiem fenomenalnym nie tylko jeśli chodzi o skoki, ze to fenomen na skalę całego sportowego świata.
I to jest prawda.
Jakie to szczescie dla mnie, ze akurat mogę to wszystko przeżywać, że urodziłam się w 1972 roku i mogę to widzieć na własne oczy.
a ja dalej odpoczywam i gromadzę siły. Jutro pewna .. próba.
Czuję się jakbym szykowała sie na maraton.. pakowanie, szykowanie jedzenia itp.
Oj będzie się działo:)
Więc cieszę sie niezmiernie, ze dzisiaj wygrał.
Siedząc przed tv zazdrościłam tym, którzy są w Zakopanem. Kto był tam chociaż raz, wie o czym mówię.
Byłam na wielu imprezach sportowych, ale takiej atmosfery jaka jest w Zakopanem , nie ma nigdzie.
To co mówią komentatorzy, o pewnej magii Zakopanego to prawda. To jest niesamowite..
Tam to COŚ wyczuwa się na każdym kroku. Tam przez te kilka dni oddycha się, zyje sie inaczej.
Dzisiaj w tv prof Żołądź powiedział, ze Adam jest zawodnikiem fenomenalnym nie tylko jeśli chodzi o skoki, ze to fenomen na skalę całego sportowego świata.
I to jest prawda.
Jakie to szczescie dla mnie, ze akurat mogę to wszystko przeżywać, że urodziłam się w 1972 roku i mogę to widzieć na własne oczy.
a ja dalej odpoczywam i gromadzę siły. Jutro pewna .. próba.
Czuję się jakbym szykowała sie na maraton.. pakowanie, szykowanie jedzenia itp.
Oj będzie się działo:)
- Aktywność Jazda na rowerze