Wpisy archiwalne w miesiącu
Maj, 2011
Dystans całkowity: | 329.00 km (w terenie 116.00 km; 35.26%) |
Czas w ruchu: | 17:52 |
Średnia prędkość: | 18.02 km/h |
Maksymalna prędkość: | 55.00 km/h |
Suma podjazdów: | 1500 m |
Maks. tętno maksymalne: | 177 (94 %) |
Maks. tętno średnie: | 164 (87 %) |
Suma kalorii: | 7245 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 29.91 km i 1h 47m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 31 maja 2011
Jadę na rowerze słuchaj do byle gdzie:)
&feature=related
Ja Wam mówię Jest dobrze:)
Dzisiaj pierwsze „konkretne” kilometry na rowerze.
Tak więc mogę napisać – znowu jeżdżę na rowerze!!!
Znowu patrzę na świat z wysokości siodełka i jest duzo fajniejszy, prostszy, piękniejszy.
Kostka nieznacznie dawała znać o sobie.
Zrobiłysmy krótką traskę do Wojnicza przez Bogumiłowice, Isep, zahaczyłysmy o Dunajec ( piękny jak zwykle, górki gdzieś tam majaczyły się w oddali. Czekają, czekają i się doczekają. Może w przyszłym tygodniu wyruszę).
Jak na pierwszy raz te 43 km to chyba niezły wynik i nawet niezła średnia.
Jeszcze trochę mocy zostało w nogach:)
Dobrze mi się jechało.
Śpiewałam przez pół drogi różne góralskie piosenki. Na głos cały. Andżelika miała ubaw. I nie tylko Andżelika bo ci mijani po drodze ludzie zapewne też.
Przypomniało mi się jak kilka lat temu po operacji kolana, wsiadłam po raz pierwszy na rower. To było miesiąc po zabiegu.
Koszmar. Łzy stanęły mi w oczach. Noga była taka sztywna, że z trudem przekręcałam korbą.
Miałam ochotę zawrócić do domu.
Nie zawróciłam. Przejechałam 20 km. Wolno, cięzko, ale dałam radę. Potem było już tylko lepiej, chociaż to była żmudna i cięzka rehabilitacja.
Teraz jest duzo lepiej, dużo.
I chyba jakoś tak blokada mi puściła. Nie boję się jechać. W ogóle już się nie boję. Wczoraj było inaczej.
Ale nie obyło się bez przygody. Nie będę o niej pisać …bo mi wstyd.
A… tam może napiszę.
No… po prostu zamysliłam się na ścieżce rowerowej, oparłam rekę na kierownicy, wjechałam w krawężnik i było.. mocne łuupppp… na szczescie bez konsekwencji.
Śmiałam się z samej siebie.
Śmiała się do łez Andżelika.
Ja to naprawdę jakaś wiktymna jestem ostatnio.
Pod koniec jazdy spotkałysmy chłopaków z MPEC-u. Jadą na maraton do Zawoi w sobotę. Fajnie.
Jestem przepełniona endorfinami.
Tego było mi trzeba.
Właśnie tego:)
A marzenia o Toskanii coraz bardziej przybierają na sile… Coraz bardziej
1
Ja Wam mówię Jest dobrze:)
Dzisiaj pierwsze „konkretne” kilometry na rowerze.
Tak więc mogę napisać – znowu jeżdżę na rowerze!!!
Znowu patrzę na świat z wysokości siodełka i jest duzo fajniejszy, prostszy, piękniejszy.
Kostka nieznacznie dawała znać o sobie.
Zrobiłysmy krótką traskę do Wojnicza przez Bogumiłowice, Isep, zahaczyłysmy o Dunajec ( piękny jak zwykle, górki gdzieś tam majaczyły się w oddali. Czekają, czekają i się doczekają. Może w przyszłym tygodniu wyruszę).
Jak na pierwszy raz te 43 km to chyba niezły wynik i nawet niezła średnia.
Jeszcze trochę mocy zostało w nogach:)
Dobrze mi się jechało.
Śpiewałam przez pół drogi różne góralskie piosenki. Na głos cały. Andżelika miała ubaw. I nie tylko Andżelika bo ci mijani po drodze ludzie zapewne też.
Przypomniało mi się jak kilka lat temu po operacji kolana, wsiadłam po raz pierwszy na rower. To było miesiąc po zabiegu.
Koszmar. Łzy stanęły mi w oczach. Noga była taka sztywna, że z trudem przekręcałam korbą.
Miałam ochotę zawrócić do domu.
Nie zawróciłam. Przejechałam 20 km. Wolno, cięzko, ale dałam radę. Potem było już tylko lepiej, chociaż to była żmudna i cięzka rehabilitacja.
Teraz jest duzo lepiej, dużo.
I chyba jakoś tak blokada mi puściła. Nie boję się jechać. W ogóle już się nie boję. Wczoraj było inaczej.
Ale nie obyło się bez przygody. Nie będę o niej pisać …bo mi wstyd.
A… tam może napiszę.
No… po prostu zamysliłam się na ścieżce rowerowej, oparłam rekę na kierownicy, wjechałam w krawężnik i było.. mocne łuupppp… na szczescie bez konsekwencji.
Śmiałam się z samej siebie.
Śmiała się do łez Andżelika.
Ja to naprawdę jakaś wiktymna jestem ostatnio.
Pod koniec jazdy spotkałysmy chłopaków z MPEC-u. Jadą na maraton do Zawoi w sobotę. Fajnie.
Jestem przepełniona endorfinami.
Tego było mi trzeba.
Właśnie tego:)
A marzenia o Toskanii coraz bardziej przybierają na sile… Coraz bardziej
1
- DST 43.00km
- Teren 3.00km
- Czas 01:49
- VAVG 23.67km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 860kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 30 maja 2011
O pierwszych kilometrach, Toskanii i włoskiej piłce:)
I na pewno ty też to czasem masz
I na pewno ty też to dobrze znasz
za późno wstałeś do tego poniedziałek
nie ma bułek ani mleka na śniadanie
pogoda taka sobie ale jakaś jest
myślisz sobie, że to może da się zjeść
nagle stajesz przed lustrem
nie jesteś już bóstwem
gdy na nosie coś czerwonego tak, że aż świeci się, że aż świeci się
czekasz 2 godziny, minut kilkanaście
w urzędzie przed pokojem numer 317
otwierasz drzwi a potem słyszysz krzyk
baby nadętej od lat nieuśmiechniętej
nie wiele słów tu padnie bo wiesz już dokładnie, że trafiłeś źle
czasem zdarza się x3
Ref.
Idziesz po ulicy zmęczony i wymięty
chciałbyś wypić jakąś kawe dla zachęty
miała być czarna dostałeś ze śmietanką
potem wpada mucha oczywiście z koleżanką
idziesz sobie kwaśną minę masz na twarzy
myślisz, że więcej przykrych rzeczy sie nie zdarzy
czasem bywa tak x3
wracasz do domu oczy już zmęczone
w skrzynce leży mandat i odsetki naliczone
może to już wreszcie koniec
ale jeszcze myślisz o jutrze i przechodzą ciebie dreszcze
tyle spraw na liście, za oknem jest mgliście i ponuro tak
czasem bywa tak x3
Ref.
Dość marudzenia, wieczór przed tobą
spotkasz przyjaciół-pewnie ci pomogą
często bywa tak x2
rzecz w tym, żeby nie zwariować
to co pomaga to są dobre słowa
które mają czar x2
Ref.
Wydaje się, że już nic nie zaskoczy cię
może tak jest, ale jeśli postarasz się
tyle pięknych dni i tyle miłych chwil jeszcze spotka cię
ale wtedy tylko gdy nauczysz się
dostrzegać je
Usłyszałam dzisiaj w radiu Kraków:)
Jak usłyszałam fragment o babie nadętej od lat nieuśmiechnetej, to pomyslałam, że klienci naszego oddziału to jednak mają szczęście.
I tak dzisiaj bylo u mnie.. rozkręcał się poniedziałek powoli. Rano nastrój .. szkoda gadać... a wieczorem.. wieczorem mało tego, ze rower, to jeszcze niespodziewane rozmowy z przyjaciółmi. Pomogło:)
Dzisiaj pierwsze moje kilometry od dwóch tygodni.
W zasadzie wyjechałam tylko po to żeby zobaczyć czy w ogóle dam radę.
Wnioski?
Łatwo nie jest. Kostka momentami pobolewa, jakos tak zapominam ( psychiczna blokada) o kręceniu pełnego obrotu, jadę wolno ( tempo babcine).
No ale to tak to musi być prawda? Nie od razu Kraków zbudowano.
Niewątpliwie psychicznie jednak czuję się po tych kilku kilometrach duzo, dużo lepiej.
Miałam cięzki czas, z róznych powodów, naprawdę dużo złych rzeczy się wydarzyło… Dużo.
Brak endorfin, które dostarczałam sobie zwykle na rowerze, bardzo mi doskwierał.
Staram się uśmiechać mimo wszystko naprawdę, ale w duszy to tak wesoło do końca nie było.
I nie jest.
Ale ja wiem, że to minie, a jak już będę mogła wznowić treningi to będzie dużo, duzo lepiej.
Zły czas zawsze mija , nie może trwać wiecznie.
Do Karpacza pojadę.. ale chyba w charakterze widza. Nie sądzę, zebym za 2 tygodnie była gotowa na tak ciężki start.
No i wczoraj pojawiły się też refleksje dot. przyszłego roku.
Ponieważ.. stało się tak , że będę mogła w koncu wyjechać na urlop ( do tej pory trzymał mnie w domu zwierzak.. ale zwierzak zaginął niestety:(), to w przyszłym roku chyba pojadę do… Toskanii!!!
Ja wiem, wiem to nie Himalaje, ale przecież od czegoś trzeba rozpocząć spełnianie marzeń, a Włochy były kiedyś numerem jeden na mojej liście ( zwłaszcza San Siro w Mediolanie:)).
W sobotę znajoma napisała mi, że planują we wrzesniu przyszłego roku Toskanię…. Dom wynajęty w Toskanii. Czy to nie jest piękne?
Napisała mi: gdzies przeczytałam, że każdy nawet najbiedniejszy człowiek, powinien raz w życiu pojechać do Włoch, kolebki cywilizacji.
Ja marzyłam o Italii z troche innych powodów:).
Marzyłam o Italii bo mnie włoska piłka fascynowała , zwłaszcza AC Milan .
I mysle o tej Toskanii od soboty. Co to ma wspolnego z rowerem, maratonami? No ma.
Bo żeby jechac do Toskanii trzeba będzie mieć „wolne” i kasę.
W sumie chyba dobrze się składa, bo to tylko pomoże mi podjąc decyzję, że w przyszłym sezonie raczej zrezygnuję z generalki u GG.
Nie żebym całkiem zrezygnowała z maratonów. Nie.
Ale pojadę sobie kilka bliższych .. i będę zbierać na Toskanię.
I tak sobie myśle o tym i myślę… i dzisiaj przyszedł jeden taki Włoch do urzędu ( znak jakiś dla mnie od Opatrzności - jedź do Toskanii kobieto!), okazało się , ze pracował w Mediolanie 5 lat, to ja mu zaraz o Paolo Maldinim ( że jego zdjęcie wisi na naszej szafce z "zatrzymanymi" prawami jazdy) i Milanie, on o Berlusconim..i tak sobie pogadaliśmy:) on po włosku, ja po polsku… cos tam udawało mi się wyłapać ( w koncu z tej miłosci do calcio i wloskich gioccatori to się rok włoskiego uczyłam).
Toskania, Italia…
Mam cel:) Znowu.
A póki co.. będę pedałować powoli i przyzwyczajać nóżkę do jazdy.
Cudownie było popedałować po 2 tygodniach przerwy.
2 tygodnie… toż to wieczność!
- DST 7.00km
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 25 maja 2011
O nodze i urodzinowym wieczorze:)
Tak... idzie ku lepszemu.
Noga wygląda lepiej, staw bardziej ruchomy.
Napawa mnie to wielką radością i optymizmem ( którego i tak mi nie brakuję, aż się sama sobie dziwię z jaką wielką pokorą do tego podchodzę i jak cierpliwie i ile mam energii mimo wszystko).
Mam nadzieję w przyszłym tygodniu spróbować jazdy na rowerze:)))
a urodzinowy wieczór udał się wyśmienicie.
Było mocno wesoło naprawdę, dawno nie bawiłam się tak dobrze.
Wszystko to w pieknej scenerii tarnowskiego Rynku, aż żałuję że tak późno sobie przypomniałam i nie zrobiłam jakichs fajnych zdjęć, które pokazałyby piękno tego miejsca.
No i rzecz jasna naprawdę fajne towarzystwo i naprawdę fajne prezenty:)
Miło, miło, miło:)
Jest dobrze:)
Noga wygląda lepiej, staw bardziej ruchomy.
Napawa mnie to wielką radością i optymizmem ( którego i tak mi nie brakuję, aż się sama sobie dziwię z jaką wielką pokorą do tego podchodzę i jak cierpliwie i ile mam energii mimo wszystko).
Mam nadzieję w przyszłym tygodniu spróbować jazdy na rowerze:)))
a urodzinowy wieczór udał się wyśmienicie.
Było mocno wesoło naprawdę, dawno nie bawiłam się tak dobrze.
Wszystko to w pieknej scenerii tarnowskiego Rynku, aż żałuję że tak późno sobie przypomniałam i nie zrobiłam jakichs fajnych zdjęć, które pokazałyby piękno tego miejsca.
No i rzecz jasna naprawdę fajne towarzystwo i naprawdę fajne prezenty:)
Miło, miło, miło:)
Jest dobrze:)
"Kolarki" w cywilu z urodzinym prezentem:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 24 maja 2011
Urodziny:)))
Tak nie bez przyczyny wklejam tę piosenkę.
Sama sobie ją wklejam bo mam dzisiaj urodziny:)
Czyli, że dokładnie od dzisiaj odliczamy rok do wielkiej imprezy. Imprezy, która odbędzie się z okazji moich 40 urodzin.
Lubię tego Aznavoura:), pomyślałam sobie: trzeba kupić jakąś płytę.
Kiedyś ktoś „pokazał”mi piosenkę Janusza Radka „ Kiedy umrę kochanie” ( to będzie cała historia, żeby dojść do sedna sprawy). Spodobała mi się bardzo.
Ha.. kilka tygodni temu spotkałam się z moją przyjaciółką w Krakowie. Przyjaciółką z okresu studiów. Przyniosła mi mój pamiętnik z czasów kiedy miałam 17-18 lat.
Całą drogę z Krakowa do Tarnowa, w pociągu śmiałam się sama do siebie. Na głos:)
Te wszystkie rozterki, miłości, wiersze… ech…
Między innymi był tam fragment piosenki Janusza Radka. Pomyślałam : o… to pewnie jakiś wiersz skoro tyle lat temu napisałam to w pamiętniku…
I dzisiaj mi się przypomniało.. i postanowiłam odszukać. No i oczywiście , wiersz Poświatowskiej. Czytałam ją namiętnie wtedy.
I tym sposobem trafiłam na bloga Marka Niedźwieckiego, który zafascynowany jest Poświatowską.
W tym wpisie jest takie jedno fajne zdanie. Pożyczam:)
„ Trzeba żyć do pełna, „endżojować”, ile wlezie”
Tak więc „endżojuję”. Dzisiaj idę na piękny tarnowski Rynek, świętować moje urodziny, ale to nie będzie koniec, bo zamierzam jeszcze świętować i w czwartek i piątek. Na raty:), żeby mieć więcej Radości.
I pomyślałam dzisiaj: kiedyś bałam się następnego dnia… bałam się położyć do łóżka wieczorem.. jakbym w ten sposób chciała uniknąć spotkania z następnym dniem.
Dzisiaj wypatruję następnego dnia z radością.
W tym blogu znalazłam też wpis , w którym Marek Niedżwiecki pisze o … Aznavourze właśnie, że lubi, że słucha jakiejś płyty. Trzeba się temu przyjrzeć…J
I na koniec naprawdę piękny wiersz Poświatowskiej
( ale polecam też posłuchanie piosenki Janusza Radka – świetna muzyka)
Kiedy umrę kochanie
gdy się ze słońcem rozstanę
i będę długim przedmiotem smutnym
Czy mnie wtedy przygarniesz
ramionami ogarniesz
naprawisz co popsuł los okrutny
Często myślę o tobie
często piszę do ciebie
głupie listy - w nich miłość
głupie listy - w nich uśmiech
potem w piecu je chowam
płomień skacze po słowach
nim spokojnie w popiele nie uśnie
patrząc w płomień kochanie
myślę - co też się stanie
z moim sercem miłości głodnym
a ty nie pozwól przecież
żebym umarł w świecie
który ciemny jest który
ciemny jest i chłodny
I jeszcze tą drogą raz jeszcze chciałam podziękować wszystkim moim znajomym za moc życzeń, które dzisiaj otrzymałam!!!
P.S Tak sobie pomyślałam , ze wszyscy życzą mi spełnienia marzeń.
Jakie są te moje marzenia.
1) Zdrowie dla mnie. Dla mojej siostry. To podstawa.
2) start na maratonie w Karpaczu
3) kolejne szczyty w Tatrach
4) fajna zima, zeby można było pośmigać na biegówkach.
5) trekking w Himalajach, a póki co jakiś szczyt w Alpach
6) dużo fajnych książek do czytania i dużo fajnej muzyki do słuchania
7) Przyjaciele, żeby byli:)
8) udanego dzisiejszego wieczoru
9) i żebym nie zatraciła RADOŚCI ŻYCIA.
Dużo? No sporo:)
No to niech się spełnia.
--
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 23 maja 2011
Czas nas uczy pogody...
Jakiś czas temu kupiłam płytę z takimi starymi polskimi przebojami. Między innymi tym..
Przypomniał mi się dzisiaj, kiedy pani Ela w pracy powiedziała:
- Izieńko.. jakie Ty tabletki łykasz? Ja myślałam, że wrócisz załamana przybita, a ty tryskasz energią, jesteś wesoła…
Pomyślałam wtedy… „ żadne tabletki, po prostu czas.. czas, który robi swoje, czas, który uczy spoglądać na zycie o wiele bardziej pozytywnie, czas, który uczy z pokorą podchodzić do pewnych wydarzeń…
I co z tego, ze czas czasem plączę drogi? Zawsze jakoś tak, po czasie znajduje się tę właściwą i ważne , żeby starać się jej trzymać, a jak już się trochę z niej zboczy, to jak na maratonie.. trzeba zawrócić czasem i po górę i mozolnie dążyć do celu. Do mety.
Wróciłam dzisiaj do pracy… Jaka radość.. spotkać te moje dziewczyny, popracować, czuć, ze się znowu żyje…
Fantastycznie. Jest, po prostu.
Noga dalej chora, ale co z tego, kiedyś dojdzie do siebie i kiedyś napiszę: wróciłam na rower!!!
Noga odpoczywa .. w pracy:)© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 maja 2011
A tymczasem leżę pod gruszą...
na dowolnie wybranym boku:)
No z tym dowolnie wybranym bokiem to nie do końca tak, podobnie jak z i gruszą.
Nie jest to bynajmniej grusza, ale... drzewo iglaste, jakieś bliżej mi nieznane.
No i nie leżę, a siedzę, czytam, nasłoneczniam się.
Jest jakiś pożytek z tego przymusowego "wolnego" - trochę opalenizny.
Takie miejsce znalazłam pod blokiem naprzeciwko, stolik drewniany pod iglakiem.
No to sobie tam kustykałam i odpoczywałam. Nie mam balkonu niestety, więc chcąc na powietrzu pobyć trochę trzeba było właśnie tak...
Na szczęście był weekend i Andżelika zabrała mnie autem nad Dunajec.
Tak więc było leżenie.. na kamieniach:), szum wody, słonce, przyjemnie.
Byłoby przyjemniej jeszcze na rowerze, ale.. cóż cierpliwie czekam.
W końcu sie doczekam przecież prawda?
Na razie lekko nie ma... taka prawda, ale jutro wracam do pracy.
Pewnie nie jest to rozsądne, ale w pracy kryzys kadrowy ogromny... a inna sprawa, ze trochę tęsknię już za moimi dziewczynami, moim biurkiem itp:)
Że co, że to jakieś "nie halo"?:). Może i tak, ale .. tęsknię.
Tydzien to dla mnie wystarczająco długo...
Czekam cierpliwie na bardzo dobre dni. Ostatnie były dobre mimo wszystko, bo jak człowiek JEST , to już jest dobrze, no a jak będzie mógł być jeszcze bardziej ( tzn na rowerze) będzie bardzo dobrze.
A teraz .. niespodzianka:), Iza w ciuchach zgoła odmiennych niż te na zdjeciach tutaj dotąd prezentowanych:). Takie sobie .. pamiątkowe zdjęcie.
No z tym dowolnie wybranym bokiem to nie do końca tak, podobnie jak z i gruszą.
Nie jest to bynajmniej grusza, ale... drzewo iglaste, jakieś bliżej mi nieznane.
No i nie leżę, a siedzę, czytam, nasłoneczniam się.
Jest jakiś pożytek z tego przymusowego "wolnego" - trochę opalenizny.
Takie miejsce znalazłam pod blokiem naprzeciwko, stolik drewniany pod iglakiem.
No to sobie tam kustykałam i odpoczywałam. Nie mam balkonu niestety, więc chcąc na powietrzu pobyć trochę trzeba było właśnie tak...
Na szczęście był weekend i Andżelika zabrała mnie autem nad Dunajec.
Tak więc było leżenie.. na kamieniach:), szum wody, słonce, przyjemnie.
Byłoby przyjemniej jeszcze na rowerze, ale.. cóż cierpliwie czekam.
W końcu sie doczekam przecież prawda?
Na razie lekko nie ma... taka prawda, ale jutro wracam do pracy.
Pewnie nie jest to rozsądne, ale w pracy kryzys kadrowy ogromny... a inna sprawa, ze trochę tęsknię już za moimi dziewczynami, moim biurkiem itp:)
Że co, że to jakieś "nie halo"?:). Może i tak, ale .. tęsknię.
Tydzien to dla mnie wystarczająco długo...
Czekam cierpliwie na bardzo dobre dni. Ostatnie były dobre mimo wszystko, bo jak człowiek JEST , to już jest dobrze, no a jak będzie mógł być jeszcze bardziej ( tzn na rowerze) będzie bardzo dobrze.
A teraz .. niespodzianka:), Iza w ciuchach zgoła odmiennych niż te na zdjeciach tutaj dotąd prezentowanych:). Takie sobie .. pamiątkowe zdjęcie.
Zamiast dwóch kółek.. dwie .. "laski":)© lemuriza1972
Kulas:)© lemuriza1972
Dunajec letni już...© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 19 maja 2011
Krótki rękaw
Będzie długo, bo od pewnego czasu mam niewiarygodnie dużo czasu…
Tak więc mogę pisać… dużo, długo… z sensem i bez ( bo od tego siedzenia w domu, to różne rzeczy w głowie roić się mogą).
Może ktoś dotrwa do końca.
Na początku zacytuję fragment relacji z Zabierzowa ( autorstwa o ile się nie mylę Furmana).
Relacja została zamieszczona na stronie Rowerowania.
„Jakieś tajemnicze i potężne siły sprzysięgły się przeciwko nam i czarowały pogodę. Tę bitwę wygrały ale całą wojnę wygraliśmy my - wszyscy uczestnicy Powerade Suzuki Marathon w Zabierzowie k/Krakowa. Ten maraton od dawna zapowiadał się na wojnę. Było wiadomo, że będzie zimno, było wiadomo, że będzie ślisko, było wiadomo, że będzie ciężko i niebezpiecznie. Takie warunki na łatwej zdawało by się trasie powodują, że jazda zamienia się w wojnę. To nie jest jedna wielka wojna, ale setki małych bitew jakie każdy z nas toczył na trasie zawodów. Jak to na wojnie, byli wygrani, byli też przegrani. Takie wojny toczone na rowerze charakteryzują się tym, że opcja rozejmu nie wchodzi w rachubę. Kto nie wygrał ten przegrał. I odwrotnie, jeśli nie przegrałeś to znaczy, że łupy wojenne należą do Ciebie.
Pewna matka mówiła do swego syna, pilota idącego na wojnę. Tylko pamiętaj synku - lataj tym samolotem nisko i bardzo powoli. Nie wiem dlaczego przed każdym startem przypomina mi się ten dowcip. W każdym razie wiedziałem, że coś w tym jest. Przekładając na kolarski język - zjeżdżaj synku wolno i bardzo ostrożnie. Każdy wie jak interpretować takie dowcipy. W Zabierzowie trzeba było zrobić to dosłownie. Zjeżdżaj wolno i ostrożnie w dowcipie znaczy naprawdę - jedź ostrożnie ale zdecydowanie. I to była metoda na wygranie tej wojny.
Zdecydowanie! Na tym maratonie nie było czasu na korygowanie błędnie podjętych decyzji. Jeśli źle wybrałeś tor jazdy - leżałeś. Jeśli za szybko wszedłeś w zakręt - leżałeś. Jeśli wystraszyłeś się jakiejś przeszkody i w ostatniej chwili chciałeś ją ominąć - leżałeś! Jeśli za bardzo uwierzyłeś we własne siły - leżałeś. Jeśli strach sparaliżował Cię na stromym zjeździe - leżałeś! Tylko żelazna konsekwencja i nerwy ze stali oraz rozwaga i opanowanie pozwalały wyjść zwycięsko z tej bitwy i przejechać pod łukiem triumfalnym”
Jak sobie tak czytam…. to jedno wiem.. racja.. nie było czasu na korygowanie błędnie podjętych decyzji.
I myśle tylko na czym polegał mój błąd? Co zrobiłam nie tak? Za szybko weszłam w zakręt? Nie sądzę… bardzo uważałam, nie jechałam szybko. Więc? Za bardzo pochyliłam rower? Raczej nie.
Myślę, ze po prostu czegoś nie zauwazyłam. Jakiegoś dołka albo skałki. Zbyt wiele osób przewracało się w tym miejscu.
Czemu to tak rozważam? Żeby uniknąc błędów na przyszłość…
Tyle, ze czasem nawet najlepsi zjazdowcy mają pecha prawda? I nawet najlepsza technika i najlepsze opony nie pomogą… Po prostu gdzieś na drodze , naszej drodze jest to COŚ co powie nam STOP.
COŚ zatrzymało mnie w Zabierzowie… ale to nie znaczy, ze zatrzyma dalej…
Bo można byłoby pomyśleć… duże straty… utrata zdrowia na jakiś czas… więc czy warto?
Czy warto?
Będzie wielu takich , co powie: nie, nie warto, zmień sport na jakiś bardziej bezpieczny!
Ale ja już wiele razy o tym pisałam….
Sport jest ryzykiem. Jego się nigdy nie wyeliminuje.
Ryzykiem jest też jazda samochodem…prawda?
I wiem, ze nie jestem odosobniona w swoim myśleniu…
Poczytajcie co pisał Lesław na Rowerowaniu po złamaniu obojczyka w Złotym Stoku.
A że nie wszyscy mnie zrozumieją? Trudno. Świat już jest tak skonstruowany, że zrozumienia nie osiąga się tak często jakby się chciało.
Odpoczywam. Od wszystkiego. Świata. Pracy. Sportu, ludzi. Jakie wnioski? Nie nadaję się do takiego życia. Do życia bez świata, pracy, sportu, ludzi. Jednak cierpliwie czekam. Z pokorą. Na lepsze dni. Na takie kiedy wszystko wróci na własciwie tory.
A tymczasem szukam dobrych stron tego „złego”. Czytam wreszcie tyle ile bym chciała.
Wychodzę przed blok na ławkę i łapię trochę słońca.
Cwiczę ramiona i palce. Postanowiłam po raz kolejny spróbować sił w takim jednym literackim konkursie. Nade wszystko znowu uczę się cierpliwości. Przyda się. Nie tylko w sporcie.
Wspominam Tatry ( oglądam zdjęcia z zimy, czytam swoje wpisy, powróciłam do opowiadań Wawrzyńca Żuławskiego, dzisiaj czytałam o Zamarłej Turni.. przed, którą przecież stałam… teraz wiem o jakich miejscach autor pisze). Wspominam Tatry i robię plany na zimę.
Sezon rowerowy nie będzie tak udany jak zamierzałam. Trudno. To tylko zabawa. W końcu. Z niecierpliwością więc będę czekać na zimę, na biegówki, na Tatry.
Z niecierpliwością? No nie… przecież uczę się cierpliwości. I dlaczego mam tak oczekiwać na zimę skoro jeszcze lato przede mną?:)
Więc cierpliwie czekam na powrót na rower, głęboko wierzę, ze nie będę czekać długo. Głęboko wierzę, ze dojdę do siebie szybko. Noga jest nadal spuchnięta, ale nie boli bardzo, wiec mam nadzieję, ze długo to już nie potrwa.
Przeczytałam felieton Tomasza Jastruna. Cytat:
„ Czyż miliony współczesnych blogerów tak nie czynią? Oni też odkryli, że najlepszą metodą na dramaty życia, to robić z nich opowiesć. Czyż ja tego nie czynie pisząc ten felieton? Swiat można opisywać nie tylko słowami, malować go , rzeźbić, fotografować. Utrwalając chwilę, prowokujemy czas, który chce wszystko wymazać. Ważna jest ta przekora i wyzwanie jakie rzucamy losowi – nie dam się!
Czasami jednak każdy z nas jęknie : „ oj chyba nie dam rady”
Kolejny dzien… Franek ryczy jak trąba jerychońska, aż trzesą się mury. Antoś nie chce isć do przedszkola, czmycha przede mną i nie mogę go złapać. On peka ze smiechu, a ja ze złości…
Żona krzyczy, ze nie radzę sobie z dzieckiem.
W końcu wiozę Antosia do przedszkola, ale utknąłem w korku. Mama dzwoni.. potrzebny lekarz. Potkneła się i upadła. Ma za wiele energii i dobrego o sobie mniemania a za mało sił. Oj, chyba nie dam rady?
Nie wolno tkwić w takim uczuciu jak w korku. Lepiej wyskoczyć z tego „samochodu”, zakasać rękawy i do roboty!
Pewnie dlatego od kilku lat mi się tak porobiło, że noszę tylko koszulki z krótkim rękawem, nawet w zimie…”
Mentalnie od dawna nie ubrałam długiego rękawa… Schowałam głęboko w szafie.
I dobrze mi z tym.
P.S Dzisiaj wyczytałam na forum rowerowania, że nawet Łatka ( czyli Ania Sadowska) miała 3 upadki.
Maratonu też nie ukończyła.
P.S 2 znalazłam jeszcze jedną dobrą stronę całej tej sytuacji... zatęsknię bardzo za rowerem:)
Tak więc mogę pisać… dużo, długo… z sensem i bez ( bo od tego siedzenia w domu, to różne rzeczy w głowie roić się mogą).
Może ktoś dotrwa do końca.
Na początku zacytuję fragment relacji z Zabierzowa ( autorstwa o ile się nie mylę Furmana).
Relacja została zamieszczona na stronie Rowerowania.
„Jakieś tajemnicze i potężne siły sprzysięgły się przeciwko nam i czarowały pogodę. Tę bitwę wygrały ale całą wojnę wygraliśmy my - wszyscy uczestnicy Powerade Suzuki Marathon w Zabierzowie k/Krakowa. Ten maraton od dawna zapowiadał się na wojnę. Było wiadomo, że będzie zimno, było wiadomo, że będzie ślisko, było wiadomo, że będzie ciężko i niebezpiecznie. Takie warunki na łatwej zdawało by się trasie powodują, że jazda zamienia się w wojnę. To nie jest jedna wielka wojna, ale setki małych bitew jakie każdy z nas toczył na trasie zawodów. Jak to na wojnie, byli wygrani, byli też przegrani. Takie wojny toczone na rowerze charakteryzują się tym, że opcja rozejmu nie wchodzi w rachubę. Kto nie wygrał ten przegrał. I odwrotnie, jeśli nie przegrałeś to znaczy, że łupy wojenne należą do Ciebie.
Pewna matka mówiła do swego syna, pilota idącego na wojnę. Tylko pamiętaj synku - lataj tym samolotem nisko i bardzo powoli. Nie wiem dlaczego przed każdym startem przypomina mi się ten dowcip. W każdym razie wiedziałem, że coś w tym jest. Przekładając na kolarski język - zjeżdżaj synku wolno i bardzo ostrożnie. Każdy wie jak interpretować takie dowcipy. W Zabierzowie trzeba było zrobić to dosłownie. Zjeżdżaj wolno i ostrożnie w dowcipie znaczy naprawdę - jedź ostrożnie ale zdecydowanie. I to była metoda na wygranie tej wojny.
Zdecydowanie! Na tym maratonie nie było czasu na korygowanie błędnie podjętych decyzji. Jeśli źle wybrałeś tor jazdy - leżałeś. Jeśli za szybko wszedłeś w zakręt - leżałeś. Jeśli wystraszyłeś się jakiejś przeszkody i w ostatniej chwili chciałeś ją ominąć - leżałeś! Jeśli za bardzo uwierzyłeś we własne siły - leżałeś. Jeśli strach sparaliżował Cię na stromym zjeździe - leżałeś! Tylko żelazna konsekwencja i nerwy ze stali oraz rozwaga i opanowanie pozwalały wyjść zwycięsko z tej bitwy i przejechać pod łukiem triumfalnym”
Jak sobie tak czytam…. to jedno wiem.. racja.. nie było czasu na korygowanie błędnie podjętych decyzji.
I myśle tylko na czym polegał mój błąd? Co zrobiłam nie tak? Za szybko weszłam w zakręt? Nie sądzę… bardzo uważałam, nie jechałam szybko. Więc? Za bardzo pochyliłam rower? Raczej nie.
Myślę, ze po prostu czegoś nie zauwazyłam. Jakiegoś dołka albo skałki. Zbyt wiele osób przewracało się w tym miejscu.
Czemu to tak rozważam? Żeby uniknąc błędów na przyszłość…
Tyle, ze czasem nawet najlepsi zjazdowcy mają pecha prawda? I nawet najlepsza technika i najlepsze opony nie pomogą… Po prostu gdzieś na drodze , naszej drodze jest to COŚ co powie nam STOP.
COŚ zatrzymało mnie w Zabierzowie… ale to nie znaczy, ze zatrzyma dalej…
Bo można byłoby pomyśleć… duże straty… utrata zdrowia na jakiś czas… więc czy warto?
Czy warto?
Będzie wielu takich , co powie: nie, nie warto, zmień sport na jakiś bardziej bezpieczny!
Ale ja już wiele razy o tym pisałam….
Sport jest ryzykiem. Jego się nigdy nie wyeliminuje.
Ryzykiem jest też jazda samochodem…prawda?
I wiem, ze nie jestem odosobniona w swoim myśleniu…
Poczytajcie co pisał Lesław na Rowerowaniu po złamaniu obojczyka w Złotym Stoku.
A że nie wszyscy mnie zrozumieją? Trudno. Świat już jest tak skonstruowany, że zrozumienia nie osiąga się tak często jakby się chciało.
Odpoczywam. Od wszystkiego. Świata. Pracy. Sportu, ludzi. Jakie wnioski? Nie nadaję się do takiego życia. Do życia bez świata, pracy, sportu, ludzi. Jednak cierpliwie czekam. Z pokorą. Na lepsze dni. Na takie kiedy wszystko wróci na własciwie tory.
A tymczasem szukam dobrych stron tego „złego”. Czytam wreszcie tyle ile bym chciała.
Wychodzę przed blok na ławkę i łapię trochę słońca.
Cwiczę ramiona i palce. Postanowiłam po raz kolejny spróbować sił w takim jednym literackim konkursie. Nade wszystko znowu uczę się cierpliwości. Przyda się. Nie tylko w sporcie.
Wspominam Tatry ( oglądam zdjęcia z zimy, czytam swoje wpisy, powróciłam do opowiadań Wawrzyńca Żuławskiego, dzisiaj czytałam o Zamarłej Turni.. przed, którą przecież stałam… teraz wiem o jakich miejscach autor pisze). Wspominam Tatry i robię plany na zimę.
Sezon rowerowy nie będzie tak udany jak zamierzałam. Trudno. To tylko zabawa. W końcu. Z niecierpliwością więc będę czekać na zimę, na biegówki, na Tatry.
Z niecierpliwością? No nie… przecież uczę się cierpliwości. I dlaczego mam tak oczekiwać na zimę skoro jeszcze lato przede mną?:)
Więc cierpliwie czekam na powrót na rower, głęboko wierzę, ze nie będę czekać długo. Głęboko wierzę, ze dojdę do siebie szybko. Noga jest nadal spuchnięta, ale nie boli bardzo, wiec mam nadzieję, ze długo to już nie potrwa.
Przeczytałam felieton Tomasza Jastruna. Cytat:
„ Czyż miliony współczesnych blogerów tak nie czynią? Oni też odkryli, że najlepszą metodą na dramaty życia, to robić z nich opowiesć. Czyż ja tego nie czynie pisząc ten felieton? Swiat można opisywać nie tylko słowami, malować go , rzeźbić, fotografować. Utrwalając chwilę, prowokujemy czas, który chce wszystko wymazać. Ważna jest ta przekora i wyzwanie jakie rzucamy losowi – nie dam się!
Czasami jednak każdy z nas jęknie : „ oj chyba nie dam rady”
Kolejny dzien… Franek ryczy jak trąba jerychońska, aż trzesą się mury. Antoś nie chce isć do przedszkola, czmycha przede mną i nie mogę go złapać. On peka ze smiechu, a ja ze złości…
Żona krzyczy, ze nie radzę sobie z dzieckiem.
W końcu wiozę Antosia do przedszkola, ale utknąłem w korku. Mama dzwoni.. potrzebny lekarz. Potkneła się i upadła. Ma za wiele energii i dobrego o sobie mniemania a za mało sił. Oj, chyba nie dam rady?
Nie wolno tkwić w takim uczuciu jak w korku. Lepiej wyskoczyć z tego „samochodu”, zakasać rękawy i do roboty!
Pewnie dlatego od kilku lat mi się tak porobiło, że noszę tylko koszulki z krótkim rękawem, nawet w zimie…”
Mentalnie od dawna nie ubrałam długiego rękawa… Schowałam głęboko w szafie.
I dobrze mi z tym.
P.S Dzisiaj wyczytałam na forum rowerowania, że nawet Łatka ( czyli Ania Sadowska) miała 3 upadki.
Maratonu też nie ukończyła.
P.S 2 znalazłam jeszcze jedną dobrą stronę całej tej sytuacji... zatęsknię bardzo za rowerem:)
Jeszcze jechałam...© lemuriza1972
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 16 maja 2011
Bardzo dluga historia mojego dnfa w Zabierzowie
Piosenka dla wszystkich moich Przyjaciół i Znajomych. Z podziękowaniami i zapewnieniem, że Ja też JESTEM i Będę jak trzeba będzie pomóc.
To będzie długa historia pomimo, ze maratonu z Zabierzowie nie ukończyłam.
To mój trzeci dnf w życiu.
No nie składało się…
Po Złotym Stoku nie trenowałam w zasadzie bo jeszcze bolało kolano.
Więc odpuściłam sobie treningi. Jechałam do Zabierzowa nieprzygotowana pod każdym względem..
Zapomniałam o witaminach, odżywkach, magnezie…
Było też sporo stresu, więc głowa niestety zaprzątnięta innymi sprawami.
Nie chciałam jechać .. chyba…
Ale to miał być debiut w nowym teamie, już było zapłacone.
W nocy obudził mnie deszcz i pomyslałam: o rany.. powtórka z rozrywki, znowu będzie masakracja sprzętu i.. organizmu.
W mojej aktualnej formie fizycznej i psychicznej nie do konca takie ekstremalne warunki mi odpowiadały.
Krysi przyplatała się choroba, więc nie pojechała. Wyruszylismy we dwójkę z Adamem.
Na start przyjechaliśmy wcześnie. Zaowocowało to tym, ze spotkałam masę znajomych.
Jakie to były miłe rozmowy:)
Był wiec Paweł P i Sławek N z Tarnowa, Andrzej W i Sławek B z Tarnowa, Paulina, cała plejada gwiazd:) z rowerowania ( Kuba, Furman, Versus, Renia, MiśQ, Andi , mąż Reni,Pocio jeśli kogoś nie wymieniłam, przepraszam), wreszcie poznałam Damiana – jak milo!!!!
Furman powiedział mi, ze powinnam się przefarbować na czerwono, a nie na czarno:)
Tak apropos mojego nowego teamu.
Potem Ryszard i Grzegorz z Poznania.
Rafał z Tarnowa.
Jarek Miodoński, Kiszon i Tomek Ziembla Z Bieniasz Team.
Bracia Toporowie z Tarnowa.
No naprawdę w życiu nie nagadałam się tyle przed maratonem:)
Korzystając z rady Ani Suś, nalepiłam na kolano plastry stabilizujace staw.
Rzeczywiście pomaga, bo wcześniej delikatnie czułam kolano , a po nalepieniu plastrów było dużo, dużo lepiej.
Pogoda była dziwna, stosunkowo ciepło, ale zastanawiałam się jak się ubrać, bo czarne chmury zapowiadały, cos niefajnego, a wiedziałam ze jak zacznie padać to zdecydowanie się ochłodzi.
W koncu zdecydowałam się na bluzę z długim rękawem bez koszulki pod spodem.
Na stracie Ania Szafraniec i Magda Sadłecka.
Pomyslałam sobie: znowu będzie okazja sprawdzic ile tracę do jednej z lepszych zawodniczek na swiecie ( ostatnio to były 2 godziny).
No i startujemy. Pierwszy podjazd, okropnie ciezko, podjazd asfaltowy, ale trudny, coś jak nasza Marcinka, ale bez stromizmy od restauracji.
Tętno strasznie wysokie, uda pięką masakrycznie… myślę : Iza co będzie dalej…
Słyszę jak ktoś krzyczy: Iza zrób prawą wolną.
Mija mnie Damian, w pieknym tempie.Potem podjazd zamienia się w coś bardziej szutrowego.
Jadę i walczę ze swoimi złymi myslami.
Myslę… o nie… nie wolno Ci tak źle myśleć… ( bo w pewnym momencie myślę.. a niech mi się coś zepsuje, to sobie zejdę z trasy, bo ewidentnie nie mam dzisiaj siły).
Ganię sama siebie: Iza… przecież z takim myśleniem to nic nie zrobisz…
Gdzieś na trasie spotykam, któregoś z kolegów z nowego teamu ( rozmawiamy chwilę).
Zaczynają się zjazdy… szybkie i nie do konca bezpieczne.
Wciąż gdzieś tam wystające skałki, kamienie, trzeba uważać.
Ale nawet jako tako zjeżdzam, bez dramatu.
Na którymś z trudniejszych zjazdów solidnie mną „trzepneło” ale utrzymuje równowagę.
Zaczynam się rozkręcać.
Widzę przed sobą Martę z Poznania i myślę sobie: nie wolno mi odpuścić. Trzeba się jej trzymać.
Za chwilę mija mnie Aga Sobczak, wiec myślę: jechać za nią…
Jadę… zaczyna się odcinek asfaltowy a to mój żywioł, długa prosta. Jadę bardzo szybko, mijam Agę.
Potem minie mnie gdzieś na podjeździe terenowym, ale ciągle mam ją w zasiegu wzroku i postanawiam nie odpuszczać.
Pada. Jest zimno. Na zjazdach przewiewa mnie konkretnie.
I zaczyna się zjazd… jest slisko, podłoże już rozjechane przez gigowców i połowę mega.
Wchodzę w zakręt, koło przednie dostaje poslizgu i lecę.
To byłby zapewne niezbyt grożny w skutkach wypadek ( dośc miękkie podłoze), gdyby nie to, że spadam na lewą ( tę z chorym kolanem nogę). Kolano.. wytrzymuje ( myslę ze to zasługa plastrów) ale kostka nie…
Czuję potworny ból… płakać mi się chce i już wiem. Jazdy dalej nie będzie.
Tyle razy przewracałam się na maratonach i zawsze jakoś dojeżdzałam potłuczona do mety, ale tym razem nie da się.
Zatrzymuje się przy mnie jakiś człowiek, potem drugi i już zostają przy mnie, aż do przybycia ratowników.
Jakie to budujące! Poświęcają swój wynik.
Jeden z nich daje mi swój plecak zebym usiadła, drugi kurtkę. Mnie boli, bardzo.
Potem ból jest trochę mniejszy. Pada deszcz, jest zimno. Marznę ja , marzną oni.
Ale humory nam dopisują.
Jeden z Panów jest z Zakopanego. Pytam o cenę mieszkań:).
Mówię ze chce się przeprowadzić do Zakopanego. On: po co? Tam nie ma co robić? ( w sensie pracy)
Ja: ale na emeryturze…
Pan śmieje się bardzo.
Mówi: to umawiamy się za 20 lat, pomieszkamy razem ( czy jakos tak powiedział... ze zaczeka na mnie).
Przechodzę turyści. Dają mi herbatę. Proszę żeby poczęstowali też moich towarzyszy.
Zaczynamy coraz więcej żartować.
Mówię: myślę sobie… ze nie będę mogła teraz jeździć na rowerze.. to jest najgorsze.
Pan z Zakopanego mówi: No proszę.. zebym ja taką kobietę miał w domu.. martwi się ze na rowerze nie pojeździ..
Po godzinie docierają ratownicy. Jestem przemarznieta, trzęsę się. Owijają mnie folią.
Niestety nie ma żadnego pojazdu, który mógłby mnie stamtąd zabrać. Nie da się tam dojechać karetką.
Troche mnie niosą, ale to też ryzykowne bo jest slisko , a schodzimy z góry. Trochę muszę iść. Jakieś 500 m. Ciężko.
W koncu docieramy do karetki. Ta zawodzi mnie do biura zawodów. Tam już kilka takich samych „szczęśliwców” jak ja.
Ten maraton zebrał spore żniwo jeśli chodzi o wypadki. Warunki były bardzo cieżkie.
Jest mi zimno.
Muszę jednak spory kawałek dokustykać do auta po telefon ( muszę zadzwonić przecież do Adama, ze jadę do szpitala), no i załozyc chociaż suchą bluzę.
Z trudem docieram do auta, potem idę drugi raz żeby zapakować rower. To sprawia sporo bólu.
Jak wracam spotykam Mirka Bieniasza, który własnie wjechał na metę.
Pyta: coś tam zmajstrowała?
Mówię: dziewczyna z Waszego teamu też jedzie do szpitala.
0 14.30 jedziemy do Krakowa. Szpital Narutowicza. Docieramy gdzie trzeba. Czas oczekiwania ok. 5 godzin.
Jedziemy wiec do szpitala wojskowego.
Tam awantura. Nie chcą nas przyjać.
Wracamy do Narutowicza. Jestem zmarznięta, głodna i brudna. Nie mówiąc już o bólu i zmęczeniu.
Wypadek miał miejsce po 12, a jest już 17.
Czekamy.
Przyjeżdza Adam. Czekamy.
Przywożą jakiegos piłkarza ze skręconą nogą. Wjeżdza bez kolejki. To mnie już wkurza maksymalnie.
Adam proponuje żeby jechać do szpitala do Tarnowa.
Miał rację. Jak się potem okazało, kolega z którym jechałam karetką wyjechał ze szpitala.. o 22.
A tak w góle w karetce było wesoło. Jeden kolega mówił, ze szuka żony co jeździ na rowerze, bo nie chce takiej co będzie narzekała
( bo kolega z połamanymi żebrami powiedział, ze najgorsze ze będzie musiał obsluchać od żony, bo żona jego pasji nie akceptuje)
No i kolega poszukujący żony pyta mnie potem czy kogoś mam oprócz roweru)
Mówię: nie rozumiem?
Kolega: no faceta…
Ja: aaa… faceta…
No nie:)
Ale dwa rowery to już chyba dość kłopotów prawda?
Aż się wystraszyłam, ze kolega moze chce sie oświadczyć:)
Nie opuszczają nas dobre humory mimo wszystko.
W koncu docieram do szpitala w Tarnowie.
Szybko. Godzina i jestem po prześwietleniu i diagnozie. Skręcenie stawu skokowego i naderwanie. Dramatu nie ma, aczkolwiek lekarz mówi, ze leczenie trwa czas dłużej niż leczenie złamania.
Mówi też: dwa tygodnie się nie ścigać…
Dwa tygodnie???? Toż to masakrycznie długo……
Są też oczywiście komentarze pt: a gdzie pani w taką pogodę się wybrała….????? Itd.
No cóż.. noga boli, chodzić prawie nie mogę, to jest dodatkowo trudne jak się mieszka samemu, ale… usmiecham się mimo wszystko, bo wiem, ze i to przetrwam i wiem, ze wrocę na trasy u GG, tak szybko jak to będzie możliwe.
Nie zwojuję już wiele w tym sezonie, mam świadomość, ale trudno.
Do wesela się zagoi ( nie mojego, a tego na które jestem zaproszona za dwa tygodnie).
No bo wesela nie odpuszczę, zbyt ładną sukienkę sobie kupiłam:)
Co prawda wesele będzie pewnie z pozycji siedzącej oglądane, ale co się napiję i najem i naooglądam to moje prawda?
Swoją drogą to popatrzcie jak Los rozwiązuje niektóre problemy za nas?:)
Dwa miesiące zastanawiałąm się co robić: jechać do Krynicy na maraton i przyjechać na wesele później? Nie jechać do krynicy?
Już za bardzo zastanawiać się nie muszę.
Aha i jeszcze jedno.. jestem ogromnie, ogromnie wzruszona troską, którą wykazali wszyscy moi znajomi rowerowi i nierowerowi.
Ta chęć pomocy, te telefony .
Adamowi dziękują za cierpliwośc i transport do szpitala.
Andżelice i Tomkowi za przywiezienie mnie do domu ze szpitala.
Sławkowi N za telefony.
Kubie za zainteresowanie.
Reni za cheć przyjechania do mnie na pogotowie.
Wszystkim na forum rowerum i forum GG za słowa otuchy bardzo dziękuję!
I do zobaczenia na trasie!
P.S wciaż otrzymuje kolejne smsy i telefony ze słowami otuchy.
DZIĘKUJĘ!
Jak to dobrze wiedzieć ze ma sie tylu znajomych!
P.S 2 w dalszym ciągu wzruszacie mnie smsami:) , kolejno: Siergiej, Łukasz Perfum, Mateusz i Monia.
Sławek N powiedział: rozmawialismy z Pawłem, ze Ty to teraz chyba ześwirujesz w domu...
No.. ciężka sprawa, to prawda.
Ale.. mam już plan, będę rozwijać górne partie mięsni. Hantle itd. Jak wyruszę na trasę w Karpaczu to będę kierownice trzymać w prawdziwie męskim, żelaznym uścisku:).
Już nie jest najgorzej ( w piątek kolega mnie uszczypnął w ramię), powiedziałam: boollliii... a on: eee... mięśnie masz przecież:), ale będzie jeszcze lepiej:)
Tak bylo w Zabierzowie© lemuriza1972
Po maratonie w Zabierzowie© lemuriza1972
- DST 16.00km
- Teren 12.00km
- Czas 01:10
- VAVG 13.71km/h
- Temperatura 10.0°C
- HRmax 176 ( 93%)
- HRavg 164 ( 87%)
- Kalorie 570kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 14 maja 2011
Gwóźdź...
mam nadzieję, że nie .. do trumny...haha.
Czarny humor.. taki lubię.
O gwoździu zaraz.
Ten jutrzejszy maraton to będzie z mojej strony totalny spontan.
zaniedbałam się bardzo... fizycznie, mentalnie, pod każdym względem.
Rower też...
Nie łykałam witamin, nie jadłam odżywek.. nie trenowałam za bardzo ( no bo kolano).
Nie przygotowałam się.
zero profesjonalizmu.
No ale takie byly okoliczności.. różne.. tak trochę na usprawiedliwienie.
dzisiaj obudziłam sie o 6 rano i zaraz wzięłam sie za rower.
czyszczenie łancucha, kasety itd.
Może jakoś wytrzyma. Łancuch juz mocno wyciagnięty.. wciaż czekam na nowe koła, a wraz z nim bedzie nowy łancuch, kaseta...tarcze.
Może jakoś przejadę jutro te nową trasę.
Tam są skałki podobno. Śniło mi się przedwczoraj, że się wspinam...
Wspaniałe, cudowne uczucie.. marzenie....
A dzisiaj na Dwudniaki i z powrotem. Lajcik.
I siedzenie nad wodą, Odpoczynek.
Przerwany przygodą.
Gwóźdż 3 centrymetrowy utkwił mi w oponie i trzeba było zmieniać dętkę.
20 min wcześniej wstąpilismy do mojego mieszkania ( bo wczesniej byłam u Andżeliki i Tomka), bo Tomek chciał dompomowac koła.
Powiedziałam: dobrze.. bo ja w sumie nie mam pompki, zapomniałam... a jakby cos się stało.
No i wywołałam... gwoździa z lasu.
A chwilę przedtem pomyślałam: kurcze... mówiłam kiedyś Andżelice i Tomkowi, ze juz z nimi nie będę jeździć tuż przed zawodami bo mi pecha przynoszą:)
No i proszę.
Wymiana dętki poszła opornie... może dlatego, ze czułam się obserwowana przez moich towarzyszy. No ale w koncu sie udało:)
Teraz powinnam odpoczywać, ale cóż.. mała kolacja będzie towarzyska. Obowiązkowo co? .. Makaron:)
Mam jednak nadzieję, że uda się wcześniej wrócić do domu, żeby jednak sie wyspać
I jeszcze tak poza tematem. Byłam wczoraj na koncercie Turnaua.
No świetny artysta, to wiadomo, ale nie miałam pojęcia , ze taki fajny człowiek!
ma ogromne poczucie humoru!
Czarny humor.. taki lubię.
O gwoździu zaraz.
Ten jutrzejszy maraton to będzie z mojej strony totalny spontan.
zaniedbałam się bardzo... fizycznie, mentalnie, pod każdym względem.
Rower też...
Nie łykałam witamin, nie jadłam odżywek.. nie trenowałam za bardzo ( no bo kolano).
Nie przygotowałam się.
zero profesjonalizmu.
No ale takie byly okoliczności.. różne.. tak trochę na usprawiedliwienie.
dzisiaj obudziłam sie o 6 rano i zaraz wzięłam sie za rower.
czyszczenie łancucha, kasety itd.
Może jakoś wytrzyma. Łancuch juz mocno wyciagnięty.. wciaż czekam na nowe koła, a wraz z nim bedzie nowy łancuch, kaseta...tarcze.
Może jakoś przejadę jutro te nową trasę.
Tam są skałki podobno. Śniło mi się przedwczoraj, że się wspinam...
Wspaniałe, cudowne uczucie.. marzenie....
A dzisiaj na Dwudniaki i z powrotem. Lajcik.
I siedzenie nad wodą, Odpoczynek.
Przerwany przygodą.
Gwóźdż 3 centrymetrowy utkwił mi w oponie i trzeba było zmieniać dętkę.
20 min wcześniej wstąpilismy do mojego mieszkania ( bo wczesniej byłam u Andżeliki i Tomka), bo Tomek chciał dompomowac koła.
Powiedziałam: dobrze.. bo ja w sumie nie mam pompki, zapomniałam... a jakby cos się stało.
No i wywołałam... gwoździa z lasu.
A chwilę przedtem pomyślałam: kurcze... mówiłam kiedyś Andżelice i Tomkowi, ze juz z nimi nie będę jeździć tuż przed zawodami bo mi pecha przynoszą:)
No i proszę.
Wymiana dętki poszła opornie... może dlatego, ze czułam się obserwowana przez moich towarzyszy. No ale w koncu sie udało:)
Teraz powinnam odpoczywać, ale cóż.. mała kolacja będzie towarzyska. Obowiązkowo co? .. Makaron:)
Mam jednak nadzieję, że uda się wcześniej wrócić do domu, żeby jednak sie wyspać
I jeszcze tak poza tematem. Byłam wczoraj na koncercie Turnaua.
No świetny artysta, to wiadomo, ale nie miałam pojęcia , ze taki fajny człowiek!
ma ogromne poczucie humoru!
- DST 30.00km
- Teren 4.00km
- Czas 01:34
- VAVG 19.15km/h
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 12 maja 2011
Technika na Marcince
Są momenty, że jej nienawidzę.
Jeden z nich to kiedy zaczyna się najbardziej stromy odcinek od restauracji.. Wtedy miotam przekleństwa i zastanawiam się po co sie tak męczę..
Bo ona tam , w tym momencie wysyssa wszystkie siły i trzeba sie z nią mocowac.
Ale generalnie bez niej nie wyobrażam sobie Tarnowa.
Dzisiaj z Andżeliką.
Dojechałysmy do wysokości basenu i potem w las.
Tam techniczne podjazdy i zjazdy.
Oj.. to jest miejsce, które weryfikuje umiejetności. Zweryfikowało:), bywało ze zrzucało nas z siodełka na podjazdach.
Na zjazdach było lepiej, chociaż momentami sliska glina, duzo korzeni i kolein, ale sie nie dałysmy.
Potem zjechałysmy w dół, na wysokośc basenu i do góry, ten morderczy podjazd, od restauracji w górę, potem pod kościołek. Nie najgorzej, ale bez szału.
Potem w doł lasem znowu... fajny zjazd:)
I znowu pod górę od restauracji, a potem w prawo i za ruinami, szutrowy zjazd.
Tam w oddali dwójka bikerów, po sylwetce widzę , że ten drugi to dziewczyna.
Myślę sobie: o cholera, chyba nam jakaś konkurencja w Tarnowie wyrosła, bo dziewczyna jedzie tak ładnie, mocno, z dobrą kadencją, równiutko.
Mijamy ich.
Krysia i Adam:), no i wszystko jasne.
Kilometrów mało, ale bardzo, bardzo pozyteczne. Marcinka to świetne miejsce do ćwiczenia techniki.
W niedzielę maraton.
Jakos nie miałam głowy żeby o nim mysleć.
Jadę trochę tak.. spontanicznie. zobaczymy co z tego wyniknie.
Jeden z nich to kiedy zaczyna się najbardziej stromy odcinek od restauracji.. Wtedy miotam przekleństwa i zastanawiam się po co sie tak męczę..
Bo ona tam , w tym momencie wysyssa wszystkie siły i trzeba sie z nią mocowac.
Ale generalnie bez niej nie wyobrażam sobie Tarnowa.
Dzisiaj z Andżeliką.
Dojechałysmy do wysokości basenu i potem w las.
Tam techniczne podjazdy i zjazdy.
Oj.. to jest miejsce, które weryfikuje umiejetności. Zweryfikowało:), bywało ze zrzucało nas z siodełka na podjazdach.
Na zjazdach było lepiej, chociaż momentami sliska glina, duzo korzeni i kolein, ale sie nie dałysmy.
Potem zjechałysmy w dół, na wysokośc basenu i do góry, ten morderczy podjazd, od restauracji w górę, potem pod kościołek. Nie najgorzej, ale bez szału.
Potem w doł lasem znowu... fajny zjazd:)
I znowu pod górę od restauracji, a potem w prawo i za ruinami, szutrowy zjazd.
Tam w oddali dwójka bikerów, po sylwetce widzę , że ten drugi to dziewczyna.
Myślę sobie: o cholera, chyba nam jakaś konkurencja w Tarnowie wyrosła, bo dziewczyna jedzie tak ładnie, mocno, z dobrą kadencją, równiutko.
Mijamy ich.
Krysia i Adam:), no i wszystko jasne.
Kilometrów mało, ale bardzo, bardzo pozyteczne. Marcinka to świetne miejsce do ćwiczenia techniki.
W niedzielę maraton.
Jakos nie miałam głowy żeby o nim mysleć.
Jadę trochę tak.. spontanicznie. zobaczymy co z tego wyniknie.
Las na Marcince© lemuriza1972
widok z Marcinki© lemuriza1972
- DST 27.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:48
- VAVG 15.00km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 2.0°C
- HRmax 177 ( 94%)
- HRavg 141 ( 75%)
- Kalorie 841kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze