Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2013
Dystans całkowity: | 766.00 km (w terenie 168.00 km; 21.93%) |
Czas w ruchu: | 39:58 |
Średnia prędkość: | 19.17 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (77 %) |
Suma kalorii: | 14593 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 42.56 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 30 kwietnia 2013
Lubinka, Wał - szlakiem cmentarzy wojennych
[Kiedy się obudziłam za oknem były.. chmury. Bardzo brzydkie chmury nie zwiastujące nic dobrego. Pomyślałam jednak: nie po to brałam urlop, żeby siedzieć w domu.
Ugotowałam obiad i wyruszyłam na rower.
Szczęście mi sprzyjało, bo kiedy wjechałam na niebieski szlak nad Dunajcem, pokazało się słońce.
Zaczęłam od Buczyny. Uwielbiam ten las. Naprawdę jest wyjątkowej urody.
Przy niebieskim szlaku naddunajcowym powstało rozlewisko. Tam ujrzałam.. chyba czaplę… potem jeszcze zając. Tyle dzisiaj zwierzątek na szlaku.
Plan był dzisiaj taki, żeby zaliczyć jakieś terenowe zjazdy. Nigdy nie byłam superzjazdowcem, ale był czas ( po maratonach u GG), że naprawdę wiele się poduczyłam. Ostatni rok ( pozamaratonowy) spowodował regres. Chciałam więc dzisiaj trochę poćwiczyć. Stąd taki, a nie inny wybór trasy. Przede wszystkim chciałam jednak popatrzeć na przyrodę, stąd moje kręcenie dzisiaj było bardzo wolne.
Cieszę się, że nie przeobraziłam się w takiego maratonowego „zwierzaka”, co to za nic już ma wolniejsze jeżdżenie, wycieczkę. Oczywiście maratony to wspaniała sprawa, spełnienie, ale czasem fajnie jest pojeździć tak.. inaczej.
Bo to naprawdę jest bardzo fajne – popatrzeć na świat, a nie tylko na przednie koło. Czasem się gdzieś zatrzymać, zrobić zdjęcie. Posiedzieć, tak jak dzisiaj posiedziałam w słońcu na Wale, podziwiając widoki.
Podjechałam sobie szutrowym podjazdem na Lubinkę. Podjazd szutrowy ma jakiś 1 km, podjazd asfaltem to potem ok 3 km.
Dzisiaj skręciłam w las, ominęłam kawałek asfaltu, bo chciałam przejechać obok cmentarzy wojennych.
I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby zrobić zdjęcia wszystkich cmentarzy, które spotkam po drodze.
No i sami zobaczcie ile ich spotkałam. A to cmentarze tylko na terenie jednej gminy i tylko część z nich.
Cmentarze z gminy Pleśna. Pierwsze wzmianki o Pleśnej pojawiły się w XIII w. i podobno Pleśna była wtedy Plaszyną. Tak o niej pisał Jan Długosz.
Podczas I wojny światowej doszło tutaj do wielu wojennych starć, stąd taka ilość cmentarzy.
Są wyjątkowe. Taka perełka naszego regionu.
Na Lubince obok przystanku skręciłam w zielony szlak czyli wąwóz. Nie zjeżdżało się dzisiaj tamtędy bezpiecznie. Było jeszcze dużo liści, masa patyków, pod liśćmi nie wiadomo co.
Ale jakoś zjechałam. Niestety nie jestem z tego zjazdu zadowolona. Zbyt asekuracyjnie.
Za to pogoda robiła się coraz lepsza. Coraz większe słońce i coraz cieplej.
Po wyjechaniu z wąwozu, ci, którzy tamtędy jeżdżą wiedzą co jest dalej.. dalej jest kilkukilometrowy podjazd asfaltowy na Wał.
Jechałam sobie dzisiaj go spokojniutko, więc jakoś bardzo mnie nie sponiewierał.
Ktoś kiedyś nazwał moje górki pogardliwie.. „ śmiesznymi”. Pomyślałam sobie wtedy: jak można tak mówić o moich górkach? W końcu w obliczu Himalajów, każde inne są .. śmieszne.
A te górki niewielkie są MOJE, przydomowe. Ja darzę je uczuciem, więc nie są.. śmieszne.
Dają mi tyle radości, bo widoki są piękne. Dla mnie przebywającej dzień w dzień na osiedlu, w mieście, możliwość oglądania takich widoków to jest coś nieprawdpodobnego.
A potem był już Wał ( 526 m npm), najwyższe widoczne z Tarnowa wypiętrzenie Pogórza Rożnowskiego. I co z tego, że tak niewielki , jeśli panorama z niego urzeka …
No to usiadłam sobie na szczycie, pogrzałam się w słoneczku, popatrzyłam na widoki i pomyślałam:
Jakie to wielkie szczęście, że któregoś dnia, wyjechałyśmy z moją przyjaciółką na rower, bo chciałyśmy się odchudzać. Efektem tamtego dnia była decyzja o zakupie roweru. Potem był następny rower , potem góral ( Magnus), potem maraton, potem KTM. I wciąż więcej i wyżej i fajniej.
Tak sobie dzisiaj myślałam o tym siedząc na Wale.
O ile bardziej „uboga” byłabym bez tej pasji rowerowej.
Z Wału zjechałam sobie żółtym szlakiem pieszym, który też nie okazał się dzisiaj bezpieczny ( chociaż bardzo sucho). Ale na nim również masa liści, patyków. No, ale powoli zjechałam.
Muszę sobie przynajmniej raz w tygodniu jechać na techniczny trening.
Udana wycieczka, spokojna, słoneczna z wieloma pięknymi widokami.
To zawsze dobrze na mnie działa.
I jeszcze filmik z Wału
Opis linka
Ugotowałam obiad i wyruszyłam na rower.
Szczęście mi sprzyjało, bo kiedy wjechałam na niebieski szlak nad Dunajcem, pokazało się słońce.
Zaczęłam od Buczyny. Uwielbiam ten las. Naprawdę jest wyjątkowej urody.
Kaczeńce w Buczynie© lemuriza1972
Przy niebieskim szlaku naddunajcowym powstało rozlewisko. Tam ujrzałam.. chyba czaplę… potem jeszcze zając. Tyle dzisiaj zwierzątek na szlaku.
Plan był dzisiaj taki, żeby zaliczyć jakieś terenowe zjazdy. Nigdy nie byłam superzjazdowcem, ale był czas ( po maratonach u GG), że naprawdę wiele się poduczyłam. Ostatni rok ( pozamaratonowy) spowodował regres. Chciałam więc dzisiaj trochę poćwiczyć. Stąd taki, a nie inny wybór trasy. Przede wszystkim chciałam jednak popatrzeć na przyrodę, stąd moje kręcenie dzisiaj było bardzo wolne.
Cieszę się, że nie przeobraziłam się w takiego maratonowego „zwierzaka”, co to za nic już ma wolniejsze jeżdżenie, wycieczkę. Oczywiście maratony to wspaniała sprawa, spełnienie, ale czasem fajnie jest pojeździć tak.. inaczej.
Bo to naprawdę jest bardzo fajne – popatrzeć na świat, a nie tylko na przednie koło. Czasem się gdzieś zatrzymać, zrobić zdjęcie. Posiedzieć, tak jak dzisiaj posiedziałam w słońcu na Wale, podziwiając widoki.
Dunajec w okolicy Dąbrówki Szczepanowskiej© lemuriza1972
I jeszcze raz Dunajec© lemuriza1972
Droga naddunajcowa© lemuriza1972
Podjechałam sobie szutrowym podjazdem na Lubinkę. Podjazd szutrowy ma jakiś 1 km, podjazd asfaltem to potem ok 3 km.
Widok z podjazdu szutrowego na Lubinkę© lemuriza1972
Dzisiaj skręciłam w las, ominęłam kawałek asfaltu, bo chciałam przejechać obok cmentarzy wojennych.
I wtedy wpadł mi do głowy pomysł, żeby zrobić zdjęcia wszystkich cmentarzy, które spotkam po drodze.
No i sami zobaczcie ile ich spotkałam. A to cmentarze tylko na terenie jednej gminy i tylko część z nich.
Cmentarze z gminy Pleśna. Pierwsze wzmianki o Pleśnej pojawiły się w XIII w. i podobno Pleśna była wtedy Plaszyną. Tak o niej pisał Jan Długosz.
Podczas I wojny światowej doszło tutaj do wielu wojennych starć, stąd taka ilość cmentarzy.
Są wyjątkowe. Taka perełka naszego regionu.
Cmentarz nr 193 w Dąbrówce Szczepanowskiej, przysiółek Lubcza© lemuriza1972
Schron , ale tylko dla szczupłych:)© lemuriza1972
Dąbrówka Szczepanowska© lemuriza1972
Cmentarz nr 192 ( Lubinka)© lemuriza1972
Na Lubince obok przystanku skręciłam w zielony szlak czyli wąwóz. Nie zjeżdżało się dzisiaj tamtędy bezpiecznie. Było jeszcze dużo liści, masa patyków, pod liśćmi nie wiadomo co.
Ale jakoś zjechałam. Niestety nie jestem z tego zjazdu zadowolona. Zbyt asekuracyjnie.
Za to pogoda robiła się coraz lepsza. Coraz większe słońce i coraz cieplej.
Wąwóz na zielonym szlaku© lemuriza1972
Po wyjechaniu z wąwozu, ci, którzy tamtędy jeżdżą wiedzą co jest dalej.. dalej jest kilkukilometrowy podjazd asfaltowy na Wał.
Jechałam sobie dzisiaj go spokojniutko, więc jakoś bardzo mnie nie sponiewierał.
Ktoś kiedyś nazwał moje górki pogardliwie.. „ śmiesznymi”. Pomyślałam sobie wtedy: jak można tak mówić o moich górkach? W końcu w obliczu Himalajów, każde inne są .. śmieszne.
A te górki niewielkie są MOJE, przydomowe. Ja darzę je uczuciem, więc nie są.. śmieszne.
Dają mi tyle radości, bo widoki są piękne. Dla mnie przebywającej dzień w dzień na osiedlu, w mieście, możliwość oglądania takich widoków to jest coś nieprawdpodobnego.
Widok z podjazdu na Wał© lemuriza1972
Cmentarz nr 189 w przysiółku Korzenna© lemuriza1972
A potem był już Wał ( 526 m npm), najwyższe widoczne z Tarnowa wypiętrzenie Pogórza Rożnowskiego. I co z tego, że tak niewielki , jeśli panorama z niego urzeka …
No to usiadłam sobie na szczycie, pogrzałam się w słoneczku, popatrzyłam na widoki i pomyślałam:
Jakie to wielkie szczęście, że któregoś dnia, wyjechałyśmy z moją przyjaciółką na rower, bo chciałyśmy się odchudzać. Efektem tamtego dnia była decyzja o zakupie roweru. Potem był następny rower , potem góral ( Magnus), potem maraton, potem KTM. I wciąż więcej i wyżej i fajniej.
Tak sobie dzisiaj myślałam o tym siedząc na Wale.
O ile bardziej „uboga” byłabym bez tej pasji rowerowej.
Panorama z Wału© lemuriza1972
Cmentarz w Lichwinie© lemuriza1972
Cmentarz nr 188 - Rychwałd© lemuriza1972
Z Wału zjechałam sobie żółtym szlakiem pieszym, który też nie okazał się dzisiaj bezpieczny ( chociaż bardzo sucho). Ale na nim również masa liści, patyków. No, ale powoli zjechałam.
Muszę sobie przynajmniej raz w tygodniu jechać na techniczny trening.
Udana wycieczka, spokojna, słoneczna z wieloma pięknymi widokami.
To zawsze dobrze na mnie działa.
Widok z żółtego szlaku pieszego© lemuriza1972
Pleśna - cm. nr 173© lemuriza1972
I jeszcze filmik z Wału
Opis linka
- DST 43.00km
- Teren 13.00km
- Czas 02:47
- VAVG 15.45km/h
- VMAX 52.00km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 918kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 kwietnia 2013
Szczepanów
Odlatuję ( gdzieś na niebieskim szlaku rowerowym z Tarnowa do Szczepanowa)© lemuriza1972
Pogoda nie zachęcała dzisiaj do wyjścia z domu. Padało od samego rana, a jeśli nawet przestawało na chwilę, to wiszące, ciemne chmury, nie wróżyły niczego dobrego.
A ja jeszcze wciąż pod powiekami miałam wczorajsze widoki, a w sobie dużo pozytywnej energii, która „przybyła” po zrobieniu takiej fajnej trasy.
Nie ukrywam też, że podbudowało mnie to psychicznie, bo chociaż oczywiście technicznie ( z wyjątkiem niektórych fragmentów na Marcince) ta trasa była super łatwa, to jeśli chodzi o sumę podjazdów , było ich naprawdę sporo. No i warunki atmosferyczne ( wiatr) były dość trudne. Biorąc więc pod uwagę, że był to mój czwarty podjazdowy wyjazd w tym roku, a pierwszy z kilkoma znaczącymi podjazdami, to mogę być zadowolona z faktu, że wytrzymałam to w dość niezłej kondycji.
Bo owszem zmęczyłam się, ale jakby trzeba było, to jeszcze kilkanaście kilometrów na pewno bym przejechała. Mam nadzieję, ze to oznacza, że jakiś potencjał jest.
To się okaże … za jakiś czas.
Na dzisiaj jednak nie mogło być innego planu – jak coś płaskiego, bo raczej zrobienie górskiej trasy po wczorajszej jeździe i dzisiejszym bardzo mocno wiejącym wietrze byłoby ciężkie.
Dzisiaj z Mirkiem i Alkiem.
Liczyłam na spokojną, turystyczną jazdę, zapomniałam tylko o jednym – jedzie Mirek, a z nim jazda nigdy nie jest turystyczna.
Pomknęliśmy więc w lekkim deszczu i przy mocnym wietrze, z którym trzeba było stoczyć walkę. Starałam się jak mogłam, najgorzej nie było, ale brakowało mi świeżości, co odczułam zwłaszcza tuż przed Szczepanowem, gdzie jest jedyny na trasie podjazd. Ciężko mi się podjeżdżało.
Do Szczepanowa jechaliśmy niebieskim szlakiem rowerowym od Dwudniaków, przez Las Radłowski, Brzeźnicę, znowu Las Radłowski i Borzęcin.
W Szczepanowie bardzo krótki postój.
Szczepanów to jest miejscowość w Powiecie Brzeskim. Miejsce urodzenia św. Stanisława, jednego z głównych patronów Polski.
Z powrotem czerwonym szlakiem rowerowym, który jednak z uwagi na autostradę, która powstała niedawno,trzeba nieco modyfikować. Na szczęście mieliśmy ze sobą drogowca i mistrza Polski w biegach na orientację, więc trafiliśmy z powrotem do domu.
Pojechałam jeszcze na myjkę, bo KTM kiedyś też należy się kąpiel. Teraz trzeba jeszcze wyczyścić łańcuch itd.
Nizinna jazda bez wielkiej historii, bo tak to raczej jest na nizinnych szlakach. Nie sposób przeżyć tych emocji, co w górach. Zupełnie inne widoki, zupełnie inne doznania, zupełnie inny rodzaj zmęczenia.
Kiedy zaczynałam jazdę na rowerze, jeździłam tylko po nizinach. Nie wyobrażałam sobie, że można wjeżdżać na góry na rowerze.
Teraz nie wyobrażam sobie jazdy na rowerze bez gór. Dlaczego? Bo traci co najmniej połowę ze swojej wartości.
Nie ma większej przyjemności niż wjechanie o własnych siłach na jakąś sporą górę i spojrzenie w dół.
Ale kto jeździ na rowerze, kto jeździ po górkach, to to wie przecież, więc za bardzo na ten temat rozpisywać się nie muszę.
A jutro do pracy, tydzień na szczęście poszatkowany, więc będzie lżejszy, liczę też na dobrą pogodę i kolejne przejechane kilometry.
No i jutro trzeba będzie chyba trochę odpocząć, albo przejechać się bardzo, bardzo lajtowo. Organizm musi się trochę zregenerować. Nie ma już 20 lat.
Opis linka
- DST 64.00km
- Teren 20.00km
- Czas 02:59
- VAVG 21.45km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 27 kwietnia 2013
Marcinka, Brzanka, Wał
&feature=youtu.be
Zaczęłam wpis nietypowo, bo od zaprezentowania ostatniego miejsca , w którym się zatrzymałam podczas dzisiejszej wycieczki.
Ale to dlatego, że uważam, że wizyta na cmentarzu Głowa Cukru w Lichwinie, to absolutny hit dzisiejszej wycieczki, ze względu na walory widokowe.
No, ale teraz od początku.
Na wstępie muszę się pochwalić , bo jestem z siebie bardzo dumna.
Samodzielnie zrobiłam tak długą trasę ( 93km), po raz pierwszy byłam na Brzance zupełnie sama, mało tego od Brzanki jechałam kompletnie nieznanymi mi terenami. Trasa nie była łatwa, dużo podjazdów. Nie zgubiłam się nigdzie. Taki mój mały sukces.
Dzisiaj będzie bardzo duża promocja Powiatu Tarnowskiego , bo objechałam chyba pół Powiatu.
Przesadzam, rzecz jasna, ale byłam w .. 5 gminach.. gm. Tarnów, Skrzyszów, Ryglice, Tuchów i Pleśna.
Zastanawiałam się nad trasą. Chciałam pojechać coś „nowego”, a jednocześnie zrobić jedną spektakularną górkę. Zastanawiałam się nad Jamną, ale w końcu wybór padł na Brzankę.
Ale którędy? Pokombinowałam trochę. Połączyłam kilka szlaków i wyszła świetna trasa. Co prawda mało terenowa, ale jechałam bocznymi drogami, gdzie aut nie było w ogóle, a widoki za to nieziemskie.
&feature=youtu.be
Zaczęłam od Marcinki. Dostałam się na nią jadąc wałem wzdłuż Białej, a potem szutrowym podjazdem. A dalej zielonym szlakiem pieszym do Kruka. Koniecznie chciałam jechać tym szlakiem, bo najpierw mamy piękne widoki na Tarnów z góry, a potem super szlak w lesie, soczysta zieleń , no i sporo fajnego terenu. Kiedy już przejechałam znaczną część szlaku, zauważyłam, że nie mam .. licznika.
Smutno i żal, więc postanowiłam wrócić i spróbować odnaleźć. Sęk w tym, że nie pamiętałam w którym momencie widziałam go ostatni raz. Zapowiadała się więc długa wędrówka . Pomyślałam nawet: być może z mojej wycieczki dzisiaj nici, bo jak trzeba będzie parę kilometrów iść, jeśli zgubiłam go na tym wertepiastym zjeździe.. no to on .. był bardzo długiiiiiiiii……zajmie mi to mnóstwo czasu.
Coś nie mam szczęścia do tej Marcinki, albo coś na niej zgubię, albo złamię hak, albo się przewrócę.
Ale jakoś mimo wszystko byłam dobrej myśli, pomimo, ze akurat w tamtym miejscu szukanie licznika to jak szukanie igły w stogu siana. Potoczek, dużo kamieni, błota.
Ale.. znalazłam! Bardzo się ucieszyłam, że go mam i że mogę jechać dalej. Na Marcince przepiękna zieleń. Potem LAS Kruk i zjazd do Skrzyszowa. Tam zatrzymałam się przy kościele, który jest podobno największym drewnianym kościołem w Małopolsce.
Za Kościołem „wskoczyłam” na żółty szlak rowerowy i spokojnie , mało uczęszczaną asfaltówką przez Szynwałd do Zalasowej. Widoki piękne, pagórkowate, chociaż to nieco dziwna okolica.
Kompletnie niemalże pozbawiona lasu, tylko wzgórza ( niezalesione) i pola. Taki niezwyczajny krajobraz, inny niż w okolicach Pleśnej, Tuchowa.
Po drodze dwa zwierzaki spotkane: zając i łasiczka.
Ot ta przyroda.
W Zalasowej ( największej wsi w Polsce) przecinam drogę Tarnów-Ryglice i do góry w kierunku Tuchowa. Potem na szczycie skręt w lewo i znowu super drogą z bardzo pięknymi widokami, w kierunku Ryglic.
Jechałam tędy , kiedy miałam jeszcze crossowy rower. To była chyba moja pierwsza wyprawa na Brzankę i pamiętam, że za punkt honoru miałam to, żeby w całości pokonać podjazd na Brzankę.
Wjechałam, chociaż wtedy byłam mało wytrawną rowerzystką jeszcze. Potem pokonywałam ten podjazd wielokrotnie ( m.in. podczas trzech edycji maratonu w Tarnowie).
W Ryglicach zatrzymałam się przy cmentarzu żydowskim.
Tam zjadłam batona i kiedy tak jadłam i siedziałam, ujrzałam rowerzystę. Jechał w dość dobrym tempie, ale nawet w moją stronę nie spojrzał, żadnego rowerowego „cześć”.
Pomyślałam: oj coś mi się zdaje, że my jeszcze spotkamy się na podjeździe na Brzankę.
Posiedziałam kilka minut i pojechałam. Ciężko się podjeżdżało zanim wjechałam do lasu, bo zaczęło bardzo mocno wiać. Było burzowo, więc nerwowo spoglądałam na niebo. Nie jechałam szybko tego podjazdu, nie dało się przez ten wiatr, „rzucało” mi rowerem na lewo i prawo. Na pewno zdarzało mi się robić ten podjazd szybciej.
Kiedy zaczął się podjazd terenowy tradycyjnie trzeba momentami było zawalczyć z rowerem, przyczepnością itd. Chociaż dzisiaj nie było błota, więc zadanie ułatwione.
Po jakiś 500 m ujrzałam rowerzystę, stojącego gdzieś z boku. Zobaczył mnie, ubrał plecak i pojechał w górę. Dość mocno jechał.. ale do czasu.
W którymś momencie zszedł z roweru. Powiedziałam: CZEŚĆ i pojechałam do góry.
I to był jedyny biker spotkany dzisiaj na trasie, nie licząc jednego na podjeździe na Marcinkę.
Po 5 km podjazdu i 45 km od domu, byłam na Brzance. Chwilę się zatrzymałam, żeby nakręcić filmik.
&feature=youtu.be
Potem pomknęłam w dół asfaltem do Jodłówki Tuchowskiej, bo koniecznie chciałam zobaczyć tam jedno miejsce, o którym przeczytałam w nowo wydanym przewodniku turystycznym po Powiecie Tarnowskim.
A miejsce to wygląda tak i naprawdę robi duże wrażenie. Zachęcam, żeby przy okazji kiedy będziecie w tamtych okolicach koniecznie obejrzeć.
&feature=youtu.be
Jest to kapliczka-latarnia, zbudowana w XVI w i była kiedyś latarnią lądową. Na górze umieszczano ogień.
Dalej już żółtym szlakiem rowerowym. Plan miałam taki, żeby dojechać do szlaku rowerowego zielonego , dojechać nim do końca, czyli w okolice Golanki, a potem wskoczyć na chwilę na główną drogę Tarnów-Krynica i dojechać do Siedlisk. A potem znowu szlak zielony rowerowy Siedliska-Lichwin.
Miałam trochę kłopotów, bo szlaki dość skąpo oznakowane, ale na szczęście miałam mapę , przewodnik, no i najważniejsze nie zawiodła mnie intuicja.
Bardzo się obecnie cieszę jak wymyślałam sobie trasy ( takie moje hobby) i sama muszę pilnować szlaku. Rozwinęłam się w tym względzie, kiedyś kompletnie traciłam orientację w terenie. Na zmiany jak widać nigdy nie jest za późno.
W Gromniku zrobiłam sobie krótką przerwę pod sklepem , a potem do Siedlisk i w lewo na zielony szlak rowerowy.
Nie przypominam sobie żebym tędy jechała, a szlak jest godny polecenia. Wąska, asfaltowa droga, po której w ogóle nie poruszają się auta, za to można podziwiać widoki na okoliczne wzgórza. A naprawdę jest co podziwiać.
I tak sobie jechałam, wdychałam obłędne wiosenne zapachy, podziwiałam moje piękne okolice i śpiewałam sobie: uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj się.
Zrobiłam dzisiaj sporo podjazdów i w okolicy Lichwina dopadł mnie mały kryzys i musiałam tam nieźle młynkować na kolejnych podjazdach. Dojeżdżając do Lichwina ujrzałam po lewej stronie przepiękne zielone wzgórze usiane nagrobkami i pomyślałam, że to musi być cmentarz Głowa Cukru.
Zatrzymałam się, zostawiłam rower i poszłam ostro do góry. Cmentarz jest usytuowany w urokliwym miejscu, na wzgórzu, z którego rozciąga się wspaniały widok na Pogórze.
Cmentarz nr 185 - Lichwin
Projektował H.Scholz. Pochowano na nim 273. żołnierzy austro - węgierskich i 341. rosyjskich. Powstanie tego obiektu związane jest ze strategicznym położeniem wzgórza Gródek (415), które podczas Bitwy Gorlickiej w maju 1915 przechodziło wielokrotnie z rąk do rąk. Wielokrotne szturmy z obu stron spowodowały wyjątkowo krwawe żniwo. Projektant chcąc upamiętnić te wydarzenia wzniósł na szczycie masywny pomnik w kształcie pylonu, stylowo nawiązując do antyku. Pylon, widoczny z daleka podwyższa jeszcze i tak strome wzgórze i dominuje w krajobrazie – jest dobrze widoczny z sąsiednich grzbietów wzgórz.. Groby w układzie nieregularnym z typowymi krzyżami oraz 2 pomniki na wielkich grobach zbiorowych po przeciwnej stronie cmentarza niż brama. Samo wejście ujęte jest w dwa masywne kamienne słupy, między którymi była drewniana masywna furtka.
Byłam autentycznie zachwycona. Szkoda, że film nie oddaje piękna tego miejsca.
Kiedy szlak rowerowy zielony dobiegł końca, nie byłam pewna gdzie jechać. Zobaczyłam tabliczkę czarny szlak rowerowy i zdecydowałam się nim jechać, ale po ostrej wspinaczce do góry, pomyślałam: a może jadę w stronę Jamnej, a nie Tarnowa?
Więc wyjęłam mapę i stwierdziłam, że jadę dobrze.
Było dobrze, a potem była nagroda 5km zjazd z Wału.
No i do domu, przez Pleśną, Rzuchową, Błonie, Zgłobice, Koszyce.
Deszcz mnie ominął, chociaż w Tarnowie padało.
Zaczęło się nieszczęśliwie ( zgubiony licznik), ale w sumie miałam szczęście , bo chmury burzowe wciąż krążyły nad górkami.
Ogromnie naładowująca pozytywną energią wycieczka, ale tempo mocno turystyczne, podjazdy robione powoli.
Myślę jednak, ze mogę czuć się zadowolona, no bo wytrzymałościowo nie jest źle. 5 godzin w siodle bez dłuższych przerw, tyle co na zrobienie zdjęć, filmów i 5 minut w sklepie w Gromniku.
Więc pod tym względem chyba nie jest źle.
A słońce mnie nieźle przypaliło.
Zaczęłam wpis nietypowo, bo od zaprezentowania ostatniego miejsca , w którym się zatrzymałam podczas dzisiejszej wycieczki.
Ale to dlatego, że uważam, że wizyta na cmentarzu Głowa Cukru w Lichwinie, to absolutny hit dzisiejszej wycieczki, ze względu na walory widokowe.
No, ale teraz od początku.
Na wstępie muszę się pochwalić , bo jestem z siebie bardzo dumna.
Samodzielnie zrobiłam tak długą trasę ( 93km), po raz pierwszy byłam na Brzance zupełnie sama, mało tego od Brzanki jechałam kompletnie nieznanymi mi terenami. Trasa nie była łatwa, dużo podjazdów. Nie zgubiłam się nigdzie. Taki mój mały sukces.
Dzisiaj będzie bardzo duża promocja Powiatu Tarnowskiego , bo objechałam chyba pół Powiatu.
Przesadzam, rzecz jasna, ale byłam w .. 5 gminach.. gm. Tarnów, Skrzyszów, Ryglice, Tuchów i Pleśna.
Zastanawiałam się nad trasą. Chciałam pojechać coś „nowego”, a jednocześnie zrobić jedną spektakularną górkę. Zastanawiałam się nad Jamną, ale w końcu wybór padł na Brzankę.
Ale którędy? Pokombinowałam trochę. Połączyłam kilka szlaków i wyszła świetna trasa. Co prawda mało terenowa, ale jechałam bocznymi drogami, gdzie aut nie było w ogóle, a widoki za to nieziemskie.
&feature=youtu.be
Zaczęłam od Marcinki. Dostałam się na nią jadąc wałem wzdłuż Białej, a potem szutrowym podjazdem. A dalej zielonym szlakiem pieszym do Kruka. Koniecznie chciałam jechać tym szlakiem, bo najpierw mamy piękne widoki na Tarnów z góry, a potem super szlak w lesie, soczysta zieleń , no i sporo fajnego terenu. Kiedy już przejechałam znaczną część szlaku, zauważyłam, że nie mam .. licznika.
Smutno i żal, więc postanowiłam wrócić i spróbować odnaleźć. Sęk w tym, że nie pamiętałam w którym momencie widziałam go ostatni raz. Zapowiadała się więc długa wędrówka . Pomyślałam nawet: być może z mojej wycieczki dzisiaj nici, bo jak trzeba będzie parę kilometrów iść, jeśli zgubiłam go na tym wertepiastym zjeździe.. no to on .. był bardzo długiiiiiiiii……zajmie mi to mnóstwo czasu.
Coś nie mam szczęścia do tej Marcinki, albo coś na niej zgubię, albo złamię hak, albo się przewrócę.
Zielony pieszy szlak na Marcince© lemuriza1972
Las na Marcince© lemuriza1972
Ale jakoś mimo wszystko byłam dobrej myśli, pomimo, ze akurat w tamtym miejscu szukanie licznika to jak szukanie igły w stogu siana. Potoczek, dużo kamieni, błota.
Ale.. znalazłam! Bardzo się ucieszyłam, że go mam i że mogę jechać dalej. Na Marcince przepiękna zieleń. Potem LAS Kruk i zjazd do Skrzyszowa. Tam zatrzymałam się przy kościele, który jest podobno największym drewnianym kościołem w Małopolsce.
Las Kruk© lemuriza1972
Kościół w Skrzyszowie© lemuriza1972
Za Kościołem „wskoczyłam” na żółty szlak rowerowy i spokojnie , mało uczęszczaną asfaltówką przez Szynwałd do Zalasowej. Widoki piękne, pagórkowate, chociaż to nieco dziwna okolica.
Widok na Świniogórę© lemuriza1972
Kompletnie niemalże pozbawiona lasu, tylko wzgórza ( niezalesione) i pola. Taki niezwyczajny krajobraz, inny niż w okolicach Pleśnej, Tuchowa.
I jeszcze jeden widok na Świniogórę© lemuriza1972
Po drodze dwa zwierzaki spotkane: zając i łasiczka.
Ot ta przyroda.
W Zalasowej ( największej wsi w Polsce) przecinam drogę Tarnów-Ryglice i do góry w kierunku Tuchowa. Potem na szczycie skręt w lewo i znowu super drogą z bardzo pięknymi widokami, w kierunku Ryglic.
Zalasowa i jej piękne wzgórza© lemuriza1972
W drodze do Ryglic© lemuriza1972
W dole Ryglice© lemuriza1972
Jechałam tędy , kiedy miałam jeszcze crossowy rower. To była chyba moja pierwsza wyprawa na Brzankę i pamiętam, że za punkt honoru miałam to, żeby w całości pokonać podjazd na Brzankę.
Wjechałam, chociaż wtedy byłam mało wytrawną rowerzystką jeszcze. Potem pokonywałam ten podjazd wielokrotnie ( m.in. podczas trzech edycji maratonu w Tarnowie).
W Ryglicach zatrzymałam się przy cmentarzu żydowskim.
Cmentarz Żydowski w Ryglicach© lemuriza1972
Zbliżenie na Cmentarz Żydowski© lemuriza1972
Tam zjadłam batona i kiedy tak jadłam i siedziałam, ujrzałam rowerzystę. Jechał w dość dobrym tempie, ale nawet w moją stronę nie spojrzał, żadnego rowerowego „cześć”.
Pomyślałam: oj coś mi się zdaje, że my jeszcze spotkamy się na podjeździe na Brzankę.
Posiedziałam kilka minut i pojechałam. Ciężko się podjeżdżało zanim wjechałam do lasu, bo zaczęło bardzo mocno wiać. Było burzowo, więc nerwowo spoglądałam na niebo. Nie jechałam szybko tego podjazdu, nie dało się przez ten wiatr, „rzucało” mi rowerem na lewo i prawo. Na pewno zdarzało mi się robić ten podjazd szybciej.
Konie w drodze na Brzankę© lemuriza1972
Kiedy zaczął się podjazd terenowy tradycyjnie trzeba momentami było zawalczyć z rowerem, przyczepnością itd. Chociaż dzisiaj nie było błota, więc zadanie ułatwione.
Po jakiś 500 m ujrzałam rowerzystę, stojącego gdzieś z boku. Zobaczył mnie, ubrał plecak i pojechał w górę. Dość mocno jechał.. ale do czasu.
W którymś momencie zszedł z roweru. Powiedziałam: CZEŚĆ i pojechałam do góry.
I to był jedyny biker spotkany dzisiaj na trasie, nie licząc jednego na podjeździe na Marcinkę.
Po 5 km podjazdu i 45 km od domu, byłam na Brzance. Chwilę się zatrzymałam, żeby nakręcić filmik.
&feature=youtu.be
Potem pomknęłam w dół asfaltem do Jodłówki Tuchowskiej, bo koniecznie chciałam zobaczyć tam jedno miejsce, o którym przeczytałam w nowo wydanym przewodniku turystycznym po Powiecie Tarnowskim.
A miejsce to wygląda tak i naprawdę robi duże wrażenie. Zachęcam, żeby przy okazji kiedy będziecie w tamtych okolicach koniecznie obejrzeć.
&feature=youtu.be
Jest to kapliczka-latarnia, zbudowana w XVI w i była kiedyś latarnią lądową. Na górze umieszczano ogień.
Kapliczka- latarnia w Jodłówce Tuchowskiej© lemuriza1972
Nowa Tablica© lemuriza1972
Dalej już żółtym szlakiem rowerowym. Plan miałam taki, żeby dojechać do szlaku rowerowego zielonego , dojechać nim do końca, czyli w okolice Golanki, a potem wskoczyć na chwilę na główną drogę Tarnów-Krynica i dojechać do Siedlisk. A potem znowu szlak zielony rowerowy Siedliska-Lichwin.
Miałam trochę kłopotów, bo szlaki dość skąpo oznakowane, ale na szczęście miałam mapę , przewodnik, no i najważniejsze nie zawiodła mnie intuicja.
Widok na Lichiwn© lemuriza1972
Bardzo się obecnie cieszę jak wymyślałam sobie trasy ( takie moje hobby) i sama muszę pilnować szlaku. Rozwinęłam się w tym względzie, kiedyś kompletnie traciłam orientację w terenie. Na zmiany jak widać nigdy nie jest za późno.
W Gromniku zrobiłam sobie krótką przerwę pod sklepem , a potem do Siedlisk i w lewo na zielony szlak rowerowy.
Nie przypominam sobie żebym tędy jechała, a szlak jest godny polecenia. Wąska, asfaltowa droga, po której w ogóle nie poruszają się auta, za to można podziwiać widoki na okoliczne wzgórza. A naprawdę jest co podziwiać.
I tak sobie jechałam, wdychałam obłędne wiosenne zapachy, podziwiałam moje piękne okolice i śpiewałam sobie: uśmiechaj się, do każdej chwili uśmiechaj się.
Zrobiłam dzisiaj sporo podjazdów i w okolicy Lichwina dopadł mnie mały kryzys i musiałam tam nieźle młynkować na kolejnych podjazdach. Dojeżdżając do Lichwina ujrzałam po lewej stronie przepiękne zielone wzgórze usiane nagrobkami i pomyślałam, że to musi być cmentarz Głowa Cukru.
Zatrzymałam się, zostawiłam rower i poszłam ostro do góry. Cmentarz jest usytuowany w urokliwym miejscu, na wzgórzu, z którego rozciąga się wspaniały widok na Pogórze.
Cmentarz nr 185 - Lichwin
Projektował H.Scholz. Pochowano na nim 273. żołnierzy austro - węgierskich i 341. rosyjskich. Powstanie tego obiektu związane jest ze strategicznym położeniem wzgórza Gródek (415), które podczas Bitwy Gorlickiej w maju 1915 przechodziło wielokrotnie z rąk do rąk. Wielokrotne szturmy z obu stron spowodowały wyjątkowo krwawe żniwo. Projektant chcąc upamiętnić te wydarzenia wzniósł na szczycie masywny pomnik w kształcie pylonu, stylowo nawiązując do antyku. Pylon, widoczny z daleka podwyższa jeszcze i tak strome wzgórze i dominuje w krajobrazie – jest dobrze widoczny z sąsiednich grzbietów wzgórz.. Groby w układzie nieregularnym z typowymi krzyżami oraz 2 pomniki na wielkich grobach zbiorowych po przeciwnej stronie cmentarza niż brama. Samo wejście ujęte jest w dwa masywne kamienne słupy, między którymi była drewniana masywna furtka.
Byłam autentycznie zachwycona. Szkoda, że film nie oddaje piękna tego miejsca.
Kiedy szlak rowerowy zielony dobiegł końca, nie byłam pewna gdzie jechać. Zobaczyłam tabliczkę czarny szlak rowerowy i zdecydowałam się nim jechać, ale po ostrej wspinaczce do góry, pomyślałam: a może jadę w stronę Jamnej, a nie Tarnowa?
Więc wyjęłam mapę i stwierdziłam, że jadę dobrze.
Było dobrze, a potem była nagroda 5km zjazd z Wału.
No i do domu, przez Pleśną, Rzuchową, Błonie, Zgłobice, Koszyce.
Deszcz mnie ominął, chociaż w Tarnowie padało.
Zaczęło się nieszczęśliwie ( zgubiony licznik), ale w sumie miałam szczęście , bo chmury burzowe wciąż krążyły nad górkami.
Ogromnie naładowująca pozytywną energią wycieczka, ale tempo mocno turystyczne, podjazdy robione powoli.
Myślę jednak, ze mogę czuć się zadowolona, no bo wytrzymałościowo nie jest źle. 5 godzin w siodle bez dłuższych przerw, tyle co na zrobienie zdjęć, filmów i 5 minut w sklepie w Gromniku.
Więc pod tym względem chyba nie jest źle.
A słońce mnie nieźle przypaliło.
Gdzieś na zielonym szlaku rowerowym z Siedlisk do Lichwina© lemuriza1972
- DST 93.00km
- Teren 12.00km
- Czas 05:17
- VAVG 17.60km/h
- VMAX 54.00km/h
- Temperatura 30.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 139 ( 73%)
- Kalorie 2355kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 26 kwietnia 2013
Uśmiecham się.. do wiosny uśmiecham się:)
Oglądam jak wielu Polaków zapewne film o Annie German.
Może nie jest to mój rodzaj muzyki, może film nieco „przesłodzony” jeśli chodzi o dialogi, ale jednak jest w nim COŚ.
A German miała ciekawe i trudne życie i warto dowiedzieć się o niej nieco więcej.
A ta piosenka… usłyszałam ją dzisiaj w filmie i pomyślałam:
Jak bardzo pasuje do dzisiejszego dnia.
Ja wiem, zabrzmi to pompatycznie… ale niech tam.
Bo ja właśnie tak od samego rana uśmiechałam się do tego dnia, bo:
Słońce świeciło, po dzisiaj piątek a więc dzień pierogowy ( w każdy piątek w pracy zamawiamy sobie z dziewczynami cudowne, ręcznie lepione pierogi z… szpinakiem i fetą, szpinakiem , biały serem i czosnkiem, pieczarkami i serem żółtym, ruskie….pycha!), bo piątek oznacza początek weekendu… bo dzisiaj wypłata).
A więc….
Uśmiecham się.. do każdej chwili uśmiecham się:)© lemuriza1972
Dzisiaj postanowiłam odpocząć od roweru .
Ale, że dzień był piękny, wiosenny, słoneczny, ciepły i pachnący ( 27 stopni!!!), to wymyśliłam sobie, że pójdę do sklepu oddalonego od mojego mieszkania 3 km ( Lider nad Białą, jest tam pyszny keczup bez konserwantów). No i poszłam, ale żeby spacer był prawdziwie wiosenny, to poszłam wałem wzdłuż Białej.
Było cudownie wiosennie… po prostu świetnie.
No i przy okazji trochę zdjęć cywilnych i zdjęć wiosennych.
A teraz biorę do ręki przewodniki i obmyślam trasę na jutro.
Nad rzeką Białą© lemuriza1972
Na wiosennym szlaku© lemuriza1972
Zakwitły forsycje© lemuriza1972
Szukam telefonu żeby zrobić wiosenne zdjęcia© lemuriza1972
Zachód słońca© lemuriza1972
6 km spaceru:)© lemuriza1972
- Aktywność Chodzenie
Czwartek, 25 kwietnia 2013
Lubinka i "świńska" przygoda i trochę Toskanii:)
Jadę niebieskim rowerowym szlakiem nad Dunajcem© lemuriza1972
Kolejne rowerowe popołudnie za nami.
I znowu piękne widoki, i znowu „zalew” endorfin.
Dunajec, górki, zieleń.
Dzisiaj z Alkiem.
Pozostali koledzy nie dopisują, Mirek ma jeszcze nie zrobione rowery, Tomek ma ważniejsze sprawy teraz na głowie niż rower, ale mam nadzieję, ze wkrótce znowu będzie przemierzał szlaki.
Zastanawiałam się w którą stronę ruszyć dzisiaj. Była duża ochota na górki, ale też czułam, ze dzisiaj moje nogi moją odczuć to, że od soboty nie odpoczywały ani dnia.
Wybrałam więc górki, wersję light czyli asfaltowy podjazd na Lubinkę od Janowic. Długi jak wiadomo ( 5 km), ale stosunkowo łagodny.
Radość z jazdy:)© lemuriza1972
Ale zanim dojechaliśmy do Janowic, to był niebieski szlak rowerowy, Dunajec wzdłuż, przepiękne widoki. Drzewa już kwitną, zapachy obłędne. Świat się zazielenił jakoś tak natychmiast…
Pięknie jest i radośnie jest.
Moje nogi rzeczywiście dzisiaj chyba już czuły lekkie zmęczenie i zbyt szybko nie byłam w stanie jechać. Było więc.. turystycznie:).
Często na moich szlakach spotykam jakieś zwierzęta. Dzisiaj była jedna sarna nad Dunajcem i…
No właśnie, to dopiero była niespodzianka. Kiedy zaczęliśmy podjazd na Lubinkę, przy drodze, przy rowie w trawie ujrzałam zwierzę. Miałam wrażenie, że jakieś omamy mam. Zatrzymałam się i zobaczyłam….
Babe świnka z klasą© lemuriza1972
Tak, tak… zobaczyłam .. świnię.
Mało tego, nie była sama. Obok niej leżała druga.
Ta pierwsza kiedy nas zobaczyła, zaczęła uciekać. Ta druga też się podniosła i chciała uciekać, ale miała uszkodzona nogę.
Ta pierwsza ( mała) uciekała bardzo, bardzo szybko. Jechałam za nią na rowerze, ale pobiegła pod górę, aż za Pałac w Janowicach.
Miałam potem wyrzuty sumienia , że je rozdzieliłam.
Skąd wzięły się na drodze? Dziwna sprawa.
Jakieś chore , wyrzucone z jakiegoś transportu?
No, ale ta jedna wyglądała na całkiem zdrową.
Ot przygoda.
Zbliżenie na Babe:)© lemuriza1972
Jadąc za świnią, podjechałam do Pałacu w Janowicach.
To jest pałac, który swoje początki miał w XVIII w. Potem był przebudowany.
Do niedawna był tam hotel, spa, ale od 2012r. Pałac przejął nowy właściciel i jest on zamknięty.
Pałac w Janowicach© lemuriza1972
Podjazd zrobiliśmy w tempie umiarkowanym.
Na Lubince ( wyciągu) jeszcze resztki śniegu.
Gdzieś w drodze© lemuriza1972
Na Lubince skręciliśmy las i zjechaliśmy do Szczepanowic przez Las, szybkim szutrowym zjazdem, wspominając niedawną zimową wycieczkę.
Powrót przez Błonia, Koszyce, Zbylitowską Górę.
Widok na Szczepanowice, w oddali Marcinka© lemuriza1972
A tutaj taka mała niespodzianka.
Podsyła mi co jakiś czas przepiękne zdjęcia z Włoch, mój znajomy Rafał.
Toskania w obiektywie - coś pięknego.
Rafał również jeździ na rowerze.
Oto co znalazł podczas jednej ze swoich wycieczek.
Kapliczka włoskich cyklistów w Toskanii© lemuriza1972
Modlitwa cyklistów© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 10.00km
- Czas 02:07
- VAVG 19.84km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 137 ( 72%)
- Kalorie 810kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 24 kwietnia 2013
Panieńska Góra
&feature=youtu.be
Ogromną ochotę miałam dzisiaj na górki, ale „martwiłam się” trochę o stan moich nóg po wczorajszym bieganiu.
Dlatego wybrałam wariant jakby „połowiczny”, dojazd po płaskim do jednej górki, zjazd i powrót po płaskim.
Taką możliwość daje góra, którą odkryłam na jesieni czyli … Panieńska Góra.
Jeśli ktoś czyta mojego bloga w miarę regularnie, to może pamięta moją wycieczkę i legendę związana z Panieńską Górą.
(Panieńska Góra (331 m n.p.m.) – najdalej na wschód wysunięte zalesione wzniesienie Pogórza Wiśnickiego. Leży na terenie Gminy Wojnicz w pobliżu Wielkiej Wsi. Na szczyt góry prowadzi niebieski szlak Z Górą Panieńską związana jest legenda o polskich amazonkach walczących z mężami. W II poł. XI w. Bolesław Śmiały dwukrotnie wyruszał z interwencją do Kijowa aby zapewnić tron spokrewnionemu ze sobą księciu ruskiemu Izasławowi. Gdy jego wojska zmuszone były zatrzymać się tam na dwa lata, zniecierpliwione żony rycerzy poznajdywały sobie kochanków. Gdy wieść ta dotarła do Kijowa, wielu rycerzy wyruszyło do domu ukarać żony. Król zaocznie skazał zarówno dezerterujących jak i ich niewierne żony. Zagrożone śmiercią kobiety wraz z kochankami uciekły do Wojnicza, gdzie uzbrojone w miecze, topory i łuki broniły się rozpaczliwie w szańcu utworzonym na pobliskiej górze. W końcu jednak uległy rycerstwu i zostały surowo ukarane – zamurowane żywcem w zamkowych murach. Górę, na której toczono walki, nazwano „Górą Panieńską”, a kilka wieków później doceniono obronność tego miejsca i postawiono tam zamek)
Pierwsze kilometry i czuję ciężkie nogi. Myślę sobie: oj nie będzie dzisiaj dobrze…
Ale… potem uczucie ciężkości mija i jedzie się naprawdę dobrze.
Dojazd początkowo przez Buczynę czyli niebieskim szlakiem rowerowym, do mostu w Zgłobicach, tam kawałek wzdłuż starej czwórki i w Łukanowicach w kierunku Isepu.
Tamtędy docieramy do drogi na Nowy Sącz, kilkaset metrów tą drogą i w prawo za drogowskazem „ Krzyż Millenijny” niebieskim szlakiem pieszym do góry.
Hm…. Początek to asfalt, potem zaczyna się teren.. piękna droga wzdłuż strumyka, mnóstwo zieleni już i coraz bardziej do góry.
Początkowo spokojnie, można jechać na średniej tarczy. Potem zrzucam na młynek , no i jest moment że zrzuca mnie z roweru, tracę przyczepność. Niestety.
Za mało siły jeszcze? Zła technika? Pewnie jedno i drugie.
Historia powtarza się raz jeszcze, ale walczę z górką. Jest kawałek terenowego podjazdu, chyba ok 2 km i naprawdę w dwóch momentach łatwo nie jest.
Potem skręcamy w czarny szlak pieszy i jeszcze trochę kręcimy się po lesie. Niestety jest za późno żeby jechać do Lasu Milowskiego ( Wolnica) , więc wracamy i zjeżdżamy.
No cóż.. jedno jest pewne , muszę znowu popracować nad zjazdami, a konkretnie to na psychiką podczas zjazdów.
Cóż ubiegły rok był jaki był, potem była zima , no i jakaś blokada w głowie momentami się odzywa.
Zjechałam i owszem, ale bardzo asekuracyjnie, a to mi się nie podoba.
Trzeba nad tym popracować.
Cieszę się, że tę Górkę odkryłam, bo jest kilkanaście kilometrów od domu, a naprawdę fajny teren i świetne miejsce.
A nogi.. pracują dobrze, więc to chyba będzie zdecydowanie lepszy sezon.
Jazda zakończona ( zgodnie z tegorocznym postanowieniem) bezalkoholowym Karmi.
Ogromną ochotę miałam dzisiaj na górki, ale „martwiłam się” trochę o stan moich nóg po wczorajszym bieganiu.
Dlatego wybrałam wariant jakby „połowiczny”, dojazd po płaskim do jednej górki, zjazd i powrót po płaskim.
Taką możliwość daje góra, którą odkryłam na jesieni czyli … Panieńska Góra.
Jeśli ktoś czyta mojego bloga w miarę regularnie, to może pamięta moją wycieczkę i legendę związana z Panieńską Górą.
Widok z Panieńskiej Góry© lemuriza1972
(Panieńska Góra (331 m n.p.m.) – najdalej na wschód wysunięte zalesione wzniesienie Pogórza Wiśnickiego. Leży na terenie Gminy Wojnicz w pobliżu Wielkiej Wsi. Na szczyt góry prowadzi niebieski szlak Z Górą Panieńską związana jest legenda o polskich amazonkach walczących z mężami. W II poł. XI w. Bolesław Śmiały dwukrotnie wyruszał z interwencją do Kijowa aby zapewnić tron spokrewnionemu ze sobą księciu ruskiemu Izasławowi. Gdy jego wojska zmuszone były zatrzymać się tam na dwa lata, zniecierpliwione żony rycerzy poznajdywały sobie kochanków. Gdy wieść ta dotarła do Kijowa, wielu rycerzy wyruszyło do domu ukarać żony. Król zaocznie skazał zarówno dezerterujących jak i ich niewierne żony. Zagrożone śmiercią kobiety wraz z kochankami uciekły do Wojnicza, gdzie uzbrojone w miecze, topory i łuki broniły się rozpaczliwie w szańcu utworzonym na pobliskiej górze. W końcu jednak uległy rycerstwu i zostały surowo ukarane – zamurowane żywcem w zamkowych murach. Górę, na której toczono walki, nazwano „Górą Panieńską”, a kilka wieków później doceniono obronność tego miejsca i postawiono tam zamek)
Pierwsze kilometry i czuję ciężkie nogi. Myślę sobie: oj nie będzie dzisiaj dobrze…
Ale… potem uczucie ciężkości mija i jedzie się naprawdę dobrze.
Kaczeńce w Buczynie© lemuriza1972
Dojazd początkowo przez Buczynę czyli niebieskim szlakiem rowerowym, do mostu w Zgłobicach, tam kawałek wzdłuż starej czwórki i w Łukanowicach w kierunku Isepu.
Tamtędy docieramy do drogi na Nowy Sącz, kilkaset metrów tą drogą i w prawo za drogowskazem „ Krzyż Millenijny” niebieskim szlakiem pieszym do góry.
Hm…. Początek to asfalt, potem zaczyna się teren.. piękna droga wzdłuż strumyka, mnóstwo zieleni już i coraz bardziej do góry.
Początkowo spokojnie, można jechać na średniej tarczy. Potem zrzucam na młynek , no i jest moment że zrzuca mnie z roweru, tracę przyczepność. Niestety.
Za mało siły jeszcze? Zła technika? Pewnie jedno i drugie.
Historia powtarza się raz jeszcze, ale walczę z górką. Jest kawałek terenowego podjazdu, chyba ok 2 km i naprawdę w dwóch momentach łatwo nie jest.
Potem skręcamy w czarny szlak pieszy i jeszcze trochę kręcimy się po lesie. Niestety jest za późno żeby jechać do Lasu Milowskiego ( Wolnica) , więc wracamy i zjeżdżamy.
No cóż.. jedno jest pewne , muszę znowu popracować nad zjazdami, a konkretnie to na psychiką podczas zjazdów.
Cóż ubiegły rok był jaki był, potem była zima , no i jakaś blokada w głowie momentami się odzywa.
Zjechałam i owszem, ale bardzo asekuracyjnie, a to mi się nie podoba.
Trzeba nad tym popracować.
Końcówka szlaku niebieskiego pieszego z Panieńskiej Góry© lemuriza1972
Jadę sobie w dół© lemuriza1972
Cieszę się, że tę Górkę odkryłam, bo jest kilkanaście kilometrów od domu, a naprawdę fajny teren i świetne miejsce.
Gdzieś tam na niebieskim szlaku pieszym© lemuriza1972
A nogi.. pracują dobrze, więc to chyba będzie zdecydowanie lepszy sezon.
Jazda zakończona ( zgodnie z tegorocznym postanowieniem) bezalkoholowym Karmi.
- DST 37.00km
- Teren 15.00km
- Czas 01:57
- VAVG 18.97km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 142 ( 75%)
- Kalorie 816kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 23 kwietnia 2013
Bieganie
Przypadkiem znalazłam i pomyślałam: muszę, muszę ją tu zamieścić, bo dawno nie słyszałam takiej piosenki…
Aż chce się tańczyć, żyć, śpiewać, jeździć na rowerze.
Prawda?
A ponieważ jakoś tak ostatnio mam przypływ energii, radości czerpanej z takiej mojej zwykłej codzienności… ze słońca, z mojej konsekwencji w sportowych planach, ze słuchania muzyki, czytania książek, rozmów ze znajomymi.. a więc radości najważniejszej , bo .. stałej, pewnej, no to pomyślałam, że piosenka będzie odpowiednia.
Dzisiaj nie miałam zbyt wiele czasu, bo trochę obowiązków domowych, które kiedyś przecież wypełnić trzeba , bo samo się nie zrobi, więc postawiłam na bieganie.
I pomyśleć, że niedawno biegałam po śniegu… a dzisiaj krótkie spodenki.
Trasa zmodyfikowana, bo jasno, więc nie musiałam biegać tam gdzie dużo ludzi, jak wtedy kiedy było ciemno, a mogłam się „rozwinąć”.
No to najpierw przez Park w Mościcach, potem skrótem do ścieżki rowerowej, a potem w lewo do Kępy Bogumiłowickiej , do wału nad Dunajcem, a potem wałem spory kawałek i odwrót do domu.
Trafiłam dobrze z czasem, bo kiedy kończyłam bieganie, to zaczęło padać.
Ogromnie „oczyszcza” to bieganie.
Uwielbiam ten stan zmęczenia… uwielbiam gorącą kąpiel po takim biegu… tę błogość umysłu, ciała, która potem następuje.
Polecam.
Dobry dzień, bo udało mi się zrealizować wszystkie swoje plany.
Na jutro w planie górki, ale nie wiem jak po dzisiejszym bieganiu zniosą to moje nogi.
Cóż zobaczymy….
Czas biegu: 48 minut
średnie tętno: 160
spalone kalorie: 400
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Ale jazda:))))
Opis linka
Piosenka ta, bo akurat dzisiaj mi pasuje:). Do nastroju.
Były wczoraj górki, więc dzisiaj pomyślałam, że trzeba pokręcić po płaskim, bo wszystko trzeba robić powoli ( w sensie wdrażania się w rower) i przemyślane to wszystko musi być i wtedy wiem, ze będą efekty. Na pewno będą:).
Wiem, że wtedy kiedy ciężko trenowałam, efekty były.
I teraz też chcę żeby były.
Bo jak jeżdżę lepiej, to czuję wielką RADOŚĆ. Wtedy zupełnie inaczej to odczuwam. I znowu tak to chcę odczuwać.
A poza tym wiem, że to też przełoży się w zimie na górską kondycję, a na tym zależy mi szczególnie.
No, więc plan był – po płaskim.. ale ciągnęło mnie w stronę górek, a ponieważ miałam podjechać do Miłosza po mleczko do opon, no to pojechałam sobie tak naokoło:).
Najpierw pod klasztor na Pszennej. Tam jest nieco pod górkę, nie jest to jakaś stromizna wielka, ale jest pod górkę.
No i zdziwienie... bo jadę sobie mocno z blatu, bez specjalnej zadyszki, a pamiętam jak w ub roku, tak się tu mordowałam o tej porze roku.
Super, radość:).
No to myślę… eeee… nie będę jeszcze skręcać do Miłosza, przede mną górka w kierunku Koszyc za światłami, to sobie na nią wjadę.
No i wjechałam i znowu z blatu, w dobrym tempie, bez wielkiego zmęczenia.
Radość, wielka radość.
Gdyby nie to, że miałam jechać po to mleczko, no i byłam umówiona na jazdę z Alkiem, to pewnie nic nie powstrzymałoby mnie przed pojechaniem np. na Lubinkę.
U Miłosza chwilę pogadałam z nim i Filipem, potem jeszcze przyszedł Marcin B.
No i w drogę, z powrotem do Mościc.
A z Mościc w kierunku Lasu Radłowskiego.
Alek się śmiał jadąc za mną i pytał: co ci się stało?
No bo siła była i mocne dość kręcenie.
Na most nad autostradą też w miarę mocno. No i do lasu, na ścieżki Mirka. Te mało komu znane ( to tylko wtajemniczeni wiedzą gdzie one są, a niewielki to krąg), bardzo techniczne jak na ten las.
Wymagające sporego skupienia. Ale dzisiaj jedzie mi się super, znowu czuję rower.
Kateemek zresztą po serwisie sprawuje się świetnie. Zrobiony amor, nowa kaseta, klocki, łańcuch, blat. No jedzie.
No to powariowaliśmy trochę po tych ścieżkach.
Czas i średnia tej naszej dzisiejszej dobrej jazdy pewnie nie odzwierciedlają, ale po tych Mirka ścieżkach prędkości 25 km/h to się nie rozwinie:).
Kto jechał, to wie.
Jak wjeżdżaliśmy to Alek powiedział: ale przecież to jest teren do biegania.. tutaj kiedyś z Mirkiem biegałem.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam w którymś momencie, kiedy przedzieraliśmy się przez krzaki: szkoła Mirka...
Mam nadzieję, że to nie jest tylko taki sobie jeden dzień, mam nadzieję, że to są efekty mojej pracy, którą wykonuje od dłuższego czasu.
Bo ja się mocno wzięłam za siebie.
Każdy dzień zaczynam od wcześniejszego budzenia i jeszcze przed pracą ćwiczę.
Radykalnie zmieniłam moją dietę. Naprawdę trzymam się tego wszystkiego konsekwentnie. Waga już leci:).
Mam więc nadzieję, że ta dzisiejsza moc, to jest nagroda za to wszystko. Za tę konsekwencję.
Dobry , rowerowy dzień.
Piosenka ta, bo akurat dzisiaj mi pasuje:). Do nastroju.
Były wczoraj górki, więc dzisiaj pomyślałam, że trzeba pokręcić po płaskim, bo wszystko trzeba robić powoli ( w sensie wdrażania się w rower) i przemyślane to wszystko musi być i wtedy wiem, ze będą efekty. Na pewno będą:).
Wiem, że wtedy kiedy ciężko trenowałam, efekty były.
I teraz też chcę żeby były.
Bo jak jeżdżę lepiej, to czuję wielką RADOŚĆ. Wtedy zupełnie inaczej to odczuwam. I znowu tak to chcę odczuwać.
A poza tym wiem, że to też przełoży się w zimie na górską kondycję, a na tym zależy mi szczególnie.
No, więc plan był – po płaskim.. ale ciągnęło mnie w stronę górek, a ponieważ miałam podjechać do Miłosza po mleczko do opon, no to pojechałam sobie tak naokoło:).
Najpierw pod klasztor na Pszennej. Tam jest nieco pod górkę, nie jest to jakaś stromizna wielka, ale jest pod górkę.
No i zdziwienie... bo jadę sobie mocno z blatu, bez specjalnej zadyszki, a pamiętam jak w ub roku, tak się tu mordowałam o tej porze roku.
Super, radość:).
No to myślę… eeee… nie będę jeszcze skręcać do Miłosza, przede mną górka w kierunku Koszyc za światłami, to sobie na nią wjadę.
No i wjechałam i znowu z blatu, w dobrym tempie, bez wielkiego zmęczenia.
Radość, wielka radość.
Gdyby nie to, że miałam jechać po to mleczko, no i byłam umówiona na jazdę z Alkiem, to pewnie nic nie powstrzymałoby mnie przed pojechaniem np. na Lubinkę.
U Miłosza chwilę pogadałam z nim i Filipem, potem jeszcze przyszedł Marcin B.
No i w drogę, z powrotem do Mościc.
A z Mościc w kierunku Lasu Radłowskiego.
Alek się śmiał jadąc za mną i pytał: co ci się stało?
No bo siła była i mocne dość kręcenie.
Na most nad autostradą też w miarę mocno. No i do lasu, na ścieżki Mirka. Te mało komu znane ( to tylko wtajemniczeni wiedzą gdzie one są, a niewielki to krąg), bardzo techniczne jak na ten las.
Wymagające sporego skupienia. Ale dzisiaj jedzie mi się super, znowu czuję rower.
Kateemek zresztą po serwisie sprawuje się świetnie. Zrobiony amor, nowa kaseta, klocki, łańcuch, blat. No jedzie.
No to powariowaliśmy trochę po tych ścieżkach.
Czas i średnia tej naszej dzisiejszej dobrej jazdy pewnie nie odzwierciedlają, ale po tych Mirka ścieżkach prędkości 25 km/h to się nie rozwinie:).
Kto jechał, to wie.
Jak wjeżdżaliśmy to Alek powiedział: ale przecież to jest teren do biegania.. tutaj kiedyś z Mirkiem biegałem.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam w którymś momencie, kiedy przedzieraliśmy się przez krzaki: szkoła Mirka...
Mam nadzieję, że to nie jest tylko taki sobie jeden dzień, mam nadzieję, że to są efekty mojej pracy, którą wykonuje od dłuższego czasu.
Bo ja się mocno wzięłam za siebie.
Każdy dzień zaczynam od wcześniejszego budzenia i jeszcze przed pracą ćwiczę.
Radykalnie zmieniłam moją dietę. Naprawdę trzymam się tego wszystkiego konsekwentnie. Waga już leci:).
Mam więc nadzieję, że ta dzisiejsza moc, to jest nagroda za to wszystko. Za tę konsekwencję.
Dobry , rowerowy dzień.
- DST 37.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:43
- VAVG 21.55km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 840kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2013
Górki
&feature=youtu.be
Namawiała mnie Krysia na 80 km trasę po górkach, ale stwierdziłam, że to jeszcze za wcześnie na wyruszanie w górki w towarzystwie, że najpierw sama się muszę z nimi popróbować.
Tomek też nie miał dzisiaj czasu na długą jazdę, więc wyruszyliśmy razem. Tomek już coś jeździł po Marcince w tym roku, dla mnie to była pierwsza jazda z większą ilością podjazdów.
Myślałam i myślałam, gdzie by tu jechać, żeby dać radę. Ale żeby trochę podjeżdżania było.
No i wymyśliłam taką trasę na dzisiaj.
Zaczęliśmy od Buczyny, która jest już piękna. Cały las w zawilcach, coraz bardziej zielony.
Potem rzecz jasna naddunajcowy szlak niebieski. Sucho nadzwyczajnie, nie spodziewałam się, że na tym szlaku będzie tak sucho.
A potem był Dunajec.. jak zwykle piękny, błękitny z delikatnym szumem. Jak dobrze zobaczyć znowu wiosenny Dunajec!
No i dalej ulubiony podjazd szutrowy na Lubinkę.
No nie było źle jak na pierwszy raz.
Owszem ciężko, owszem puls w okolicach 170 na godzinę, owszem walka o utrzymanie się na rowerze, bo na podjeździe nawieziono sporo luźnych kamieni, a wtedy wiadomo jak ciężko utrzymać przyczepność, no ale wjechałam.
Potem asfaltem mozolnie do góry i też chyba źle nie było.
Nie że jakaś specjalna moc… ale mogę być chyba zadowolona.
Widoki przecudne, znowu oglądać górki z perspektywy roweru to się nazywa SZCZĘŚCIE.
Dalej na Lubinkę, a z niej na Wał, tym najbardziej stromym ze stromych podjazdów. Powolutku, ale do przodu i o to chodzi.
Potem zjazd z Wału i skręt do lasu na czarny pieszy szlak w kierunku cmenatarza Legionistów w Łówczówku.
Tu już mocno trudno było. Pod górę bardzo mocno i bardzo terenowo. Dwa razy spadłam z roweru. Ambicja była , sił nie wystarczyło żeby utrzymać się na rowerze.
Ale i tak dużo wjechałam, więc mogę być zadowolona.
Potem już w dół z pięknymi widokami.. Łowczów, Pleśna, Kłokowa, Swiebodzin, Tarnowiec i Tarnów.
I można iśc jutro do pracy z tymi endorfinami i widokami pod powiekami.
A jutro nowy rowerowy tydzień.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
A dzisiaj śniły mi się Włochy.
Sniło mi się, ze byłam w Italii:)
Namawiała mnie Krysia na 80 km trasę po górkach, ale stwierdziłam, że to jeszcze za wcześnie na wyruszanie w górki w towarzystwie, że najpierw sama się muszę z nimi popróbować.
Tomek też nie miał dzisiaj czasu na długą jazdę, więc wyruszyliśmy razem. Tomek już coś jeździł po Marcince w tym roku, dla mnie to była pierwsza jazda z większą ilością podjazdów.
Myślałam i myślałam, gdzie by tu jechać, żeby dać radę. Ale żeby trochę podjeżdżania było.
No i wymyśliłam taką trasę na dzisiaj.
Zaczęliśmy od Buczyny, która jest już piękna. Cały las w zawilcach, coraz bardziej zielony.
Zawilce w Buczynie© lemuriza1972
Potem rzecz jasna naddunajcowy szlak niebieski. Sucho nadzwyczajnie, nie spodziewałam się, że na tym szlaku będzie tak sucho.
A potem był Dunajec.. jak zwykle piękny, błękitny z delikatnym szumem. Jak dobrze zobaczyć znowu wiosenny Dunajec!
Dunajec błękitny, piękny jak zwykle© lemuriza1972
No i dalej ulubiony podjazd szutrowy na Lubinkę.
No nie było źle jak na pierwszy raz.
Owszem ciężko, owszem puls w okolicach 170 na godzinę, owszem walka o utrzymanie się na rowerze, bo na podjeździe nawieziono sporo luźnych kamieni, a wtedy wiadomo jak ciężko utrzymać przyczepność, no ale wjechałam.
Tomek na podjeździe© lemuriza1972
Potem asfaltem mozolnie do góry i też chyba źle nie było.
Nie że jakaś specjalna moc… ale mogę być chyba zadowolona.
Widoki przecudne, znowu oglądać górki z perspektywy roweru to się nazywa SZCZĘŚCIE.
Dalej na Lubinkę, a z niej na Wał, tym najbardziej stromym ze stromych podjazdów. Powolutku, ale do przodu i o to chodzi.
Potem zjazd z Wału i skręt do lasu na czarny pieszy szlak w kierunku cmenatarza Legionistów w Łówczówku.
Tu już mocno trudno było. Pod górę bardzo mocno i bardzo terenowo. Dwa razy spadłam z roweru. Ambicja była , sił nie wystarczyło żeby utrzymać się na rowerze.
Ale i tak dużo wjechałam, więc mogę być zadowolona.
Potem już w dół z pięknymi widokami.. Łowczów, Pleśna, Kłokowa, Swiebodzin, Tarnowiec i Tarnów.
I można iśc jutro do pracy z tymi endorfinami i widokami pod powiekami.
A jutro nowy rowerowy tydzień.
Na czarnym pieszym szlaku© lemuriza1972
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
A dzisiaj śniły mi się Włochy.
Sniło mi się, ze byłam w Italii:)
- DST 55.00km
- Teren 15.00km
- Czas 03:09
- VAVG 17.46km/h
- VMAX 46.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1265kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 20 kwietnia 2013
Łęg Tarnowski - Wola Rzędzińska
Dzisiaj ostatni dzień planu ( przygotowawczego do większych wyczynów), czyli jazdy po płaskim.
Jutro popróbujemy się z górkami.
Chociaż myślę, że jutro z pewnych względów zdrowotnych , nie otrzymam jeszcze odpowiedzi na pytanie, czy jest więcej siły niż w ub roku.
Dzisiaj też wiedziałam, że nie będzie mi łatwo, ale pomimo tego postanowiłam nie rezygnować z roweru i wyjechać.
Obejrzałam przewodnik i zdecydowałam się na żółty szlak rowerowy Wola Rzędzińska – Łęg Tarnowski, tyle, że jechany był odwrotnie.
Tak więc początek przez Białą, Bobrowniki Wielkie , potem w Łęgu skręt na drogę na Lisią Górę, a tam przez Łukową i Śmigną.
W Łęgu zatrzymaliśmy się na chwilę pod Pałacem, który jakoś zawsze umykał mojej uwadze.
A przecież jestem tam co najmniej kilka razy do roku.
( za Wikipedią:
W przysiółku Partyń, będącym dawniej samodzielną osadą, znajduje się zespół pałacowo – parkowy z XIX wieku, dawna siedziba hrabiów Męcińskich, obecnie siedziba Publicznego Gimnazjum w Łęgu Tarnowskim. Wybudowany został w latach 1885-1892 w stylu neorenesansowym według projektu Sławomira Odrzywolskiego na zlecenie ówczesnego właściciela Partynia, hrabiego Józefa Gabriela Męcińskiego. Przy budowie wykorzystano fundamenty wcześniejszego, drewnianego dworu Potockich z XVIII wieku. Pałac jest murowaną, piętrową budowlą, nakrytą czterospadowym dachem. Od strony wschodniej do budynku przylega czterokondygnacyjna wieża z ostrosłupowym hełmem. W fasadzie znajduje się trójosiowy arkadowy portyk wsparty na dwóch kolumnach. Nad portykiem znajduje się galeria, ozdobiona neorenesansowym sgraffitem. Dookoła budynku położony jest park krajobrazowy z XIX wieku[3].)
Na tej trasie trafił się jeden całkiem spory podjazd. No nie jechało mi się go dobrze, zwłaszcza, że cały czas kierując się na Lisią, jechaliśmy bardzo mocno pod wiatr.
Z tej trasy pamiętam wiklinowy leżaczek oraz bardzo ładny widok z tamtej okolicy na Pagórki.
Niestety tuż przed Lisią Górą gdzieś przegapiliśmy skręt szlaku ( tak mi wyszło po analizie mapy i przewodnika po powrocie do domu) i ominęliśmy chyba najfajniejszą , najładniejszą jego część.
Dalej więc to była już improwizacja. Dojechaliśmy do Żukowic Starych i tak skierowaliśmy się w kierunku zielonego szlaku rowerowego. Trafiliśmy , jechaliśmy nim dość długo, a kiedy dojechaliśmy do Woli Rzędzińskiej zboczyliśmy z drogi asfaltowej w polną, gruntową drogę.
Wtedy dopiero poczułam, że jestem na rowerze.
Fajnie było, potem nawet było sporo błotka, jechaliśmy w nieznanym kierunku, nie wiedząc , gdzie wylądujemy. Po drodze spotkane aż 6 jelonków i jedna sarna. Świetne widoki, takie umykające po polach zwierzaki. Wyjechaliśmy w okolicy Lipia ( w którym to jutro pierwsza edycja Pucharu Tarnowa. ZAPRASZAMY!!!).
Tam „wbiliśmy się” na czerwony pieszy i nim już przez Krzyż i pola do Klikowej, Białej i do domu.
Trochę mnie ta trasa rozczarowała, bo niestety na skutek pomyłki ominęliśmy jej najfajniejszą część, gdzie podobno były lasy, zagajniki, leśne drogi, rzeka Czarna.
No, ale trudno, zawsze to jednak jazda na rowerze .
Poza tym wiosna coraz bardziej widoczna, więcej zieleni, zakwitają forsycje.
Dzisiaj po raz pierwszy na KTM, którego w czwartek odebrałam z serwisu. Miłosz napracował się naprawdę sporo.
W dzisiejszych Wysokich Obcasach znalazłam fajny artykuł pt Biec 42 km! To niemożliwe.
Zawsze odnotowuje takie artykuły, gdzie ludzie opowiadają o dobroczynnym działaniu sportu.
To jest artykuł o 3 kobietach, które zaczęły biegać.
Jedna , bo po prostu któregoś dnia przeczytała w prasie kobiecej jak to fajnie jest przebiec maraton i.. zaczęła biegać.
Druga zaczęła biegać, żeby wyrzucić negatywne emocje ( choroba, życiowe niepowodzenia).
Trzecia również po jakichś osobistych zawirowaniach.
„ Na tym biegu doświadczyłam szczególnego rozjaśnienia umysłu. Poczułam głęboki szacunek dla własnego ciała, że udało mi się dzięki niemu dokonać czegoś takiego. Oczywiście, ze mięśnie bolały, jakby mnie ktoś stłukł po nich kijem bejsbolowym, ale wtedy tym bardziej czuję się jak Feniks. Problemy, które były nie do przejścia, stają się malutkie. Nie znikają , jednak czuję, że mogę wziąć się z życiem za bary, kiedy trzeba.
Cieszę się zmęczeniem. Kiedyś chciałam się sportem odchudzać, a nie cieszyć, 10 brzuszków sprawiało mi problem. A teraz chodzę na siłownię i zaczęłam robić 6 Weidera, i to mi sprawia przyjemność" „
„Dzięki bieganiu pokochałam wysiłek fizyczny. Uwielbiam zmęczenie, uwielbiam jak po treningu ledwie stoję na nogach, jak się ścieram cztery godziny po górach, jak rano boli mnie wszystko. Dotarło do mnie, ze w zasadzie mogę osiągnąć, to co chcę. Nie biegam szybko, życiówki mam słabe. Ale bieganie otworzyło mi drogę do nowych pragnień. Marzą mi się też góry wysokie, może za rok wybierzemy się na jakiś czterotysięcznik?”
Jutro popróbujemy się z górkami.
Chociaż myślę, że jutro z pewnych względów zdrowotnych , nie otrzymam jeszcze odpowiedzi na pytanie, czy jest więcej siły niż w ub roku.
Dzisiaj też wiedziałam, że nie będzie mi łatwo, ale pomimo tego postanowiłam nie rezygnować z roweru i wyjechać.
Obejrzałam przewodnik i zdecydowałam się na żółty szlak rowerowy Wola Rzędzińska – Łęg Tarnowski, tyle, że jechany był odwrotnie.
Tak więc początek przez Białą, Bobrowniki Wielkie , potem w Łęgu skręt na drogę na Lisią Górę, a tam przez Łukową i Śmigną.
W Łęgu zatrzymaliśmy się na chwilę pod Pałacem, który jakoś zawsze umykał mojej uwadze.
A przecież jestem tam co najmniej kilka razy do roku.
Pałac w Łęgu Tarnowskim© lemuriza1972
( za Wikipedią:
W przysiółku Partyń, będącym dawniej samodzielną osadą, znajduje się zespół pałacowo – parkowy z XIX wieku, dawna siedziba hrabiów Męcińskich, obecnie siedziba Publicznego Gimnazjum w Łęgu Tarnowskim. Wybudowany został w latach 1885-1892 w stylu neorenesansowym według projektu Sławomira Odrzywolskiego na zlecenie ówczesnego właściciela Partynia, hrabiego Józefa Gabriela Męcińskiego. Przy budowie wykorzystano fundamenty wcześniejszego, drewnianego dworu Potockich z XVIII wieku. Pałac jest murowaną, piętrową budowlą, nakrytą czterospadowym dachem. Od strony wschodniej do budynku przylega czterokondygnacyjna wieża z ostrosłupowym hełmem. W fasadzie znajduje się trójosiowy arkadowy portyk wsparty na dwóch kolumnach. Nad portykiem znajduje się galeria, ozdobiona neorenesansowym sgraffitem. Dookoła budynku położony jest park krajobrazowy z XIX wieku[3].)
Na tej trasie trafił się jeden całkiem spory podjazd. No nie jechało mi się go dobrze, zwłaszcza, że cały czas kierując się na Lisią, jechaliśmy bardzo mocno pod wiatr.
Z tej trasy pamiętam wiklinowy leżaczek oraz bardzo ładny widok z tamtej okolicy na Pagórki.
Leżakowanie na trasie© lemuriza1972
Wygodny leżak© lemuriza1972
Niestety tuż przed Lisią Górą gdzieś przegapiliśmy skręt szlaku ( tak mi wyszło po analizie mapy i przewodnika po powrocie do domu) i ominęliśmy chyba najfajniejszą , najładniejszą jego część.
Dalej więc to była już improwizacja. Dojechaliśmy do Żukowic Starych i tak skierowaliśmy się w kierunku zielonego szlaku rowerowego. Trafiliśmy , jechaliśmy nim dość długo, a kiedy dojechaliśmy do Woli Rzędzińskiej zboczyliśmy z drogi asfaltowej w polną, gruntową drogę.
Wtedy dopiero poczułam, że jestem na rowerze.
Bezdroża zielonego szlaku rowerowego© lemuriza1972
Fajnie było, potem nawet było sporo błotka, jechaliśmy w nieznanym kierunku, nie wiedząc , gdzie wylądujemy. Po drodze spotkane aż 6 jelonków i jedna sarna. Świetne widoki, takie umykające po polach zwierzaki. Wyjechaliśmy w okolicy Lipia ( w którym to jutro pierwsza edycja Pucharu Tarnowa. ZAPRASZAMY!!!).
Trawa się zazielniła...© lemuriza1972
Tam „wbiliśmy się” na czerwony pieszy i nim już przez Krzyż i pola do Klikowej, Białej i do domu.
Trochę mnie ta trasa rozczarowała, bo niestety na skutek pomyłki ominęliśmy jej najfajniejszą część, gdzie podobno były lasy, zagajniki, leśne drogi, rzeka Czarna.
No, ale trudno, zawsze to jednak jazda na rowerze .
Poza tym wiosna coraz bardziej widoczna, więcej zieleni, zakwitają forsycje.
Mokradła na czerwonym szlaku pieszym© lemuriza1972
Dzisiaj po raz pierwszy na KTM, którego w czwartek odebrałam z serwisu. Miłosz napracował się naprawdę sporo.
W dzisiejszych Wysokich Obcasach znalazłam fajny artykuł pt Biec 42 km! To niemożliwe.
Zawsze odnotowuje takie artykuły, gdzie ludzie opowiadają o dobroczynnym działaniu sportu.
To jest artykuł o 3 kobietach, które zaczęły biegać.
Jedna , bo po prostu któregoś dnia przeczytała w prasie kobiecej jak to fajnie jest przebiec maraton i.. zaczęła biegać.
Druga zaczęła biegać, żeby wyrzucić negatywne emocje ( choroba, życiowe niepowodzenia).
Trzecia również po jakichś osobistych zawirowaniach.
„ Na tym biegu doświadczyłam szczególnego rozjaśnienia umysłu. Poczułam głęboki szacunek dla własnego ciała, że udało mi się dzięki niemu dokonać czegoś takiego. Oczywiście, ze mięśnie bolały, jakby mnie ktoś stłukł po nich kijem bejsbolowym, ale wtedy tym bardziej czuję się jak Feniks. Problemy, które były nie do przejścia, stają się malutkie. Nie znikają , jednak czuję, że mogę wziąć się z życiem za bary, kiedy trzeba.
Cieszę się zmęczeniem. Kiedyś chciałam się sportem odchudzać, a nie cieszyć, 10 brzuszków sprawiało mi problem. A teraz chodzę na siłownię i zaczęłam robić 6 Weidera, i to mi sprawia przyjemność" „
„Dzięki bieganiu pokochałam wysiłek fizyczny. Uwielbiam zmęczenie, uwielbiam jak po treningu ledwie stoję na nogach, jak się ścieram cztery godziny po górach, jak rano boli mnie wszystko. Dotarło do mnie, ze w zasadzie mogę osiągnąć, to co chcę. Nie biegam szybko, życiówki mam słabe. Ale bieganie otworzyło mi drogę do nowych pragnień. Marzą mi się też góry wysokie, może za rok wybierzemy się na jakiś czterotysięcznik?”
- DST 50.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:23
- VAVG 20.98km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 136 ( 72%)
- Kalorie 1050kcal
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze