Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2013
Dystans całkowity: | 766.00 km (w terenie 168.00 km; 21.93%) |
Czas w ruchu: | 39:58 |
Średnia prędkość: | 19.17 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (77 %) |
Suma kalorii: | 14593 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 42.56 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Środa, 17 kwietnia 2013
Czasem słońce, czasem deszcz
.. w życiu nie w pogodzie, bo pogoda dzisiaj była znowu słoneczna.
Po moim entuzjazmie wczorajszym i takiej nieopisanej wiosennej radości, dzisiaj przyszedł gorszy dzień.
No tak to czasem jest... cały dzień jest prawie ok, a potem jedna rozmowa i człowiek jest jak przekłuty balon, emocje osłabiają.
Rozmowa służbowa. Czasem w pracy tak bywa, jak to w pracy, że są jakieś tam większe lub mniejsze trudności. Wyszłam więc z pracy jak ten przekłuty balon, a humoru nie poprawiły mi wiadomości od Miłosza, co tam jest w KTM-ie do wymiany ( oj dużoooooo...... niby nie powinnam się dziwić, bo to rower mocno używany, eksploatowany, w błocie itd, ale jednak jak trzeba wymienić większą część osprzętu na raz, to nie jest to takie fajne, no ale co zrobić.. trzeba to trzeba. Za dużo radości rower daje, zeby tak po prostu sobie z niego zrezygnować)
I tak siedziałam jakaś oklapnięta, nic mi się nie chciało... ale pomyślałam: bezwzględnie trzeba jechać na rower.
Bezwzględnie.
Jest piękna pogoda, świeci słońce, zaraz zrobi ci się lepiej.
I pojechałam. Rundka podobna do sobotniej czyli Biała- Bobrowniki Wielkie- Biała- Klikowa - Fritar i .. miasto.
I jeszcze trochę sobie pokręciłam wzdłuż autostrady ( serwisówką jechałam).
Ależ ta rzeczywistość nasza się zmieniła... Już nie dojadę od Bobrownik polami do Klikowej jak dawniej:(, bo gdzieś tam pośrodku jest autostrada.
Dzisiaj dwa zwierzątka: bażant i jelonek.
I znowu dobrze mi się jechało ( gdyby nie fakt, że 1/3 trasy to było miasto, a tu wiadomo... krawężniki, przejścia, nieszczęsne rowerowe ścieżki, co chwile przecinane przejazdami dla aut) to wyszedłby mi całkiem fajny czas i średnia.
Ale i tak jest fajnie, bo nie spodziewałam się, ze jadąc 5 dzień pod rząd będę mieć tyle siły.
Tak naprawdę jednak czekam na górki, one zweryfikują wszystko.
Ale jeszcze nie jutro.
Po moim entuzjazmie wczorajszym i takiej nieopisanej wiosennej radości, dzisiaj przyszedł gorszy dzień.
No tak to czasem jest... cały dzień jest prawie ok, a potem jedna rozmowa i człowiek jest jak przekłuty balon, emocje osłabiają.
Rozmowa służbowa. Czasem w pracy tak bywa, jak to w pracy, że są jakieś tam większe lub mniejsze trudności. Wyszłam więc z pracy jak ten przekłuty balon, a humoru nie poprawiły mi wiadomości od Miłosza, co tam jest w KTM-ie do wymiany ( oj dużoooooo...... niby nie powinnam się dziwić, bo to rower mocno używany, eksploatowany, w błocie itd, ale jednak jak trzeba wymienić większą część osprzętu na raz, to nie jest to takie fajne, no ale co zrobić.. trzeba to trzeba. Za dużo radości rower daje, zeby tak po prostu sobie z niego zrezygnować)
I tak siedziałam jakaś oklapnięta, nic mi się nie chciało... ale pomyślałam: bezwzględnie trzeba jechać na rower.
Bezwzględnie.
Jest piękna pogoda, świeci słońce, zaraz zrobi ci się lepiej.
I pojechałam. Rundka podobna do sobotniej czyli Biała- Bobrowniki Wielkie- Biała- Klikowa - Fritar i .. miasto.
I jeszcze trochę sobie pokręciłam wzdłuż autostrady ( serwisówką jechałam).
Ależ ta rzeczywistość nasza się zmieniła... Już nie dojadę od Bobrownik polami do Klikowej jak dawniej:(, bo gdzieś tam pośrodku jest autostrada.
Dzisiaj dwa zwierzątka: bażant i jelonek.
I znowu dobrze mi się jechało ( gdyby nie fakt, że 1/3 trasy to było miasto, a tu wiadomo... krawężniki, przejścia, nieszczęsne rowerowe ścieżki, co chwile przecinane przejazdami dla aut) to wyszedłby mi całkiem fajny czas i średnia.
Ale i tak jest fajnie, bo nie spodziewałam się, ze jadąc 5 dzień pod rząd będę mieć tyle siły.
Tak naprawdę jednak czekam na górki, one zweryfikują wszystko.
Ale jeszcze nie jutro.
- DST 32.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:21
- VAVG 23.70km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 165 ( 87%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 570kcal
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 16 kwietnia 2013
Wiosna:)))
Żabcia:)© lemuriza1972
Wiosna… dzisiaj już czuć ją było tak BARDZOOOOOO….
Mnie osobiście sprawiła wiele radości. Po prostu przez całą jazdę czułam wielką radość z powodu wiosny, słońca.
Taką wielką nieopisaną radość.
Przełożyło się to chyba również na samą jazdę, bo jechało mi się jakoś tak dobrze, lekko.
Zupełnie zapomniałam o ciężkim dniu w pracy, o problemach.
Ot , znowu zaaplikowałam sobie najlepsze lekarstwo – ROWER.
Dzisiaj z Tomkiem i Alkiem, przejechaliśmy sobie trasę jesiennego rajdu Sokołów, z tymże trochę wydłużoną.
Czyli Ostrów-Gosławice-Dwudniaki-Las Radłowski- Waryś-Brzeźnica-Las Radłowski-Dwudniaki-Wierzchosławice- Mościce.
Na prostej w Warysiu pojechaliśmy naprawdę dobrze.
Albo to był taki dobry dzień, albo jest jednak nieco mocy.
Zobaczymy, nie ma co zapeszać.
A dzisiejsza nagroda była bezalkoholowa ( ale pyszna).
Wiosennie© lemuriza1972
- DST 42.00km
- Teren 15.00km
- Czas 02:00
- VAVG 21.00km/h
- VMAX 32.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 144 ( 76%)
- Kalorie 840kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Do Wojnicza
Dunajec wiosenny© lemuriza1972
Pomyślałam dzisiaj:
Lubię zimę.. naprawdę bardzo lubię, ale.. cieszę się, że nareszcie jest tyle słońca, że po 19 jest jeszcze jasno.. że mogę tyle czasu spędzać popołudniami poza domem, na powietrzu.
Ani chwili się dzisiaj nie zastanawiałam : jechać, nie jechać…
Tym bardziej, że obiecałam Magnusowi kąpiel, bo biedak nie za fajnie wyglądał po wczorajszej jeździe.
No to pojechaliśmy. Ja i Magnus.
Najpierw do Wojnicza. Jechało się fajnie, bo z wiatrem.
Ale pomimo tego, że z wiatrem to mam wrażenie, że i tak nogi dobrze kręciły, biorąc pod uwagę to, ze wczoraj napracowały się sporo, bo przecież prawie 70 km przejechaliśmy.
Do Wojnicza ( do Rynku) zajechałam w czasie 31 minut.
Cóż… w 2009 wykręciłam czas 22 minuty. No, ale wtedy byłam w naprawdę świetnej formie. Jeździłam dużo w zimie, chodziłam 2 razy w tygodniu na basen, ćwiczyłam, dużo jeździłam z Mirkiem i Alkiem i dzięki temu mogłam się sporo podciągnąć w jeździe. To był też mój najlepszy maratonowy rok.
Nie pod względem wyniku, bo przecież po nieszczęsnej awarii w Istebnej , nie zaliczyłam generalki u GG, ale pojedyncze starty to była wygrana walka ze sobą.
Ale to było.. 4 lata temu.
Już pewnie nigdy tak jeździć nie będę, ale nie szkodzi.
Najważniejsze, żeby to przynosiło radość.
Po dzisiejszej jeździe jestem w 90% przekonana, że ten sezon będzie dużo lepszy niż poprzedni.
Przede wszystkim dlatego, że jazda przynosi mi o wiele więcej radości.
Ubiegły rok był bardzo ciężki, a jazda była właściwie tylko po to żeby jakoś wykaraskać się.. z doła.
Dzisiaj jest już inaczej. Dlatego mam pewność, że będzie lepiej.
Nigdy nie będzie już tak jak w 2009, 2010 roku bo to były dobre startowe lata, ale będzie DOBRZE.
Z Wojnicza pojechałam sobie bokiem przez Isep ( trochę nowych ścieżek), dojechałam do Łukanowic, a tam wzdłuż starej czwórki przez Zgłobice, Zbylitowską Górę do Tarnowa i na myjkę na Krakowskiej, obok Krysi. Ciężko, bo pod wiatr.
Trafiły się nawet dwa podjazdy , na most w Wierzchosławicach nad autostradą i na most w Zgłobicach , nad Dunajcem:).
Dzisiejsze zdjęcia zrobione zostały z mostu na Zgłobicach
Dunajec wiosenny 2© lemuriza1972
- DST 29.00km
- Teren 2.00km
- Czas 01:23
- VAVG 20.96km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 170 ( 90%)
- HRavg 146 ( 77%)
- Kalorie 600kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 14 kwietnia 2013
Bursztynowy szlak
Dzisiaj nastąpiła inauguracja sezonu 2013r.
Inauguracja sezonu zwykle wygląda tak, że po pierwszej dłuższej wycieczce , jest nagroda.
Nagroda wygląda tak
I to będzie jedna z niewielu takich nagród w tym sezonie, bo postanowiłam wiele takich nagród w tym sezonie sobie nie fundować.
Takie postanowienie.
Początkowy plan był taki, żeby ruszyć do Zakliczyna niebieskim wzdłuż Dunajca, ale kiedy obudziłam się rano i zobaczyłam jak wiatr "targa" wrzosami na parapecie, pomyślałam, że te 60 km na otwartej przestrzeni, w dodatku z kilkoma ( małymi, ale jednak) podjazdami, to może być zbyt wiele.
Obrałam więc kierunek inny – tereny nizinne. Pomyślałam, że pewnie im dalej w sezon, to za bardzo mi się w te niziny nie będzie chciało jechać, więc teraz w ramach szlifowania formy , warto tam pojechać.
No i nie żałuję, bo wyszła fajna wycieczka.
Wiatr rzeczywiście dawał w kość, a do tego jak wjechaliśmy do Lasu Radłowskiego zaczęło padać. Na szczęście był to tylko deszcz przelotny.
Początek Ostrów-Gosławice-Dwudniaki- Las- Radłów.
W Radłowie „wbijamy się” na zielony rowerowy i dalej prawie aż do końca już tym szlakiem.
Oj, wieje mocno. Nie trzeba górek, naprawdę czuje się , że się kręci.
O dziwo, nie jest źle. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo rano jak wstałam wydawało mi się, że nogi mam jakieś ciężkie i czarno widziałam to dzisiejsze kręcenie.
W Biskupicach Radłowskich zatrzymujemy się pod ciekawym „zjawiskiem” ( niestety niechcący wykasowałam sobie z telefonu filmik z tamtego miejsca).
Na szczęście zachowało się zdjęcie.
Słup graniczny, jedyny tak „stary” zachowany w Polsce tego typu obiekt ( 1450 rok), wyznaczający granicę pomiędzy dobrami biskupów krakowskich, a rycerzy herbu Zabawa. Naprawdę imponujący.
Zbudowany w stylu gotyckiej kamiennej kapliczki z płaskorzeźbami Chrystusa ukrzyżowanego.
Ruszamy dalej w kierunku Zabawy i Wał Rudy.
W Wał Rudzie najpierw zatrzymujemy się przy starej studni. Podobno jest to cudowna studzienka.
Obok znajduje się również religijny obelisk ( kapliczka), których w tych okolicach jest co nie miara. Można powiedzieć ze przy co trzecim domu jest ufundowana przez mieszkańców taka figura.
Ta pochodzi z 1875 roku.
Potem zajeżdżamy pod dom rodzinny bł. Karoliny Kózki.
&feature=youtu.be
Kolejny etap wycieczki to miejsce upamiętniające Akcję III Most.
&feature=youtu.be
Dalej wjeżdżamy w las. Jest trochę błotka, ale też pierwsze oznaki wiosny – jakieś żółte kwiecie i zieleniejąca trawka. Po drodze bardzo dużo bocianich gniazd, a na nich mieszkańcy, których zima jednak nie wypłoszyła
Po wyjeździe z Lasu, trochę kilometrów asfaltem i jedziemy pod Dwór w Dołędze. Dwór w Dołędze to pięknie zachowana budowla z XIX w. Mieści się tutaj wiele pamiątek związanych z powstaniami narodowymi.
Zielony szlak to szlak bursztynowy. Ciekawa sprawa.
( Za Wikipedią Szlak bursztynowy – szlak handlowy między europejskimi krajami basenu Morza Śródziemnego a ziemiami leżącymi na południowym wybrzeżu Morza Bałtyckiego. W znaczeniu węższym jest to przebieg tras zorganizowanych wypraw po bursztyn, nasilonych od I wieku n.e.
Dokładny przebieg szlaku nie został jednoznacznie określony. Uznaje się, że zaczynał się on w Akwilei nad Adriatykiem, jednym z rzymskich centrów rzemieślniczych (obecnie na liście UNESCO). Wiadomo, że szlak wiódł początkowo przez Bramę Morawską, następnie skręcał na północ i przez Śląsk, wschodnią Wielkopolskę oraz Kujawy (brodem przez Wisłę w Otłoczyniekoło Torunia) prowadził nad Bałtyk.
Można przypuszczać, że główna nitka szlaku, poczynając od przełomu I i II wieku, biegła z Wiednia (Vindobony) przez Brno, Kłodzko, Wrocław, Kalisz (Calisię/Kalisię), Konin (Setidavę),Bydgoszcz (Askaukalis) i Świecie do Pruszcza Gdańskiego, będącego protoplastą dzisiejszego Gdańska[2].
Warianty przebiegu szlaku rekonstruowane są na podstawie wzmianek starożytnych pisarzy, ale głównie dzięki wynikom badań archeologicznych. Szlak znaczą znaleziska rzymskich monet, wyroby z brązu, ceramika rzymska (terra sigillata) i skarby bursztynu. Na szlaku leżał z pewnością dzisiejszy Wrocław. Na terenie jego osiedla Partynice znaleziono w XIX w. duży skarb bursztynu pochodzący z I w. naszej ery, ważący ok. 5 kg.
Europejska Federacja Cyklistów wyznaczyła szlak rowerowy EuroVelo 9 o przebiegu pokrywającym się z Bursztynowym Szlakiem.)
I tym szlakiem podążamy sobie do Borzęcina , a potem w kierunku Bielczy. Za Borzęcinem ( na skutek niezbyt dobrego oznakowania szlaku – szlaki w naszym regionie są dość dobrze oznaczone, ale ten niestety wg mnie nie, zbyt mało tabliczek i jedzie się intuicyjnie, na szczęście ja znam te tereny, bo byłam tu kilka razy) skręcamy zamiast w lewo to w prawo i dość długo jedziemy wałem wzdłuż Uszwicy.
W oddali majaczy jednak wieża kościoła w Bielczy ( taką mamy nadzieję, ze to ten kościół), wiec nie ma wielkich obaw, że gdzieś pobłądzimy.
Rzeczywiście trafiamy do Bielczy, a tam już droga znana.
W Lesie Radłowskim nasze dość czyste jak dotąd rowery, przestają być czyste. Dużo błota, bo to już tereny w pobliżu autostrady i widać, że drogi rozjeżdżone przez ciężki sprzęt.
Podczas przeprawy przez potok Ulga moja prawa noga do połowy łydki tonie w wodzie, co o tej porze roku nie jest zbyt przyjemne. Mam tylko nadzieję, że nie przypłacę tego chorobą.
No i w kierunku domu. Na rondzie w Wierzchosławicach spotykamy jakiegoś bikera. Ucieka przed nami okrutnie, a i nam też pomimo odczuwalnego zmęczenia włącza się 5 bieg. Tak to już chyba jest.
Nie doganiamy go, ale jestem pozytywnie zaskoczona, że mając tak mało kilometrów przejechane w tym roku, po 60 km przejechanych tego dnia, jestem w stanie utrzymać takie dość dobre tempo na Magnusie , który uzbrojony jest w Bulldogi, które jak wiadomo do opon na asfalt nie należą.
I tak zupełnie niespodziewanie przejeżdżamy prawie 70 km ( w tym ok 20 w terenie), co jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo jeszcze wczoraj nie spodziewałabym się, ze mając tak mało kilometrów w nogach w sezonie , dam radę zrobić tę dość długą trasę.
Wydawało mi się, że kompletnie nie mam siły, ale teraz sobie myślę, że może to ten zajechany napęd tak dał mi się we znaki, a nie brak siły.
Wycieczkę kończymy .. tak jak kończymy, bo tradycja jest taka , że tak odbywa się inauguracja sezonu.
Brakowało nam tylko Mirka, ale on jeszcze ma rower niegotowy. Tomek też dzisiaj nie mógł.
Ale co się odwlecze to nie uciecze, wszak jeszcze trochę wiosny, lata i jesieni przed nami, a jak złapię trochę formy i KTM będzie gotowy to ruszamy na podbój górek.
I wtedy to dopiero pokażemy piękno Ziemi Tarnowskiej.
Inauguracja sezonu zwykle wygląda tak, że po pierwszej dłuższej wycieczce , jest nagroda.
Nagroda wygląda tak
Inauguracja sezonu© lemuriza1972
I to będzie jedna z niewielu takich nagród w tym sezonie, bo postanowiłam wiele takich nagród w tym sezonie sobie nie fundować.
Takie postanowienie.
Początkowy plan był taki, żeby ruszyć do Zakliczyna niebieskim wzdłuż Dunajca, ale kiedy obudziłam się rano i zobaczyłam jak wiatr "targa" wrzosami na parapecie, pomyślałam, że te 60 km na otwartej przestrzeni, w dodatku z kilkoma ( małymi, ale jednak) podjazdami, to może być zbyt wiele.
Obrałam więc kierunek inny – tereny nizinne. Pomyślałam, że pewnie im dalej w sezon, to za bardzo mi się w te niziny nie będzie chciało jechać, więc teraz w ramach szlifowania formy , warto tam pojechać.
No i nie żałuję, bo wyszła fajna wycieczka.
Wiatr rzeczywiście dawał w kość, a do tego jak wjechaliśmy do Lasu Radłowskiego zaczęło padać. Na szczęście był to tylko deszcz przelotny.
Początek Ostrów-Gosławice-Dwudniaki- Las- Radłów.
W Radłowie „wbijamy się” na zielony rowerowy i dalej prawie aż do końca już tym szlakiem.
Oj, wieje mocno. Nie trzeba górek, naprawdę czuje się , że się kręci.
O dziwo, nie jest źle. Jestem pozytywnie zaskoczona, bo rano jak wstałam wydawało mi się, że nogi mam jakieś ciężkie i czarno widziałam to dzisiejsze kręcenie.
W Biskupicach Radłowskich zatrzymujemy się pod ciekawym „zjawiskiem” ( niestety niechcący wykasowałam sobie z telefonu filmik z tamtego miejsca).
Na szczęście zachowało się zdjęcie.
Słup graniczny z 1450r.© lemuriza1972
Słup graniczny, jedyny tak „stary” zachowany w Polsce tego typu obiekt ( 1450 rok), wyznaczający granicę pomiędzy dobrami biskupów krakowskich, a rycerzy herbu Zabawa. Naprawdę imponujący.
Zbudowany w stylu gotyckiej kamiennej kapliczki z płaskorzeźbami Chrystusa ukrzyżowanego.
Ruszamy dalej w kierunku Zabawy i Wał Rudy.
W Wał Rudzie najpierw zatrzymujemy się przy starej studni. Podobno jest to cudowna studzienka.
Cudowna studnia© lemuriza1972
Obok znajduje się również religijny obelisk ( kapliczka), których w tych okolicach jest co nie miara. Można powiedzieć ze przy co trzecim domu jest ufundowana przez mieszkańców taka figura.
artysta z 1875r.© lemuriza1972
Ta pochodzi z 1875 roku.
Kapliczka typowa dla tych okolic© lemuriza1972
Potem zajeżdżamy pod dom rodzinny bł. Karoliny Kózki.
&feature=youtu.be
Kolejny etap wycieczki to miejsce upamiętniające Akcję III Most.
&feature=youtu.be
Dalej wjeżdżamy w las. Jest trochę błotka, ale też pierwsze oznaki wiosny – jakieś żółte kwiecie i zieleniejąca trawka. Po drodze bardzo dużo bocianich gniazd, a na nich mieszkańcy, których zima jednak nie wypłoszyła
Przyleciały i jednak zostały:)© lemuriza1972
Mokradła© lemuriza1972
Po wyjeździe z Lasu, trochę kilometrów asfaltem i jedziemy pod Dwór w Dołędze. Dwór w Dołędze to pięknie zachowana budowla z XIX w. Mieści się tutaj wiele pamiątek związanych z powstaniami narodowymi.
Dwór w Dołędze© lemuriza1972
Zielony szlak to szlak bursztynowy. Ciekawa sprawa.
( Za Wikipedią Szlak bursztynowy – szlak handlowy między europejskimi krajami basenu Morza Śródziemnego a ziemiami leżącymi na południowym wybrzeżu Morza Bałtyckiego. W znaczeniu węższym jest to przebieg tras zorganizowanych wypraw po bursztyn, nasilonych od I wieku n.e.
Dokładny przebieg szlaku nie został jednoznacznie określony. Uznaje się, że zaczynał się on w Akwilei nad Adriatykiem, jednym z rzymskich centrów rzemieślniczych (obecnie na liście UNESCO). Wiadomo, że szlak wiódł początkowo przez Bramę Morawską, następnie skręcał na północ i przez Śląsk, wschodnią Wielkopolskę oraz Kujawy (brodem przez Wisłę w Otłoczyniekoło Torunia) prowadził nad Bałtyk.
Można przypuszczać, że główna nitka szlaku, poczynając od przełomu I i II wieku, biegła z Wiednia (Vindobony) przez Brno, Kłodzko, Wrocław, Kalisz (Calisię/Kalisię), Konin (Setidavę),Bydgoszcz (Askaukalis) i Świecie do Pruszcza Gdańskiego, będącego protoplastą dzisiejszego Gdańska[2].
Warianty przebiegu szlaku rekonstruowane są na podstawie wzmianek starożytnych pisarzy, ale głównie dzięki wynikom badań archeologicznych. Szlak znaczą znaleziska rzymskich monet, wyroby z brązu, ceramika rzymska (terra sigillata) i skarby bursztynu. Na szlaku leżał z pewnością dzisiejszy Wrocław. Na terenie jego osiedla Partynice znaleziono w XIX w. duży skarb bursztynu pochodzący z I w. naszej ery, ważący ok. 5 kg.
Europejska Federacja Cyklistów wyznaczyła szlak rowerowy EuroVelo 9 o przebiegu pokrywającym się z Bursztynowym Szlakiem.)
I tym szlakiem podążamy sobie do Borzęcina , a potem w kierunku Bielczy. Za Borzęcinem ( na skutek niezbyt dobrego oznakowania szlaku – szlaki w naszym regionie są dość dobrze oznaczone, ale ten niestety wg mnie nie, zbyt mało tabliczek i jedzie się intuicyjnie, na szczęście ja znam te tereny, bo byłam tu kilka razy) skręcamy zamiast w lewo to w prawo i dość długo jedziemy wałem wzdłuż Uszwicy.
W oddali majaczy jednak wieża kościoła w Bielczy ( taką mamy nadzieję, ze to ten kościół), wiec nie ma wielkich obaw, że gdzieś pobłądzimy.
Rzeczywiście trafiamy do Bielczy, a tam już droga znana.
W Lesie Radłowskim nasze dość czyste jak dotąd rowery, przestają być czyste. Dużo błota, bo to już tereny w pobliżu autostrady i widać, że drogi rozjeżdżone przez ciężki sprzęt.
Podczas przeprawy przez potok Ulga moja prawa noga do połowy łydki tonie w wodzie, co o tej porze roku nie jest zbyt przyjemne. Mam tylko nadzieję, że nie przypłacę tego chorobą.
No i w kierunku domu. Na rondzie w Wierzchosławicach spotykamy jakiegoś bikera. Ucieka przed nami okrutnie, a i nam też pomimo odczuwalnego zmęczenia włącza się 5 bieg. Tak to już chyba jest.
Nie doganiamy go, ale jestem pozytywnie zaskoczona, że mając tak mało kilometrów przejechane w tym roku, po 60 km przejechanych tego dnia, jestem w stanie utrzymać takie dość dobre tempo na Magnusie , który uzbrojony jest w Bulldogi, które jak wiadomo do opon na asfalt nie należą.
I tak zupełnie niespodziewanie przejeżdżamy prawie 70 km ( w tym ok 20 w terenie), co jest dla mnie sporym zaskoczeniem, bo jeszcze wczoraj nie spodziewałabym się, ze mając tak mało kilometrów w nogach w sezonie , dam radę zrobić tę dość długą trasę.
Wydawało mi się, że kompletnie nie mam siły, ale teraz sobie myślę, że może to ten zajechany napęd tak dał mi się we znaki, a nie brak siły.
Wycieczkę kończymy .. tak jak kończymy, bo tradycja jest taka , że tak odbywa się inauguracja sezonu.
Brakowało nam tylko Mirka, ale on jeszcze ma rower niegotowy. Tomek też dzisiaj nie mógł.
Ale co się odwlecze to nie uciecze, wszak jeszcze trochę wiosny, lata i jesieni przed nami, a jak złapię trochę formy i KTM będzie gotowy to ruszamy na podbój górek.
I wtedy to dopiero pokażemy piękno Ziemi Tarnowskiej.
- DST 69.00km
- Teren 20.00km
- Czas 03:39
- VAVG 18.90km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 14.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 1450kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 13 kwietnia 2013
Jednak rower:)
Piękne słońce za oknem od rana, więc zaryzykowałam i zanim oddałam rower Miłoszowi, jednak sobie trochę pokręciłam. Ciężko było, bo zajechany napęd bardzo odmawiał posłuszeństwa i nie sposób było rozwinąć jakąś "konkretną" prędkość.
Trasa: Biała- Bobrowniki Wlk-Biała-Klikowa - Tarnów
Po drodze myjka i do Miłosza.
Dwa dni temu wpadłam na taki pomysł, żeby czasowo przenieść cały napęd z KTM do MAgnusa, bo chociaż też wysłużony to jeszcze da radę ( a za jakiś czas się go wymieni), no a KTM dostanie nowy.
Miłosz sprawił mi miłą niespodziankę, bo zrobił wszystko na poczekaniu, ekspresowo, do tego porobił jeszcze kilka innych rzeczy i tak wróciłam do domu z powrotem na rowerze i niedziela zapowiada się rowerowa.
Cieszę się bardzo.
Trasa: Biała- Bobrowniki Wlk-Biała-Klikowa - Tarnów
Po drodze myjka i do Miłosza.
Dwa dni temu wpadłam na taki pomysł, żeby czasowo przenieść cały napęd z KTM do MAgnusa, bo chociaż też wysłużony to jeszcze da radę ( a za jakiś czas się go wymieni), no a KTM dostanie nowy.
Miłosz sprawił mi miłą niespodziankę, bo zrobił wszystko na poczekaniu, ekspresowo, do tego porobił jeszcze kilka innych rzeczy i tak wróciłam do domu z powrotem na rowerze i niedziela zapowiada się rowerowa.
Cieszę się bardzo.
- DST 33.00km
- Czas 01:48
- VAVG 18.33km/h
- HRavg 135 ( 71%)
- Kalorie 405kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 12 kwietnia 2013
Komunikacyjnie
Oto mój nowy kubek termiczny.
Kupiłam go w tzw gratisie do kawy i specjalnie mu się nie przyglądałam, dopiero jak rozpakowałam w pracy, to zauważyłam, że prezentuje się na nim para rowerzystów.
Jest jeszcze napis:
Coffee drives me crazy
Dzisiaj zaledwie kilka kilometrów komunikacyjnie.
Najpierw do fryzjerki, potem do serwisu z rowerem.
Oprócz tego było trochę ćwiczeń domowych i pół godzinny spacer.
Dzisiaj byłam po raz pierwszy w nowym sklepie, który otworzył Miłosz i jego brat ( Bikebrothers).
Bardzo się cieszę, że tak blisko mam ten sklep, to mi wiele rzeczy ułatwi, bo mogę rowerem podjechać , zostawić i wrócić do domu na piechotę.
Dzisiaj zostawiłam KTM-a, jutro jadę z Magnusem.
Wygląda na to, że niestety na kilka dni zapewne zostanę bez roweru.
Moja wina, bo zaspałam z tym serwisem. Po prostu nie spodziewałam się, że Magnus jest w aż takim stanie. Że napęd zajechany, to było wiadomo, ale myślałam, że jakiś tydzień to ja jeszcze na nim pokręcę.
Niestety nie da się, każde naciśnięcie na pedały, to obawa, że łańcuch urwę.
No nic dziwnego, skoro łańcuch był wymieniany…. Nawet się nie przyznam kiedy, bo wstyd.
Kupiłam go w tzw gratisie do kawy i specjalnie mu się nie przyglądałam, dopiero jak rozpakowałam w pracy, to zauważyłam, że prezentuje się na nim para rowerzystów.
Jest jeszcze napis:
Coffee drives me crazy
Mój nowy kubek© lemuriza1972
Dzisiaj zaledwie kilka kilometrów komunikacyjnie.
Najpierw do fryzjerki, potem do serwisu z rowerem.
Oprócz tego było trochę ćwiczeń domowych i pół godzinny spacer.
Dzisiaj byłam po raz pierwszy w nowym sklepie, który otworzył Miłosz i jego brat ( Bikebrothers).
Bardzo się cieszę, że tak blisko mam ten sklep, to mi wiele rzeczy ułatwi, bo mogę rowerem podjechać , zostawić i wrócić do domu na piechotę.
Dzisiaj zostawiłam KTM-a, jutro jadę z Magnusem.
Wygląda na to, że niestety na kilka dni zapewne zostanę bez roweru.
Moja wina, bo zaspałam z tym serwisem. Po prostu nie spodziewałam się, że Magnus jest w aż takim stanie. Że napęd zajechany, to było wiadomo, ale myślałam, że jakiś tydzień to ja jeszcze na nim pokręcę.
Niestety nie da się, każde naciśnięcie na pedały, to obawa, że łańcuch urwę.
No nic dziwnego, skoro łańcuch był wymieniany…. Nawet się nie przyznam kiedy, bo wstyd.
- DST 9.00km
- Czas 00:28
- VAVG 19.29km/h
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 11 kwietnia 2013
Rower znowu:)
Obiecałam sobie, że przynajmniej raz w tygodniu będę biegać.
I tak miało być i tak było zaplanowane, ale zostałam niemalże "zmuszona" do roweru.
No.. przyznam , że długo przekonywać mnie nie trzeba było, bo temperatura była wręcz bajeczna.
Dzisiaj miałam spore towarzystwo: Alek i Tomek.
Pokręciliśmy trochę do Lasu Radłowskiego i po lesie.
Niestety: Magnus już nie nadaje się do jazdy - cały napęd obawiam się do wymiany.
Nie wiem, wiec co pocznę, bo Kateem też nie gotowy.
Już nie mówiąc o kosztach wymiany wszystkiego co jest do wymiany w nich. Nawet nie chcę tego podliczać. Zgroza.
No, ale taka jest cena pasji, a jak się jeździ całkiem sporo to i części się zużywa, więc trzeba niestety zainwestować:).
Poza tym wyjechałam tuż po obiedzie i przez całą jazdę męczyła mnie bolesna kolka, więc nie było dzisiaj tak fajnie jak mogłoby być, gdybym miała sprawny rower i gdyby mnie ta "głupia" kolka nie dopadła.
Jutro rower raczej tylko komunikacyjnie. Może uda się "wyskrobać" trochę czasu na bieganie.
Grafik jest napięty, więc nie wiem jak to będzie:).
Ale trzeba być dobrej myśli.
I tak miało być i tak było zaplanowane, ale zostałam niemalże "zmuszona" do roweru.
No.. przyznam , że długo przekonywać mnie nie trzeba było, bo temperatura była wręcz bajeczna.
Dzisiaj miałam spore towarzystwo: Alek i Tomek.
Pokręciliśmy trochę do Lasu Radłowskiego i po lesie.
Niestety: Magnus już nie nadaje się do jazdy - cały napęd obawiam się do wymiany.
Nie wiem, wiec co pocznę, bo Kateem też nie gotowy.
Już nie mówiąc o kosztach wymiany wszystkiego co jest do wymiany w nich. Nawet nie chcę tego podliczać. Zgroza.
No, ale taka jest cena pasji, a jak się jeździ całkiem sporo to i części się zużywa, więc trzeba niestety zainwestować:).
Poza tym wyjechałam tuż po obiedzie i przez całą jazdę męczyła mnie bolesna kolka, więc nie było dzisiaj tak fajnie jak mogłoby być, gdybym miała sprawny rower i gdyby mnie ta "głupia" kolka nie dopadła.
Jutro rower raczej tylko komunikacyjnie. Może uda się "wyskrobać" trochę czasu na bieganie.
Grafik jest napięty, więc nie wiem jak to będzie:).
Ale trzeba być dobrej myśli.
- DST 33.00km
- Teren 5.00km
- Czas 01:47
- VAVG 18.50km/h
- HRavg 133 ( 70%)
- Kalorie 661kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 10 kwietnia 2013
Deszczowo
Opis linka
Kapryśna jest Pani Wiosna tego roku.
Ledwie nieśmiało zapukała do drzwi i nawet nie zdążyła się rozgościć, już swawoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oXNBtz1uuQA
Rano piękne słońce, więc jakżeby tu inaczej – na rower! Na rower!
Tak sobie założyłam dzisiaj – minimum 40 km.
Tak wiem – śmieszny dystans.. rozumiem. Zwłaszcza po płaskim. Tyle, że ja 4 raz jestem w tym roku na rowerze i to jest mocno odczuwalne. No ciężko się kręcić, nie sposób rozwinąć prędkości normalnych dawniej na takiej trasie w granicach 26-28 km/h, a nawet więcej bo przecież tak bywało.
Trudno. Powtarzam sobie: cierpliwości Iza, powoli.
Jest jak jest. Cały ubiegły rok niemalże zmarnowany. Niby 5000 km przejechane, ale nie taj jak być powinno. Wszystko nie tak było.
Ale nie będziemy do tego wracać. Było jak było. To rozdział zamknięty, w tym roku zaczynamy nowy i bierzemy się za siebie. Pod każdym względem.
Więc będzie lepiej, na pewno będzie lepiej, tylko bez szaleństw powoli.
Wiem, że na górki ( chociaż tęsknię) na razie ruszać mi nie wolno. Trzeba jeszcze pojeździć z 1,5 do dwóch tygodni i wtedy dopiero.
A zresztą najpierw muszę doprowadzić rowery do porządku, bo ani jeden ani drugi do jazdy za bardzo się nie nadaje.
Dzisiaj namęczyłam się na Magnusie. Łańcuch przeskakuje, przerzutki rozregulowane zapewne, ale i łańcuch, kaseta, zębatki dawno powinny zostać wymienione. Nawet nie pamiętam kiedy je ostatni raz wymieniałam. Dawno…..
Odkąd na Magnusie nie jeździłam na zawody, to już tak o niego nie dbałam. Był rowerem jesienno-zimowym, do tyrania.
Ale nawet taki do tyrania potrzebuje czasem nowych części.
Tak więc ciężko się jechało, każde naciśniecie na pedały, to był zgrzyt i problem. Bałam się żeby nie urwała łańcucha.
Kiedy wyjeżdżałam pogoda była całkiem fajna, ale kiedy dojechałam do Żabna zaczęło… lać.
No i kolejne 20 km już w deszczu. Całe szczęście, że dzisiaj nie było zimno. Już niemalże wiosenna temperatura.
Jakoś więc dojechałam do domu, przemoczona dość konkretnie, ale za to „zalana” endorfinami.
I o to chodzi.
Znalazłam wczoraj fajny felieton na stronie Radia Kraków.
Autorem jest Pan o nazwisku Skowronek.
Oglądając mecze angielskiej Premier League, sprawdzam przy okazji jaka jest pogoda na wyspach. U nich było z reguły gorzej niż u nas. Ale nie w tym roku, o czym wszyscy wiemy, bo i nas wszystkich najzwyczajniej w świecie diabli biorą.
W umysłach wiosna jednak już dawno przyszła. Biegających dla zdrowia i relaksu spotykam już nie tylko wokół krakowskich Błoń, ale... na przykład wzdłuż Alei Trzech Wieszczów. Znak, że biegają już wszędzie.
Zapewne w dalszym ciągu nie oznacza to masowej mody na bieganie, która sprawi, że wkrótce mniej publicznych pieniędzy pochłonie leczenie zawałowców i innych chorób układu krążenia. Bo to jest tak, jak tłumaczyła mi kiedyś pewna pani socjolog: Jeśli wszyscy w rodzinie głosują na jedną partię, to jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę ma największe poparcie...
A'propos "rodziny"... Szaleństwo biegania dopadło też paru ludzi z naszej redakcji. W Półmaratonie Marzanny było ich dwóch. A w sumie jest nas co najmniej pięciu. Ja na razie ćwiczę, bo jeszcze nie ma sensu się wygłupiać na oficjalnych zawodach.
Szaleństwo biegania dopadło mnie dużo wcześniej, był jednak problem... z bieganiem. Pomocne okazały się nowe technologie. Wystarczyło się zarejestrować na jednym z internetowych, biegowych portali i wrzucić do osobistego kalendarza trening, który obliguje do półgodzinnej aktywności trzy razy w tygodniu.
Uwierzcie mi, jeśli program pokaże, że dziś ma być bieganie, wstyd zawalić.
Zawody są zaś po to, aby poczuć się jak prawdziwy sportowiec. Nie zawodowy, a właśnie prawdziwy.
W prawdziwym sporcie niekoniecznie chodzi o to żeby wygrywać, czyli pokonać innych. Chodzi o to, by pokonać siebie.
Jak mawiał nieżyjący już amerykański długodystansowiec, Steve Prefontaine: - Wielu ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi.
A ja biegam po to, aby z każdym kolejnym biegiem pobić swój własny rekord. Jak słynna rosyjska tyczkarka Jelena Isinbajewa. Z tą subtelną różnicą, że w jej przypadku są to również rekordy świata.
To nawiązując do felietonu, życzę wszystkim WIOSNY w UMYSŁACH:)
Kapryśna jest Pani Wiosna tego roku.
Ledwie nieśmiało zapukała do drzwi i nawet nie zdążyła się rozgościć, już swawoli.
https://www.youtube.com/watch?v=oXNBtz1uuQA
Rano piękne słońce, więc jakżeby tu inaczej – na rower! Na rower!
Tak sobie założyłam dzisiaj – minimum 40 km.
Tak wiem – śmieszny dystans.. rozumiem. Zwłaszcza po płaskim. Tyle, że ja 4 raz jestem w tym roku na rowerze i to jest mocno odczuwalne. No ciężko się kręcić, nie sposób rozwinąć prędkości normalnych dawniej na takiej trasie w granicach 26-28 km/h, a nawet więcej bo przecież tak bywało.
Trudno. Powtarzam sobie: cierpliwości Iza, powoli.
Jest jak jest. Cały ubiegły rok niemalże zmarnowany. Niby 5000 km przejechane, ale nie taj jak być powinno. Wszystko nie tak było.
Ale nie będziemy do tego wracać. Było jak było. To rozdział zamknięty, w tym roku zaczynamy nowy i bierzemy się za siebie. Pod każdym względem.
Więc będzie lepiej, na pewno będzie lepiej, tylko bez szaleństw powoli.
Wiem, że na górki ( chociaż tęsknię) na razie ruszać mi nie wolno. Trzeba jeszcze pojeździć z 1,5 do dwóch tygodni i wtedy dopiero.
A zresztą najpierw muszę doprowadzić rowery do porządku, bo ani jeden ani drugi do jazdy za bardzo się nie nadaje.
Dzisiaj namęczyłam się na Magnusie. Łańcuch przeskakuje, przerzutki rozregulowane zapewne, ale i łańcuch, kaseta, zębatki dawno powinny zostać wymienione. Nawet nie pamiętam kiedy je ostatni raz wymieniałam. Dawno…..
Odkąd na Magnusie nie jeździłam na zawody, to już tak o niego nie dbałam. Był rowerem jesienno-zimowym, do tyrania.
Ale nawet taki do tyrania potrzebuje czasem nowych części.
Tak więc ciężko się jechało, każde naciśniecie na pedały, to był zgrzyt i problem. Bałam się żeby nie urwała łańcucha.
Kiedy wyjeżdżałam pogoda była całkiem fajna, ale kiedy dojechałam do Żabna zaczęło… lać.
No i kolejne 20 km już w deszczu. Całe szczęście, że dzisiaj nie było zimno. Już niemalże wiosenna temperatura.
Jakoś więc dojechałam do domu, przemoczona dość konkretnie, ale za to „zalana” endorfinami.
I o to chodzi.
Znalazłam wczoraj fajny felieton na stronie Radia Kraków.
Autorem jest Pan o nazwisku Skowronek.
Oglądając mecze angielskiej Premier League, sprawdzam przy okazji jaka jest pogoda na wyspach. U nich było z reguły gorzej niż u nas. Ale nie w tym roku, o czym wszyscy wiemy, bo i nas wszystkich najzwyczajniej w świecie diabli biorą.
W umysłach wiosna jednak już dawno przyszła. Biegających dla zdrowia i relaksu spotykam już nie tylko wokół krakowskich Błoń, ale... na przykład wzdłuż Alei Trzech Wieszczów. Znak, że biegają już wszędzie.
Zapewne w dalszym ciągu nie oznacza to masowej mody na bieganie, która sprawi, że wkrótce mniej publicznych pieniędzy pochłonie leczenie zawałowców i innych chorób układu krążenia. Bo to jest tak, jak tłumaczyła mi kiedyś pewna pani socjolog: Jeśli wszyscy w rodzinie głosują na jedną partię, to jeszcze nie znaczy, że ona naprawdę ma największe poparcie...
A'propos "rodziny"... Szaleństwo biegania dopadło też paru ludzi z naszej redakcji. W Półmaratonie Marzanny było ich dwóch. A w sumie jest nas co najmniej pięciu. Ja na razie ćwiczę, bo jeszcze nie ma sensu się wygłupiać na oficjalnych zawodach.
Szaleństwo biegania dopadło mnie dużo wcześniej, był jednak problem... z bieganiem. Pomocne okazały się nowe technologie. Wystarczyło się zarejestrować na jednym z internetowych, biegowych portali i wrzucić do osobistego kalendarza trening, który obliguje do półgodzinnej aktywności trzy razy w tygodniu.
Uwierzcie mi, jeśli program pokaże, że dziś ma być bieganie, wstyd zawalić.
Zawody są zaś po to, aby poczuć się jak prawdziwy sportowiec. Nie zawodowy, a właśnie prawdziwy.
W prawdziwym sporcie niekoniecznie chodzi o to żeby wygrywać, czyli pokonać innych. Chodzi o to, by pokonać siebie.
Jak mawiał nieżyjący już amerykański długodystansowiec, Steve Prefontaine: - Wielu ludzi biega po to, aby zobaczyć, kto jest najszybszy. Ja ścigam się po to, aby zobaczyć, kto ma najwięcej odwagi.
A ja biegam po to, aby z każdym kolejnym biegiem pobić swój własny rekord. Jak słynna rosyjska tyczkarka Jelena Isinbajewa. Z tą subtelną różnicą, że w jej przypadku są to również rekordy świata.
To nawiązując do felietonu, życzę wszystkim WIOSNY w UMYSŁACH:)
- DST 41.00km
- Czas 01:59
- VAVG 20.67km/h
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 138 ( 73%)
- Kalorie 810kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Rowerowo wiosennie- zimowo
Na początek trochę wiosennych dźwięków… Takich, których brakowało nam przez ostatnie długie miesiące.
Wiosna się zbliża wielkimi krokami.
&feature=youtu.be
Dzisiaj od samego rana świeciło piękne słońce, ale jutro już podobno ma go nie być.. ot taka kapryśna ta nasza Polska Panna Wiosna.
Ale póki co , dzisiaj było całkiem przyjemnie, chociaż nie jest to niewątpliwie jeszcze takie wiosenne , ciepłe powietrze, którego pragnęlibyśmy.
Pojeździłam sobie dzisiaj dość długo i niespiesznie. Pomimo, że wiedziałam, że będzie błoto, to wjechałam w Las Radłowski.
Efekt? Wiadomo jaki, rower brudny, ubrania do prania.
Są ścieżki gdzie spokojnie można sobie pojeździć bez większych trudności, ale są też takie… gdzie trzeba zejść z roweru bo leży na nich śnieg z gatunku mało przejezdnych.
No a gdzieś pośrodku błotko.. całkiem spore.
No i tyle, resztę niech dopowiedzą obrazy.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
Wiosna się zbliża wielkimi krokami.
&feature=youtu.be
Dzisiaj od samego rana świeciło piękne słońce, ale jutro już podobno ma go nie być.. ot taka kapryśna ta nasza Polska Panna Wiosna.
Ale póki co , dzisiaj było całkiem przyjemnie, chociaż nie jest to niewątpliwie jeszcze takie wiosenne , ciepłe powietrze, którego pragnęlibyśmy.
Pojeździłam sobie dzisiaj dość długo i niespiesznie. Pomimo, że wiedziałam, że będzie błoto, to wjechałam w Las Radłowski.
Efekt? Wiadomo jaki, rower brudny, ubrania do prania.
Są ścieżki gdzie spokojnie można sobie pojeździć bez większych trudności, ale są też takie… gdzie trzeba zejść z roweru bo leży na nich śnieg z gatunku mało przejezdnych.
No a gdzieś pośrodku błotko.. całkiem spore.
No i tyle, resztę niech dopowiedzą obrazy.
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
&feature=youtu.be
- DST 27.00km
- Teren 10.00km
- Czas 01:33
- VAVG 17.42km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 150 ( 79%)
- HRavg 134 ( 71%)
- Kalorie 597kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 kwietnia 2013
Rower wiosenny prawie...
&feature=youtu.be
Taki miałam plan na dzisiaj, żeby w końcu wyruszyć na rower.
To był trzeci raz w tym roku. Nie do wiary – jest 7 kwietnia, o tej porze roku miałam zwykle przejechane już sporo kilometrów i zbliżał się pierwszy maraton. NO, ale taki czas…
Wygląda na to, że wiosna się zbliża. Może nie czuć było jej za bardzo podczas dzisiejszej jazdy, ale za to po południu wyszło słońce, ptaki zaczęły obłędnie śpiewać.
Jutro zapowiada się chyba całkiem ładny dzień, więc może też będzie można pokręcić.
Nie planowałam żadnej ambitnej i długiej trasy, bo czuję jeszcze w nogach trudy wczorajszej wycieczki.
Poza tym pomimo dodatniej temperatury ( jakieś 6 stopni), odczuwalna temperatura była chyba dużo niższa, co odczułam pod koniec jazdy ( zmarznięte stopy).
Takie sobie kręcenie po wierzchosławickich okolicach. Najpierw pojechałam do Łętowic, bo tam wczoraj przez okna samochodu wypatrzyłam piękną wielkanocną palmę i chciałam ją uwiecznić na zdjęciu.
Obiecywałam sobie, że absolutnie nie będę wjeżdżać w teren, bo dopiero rano zrobiłam pranie sportowych ciuchów, po wczorajszej wyprawie, no ale nie byłabym sobą gdybym jednak nie wjechała.
Wnioski: są miejsca, że całkiem spokojnie jechać można, są takie gdzie sporo trzeba się nasiłować bo podłoże jest mocno miękkie.
Generalnie przyjemniiiiieeeeeeee…. Spokojna jazda w tlenie. Powera w nogach wielkiego nie czuję, no ale skąd ma być jak nic nie jeździłam, a poza tym cały glikogen „wyszedł” pewnie wczoraj.
Teraz będzie można stopniowo zacząć doprowadzać się do dobrej rowerowej formy.
Mam nadzieję, ze zdecydowanie lepszej niż w ubiegłym roku.
Śniegu już prawie nie ma. Na górkach jest zapewne, ale ja dzisiaj miałam wybitnie „płaską” jazdę.
Zaglądnęłam po drodze przy domu, w którym urodził się Wincenty Witos ( Wierzchosławice, przysiółek Dwudniaki).
Kim był Witos zapewne pisać nie muszę, ale zapewne nie każdy pewnie wie, że jest pochowany właśnie w Wierzchosławicach.
Zmarł w 1945 roku, a kondukt żałobny szedł z Krakowa do Tarnowa na piechotę ( 90 km) przez 3 dni.
Witos został pochowany w Wierzchosławicach, bo taka była jego wola.
Pisał, że:
"pragnie spocząć na zawsze pośród tych, z których wyszedł, którym w pierwszym rzędzie zawdzięcza swoje wywyższenie, z którymi przez całe życie pracował i wspólną dolę znosił."
Wstyd się przyznać , ale grobu Witosa jeszcze nie widziałam. Trzeba będzie się kiedyś wybrać.
Przydarzyły mi się również dwa podjazdy, a to dzięki mostom nad autostradą. Tak to teraz fajnie jest, że dzięki autostradzie na płaskiej trasie można się trochę powspinać. Most w Gosławicach stanie się świetnym punktem widokowym. Super stamtąd góry widać, myślę, że przy dobrej widoczności Tatry będą w zasięgu wzroku.
Tak więc sezon chyba rozpoczęty. I mam nadzieję, że teraz będzie rower, rower, rower, od czasu do czasu przeplatany bieganiem i jakąś górską, pieszą wycieczką.
( Kinga Baranowska pojechała na wyprawę na Makalu wraz z kolegą Mirka z czasów biegów na orientację, miejmy nadzieję, że się jej uda zdobyć ten 5 co do wysokości ośmiotysięcznik).
Ten dobry dzień dopełniłam zrealizowaniem się w gotowaniu. Oprócz obiadu ( makaron z pysznym pomidorowym sosem z suszonych pomidorów i parmezanem), upiekłam pasztet z soczewicy. To jest efekt moich ostatnich zainteresowań zdrowym żywieniem.
Przepis jest poniekąd moim autorskim pomysłem ( chociaż sam pomysł wpadł mi do głowy, jak Ela podesłała mi linka do pewnej strony)
Jeśli ktoś chce , to przepis podaję.
Soczewica ( 250 g)
4 marchewki
2 pietruszki
Cebula
Kilka suszonych pomidorów ( ale niekoniecznie, ja dodałam, bo je uwielbiam i nadają niezwykłego smaku potrawom)
Czosnek
3 jajka
Bułka tarta
Przyprawy wedle uznania ( ja dodałam: tymianek, estragon, suszoną pietruszkę, przyprawę z suszonych pomidorów, pieprz, sól, paprykę słodką, paprykę chili)
Soczewicę ugotować do rozgotowania, marchewkę, pietruszkę zetrzeć na tarce i udusić, cebulę podsmażyć . Wszystko razem pięknie wymieszać, przyprawić i do formy keksowej i do piekarnika.
No i smacznego.
Duża, piękna.. tradycja po prostu
Czasem spotykam różnorakie zwierzaki, podczas wycieczek. Tym razem spotkanie było bardzo smutne. Mirek powiedziałby:
Jelonek śpi…
Taki miałam plan na dzisiaj, żeby w końcu wyruszyć na rower.
To był trzeci raz w tym roku. Nie do wiary – jest 7 kwietnia, o tej porze roku miałam zwykle przejechane już sporo kilometrów i zbliżał się pierwszy maraton. NO, ale taki czas…
Wygląda na to, że wiosna się zbliża. Może nie czuć było jej za bardzo podczas dzisiejszej jazdy, ale za to po południu wyszło słońce, ptaki zaczęły obłędnie śpiewać.
Jutro zapowiada się chyba całkiem ładny dzień, więc może też będzie można pokręcić.
Nie planowałam żadnej ambitnej i długiej trasy, bo czuję jeszcze w nogach trudy wczorajszej wycieczki.
Poza tym pomimo dodatniej temperatury ( jakieś 6 stopni), odczuwalna temperatura była chyba dużo niższa, co odczułam pod koniec jazdy ( zmarznięte stopy).
Takie sobie kręcenie po wierzchosławickich okolicach. Najpierw pojechałam do Łętowic, bo tam wczoraj przez okna samochodu wypatrzyłam piękną wielkanocną palmę i chciałam ją uwiecznić na zdjęciu.
Obiecywałam sobie, że absolutnie nie będę wjeżdżać w teren, bo dopiero rano zrobiłam pranie sportowych ciuchów, po wczorajszej wyprawie, no ale nie byłabym sobą gdybym jednak nie wjechała.
Wnioski: są miejsca, że całkiem spokojnie jechać można, są takie gdzie sporo trzeba się nasiłować bo podłoże jest mocno miękkie.
Generalnie przyjemniiiiieeeeeeee…. Spokojna jazda w tlenie. Powera w nogach wielkiego nie czuję, no ale skąd ma być jak nic nie jeździłam, a poza tym cały glikogen „wyszedł” pewnie wczoraj.
Teraz będzie można stopniowo zacząć doprowadzać się do dobrej rowerowej formy.
Mam nadzieję, ze zdecydowanie lepszej niż w ubiegłym roku.
Śniegu już prawie nie ma. Na górkach jest zapewne, ale ja dzisiaj miałam wybitnie „płaską” jazdę.
Zaglądnęłam po drodze przy domu, w którym urodził się Wincenty Witos ( Wierzchosławice, przysiółek Dwudniaki).
Kim był Witos zapewne pisać nie muszę, ale zapewne nie każdy pewnie wie, że jest pochowany właśnie w Wierzchosławicach.
Zmarł w 1945 roku, a kondukt żałobny szedł z Krakowa do Tarnowa na piechotę ( 90 km) przez 3 dni.
Witos został pochowany w Wierzchosławicach, bo taka była jego wola.
Pisał, że:
"pragnie spocząć na zawsze pośród tych, z których wyszedł, którym w pierwszym rzędzie zawdzięcza swoje wywyższenie, z którymi przez całe życie pracował i wspólną dolę znosił."
Wstyd się przyznać , ale grobu Witosa jeszcze nie widziałam. Trzeba będzie się kiedyś wybrać.
Przydarzyły mi się również dwa podjazdy, a to dzięki mostom nad autostradą. Tak to teraz fajnie jest, że dzięki autostradzie na płaskiej trasie można się trochę powspinać. Most w Gosławicach stanie się świetnym punktem widokowym. Super stamtąd góry widać, myślę, że przy dobrej widoczności Tatry będą w zasięgu wzroku.
Tak więc sezon chyba rozpoczęty. I mam nadzieję, że teraz będzie rower, rower, rower, od czasu do czasu przeplatany bieganiem i jakąś górską, pieszą wycieczką.
( Kinga Baranowska pojechała na wyprawę na Makalu wraz z kolegą Mirka z czasów biegów na orientację, miejmy nadzieję, że się jej uda zdobyć ten 5 co do wysokości ośmiotysięcznik).
Ten dobry dzień dopełniłam zrealizowaniem się w gotowaniu. Oprócz obiadu ( makaron z pysznym pomidorowym sosem z suszonych pomidorów i parmezanem), upiekłam pasztet z soczewicy. To jest efekt moich ostatnich zainteresowań zdrowym żywieniem.
Przepis jest poniekąd moim autorskim pomysłem ( chociaż sam pomysł wpadł mi do głowy, jak Ela podesłała mi linka do pewnej strony)
Jeśli ktoś chce , to przepis podaję.
Soczewica ( 250 g)
4 marchewki
2 pietruszki
Cebula
Kilka suszonych pomidorów ( ale niekoniecznie, ja dodałam, bo je uwielbiam i nadają niezwykłego smaku potrawom)
Czosnek
3 jajka
Bułka tarta
Przyprawy wedle uznania ( ja dodałam: tymianek, estragon, suszoną pietruszkę, przyprawę z suszonych pomidorów, pieprz, sól, paprykę słodką, paprykę chili)
Soczewicę ugotować do rozgotowania, marchewkę, pietruszkę zetrzeć na tarce i udusić, cebulę podsmażyć . Wszystko razem pięknie wymieszać, przyprawić i do formy keksowej i do piekarnika.
No i smacznego.
Duża, piękna.. tradycja po prostu
Wielkanocna Palma w Łętowicach© lemuriza1972
Na szlaku architektury drewnianej - Dom W.Witosa© lemuriza1972
Dom rodzinny Wincentego Witosa© lemuriza1972
Muzeum Wincentego Witosa© lemuriza1972
Czasem spotykam różnorakie zwierzaki, podczas wycieczek. Tym razem spotkanie było bardzo smutne. Mirek powiedziałby:
Jelonek śpi…
Zwierzaczek:(© lemuriza1972
- DST 30.00km
- Teren 4.00km
- Czas 01:38
- VAVG 18.37km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 6.0°C
- HRmax 160 ( 85%)
- HRavg 133 ( 70%)
- Kalorie 606kcal
- Sprzęt Kellys Magnus
- Aktywność Jazda na rowerze