Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2013
Dystans całkowity: | 766.00 km (w terenie 168.00 km; 21.93%) |
Czas w ruchu: | 39:58 |
Średnia prędkość: | 19.17 km/h |
Maksymalna prędkość: | 54.00 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 170 (90 %) |
Maks. tętno średnie: | 146 (77 %) |
Suma kalorii: | 14593 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 42.56 km i 2h 13m |
Więcej statystyk |
Sobota, 6 kwietnia 2013
Pieniny
Podczas ostatniej wycieczki sprzed 2 tygodni, mówiłam, że to już chyba ostatnia zimowa wycieczka.
Jakże życie nas zaskoczyło.
No, ale życie generalnie lubi zaskakiwać. Taki już jego urok. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie.
Jak podejść do sprawy tym razem? No cóż, są tacy, którzy ewidentnie odbiorą to co się dzieje za oknem i o czym się tak szeroko w Polsce dyskutuje ostatnio, jak negatywne zaskoczenie, ale są tacy, którym taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ot choćby alergicy, którzy na wiosnę cierpią ogromnie, czy miłośnicy sportowych zimowych. Jak jest ze mną? Ja to chyba mam najlepiej:), bo ze mną jest tak pół na pół.
Zima mi nie przeszkadza i widok śniegu nie budzi złych odruchów, a wręcz przeciwnie. No, ale też gdyby przyszła wiosna również byłabym zadowolona, bo nadszedłby czas długich, słonecznych , krajobrazowych wypraw rowerowych.
Póki co zapraszamy w Pieniny… zimowe.
&feature=youtu.be
To, że gdzieś się wybierzemy w ten weekend to było raczej pewne, niepewne było tylko miejsce.
Tatry odpadły ze względu na ciężkie warunki, dużą ilość śniegu , lawinową dwójkę z tendencją wzrastającą. Myślałam o Bieszczadach, ale Mirek uznał, że jak Bieszczady to koniecznie rakiety trzeba mieć, bo z pewnością masa śniegu będzie.
Wymyślił więc Mirek Pieniny, na co przystałam ochoczo, bo to piękny zakątek Małopolski i chociaż niejednokrotnie tam bywałam, głownie na rowerze, to zawsze chętnie wracam.
Pieniny są specyficzne…chyba sporo bardziej „klimatyczne” niż Beskid Sądecki. A może po prostu zupełnie inne? Bo więcej skał , a same góry jakieś takie bardziej strzeliste i chociaż wysokościowo niższe, to chyba o większym stopniu nastromienia.
I dobrze, ze tak blisko jedne góry obok drugich, a takie inne.
Hm.. pomyślałam teraz: niby góry to góry, a każde jednak .. inne.
Tatry wiadomo wyróżniają się wysokością, roślinnością , skałami, ale inne są też Sudety i inny Beskid Sądecki, Bieszczady i inne Pieniny.
Dobrze, że tak to wygląda. Nigdy się nie znudzą.
Po drodze widzimy bociany. Sporo ich, w jakimś jednym miejscu się zebrały. To dopiero są biedaki, przez to co na zewnątrz.
Mirek łudzi się , że będzie przeprawa przez Dunajec, powątpiewam, ale parkujemy w Szczawnicy i idziemy sprawdzić. Oczywiście flisak jeszcze śpi snem zimowym, nie ma mu się co dziwić, turystów nie ma, to co ma się budzić.
Wracamy więc do Krościenka i stamtąd na Trzy Korony. Śnieg początkowo jakiś taki burawy i w ogóle jest ogólnie niezbyt .. radośnie jeśli chodzi o przyrodę. No bo humory radosne, rzecz jasna.
Potem robi się coraz ładniej, śnieg coraz bielszy, świat coraz piękniejszy. Im bardziej zbliżamy się do szczytu, tym większa mgła i uświadamiam sobie, ze nic nie zobaczymy. Ani Tatr, ani Dunajca w dole. Wielka szkoda.
Rzeczywiście tak właśnie jest. Kiedy znajdujemy się na platformie, wszystko w dole spowite mgłą.
Niestety.
Schodzimy w dół w kierunku Zamku Pienińskiego. Dla mnie to nowość, ponieważ akurat tam jeszcze mnie nie było. Z zamku jak to często bywa zostały tylko ruiny, ale dowiedziałam się, że podobno mieszkała na nim św. Kinga, czyli słynna córka węgierskiego króla Beli IV. Żona Bolesława Wstydliwego, która to wg legendy wraz ze sobą z Węgier „przywiozła” nam sól i która zasłynęła też z tego, ze do 40 r. życia żyjąc w stanie małżeńskim pozostawała dziewicą , a kiedy mąż zmarł zamieszkała w Klasztorze Klarysek w Starym Sączu ( mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, to zapamiętam z jakiejś szkolnej wycieczki do Starego Sącza).
Po zejściu z Zamku Pienińskiego kierujemy się w stronę Sokolicy.
Idę sobie, ciało coraz bardziej zmęczone ( jest sporo śniegu i trzeba przyznać, że chociaż góry niewielkie to trzeba uważać, niektóre zejścia oblodzone, więc wymagały wyjątkowej koncentracji). Idę więc sobie i myślę: nogi zaczynają boleć, ale umysł coraz bardziej „wyczyszczony”, coraz radośniej się czuję.
Tak to działa właśnie, najcudowniejszy sposób dostarczania sobie dobrego humoru – wycieczka w góry, sport, fizyczna aktywność.
Jakby wyglądało moje życie bez tego? Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale pewnie byłabym dużo mniej radosną osobą.
Po drodze na Sokolicę , zaliczamy Certezik ( widoki już lepsze, mgły nie ma, bo wysokość o 200 m mniejsza,piękny Dunajec w dole). Podobnie wyglądają widoki z Sokolicy.
I z powrotem do Krościenka.
Czułam się trochę jak w Tatrach zimą, bo turystów prawie nie było, więc cisza, spokój, natura.
Po drodze jeszcze zahaczamy o sklep z sokami Maurera.
Jestem ostatnio opętana zdrową żywnością ( szukam zdrowych produktów, czytam etykietki w sklepach – zgroza), więc dla mnie wizyta w sklepie to rarytas.
I tylko teraz żałuję, ze takie niewielkie zakupy zrobiłam.
Bo soki z soku ( mam nadzieję, że producent nie kłamie), a nie z koncentratu, bo bez konserwantów, niesłodzone.
Pyszne… kupiłam śliwkowy i marchew-jabłko, i jeszcze syrop do herbaty ( ten smakuje jak domowy sok malinowy). Super.
Wnioski: z moją kondycją jest niewątpliwie odrobinę lepiej, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, bo cały czas wytrwale nad tym pracuję.
Potem jeszcze obiad w Taurusie w Czchowie.
Góry nie do końca dały nam się dzisiaj ze sobą pobratać i poczuć ich ducha. Tak to jest jak za dużo nie widać.
No i chyba Pieniny dużo bardziej podobają mi się wiosną, latem ( nie byłam jeszcze jesienią), chociaż gdyby dzisiaj świeciło słońce, to wszystko pewnie wyglądałoby inaczej.
I jeszcze dane z pulsometru:
Czas ruchu: 5 godzin 30 minut
Średnie tętno: 134
Spalone kalorie: 1926
&feature=youtu.be
Jakże życie nas zaskoczyło.
No, ale życie generalnie lubi zaskakiwać. Taki już jego urok. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie.
Jak podejść do sprawy tym razem? No cóż, są tacy, którzy ewidentnie odbiorą to co się dzieje za oknem i o czym się tak szeroko w Polsce dyskutuje ostatnio, jak negatywne zaskoczenie, ale są tacy, którym taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ot choćby alergicy, którzy na wiosnę cierpią ogromnie, czy miłośnicy sportowych zimowych. Jak jest ze mną? Ja to chyba mam najlepiej:), bo ze mną jest tak pół na pół.
Zima mi nie przeszkadza i widok śniegu nie budzi złych odruchów, a wręcz przeciwnie. No, ale też gdyby przyszła wiosna również byłabym zadowolona, bo nadszedłby czas długich, słonecznych , krajobrazowych wypraw rowerowych.
Póki co zapraszamy w Pieniny… zimowe.
&feature=youtu.be
To, że gdzieś się wybierzemy w ten weekend to było raczej pewne, niepewne było tylko miejsce.
Tatry odpadły ze względu na ciężkie warunki, dużą ilość śniegu , lawinową dwójkę z tendencją wzrastającą. Myślałam o Bieszczadach, ale Mirek uznał, że jak Bieszczady to koniecznie rakiety trzeba mieć, bo z pewnością masa śniegu będzie.
Wymyślił więc Mirek Pieniny, na co przystałam ochoczo, bo to piękny zakątek Małopolski i chociaż niejednokrotnie tam bywałam, głownie na rowerze, to zawsze chętnie wracam.
Pieniny są specyficzne…chyba sporo bardziej „klimatyczne” niż Beskid Sądecki. A może po prostu zupełnie inne? Bo więcej skał , a same góry jakieś takie bardziej strzeliste i chociaż wysokościowo niższe, to chyba o większym stopniu nastromienia.
I dobrze, ze tak blisko jedne góry obok drugich, a takie inne.
Hm.. pomyślałam teraz: niby góry to góry, a każde jednak .. inne.
Tatry wiadomo wyróżniają się wysokością, roślinnością , skałami, ale inne są też Sudety i inny Beskid Sądecki, Bieszczady i inne Pieniny.
Dobrze, że tak to wygląda. Nigdy się nie znudzą.
Po drodze widzimy bociany. Sporo ich, w jakimś jednym miejscu się zebrały. To dopiero są biedaki, przez to co na zewnątrz.
Mirek łudzi się , że będzie przeprawa przez Dunajec, powątpiewam, ale parkujemy w Szczawnicy i idziemy sprawdzić. Oczywiście flisak jeszcze śpi snem zimowym, nie ma mu się co dziwić, turystów nie ma, to co ma się budzić.
Wracamy więc do Krościenka i stamtąd na Trzy Korony. Śnieg początkowo jakiś taki burawy i w ogóle jest ogólnie niezbyt .. radośnie jeśli chodzi o przyrodę. No bo humory radosne, rzecz jasna.
Potem robi się coraz ładniej, śnieg coraz bielszy, świat coraz piękniejszy. Im bardziej zbliżamy się do szczytu, tym większa mgła i uświadamiam sobie, ze nic nie zobaczymy. Ani Tatr, ani Dunajca w dole. Wielka szkoda.
Rzeczywiście tak właśnie jest. Kiedy znajdujemy się na platformie, wszystko w dole spowite mgłą.
Niestety.
Schodzimy w dół w kierunku Zamku Pienińskiego. Dla mnie to nowość, ponieważ akurat tam jeszcze mnie nie było. Z zamku jak to często bywa zostały tylko ruiny, ale dowiedziałam się, że podobno mieszkała na nim św. Kinga, czyli słynna córka węgierskiego króla Beli IV. Żona Bolesława Wstydliwego, która to wg legendy wraz ze sobą z Węgier „przywiozła” nam sól i która zasłynęła też z tego, ze do 40 r. życia żyjąc w stanie małżeńskim pozostawała dziewicą , a kiedy mąż zmarł zamieszkała w Klasztorze Klarysek w Starym Sączu ( mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, to zapamiętam z jakiejś szkolnej wycieczki do Starego Sącza).
Po zejściu z Zamku Pienińskiego kierujemy się w stronę Sokolicy.
Idę sobie, ciało coraz bardziej zmęczone ( jest sporo śniegu i trzeba przyznać, że chociaż góry niewielkie to trzeba uważać, niektóre zejścia oblodzone, więc wymagały wyjątkowej koncentracji). Idę więc sobie i myślę: nogi zaczynają boleć, ale umysł coraz bardziej „wyczyszczony”, coraz radośniej się czuję.
Tak to działa właśnie, najcudowniejszy sposób dostarczania sobie dobrego humoru – wycieczka w góry, sport, fizyczna aktywność.
Jakby wyglądało moje życie bez tego? Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale pewnie byłabym dużo mniej radosną osobą.
Po drodze na Sokolicę , zaliczamy Certezik ( widoki już lepsze, mgły nie ma, bo wysokość o 200 m mniejsza,piękny Dunajec w dole). Podobnie wyglądają widoki z Sokolicy.
I z powrotem do Krościenka.
Czułam się trochę jak w Tatrach zimą, bo turystów prawie nie było, więc cisza, spokój, natura.
Po drodze jeszcze zahaczamy o sklep z sokami Maurera.
Jestem ostatnio opętana zdrową żywnością ( szukam zdrowych produktów, czytam etykietki w sklepach – zgroza), więc dla mnie wizyta w sklepie to rarytas.
I tylko teraz żałuję, ze takie niewielkie zakupy zrobiłam.
Bo soki z soku ( mam nadzieję, że producent nie kłamie), a nie z koncentratu, bo bez konserwantów, niesłodzone.
Pyszne… kupiłam śliwkowy i marchew-jabłko, i jeszcze syrop do herbaty ( ten smakuje jak domowy sok malinowy). Super.
Wnioski: z moją kondycją jest niewątpliwie odrobinę lepiej, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, bo cały czas wytrwale nad tym pracuję.
Potem jeszcze obiad w Taurusie w Czchowie.
Góry nie do końca dały nam się dzisiaj ze sobą pobratać i poczuć ich ducha. Tak to jest jak za dużo nie widać.
No i chyba Pieniny dużo bardziej podobają mi się wiosną, latem ( nie byłam jeszcze jesienią), chociaż gdyby dzisiaj świeciło słońce, to wszystko pewnie wyglądałoby inaczej.
I jeszcze dane z pulsometru:
Czas ruchu: 5 godzin 30 minut
Średnie tętno: 134
Spalone kalorie: 1926
Widok z Certezika© lemuriza1972
Widok z Sokolicy© lemuriza1972
Dunajec zimowy© lemuriza1972
Kinga© lemuriza1972
Droga Pienińska© lemuriza1972
Zaśnieżone drzewko© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
Kapliczka© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Z moją flagą na Trzech Koronach© lemuriza1972
Zimowe klimaty© lemuriza1972
Po drodze na Trzy Korony© lemuriza1972
Na rozstaju dróg...© lemuriza1972
Skała© lemuriza1972
Mocno zimowo© lemuriza1972
&feature=youtu.be
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 4 kwietnia 2013
Bieganie, o diecie i ślizganiu się:)
I znowu Radio Kraków.. usłyszałam raz, dwa, spodobało mi się, chociaż takie trochę „sanremowskie”, no ale ten włoski język..zniewala.
Gdyby ktoś gdzieś widział buty podobne do tych , które ma na nogach tancerka ( 2 min 44 bodajże) KONIECZNIE PROSZĘ MNIE POWIADOMIĆ:).
Mi piace.
No i znowu mi życie pokazało, że mogę sobie planować, a ono swoje.
Z biegania we wtorek nie wyszło nic, bo wróciłam bardzo późno do domu, a w środę padało, padało, padało.
Tak więc były ćwiczenia domowe , intensywne.
Ale dzisiaj udało się w końcu pobiegać.
Pogoda dość sprzyjająca, nawet żałowałam, że nie pomyślałam o rowerze, bo nie było bardzo zimno. Jakieś 3 stopnie.
Może w weekend będzie okazja.
Biegło mi się tak sobie, musiałam nawet zrobić dwie krótkie przerwy, ale być może to jest efekt ostatnich dwóch dni intensywnych ćwiczeń ( w tym z ciężarkami na nogach).
Ale pomimo tego, że dość ciężko mi się biegło, to bodajże o dwie minuty biegłam szybciej niż ostatnio.
Trasa Mościce- Ostrów-most i z powrotem.
Dane z pulsometru:
Czas : 0: 36 min
Średnie tętno: 163
Spalone kalorie: 301
I jeszcze 20 minut ćwiczeń.
Nie mogę na razie jechać w Himalaje, ale za to kupiłam sól himalajską:). Podobno najzdrowsza z najzdrowszych:).
Pisałam już , w którymś wpisie, że staram się zmienić swoje nawyki żywieniowe
( złe nawyki).
Zła była moja dieta do tej pory, ja tego mam świadomość. Za mało warzyw, owoców itd. Co jakiś czas próbuję to zmienić, część rzeczy zostaje na stałe ( np. oliwa zamiast oleju od kilku lat, czy brązowy cukier i miód zamiast cukru białego), a część.. jakoś tak nie może stać się elementem stałym mojej diety.
Tym razem mam mocne postanowienie poprawy i od kilku tygodni sprawuję się ładnie ( i więcej owoców i warzyw i musli , herbata zielona, herbaty ziołowe). Trzymajcie kciuki , żeby już tak zostało i jeśli ktoś ma jakieś ciekawe , „zdrowe” przepisy, to bardzo proszę o podesłanie.
Bardzo lubię czytać o ludziach, którzy mają pasje. Niekoniecznie sportowe. Lubię czytać jak piszą o emocjach związanych z pasją. Nie łatwo jest oddać takie emocje, ale niektórzy robią to doskonale.
Fragment artykułu z Wysokich Obcasów, których autorką jest dziennikarka Gazety Wyborczej Ewa Zientarska.
Pani Ewa jakiś czas temu odkryła przyjemność w .. jeździe na łyżwach.
„… mimo to skupianie się na lodzie oraz na nogach i właściwym przenoszeniu ciężaru ciała ma tę zaletę, że … głowa, zwłaszcza taka jak moja, ze skłonnościami do nadmiernego analizowania – w końcu się uspokoja. A wtedy zaczyna się przyjemność.
„ To było jak trans, jak upojenie – pisze o ślizganiu się Szwedka Bodil Malstmen – Nie mogłam przestać, stawałam na nogi, ruszałam do przodu jeszcze raz i jeszcze raz, zmuszałam się do granic wytrzymałości. Czas płynął w świetle gwiazd, a spod spodu leśnego jeziora łypał na nas okiem miętus. Spocone dziewczynki i nieistniejący czas”
No cóż, ta magiczna frajda to też zasługa chemii – a dokładnie endorfin, słynnych hormonów szczęścia. To one dają przyjemność i.. uzależniają. Ja od jesieni do wczesnej wiosny – gdy działają otwarte lodowiska – mam lepszy humor niż latem.
Rehabilitantka do której chodzę na masaż pleców, sama zorientowała się po kilku tygodniach, że uprawiam sport. Konkretnie wyczuła to dłońmi – mięśnie na plecach mam mniej zesztywniałe niż zazwyczaj. Mam silne, bardzo rozciągnięte nogi. Gdybyście wiedzieli jak są fantastyczne lekkie po zejściu z lodowiska, to już dzisiaj byśmy się tam spotkali. A jak świetnie chodzi się na takich mocnych nogach. A jeszcze pracują – biodra, ręce, barki. O trzymaniu wagi nie wspomnę – od 300 do 500 kalorii spala się w godzinę.
Tove Jansson chyba nie lubiła ślizgawki ani zimy. Pisała przecież: „ Wiem, co ze wszystkiego jest najgorsze. Lodowisko. Setki ciemnych postaci jeżdżą w kółko, wszyscy w tym samym kierunku, z determinacją i bezsensownie. Jest zimno”.
To trochę wyjaśnia, dlaczego w „Zimie Muminków”, gdy kończyła się jesień, całe towarzystwo położyło się do ciepłych łóżek i zasnęło na 3 miesiące. Tylko wiecznie zmarznięta , samotna Buka snuła się po śniegu i lodzie.
A ja odkąd się ślizgam, wolę zimę od wiosny. Mam 45 lat i taki plan: lżej, ładniej jeździć, płynniej hamować, nauczyć się ślizgania tyłem, przekładanki”.
Fajne? Fajne.
Miałabym ochotę napisać do Pani Ewy.
"Pani Ewo, wiosną i latem proszę przesiąść się na rower i wtedy będzie bardzo fajnie przez cały rok"
Myślę też sobie, ze teraz wiem, dlaczego ktoś kiedyś w Internecie ktoś nazwał Justynę Kowalczyk Buką.
„ snuje się po śniegu i lodzie”.
Też chyba coś z Buki mam - lubię snuć się po śniegu i lodzie.
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 kwietnia 2013
I po świętach...
Szybko minęło.
Przejedzenia nie ma, bo jakoś nigdy akurat tej tradycji nie folgowałam, a poza tym od jakiegoś czasu staram się zmieniać swoje nawyki żywieniowe na lepsze.
Było też trochę sportu:).
W sobotę poszłam sobie pobiegać.
Bieganie urozmaicone bo w Mielcu, a więc inna trasa.
Pobiegłam " na Strefę" i z powrotem. Pewnie będzie tak około 6 km.
Przyjemnie się biegło.
Miałam też niespodziankę, w pewnym momencie przez drogę prowadzącą na Strefę, przebiegła sarna. Ot.. widok taki w mieście nieodmiennie jakoś tak mnie .. wzrusza:). Zresztą dzisiaj jak wracałam do domu autobusem, to przez jego okna kilka saren przy drodze też można było zobaczyć. No, ale to na wsi.
Sarna na wsi to sarna na wsi, a w mieście to całkiem inna sprawa:).
Nikogo biegającego nie było ( w sobotę), tylko dwie dziewczyny z kijkami, nordic walking uskuteczniały.
czas: 0: 38 min
średnie tętno: 159
spalone kalorie: 304
W niedzielę już się nie odważyłam wyjść, bo śnieg spadł i bałam się, że jest zbyt ślisko , co z moją skręconą kiedyś kostką i kolanem takim jakie mam, dość ryzykowne byłoby. Tak więc "podarowałam" sobie w prezencie :) , 35 min na stepperze ( nuda, ale da się wytrzymać).
A dzisiaj było 40 min na stepperze.
Jutro jak nic mi nie przeszkodzi będzie bieganie, a póki co trzeba iść spać, bo jutro do pracy.
Przejedzenia nie ma, bo jakoś nigdy akurat tej tradycji nie folgowałam, a poza tym od jakiegoś czasu staram się zmieniać swoje nawyki żywieniowe na lepsze.
Było też trochę sportu:).
W sobotę poszłam sobie pobiegać.
Bieganie urozmaicone bo w Mielcu, a więc inna trasa.
Pobiegłam " na Strefę" i z powrotem. Pewnie będzie tak około 6 km.
Przyjemnie się biegło.
Miałam też niespodziankę, w pewnym momencie przez drogę prowadzącą na Strefę, przebiegła sarna. Ot.. widok taki w mieście nieodmiennie jakoś tak mnie .. wzrusza:). Zresztą dzisiaj jak wracałam do domu autobusem, to przez jego okna kilka saren przy drodze też można było zobaczyć. No, ale to na wsi.
Sarna na wsi to sarna na wsi, a w mieście to całkiem inna sprawa:).
Nikogo biegającego nie było ( w sobotę), tylko dwie dziewczyny z kijkami, nordic walking uskuteczniały.
czas: 0: 38 min
średnie tętno: 159
spalone kalorie: 304
W niedzielę już się nie odważyłam wyjść, bo śnieg spadł i bałam się, że jest zbyt ślisko , co z moją skręconą kiedyś kostką i kolanem takim jakie mam, dość ryzykowne byłoby. Tak więc "podarowałam" sobie w prezencie :) , 35 min na stepperze ( nuda, ale da się wytrzymać).
A dzisiaj było 40 min na stepperze.
Jutro jak nic mi nie przeszkodzi będzie bieganie, a póki co trzeba iść spać, bo jutro do pracy.
- Aktywność Jazda na rowerze