Sobota, 6 kwietnia 2013
Pieniny
Podczas ostatniej wycieczki sprzed 2 tygodni, mówiłam, że to już chyba ostatnia zimowa wycieczka.
Jakże życie nas zaskoczyło.
No, ale życie generalnie lubi zaskakiwać. Taki już jego urok. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie.
Jak podejść do sprawy tym razem? No cóż, są tacy, którzy ewidentnie odbiorą to co się dzieje za oknem i o czym się tak szeroko w Polsce dyskutuje ostatnio, jak negatywne zaskoczenie, ale są tacy, którym taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ot choćby alergicy, którzy na wiosnę cierpią ogromnie, czy miłośnicy sportowych zimowych. Jak jest ze mną? Ja to chyba mam najlepiej:), bo ze mną jest tak pół na pół.
Zima mi nie przeszkadza i widok śniegu nie budzi złych odruchów, a wręcz przeciwnie. No, ale też gdyby przyszła wiosna również byłabym zadowolona, bo nadszedłby czas długich, słonecznych , krajobrazowych wypraw rowerowych.
Póki co zapraszamy w Pieniny… zimowe.
&feature=youtu.be
To, że gdzieś się wybierzemy w ten weekend to było raczej pewne, niepewne było tylko miejsce.
Tatry odpadły ze względu na ciężkie warunki, dużą ilość śniegu , lawinową dwójkę z tendencją wzrastającą. Myślałam o Bieszczadach, ale Mirek uznał, że jak Bieszczady to koniecznie rakiety trzeba mieć, bo z pewnością masa śniegu będzie.
Wymyślił więc Mirek Pieniny, na co przystałam ochoczo, bo to piękny zakątek Małopolski i chociaż niejednokrotnie tam bywałam, głownie na rowerze, to zawsze chętnie wracam.
Pieniny są specyficzne…chyba sporo bardziej „klimatyczne” niż Beskid Sądecki. A może po prostu zupełnie inne? Bo więcej skał , a same góry jakieś takie bardziej strzeliste i chociaż wysokościowo niższe, to chyba o większym stopniu nastromienia.
I dobrze, ze tak blisko jedne góry obok drugich, a takie inne.
Hm.. pomyślałam teraz: niby góry to góry, a każde jednak .. inne.
Tatry wiadomo wyróżniają się wysokością, roślinnością , skałami, ale inne są też Sudety i inny Beskid Sądecki, Bieszczady i inne Pieniny.
Dobrze, że tak to wygląda. Nigdy się nie znudzą.
Po drodze widzimy bociany. Sporo ich, w jakimś jednym miejscu się zebrały. To dopiero są biedaki, przez to co na zewnątrz.
Mirek łudzi się , że będzie przeprawa przez Dunajec, powątpiewam, ale parkujemy w Szczawnicy i idziemy sprawdzić. Oczywiście flisak jeszcze śpi snem zimowym, nie ma mu się co dziwić, turystów nie ma, to co ma się budzić.
Wracamy więc do Krościenka i stamtąd na Trzy Korony. Śnieg początkowo jakiś taki burawy i w ogóle jest ogólnie niezbyt .. radośnie jeśli chodzi o przyrodę. No bo humory radosne, rzecz jasna.
Potem robi się coraz ładniej, śnieg coraz bielszy, świat coraz piękniejszy. Im bardziej zbliżamy się do szczytu, tym większa mgła i uświadamiam sobie, ze nic nie zobaczymy. Ani Tatr, ani Dunajca w dole. Wielka szkoda.
Rzeczywiście tak właśnie jest. Kiedy znajdujemy się na platformie, wszystko w dole spowite mgłą.
Niestety.
Schodzimy w dół w kierunku Zamku Pienińskiego. Dla mnie to nowość, ponieważ akurat tam jeszcze mnie nie było. Z zamku jak to często bywa zostały tylko ruiny, ale dowiedziałam się, że podobno mieszkała na nim św. Kinga, czyli słynna córka węgierskiego króla Beli IV. Żona Bolesława Wstydliwego, która to wg legendy wraz ze sobą z Węgier „przywiozła” nam sól i która zasłynęła też z tego, ze do 40 r. życia żyjąc w stanie małżeńskim pozostawała dziewicą , a kiedy mąż zmarł zamieszkała w Klasztorze Klarysek w Starym Sączu ( mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, to zapamiętam z jakiejś szkolnej wycieczki do Starego Sącza).
Po zejściu z Zamku Pienińskiego kierujemy się w stronę Sokolicy.
Idę sobie, ciało coraz bardziej zmęczone ( jest sporo śniegu i trzeba przyznać, że chociaż góry niewielkie to trzeba uważać, niektóre zejścia oblodzone, więc wymagały wyjątkowej koncentracji). Idę więc sobie i myślę: nogi zaczynają boleć, ale umysł coraz bardziej „wyczyszczony”, coraz radośniej się czuję.
Tak to działa właśnie, najcudowniejszy sposób dostarczania sobie dobrego humoru – wycieczka w góry, sport, fizyczna aktywność.
Jakby wyglądało moje życie bez tego? Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale pewnie byłabym dużo mniej radosną osobą.
Po drodze na Sokolicę , zaliczamy Certezik ( widoki już lepsze, mgły nie ma, bo wysokość o 200 m mniejsza,piękny Dunajec w dole). Podobnie wyglądają widoki z Sokolicy.
I z powrotem do Krościenka.
Czułam się trochę jak w Tatrach zimą, bo turystów prawie nie było, więc cisza, spokój, natura.
Po drodze jeszcze zahaczamy o sklep z sokami Maurera.
Jestem ostatnio opętana zdrową żywnością ( szukam zdrowych produktów, czytam etykietki w sklepach – zgroza), więc dla mnie wizyta w sklepie to rarytas.
I tylko teraz żałuję, ze takie niewielkie zakupy zrobiłam.
Bo soki z soku ( mam nadzieję, że producent nie kłamie), a nie z koncentratu, bo bez konserwantów, niesłodzone.
Pyszne… kupiłam śliwkowy i marchew-jabłko, i jeszcze syrop do herbaty ( ten smakuje jak domowy sok malinowy). Super.
Wnioski: z moją kondycją jest niewątpliwie odrobinę lepiej, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, bo cały czas wytrwale nad tym pracuję.
Potem jeszcze obiad w Taurusie w Czchowie.
Góry nie do końca dały nam się dzisiaj ze sobą pobratać i poczuć ich ducha. Tak to jest jak za dużo nie widać.
No i chyba Pieniny dużo bardziej podobają mi się wiosną, latem ( nie byłam jeszcze jesienią), chociaż gdyby dzisiaj świeciło słońce, to wszystko pewnie wyglądałoby inaczej.
I jeszcze dane z pulsometru:
Czas ruchu: 5 godzin 30 minut
Średnie tętno: 134
Spalone kalorie: 1926
&feature=youtu.be
Jakże życie nas zaskoczyło.
No, ale życie generalnie lubi zaskakiwać. Taki już jego urok. Czasem pozytywnie, czasem negatywnie.
Jak podejść do sprawy tym razem? No cóż, są tacy, którzy ewidentnie odbiorą to co się dzieje za oknem i o czym się tak szeroko w Polsce dyskutuje ostatnio, jak negatywne zaskoczenie, ale są tacy, którym taka sytuacja jak najbardziej odpowiada. Ot choćby alergicy, którzy na wiosnę cierpią ogromnie, czy miłośnicy sportowych zimowych. Jak jest ze mną? Ja to chyba mam najlepiej:), bo ze mną jest tak pół na pół.
Zima mi nie przeszkadza i widok śniegu nie budzi złych odruchów, a wręcz przeciwnie. No, ale też gdyby przyszła wiosna również byłabym zadowolona, bo nadszedłby czas długich, słonecznych , krajobrazowych wypraw rowerowych.
Póki co zapraszamy w Pieniny… zimowe.
&feature=youtu.be
To, że gdzieś się wybierzemy w ten weekend to było raczej pewne, niepewne było tylko miejsce.
Tatry odpadły ze względu na ciężkie warunki, dużą ilość śniegu , lawinową dwójkę z tendencją wzrastającą. Myślałam o Bieszczadach, ale Mirek uznał, że jak Bieszczady to koniecznie rakiety trzeba mieć, bo z pewnością masa śniegu będzie.
Wymyślił więc Mirek Pieniny, na co przystałam ochoczo, bo to piękny zakątek Małopolski i chociaż niejednokrotnie tam bywałam, głownie na rowerze, to zawsze chętnie wracam.
Pieniny są specyficzne…chyba sporo bardziej „klimatyczne” niż Beskid Sądecki. A może po prostu zupełnie inne? Bo więcej skał , a same góry jakieś takie bardziej strzeliste i chociaż wysokościowo niższe, to chyba o większym stopniu nastromienia.
I dobrze, ze tak blisko jedne góry obok drugich, a takie inne.
Hm.. pomyślałam teraz: niby góry to góry, a każde jednak .. inne.
Tatry wiadomo wyróżniają się wysokością, roślinnością , skałami, ale inne są też Sudety i inny Beskid Sądecki, Bieszczady i inne Pieniny.
Dobrze, że tak to wygląda. Nigdy się nie znudzą.
Po drodze widzimy bociany. Sporo ich, w jakimś jednym miejscu się zebrały. To dopiero są biedaki, przez to co na zewnątrz.
Mirek łudzi się , że będzie przeprawa przez Dunajec, powątpiewam, ale parkujemy w Szczawnicy i idziemy sprawdzić. Oczywiście flisak jeszcze śpi snem zimowym, nie ma mu się co dziwić, turystów nie ma, to co ma się budzić.
Wracamy więc do Krościenka i stamtąd na Trzy Korony. Śnieg początkowo jakiś taki burawy i w ogóle jest ogólnie niezbyt .. radośnie jeśli chodzi o przyrodę. No bo humory radosne, rzecz jasna.
Potem robi się coraz ładniej, śnieg coraz bielszy, świat coraz piękniejszy. Im bardziej zbliżamy się do szczytu, tym większa mgła i uświadamiam sobie, ze nic nie zobaczymy. Ani Tatr, ani Dunajca w dole. Wielka szkoda.
Rzeczywiście tak właśnie jest. Kiedy znajdujemy się na platformie, wszystko w dole spowite mgłą.
Niestety.
Schodzimy w dół w kierunku Zamku Pienińskiego. Dla mnie to nowość, ponieważ akurat tam jeszcze mnie nie było. Z zamku jak to często bywa zostały tylko ruiny, ale dowiedziałam się, że podobno mieszkała na nim św. Kinga, czyli słynna córka węgierskiego króla Beli IV. Żona Bolesława Wstydliwego, która to wg legendy wraz ze sobą z Węgier „przywiozła” nam sól i która zasłynęła też z tego, ze do 40 r. życia żyjąc w stanie małżeńskim pozostawała dziewicą , a kiedy mąż zmarł zamieszkała w Klasztorze Klarysek w Starym Sączu ( mam nadzieję, że niczego nie pomyliłam, to zapamiętam z jakiejś szkolnej wycieczki do Starego Sącza).
Po zejściu z Zamku Pienińskiego kierujemy się w stronę Sokolicy.
Idę sobie, ciało coraz bardziej zmęczone ( jest sporo śniegu i trzeba przyznać, że chociaż góry niewielkie to trzeba uważać, niektóre zejścia oblodzone, więc wymagały wyjątkowej koncentracji). Idę więc sobie i myślę: nogi zaczynają boleć, ale umysł coraz bardziej „wyczyszczony”, coraz radośniej się czuję.
Tak to działa właśnie, najcudowniejszy sposób dostarczania sobie dobrego humoru – wycieczka w góry, sport, fizyczna aktywność.
Jakby wyglądało moje życie bez tego? Ciężko mi to sobie wyobrazić, ale pewnie byłabym dużo mniej radosną osobą.
Po drodze na Sokolicę , zaliczamy Certezik ( widoki już lepsze, mgły nie ma, bo wysokość o 200 m mniejsza,piękny Dunajec w dole). Podobnie wyglądają widoki z Sokolicy.
I z powrotem do Krościenka.
Czułam się trochę jak w Tatrach zimą, bo turystów prawie nie było, więc cisza, spokój, natura.
Po drodze jeszcze zahaczamy o sklep z sokami Maurera.
Jestem ostatnio opętana zdrową żywnością ( szukam zdrowych produktów, czytam etykietki w sklepach – zgroza), więc dla mnie wizyta w sklepie to rarytas.
I tylko teraz żałuję, ze takie niewielkie zakupy zrobiłam.
Bo soki z soku ( mam nadzieję, że producent nie kłamie), a nie z koncentratu, bo bez konserwantów, niesłodzone.
Pyszne… kupiłam śliwkowy i marchew-jabłko, i jeszcze syrop do herbaty ( ten smakuje jak domowy sok malinowy). Super.
Wnioski: z moją kondycją jest niewątpliwie odrobinę lepiej, ale mam nadzieję, że będzie lepiej, bo cały czas wytrwale nad tym pracuję.
Potem jeszcze obiad w Taurusie w Czchowie.
Góry nie do końca dały nam się dzisiaj ze sobą pobratać i poczuć ich ducha. Tak to jest jak za dużo nie widać.
No i chyba Pieniny dużo bardziej podobają mi się wiosną, latem ( nie byłam jeszcze jesienią), chociaż gdyby dzisiaj świeciło słońce, to wszystko pewnie wyglądałoby inaczej.
I jeszcze dane z pulsometru:
Czas ruchu: 5 godzin 30 minut
Średnie tętno: 134
Spalone kalorie: 1926
Widok z Certezika© lemuriza1972
Widok z Sokolicy© lemuriza1972
Dunajec zimowy© lemuriza1972
Kinga© lemuriza1972
Droga Pienińska© lemuriza1972
Zaśnieżone drzewko© lemuriza1972
Górki© lemuriza1972
Kapliczka© lemuriza1972
Widoczek© lemuriza1972
Z moją flagą na Trzech Koronach© lemuriza1972
Zimowe klimaty© lemuriza1972
Po drodze na Trzy Korony© lemuriza1972
Na rozstaju dróg...© lemuriza1972
Skała© lemuriza1972
Mocno zimowo© lemuriza1972
&feature=youtu.be
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Miejsce z balami( jakieś zagrody)- znane. Stoi to już z 10 lat.
Nie było się czego bać na platformie- brak lęku wysokości :) Gość - 20:10 sobota, 6 kwietnia 2013 | linkuj
Nie było się czego bać na platformie- brak lęku wysokości :) Gość - 20:10 sobota, 6 kwietnia 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!